Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2009, 11:05   #41
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 5 - do poniedziałku wieczora.

Sabine Schwartzwissen


Sabine obudziła się wcześniej niż zwykle – była jednak wypoczęta i dziwnie rześka… Może po prostu napięcie, jakie targało jej nerwami opadło i to pozwoliło jej wypocząć… Pamiętała jeden sen – nie sen nawet, ale myśl – coś pozwalało, czy kazało, jej wiążąc obraz wieczornego miasta z postacią zaginionego syna madame von Laden. Tylko… co to miejsce mogło mieć wspólnego? I gdzie to było??? Obraz nie zawierał żadnych oczywistych wskazówek – żadnej nazwy, charakterystycznej budowli… Nic, co mogłoby pomóc w jego umiejscowieniu…

W kuchni spotkała ciotkę z „Quatro Expresso” i grzankami z miodem. Gertruda usiłowała wrócić do wczorajszej rozmowy dotyczącej pracy Sabine, ale temat został szybko zasypany ogólnikami panny Schwartzwissen i „jak uważasz” pani Kohl. Po chwili po ciotce pozostał tylko któryś z zapachów Coco Channel i nadgryziona grzanka – typowe: „Muszę już lecieć. Ciao!”. Panna Schwartzwissen dokończyła śniadanie i nakarmiła Punię, która również domagała się atencji.

Wróciła do pokoju i kiedy ścieliła łóżko zastanawiając się, czy powinna mieszać się w te poszukiwania usłyszała dźwięk nadchodzącego sms’a. Rzuciła kołdrę i chwyciła aparat: „Jestem w Berlinie. Powinniśmy porozmawiać po południu.” – Przeczytała. Nadawcą był Kurt. Informacja – sama z siebie niewiele mówiąca – spowodowała, że Sabine przebiegł dreszcz… Działając jak automat skończyła ścielenie łóżka i usiadła… Jakieś wspomnienie usiłowało przebić się do jej pamięci… Jednak zupełnie nie potrafiła uświadomić sobie, czego mogło dotyczyć… i co spowodowało, że się pojawiło…

„Po co pojechałeś do Berlina?” – Zastanowiła się.






Sara Brauer & William Leder

Niedzielne śniadanie upłynęło w nerwowej atmosferze. Jedzący nie rozmawiali prawie wcale – wymienili tylko kilka uwag dotyczących pogody, planowanego wyjścia do kina, pogody, wystawy w galerii oraz pogody. Sara czuła, że coś jest bardzo mocno nie tak, jednak wszelkie próby rzeczowej rozmowy na jakikolwiek temat gaszone były przez Williama stwierdzeniami typu: „mhm”; „faktycznie, ładnie”; „aha” czy, załatwiającym wszystko: „nie martw się, wszystko będzie dobrze”. Tuż po śniadaniu William oświadczył, że musi wyjść i, zanim Sara zapytało o cokolwiek już go nie było.





Sara Brauer

Sara słysząc trochę zbyt głośne zamknięcie drzwi uświadomiła sobie, że coś zdenerwowało jej ukochanego, coś, co musiało wydarzyć się rano… Coś, o czym nie chciał jej powiedzieć… Jakiś mur wyrósł pomiędzy nimi – mur, którego nie rozumiała i nawet nie była w stanie dostrzec…
Przez jej głowę przeleciały setki myśli – nie dopuszczała do siebie myśli, że „jest inna”, ale coś poważnego musiało się dziać z życiem Willa… Coś, co dotyczyło również jej życia, a mimo to – on jej nie chciał wtajemniczyć… Nie chciał, aby o czymś wiedziała i to było chyba bardziej bolesne niż samo zagrożenie… Czy tak ma wyglądać ich, poważny wydawałoby się, związek? Na ukrywaniu tego, co się działo, sztucznych uśmiechach i udawaniu, że wszystko jest OK?

Włożyła naczynia do zmywarki i uruchomiła program… Usiadła w fotelu szukając pocieszenia w puszystej sierści szczeniaka… To wszystko było takie dziwne, ostatnie dni, życie toczyło się jakby szybciej, jakby chciało pędzić na złamanie karku. Kiedy kulka siedząca na kolanach zaczęła się wiercic i wyrywać postawiła ją na podłodze i spojrzała na zegar. Will wyszedł jakieś czterdzieści minut temu – jeżeli chciał wyjść do pobliskiego sklepu, czy kiosku, powinien już wrócić… Wzięła swój telefon i skorzystała z szybkiego wybierania – zaskoczona usłyszała telefon narzeczonego w sypialni… Weszła do pomieszczenia i znalazła aparat leżący na regale z książkami. Na sąsiedniej półce leżała koszulka Willa, w którą coś było owinięte – coś podłużnego i wąskiego…

Zostawiła to na chwilę i podeszła do okna – auto nie stało na zwykłym miejscu, więc albo pojechał gdzieś samochodem, albo parkował w innym miejscu…

Przez chwilę nie mogła sobie znaleźć miejsca – w końcu włączyła telewizor i komputer. Bez celu przeskakiwała po kanałach, aż trafiła na program o niekonwencjonalnych metodach śledczych. Kilka gadających głów sprzeczało się o to czy informacje uzyskane od wróżbitów mogą być brane pod uwagę w śledztwie i czy należy z nich korzystać. Przytaczano argumenty „za” i „przeciw”… Mówiono dużo… Poczatkowo program ją zainteresował, jednak po chwili Sara słuchała jednym uchem i wypuszczała drugim – kilka stwierdzeń wydało jej się zbyt naciągniętych z kilkoma argumentami się zgadzała… ale ogólnie nie potrafiłaby streścic o czym mówiono.

Otworzyła pocztę i poza kilkoma ofertami zakwalifikowanymi przez program pocztowy, jako „SPAM” znalazła list z sekretariatu Galerii Rosenthal. W krótkich słowach informowano, że jej projekt został uznany za jeden z dwu najlepszych i galeria wykorzystuje go w kampanii reklamowej wystawy. Wszelkie formalności związane z przeniesieniem praw własności oraz wypłatą wynagrodzenia mogą zostać załatwione w poniedziałek od godziny 8:00. Mail przypominał typową biurową korespondencję – sztywną i zgoła nieinternetową. Drugi mail był bezpośrednio od Karen – już bardziej na luzie informował o wyborze pracy oraz przypominał o uroczystości otwarcia wystawy w piątek. Karen zaznaczała, że zaproszenia dotrą zapewne w poniedziałek lub najdalej we wtorek. Oba maile wysłano w sobotę wczesnym wieczorem.
Z rozpędu zajrzała jeszcze na kilka for dyskusyjnych, wysłała kilka maili i dopiero pusty żołądek wrócił ją do rzeczywistości… Było po drugiej – Willa ciągle nie było… Już do niego dzwoniła, kiedy uświadomiła sobie, że nie ma telefonu przy sobie… Zjadła jakiś szybki obiad i ubrała się – nowy towarzysz życia domagał się wyjścia na spacer…

Na dworze było bardzo ciepło. Przyjemny wiatr gładził ją po twarzy i na chwilę zapomniała o przykrym poranku. „Może powinnam się spotkać z którąś koleżanką?” – pomyślała sama nie wiedząc, czy bardziej chce się podzielić z kimś informacją o sukcesie, czy spowodować, aby Will nie zastał jej „wiernie czekającej” – jak jakiejś Julii na balkonie…



William Leder

Kiedy zauważył nóż zadziałał automatycznie – wziął jakąś swoją koszulkę i zawinął go w nią. Odłożył zawiniątko szybko na regał starając się ułożyć to tak, żeby wyglądało na samą tkaninę i wyszedł do przedpokoju. Obok położył swój telefon, aby mieć pretekst do powrotu i lepszego ukrycia noża. Sara krzątała się w pobliżu wejścia do kuchni i mogłaby zainteresować się tym, co tak długo robi w pokoju…

Pytania Sary podczas śniadania jeszcze bardziej wyprowadziły go z równowagi – co go interesowała pogoda??? W jakiś sposób ktoś był w stanie wejść do jego mieszkania, wsadzić nóż w łóżko i wyjść… Nie pozostawiając żadnych śladów, nie robiąc żadnego hałasu… A co jeżeli spaliby w sypialni??? Tuż po śniadaniu wyszedł, szybko, aby uniknąć pytania o to gdzie idzie i dalszego indagowania w temacie: „co jest nie tak?” Kiedy odpalał samochód uświadomił sobie, że zostawił w domu telefon i nóż… Cholera! Było jednak zbyt późno… Teraz powrót do domu oznaczałby serię pytań i wzrok Sary kontrolujący wszystko, co robi… „Może nie zauważy” – pomyślał wyjeżdżając…

Musiał się uspokoić, przemyśleć to wszystko. Znaleźć jakieś rozwiązanie… Zatrzymał na jednym z parkingów przy obwodnicy. Parking był pusty. Puścił głośniej radio, jakby chciał zagłuszy własne myśli i odchylił się w fotelu… „Co jest grane do diabła?” – Zapytał sam siebie na głos myśląc o przeniesieniu, dziwnych uwagach, majakach sennych i nożu…

Nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się późno; może nawet usnał na chwilę - nie pamiętał – wieczór prawie go zaskoczył. Postawił siedzenie do pionu. Ruszył wozem i wpadł w korek spowodowany jakimś wypadkiem. Samochody na obwodnicy poruszały się żółwim tempem. Zapadł już zmierzch, kiedy w końcu wydostał się na bardziej przejezdną ulicę. Może jechał za szybko, może się zamyślił, może ten człowiek wtargnął na jezdnię, może… zauważył go w ostatniej chwili, samochód nie zdążył się zatrzymać i głośny,głuchy stuk obwieścił, że doszło do potrącenia… Wysiadł z samochodu i podszedł do maski. Mężczyzna w białej, haftowanej złotem koszuli i czarnych spodniach podnosił się z ziemi:
- Nic mi się nie stało. – Uśmiechnął się do Willa – To moja wina. Naprawdę nic mi się nie stało, zawiadamianie jakichkolwiek służb nie jest konieczne… O! Mój autobus. Spokojnego wieczoru.


Will patrzył przez chwilę za mężczyzną, który zniknął za zielonym Man’em obsługującym linię 45. Obejrzał przód samochodu i znalazł wgniecenie - musiało by jednak stare, skoro poszkodowanemu nic nie było. Na asfalcie leżał cienki portfel. Wewnątrz było trochę gotówki i dowód osobisty na nazwisko Matheus Stroub. Postanowił zwrócić zgubę następnego dnia - dziś pragnąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Wsiadł do samochodu i ruszył.



Eric Gower

Mecz, piwo i dyskusja z przyjacielem były doskonałym ukoronowaniem dnia. Eric wrócił do siebie trochę po dwudziestej trzeciej i praktycznie od razu poszedł spać. Budzik rozdzwonił się o 7:30 i mężczyzna otwierając oczy podświadomie spodziewał się tygrysa… Tygrysa jednak nie było (na szczęście!) i Gower miał jakieś dwie godziny na porządne rozciągnięcie się, zjedzenie lekkiego śniadania i prysznic. Im bliżej było godziny dziesiątej tym bardziej zaczynał się denerwować. Był prawie pewien, że Kurt sam się przydzielił na te ćwiczenia – tylko, jaki miał w tym cel? Spakował torbę i zszedł do samochodu.

Kiedy wysiadał pod budynkiem „TFC” odetchnął głęboko. Nie poprawiło, to stanu jego ponapinanych mięśni, ale przynajmniej pozwoliło na uspokojenie psychiki. Koło recepcji postawiona była duża tablica – stojący pod nią mężczyźni głośno komentowali wiszące tam ogłoszenie: „Przejebane… To już zdałem… Kurwa! Wszystko przez tych palantów!”; „Dobra, powiedzmy sobie szczerze, że też nie jesteśmy święci…”; „Byle sempai nie zebrał batów za nas…”

Chłopacy zauważyli stającego przy kontuarze Erica i zamilkli.
- W czym mogę panu pomóc? – zapytała dziewczyna z recepcji, kiedy odłożyła słuchawkę telefonu.
- Moje nazwisko Gower, szukam sali 11.
- Trzecie piętro, korytarz niebieski, znaczy lewy. Winda jest w tym korytarzu, schody obok lub tam – wskazała palcem. Uśmiechnęła się i podniosła słuchawkę: - Trax słucham? … Tak, wystawa…

Eric
odszedł rzucając jeszcze okiem na tablicę: „Egzamin na 3 kyu w grupie V został przełożony na środę na godzinę 17:00. Egzaminuje sensei Kurt Webber.” Mężczyzna wybrał schody, zamiast czekać na windę, kiedy wchodził na pustej klace schodowej dało się słyszeć rozmowę:
- …panikę z tym egzaminem.
- Derek ma zwichnięty nadgarstek, więc to wziąłem, a to, że przy okazji zrobię pogrom za ten wybryk to już inna kwestia… Musze dbać o reputację – głos ewidentnie należał do Kurta.
- Oczywiście. Tą jednostkę specjalną też ty masz na głowie?
- Tak. Chocia… - otwarto drzwi i reszta rozmowy zniknęła w ich trzasku.

Drzwi ponownie otwarły się i jakieś dziwne człapanie rozległo się na schodach. Po chwili Eric znalazł się pod drzwiami oznaczonymi cyfrą III i przez człapanie przebiło się „Proszę przytrzymać mi drzwi. Dzięki”. Eric odwrócił się i zobaczył mężczyznę schodzącego po schodach na rękach i to właśnie powodowało to dziwne człapanie. Ciężko było powiedzieć, kto to schodzi, ponieważ karatega nie była przewiązana pasem i bluza przewiesiła się przez głowę. Kiedy Gower przepuścił w drzwiach schodzącego okazało się, że to Kurt. Zrobił minę, która spowodowała niekontrolowany uśmiech Erica i powiedział: „Ale wpadka.” – na korytarzu piętra stanął na nogach i dokończył: „Największy zabijaka zachowuje się jak… i to jeszcze przed uczniem. Wtopa. Po prostu wtopa.”

Mężczyźni szli korytarzem. Eric zauważył, że ciało Webbera nie ma już najmniejszych śladów piątkowo – sobotniej „katastrofy”. Wykorzystał okazję do rozpoczęcia rozmowy i zadania kilku nurtujących go pytań:
- Skąd miałeś mój adres?
- Poprosiłem szefa zmiany w „IX” i dostałem…
- Słuchaj… Czemu nazywasz mnie Tygrysem, albo fighterem? – wcześniejsza odpowiedź potwierdziła tylko jego przypuszczenia.
- Powiedzmy, że… z powodu tygrysa, którego masz na ramieniu – uśmiechnął się, z jednej strony wyraźnie unikając prawdziwej odpowiedzi, z drugiej jednak podając informację, którą znało naprawdę niewielu – Co do fightera; po iluś latach zaczynasz widzieć co, kto, ćwiczy. Ty ćwiczysz kilka stylów jednocześnie… Nie interesuje Cię, więc techniczna doskonałość, tylko, powiedzmy, zabójcza skuteczność… Stąd moje założenie, że fighter. – Kurt otworzył drzwi i wpuścił Erica przodem.

Sala była duża – wysoka, na co najmniej półtora kondygnacji. W jej zakończeniu zbudowano dom przypominający do złudzenia niewielką japońską herbaciarnię.

Przed budynkiem był wolny plac o wymiarach przepisowej maty, jednak resztę pomieszczenia zagospodarowano tak, aby przypominało naturalny teren – z drzewami, bambusowymi zaroślami, nierównościami i niewielkim mostkiem. Gdzieś słychać było szemrzącą wodę.

Kurt
zamknął drzwi i kontynuował:
- Szatnia jest w herbaciarni. Drugie przejście po lewej…
- Jeszcze jedno mnie intryguje – Eric kątem oka spojrzał na Webbera – w klubie wyglądałeś jak Siedem Nieszczęść, a kilka godzin później…
- Tylko Ty to pamiętasz. Reszta pracowników pamięta tylko, że byłem lekko podrapany. – Nie wyjaśniając dalej tego tematu powiedział – Czasami dostaje się baty za inność… Istoty boją się inności i wydaje im się, że lepiej kogoś zniszczyć niż zaakceptować… Po prostu czasami muszę wałczyć o swoją pozycję… Bardzo mi pomogłeś wtedy i te sparingi są moim, powiedzmy, podziękowaniem…

Eric poszedł się przebrać. Co ciekawe – całe napięcie jakoś opadło. Nie było, to rzecz jasna, jakiekolwiek lekceważenie przeciwnika, ale nie bał się stanąć naprzeciwko niego na macie. Zastanawiał się, co było przyczyną takiej reakcji jego mózgu…
Po chwili wyszedł i stanął przed Kurtem. Ten uśmiechnął się i powiedział:
- Protokół sobie podarujemy. Zasady są proste – masz mnie uderzyć. Technika dowolna. Ja mogę używać tylko technik Kyokushin; nie mogę bezpośrednio atakować i muszę mieć stale minimum jedną kończynę w kontakcie z ziemią. Round 1. Fight. – Dorzucił głosem do złudzenia przypominającym „komentatora” z Mortal Combat.

Zadanie – banalne z pozoru – okazało się prawie awykonalne. Pomimo znacznego ograniczenia ruchowości Kurta, był on za szybki, za dokładny i za twardy. Ponadto wyglądał jakby zupełnie się nie męczył. Większość ciosów Erica trafiała w pustkę, lub w perfekcyjny blok. Kilka, które dosięgły celu były zbyt słabe, aby wyrządzić jakąś szkodę. Dopiero po chwili Gower zorientował się, że sensei zmusza go do wykorzystania wszystkich swoich możliwości jednocześnie nie budząc w nim negatywnych odczuć - „jestem gorszy, nie mam szans”; „nic mi nie wychodzi”…

- Yame. – Kurt odskoczył do tyłu – Kwadrans przerwy. Zapomniałem zapytać… jak z podstawami japońskiego? Przyzwyczajony jestem do japońskiego nazewnictwa technik. Może raczej należy powiedzieć oryginalnego… Pytania? Herbaty przed następną turą? Sake też mam… hihihi – zachichotał siadając na tarasie herbaciarni.
 
Aschaar jest offline