Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-02-2009, 15:01   #11
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Pierwsze wrażenie to rzecz niepowtarzalna (zakładając, że nie jesteś telepatą, magiem, naginaczem rzeczywistości czy innym kontrolerem czasu), nad którą trzeba się zastanowić i postarać się, by wyszła jak najlepiej. Niestety, Bagman został poproszony o pierwsze wrażenie dość...nagle i po diable. A przynajmniej po szczurze. A konkretniej, szczurzym ogonie. Naprawdę, nie jego wina, że musiał przebić pierwsze towarzyskie lody zaraz po tym, jak opuścił centrum wypoczynkowe VAULT. No nic. Spoglądnął przepraszająco na szczurołaka (jak inaczej nazwać szczurka, który robi z siebie bruneta?) i jego koleżankę. Był jeszcze jakiś dziadziunio, o takim samym pierścionku jak jego...tym samym pierścionku, co on sam przed chwilą. Hm. Władca Pierścieni, co?
I rzeczywiście, podczas gdy pojawiali się kolejni typowi inaczej przedstawiciele rodzaju utalentowanego, zmniejszała się ilość wolnych palców na dłoni tego na tronie. Błyskotliwą dedukcją, Rey doszedł do wniosku, że ten tutaj jest szefem, a reszta jest...w podobnej sytuacji co on. Szczurzy brunet, od którego nie kupiłby nawet pudełka zapałek. Mroczna zła kobieta, która zapowiadała się mrocznie i źle (chociaż po cichutku liczył, iż ma ona w sobie cieplejszą, milszą i wrażliwszą stronę, mfm). Pomarańcza z okularami, teoretycznie najnormalniejsza, praktycznie pewnie najgorsza-bo taka już jest przewrotność tego wszystkiego, że Ci o najzwyczajniejszej prezencji kryją w sobie najbardziej zwichrowane wnętrza. Szczególnie, jeśli są w mundurkach więziennych! No i jeszcze ta kobieta numer dwa, do której Bagman wolałby bez kija nie podchodzić. Albo bez latarni. Poprawka. Bez słupa telefonicznego. To mieli być jego współpracownicy?...Oh, Duchu, gdzież żeś się podział? Wychodziło na to, że Bagman czuł się najbardziej normalnym z całej tej ekipy. Straszne!
Cały ten interes zapowiadał się za to ciekawie. Co prawda nie miał tekturowego pojęcia, co takiego mógłby mu zaoferować Mandaryn, ale właściwie to nie miał dużych wymagań. Dobra stołówka, satelitarna TV, wygodne łóżko i dobra książka, och, oczywiście przydałaby się plaża i słoneczko. W sumie, jeśli dobrze rozumiał działanie tej kuli, to mógłby zrobić sobie ze swojego podwórka właśnie taki mały Eden. Hej...właściwie, to wszędzie mógłby taki być. Bagman pokiwał z aprobatą głową. Miał łeb na karku, ten dziadziuś. Oczywiście, szanse na to, że to wszystko się uda były średnie, bo znając życie, któreś z nich zdradzi i będzie próbowało zagarnąć moc dla siebie, wtedy inne zdradzą, a wtedy wpadną stróżowie prawa i sprawiedliwości, wszystkich posadzą na tyłkach, a Kulę w najlepszym wypadku uznają za zagrożenie pierwszej klasy i wsadzą w czarną dziurę czy inne wnętrze Ziemi. Ale do tego czasu, może być zabawnie, wygodnie i ekonomicznie. Chociaż będzie musiał z Mandarinem ustalić szczegóły kontraktu i spisać je na piśmie, by wiedzieć, kiedy będzie mógł opuścić tonący statek z paczką popcornu pod pachą bez zbędnych wyrzutów sumienia. Bo co jak co, ale jego wspomnienia z Vault były tak wspaniałe, że nie chciałby ich sobie psuć ponowną tam wizytą. Brrr. No nic. Imponująca muskulatura Bagmana zniknęła, jakby ktoś spuścił z niej powietrze. Teraz, gdyby nie jego torba i zniszczony mundur, wyglądałby jak klasyczny zjadacz chleba, lubiący posiedzieć na siłowni. Zakapturzona namiestniczka Władcy Pierścieni i sam WP mogli to odebrać jako zgodę na przystąpienie do współpracy. Inna sprawa, że przez chwilę chciał zapytać o coś, ale jednak nie, o tamto, ale właściwie po co? Na większość z tych pytań mógł odpowiedzieć sobie sam. Dla przykładu: "kto będzie przeciw nam?" wiązało się z odpowiedzią w stylu "cały świat!" czy inne podobne cuda. Zapowiadała się impreza o skali globalnej...na którą czekał ze stoickim spokojem.
 
Nemo jest offline  
Stary 18-02-2009, 19:49   #12
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Słowa mężczyzny w okularach, zmusiły starca do…odrobiny szczerości.
- Bagman. Candyman. Waszą dwójkę miałem za…najbardziej materialistyczną z całego grona, w związku z czym przewidywałem dla was raczej…zapłatę pieniężną. Jeśli jednak będziecie w jakiś sposób chcieli zmodyfikować swoje „ja”, nie widzę przeszkód…co do konkretnych przykładów. Zmiana wzrostu. Budowy ciała. Płci. Wszystkich fizycznych aspektów danej osoby. Jak i cech charakteru. Przebudowa całej psychiki. Nie czas teraz jednak na wybór nagród, kiedy zadanie jeszcze przed wami. Moja droga?
Uciął zdecydowanym tonem, po czym skierował się ponownie w stronę okrytej licznymi warstwami materiału kobiety. Ta przytaknęła i rozpoczęła własny wywód.
- Tak…potrzebujemy siedmiu elementów aby rekonstruować Kulę Atlantów, oraz odpowiedniego miejsca i zasobu energii aby ją zasilić. Znane mi jest położenie sześciu z owych fragmentów, jednak pracuję nad zlokalizowaniem finałowego.
Ostatnią część zdania dodała jakby w swojej obronie.
- Pierwsze dwa fragmenty były przechowywane przez S.H.I.E.L.D. Jako, że organizacja posiada raczej zacięcie technologiczne, niż cokolwiek innego, nie zdawali sobie sprawy z potencjału w zasięgu swej ręki. Dokładnie godzinę temu, podczas konfrontacji z HYDRĄ, helicarrier na którego pokładzie znajdowały się interesujące nas obiekty, został zestrzelony i runął na spotkanie ziemi w obrębie pustyni Chihuahuan, na granicy Meksyku i USA.
Kobieta wykonała skomplikowany gest dłonią, zaś przed zebranymi, pojawiło się coś na kształt błękitnej, falującej tafli lustra. Ta, po chwili unormowała swoją powierzchnię, ukazując zdarzenia, które już przeminęły. Najpierw dryfującą w powietrzu machinę, stanowiącą zlepek pasów startowych, pomniejszych maszyn i bazy wojskowej. Potem zaś, starcie z podobnym obiektem i upadek przepełniony eksplozjami i płomieniami.

- Dopóki działamy szybko, możemy wykorzystać owe zdarzenie na naszą korzyść. Jeśli dobrze zrozumiałam, agenci S.H.I.E.L.D, nie zdołali w porę skontaktować się ze swymi innymi placówkami, co daje nam…nieco czasu, nim ich dowództwo zmobilizuje siły aby ustalić przyczynę ciszy w eterze. Maksymalnie, kolejną godzinę, jak sądzę.
Nie było to wiele, choć z drugiej strony…winno wystarczyć. Kimkolwiek była owa zakapturzona niewiasta, stanowiła ciekawe połączenie wiedzy militarnej i mistycznego żargonu. Zdawała się być wtajemniczona zarówno w sekrety charakterystyczne dla mistycznego arkanum, jak i te technologiczne. Przejechała wzrokiem po twarzach zebranych. Widząc rozpromienienie na niektórych z nich, postanowiła nieco je przygasić.
- Oczywiście…nie będzie to takie łatwe jak się wydaje. Dwa lądowniki HYDRY wciąż znajdują się w zasięgu ostrzału. Jeśli wejdziecie w ich pole, zapewne zostaniecie ostrzelani. Mogą także wysłać piechotę, lub swoich…bardziej wyszkolonych agentów w celu przeszukania i złupienia pojazdu, co jest podobne do naszej…misji.
Kolejna zmiana w mistycznym pokazie slajdów, pokazująca standardowych żołdaków jednej z najstarszych organizacji terrorystycznych świata.

- Jestem pewna, że wewnątrz helicarrier’a przeżyło co najmniej kilka osób. Nie wiem jednak w jakim są stanie. Musicie także wziąć pod uwagę czynniki losowe…
- Wystarczy. Nie są dziećmi. Czas działa na naszą niekorzyść.

Mandarin najwidoczniej odczuł gwałtowny wzrost znudzenia poruszaniem tych samych, trywialnych (przynajmniej w jego opinii) kwestii. Mówiąca, spojrzała nań z wyrzutem, jednak zrobiła to, o co prosił. Wyjęła z połaci swojej szaty błękitny naszyjnik na srebrnym łańcuchu. Podeszła do Cyntii i złożyła go w jej ręce, po czym, chcąc rozwiać niedopowiedzenia, dodała:

- Ten przedmiot doprowadzi was do szukanych fragmentów. Im bliżej znajdziecie się poszukiwanych elementów, tym jaśniej i częściej będzie świecił. Postaram się teraz…przenieść was w pobliże helicarrier’a, jednak poza zasięg agresorów…
Złączyła dłonie. Kolejny już błysk i trzask. I nim ktokolwiek zdążył zareagować, zadać pytanie, wygłosić sprzeciw…nikogo z grupy nie było już w hali tronowej.
[***]
Teleportacja różniła się od tej, którą każde z nich odbyło chwilę temu. Była bardziej statyczna i wyważona. Nie niosła ze sobą bólu, czy zawrotów głowy jak poprzednia. Choć gwałtowna zmiana w temperaturze i naświetleniu mogła być wyjątkowo nieprzyjemna dla niektórych. Cóż. Przynajmniej przestał padać deszcz. Niemal bezchmurne, błękitne niebo było przyjemnym widokiem. Rozgrzany piasek, który wsypywał się niektórym do butów, już nieco mniej. Wrak wielkiej, militarnej maszyny, jak i jej mniejszych pobratymców, zaścielały krajobraz. Gdzieniegdzie dało się zauważyć także poszarpane ciała agentów organizacji rządowej. Na nieboskłonie można było dostrzec dwa, podobne do metalowego kolosa (choć bardziej funkcjonalne) kształty. Pozostałości Helicarrier’a znajdowały się jakieś 500 metrów od nich. Problem stanowiło dostanie się do nich bez wzbudzania uwagi „strażników”, wiszących na niebie niemal jak lampki na choince. W przeciwieństwie do swych towarzyszy, Grzech zauważyła pośród parujących od fal ciepła piaskowych wydm, coś jeszcze. Kilkuosobowa grupa osób, zapewne wcześniej wspomniani żołdacy, także zmierzała w stronę wraku. Byli co prawda w większej odległości niż właśnie przeteleportowany cyrk, jednak z każdą chwilą pewnie ją zmniejszali.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri
Highlander jest offline  
Stary 19-02-2009, 22:29   #13
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Johny wesoło ssał. Ach! Istny orgazm w ustach! Orgazm smaku wywołany przez bananowego dropsa. Swoją drogą był szczerze zdziwiony, kiedy uzyskał słodycze od mrocznej dziewczyny. Hm. I to jeszcze wprost z rękawa. Prawie jak z kapelusza. Albo z lewego buta… nie z lewego buta lepiej nie. A propos butów. Miał w nich zdecydowanie za dużo piasku. Piasek w butach zdecydowanie nie poprawiał mu samopoczucia, które, nawet mimo cukierasa, trochę kulało, zważywszy na to, że znalazł się na w na pustyni wraz z grupą nieznajomych. Babcia mu zawsze powtarzała, żeby nie brał nic od nieznajomych…. Ale z drugiej strony nie mówiła nic o przebywaniu na pustyni. Z resztą, i tak nie stosował się do jej rad. Była stara i mieszkała z siedemnastoma kotami. Poza tym, pachniała moczem. Hm. Tymczasem jednak zamiast moczu, w jego nozdrza uderzył znajomy zapach czegoś mechanicznego co niedawno zrobiło bum!. Ostatnio zdecydowanie za często rzeczy wybuchały dookoła niego. Hm. I nowi przyjaciele zbliżali się wyłaniając majestatycznie zza horyzontu. Słodko! Nie podobały mu się tylko dwa fruwacze. To nie jest to co lubił widzieć na niebieskim niebie. Tam powinny być białe obłoczki!

-Ok. Pośmialiśmy się, pożartowaliśmy. Trzeba działać. Cukierki czekają! – spojrzał wymownie na zbliżających się żołdaków Hydry i oblizał wysuszone już przez pustynny wiatr wargi. Cholera! Że też nie miał ze sobą żadnego kremiku! Bagman również nie miał żadnego kremiku. Torbogłowy westchnął. Miał nadzieje, że Mandaryn da im się chociaż przebrać! Ten mundurek niezbyt mu się podobał...szczególnie, że jeszcze trochę, a zostanie Bagmanem ekshibicjonistą. Spojrzał ku niebu, podążając za wzrokiem okularnika. Rzeczywiście...to nie wyglądało ładnie. Ale, ale, z drugiej strony...Bagman potarł się po torbie w bardzo mądrej pozie. Hmmm. Miał pomysł. Spojrzał na lewo. Spojrzał na prawo. Bardzo konspiracyjnie. Klepnął szczurołaka w plecy i nachylił się.

-WYDAJE MI SIĘ, ŻE WYPADAŁOBY PODZIELIĆ SIŁY. TY I GRZECH TU, JA I RESZTA TAM. CO TY NA TO?
I wylądowali na pustyni. Nass'ri rozejrzał się z lekkim znużeniem wokoło, jakby właśnie przybył na jakieś wczasy, a nie miał misję do wykonania. Taki już po prostu był. Jednak po chwili, gdy zaczęło przybywać na miejsce wsparcie, z lekka westchnął. Obrócił się, gdy poczuł klepnięcie na plecach i ujrzał ludzika z torbą na głowie. Jak oryginalnie... Poprawił okulary na nosie i kiwnął głową. W sumie mu to odpowiadało, bo chciał odpocząć od paru osób, tym od marudnej podopiecznej.
- W porządku.
Odpowiedział ze stoickim spokojem i został na miejscu razem z... jak ona miała... Grzech ? A wróg powoli się zbliżał, by się nimi zająć. Cóż, nadszedł czas wykonać swoją część roboty.
Bagman mruknął z zadowoleniem, po czym zostawił lateksównę i szczura samym sobie. Tak, Bagman oddalał się teraz na bok z panią Cynthią i panem pomarańczem, nie znających tego, co torbogłowy im szykował...
 
Nemo jest offline  
Stary 21-02-2009, 17:45   #14
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Porąbany wysłannik. Porąbany pracodawca. Walnięte zlecenie.
No tak... do szczęścia brakowało tylko tego, by facet z torbą na głowie zaczął rządzić drużyną. Zaprawdę takie tekturowe pudło wywołuje respekt, ba, nawet całą symfonie przesączonych strachem dreszczy. Czy zwykły śmiertelnik, czy bohater, każdego ogarniał wszakże lęk... że pewnego dnia straci zmysł i...sam zacznie ganiać z siatą na łbie.

- Rozkazać to możesz najwyżej przecenić kapustę ze swojej torby. – syknęła Grzech do Bagmana – Ale nie mnie!

Normalnie może wylałaby nieco więcej żółci z siebie, także w kierunku innych towarzyszy, bo drażnili ją wszyscy bez wyjątku, jednak... gdy tylko zauważyła pośród parujących od fal ciepła piaskowych wydm kilkuosobową grupę osób, którzy podążali w stronę wraku, poczuła tez słodki zapach. Ich krew! Ten zapach dudnił jej w głowie, odbierał zmysły... Pragnęła poznać ich grzechy, pragnęła ich ukarać!

To było takie bolesne... jednocześnie miała nadzieję, że ludzie ci uciekną, by ocalić życie, jak również marzyła, że podejmą walkę i bez wyrzutów będzie mogła skąpać swe noże w ich gorącej posoce. Bez ostrzeżenia wysunęła ostrza przymocowane do przedramion i skrzyżowała na piersi, pozwalając im odbić promienie słoneczne.

- Ostrzeżenie zostało przesłane. Jeśli Bóg pragnie ocalić te istoty, pozwoli im się wycofać, jeśli zaś nie... – mówiła spokojnie, zupełnie wyłączając się z otoczenia. – Ja zmyję ich grzechy.

Rozognione spojrzenie nagle spoczęło na sylwetce szczurołaka, jakby kobieta dopiero teraz sobie o nim przypomniała.

- Jeśli chcesz się przyłączyć, zapraszam. Jednak zapamiętaj przyjacielu... nigdy, przenigdy nie wchodź mi w drogę, bo już sama twoja egzystencja jest GRZECHEM.

To rzekłszy, przyczajona kobieta w lateksie popędziła w stronę odkrytych żołdaków. Resztki zdrowego rozsądku, pozwalały jej okiełznać żądze na tyle, by wpierw zaatakować na dystans kilkoma sztylecikami, które miała w przytwierdzonej do pasa sakiewce. To miało wzbudzić dezorientacje i strach, tak potrzebny przy pokucie. To miała być jej przystawka przed daniem głównym, czyli zanim przejdzie do bezpośredniego starcia... jeśli dożyją do tego czasu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 21-02-2009, 21:55   #15
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Cyntia & Bagman

Bagman ze stoickim spokojem odprowadził Grzech wzrokiem, nie wyrażając w swojej postawie i spojrzeniu niczego więcej, niźli jeno uprzejme zapytanie, o co tak właściwie jej chodzi. Inna sprawa, że jego postanowienie odnośnie nie podchodzenia do niej bez słupa telefonicznego, nabrało mocy. Nigdy nie ufał kobietom argumentującym swoje działania religią...W końcu, gdy panna w lateksie mogła go zobaczyć tylko w wypadku, gdyby jej plecy miały oczy, westchnął ciężko i pokręcił palcem wskazującym przy torbie, wyrażając swoją opinie na temat poczytalności wyżej wymienionej.
-CIEKAWE JAK DALEKO ZAJDZIE BEZ TWOJEGO...SMOCZEGO RADARU.
Jego dłoń wylądowała na ramieniu Cynthii jako oznaka, że to do niej kieruje swoje słowa. Następne jednak były przeznaczone również dla okularonośnej pomarańczy.
-ZABAWIMY SIĘ W PODNIEBNYCH PIRATÓW. JAKIEŚ SPRZECIWY?
Cyntii bardzo podobał się fakt, że dostała świecidełko, które szybko powiesiła na szyi. Wisiorek był wręcz uroczy i Mandarin mógł być pewny, że szybko go nie dostanie spowrotem o ile w ogóle. Od dawna uwielbiała biżuterię. Dziwny facet, który prosił ją o cukierka wydawał się szczęśliwy ponad miarę. Słodkości to jedna z jej słabości, więc zawsze nosiła coś w rękawie. Po przeniesieniu było jej gorąco. Aż nazbyt nawet. A wszystko przez czarną suknię. Duchota zaoowocowała brakiem chęci odpowiedzi na propozycję Bagmana, natomiast to co powiedziała Grzech przwróciło ją na chwilę rzeczywistości. O co jej chodzi? Ma jakiś problem? Nie to, żeby Cyntia go nie miała. I to nawet nie jeden... Ale ona w końcu miała Nass`riego, żeby się na kimś wyżyć. Może i jej potrzeba kogoś takiego? Jeżeli chce to jak najbardziej pożyczy go jej. W końcu- trzeba się dzielić ze znajomymi w niedoli nie? Nawet jeżeli to krótka znajomość.
- Tak... Ale jak sobie chce... Ja nie mam żadnych sprzeciwów.- powiedziała białowłosa macając wisiorek na szyi, który gasł i zapalał się co jakieś 20 sekund. Przyszło jej do głowy, że jak Grzech narobi bałaganu, to można by stworzyć sobie taką małą armię... Po co brudzić sobie ręce? Bagman, ukontentowany brakiem opozycji względem jego planu wycieczki, cofnął się o krok, by zrobić sobie nieco przestrzeni. W ciągu kilku sekund, przestał być "dużym mężczyzną", stając się "małym traktorem", czy czymś, co można określić podobną kombinacją słowną. Zerknął na swój strój. Westchnął. Musi sobie znaleźć coś ładniejszego, zdecydowanie...bez żadnego ostrzeżenia, chwycił stojące przed nim osoby i przerzucił je sobie przez ramię, tak by były czaszkami do ziemi, plecami ku niebu.
-UWAGA NA GŁOWY.

Z tym jakże dającym wiele do myślenia stwierdzeniem (rzuconym tonem idealnym dla kogoś, kto chciałby informować o odjeździe bądź przyjeździe pociągu), Bagman rozpoczął swój podbój niebios. Oczywiście, pilnując dłonią, by mu się Torba nie zgubiła. Cyntia lekko spanikowała kiedy zarzucał ją przez ramię. Nigdy nikt jej tak nie traktował i człowiek z torbą (zamiast liścia według popularnej niegdyś piosenki) na głowie zapłaci jej za brak ostrzeżenia. Ale wszytko w swoim czasie. Ziemia zadrżała, tworząc mały krater, kiedy Bagman odbił się od powierzchni, zmierzając w stronę położonego bliżej, carrier'a HYDRY. Niestety, nie wszystko poszło gładko. Nie wszystko udało się idealnie. Czy chociażby tak, jak można by się spodziewać.

[***]

Pokój kontrolny błyskał zielenią i błękitem, pokazując rozmaite wykresy i wytyczne. Zebrany w środku, tuzin osób, obsługiwał rozmaite komputery, z których to każdy pełnił inną fujnkcję. Trójka osób, znajdująca się przy specyficznych miernikach, wydawała się mocno zaskoczona, zaistniałą sytuacją, nie mniej jednak, zdołała natychmiast się do niej ustosunkować.

- Sir, niezydentyfikowany obiekt, erm...obiekty! Zbliżają się do statku!

Najbardziej śmiała z osób zdołała się odezwać. Postać stojąca z boku, preferując towarzystwo mroku nad to swoich ludzi, nieznacznie przytaknęła.

- Otworzyć ogień.

- Tak jest sir!


Jakby na komendę, wielkie, boczne działa carrier'a, zaczęły obracać się w stronę nadlatującego celu. Zatrzymując się z dzikim, niemalże śmiertelnym trzaskiem, wysoko kalibrowe wyrzutnie oddały strzał, który wstrząsnął całą maszyną. Łuski, wielkości normalnego obywatela opuściły komory, mknąc w kierunku Bagman'a i jego towarzyszy. Jedna z nich trafiła centralnie. Dwie chybiły. Jednakże jedna wystarczyła. Mimo braku jakichkolwiek obrażeń, siła nośna sprawiła, że torbogłowy został wytrącony z równowagi, zmieniając trajektorię lotu i tracąc uchwyt na jednym z towarzyszy. Candyman poczuł działanie grawitacji, kiedy oddzielił się od reszty przyjaciół, zmierzająć w stronę niemożliwej do penetracji, metalowej burty latającego statku.

[***]

Bagman miał jednak własne problemy. Na przykład fakt, że pocisk zdołał całkowicie odparować mu pozostałości koszuli, oraz to, że nieznacznie zboczył z kursu, wyhamowany eksplozją. Lądowisko zawierało około trzydziestu pojazdów, nieznanej specyfikacji, wciąż nieprzygotowanych do lotu. Gdzieniegdzie kręcili się koordynatorzy sprzętu, w postaci niewielkich, zielonych kropek, którzy wraz ze zmniejszaniem dystansu nabierały ostrości. Bagman wylądował na jakiejś maszynie. Kolejna eksplozja. Krzyki przerażonych ludzi. Odgłos stukających butów. Wrzaski o pomoc, uruchamiany comm-link. Ogólnie rzecz ujmując - niezłe bagno.

-MOŻE JEDNAK LEPIEJ BYŁO TRZYMAĆ GO DRUGĄ RĘKĄ, A NIE TORBĘ...?

Och. Co się stało, to się nie odstanie (wykluczając obecność i działalność kreatorów rzeczywistości, manipulatorów czasem, etc. itd.), a gdyby Candyman był tak łatwo...um...zgubodajny, to Mandaryn nie wybrałby go do tego zadania. Prawda? Prawda!

Inna sprawa, że Mandaryn nie przewidywał chyba aktów podniebnego abordażu, arrr. W sumie to dobrze, że to Cynthia miała radar, a nie uokularniona pomarańcza...właśnie, pomarańcza! Bagman zaczął paradować bez koszuli, przez ten pocisk. Hrm. Lepsza koszula, niż spodnie. Trzeba myśleć pozytywnie. Szczególnie na statku HYDRY, gdy zapomnieliśmy wziąć ze sobą zaproszenie. Poprawiając chwyt na swojej koleżance z pracy, rozejrzał się. W sumie to ciekawe, czy ich pracodawca ogląda ich poczynania...i czy przypadkiem nie robi pewnego gestu, tak bardzo kojarzonego z pewnym panem ze Star Treku.
-JAKIŚ PLAN?
Cyntia od kiedy Bagman ją chwycił czuła się dziwnie... wzmocniona... Nie potrafiła ująć tego inaczej ale to było coś w ten deseń. Tak w ogóle to zamknęła oczy, kiedy zobaczyła nadlatujący pocisk i miała mały problem z ich otwarciem. Zgodnie ze wszelkimi możliwymi prawami logiki wszyscy powinni zamienić się w krwawą plamę, albo coś podomnego do jej mutantów, kiedy się rozpadną... Po chwili dopiero uprzytomniała sobie, że myśli to znaczy żyje... A więc Cogito Ergo Sum nabiera nowego znaczenia... Ona i Bagman znaleźli się w małym piekiełku. Candymana w ogóle nie było. Czyżby spadł?
- Nawet kilka- 1. Zabij ich- będę miała małe pole do popisu i nie będziemy się męczyć. 2. Jeżeli wolisz pacyfistyczniej to mogę ich zamrozić. A na pewno trzeba znaleźć to po co tu przyszliśmy. Co z Candymanem?- nastrój tchórza zmienił się w nastrój fachowca. Zabawa się zaczyna- jak da jej zabawki.- Trzeba go znaleźć...
-CANDYMAN TYMCZASOWO NIEDOSTĘPNY...
Bagman przestąpił kilka kroków w przód, chwytając jednego z biegających dżentelmenów
-PRZEPRASZAM. KTÓRĘDY DO SILNIKÓW? ACH? TAK? ROZUMIEM. DZIĘKUJE.
Przerażony mężczyzna odpowiedział na zadane mu pytanie, tylko po to, by zostać...bez żadnych dodatkowych urazów odłożony na swoje miejsce. Cyntia westchnęła głośno a na odstawionego na ziemię rzuciła zaklęcie, które momentalnie go uśmierciło. Potem wymamrotała pod nosem inne i zmarły ożył- jako mutant. Dobrze jest się kimś wyręczyć w razie czego. Tak samo zrobiła z innymi technikami. Moja mała armia- uśmiechnęła się pod nosem nekromantka zakładając rękę na rękę. Chwilkę później została potrząśnięta, niekoniecznie zmieszana.
-JESZCZE WIELE FARMIENIA PRZED TOBĄ. DOKĄD TERAZ?
Cyntia spojrzała na medalik, który błyszczał się mniej niż do tej pory.
-Pewnie na dół. Albo po Candymana...- spojrzała na większego od siebie faceta. Byli w końcu na lądowniku. Gdzieś musi być przejście do środka- a z tamtąd na dół.
-JAKAŚ KONCEPCJA JAK ODPOWIEDZIEDŹ NA PYTANIE "JAK"?
Cyntia zamyśliła się. No to utknęli w niezłym bagnie...
 
Ayame jest offline  
Stary 22-02-2009, 00:33   #16
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację




W istocie. Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Martwi powstali, tworząc niewielki oddział w liczbie około 20 osób. Mimo to, nie zachowali swojej inteligencji, co znaczyło, że wiedzę zabrali do grobu, lub...innego miejsca, gdzie udawały się dusze tego typu męczenników. Cyntia, po krótkiej chwili zauważyła podnośnik, który zapewne prowadził do niższych poziomów statku, problem polegał na tym, że konsola nieopodal niego kojarzyła jej się raczej z chińską kuchnią niż z czymkolwiek innym. Zapewne istniały także inne, zamknięte klapy i wejścia, jednak te nie rzucały się aż tak bardzo w oczy. Z zamyślenia wyrwał dwójkę odgłos maszynerii, która najwidoczniej właśnie została uruchomiona. Coś zmierzało w stronę intruzów z głębi carrier'a. Zmechanizowane wrota rozsunęły się, ukazując dwójkę osób, które najwidoczniej zostały oddelegowane do "posprzątania" zaistniałego bałaganu. Kobieta, wysoka i smukła, odziana w skąpe, czarne szaty, na pierwszy rzut oka przywodziła na myśl ich nowo poznaną znajomą. Jednakże tylko pozornie. Jej włosy były dłuższe, zaś diaboliczne spojrzenie posiadało akompaniament uśmiechu o podobnym charakterze. Z jej rąk, w okolicach nadgarstków, wyrastały pożółkłe, kościste wyrostki, zaś brzuch ozdabiały wysunięte żebra. Męczyzna, w czerwono-białym kombinezonie, za srebrnym wizjerem, był w pełni anonimowy. Nie posiadał na sobie żadnych, technicznych nowinek, z wyjątkiem jego pleców, które niosły ze sobą kij teleskopowy, lub podobne ustrojstwo.

- Ho. To jest powód tej całej afery? Załatwię to w mgnieniu oka...

- Spokojnie, wyglądają na...interesującą parkę. Nie pozbywajmy się ich...zbyt szybko.


Kobieta zachichotała pod nosem, robiąc pewny krok do przodu. Cyntia machinalnie wysłała mutanty na dwójkę przybyszów.

- POTRZYMASZ KOBIETĘ TROCHĘ NA RAMIENIU I JUŻ NAZYWAJĄ WAS "PARKA". CZY MY NAPRAWDĘ SPRAWIAMY TAKIE WRAŻENIE?

Plotąc większe czy mniejsze nonsensy Torbogłowy postanowił złapać za jeden z pobliskich pojazdów i wymierzyć nim w Ich Dwoje, licząc, że zombiaki będą stanowić jakąś mięsną ścianę przeciwko potencjalnym atomówką czy innym cudom niewidom...

Niewiele myśląc, lub po prostu nie mając ku temu predyspozycji, mięsna ściana ruszyła. Mężczyzna nie poruszył się nawet o milimetr, niemal jak zastygnięty w swojej pozie. Zdawał się nie być pod wrażeniem. Kobieta natomiast, z widoczną pobłażliwością pokiwała głową. Zaczęła podnosić swoją dłoń do góry, w dziwnym geście. Wtedy to właśnie nadleciał rzucony przez Bagman'a odrzutowiec. Czarnowłosa odskoczyła bez większych trudności od centrum eksplozji, jednak jej zamyślony towarzysz, zdawał się przebywać obecnie gdzie indzie, w skutek czego, w ostatnim momencie uniknął wybuchu, choć odłamki poharatały jego lewe ramię.

- Heh. Starzejesz się, przyjacielu.

Powiedziała nieznajoma. Ten nic nie skomentował. Dopiero teraz uniosła i zacisnęła swoją dłoń. Nieumarli gwałtownie stanęli, jednak ich zwierzęce mózgi nie były w stanie jego pojąć. Krew poczęła cieknąć z rozmaitych otworów w ich ciele, nawiązując bliższą znajomość z metalowym parkietem. Żebra jednego z nich wywróciły się na drugą stronę. Stawy kolanowe i łokciowe następnego, spowodowały złamania otwarte. Dziesięć, ożywionych ciał, zostało natychmiast rozdarte na czynniki pierwsze. Jendak nie zamieniły się w papkę. Och nie. Mięso i skóra opadły, tworząc bezkształtną masę, jednakże kości krążyły w powietrzu, rozerwane na podstawowe elementy, niczym monstrualne sępy gotowe zaatakować ofiarę. Wyrachowany śmiech. Cyntia straciła właśnie połowę z istot pod swoją kontrolą, względem jakiejś aroganckiej cizi.

- NO I TYLE Z TWOICH ZOMBIE...

Młoda kobieta jednak nie była obruszona. Właśnie jej się włączył znudzony mode. Wymamrotała zaklęcie paraliżujące pod nosem i rzuciła je na szmatę, która odważyła się zepsuć jej zabawę. Nastał wieczór. Cyntia uśmiechnęła się jadowicie i po raz kolejny użyła zaklęcia wyssania duszy. Przyjaciele w boju zostaną wrogami. Tak która chciała jej przeszkodzić zaczniej jej pomagać i całować stopy w geście przeprosin. Skupiła się i rozrysowała kręgi niezbędne do stworzenia wampira w głowie. Poczuła się jak mała dziewczynka w piaskownicy. Gdyby nie siedziała na ramieniu Torbogłowego z pewnością podskakiwałaby teraz z nogi na nogę. Wyciągnęła z rękawa cukierka i zaczęła go ssać. "Let te bodies hit the floor, let the bodies hit the floor..."- zaczęła nucić pod nosem i zaraz przestała marszcząc brwi. Przemiana nie wyszła. Chyba się trochę zmęczyła. Ale przynajmniej ją sparaliżowała.

- BRAWO...

Torbogłowy przytaknął z czymś przypominającym uznanie, po czym chwycił jednego z pobliskich zombie i wywinął nim młynek nad własną głową. Hm. Może być to dobra tarcza...następnie wyrwał najbliższy, duży i długi, masywny obiekt, mogący mu służyć za włócznię czy inną dzidę. Prawdziwy rycerz, nie ma co! Po chwili jednak zrezygnował, rzucając zombiakiem w kobietę. Miał nadzieje, że wredne stworzenie go rozpuści, zablokuje sobie widok i nie zauważy nadlatującej pseudowłóczni, gdy on będzie biegł się schować za najbliższy myśliwiec. Z tarczozombiem w łapie, oczywiście. Następnym. Czarnowłosa faktycznie zastygła. Całkowicie przestała się ruszać, a jedynym dowodem jej dalszej sprawności egzystencjalnej były wciąż bez przeszkód lewitujące wokoło kawałki kośćca i oczy, które przeszły ze zdziwienia w nienawiść. Mutant faktycznie poszybował w stronę sparaliżowanej. Jak przewidywał Bagman, roztopił się w locie, a jedyna rzecz, która dotarła do "Władczyni Kości" stanowiły krople posoki. Nowy zasób kości dołączył do jej puli. Ponowne zdziwienie. Paniczne, kiedy włócznia zrobiona z anteny zmierzała w jej kierunku. Łomot metalu o metal. Biały kij z czerwonymi wstawkami, gruchnął o ziemię, a wraz z nim złamana na pół anteną. Mimo, krwawiącej prawicy, zamaskowany wciąż sprawnie trzymał swą broń i uratował towarzyszkę. Srebrna maska błysnęła, odbijając czerwone syreny alarmowe.

- Podrkęćmy trochę prędkość...co Ty na to Cadaver?

Nie czekając na odpowiedź... zniknął. Bagman poczuł...poczuł puknięcie w bark. Jednak nic sobie z tego nie robił. Następne, w staw kolanowy, wytrąciło go z równowagi, ponownie nie czyniąc jednak żadnych obrażeń. Cios w piszczel, spowodował wycieczkę w stronę ziemi, ale nigdy tam nie doleciał. Cyntia zaparła się gwałtownie, kiedy zebrał się bardzo silny wiatr. Miniaturowa trąba powietrzna, oderwała właśnie jej towarzysza od podłoża, wprowadzając go w stan nieważkości. Kości natomiast, zaczęły gwałtownie przyśpieszać, tworząc donośny syk... Cyntia żałowała, że zignorowała typka. Za bardzo nastawiła się na zemstę. No nic. Trzeba pomóc Torbogłowemu. Który aktualnie przytulał się do zombiaka (a fuj!) i trzymał się za torbę, by mu przypadkiem nie odleciała. Młoda kobieta ostatecznie postanowiła postawić krzyżyk na dwójce. Kiedy Bagman latał sobie ze swoim nowym pluszakiem- zombie ta inkantowała przyzwanie demona. Średni typ powinien wystarczyć. Bluźniercze słowa kolejnej już inkantacji wypełniły pustynne powietrze. Ciemność gwałtownie zawirowała, zupełnie jakby wtórując obydwu tornadom. Temu żywemu i stworzonemu z kości. Niewyraźny, utkany z nicości kształt o krwawych ślepiach właśnie pojawił się nieopodal, nie odzywając się pojedynczym słowem, jednak patrząc posłusznie na kobietę, która go sprowadziła. Kości ruszyły. Jednak nie przypominały już pierwowzoru. Zmieniły kształt na setki, jeśli nie tysiące, niewielkich sztyletów i igieł, wprowadzone w ruch jak z działa przeciwpiechotnego. Bagman poczuł, że wir słabnie, a jego ciemiężyciel zapewne ulotnił się gdzie indziej, w celu poszukiwania schronienia. Przeczuwając co nastąpi, torbogłowy zasłonił się trzymaną "tarczą", w którą na wpół wniknęły, a na wpół odbiły się odłamki. Tyle szczęścia nie miała Cyntia. Choć...to wciąż jej sprzyjało. Nieumarli pomagierzy zasłonili ją własnym ciałem i zostali dosłownie poszatkowani na krwawą mgłę. Trzy kościste wyrostki trafiły w samą nekromantkę, rzucając gwałtownie do tyłu. Jeden w nogę, przechodząc na wylot i tworząc krwawy wzór. Dwa pozostałe wbiły się głęboko w lewą rękę. Utrzymała jednak koncentrację, a tym samym demona...choć jej "zniewolona" przeciwniczka, właśnie drgnęła. Zaczynała się z wolna ruszać. Kości ponownie powróciły nad łepetyny walczących i zaczęły swój powolny taniec. Bagman dotknął ziemi i nie wiedząc gdzie jest srebrna facjata, stwierdził, że ta wycieczka nie do końca była dobrym pomysłem...

[***]

Candyman właśnie się ocknął. Otworzył niepewnie oboje oczu. Nie wiedział właściwie gdzie się znajdował, zaś ostatnie co pamiętał to skok z tym zamaskowanym w torbę po zakupach idiotą, a także fakt, że trafił w nich jakiś pocisk. Potem zaś, swobodny lot. Był…był w jakimś ciasnym pomieszczeniu. Po lewej znajdował się złamany na dwoje właz wentylacyjny. Wpadł przez szyb? To dopiero fart. Gdyby trafił w cokolwiek innego, nie byłoby co zbierać. Na tym jednak fart został wyczerpany. Zewsząd wydobywał się sygnał syren alarmowych, oraz krzyki to przestraszonych, to znowu rozgniewanych osób (niewątpliwie żołdaków) biegających w najlepsze po korytarzu i wykrzykujących numery najróżniejszych dyrektyw i planów, które nic Johnny’emu nie mówiły. Znajdował się chyba w jakimś magazynie części zamiennych. Drzwi, mimo że na zamek elektroniczny, byłyby proste do wyłamania gdyby tylko chciał. Pytanie tylko, czy z taką ilością tłuszczy na zewnątrz…chciał.
- Skontaktować się natychmiast z ABX-14! Natychmiast mówię!
- Spece z technicznej próbowali nadać transmisję, ale ci szaleńcy na dachu urwali przekaźnik!
- Czy ci idioci nie widzą, że mamy kłopoty!? Co ci pseudo-technicy wyprawiają!
- Sir, ABX-14 zmierza w naszym kierunku, chyba zauważyli walkę! Zmniejszają odległość!
- Doskonale. Za ile będą w zasięgu?
- Za jakieś dwie, góra trzy minuty…

No pięknie. Nic tylko usiąść i płakać.

[***]

Grzech była w swoim żywiole. Niczym demon pustyni gwałtownie zminimalizowała odległość miedzy sobą a przyszłymi ofiarami. Metal, który cisnęła w ich stronę także to zrobił. Ze śmiertelnym skutkiem. Prowadzący szereg poczuł jak broń przeszywa jego serce i mózg, następnie upadł z głuchym oddźwiękiem na ziemię, nie rozumiejąc do końca co go zabiło. Odziani w zielone mundurki żołdacy zaczęli to krzyczeć, to strzelać, jednak z mizernym skutkiem w przypadku obydwu czynności. Kobieta była zbyt szybka aby zaszkodziła jej którakolwiek z czynności. Gdyby jej „bardziej waleczni koledzy” zostali z nią na ziemi, pokonanie tejże opozycji byłoby czynnością…nie godną wspomnienia. Zamykający szereg najemnik próbował się z kimś skontaktować poprzez komunikator. Jednakże trzaski, piski i gniewne odgłosy dochodzące z urządzenia raczej nie wynagrodziły jego chęci. Nurkując w rząd przeciwników, sadystka zatopiła swą błoń w szyjach dwójki nieszczęśników po same nadgarstki, przeciągając w górę i wytwarzając pod nimi sporą ilość krwawego błota.
- ABX-14! ABX-14! Do cholery trzynastka nie odpowiada, potrzebujemy pomocy! Jesteśmy masakrowani! Zarzynają nas tutaj! P-proszę, p-pomóżcie!
Zostało nie więcej jak pięciu. Z przedśmiertnym lękiem, jąkał się do aparatury. Jego kolega, otrzymał cięcie poprzeczne, przez żołądek, osunął się na kolana, podziwiając własne wnętrzności. Kompan dostał kopniak w płuca i odrzucony do tyłu, sturlał się w dół po wydmie, próbując złapać oddech. Następny wciąż strzelał i niemal drasnął kobietę w ramię. Niemal. Nic więcej. Przestał strzelać, kiedy jego oczodół spenetrowała stal. Krzyki, błagania i przekleństwa przycichały. Wielka szkoda. I wielka strata. Eksplozja z nikąd. Z pod ziemi! Coś właśnie nawiązało kontakt z jej czaszką. Coś bardzo twardego, o dużej prędkości. Poczuła jak grawitacja niemal wyrwała ją z butów, a już na pewno oderwała od piaszczystego podłoża. Wirując bezwładnie jak pocisk , Grzech zaryła gwałtownie o stertę wydm, powodując ścieżkę kurzu. Chyba miała pomniejszy wstrząs mózgu. Próbowała wstać. Bezskutecznie. Udało się za drugim razem, choć mimo to, chwiejnie. Krew obficie ciekła jej z czoła. Żołdacy, zdziwieni przestali strzelać. Spec od komunikacji, o zasikanych ze strachu spodniach, ściskał mikrofalówkę jak dar od samego stwórcy.
<<…Powiedz swoim ludziom, że przybyła kawaleria…>>
Apatyczny, metaliczny i rezonujący jak z jaskini głos, dał się słyszeć z nikąd. Z pewnością jednak należał do czarnej jak noc i wysokiej na dwa metry sylwetki, o falującym na wietrze, eterycznym pióropuszu. Kolosalna, metalowa zbroja, z dwoma, niewyraźnymi błękitnymi punktami, świecącymi zamiast oczu, strzepnęła z siebie pozostałości piasku, następnie zaś złączyła dłonie ze specyficznym „klang”. Grzech nie musiała zgadywać kto zrobił jej przed chwilą poważne kuku.
<<…Twa dusza zasili mnie na kolejne stulecia…>>
Rozłączył pięści. Dwa, długie miecze z czystej energii pojawiły się w nich jak na wyzwanie. Zabójczyni była kobietą waleczną i odważną, jednak nawet ona miała teraz wątpliwości. Czwórka pozostałych przy życiu żołdaków, przestała strzelać. Nie wiedzieli kto był bardziej na bakier z naturą. Ich obrońca, czy też atakująca. Nass’ri widział już wszystko.

 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 22-02-2009 o 00:37.
Highlander jest offline  
Stary 22-02-2009, 22:47   #17
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Grzech zagwizdała cicho pod nosem, wreszcie ktoś jej gabarytów. Choć czy na pewno? Patrząc na swego przeciwnika i przyrównując go do niedawno spotkanego Dragona, pomyślała, że to chyba jakaś nowa moda na „zakuty łeb”.

Korzystając z tego, że sama już była rozgrzana, postanowiła nie zwlekać i uderzyć. Rozpędziła się, tak jak tylko ona potrafiła, bowiem instynkt podpowiadał jej, że taka puszka za szybka być nie może. Na wszelki wypadek wykonała zwód. Nie myliła się. Kiedy przeskoczyła nad wrogiem, zamiast natrzeć na niego zwyczajnie i wbiła mu swe ostrza w tyłu zbroi, nie był w stanie się obronić. Sztylety wniknęły w jego łopatki... lub tam, gdzie powinny się one znajdować. Przeciwnik nie zareagował w żaden sposób, stał jak zaklęty. Pancerz został spenetrowany przez Grzech z niemałym trudem, jednak nie było krwi czy odgłosu wbijania się w ciało. W organy wewnętrzne. Metal pokonał metal. Po prostu.

Nie miała oczywiście czasu przeanalizować tego na miejscu, metalowa lewica wystrzeliła gwałtownie i niespodziewanie, pod kątem niemożliwym uderzyła kobietę bez naruszenia struktury kostnej czy mięśniowej. Grzech z trudem przekręciła się w powietrzu, nie chcąc myśleć, co stałoby się z jej żołądkiem, gdyby cios trafił. Wylądowała bokiem na ziemi, przeturlawszy się kilka kroków, jak uczono ją w oddziale, znalazła się w pozycji klęczącej. Popisowa akrobacją wróciła do pionu, jednak na przeciwniku nie zrobiło to wrażenia. Czekał.

Wbrew jednak pozorom kobieta w czarnym lateksie nie była bezmózgim narwańcem... przynajmniej jeśli nie doskwierał jej „głód”. Starała się wykorzystać te kilka sekund na analizę tego, z czym przyszło jej się zmierzyć.

No to mam zagwozdkę. Albo w środku siedzi człowiek-guma, albo... Facet gadał coś o duszach i wychodzi na to, że może nie mieć ciała, więc... CO TO ZA CHUJSTWO?! Może to jakiś rodzaj absorbującej zbroi? O różnych rzeczach słyszało się w eksperymentalnym oddziale, choć często trudno było wierzyć, zatem może i tym razem mit stał się prawdą? Trzeba się przekonać!”

Grzech widząc, że ma przewagę w szybkości znów się rozpędza, co chwila zmieniając jednak swój tor, aby zdezorientować przeciwnika. Wreszcie widząc okazje, zdecydowała się na atak z boku. Krzyżując sztylety tak, by jednym cięciem obu ostrzy ściąć wrogowi głowę, miała nadzieję, iż przynajmniej zrzuci tej puszce hełm, jeśli pod nim nic nie ma.

Uderzenie serca i... skok. Zbrojny odchylił się, jednak nie dość szybko. Zgrzyt i iskry. Ponownie pokonana bariera. Przód hełmu na złączeniu szyjnym został naruszony, okazując bezkształtny mrok falujący i kłębiący się w środku niczym stado węży, mieszający się z...piaskiem? To dziwne odkrycie kosztowało kobietę wiele. Zbroja wyprowadziła gwałtowny cios swoim orężem utkanym z falującej energii - jakże podobnej do tej z jego wnętrza. Syk palonego mięsa i złuszczającej się skóry.

- Aaaa!!! – nie powstrzymała krzyku bohaterka.

Lśniąca broń przeszła na wylot przez prawe ramię, następnie została wyszarpnięta bokiem. Grzech musiała zacisnąć zęby. Nie było krwi. Rana była całkowicie wypalona. Koordynacja ruchowa zabójczyni właśnie spadła...

Choć udało jej się wylądować, była mocno ogłuszona samym tylko bólem. Jej ciało, ciało super-żołnierza regenerowała się znacznie szybciej niż u jakiegokolwiek śmiertelnika, jednak rana dała jej mocno w kość. Chcąc zyskać na czasie, a także wybadać psychikę przeciwnika, postanowiła go zagadnąć.

- Mówił ci ktoś, że przystojniak z ciebie? A właśnie... nie dosłyszałam imienia.

Konstrukt, czymkolwiek by nie był, przechylił nieznacznie przyłbicę. Grzech zauważyła, że dziura na szyi zdawała się niemal niezauważalnie regenerować. Była coraz mniejsza.

<<Traktujesz to jako zabawę? Jako komedię?!>>

Metal ryknął donośnie, najwyraźniej wcale nie rozbawiony tym, co powiedziała. Zaszarżował gwałtownie, rozwścieczony z jakiegoś dziwnego powodu. Jednak był szybki. Kopniak kolanem, jaki otrzymała, sprawił, że jej wnętrzności skręciły się niemal w koci kłębek. Czuła w ustach posmak krwi. Cisnęło nią do tyłu, jak pingpongową piłeczką

<<Zginiesz tutaj! Rozumiesz?! Zginiesz powoli...>>


Uważny obserwator zanotowałby, że tak bardzo się nie różnili. Sama Grzech też to zresztą odnotowała, mimo przyćmiewającej umysł fali bólu. Do cierpienia jednak, które wywoływał u niej „głód”, było jeszcze trochę. Potrafiła więc przezwyciężyć boleści i znów stanąć na wyprostowanych, nieco tylko chwiejnych nogach. Przez chwile przeraziła się, że oto Bóg pragnie ją pokarać i znalazł lepszego mściciela, jednak doszła do wniosku, że to raczej nadana jej próba. Ona wszak byłaś człowiekiem i tylko ona znała ludzkie pokusy, a nie jakiś zakuty łeb.

- Milcz niebycie! – rzekła z siłą - Nawet nocą wszak nie zlęknę się ciemności! Jam jest Grzech i ja cię ukarzę, boś jest nieboskie stworzenie i nie ten świat został ci przeznaczony... lecz piekło!

Grzech znów wystartowała w kierunku wroga z maksymalną szybkością, na jaką było ją stać w tych warunkach.

<<Toż to nędzna farsa!>>

Dziewczyna zaszarżowała. Uderzyła z całej siły nogami w ożywioną zbroję. Jednak szybko przekonała się, że równie dobrze mogłaby próbować staranować księżyc. Nie cofnął się nawet o krok, a ona czuła, że niezmiernie bolą ją stawy kolanowe. Na domiar złego wylądowała tuż przed nim. Cios mieczem. Odchyliła głowę, jednak czuła swąd przypalonych włosów. Rozeźlony konstrukt odwołał swoją broń z prawicy i chwycił ją za szyję samą dłonią, podnosząc do góry jak dziecięcą lalkę.

<<Nie. Jesteś tylko przeklętym workiem mięsa i krwi! Niczym więcej! Urojenia! Nic ponad to!>>

Potrząsnął. Aż dziw, że jeszcze nie skorzystał z okazji i nie skręcił karku. Widać i on... miał swoje grzechy.

- Mów mi tak jeszcze kotku, a twoje własne grzechy wypalą cię od środka... ups, za późno!

Wbiła swoje ostrza w jego przegub, nawet nie po to żeby go rozłupać, ale żeby rozluźnić uścisk i wyrwać się. Być może jej nie zrozumiał. Być może się zamyślił. Istniała jednak szansa. Trzask. Na szczęście nie kości. Uścisk puścił po zadaniu ciosu, a sama kobieta zwiększyła odległość, odskakując w stronę swojego demonicznego „przyjaciela”.
Zarówno on jak i niedobitki żołnierzy zdawali się śledzić walkę z zapalczywością kibiców.
Nieznany byt poprawił rękawicę poruszając nadgarstkiem.

<<Stąd nie ma ucieczki. Patrol. Zabierzcie rannych i wycofajcie się. Nie mogę pokazać im...wszystkiego, kiedy tu jesteście.>>

- Tak jest sir! Już się robi! - rzucił zlękniony żółtodziób od komunikacji i wraz ze swoimi kolegami zaczął zwiększać dystans.

Grzech splunęła. Ona też nie powiedziała ostatniego słowa. Starając się wykorzystać czas na chociaż powierzchowną regeneracje, rzuciła do Nass’ira.

- Bóg chyba chce ci dać szansę potępieńcze. – rzekła do niego dumnie – Jeśli pragniesz odkupić swe winy, zawrzyjmy rozejm, by pokonać bestię.

Zamrugała oczami na chwile jakby przytomniejąc.

- Chodzi mi o to, że trzeba wysadzić tę puchę, czymkolwiek jest. Te żołnierzyki z pewnością mają jakieś granaty, ale potrzeba mi czasu na przeszukanie ich trupów, czaisz?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 23-02-2009, 22:17   #18
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Cyntia & Bagman

Cyntii serce waliło jak młot. Dawno nie czuła, że śmierć jest tak blisko. Właściwie to od tamtego dnia. Dnia, w którym spotkała Nass`riego. Bolałaby ją noga i z trudem by stała, gdyby nie drobny szczegół- była zbyt zdenerwowana, aby w ogóle cokolwiek odczuwać. Jest niedobrze. Bardzo niedobrze. Przyzwanego demona mogła utrzymać chyba tylko dzięki napływowi adrenaliny. Ale jak długo to może trwać? Ile jeszcze wytrzyma? Jej twarz wyglądała jakby dostała nagłego szczękościsku. No cóż... Nie pozostawało jej chyba nic innego jak tylko nasłać świerzo przyzwanego demona na jeszcze nieruchomą przeciwniczkę. Przy dużym szczęściu może ją zabije a wtedy koścista panna zostanie jej marionetką. W nieco gorszym scenariuszu powinien ja chociaż zranić. Bagman zaś stał, z lekko ugiętymi kolanami. Ale nie miał zamiaru pozostać w takim stanie zbyt długo. Mimo wszystko, zaczynało to się robić mniej niż bardziej zabawne, a w dodatku do tej pory tylko ich przeciwnicy pokazali styl i klasę, godną nowoczesnego Hollywood. Latające kości? Wichry i tornada? Sztuka nowoczesna, co? Och, my się tak bawić nie będziemy. Bagman nakierował swój wzrok speca od molestowania na Kościstą. Była daleko, na jakieś dziesięć metrów...nachylił się do przodu. Przyłożył rękę do torby. I odbił się od podłogi, wystrzeliwując w stronę kobiecinki niczym pocisk z kuszy. A może balisty? Metalowa płyta trzasnęła pod jego nogami, nie mogąc wytrzymac natężenia i pozostawiając wgniecenie w kształcie krateru. Cadaver z trudem uchyliła się przed kłapnięciem szczęki demona, nie odzyskawszy jeszcze pełni sprawności ruchowej. Pazury nacięły skórę na jej udzie, jednak kobieta wysunęła rękę do przodu. Jej paznokcie wystrzeliły jak łuski po nabojach, zamieniając się w przydługie szpony, które spenetrowały kościstą formę. Bies z otchłani i ona zastygli w chwilowym bezruchu...co nie było rozważnym posunięciem, biorąc pod uwagę żywy pocisk balistyczny z papierową torbą na głowie. Władczyni kości próbowała zasłonić się fruwającymi wokół odłamkami, jednak bezskutecznie. Impet i siła uderzenia staranowały ją, jak i przyzwaną istotę, odrzucając całe towarzystwo w stronę północnej krawędzi statku powietrzengo. Demon cienia rozwiał się z powodu dostarczonych obrażeń, zaś Cadaver krzykneła przerażliwie słysząc...pękanie własnych kości lewego przedramienia, upadając na ziemię i wykonując po niej kilka pozbawionych jakiejkolwiek koordynacji przewrotów.

- Z...zabiję w-was...zabiję...

Syczała i mamrotała pod nosem, nie mogąc odzyskać w żaden sposób równowagi, nieumiejętnie próbując powstrzymać prawicą obfite krwawienie. Cyntia jednak była...w nie lepszej sytuacji. Poczuła na szyi dziesięć punktów. Zimnych, chropowatych. niczym zakryte opuszki palców w skafandrze bojowym. Nie musiała zgadywać do kogo należały.

- Zasady są proste. Jeden ruch. I wybuchnie jej szyja. Poczuję jedno drgnienie strun głosowych. Jeden magiczny gest. A stracisz głowę.

Kimkolwiek był gagatek w bieli i czerwieni, zdawał się być zadowolony z siebie. Panował nad sytuacją i był w pełni kontroli. Drugi carrier zbliżał się powoli w kierunku swojego mniej szczęśliwego odpowiednika. Bóg jeden wiedział jacy lunatycy kryją się w jego wnętrzu...

Bagman spojrzał ze stoickim spokojem na równie spokojnego i samozadowolonego zamaskowanego terrorysty. Torbogłowy miał ochotę podrapać się po nosie. Z pewną dozą szczerego zaciekawienia, idealnie pasującego do wypowiedzi szachisty który jest o krok od zostania zszachomatowanym ("ale i tak nie jest to gra turniejowa i nikt nie wie, więc co mi tam"), skierował pytanie do zakładnikodzierżcy.

-AHA.

Dużo bardziej wymowne było jego spojrzenie. Zawierało w sobie przesłanie, które można określić jako "no to co robimy teraz, kowboju, bo ten western tak się nie skończy?". Nagle jednak oczy Bagmana rozszerzyły się. No tak. Szyja. O choroba. Mandaryn może się wściec.

- Teraz założymy wam homonto w postaci inhibitorów i weźmiemy na spytki, odnośnie powodu waszego wtargnięcia na ten statek, zabicia kilkunastu ludzi, uszkodzenia przekaźnika i...cholera wie co jeszcze przeskrobaliście. Oczywiście jest inna opcja. Wysadzę jej głowę, jeśli chcesz. I też będzie fajnie. Naprawdę

-A DLACZEGO MIAŁABY MNIE JEJ GŁOWA INTERESOWAĆ? NAPRAWDĘ SPRAWIAMY WRAŻENIE PARKI? NIECH TO.

- Jakikolwiek patrol w pobliżu...wysłać mi tu drużynę z inhibitorami. Przynajmniej dwa. Sytuacja została względnie opanowana. Ruszać się...ale już.

-POZWÓL, ŻE ZAUWAŻĘ, IŻ TO, ŻE ONA WCIĄŻ ŻYJE JEST JEDYNYM, CO MNIE POWSTRZYMUJE OD STRĄCENIA TEGO PRZEMIŁEGO STATKU. BYŁEM JUŻ W VAULT. I NIE MAM OCHOTY PRÓBOWAĆ OFERTY REKREACYJNEJ HYDRY. JAK MYŚLISZ, JAK BARDZO BĘDĄ ZADOWOLENI TWOI SZEFOWIE, JEŚLI Z TWOJEJ WINY CARRIER I JEGO ZAŁOGA ZOSTANĄ CAŁKOWICIE...ZJEDNOCZONE ZE SOBĄ, ŻE SIĘ TAK POETYCZNIE WYRAŻE?

- Gówno mnie obchodzi czy masz ochotę na wizytę w spa czy na budyń bananowy. Wpieprzyliście się bez wazeliny wprost w nasz carrier. Co myślałeś, że to ośrodek turystyczny? Wesołe miasteczko? Jebana chatka z piernika?


Przeklinał całkiem sporo, ale miał dobry humor. Coś trzasło nad jego lewym uchem.

- Tempest? Jesteśmy. Wychodzę na lądownik, zaraz tam będę.

- A Bronstein? Co z nim?

- Nie uwierzysz. Ktoś zaatakował patrol, który wyslałiśmy do cariera S.H.I.E.L.D.

- Wszystko jedno. Rusz tyłek. Cadaver jest w ciężkim stanie.


Kolejny trzask. Jakaś postać wyszła na lądownik carrier'a obok. Bagman westchnął. Uderzył otwartą dłonią w miejsce, gdzie powinna być twarz. Najwyraźniej miał już dość tej zabawy.

-WIESZ CO? I TAK WYPADŁEM Z INTERESU. MOŻECIE JĄ ODSPRZEDAĆ MANDARYNOWI ZA CAŁKIEM NIEZŁE PIENIĄDZE. PEWNIE LEWĄ NERKĘ BY WAM ZA NIĄ ODDAŁ W TEJ CHWILI. TYLKO NIE MÓWCIE, ŻE TO JA WAM POWIEDZIAŁEM. SPADAM. OD DAWNA MIAŁEM OCHOTĘ NA TROCHĘ KARAIBÓW. CZEŚĆ.

Bagman stwierdził, że to głupie i postanowił wyskoczyć za plansze. Wysoko za plansze. Przez sufit. Cyntia czuła się sparaliżowana. Odrętwiała. Nie chciało jej się ruszać z miejsca. W dupie miała, że gościu, który ją trzymał mógł ją zabić w każdej chwili. Poczuła się jedynie wkurwiona, kiedy idiota Bagman powiedział, że wyskakuje. Czy ten idiota wie, że to oznacza koniec również jej? Pięknie. Gdyby nie była ranna zaraz wyssała by z niego życie. Z nich wszystkich - a co by se żałowała. A może jeszcze ma szanse. Nie musi nic mówić w sumie... Nie miała jednak sił. Nie chciała umierać.

- W porządku. Róbcie co do was należy. Będę grzeczna.... - do czasu aż nie wydobrzeję co najmniej...- dokończyła zdanie w myśli. Cyntia poczuła ruch na swojej szyi, zupełnie jakby zalała ją fala ciepła. Głowa jednak nie eksplodowała. Tempest wydawał sie...conajmniej zaskoczony tym, co właśnie odstawił Bagman. Zamarł na moment w bezruchu, choć jego uścisk wciąż pozostawał silny. Stukot. Para stóp wylądowała tuż obok zakładniczki i oprawcy. Mężczyzna był odziany w stylowy, kosztowny garnitur, z czerwonym krawatem i czarną koszulą. Sprawiał wrażenie jakoby przed chwilą urwał się z przyjęcia wyprawianego w luksusowym hotelu niż z instalacji wojskowej. Jego włosy sięgały za pas i były ze sobą związane. Pozostawały jednak w artystycznym nieładzie. Sprawiał wrażenie...obcokrajowca.

- Kim jest ta urocza, młoda dama?

Zapytał tonem, mogącym topić lodowce.

- Cizią która wybiła ruchem ręki 20 specjalistów technicznych.

Odpowiedział bezkompromisowo Tempest, odzyskawszy już nieco ze swojej werwy.

Cyntia wydawała się zupełnie nie wruszona, bo bardziej zaczął jej dokuczać ból. Spojrzała jedynie beznamiętnie na eleganta po czym dodała niezbyt głośno, jakby do siebie:

- Samantha. I radzę zapamiętać.- zaczęło kręcić jej się w głowie. Chyba straciła sporo krwi. A jeszcze więcej energii. Mężczyzna przytaknął. Cyntia poczuła pstryknięcie w tył głowy. Zupełnie jakby puknął ją dzięcioł. Tempest przybliżył wizjer.

- Radzę zachowywać się grzecznie...mój palec spustowy jest dziś...nerwowy.Heh.

- Spokojnie, widać, że jest...zdenerwowana. Ale myślę, że obejdzie się bez przemocy.


Szum. Szum jakby na ziemię spadał kilkutonowy sejf. Tyle, że nie do końca była to bryła metalu, a coś...innego. Co nie śniło się większości praw fizyki.

- A niech mnie...cóż to za dziwny...

- Zamknij się Fantastique, bierz ją i spieprzaj!


Ryknął Tempest, który najwyraźniej zrozumiał o co chodzi. Rzucił dziewczynę w objęcia zdziwionego elegancika, sam natomiast ruszył z taką prędkością, że pod jego stopami trzasnął prąd i ogień w akompaniamencie iskier. Uderzenie. Bagman bardzo żałował że w momencie uderzenia, nie zdążył dowcipnie rzucić, że zapomniał torbyprzeciwsłonecznej. Ale i tak nie było najmniejszej szansy, by ktokolwiek go zrozumiał, więc...

Kilka chwil temu, po krótkiej wycieczce w bardzo wysokie sfery, Torbogłowy zaczął spadać. W to samo miejsce, mniej więcej. Efektem była podniebna adaptacja katastrofy Tytanika, z Reyem P. Drakem w roli góry lodowej. Bardzo...hollywoodzka. Bo jesli załoga wspomnianego wyżej mogła przez pewien czas żyć w błogiej nieświadomości odnośnie tego co się stało, to tutaj było to znacznie bardziej...trudne, bo widowiskowe. Ciężko, by carrier, w towarzystwie tysięcy iskier, rozpadający się na dwoje, nie był widowiskowy. Pamiętajcie dzieci. Nie zadzierajcie z grawitacją...

Ani nie podchodźcie do Bagmana, gdy natchnie go wizja artystyczna. Naprawdę, wypadałoby ominąć ten krater, w którym właśnie się relaksował po swoim...wyskoku.

[***]

Trudno powiedzieć ile osób w jednym momencie zabił Bagman. Z pewnością kilkaset. Carrier złamał się na dwoje niczym zapałka. Eksplozje silników, a zarazem całej maszynowni sprawiły, że ludzie ginęli pochłonięci eksplozjami, rozerwani na części fragmentami ścian, czy maszyn, przy których pracowali. Nawet kiedy pierwsza fala eksplozji już przeszła, statek rozdzielony na dwa, płonące elementy zaczął spadać bezwładnie ku ziemi, wtórując zakladę osobom, które jakimś cudem pozostały przy życiu. Uderzenie wywołało piaskową erupcję, która dotknęła nawet walczących nieopodal, nieświadomych w pełni katastrofy Grzech i jej przeciwnika.

[***]

Fantastique, czy jakkolwiek się zwał, złapał dziewczynę kiedy wszystko wybuchało wokół nich. Cyntia, kątem oka spostrzegła, że Cadaver i Tempest zniknęli, gdzie ta pierwsza pozostawiła za sobą kałużę posoki. Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Jedynie westchnął, kiedy erupcja płomieni strzeliła wokół niego z szybu wentylacyjnego i podsmażyła garnitur. Obrócił Cyntię wokół własnej osi, a ich oczy spotkały się. Było w nim coś niepokojącego. Nawet dla niej. Uśmiechał się.

- Droga Samantho, jeśli mogę tak do ciebie mówić...mam pewne pytanie.

Krzyki z ładowni. Potępieńcze, jeżące włosy na głowie. Kilkanaście osób właśnie opuściło ziemski padół. Długowłosy przyjął to bez mrugnięcia okiem. Cyntia nie wiedziała co powiedzieć. Była w szczerym szoku. Bagman wyglądał na ciężkiego... Ale żeby aż tak? Po za tym ten facet. Elegancik pozwalał sobie na za dużo wywijając ją dookoła. Syknęła z bólu. Niby taki szarmancki a z kobietą to się jednak obchodzić nie potrafi. Spojrzała na niego gniewnie, ale szybko jej to przeszło. Co to za typ? Jego pytanie wybiło ją z rytmu.

- Taaak...?- powiedziała niezbyt pewnie podnosząc jedną brew w górę i przekrzywiając głowę lekko w bok. Na twarzy miała wypisane " nie zadzierać".

- Jak bardzo chciałabyś...aby to się nie stało. I co mi za to dasz, moja miła?

Zakręcił się wokół własnej osi, z rozłożonymi rękoma. Płomienie, które lizały jego ubranie, powinny były go zabić, tak się jednak nie stało. Na jego twarzy wykwitł ostry uśmiech a oczy straciły całą niewinność, jakiej iluzję kreowały. Carrier spadał coraz szybciej. Grawitacja przyprawiała dziewczynę o zawroty kolejne zawroty głowy. Cyntia zaczęła odlatywać. Nawet nie do końca rozumiała o co elegantowi chodzi. Niech ją ktoś z tamtąd zabierze.

- A co chcesz? Nie lepiej się stąd wynieść poprostu? Nie mamy czasu na takie pogadanki...

- Och, mam cały czas we wszechświecie, zapewniam. Jednak tobie, moja miła zostało jakieś trzydzieści sekund zanim blacha pokiereszuje Twoją przepiękną, białą cerę.


Uniósł palec z uśmiechem formuując wniosek. Przeszedł przez ogień. Bez szwanku na ubraniu czy ciele.

- No dobra, ale co chcesz?!- powiedziała już lekko poirytowana pomimo swojego stanu.- Duszy ci nie oddam... I tak niewiele ci z niej przyjdzie- uwierz mi. Jest i tak już po części zaprzedana demonowi. Kurwa... Gdyby tylko ten idiota Bagman nie zabrał nas na ten statek... Więc co chcesz?

- Och, kontrakty z pomniejszymi demonami są takie trywialne i nudne. Tak łatwo je...złamać, zmodyfikować, zaszkodzić. Mogę...przejąć twój patronat. I wyciągnąć Cię z kłopotów. Oczywiście Twa dusza będzie moja, a radosny imp będzie musiał znaleźć zastępstwo...10 sekund. Twoja decyzja, madame? Hahahahah...hahahahah...hah. Szampański dzień.[/i]

- Kontrakty są do uzgodnienia. Nie wiem co mi możesz ofiarować. Nie wiem czym ty nawet jesteś. Nie będziesz miał jednak mojej duszy jeżeli nie przeżyję... Ani nie będę wiedzieć co w zamian..- na politykę mi się zebrało- pomyślała w przebłysku zdrowego rozsądku.- Kurwa! Dobra! A teraz zabierz mnie stąd!

- Twe życzenie jest moim rozkazem pani. Hah. Dokonało się.


Złączył dłonie. Czerwień zalała cały świat. Przynajmniej w mniemaniu Cyntii.
 
Ayame jest offline  
Stary 24-02-2009, 16:11   #19
 
planstons's Avatar
 
Reputacja: 1 planstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodze
Musiał powiedzieć, że było to dla niego nowe doświadczenie. Latanie. I nie należało do najprzyjemniejszych. Oj nie. Jednak nie to było najgorsze. Najgorszym i najbardziej oburzającym było to, że nikt nie zapytał go o zdanie, o to czy tez życzy sobie aby jego zgrabny tyłeczek został uniesiony ponad pewny i kochany poziom gruntu. Uniesiony w sposób brutalny i gwałtowny trzeba dodać. Czy to, że patrzył na statek, mówił o cukierkach i oblizał się wymownie świadczyło o tym, że chce się na nim znaleźć? Otóż nie! Nie w jego świecie. Zdaje się jednak, że w świecie ludzi z torbami na głowach, tak. Niestety. I nieważnym tutaj jest fakt, że był tak pochłonięty bananowym dropsem i marzeniami o większej liczbie bananowych dropsów, że nie zważał na uskutecznianą obok niego konserwację. Milczenie wcale nie oznacza zgody. Rzymianie się mylili. I, do jasnej cholery, nawet nie zdążyłby dolecieć na zasrany pokład tego statku, bo udławiłby się dropsem! Nie łapie się ludzi ni z gruchy ni z pietruchy i nie zarzuca ich się sobie na ramiona niczym worki mąki. To może kogoś zaskoczyć. I jego zaskoczyło. Na szczęście, wielki pocisk trafił w nich sprawiając, iż cukierek jakimś cudem znalazł prawidłową drogę do jego żołądka. Hura! No może nie taka znowu „hura”… Bo teraz nie dławił się cukierkiem. Teraz zmierzał ku wielkiej kupie żelaza i stali. I zmierzał z dużą szybkością. Zbyt dużą jak dla jego wątłego ciałka. Zaczął się nawet godzić z myślą, że już za kilkanaście sekund zamieni się w mokrą plamę na burcie wrażego okrętu. „No i skończyło się piratowanie” – przebiegło mu przez myśl dokładnie w chwili kiedy poczuł dość silne uderzenie w plecy. Prędkość znacznie się zmniejszyła. Po chwili uderzył o coś po raz kolejny. I na tym uderzanie się zakończyło. Leżał przyklejony do podłogi niczym żaba do asfaltu po spotkaniu z kołami samochodu. „Jeśli to jest niebo, to z chęcią przekonam się co ma do zaoferowania wujek Szatan i jego małżonka Motopompa”. Niestety, ciocia będzie musiała poczekać jeszcze na odwiedziny swego ukochanego bratanka… W pełni przekonał go o tym brak dźwięku trąb anielskich, który zastępowała, dość mizernie dodajmy, syrena alarmowa. Również aniołowie byli jacyś mało anielscy… biegali i krzyczeli coś ABX-14. Co to? Nowy syrop na kaszel? Nie cierpiał kaszlu. Ale syropu jeszcze bardziej! W niebie nie ma przecież chorób! Tymczasem wstał. Kręciło mu się w głowie i był dość obolały. Z pewną dozą radość, dość dużą nawet biorąc pod uwagę jego żałosne położenie, stwierdził, że Los jednak kocha się w nim do szaleństwa jeśli w sposób tak jawny ratuje jego życie. Nie było jednak czasu na konsumpcję związku. Znajdował się w jakimś magazynku. Wyjście poza jego bezpieczne ściany i przytulny półmrok wcale mu się nie podobało. A wyjście w uniformie więźnia nie podobało mu się już w ogóle. Ale znów miał ochotę na cukierka! Nie zwlekają już więc dłużej przystąpił do gorączkowego przeszukiwania pobliskich półek i szafek. Było ich całkiem sporo. A półmrok, który jeszcze sekundę temu był błogosławiony, teraz stał się przeklętym pierwszego stopnia. Niewiernym bluźniercą wyklętym przez samego papieża. A jednak, nawet taki obrzydliwiec nie miał z nim szans. Co prawda zielony nigdy nie był jego kolorem (nie podkreślał jego oczu!), ale cóż, czasem trzeba się poświęcić, prawda? Gorzej, że za żółtym też nie przepadał… Z pewnym wstrętem włożył wreszcie nowe wdzianku. Bo lubił swoją głowę. Miał ją od urodzenia. Stare odzienie cisnął w najdalszy, najciemniejszy kąt pomieszczenia. Chwycił w dłonie jakąś paczkę, że niby coś ważnego robi, i wyszedł na obszerny korytarz zalany czerwonym światłem syren alarmowych. Ależ to było denerwujące! Rozejrzał się niepewnie. Dokoła niego biegali ludzie. Biegali we wszystkie strony, samemu zapewne nie wiedząc po co. Ale biegali. Robienie paniki wychodziło im doskonale. Johny westchnął ciężko. Kiedy skończył dramatyczny pokaz dostrzegł na przeciwległej ścianie drzwi prowadzące wprost do pokoju łączności. Już, już miał tam wparować, kiedy przypomniał sobie, że nic tam nie wskóra, bo przecież Bagman i Cyntia dokonali jakże skutecznej dezintegracji anteny służącej do szeroko rozumianej komunikacji. Bez niej załoga nie mogła ostrzec drugiego fruwacza o niebezpieczeństwie. On zaś nie mógł nakłamać mu o tym, że niebezpieczeństwa nie ma, i że to tylko nowy kucharz, który lubi eksperymentować… Mężczyzna postanowił pofolgować swoim skołatanym nerwom w sposób porosty, by nie rzec prymitywny, ale jakże skuteczny. Zwyczajnie rzucił pod nosem kil…no wiele kurw i wyrazów powszechnie uważanych za obraźliwe. Ale w tym całym rozgardiaszu raczej nikt nie myślał o kulturze osobistej członków załogi. I wtedy przypomniał sobie o tym, że już kilka chwil upłynęła bez cukierasa. W związku z tym faktem, postanowił jednak odwiedzić panów radiotelegrafistów i szybko zakończyć ten jakże stresujący dla nich dzień pracy… Biedacy, niczego się nie spodziewali. Któż pomyślałby, że ten niepozorny człowiek niosący równie niepozorną co on paczkę, może narobić tyle kłopotów? A jednak! Candyman cisnął dość ciężkim pakunkiem w najbliższego mu zbira natychmiast zwalając go z nóg. Nim jego koledzy połapali się co też właśnie ma miejsce, dwóch z nich stało się zdecydowanie bardziej smakowitych. Dwaj ostatni rzucili się do ucieczki, jednocześnie wydobywając broń. Ależ oni byli powolni! Miętówki! Do jasnej cholery! Wyszły mu miętówki! Z furią rozdeptał nielubiane słodycze. Schylił się natomiast po karmelka i truskawkowego. Nim zdążył skosztować któregokolwiek z nich usłyszał huk wystrzału. Gorsze było jednak to, że na lewym ramieniu poczuł coś lepkiego i ciepłego: „Nieee! Nie znowu!”. Szybko pozbył się ostatniego żołdaka, o którym zupełnie zapomniał. Och ludzka głupoto! Przecież tamten mógł uratować życie, wystarczyło przecież udawać martwego. Idiota! No i okazało się, że rana była w rzeczywistości jedynie niegroźnym zadrapaniem. Z uśmiechem na ustach ruszył po więcej cukru. Jak szaleć to szaleć! Nim jednak zdążył opuścić pokój łączności statkiem wstrząsnęła potężna eksplozja:
-Kurwa…-szepnął zrezygnowany.
 
planstons jest offline  
Stary 24-02-2009, 21:04   #20
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację


W istocie, słowo opisujące zwięźle kobietę lekkich obyczajów doskonale opisywało także sytuację fanatyka cukierków. Rozmazany kształt, który swoją objętością przypominał kulę maszyny oblężniczej, przebił się przez ładownię, przez silniki, oraz kilka mniej ważnych pomieszczeń. Ważna była natomiast seria eksplozji, która niczym tandetny (acz skuteczny!) łańcuszek szczęścia szarpnęła gwałtownie statkiem, rozłamując go na dwoje. Candyman widział rozmaitych żołdaków, wylatujących przez wyrwy i zmierzających ku swojej śmierci. Jego uwadze nie umknęli także ci, którzy pochłonięci przez płomienie nie zdołali nawet krzyknąć, aby dać znać o swojej wygasającej egzystencji. Ci rozrywani przez odłamki maszynerii mieli chyba najgorzej. Ich wrzaski niszczyły bębenki dość skutecznie. I wtedy, Candyman uświadomił sobie, że on także jest aktywną częścią tego piekła. Że wraz z kolejną eksplozją on również rozpoczął swoje zstąpienie w kierunku piaszczystej nicości jaka czekała na dole. Grawitacja…była wredną suką. Tyle zdążył pomyśleć nim nastąpiło tąpnięcie i…ślepia ogarnął błysk ekstatycznej czerwieni, której raczej nie kojarzyło się ze zgonem.
Huh? Mrugnął. Wszystko było w najlepszym porządku. Nie nastąpiła żadna eksplozja, a okręt nie złamał się na dwoje niczym zapałka. O ile oczywiście najlepszym porządkiem można nazwać to, że przed chwilą przemienił kilu ludzi w miętówki, zaś ich nieszczęsne pozostałości wciąż znajdowały się na ziemi. Pamiętał jednak to co…co powinno mieć miejsce przed chwilą. Ten karmelek musiał być jakiś nieświeży. Dzięki nie zaistniałej eksplozji zyskał jednak kilka ważnych informacji. Wiedział między innymi gdzie szukać kapsuł ratunkowych.
[***]
Błysk karmazynu. Torbogłowy przestał ostatnio lubić tego typu efekty graficzne. Przeważnie zwiastowały kłopoty i różnorakie nieprzyjemności. Bagman stwierdził, że coś było bardzo, ale to bardzo nie w porządku. On już odbywał tą podróż w dół, na spotkanie latającej maszyny. Wbił się w metal i rozniósł konstrukcję na strzępy, jak w tym filmie o przydużej łódce. Zrobił to zaledwie kilka chwil temu, aby następnie zrelaksować się w cieplutkim, pustynnym piasku. A jednak oto znów był na ówczesnym miejscu, aby przez krótki czas podziwiać ziemską stratosferę i ponownie rozpocząć swój upadek. Tym razem coś jednak było…odmienne. Niedostrzegalne? Może dla innych, ale nie dla niego. Zupełnie jakoby świat został niezauważalnie przesunięty przez jakiegoś podejrzanego typka o kilka milimetrów, kiedy nikt się nikt nie patrzył. Grawitacja zaczęła działać, zaś Rey, zmniejszając dystans stwierdził, że spada raczej blisko wraku S.H.I.E.L.D., niżeli swojego ostatniego celu. Odnotował dwie, kotłujące się między sobą, czarne kropki. Jedną mniejszą, drugą zaś większą. Był na kursie kolizyjnym z tą obszerniejszych rozmiarów. Ale fajnie.
[***]
Nass’ri poczuł wszechogarniający ból. Jakoby zakończone kolczastymi hakami łańcuchy, rozrywały każdy element jego ciała, potem zaś, wbijały się głębiej aby rozpocząć monstrualny proces od nowa. Tracił kontakt z planem materialnym, tracił także kontakt z osobą, która utrzymywała go w tejże płaszczyźnie egzystencji. Gdzieś w tle migotała mu panna w lateksie. Mówiła coś do niego, jednak zdawał się być topielcem, któremu woda wypaczyła słuch, zaś sól szczypała w oczy. Słyszał jakby przez grubą, metalową blachę. Nie był stanie w pełni pojąć tego, co właściwie mówiła. Coś o zbroi…on miał jednak ważniejsze zmartwienia na obecną chwilę. Więź puściła jak nieumiejętnie zawiązana kotwica, uderzająca o morskie dno. Wirujący portal purpury otworzył się ze zgrzytem, wsysając niewielkie stworzenie do środka. Gdziekolwiek odszedł Nass’ri, nie był to kurort turystyczny. Grzech mrugnęła kilkakrotnie, nie będąc do końca pewną tego, czego właśnie była świadkiem. Jej rozmówca jęknął i zniknął, wessany przez jakiś eteryczny odkurzacz. Co tu się do cholery działo!? Czyżby to sprawka tej przerośniętej konserwy? A może mały stchórzył i zdecydował się na ucieczkę? Lub przyczyny należało szukać zupełnie gdzie indziej. Obecny problem nie zniknął, co więcej pogorszył się. Została sama z tym chodzącym tosterem. No…może nie do końca. Świst powietrza, sugerujący spadanie czegoś bardzo ciężkiego i twardego. Bagman. Zakuty łeb podniósł przyłbicę, także słysząc ów odgłos, był jednak zbyt wolny aby skutecznie go uniknąć. Torbogłowy uderzył prosto w nowy cel i…ze zdziwieniem stwierdził, że poczuł nieznaczne ukłucie bólu, co świadczyło o niebywałej twardości materiału. Gęstość, masa i grawitacja zrobiły jednak swoje. Z donośnym łomotem, odbijającym się od wszystkiego wokół, czarny rycerz rozpadł się na części jak zbiór kręgli, w które trafiła kula. Tors został całkowicie zmiażdżony i spłaszczony (wraz z Bagman’em poznając sekrety ziemi 10 metrów poniżej), zaś ręce, nogi i sama głowa rykoszetowały w każdym kierunku, kręcąc się…co najmniej komicznie. Głowa zatrzymała się przed Grzech. Mimo…nietypowego stanu w którym się znalazł, metalowy wojownik wciąż „funkcjonował”. Jego ślepia świdrowały osobę z którą niedawno walczył, kiedy łepetyna próbowała zrozumieć…co właściwie się stało?
[***]
Dziewczyna czuła się jakby nie miała ciała. Nie był to jednak w żaden sposób nieprzyjemny stan. Co więcej było jej ciepło i jeszcze to poczucie bezpieczeństwa... Miała wrażenie, że Cyntia znika ostatecznie a tym samym ostatnia jej cząstka zawarta w srebrnowłosej nekromantce. Co więcej, jeżeli mogłaby to jakoś w ogóle ująć, to chyba powróciła jej równowaga psychiczna, którą straciła przy kontrakcie z Nass`rim. Obudziła się natomiast niebywała chęć życia i cieszenia się nim, czerpania z każdej chwili oraz pewność siebie. Dawno tego nie czuła. Poczucie rzeczywistości powoli do niej wracało a razem z nim takie śmieszne wrażenie, że jej ciało znowu się zmieniło. Jak? Tego pewnie dowie się niedługo. Powoli otworzyła oczy i zobaczyła, że jest w ramionach jakiegoś nieznanego acz ponętnego mężczyzny. Nie żeby jej to przeszkadzało. Tym bardziej, że ów facet patrzy się na ciebie w taki fajny sposób... którego nie potrafiła zdefiniować, ale była pewna, że jest zapowiedzią czegoś ekscytującego. Kącikiem oka zdołała zauważyć, że jej włosy zmieniły kolor na ognistą czerwień, zaś skóra nabrała nieznacznej opalenizny, jak i zdrowego odcieniu. Nieznajomy obszedł ją dookoła, dopełniając obrazu odrodzonej i zapinając srebrny naszyjnik o błękitnym kamieniu na powrót na jej szyi. W istocie, Cyntia po raz kolejny przeszła przemianę.
[***]
Ujmując sprawę prosto i obrazowo…wokół panował chaos. Niepodzielny i nieokiełznany, jak dzika bestia która zerwała się z okowów. Jeszcze przed chwilą nikt nie był do końca pewny tego co się działo. Najpierw nieunikniona śmierć a potem…potem ten blask czerwieni. Bagman, Cyntia i Candyman gwałtownie zmienili swoją perspektywę na życie (lub jego brak). Coś, lub ktoś wywróciło ich świat do góry nogami. Teraz zaś…przeklętą pustynię ogarnął spokój. Dwa statki wciąż wisiały na niebie, choć jeden z nich zdawał się mieć niebagatelne problemy techniczne, o czym świadczył jego lądownik. Candyman wiedział o tym najlepiej. W końcu to on robił za turystę. Bagman właśnie wygrzebywał się z ziemi, wysypując piach ze swojej torby i sięgając po buty. Grzech przyglądała się temu z niejaką obojętnością, choć niewątpliwie była zadowolona z tego, że wielkolud postanowił „wpaść tylko na chwilę”. Niewielki obłoczek czerwonego dymu nieopodal i wyłaniająca się z niego Cyntia. Jednak jakaś nietypowa. Odmieniona. Jej kolor włosów, aparycja, czy chociażby ruchy. Podążający za nią mężczyzna, którego strój sugerował wyprawę na bal niżeli na pustynną wyprawę. Darzył ją spojrzeniem pełnym fascynacji i podekscytowania, trzymanego jednak pod absolutną kontrolą latami doświadczeń.
- Jak się czujesz, moja droga? Czy wszystko przebiegło…zgodnie z twymi oczekiwaniami? Jesteś zadowolona? Mam nadzieję, że tak. Heheheh…
Z niewinnej troski, poprzez biznesową fascynację, aż do śmiechu pragmatycznego mordercy. Był naprawdę…nietypowym osobnikiem, którego trudno skategoryzować.
<<Fantastique! Błaźnie! Coś żeś zrobił najlepszego!? Wiem że to twoja sprawka!!>>
Ryknęła głowa zbroi wyraźnie rozjuszona tym co zaszło, jak i spektaklem przed sobą.
- Bronstein, stary druhu! Doprawdy, nie wiem o czym mówisz.
Związał dłonie za plecami i uśmiechnął się "doprawdy" niewinnie.
- A co do tego co robię…zaufaj mi. Wiesz przecież, że znam się na…interesach.
Ostry uśmiech błysnął radośnie, podczas energicznego i triumfalnego uniesienia dłoni.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 24-02-2009 o 21:06.
Highlander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172