Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2009, 00:33   #16
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację




W istocie. Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Martwi powstali, tworząc niewielki oddział w liczbie około 20 osób. Mimo to, nie zachowali swojej inteligencji, co znaczyło, że wiedzę zabrali do grobu, lub...innego miejsca, gdzie udawały się dusze tego typu męczenników. Cyntia, po krótkiej chwili zauważyła podnośnik, który zapewne prowadził do niższych poziomów statku, problem polegał na tym, że konsola nieopodal niego kojarzyła jej się raczej z chińską kuchnią niż z czymkolwiek innym. Zapewne istniały także inne, zamknięte klapy i wejścia, jednak te nie rzucały się aż tak bardzo w oczy. Z zamyślenia wyrwał dwójkę odgłos maszynerii, która najwidoczniej właśnie została uruchomiona. Coś zmierzało w stronę intruzów z głębi carrier'a. Zmechanizowane wrota rozsunęły się, ukazując dwójkę osób, które najwidoczniej zostały oddelegowane do "posprzątania" zaistniałego bałaganu. Kobieta, wysoka i smukła, odziana w skąpe, czarne szaty, na pierwszy rzut oka przywodziła na myśl ich nowo poznaną znajomą. Jednakże tylko pozornie. Jej włosy były dłuższe, zaś diaboliczne spojrzenie posiadało akompaniament uśmiechu o podobnym charakterze. Z jej rąk, w okolicach nadgarstków, wyrastały pożółkłe, kościste wyrostki, zaś brzuch ozdabiały wysunięte żebra. Męczyzna, w czerwono-białym kombinezonie, za srebrnym wizjerem, był w pełni anonimowy. Nie posiadał na sobie żadnych, technicznych nowinek, z wyjątkiem jego pleców, które niosły ze sobą kij teleskopowy, lub podobne ustrojstwo.

- Ho. To jest powód tej całej afery? Załatwię to w mgnieniu oka...

- Spokojnie, wyglądają na...interesującą parkę. Nie pozbywajmy się ich...zbyt szybko.


Kobieta zachichotała pod nosem, robiąc pewny krok do przodu. Cyntia machinalnie wysłała mutanty na dwójkę przybyszów.

- POTRZYMASZ KOBIETĘ TROCHĘ NA RAMIENIU I JUŻ NAZYWAJĄ WAS "PARKA". CZY MY NAPRAWDĘ SPRAWIAMY TAKIE WRAŻENIE?

Plotąc większe czy mniejsze nonsensy Torbogłowy postanowił złapać za jeden z pobliskich pojazdów i wymierzyć nim w Ich Dwoje, licząc, że zombiaki będą stanowić jakąś mięsną ścianę przeciwko potencjalnym atomówką czy innym cudom niewidom...

Niewiele myśląc, lub po prostu nie mając ku temu predyspozycji, mięsna ściana ruszyła. Mężczyzna nie poruszył się nawet o milimetr, niemal jak zastygnięty w swojej pozie. Zdawał się nie być pod wrażeniem. Kobieta natomiast, z widoczną pobłażliwością pokiwała głową. Zaczęła podnosić swoją dłoń do góry, w dziwnym geście. Wtedy to właśnie nadleciał rzucony przez Bagman'a odrzutowiec. Czarnowłosa odskoczyła bez większych trudności od centrum eksplozji, jednak jej zamyślony towarzysz, zdawał się przebywać obecnie gdzie indzie, w skutek czego, w ostatnim momencie uniknął wybuchu, choć odłamki poharatały jego lewe ramię.

- Heh. Starzejesz się, przyjacielu.

Powiedziała nieznajoma. Ten nic nie skomentował. Dopiero teraz uniosła i zacisnęła swoją dłoń. Nieumarli gwałtownie stanęli, jednak ich zwierzęce mózgi nie były w stanie jego pojąć. Krew poczęła cieknąć z rozmaitych otworów w ich ciele, nawiązując bliższą znajomość z metalowym parkietem. Żebra jednego z nich wywróciły się na drugą stronę. Stawy kolanowe i łokciowe następnego, spowodowały złamania otwarte. Dziesięć, ożywionych ciał, zostało natychmiast rozdarte na czynniki pierwsze. Jendak nie zamieniły się w papkę. Och nie. Mięso i skóra opadły, tworząc bezkształtną masę, jednakże kości krążyły w powietrzu, rozerwane na podstawowe elementy, niczym monstrualne sępy gotowe zaatakować ofiarę. Wyrachowany śmiech. Cyntia straciła właśnie połowę z istot pod swoją kontrolą, względem jakiejś aroganckiej cizi.

- NO I TYLE Z TWOICH ZOMBIE...

Młoda kobieta jednak nie była obruszona. Właśnie jej się włączył znudzony mode. Wymamrotała zaklęcie paraliżujące pod nosem i rzuciła je na szmatę, która odważyła się zepsuć jej zabawę. Nastał wieczór. Cyntia uśmiechnęła się jadowicie i po raz kolejny użyła zaklęcia wyssania duszy. Przyjaciele w boju zostaną wrogami. Tak która chciała jej przeszkodzić zaczniej jej pomagać i całować stopy w geście przeprosin. Skupiła się i rozrysowała kręgi niezbędne do stworzenia wampira w głowie. Poczuła się jak mała dziewczynka w piaskownicy. Gdyby nie siedziała na ramieniu Torbogłowego z pewnością podskakiwałaby teraz z nogi na nogę. Wyciągnęła z rękawa cukierka i zaczęła go ssać. "Let te bodies hit the floor, let the bodies hit the floor..."- zaczęła nucić pod nosem i zaraz przestała marszcząc brwi. Przemiana nie wyszła. Chyba się trochę zmęczyła. Ale przynajmniej ją sparaliżowała.

- BRAWO...

Torbogłowy przytaknął z czymś przypominającym uznanie, po czym chwycił jednego z pobliskich zombie i wywinął nim młynek nad własną głową. Hm. Może być to dobra tarcza...następnie wyrwał najbliższy, duży i długi, masywny obiekt, mogący mu służyć za włócznię czy inną dzidę. Prawdziwy rycerz, nie ma co! Po chwili jednak zrezygnował, rzucając zombiakiem w kobietę. Miał nadzieje, że wredne stworzenie go rozpuści, zablokuje sobie widok i nie zauważy nadlatującej pseudowłóczni, gdy on będzie biegł się schować za najbliższy myśliwiec. Z tarczozombiem w łapie, oczywiście. Następnym. Czarnowłosa faktycznie zastygła. Całkowicie przestała się ruszać, a jedynym dowodem jej dalszej sprawności egzystencjalnej były wciąż bez przeszkód lewitujące wokoło kawałki kośćca i oczy, które przeszły ze zdziwienia w nienawiść. Mutant faktycznie poszybował w stronę sparaliżowanej. Jak przewidywał Bagman, roztopił się w locie, a jedyna rzecz, która dotarła do "Władczyni Kości" stanowiły krople posoki. Nowy zasób kości dołączył do jej puli. Ponowne zdziwienie. Paniczne, kiedy włócznia zrobiona z anteny zmierzała w jej kierunku. Łomot metalu o metal. Biały kij z czerwonymi wstawkami, gruchnął o ziemię, a wraz z nim złamana na pół anteną. Mimo, krwawiącej prawicy, zamaskowany wciąż sprawnie trzymał swą broń i uratował towarzyszkę. Srebrna maska błysnęła, odbijając czerwone syreny alarmowe.

- Podrkęćmy trochę prędkość...co Ty na to Cadaver?

Nie czekając na odpowiedź... zniknął. Bagman poczuł...poczuł puknięcie w bark. Jednak nic sobie z tego nie robił. Następne, w staw kolanowy, wytrąciło go z równowagi, ponownie nie czyniąc jednak żadnych obrażeń. Cios w piszczel, spowodował wycieczkę w stronę ziemi, ale nigdy tam nie doleciał. Cyntia zaparła się gwałtownie, kiedy zebrał się bardzo silny wiatr. Miniaturowa trąba powietrzna, oderwała właśnie jej towarzysza od podłoża, wprowadzając go w stan nieważkości. Kości natomiast, zaczęły gwałtownie przyśpieszać, tworząc donośny syk... Cyntia żałowała, że zignorowała typka. Za bardzo nastawiła się na zemstę. No nic. Trzeba pomóc Torbogłowemu. Który aktualnie przytulał się do zombiaka (a fuj!) i trzymał się za torbę, by mu przypadkiem nie odleciała. Młoda kobieta ostatecznie postanowiła postawić krzyżyk na dwójce. Kiedy Bagman latał sobie ze swoim nowym pluszakiem- zombie ta inkantowała przyzwanie demona. Średni typ powinien wystarczyć. Bluźniercze słowa kolejnej już inkantacji wypełniły pustynne powietrze. Ciemność gwałtownie zawirowała, zupełnie jakby wtórując obydwu tornadom. Temu żywemu i stworzonemu z kości. Niewyraźny, utkany z nicości kształt o krwawych ślepiach właśnie pojawił się nieopodal, nie odzywając się pojedynczym słowem, jednak patrząc posłusznie na kobietę, która go sprowadziła. Kości ruszyły. Jednak nie przypominały już pierwowzoru. Zmieniły kształt na setki, jeśli nie tysiące, niewielkich sztyletów i igieł, wprowadzone w ruch jak z działa przeciwpiechotnego. Bagman poczuł, że wir słabnie, a jego ciemiężyciel zapewne ulotnił się gdzie indziej, w celu poszukiwania schronienia. Przeczuwając co nastąpi, torbogłowy zasłonił się trzymaną "tarczą", w którą na wpół wniknęły, a na wpół odbiły się odłamki. Tyle szczęścia nie miała Cyntia. Choć...to wciąż jej sprzyjało. Nieumarli pomagierzy zasłonili ją własnym ciałem i zostali dosłownie poszatkowani na krwawą mgłę. Trzy kościste wyrostki trafiły w samą nekromantkę, rzucając gwałtownie do tyłu. Jeden w nogę, przechodząc na wylot i tworząc krwawy wzór. Dwa pozostałe wbiły się głęboko w lewą rękę. Utrzymała jednak koncentrację, a tym samym demona...choć jej "zniewolona" przeciwniczka, właśnie drgnęła. Zaczynała się z wolna ruszać. Kości ponownie powróciły nad łepetyny walczących i zaczęły swój powolny taniec. Bagman dotknął ziemi i nie wiedząc gdzie jest srebrna facjata, stwierdził, że ta wycieczka nie do końca była dobrym pomysłem...

[***]

Candyman właśnie się ocknął. Otworzył niepewnie oboje oczu. Nie wiedział właściwie gdzie się znajdował, zaś ostatnie co pamiętał to skok z tym zamaskowanym w torbę po zakupach idiotą, a także fakt, że trafił w nich jakiś pocisk. Potem zaś, swobodny lot. Był…był w jakimś ciasnym pomieszczeniu. Po lewej znajdował się złamany na dwoje właz wentylacyjny. Wpadł przez szyb? To dopiero fart. Gdyby trafił w cokolwiek innego, nie byłoby co zbierać. Na tym jednak fart został wyczerpany. Zewsząd wydobywał się sygnał syren alarmowych, oraz krzyki to przestraszonych, to znowu rozgniewanych osób (niewątpliwie żołdaków) biegających w najlepsze po korytarzu i wykrzykujących numery najróżniejszych dyrektyw i planów, które nic Johnny’emu nie mówiły. Znajdował się chyba w jakimś magazynie części zamiennych. Drzwi, mimo że na zamek elektroniczny, byłyby proste do wyłamania gdyby tylko chciał. Pytanie tylko, czy z taką ilością tłuszczy na zewnątrz…chciał.
- Skontaktować się natychmiast z ABX-14! Natychmiast mówię!
- Spece z technicznej próbowali nadać transmisję, ale ci szaleńcy na dachu urwali przekaźnik!
- Czy ci idioci nie widzą, że mamy kłopoty!? Co ci pseudo-technicy wyprawiają!
- Sir, ABX-14 zmierza w naszym kierunku, chyba zauważyli walkę! Zmniejszają odległość!
- Doskonale. Za ile będą w zasięgu?
- Za jakieś dwie, góra trzy minuty…

No pięknie. Nic tylko usiąść i płakać.

[***]

Grzech była w swoim żywiole. Niczym demon pustyni gwałtownie zminimalizowała odległość miedzy sobą a przyszłymi ofiarami. Metal, który cisnęła w ich stronę także to zrobił. Ze śmiertelnym skutkiem. Prowadzący szereg poczuł jak broń przeszywa jego serce i mózg, następnie upadł z głuchym oddźwiękiem na ziemię, nie rozumiejąc do końca co go zabiło. Odziani w zielone mundurki żołdacy zaczęli to krzyczeć, to strzelać, jednak z mizernym skutkiem w przypadku obydwu czynności. Kobieta była zbyt szybka aby zaszkodziła jej którakolwiek z czynności. Gdyby jej „bardziej waleczni koledzy” zostali z nią na ziemi, pokonanie tejże opozycji byłoby czynnością…nie godną wspomnienia. Zamykający szereg najemnik próbował się z kimś skontaktować poprzez komunikator. Jednakże trzaski, piski i gniewne odgłosy dochodzące z urządzenia raczej nie wynagrodziły jego chęci. Nurkując w rząd przeciwników, sadystka zatopiła swą błoń w szyjach dwójki nieszczęśników po same nadgarstki, przeciągając w górę i wytwarzając pod nimi sporą ilość krwawego błota.
- ABX-14! ABX-14! Do cholery trzynastka nie odpowiada, potrzebujemy pomocy! Jesteśmy masakrowani! Zarzynają nas tutaj! P-proszę, p-pomóżcie!
Zostało nie więcej jak pięciu. Z przedśmiertnym lękiem, jąkał się do aparatury. Jego kolega, otrzymał cięcie poprzeczne, przez żołądek, osunął się na kolana, podziwiając własne wnętrzności. Kompan dostał kopniak w płuca i odrzucony do tyłu, sturlał się w dół po wydmie, próbując złapać oddech. Następny wciąż strzelał i niemal drasnął kobietę w ramię. Niemal. Nic więcej. Przestał strzelać, kiedy jego oczodół spenetrowała stal. Krzyki, błagania i przekleństwa przycichały. Wielka szkoda. I wielka strata. Eksplozja z nikąd. Z pod ziemi! Coś właśnie nawiązało kontakt z jej czaszką. Coś bardzo twardego, o dużej prędkości. Poczuła jak grawitacja niemal wyrwała ją z butów, a już na pewno oderwała od piaszczystego podłoża. Wirując bezwładnie jak pocisk , Grzech zaryła gwałtownie o stertę wydm, powodując ścieżkę kurzu. Chyba miała pomniejszy wstrząs mózgu. Próbowała wstać. Bezskutecznie. Udało się za drugim razem, choć mimo to, chwiejnie. Krew obficie ciekła jej z czoła. Żołdacy, zdziwieni przestali strzelać. Spec od komunikacji, o zasikanych ze strachu spodniach, ściskał mikrofalówkę jak dar od samego stwórcy.
<<…Powiedz swoim ludziom, że przybyła kawaleria…>>
Apatyczny, metaliczny i rezonujący jak z jaskini głos, dał się słyszeć z nikąd. Z pewnością jednak należał do czarnej jak noc i wysokiej na dwa metry sylwetki, o falującym na wietrze, eterycznym pióropuszu. Kolosalna, metalowa zbroja, z dwoma, niewyraźnymi błękitnymi punktami, świecącymi zamiast oczu, strzepnęła z siebie pozostałości piasku, następnie zaś złączyła dłonie ze specyficznym „klang”. Grzech nie musiała zgadywać kto zrobił jej przed chwilą poważne kuku.
<<…Twa dusza zasili mnie na kolejne stulecia…>>
Rozłączył pięści. Dwa, długie miecze z czystej energii pojawiły się w nich jak na wyzwanie. Zabójczyni była kobietą waleczną i odważną, jednak nawet ona miała teraz wątpliwości. Czwórka pozostałych przy życiu żołdaków, przestała strzelać. Nie wiedzieli kto był bardziej na bakier z naturą. Ich obrońca, czy też atakująca. Nass’ri widział już wszystko.

 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 22-02-2009 o 00:37.
Highlander jest offline