Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2009, 11:05   #41
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 5 - do poniedziałku wieczora.

Sabine Schwartzwissen


Sabine obudziła się wcześniej niż zwykle – była jednak wypoczęta i dziwnie rześka… Może po prostu napięcie, jakie targało jej nerwami opadło i to pozwoliło jej wypocząć… Pamiętała jeden sen – nie sen nawet, ale myśl – coś pozwalało, czy kazało, jej wiążąc obraz wieczornego miasta z postacią zaginionego syna madame von Laden. Tylko… co to miejsce mogło mieć wspólnego? I gdzie to było??? Obraz nie zawierał żadnych oczywistych wskazówek – żadnej nazwy, charakterystycznej budowli… Nic, co mogłoby pomóc w jego umiejscowieniu…

W kuchni spotkała ciotkę z „Quatro Expresso” i grzankami z miodem. Gertruda usiłowała wrócić do wczorajszej rozmowy dotyczącej pracy Sabine, ale temat został szybko zasypany ogólnikami panny Schwartzwissen i „jak uważasz” pani Kohl. Po chwili po ciotce pozostał tylko któryś z zapachów Coco Channel i nadgryziona grzanka – typowe: „Muszę już lecieć. Ciao!”. Panna Schwartzwissen dokończyła śniadanie i nakarmiła Punię, która również domagała się atencji.

Wróciła do pokoju i kiedy ścieliła łóżko zastanawiając się, czy powinna mieszać się w te poszukiwania usłyszała dźwięk nadchodzącego sms’a. Rzuciła kołdrę i chwyciła aparat: „Jestem w Berlinie. Powinniśmy porozmawiać po południu.” – Przeczytała. Nadawcą był Kurt. Informacja – sama z siebie niewiele mówiąca – spowodowała, że Sabine przebiegł dreszcz… Działając jak automat skończyła ścielenie łóżka i usiadła… Jakieś wspomnienie usiłowało przebić się do jej pamięci… Jednak zupełnie nie potrafiła uświadomić sobie, czego mogło dotyczyć… i co spowodowało, że się pojawiło…

„Po co pojechałeś do Berlina?” – Zastanowiła się.






Sara Brauer & William Leder

Niedzielne śniadanie upłynęło w nerwowej atmosferze. Jedzący nie rozmawiali prawie wcale – wymienili tylko kilka uwag dotyczących pogody, planowanego wyjścia do kina, pogody, wystawy w galerii oraz pogody. Sara czuła, że coś jest bardzo mocno nie tak, jednak wszelkie próby rzeczowej rozmowy na jakikolwiek temat gaszone były przez Williama stwierdzeniami typu: „mhm”; „faktycznie, ładnie”; „aha” czy, załatwiającym wszystko: „nie martw się, wszystko będzie dobrze”. Tuż po śniadaniu William oświadczył, że musi wyjść i, zanim Sara zapytało o cokolwiek już go nie było.





Sara Brauer

Sara słysząc trochę zbyt głośne zamknięcie drzwi uświadomiła sobie, że coś zdenerwowało jej ukochanego, coś, co musiało wydarzyć się rano… Coś, o czym nie chciał jej powiedzieć… Jakiś mur wyrósł pomiędzy nimi – mur, którego nie rozumiała i nawet nie była w stanie dostrzec…
Przez jej głowę przeleciały setki myśli – nie dopuszczała do siebie myśli, że „jest inna”, ale coś poważnego musiało się dziać z życiem Willa… Coś, co dotyczyło również jej życia, a mimo to – on jej nie chciał wtajemniczyć… Nie chciał, aby o czymś wiedziała i to było chyba bardziej bolesne niż samo zagrożenie… Czy tak ma wyglądać ich, poważny wydawałoby się, związek? Na ukrywaniu tego, co się działo, sztucznych uśmiechach i udawaniu, że wszystko jest OK?

Włożyła naczynia do zmywarki i uruchomiła program… Usiadła w fotelu szukając pocieszenia w puszystej sierści szczeniaka… To wszystko było takie dziwne, ostatnie dni, życie toczyło się jakby szybciej, jakby chciało pędzić na złamanie karku. Kiedy kulka siedząca na kolanach zaczęła się wiercic i wyrywać postawiła ją na podłodze i spojrzała na zegar. Will wyszedł jakieś czterdzieści minut temu – jeżeli chciał wyjść do pobliskiego sklepu, czy kiosku, powinien już wrócić… Wzięła swój telefon i skorzystała z szybkiego wybierania – zaskoczona usłyszała telefon narzeczonego w sypialni… Weszła do pomieszczenia i znalazła aparat leżący na regale z książkami. Na sąsiedniej półce leżała koszulka Willa, w którą coś było owinięte – coś podłużnego i wąskiego…

Zostawiła to na chwilę i podeszła do okna – auto nie stało na zwykłym miejscu, więc albo pojechał gdzieś samochodem, albo parkował w innym miejscu…

Przez chwilę nie mogła sobie znaleźć miejsca – w końcu włączyła telewizor i komputer. Bez celu przeskakiwała po kanałach, aż trafiła na program o niekonwencjonalnych metodach śledczych. Kilka gadających głów sprzeczało się o to czy informacje uzyskane od wróżbitów mogą być brane pod uwagę w śledztwie i czy należy z nich korzystać. Przytaczano argumenty „za” i „przeciw”… Mówiono dużo… Poczatkowo program ją zainteresował, jednak po chwili Sara słuchała jednym uchem i wypuszczała drugim – kilka stwierdzeń wydało jej się zbyt naciągniętych z kilkoma argumentami się zgadzała… ale ogólnie nie potrafiłaby streścic o czym mówiono.

Otworzyła pocztę i poza kilkoma ofertami zakwalifikowanymi przez program pocztowy, jako „SPAM” znalazła list z sekretariatu Galerii Rosenthal. W krótkich słowach informowano, że jej projekt został uznany za jeden z dwu najlepszych i galeria wykorzystuje go w kampanii reklamowej wystawy. Wszelkie formalności związane z przeniesieniem praw własności oraz wypłatą wynagrodzenia mogą zostać załatwione w poniedziałek od godziny 8:00. Mail przypominał typową biurową korespondencję – sztywną i zgoła nieinternetową. Drugi mail był bezpośrednio od Karen – już bardziej na luzie informował o wyborze pracy oraz przypominał o uroczystości otwarcia wystawy w piątek. Karen zaznaczała, że zaproszenia dotrą zapewne w poniedziałek lub najdalej we wtorek. Oba maile wysłano w sobotę wczesnym wieczorem.
Z rozpędu zajrzała jeszcze na kilka for dyskusyjnych, wysłała kilka maili i dopiero pusty żołądek wrócił ją do rzeczywistości… Było po drugiej – Willa ciągle nie było… Już do niego dzwoniła, kiedy uświadomiła sobie, że nie ma telefonu przy sobie… Zjadła jakiś szybki obiad i ubrała się – nowy towarzysz życia domagał się wyjścia na spacer…

Na dworze było bardzo ciepło. Przyjemny wiatr gładził ją po twarzy i na chwilę zapomniała o przykrym poranku. „Może powinnam się spotkać z którąś koleżanką?” – pomyślała sama nie wiedząc, czy bardziej chce się podzielić z kimś informacją o sukcesie, czy spowodować, aby Will nie zastał jej „wiernie czekającej” – jak jakiejś Julii na balkonie…



William Leder

Kiedy zauważył nóż zadziałał automatycznie – wziął jakąś swoją koszulkę i zawinął go w nią. Odłożył zawiniątko szybko na regał starając się ułożyć to tak, żeby wyglądało na samą tkaninę i wyszedł do przedpokoju. Obok położył swój telefon, aby mieć pretekst do powrotu i lepszego ukrycia noża. Sara krzątała się w pobliżu wejścia do kuchni i mogłaby zainteresować się tym, co tak długo robi w pokoju…

Pytania Sary podczas śniadania jeszcze bardziej wyprowadziły go z równowagi – co go interesowała pogoda??? W jakiś sposób ktoś był w stanie wejść do jego mieszkania, wsadzić nóż w łóżko i wyjść… Nie pozostawiając żadnych śladów, nie robiąc żadnego hałasu… A co jeżeli spaliby w sypialni??? Tuż po śniadaniu wyszedł, szybko, aby uniknąć pytania o to gdzie idzie i dalszego indagowania w temacie: „co jest nie tak?” Kiedy odpalał samochód uświadomił sobie, że zostawił w domu telefon i nóż… Cholera! Było jednak zbyt późno… Teraz powrót do domu oznaczałby serię pytań i wzrok Sary kontrolujący wszystko, co robi… „Może nie zauważy” – pomyślał wyjeżdżając…

Musiał się uspokoić, przemyśleć to wszystko. Znaleźć jakieś rozwiązanie… Zatrzymał na jednym z parkingów przy obwodnicy. Parking był pusty. Puścił głośniej radio, jakby chciał zagłuszy własne myśli i odchylił się w fotelu… „Co jest grane do diabła?” – Zapytał sam siebie na głos myśląc o przeniesieniu, dziwnych uwagach, majakach sennych i nożu…

Nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się późno; może nawet usnał na chwilę - nie pamiętał – wieczór prawie go zaskoczył. Postawił siedzenie do pionu. Ruszył wozem i wpadł w korek spowodowany jakimś wypadkiem. Samochody na obwodnicy poruszały się żółwim tempem. Zapadł już zmierzch, kiedy w końcu wydostał się na bardziej przejezdną ulicę. Może jechał za szybko, może się zamyślił, może ten człowiek wtargnął na jezdnię, może… zauważył go w ostatniej chwili, samochód nie zdążył się zatrzymać i głośny,głuchy stuk obwieścił, że doszło do potrącenia… Wysiadł z samochodu i podszedł do maski. Mężczyzna w białej, haftowanej złotem koszuli i czarnych spodniach podnosił się z ziemi:
- Nic mi się nie stało. – Uśmiechnął się do Willa – To moja wina. Naprawdę nic mi się nie stało, zawiadamianie jakichkolwiek służb nie jest konieczne… O! Mój autobus. Spokojnego wieczoru.


Will patrzył przez chwilę za mężczyzną, który zniknął za zielonym Man’em obsługującym linię 45. Obejrzał przód samochodu i znalazł wgniecenie - musiało by jednak stare, skoro poszkodowanemu nic nie było. Na asfalcie leżał cienki portfel. Wewnątrz było trochę gotówki i dowód osobisty na nazwisko Matheus Stroub. Postanowił zwrócić zgubę następnego dnia - dziś pragnąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Wsiadł do samochodu i ruszył.



Eric Gower

Mecz, piwo i dyskusja z przyjacielem były doskonałym ukoronowaniem dnia. Eric wrócił do siebie trochę po dwudziestej trzeciej i praktycznie od razu poszedł spać. Budzik rozdzwonił się o 7:30 i mężczyzna otwierając oczy podświadomie spodziewał się tygrysa… Tygrysa jednak nie było (na szczęście!) i Gower miał jakieś dwie godziny na porządne rozciągnięcie się, zjedzenie lekkiego śniadania i prysznic. Im bliżej było godziny dziesiątej tym bardziej zaczynał się denerwować. Był prawie pewien, że Kurt sam się przydzielił na te ćwiczenia – tylko, jaki miał w tym cel? Spakował torbę i zszedł do samochodu.

Kiedy wysiadał pod budynkiem „TFC” odetchnął głęboko. Nie poprawiło, to stanu jego ponapinanych mięśni, ale przynajmniej pozwoliło na uspokojenie psychiki. Koło recepcji postawiona była duża tablica – stojący pod nią mężczyźni głośno komentowali wiszące tam ogłoszenie: „Przejebane… To już zdałem… Kurwa! Wszystko przez tych palantów!”; „Dobra, powiedzmy sobie szczerze, że też nie jesteśmy święci…”; „Byle sempai nie zebrał batów za nas…”

Chłopacy zauważyli stającego przy kontuarze Erica i zamilkli.
- W czym mogę panu pomóc? – zapytała dziewczyna z recepcji, kiedy odłożyła słuchawkę telefonu.
- Moje nazwisko Gower, szukam sali 11.
- Trzecie piętro, korytarz niebieski, znaczy lewy. Winda jest w tym korytarzu, schody obok lub tam – wskazała palcem. Uśmiechnęła się i podniosła słuchawkę: - Trax słucham? … Tak, wystawa…

Eric
odszedł rzucając jeszcze okiem na tablicę: „Egzamin na 3 kyu w grupie V został przełożony na środę na godzinę 17:00. Egzaminuje sensei Kurt Webber.” Mężczyzna wybrał schody, zamiast czekać na windę, kiedy wchodził na pustej klace schodowej dało się słyszeć rozmowę:
- …panikę z tym egzaminem.
- Derek ma zwichnięty nadgarstek, więc to wziąłem, a to, że przy okazji zrobię pogrom za ten wybryk to już inna kwestia… Musze dbać o reputację – głos ewidentnie należał do Kurta.
- Oczywiście. Tą jednostkę specjalną też ty masz na głowie?
- Tak. Chocia… - otwarto drzwi i reszta rozmowy zniknęła w ich trzasku.

Drzwi ponownie otwarły się i jakieś dziwne człapanie rozległo się na schodach. Po chwili Eric znalazł się pod drzwiami oznaczonymi cyfrą III i przez człapanie przebiło się „Proszę przytrzymać mi drzwi. Dzięki”. Eric odwrócił się i zobaczył mężczyznę schodzącego po schodach na rękach i to właśnie powodowało to dziwne człapanie. Ciężko było powiedzieć, kto to schodzi, ponieważ karatega nie była przewiązana pasem i bluza przewiesiła się przez głowę. Kiedy Gower przepuścił w drzwiach schodzącego okazało się, że to Kurt. Zrobił minę, która spowodowała niekontrolowany uśmiech Erica i powiedział: „Ale wpadka.” – na korytarzu piętra stanął na nogach i dokończył: „Największy zabijaka zachowuje się jak… i to jeszcze przed uczniem. Wtopa. Po prostu wtopa.”

Mężczyźni szli korytarzem. Eric zauważył, że ciało Webbera nie ma już najmniejszych śladów piątkowo – sobotniej „katastrofy”. Wykorzystał okazję do rozpoczęcia rozmowy i zadania kilku nurtujących go pytań:
- Skąd miałeś mój adres?
- Poprosiłem szefa zmiany w „IX” i dostałem…
- Słuchaj… Czemu nazywasz mnie Tygrysem, albo fighterem? – wcześniejsza odpowiedź potwierdziła tylko jego przypuszczenia.
- Powiedzmy, że… z powodu tygrysa, którego masz na ramieniu – uśmiechnął się, z jednej strony wyraźnie unikając prawdziwej odpowiedzi, z drugiej jednak podając informację, którą znało naprawdę niewielu – Co do fightera; po iluś latach zaczynasz widzieć co, kto, ćwiczy. Ty ćwiczysz kilka stylów jednocześnie… Nie interesuje Cię, więc techniczna doskonałość, tylko, powiedzmy, zabójcza skuteczność… Stąd moje założenie, że fighter. – Kurt otworzył drzwi i wpuścił Erica przodem.

Sala była duża – wysoka, na co najmniej półtora kondygnacji. W jej zakończeniu zbudowano dom przypominający do złudzenia niewielką japońską herbaciarnię.

Przed budynkiem był wolny plac o wymiarach przepisowej maty, jednak resztę pomieszczenia zagospodarowano tak, aby przypominało naturalny teren – z drzewami, bambusowymi zaroślami, nierównościami i niewielkim mostkiem. Gdzieś słychać było szemrzącą wodę.

Kurt
zamknął drzwi i kontynuował:
- Szatnia jest w herbaciarni. Drugie przejście po lewej…
- Jeszcze jedno mnie intryguje – Eric kątem oka spojrzał na Webbera – w klubie wyglądałeś jak Siedem Nieszczęść, a kilka godzin później…
- Tylko Ty to pamiętasz. Reszta pracowników pamięta tylko, że byłem lekko podrapany. – Nie wyjaśniając dalej tego tematu powiedział – Czasami dostaje się baty za inność… Istoty boją się inności i wydaje im się, że lepiej kogoś zniszczyć niż zaakceptować… Po prostu czasami muszę wałczyć o swoją pozycję… Bardzo mi pomogłeś wtedy i te sparingi są moim, powiedzmy, podziękowaniem…

Eric poszedł się przebrać. Co ciekawe – całe napięcie jakoś opadło. Nie było, to rzecz jasna, jakiekolwiek lekceważenie przeciwnika, ale nie bał się stanąć naprzeciwko niego na macie. Zastanawiał się, co było przyczyną takiej reakcji jego mózgu…
Po chwili wyszedł i stanął przed Kurtem. Ten uśmiechnął się i powiedział:
- Protokół sobie podarujemy. Zasady są proste – masz mnie uderzyć. Technika dowolna. Ja mogę używać tylko technik Kyokushin; nie mogę bezpośrednio atakować i muszę mieć stale minimum jedną kończynę w kontakcie z ziemią. Round 1. Fight. – Dorzucił głosem do złudzenia przypominającym „komentatora” z Mortal Combat.

Zadanie – banalne z pozoru – okazało się prawie awykonalne. Pomimo znacznego ograniczenia ruchowości Kurta, był on za szybki, za dokładny i za twardy. Ponadto wyglądał jakby zupełnie się nie męczył. Większość ciosów Erica trafiała w pustkę, lub w perfekcyjny blok. Kilka, które dosięgły celu były zbyt słabe, aby wyrządzić jakąś szkodę. Dopiero po chwili Gower zorientował się, że sensei zmusza go do wykorzystania wszystkich swoich możliwości jednocześnie nie budząc w nim negatywnych odczuć - „jestem gorszy, nie mam szans”; „nic mi nie wychodzi”…

- Yame. – Kurt odskoczył do tyłu – Kwadrans przerwy. Zapomniałem zapytać… jak z podstawami japońskiego? Przyzwyczajony jestem do japońskiego nazewnictwa technik. Może raczej należy powiedzieć oryginalnego… Pytania? Herbaty przed następną turą? Sake też mam… hihihi – zachichotał siadając na tarasie herbaciarni.
 
Aschaar jest offline  
Stary 23-02-2009, 14:20   #42
 
Suryiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znany
Trzasnął drzwiami. Prędko obróciła się, spoglądając na odskakującą na miejsce klamkę. Nie tak to wszystko miało wyglądać... Ze złością rzuciła trzymane w ręku sztućce do zlewu i wytarła dłonie w białą chustę. Pośpiesznie wrzuciła wszystkie talerze do zmywarki i wcisnęła odpowiedni guzik. Nie tak to miało wszystko wyglądać. Przetarła jeszcze blat stołu i zmieniła wodę w wazonie, następnie opadła na fotel i oparła czoło na dłoni, nie wiedziała już co ma myśleć, a tym bardziej co ma robić... Seth ze szczenięcym urokiem podszedł do niej i zaczął podgryzać jej stopy, byle pani okazała mu swoje zainteresowanie. Przynajmniej pies jeszcze zauważał, że Sara istnieje, z czułością więc wzięła zwierze na kolana i zaczęła drapać za uchem, następnie, gdy psisko zgrabnie przewróciło się na plecy, drapała go po puszystym, pełnym brzuchu. Przynajmniej on był szczery w swych uczuciach, merdał ogonem gdy mu było dobrze, a gdy już miał dość pokręcił nienaturalnie dużym łbem i zarządził, by zdjęła go z kolan. Kobieta westchnęła cicho i spojrzała na zegar. ~ Gdzie on poszedł...?~ pomyślała, sięgając po swoją komórkę. Wybrała szybko numer swego narzeczonego i jakie było jej zdziwienie, gdy usłyszała stłumiony, dobrze znany dzwonek, dochodzący z ich sypialni. Wstała prędko i weszła do pokoju, na półce z książkami odnalazła komórkę Willa, jednak co bardziej przykuło jej wzrok to rzucona niedbale koszulka leżąca na półce niżej. Może i jej narzeczony nie należał do pedantów, jednak nie rozrzucał swych ubrań od tak po półkach. Sięgnęła do koszulki i pod palcami poczuła coś cienkiego i twardego. Szybko cofnęła rękę, nie wtrącała się w prywatną część życia swego narzeczonego, nawet nie otwierała jego listów (co często dla odmiany robiła jej matka z korespondencją ojca). Chociaż... Może powinna zacząć?

Samochodu nie było pod kamienicą, więc Wilhelm raczej nie poszedł jedynie do sklepu. Sama świadomość, że tak naprawdę nie wiedziała dokąd, ani na jak długo poszedł zdenerwowała ją już wystarczająco, zwłaszcza, że dzisiaj mieli spędzić dzień razem. Wreszcie. Zawsze jednak coś musiało pójść inaczej, niż ona sama by sobie tego życzyła. Wychodząc z sypialni trzasnęła głośno drzwiami, to przynajmniej trochę pozwoliło jej sie wyładować. Szybko jednak cała złość znów w niej buzowała, nawet program w telewizji niezbyt ją zainteresował, sięgnęła więc po laptopa, zalogowała się na swoje konto i sprawdziła pocztę. W oczy od razu rzucił się jej mail z galerii, z uśmiechem na twarzy przeczytała, że przyjęto jej projekt. Nie mogła się już doczekać kiedy obiecane pieniądze wpłyną jej na konto, chociaż powoli już wątpiła, czy zasilą one przygotowania ślubne. Powoli wątpiła, czy w ogóle do ślubu kiedykolwiek dojdzie. Zrezygnowana i znudzona weszła na stronę swojej internetowej galerii, a na sprawdzaniu wszystkich nowych komentarzy i galerii zeszło jej całe południe. Dopiero drapanie w okolicach kostek sprowadziło ją na ziemię, zerknęła na psa, następnie na zegarek. Bylo po drugiej...

- No dobrze, wygrałeś.- założyła psu szelki i podpięła smycz. Wskoczyła jedynie w klapki i zjechała windą w dół. Zapewne gdyby nie pogoda, puszyste psisko dłużej chciałoby siedzieć na dworze, jednak gruba sierść robi swoje, po dwudziestu minutach spaceru mały już zaczął ciągnąć do domu. Nie dało się jednak ukryć, że mieszkanie naprzeciwko parku znów okazało się mieć jakieś plusy, malamut wybiegał się, wyszalał i załatwił swoje potrzeby gdzie trzeba, oszczędzając domowy parkiet. Gdy wróciła do domu od razu podała psu wielką michę zimnej wody, sama natomiast sięgnęła po swój telefon, wybierając numer do Ivonne

- Kochana, jaka jest szansa, że w niedzielny wieczór nie masz co ze sobą zrobić i wyjdziesz gdzieś ze swoją najlepsza i jedyną w swoim rodzaju, przyjaciółka od serca i w potrzebie?- zapytała prędko Sara gdy tylko usłyszała głos koleżanki w telefonie.
- To zależy... Jak chcesz mnie ciągnąć do kina na ten nowy film z Jolie to zapomnij, wolę torturować się w bardziej wysublimowany sposób.- odparła Ivonne.- W sumie to wiesz... Mam dwie wejściówki do tej całej „XI”, miałam iść z Jakobem, ale on ostatnio złamał nogę i wiesz, niezbyt jest mobilny.
- Ah... No nie specjalnie przepadam za klubami...- zaczęła Sara, jednak po szybkim rachunku sumienia uznała, że raz jeden to ona może wyjść z domu bez słowa i nie czekać na nikogo.- Ale wiesz, słyszałam, że to fajne miejsce. To słuchaj, wpadniesz do mnie? Ode mnie jest bliżej, zaoszczędzimy na taksówce.- zaśmiała się .
- No, jasne. A to jest jakaś okazja?
- Można ak powiedzieć. Znaczy, w sumie tak. Pamiętasz o tym folderze co Ci mówiłam? Przyjęli mój projekt. – kobieta starała się brzmieć na maksymalnie zachwyconą.
- Wspaniale! A Will? Idzie z nami?
- On? Ech, nie... On, musiał wyjść. W każdym razie, nie wiem kiedy będzie bo oczywiście zostawił komórkę w domu.-
- Mhm... Ok, rozumiem. Nie mów nic więcej. Wystrój się, a ja za godzinę będę. Całuski!

Sara odłożyła słuchawkę i odrzuciła komórkę na sofę. Jeżeli jej narzeczony wychodził bez słowa, to czemu i ona miałaby sobie odpuszczać zabawy? Chociaż zabawa w klubie była dla niej raczej wątpliwa to i tak szybko wskoczyła pod prysznic, ułożenie włosów nie zabrało jej tak wiele czasu, w końcu nie za wiele też można było z nimi zrobić. Nie była wielka strojnisią, umalowała się normalnie, lekko przydymione czarnym cieniem powieki, wytuszowane rzęsy i pociągnięte jasną, cielista pomadką usta. Co do ubrania tez nie miała za wielkiego wyboru, wyciągnęła z szafy jedną z dwóch bardziej wyjściowych sukienek i rzuciła je na łózko. Jedna była prosta, małą czarną, którą każda kobieta musiała mieć w szafie, druga natomiast była bardziej w stylu lat pięćdziesiątych, niebieską sukienką z rozkloszowanym dołem i haftką pod spodem. Bez zastanowienia wybrała czarną sukienkę, niebieska tez byla śliczna, jednak bardziej nadawała się na popołudniowy spacer czy zakupy, niż do klubu.

- Już!- krzyknęła, w biegu do drzwi zakładając długie, srebrne kolczyki.- Miała być godzina!- krzyknęła na widok twarzy Ivonne- I miałaś być sama!- dodała, witając się z Lottą.
- No co? Myślisz, że jak idziecie gdzieś to możecie mnie tak pominąć? Mowy nie ma. Poza tym mam dość siedzenia w domu przy garach i pieluchach.- mruknęła koleżanka. Lotta była w tym samym wieku co Sara i Ivonne jednak z uwagi na wcześniejszy, niezbyt stacjonarny tryb życia nawet się nie obejrzała, gdy siedziała w domu bez męża, za to z małymi, rozwrzeszczanymi bliźniakami. To był scenariusz, którego Sara natomiast wolała uniknąć, chociaż dawno już na widok wózków z dziećmi rozpływała się jak lody czekoladowe przy 40 stopniowym upale.

* * *

- Nie mogę uwierzyć, że masz wejściówki do „IX”. Powiedz, kogo musiałaś zabić, żeby j mieć?- zapytała podekscytowana Lotta gdy cała trójka podchodziła do drzwi wejściowych.
- Jeju no... Nie wiem, mój chłopak je przyniósł, dostał w pracy. Wiecie jak to jest, u niego w redakcji ciągle coś dostają, jakieś wejściówki. Ostatnio dostaliśmy jakieś do muzeum. Jakby kogoś interesowały skamieniałości...
- Przepraszam, proszę kartę.- dziewczyny popatrzyły na rosłego ochroniarza, a Ivonne szybko sięgnęła do torby.- Na nazwisko Huber, Jacob Huber. A tu wejściówki jeszcze.- pokazała wszystko. Ku ich uldze chwilę później mężczyzna wpuścił je do środka.

Muzyka nie była nawet taka głośna, może głównie dlatego, że tak naprawdę wszystko rozkręcało się tu dopiero w okolicach godziny dziewiątej. Cóż, miała całą noc... Sara zajrzała jeszcze do torebki, wyjmując z niej telefon. Przez chwilę zastanawiała się co ma zrobić, co prawda zostawiła w widocznym miejscu kartkę dla Willa z wymowna, acz krotką wiadomością „Wyszłam. Nie czekaj na mnie. Wyjdź z psem.”, jednak miała nadzieję, że narzeczony przynajmniej zadzwoni. Zdenerwowana wyłączyła głos i wibracje i wrzuciła telefon z powrotem do torebki.

~Niech dzwoni~
 
Suryiel jest offline  
Stary 23-02-2009, 18:50   #43
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Sara Brauer - noc w "IX"

Wrzuciła telefon do torebki i odłożyła ją trochę dalej od siebie. Koleżanki siedziały w niewielkiej loży... Zanim się obejrzały - sala zdążyła się napełnić, choć zapewne i tak było dzisiaj luźniej niż w piątek czy sobotę. Po pierwszym drinku Sara zajrzała jeszcze do torebki, ale telefon milczał jak zaklęty... Zamówiła więc kolejnego drinka i wszystkie trzy zgodnie utonęły na chwilę w plotkach i ploteczkach "babskiego wieczoru"...

- Ivonne - powiedziała Lotta - musisz się podobać temu kelnerowi, co tu przechodzi patrzy w naszą stronę...
- Ja?!? - kobieta z wrażenia złamała słomkę - Chyba Sara...
- No tak?! Ja??? Swoją drogą spójrzcie na to apetyczne ciacho przy barze...
- Barman też niczego sobie...
- Babski wieczór... hihihii...

Kilka minut później kelner przyniósł tacę z drinkami

- Proszę. - wprawnie rozłożył je na stole - proszę spróbować... Mam przekazać, paniom życzenia udanego "babińca" - uśmiechnął się - od pana w granatowej koszuli i białych spodniach przy barze.
- Która z nas się tobie podoba? - wypaliła prosto z mostu Lotta.
- Wszystkie. - odparł kelner przytomnie i pokazał w uśmiechu białe zęby - niestety do 23:00 jestem w pracy... Potem chętnie się przysiądę... Jeżeli mogę polecić następną kolejkę - sugeruję "Blue Vicardi"...

Chłopak przy barze delikatnie się ukłonił i odwrócił z powrotem do baru.

- To fioletowe jest fantastyczne - skwitowała Ivonne - a to granatowo - białe przy barze też niezłe...
- To co zapraszamy?
- Jasne... Hhiii... Spróbuj tego...

Faktycznie granatowo - białe o imieniu Thomas wylądowało przy stoliku po kilkunastu minutach. Przez kilka godzin dziewczynom dotrzymywali towarzystwa jeszcze dwaj jego znajomi - Markus i Adam, jednak Ci zwinęli się kilka minut po dwudziestej trzeciej wymiawiając się koniecznością znalezienia się w pracy w poniedziałkowy poranek... Kiedy wydawało się, że wieczór się rozsypie do stolika podeszło dwu młodzieńców:
- Można? - zapytał jeden z nich.
- A... Jasne - zdecydowała Lotta - bez muszki i kelnerskiej kolszuli wyglądasz zupełnie inaczej...
- No... Dzięki - znów się uśmiechnął - Ja jestem Michal, a to jest Ivan, zwykle po drugiej stronie baru...

Towarzystwo zapoznało się i szybko rozmowa potoczyła się w kierunku o "wszystkim i niczym jednocześnie".

Sara zajrzała do torebki. Wyciągnęła komórkę i zauważyła, że bateria "umarła" - może była słaba, może po prostu rozładowała się przez wielokrotne nieodebrane telefony? "Cóż" - pomyślała - "Jak Kuba Bogu tak..."

Jednak po chwili, może pod wpływem chłopaków, którzy dosiedli się do stolika, może pod wpływem rozładowanej baterii poczuła się nieswojo... Nie chodziło nawet o to, że towarzystwo było w najmniejszym nawet stopniu nieodpowiednie, czy aby "szło na podryw"... Po prostu straciła ochotę na zabawę... Tłumacząc się czymkolwiek ("praca jutro, pies, wiecie...."). Kiedy chciała się rozliczyć okazało się, że nikt nie wie jaki jest obecny rachunek, a kelnera jak na złość nie było w pobliżu... Ivonne stwierdziła, że rozliczą się jutro, albo przy okazji...

Sara pożegnała się szybko i wyszła z klubu.

Było kilka minut po północy, kiedy dostała się na czwarte piętro i weszła do mieszkania...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 25-02-2009 o 20:31. Powód: Player Req.
Aschaar jest offline  
Stary 26-02-2009, 11:59   #44
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Pakując swoje książki do teczki z logiem szkoły językowej, wciąż myślała o Kurcie. Po co wyjechał do Berlina? I to tak nagle... Zupełnie jakby ktoś go... Nie!

Zeszyt wypadł dziewczynie z rąk i z głuchym klapnięciem upadł na posadzkę obok Puni.

-Miaaaau! – poskarżyła się przestraszona kotka, a Sabine od razu przyklękła, by ją pogłaskać uspokajająco. Jej myśli były jednak daleko.

Czy... ja mu wspomniałam, że mieszkaliśmy w Berlinie, kiedy moi rodzice zostali zamordowani? Nie wiem... może. Tak obietnica jego, czyżby naprawdę z mojego powodu narażał się na koszta. W ogóle czy on nie pracuje?!”

Szybko pozbierała swoje rzeczy i wyszła z mieszkania, kierując się w stronę prywatnej szkoły językowej, gdzie z polecenia ciotki uczyła się podstaw języka francuskiego, jej opiekunka bowiem miała zamiar zabrać swoją bratanicę do Paryża jako zwieńczenie wakacji. Tylko dlaczego ostatnio Sabine coraz mniej cieszyła sie na ten wyjazd?

Idąc w ten ciepły, lipcowy dzień pełnym przechodniów chodnikiem, rozpoznała jedną z twarzy. To była jej koleżanka z klasy – Maria. Sabine nie przystanęła jednak, nie uśmiechnęła się, odwróciła tylko głowę, wiedząc, że próba kontaktu z rówieśniczką skazana była na niepowodzenie. Druga zresztą dziewczyna uczyniła to samo, zawieszając się tylko bardziej na ramieniu swojego przepakowanego chłopaka. Tak to już było... nikt nie lubił „dziwadła od duchów”. I choć kiedyś może to Sabine bolało, teraz objawy ignorancji przyjmowała z ulgą. Miała ważniejsze sprawy na głowie.

„Kurt... ty szaleńcze.”

Po drodze przystanęła przy bankomacie wybierając zeń kwotę maksymalną, którą mogła, czyli 500 Euro. Choćby musiała gryźć i kopać, wciśnie te pieniądze Kurtowi, bo przecież nie godzi się, żeby obcy facet z jej powodu narażał się na wydatki.
A może wszystko pokręciła?

Nigdy jeszcze lekcje nie wydawały się tak nudne i długie. Sabine próbowała skupić się na słowach lektora, ale jedyne czego się tego dnia nauczyła, to jak powiedzieć: omlet z serem.

"Omlet de fromage, Omlet de fromage..." – powtarzała w myślach wystukując smsa na klawiaturze.

Będę w swoim domu. Jeśli chcesz się spotkać w konkretnym miejscu, daj znać gdzie i o której. Uważaj na siebie połamańcu.


Wyślij --> Kurt W.

Westchnęła ciężko, po czym znów spróbowała skupić się na zajęciach. Jej usta powtarzały niemo:

"Omlet de fromage...”
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-02-2009, 14:49   #45
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Sabine Schwartzwissen - poniedziałek po południu.

Zajęcia zakończyły się o 15:00, jednak Sabine miała wrażenie, że jest co najmniej 18:00. Wyszła ze szkoły, jako jedna z pierwszych i zauważyła stojącego w bramie Kurta. W sportowej koszuli, skórzanych spodniach, pachnący wanilią i piżmem przypominał kogoś pokroju Indiany Jonesa…

- Podrzucić Cię – zapytał uśmiechając się – nie mogę za długo tu stać… – wskazał głową na stojący na trawniku samochód.
- W tym mieście nigdy nie było gdzie parkować… - zauważył bez związku z czymkolwiek siadając za kierownicą.
- Mhm. – odparła Sabine sadowiąc się na twardym sportowym siedzeniu.
- Wpadniemy gdzieś, coś zjeść. Ja jestem głodny.



Kilka minut później znaleźli się w niewielkiej knajpce, w której Kurt musiał bywać częstym gościem. „Dla mnie to, co zwykle” – było dostatecznym tego dowodem. Sabine, przez cały dzień niepotrafiąca na niczym się skupić teraz poczuła całkowitą pustkę. Bezradnie rozejrzała się w około jakby szukając w ścianach oparcia, czy może szukając drogi ucieczki. Dopiero po chwili przypatrywania się wnętrzom zauważyła, że lokal naprawdę jest niewielki. Cześć ścian pomalowano w taki sposób, aby tworzyły złudzenie przestrzeni...

Po kilku minutach dogłębnej analizy karty dań zdecydowała się na herbatę. Ponownie spojrzała na Kurta – nie miał najmniejszych śladów na twarzy…

Z jednej strony – chciała się czegoś dowiedzieć… Jednak z drugiej – chyba obawiała się tego, co siedzący naprzeciwko wiedział…

Chwila całkowitej ciszy przerwana została przez kelnerkę, która przyniosła herbatę w dużym porcelanowym kubku i miskę czegoś przypominającego gulasz. Kurt uśmiechnął się i zaczął pałaszować swoją porcję robiąc przy tym minę dziecka, które właśnie dorwało się do lodów czekoladowo-migdałowych. Po kilku łyżkach jednak znieruchomiał i dziwnie spoważniał. Sabine wyczuła to napięcie, ale i coś jeszcze… jakby tuż obok znalazł się ktoś jeszcze.

- Obiecałem Ci, że poszukam i to zrobiłem. Nie wiem jednak czy chcesz wiedzieć, czego się dowiedziałem… To może nie być wiedza, którą chciałabyś posiadać...
- Chcę… - jej głos uwiązł w gardle.

Kurt spojrzał w okno i wyrecytował:
- Sprawa B/21/32D/1996, akta utajnione. 18 marca 1996 roku. JakobsenStrasse 219, Kirishgarden - podmiejska dzielnica Berlina. Paola Hatwig – pracująca w domu państwa Schwartzwissen, jako opiekunka do dziecka; po przybyciu do pracy na godzinę ósmą rano odkryła podwójne zabójstwo. Z zeznań świadka wynika, że po wejściu do budynku znalazła śpiącą na schodach Sabine (pięcioletnią córkę państwa Schwartzwissen). Kiedy podnosiła ją z ziemi wyczuła zimne podmuchy wiatru spływające z piętra. Odniosła, więc dziecko do łóżka i weszła na piętro budynku. Drzwi do sypialni państwa były otwarte. W pomieszczeniu pozostawiono szeroko otwarte okno balkonowe. Po odnalezieniu ciał panna Hatwig natychmiast zawiadomiła policję i czekała na miejscu do jej przybycia.
W pomieszczeniu będącym sceną zbrodni nie było żadnych śladów walki, śladów biologicznych lub innych.
Ciała denatów nosiły tylko ślady nacięcia na tętnicy szyjnej. W pomieszczeniu nie znaleziono krwi ofiar, jednak praktycznie całkowicie usunięto ją z ciał zamordowanych. Wychłodzenie pomieszczenia uniemożliwiło dokładne określenie godziny zgonu, jednak usunięcie krwi wskazuje, że czyn musiał zostać popełniony w okolicy północy.
Motywy nieznane. Świadków brak.
Po wstępnych oględzinach sprawę przekazano do wydziału XIII. Dalsze śledztwo nie dało jednak rezultatów. Poszukiwania wrogów lub niezadowolonych kontrahentów Johanna Schwartzwissen’a mogących by prowodyrami zbrodni nie przyniosły rezultatu.
Sprawę zamknięto, jako nierozwiązaną.

Kurt spojrzał na Sabine. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że źrenice Kurta są cieńkie, jak źrenice kota, który patrzy w światło.
- Ty wiesz, że to nie była normalna sprawa. W Twojej pamięci są okruchy tego, co się wydarzyło…

Zamilkł na chwilę, po czym powiedział:
- To, co teraz powiem musisz umiejętnie zinterpretować… Ja wiem o tym od kogoś, kto jest swego rodzaju autystykiem. Znaczenia, jakich używał w opisie są często niemożliwe do przetłumaczenia na niemiecki. Mogłem popełnić błąd w tłumaczeniu, wiec to ty musisz spróbować…
„Samotność kapiącej wody trwała przez dwa okresy sopli. Potem przyszli brudni mężczyźni i zerwali moją skórę… Nowa była piękniejsza, ale, dla kogo się przeistaczać? Potem przyszli, z razu zimni i kolczaści, potem coraz cieplejsi i bardziej ułożeni… Żółta ciągle ze mną była, rzadko mnie opuszczała i zaczynałem przynosić jej ciasteczka. Potem niebieski zaczął przynosić złe rzeczy, ale nigdy nie zostawały one długo. Jakie rzeczy… płaskie twarze, martwe postacie… Pieszczek był podobny do Ciebie, bardzo inny, ale cos wspólnego tu jest. To trwało 3 róże sąsiada. Tej nocy pojawił się Szary, był prochem. Karmazynowe rzeki wyschły i kolory zgasły. Było tez przytupniecie… Biała smuga wtargnęła i przytrzymała obłok. Pieszczek przestał być Pieszczkiem… Myślałem, że chciałabym, aby został. Ale on odszedł razem z innymi, którzy potem przyszli i odeszli… Teraz już prawie tego nie pamiętam…”
Potem musiałem odejść. Nie dowiedziałbym się niczego więcej…

Po jego twarzy przebiegł smutek. Uśmiechnął się jednak słabo i zmieniając temat dodał:
- Może coś jednak zjesz… Moje też stygnie niepotrzebnie…
 
Aschaar jest offline  
Stary 27-02-2009, 23:41   #46
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
Ale wyobraźcie sobie przez chwilę państwo, że będąc w trójwymiarowym świecie spoglądamy na jedną z płaszczyzn, na której widzimy rozsypane czarne kropki. Te kropki, razem tworzą struktury, rodziny, cywilizacje...
Nie mając pojęcia o trójwymiarowej strukturze rzeczywistości, jest dla nich zupełnie abstrakcyjnym istnienie kolejnego wymiaru. Teraz, jeśli my, poruszając się w naszej nieograniczonej dwoma wymiarami przestrzeni, napotkamy płaszczyznę, na której żyją te kropki, obserwujemy ciekawe rzeczy. A raczej, te kropki, obserwują bilokację, uważają, że częśc was, która przechodzi przez płaszczyznę, jest aktualnie wami i nie są w stanie pojąc, jak mogą wyglądac istoty rozciągające się w 3 osiach x,y,z. Tutaj też nasuwają się ciekawe wnioski: co mogą znaczyc takie małe, ledwo zauważalne kropki dla nas? Co, jeśli istnieje więcej wymiarów a my po prostu nie jesteśmy sobie tego wyobrazic z powodu niedoskonałości poznania? Takimi zagadnieniami zajmuje się mechanika teoretyczna, więc wracając do wykładu....

Hej chłopcze ona uśmiechnęła się do Ciebie! Hej chłopcze, hej chłopcze!
- Nie zbijaj się już Karl - i śmiech i śmiech i śmiech i śmiech!
- Ha! - pięśc dotyka ramienia, trzeba się odwdzięczyc kuksańcem, "no co, no co" i zaśmiech w dół.
Chwila powagi. Poważne oświadczenie:
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi, wiesz, takie rzeczy między kobietą i mężczyzną to normalka...
- Jak dzieci i pralka! Hell yeah, kiedy jej wsadzisz?
- O kur... - poważna bijatyka od razu została utarczką przyjaciół i gonitwą przez jakąśtampięknąStrasse gdy ludzie dziwnie patrzyli a przeskakując ławkę w pogoni za zzadonicowym studentem przekrzykiwał - Perwers! - gdy tamten prawie krztusił się - Prawiczku! - i spieprzał dalej tym cholernie zajebistym mega susem ku gwiezdnej prądnicy nocy!

Replikant rzecze więc, moknąc w strugach deszczu gdy rozpikselowane .avi nawala:

Widziałem rzeczy, którym wy ludzie nie dalibyście wiary. Statki w ogniu sunące ku ramionom Oriona. Oglądałem promienie kosmiczne błyszczące w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. Wszystkie te chwile znikną w czasie jak łzy na deszczu. Czas umrzeć.


***

Nie, jeszcze nie czas

***


To stacja końcowa. Czy tu się głowy ścina? Nie, najwyraźniej nie, ale za to tonie się w mroku zalegającym tam, gdzie sztuczne ostrza promieni halogenów nie dotarły: gdzieś, gdzie otchłań tunelu otwiera się czy zamyka, z jednej stony i drugiej ciągnąc tory z niczego do nikąd.
Strasznie tutaj cicho.
Strasznie tutaj.
Strasznie.

***
Mama
***

- Halo, synku?
- Cześc mamo - mówił Adrian, a oczy nieposłuszne zaszły wodą.
- ... -
- ... -
- Synku, nie chcę, byś się rozłączył...
- Dobrze, mamo...
- ...ale musisz zrozumiec, że ludzie w naszym wieku: moim i taty, czasem muszą dac sobie spokój i skorzystac z ży...
- Kocham Cię, mamo - wypalił.
- ...e, ja Ciebie też synku, ale o co...
Klik.

***

- To było świetne!
- No pewnie, że świetne!
- Nie, Adrian, nie rozumiesz, to nie było świetne w sensie świetnie, to było świetnie w sensie wow!
- Dobra, było to fajne, ale... - wtrącił się chłopak jego dziewczyny, ale ona...
- "Mickey i Mallory Knox uciekli, Scagnetti nie żyje i pokazują ich na żywo w ogólnokrajowej telewizji!" - rozczapierzyła palce, wyciągając ręcę jak z klasycznych horrorów początka wieku
- Hahaha! I potem Dwight McClusky: Na żywo w ogólnokrajowej telewizji?! Jezu Chryste na pierdolonych gumowych szczudłach, czy to naprawdę się dzieje?! Hahahaha!
- Ej, nie śmieszy Cię to? - szturchnęła swojego lubego, markotnego w czasie rozmowy i rozchmurzyła go szybko całusem.
Serce nigdy później tak nie zabolało Adriana.
Ze słów ludzkich, może to jedynie opisac naciśnięcie spustu i postawienie świata w ogniu.
- Ej, a Indianin? To była niezła psychodela - podjął, mając nadzieję, że mimo nadzwyczaj romantycznej atmosfery panującej w mieszkaniu oderwą się od ukazywania sobie miłości.
- A, no tak, pewnie, to chyba moja ulubiona scena!
- Ale przecież dopiero co oglądałaś go po raz pierwszy, kochanie... - jej chłopak przypuścił szturm, ale ona z tym rozbrajającym uśmiechem, którego było zawsze pełno, wyślizgnęła się i naraz przybierając prześmiewczą, bo poważną minę, zacytowała słowa, które prześladowały Adriana przez długi czas, aż do momentu, w którym miłośc nie umarła...:

Pewnego razu kobieta zbierała drewno na opał. W śniegu znalazła zamarzniętego jadowitego węża. W domu go wyleczyła. Ale wąż ukąsił ją w szyję. Umierając, spytała węża... Dlaczego mi to zrobiłeś" A wąż na to... "Słuchaj, suko, wiedziałaś, że jestem wężem"...

***

W końcu, stojąc tutaj na stacji, odważył się kupic w automacie batonika. Marsa - Sarsa. Postanowił to już wtedy, gdy temporalne załamanie czterowymiarowego świata uderzyło go z całą siłą.
Jezus napełniony Duchem Świętym udał się na pustynię i tam pościł 40 dni i 40 nocy.
Siedział czekając na zimnym, zrobionym z metalu siedzeniu, przeżuwając rozpływający się w jego ustach karmel. Ok, może nie będzie to takie dokładnie litera w literę, ale właściwie spróbuje podobnie. Do Jezusa przyszedł diabeł by go kusic.
Adrian poczeka na swojego diabła, aż przyjdzie. W końcu...on zna jego myśli, wie gdzie jest, co zrobi i co go jara. Diabeł Adriana ma tą dziwną właściwośc, że konfrontuje go z ekstremami i zdaje się czerpac dziwną przyjemnośc z obrzydzania mu życia. Pewnie skończy się to wtedy, gdy student zwątpi, zmuszony do oglądnięcia 2 girls 1 cup. Tak, wtedy z pewnością dusza z niego umknie. Na razie jednak, wiedząc, że zł..nie, nie zło, ale że istnieją materialne siły niematerialne, musi zawierzyc samotności i w końcu wymusic na świecie odpowiedzi.

***
Tata
***

- Hej, Adi.
- Cześc tato.
- Dzwonisz.
- No, dzwonię.
- No, to co Ci tam siedzi na wątrobie i spac nie daje?
- Spójrz w TV.
- Za niedługo zobaczę tam Twoją twarz zamiast reklamy L'Oreal, jak ga...
- ...nie, tatuś, słuchaj...
- ...wiesz, że nawet mama do mnie dzwoniła, bo Ty miałeś komórkę wyłączoną?
- Ale to nie tak! Argh! Wiesz przecież, że...
- ...takie rzeczy się nie zdarzają, ale jakoś chyba fajnie było w tym autku, nie?
- Tato...
- No dobra, dobra...
- ... -
- Wiesz, Adi, zawsze pragnąłem, żebyś był szczęśliwy i nie wiem, czy nauczyłem Cię tego szczęścia, jeśli musisz zadawac się z kimś, kto ma taki wypas samochód.
- Tato!
- Nie krzycz na ojca.
- Nie krzyczę.
- Dobra, to po co dzwonisz?
- Wróc do mamy.
- Synek...wiesz, że to nie takie proste...
- Nie, kurwa, nie prawda! To jest proste, można, kurwa, wziąśc kwiaty, paśc do stóp, spac na wycieraczce! Romantycy sobie radzili, a gdzie Ty tato masz jaja na to?
- Słuchaj - lodowaty głos ojca - kocham Twoją matkę, ale jakbyś troszkę więcej miał styczności z kobietami oprócz .jpg to wiedziałbyś, że w pewne dni z kobietą jest tak, a w niektóre inaczej.
- ale...
- ...ale nadchodzi czas, gdy nakłada się na Twoją psychikę i biologia i przeszłośc i wszystko i chcesz coś zmienic, chocby było to całym złem i tylko złem i bezsensownym w dodatku.
- ale...
- Adi, gadając o zmianie świata, myślenia ludzi i polityki korporacji jesteś tak samo bezsensownym buntownikiem jak Twoja matka. A jednak kocham Cię, synek.
- Ja nie buntu...
- Nie dogadamy się.
- No nie. Jak zawsze.
- ... -
- ... -
- Uważaj na siebie. Pamiętaj, że oboje Cię kochamy i nie rób nic, co miałoby doprowadzic Cię z dala od domu.
- No...
- Uważaj na siebie. Cześc.
- Cześc.
Klik.

Tata wyłączył komórkę. Cholera.

***

Kolejna scena filmowa - Thomas Krupp, wcale nie różny od Agenta Smitha, wkracza krokiem odbijającym się echem pod tym betonowym sklepieniem na peron. Spogląda na Adriana, on na niego i już wiadomo, że zaraz pięśc przetnie powietrze, ale zostanie zatrzymana przez ramię, kopnięcie odbije kopnięcie i razem jak nie zewrą się w morderczych zapasach, jak to zrobił człowiek, Jakub, przeciwko Aniołowi występując.
I potem będzie się wydawało, że mimo potęgi przeciwnika Adrian wygrywa, zasypując gradem uderzeń coraz to rozpaczliwiej broniącego się Thomasa.
Ale nie, to będzie tylko blef! Uderzenie w kolano, chrupnięcie rzepki, odsłonięta zasłona i pięści Thomasa lądują na miękkiej twarzy bohatera. Kopniak i kolejny, ból, krew występuje na usta, zęby ruszają się, warga skaleczona, siniaki i zatarcia na skroni i potem miażdące uderzenie w brzuch i przez wiecznośc Adrian leci w tył, na tory, ciało łączy się z metalem, a oddech zamiera na kolejną wiecznośc.
Potem, bezsilny, czuje silny chwyt umięśnionej ręki, ciągnięcie za włosy i to, jak nos rozchlapuje się, gdy głowa miarowo uderza o trakcję kolejową.
Ale oto nadjeżdża zagłada! Zza światła jakie rzuca z tunelu nic nie widac, jedynie biel. Ale wtedy Adrian już wierzy, tak, już zawsze będzie wierzył i odpycha przeciwnika, nie widzi go ale widzi i czuje i jego ruchy są perfekcyjne, teraz rzuca nim i łamiąc prawa fizyki odbija się od ściany, obiema nogami lądując na peronie, w pół sekundy przed tym, jak metalowy potwór metra przejeżdża jego przeciwnika.
Jest wolny. Wygrał.


Ciemne metro. Jest tutaj sam, wspomnienia pojawiają się przed jego oczami, ale on jest spokojny. Doświadczył spokoju, zapewniono go o nim. Widział przyszłośc, pamiętał o przeszłości, zmienia teraźniejszośc. Jest nikim, ale może byc wszystkim, jeśli tylko wróci i powie, że chce spróbowac razem z Thomasem zmienic świat, chocby jego dusza miała pójśc do piekła. Może zginąc w tym momencie. Może zapomniec wszystko. Może dożyc starości i wnuków. Może. Morze. Ocean możliwości.

Stoi przed ruchomymi schodami, wyglądającymi jak drabina Jakubowa ku niebu. Słyszy odległe kroki. Zbliżają się czy oddalają? Kto to? Człowiek, czy zwierzę?

Serce w piersi łomocze szybciej, a usta cicho wyszeptują zapytanie:

- Thomas?
 

Ostatnio edytowane przez Miriander : 28-02-2009 o 21:02. Powód: Literówki i kilka zjedzonych słówek poprawiono
Miriander jest offline  
Stary 01-03-2009, 14:50   #47
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
-„No to idziemy”- stojąc przed wejściem do budynku „TFC”.

Eric z jednej strony cieszył się z nadchodzącego sparingu, który planował już od dłuższego czasu. Z drugiej natomiast nie wiedział, co ma myśleć o całej tej sprawie związanej z Kurtem. Spojrzał na zegarek i dopiero teraz zauważył, że zostało mu jakieś 15 minut. Wyciągnął z bocznego siedzenia torbę, w której miał kimono sprezentowane mu przez Webbera i ruszył do wejścia.
W środku panował lekki zamęt, spowodowany przez grupę mężczyzn głośno komentując jakieś ogłoszenie, z wyraźną złością w głosie. Kiedy zobaczyli wchodzącego Erica od razu zamilkli. Nie zwracając na to zbytniej uwagi podszedł do recepcji, aby dowiedzieć się, gdzie ma się udać na trening. Odchodząc od informacji zdążył zerknąć na komentowaną wcześniej tablice ogłoszeń:

„Egzamin na 3 kyu w grupie V został przełożony na środę na godzinę 17:00. Egzaminuje sensei Kurt Webber.”

Kurt Webber- to nazwisko przez ostatnie kilka dni pojawiało się Ericowi zdecydowanie zbyt często…
Ruszył we wskazanym przez kobietę w recepcji kierunku nie chcąc się spóźnić. Idąc schodami usłyszał rozmowę między dwoma mężczyznami. Jednym z nich był bezwątpienia Kurt. To co usłyszał wywołało u Erica napływ kolejnych pytań. Mężczyźni rozmawiali o przełożonym egzaminie oraz o jakiejś jednostce specjalnej. Czyżby Webber miał jakieś poważniejsze problemy? Bez wątpienia był jedną z najdziwniejszych osób, jakie Eric kiedykolwiek poznał… Najdziwniejszych i najbardziej tajemniczych…

Tego dnia Gower doświadczył także dziwactwa Kurta, kiedy spotkali się przed drzwiami oznaczonymi „III”. Nie często spotyka się ludzi chodzących na rękach z kimonem na twarzy. Ten widok rozśmieszył chłopaka, który nawet nie starał się tego ukryć. Idąc korytarzem wraz, z Webberem postanowił zapytać się o kilka nurtujących go pytań.

-Skąd miałeś mój adres?
- Poprosiłem szefa zmiany w „IX” i dostałem…
- Słuchaj… Czemu nazywasz mnie Tygrysem, albo fighterem
- Powiedzmy, że… z powodu tygrysa, którego masz na ramieniu-
w jego głosie można było wyczuć kłamstwo.- Co do fightera; po iluś latach zaczynasz widzieć co, kto, ćwiczy. Ty ćwiczysz kilka stylów jednocześnie… Nie interesuje Cię, więc techniczna doskonałość, tylko, powiedzmy, zabójcza skuteczność… Stąd moje założenie, że fighter.

Eric postanowił nie drążyć tego tematu i nie prowokować go przed walką. Po chwili dotarli na miejsce. Sala, do której weszli zrobiła na chłopaku ogromne wrażenie. Poczuł się przez chwilę jak w prawdziwej górskiej wiosce, w sercu Japonii, jakieś sto lat temu.

- Szatnia jest w herbaciarni. Drugie przejście po lewej…
- Jeszcze jedno mnie intryguje
- nie wytrzymał i zapytał- w klubie wyglądałeś jak Siedem Nieszczęść, a kilka godzin później…
- Tylko Ty to pamiętasz. Reszta pracowników pamięta tylko, że byłem lekko podrapany. – Nie wyjaśniając dalej tego tematu powiedział – Czasami dostaje się baty za inność… Istoty boją się inności i wydaje im się, że lepiej kogoś zniszczyć niż zaakceptować… Po prostu czasami muszę wałczyć o swoją pozycję… Bardzo mi pomogłeś wtedy i te sparingi są moim, powiedzmy, podziękowaniem…

Gdy się przebrał poczuł, że całe towarzyszące mu wcześniej napięcie zniknęło. Stanął zadowolony przed swoim przeciwnikiem, który wytłumaczył mu szybko zasady, po czym rozpoczęli walkę.
Starcie okazało się morderczo trudne. Kurt z łatwością unikał jego ciosów, a jeżeli któryś z nim jakimś cudem sięgnął przeciwnika, ten bez wysiłku go blokował.

– Kwadrans przerwy. Zapomniałem zapytać… jak z podstawami japońskiego? Przyzwyczajony jestem do japońskiego nazewnictwa technik. Może raczej należy powiedzieć oryginalnego… Pytania? Herbaty przed następną turą? Sake też mam…
- Pamiętam nazwy technik z aikido, więc myślę, że nie będzie z tym problemu- odpowiedział- A co do picia- herbata w zupełności wystarczy- uśmiechnął się kierując swoje kroki do herbaciarni.

Przerwę spędzili na rozmowie o sztukach walki. Ericowi wydawało się, że Kurt posiada wiedzę o praktycznie wszystkich stylach. Zaczynając od Karate, kończąc na walce ulicznej. Gower miał niemałą ochotę zapytać Kurta o przełożony egzamin i o to, czemu dopisał się na sparing z nim, ale uznał, że to mogło być lekko nie na miejscu.

Kiedy skończyli przerwę i stanęli ponownie naprzeciw siebie, Eric postanowił zmienić technikę. Widział, że silne ataki nie mają sensu, więc uznał, że technicznie, jego ciosy mają większą szansę na dojście do celu. Miał teraz okazję do zaprezentowania jego połączonych technik aikido i Muay Tai.
Jego myślenie okazało się błędne. Perfekcyjne ruchy Kurta z łatwością omijały ataki chłopaka, a jeżeli któryś z nich doszedł- zawsze trafiał na idealny blok. Po godzinie, Gower zaczął odczuwać zmęczenie, czego nie można było powiedzieć o jego przeciwniku. Jego ataki zaczynały być coraz bardziej powolne i leniwe, więc Kurt nie musiał się nawet zbytnio starać, aby ich uniknąć.

-Yame.- powiedział Kurt- Myślę, że możemy już skończyć. Zostało nam jakieś 15 minut, ale nie ma sensu się przemęczać- dodał uśmiechając się szeroko.

Eric zaśmiał się tylko wstając z maty i kierując się do szatni. Gdy z niej wyszedł, Kurta już nie było.

***

Gdy Eric wrócił do domu dochodziła godzina 12, więc miał jeszcze trochę czasu do swojej zmiany w „IX”. Postanowił zdrzemnąć się godzinkę, a później umyć się i ogolić. Bolały go wszystkie mięśnie. Teraz zdał sobie sprawę, że trening z workiem, a żywym przeciwnikiem to zupełnie inna sprawa… i frajda. Po dzisiejszym sparingu wiedział, że będzie odwiedzał „TFC” częściej.

Jak zwykle wyszedł z domu koło 16 i ruszył w kierunku przystanku autobusowego, z którego pojechał do „IX”. Miał jeszcze trochę czasu, więc postanowił rozejrzeć się po klubie, zobaczyć, kto przyszedł ze stałych i nowych klientów. Często tak robił, aby zorientować się, z kim będzie miał do czynienia przez cały wieczór, lub nawet całą noc.
Równo z wybiciem 17-stej, Eric stanął za barem.
 
Zak jest offline  
Stary 02-03-2009, 18:17   #48
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Czy to był ten sam Kurt, który siedział u niej na podłodze w pokoju w wytartych dżinsach i pogniecionej koszuli? Tamten Kurt budził w niej rzadkie poczucie ciepła w sercu oraz opiekuńczość, ten zaś... ten, który tak beztrosko zaparkował na trawniku przed wzrokiem całej szkoły, który wydawał się być życiowym zwycięzcą, ba! Nawet zdobywcą... ten człowiek był jej obcy i spowodował, że nastoletnie serce załomotało mocniej.

Nie bardzo potrafiąc się zachować, nawet się nie przywitała, a na słowa Kurta odpowiadała monosylabami. Posłusznie jednak usiadła w samochodzie, na wygodnym, skórzanym siedzeniu oraz zapięła pas. Kiedy mężczyzna nacisnął pedał gazu i ruszyli w kierunku ulicy, Sabine kątem oka zauważyła utkwione w sobie niedowierzające spojrzenia.

No tak, na kursy językowe uczęszczały także dwie jej „koleżanki” ze szkoły i to, te z towarzystwa „gwiazd”, teraz pewnie w ciągu kilku dni wiadomość obiegnie wszystkie szkolne plotkary, że oto dziwadło znalazło sobie chłopaka. Zresztą... może naprawdę tak było?
Zauważając, że się wścibsko gapi na twarz Kurta, dziewczyna spąsowiała i odwróciła wzrok w drugą stronę.

„Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie... to przecież nie on.” – marzenie czy może wspomnienie zimnych, niebieskich oczu obniżyło jej temperaturę.

***

Chociaż wciąż czuła się nieco zagubiona, teraz znów była spokojna i mogła usiąść naprzeciwko Kurta w uroczej knajpce, jaką dla nich wynalazł. Naprawdę śliczne miejsce, lecz już po pierwszych słowach towarzysza, Sabine przestała je jakby dostrzegać. Jej wzrok coraz bardziej zwracał się do wewnątrz, by znów utonąć w morzy czerni. Czy mogła jeszcze wrócić? Czuła, że tonie z każdym słowem.

- Może coś jednak zjesz… Moje też stygnie niepotrzebnie…

- Co?!
– omal nie wyskoczyła ze swojego siedzenia, zwracając tym przelotną uwagę kilku osób w lokalu – Och, wybacz.

Kurt uśmiechnął się do niej znowu, a wyraz jego oczu był taki, jak w jej mieszkaniu – pełen nieodgadnionych smutków. Zaprawdę przy nim, to ona sama była tylko namiastką dziwadła.

- Mam wrażenie... jakby coś... ktoś... przykrył płachtą tamte wspomnienia. Czasem widzę jakieś obrazy, ale przemykają one tak szybko, że nie umiem ich wyłowić, a kiedy próbuję... sam widziałeś. Te słowa... pomyślę i... zjem coś.

Jej towarzysz tylko skinął głową, wyraźnie chcąc dodać jej odwagi i ruchem dłoni wezwał kelnerkę.

***


Choć jedzenie w lokalu było nadzwyczaj estetyczne, a także smaczne – jak sama się przekonała – dzióbała widelcem w swojej sałatce greckiej jakby bez przekonania. Jej myśli błądziły wokół dziwnych słów, które przekazał jej Kurt.

- Możesz to jeszcze raz powtórzyć? – zapytała, a mężczyzna bez żadnego grymasu zniechęcenia, oderwał się od swojego posiłku i jeszcze raz wyrecytował:

- „Samotność kapiącej wody trwała przez dwa okresy sopli. Potem przyszli brudni mężczyźni i zerwali moją skórę… Nowa była piękniejsza, ale, dla kogo się przeistaczać? Potem przyszli, z razu zimni i kolczaści, potem coraz cieplejsi i bardziej ułożeni… Żółta ciągle ze mną była, rzadko mnie opuszczała i zaczynałem przynosić jej ciasteczka. Potem niebieski zaczął przynosić złe rzeczy, ale nigdy nie zostawały one długo. Jakie rzeczy… płaskie twarze, martwe postacie… Pieszczek był podobny do Ciebie, bardzo inny, ale cos wspólnego tu jest. To trwało 3 róże sąsiada. Tej nocy pojawił się Szary, był prochem. Karmazynowe rzeki wyschły i kolory zgasły. Było tez przytupniecie… Biała smuga wtargnęła i przytrzymała obłok. Pieszczek przestał być Pieszczkiem… Myślałem, że chciałabym, aby został. Ale on odszedł razem z innymi, którzy potem przyszli i odeszli… Teraz już prawie tego nie pamiętam…”

- Geniuszem nie będę, stwierdzając, że są to chyba urywki wspomnień tego istnienia, które się dopomina mej uwagi. – mówiła cicho, robiąc czasem kilkunastosekundowe przerwy - Kiedy po raz pierwszy powiedziałeś mi, że ta energia mnie poszukuje, myślałam, że to może matka albo ojciec. Zresztą wciąż tego nie wykluczam, ale... te wspomnienia... – zamilkła, przestraszona własnym biegiem myśli.

- Tak? – Kurt już nie jadł, patrzył na nią za to wyczekująco.

- Ja... dlaczego przeżyłam? Byłam bezbronna, a fakt, ze znaleziono mnie na schodach świadczył o tym, że coś widziałam... coś obudziło mnie i wyniosło lub sprowokowało do opuszczenia pokoju.

- Mów dalej, proszę.

- Pieszczek był podobny do Ciebie... te słowa... a jeśli przeżyłam, bo przypominałam kogoś bliskiego mordercy mych rodziców?
– zaczęła cała się trząść i chlipać żałośnie – Co, jeśli to on za mną łazi?!

Kurt poderwał się ze swojego miejsca i nie bacząc na otoczenie ukląkł przy dziewczynie i przytulił do siebie. Jego skóra była taka ciepła, a jego zapach kojący. Łkała cichutko w jego rękaw czując jak ogromny głaz spada z jej serca i nagle widząc małe, chwiejne światełko na końcu tunelu utkanego z czerni zapomnienia.

- Muszę... – wymruczała przez zatkany nos – Muszę tam pojechać... do Berlina. Muszę wreszcie... przestać tchórzyć i dotknąć... dotknąć tamtych ścian...

Widząc, że jej lepiej, Kurt wrócił na swoje miejsce. Jego oblicze było jednak dużo bardziej zatroskane niż wcześniej.

- To, co ci powiedziałem, wiem od istoty, która nie jest związana z tobą w żaden sposób, ani z twoją rodziną czy mordercą. To nie ona cię szuka - tego jestem pewien. Zacytowałem dokładnie, słowo w słowo, to co usłyszałem... Myślę, że to też powinnaś brać pod uwagę... Moja interpretacja tego co usłyszałem już dostatecznie dobrze mogła zniekształcić przekaz...

Nie bardzo wiedząc co powiedzieć, Sabine tylko pokiwała markotnie głową. Jej towarzysz wobec tego mówił dalej.

- Jeżeli chcesz jechać do Berlina - mogę cię tam zawieść nawet dzisiaj... mam tylko coś do załatwienia - zajmie mi to jakąś godzinę, półtorej, i potem możemy jechać. Przed północą bylibyśmy z powrotem... choć nie wiem czy to coś zmieni, czy da ci nowe informacje...

- Rozumiem. Chciałabym jednak... spróbować. Tylko, że w takim razie...zostanę tam na noc. Tylko tak się upewnię... Jeśli mógłbyś... wiem, że już tak wiele tobie zawdzięczam, ale... chciałabym żebyś i ty został ze mną. Naprawdę jeśli tylko mogę ci się jakoś odwdzięczyć... no i oczywiście pokrywam wszelkie koszty.


Wyjęła z torebki plik banknotów i podsunęła koło talerza Kurta, ten skrzywił się wyraźnie i nie ruszył się, nawet nie chciał patrzeć na banknoty. Widać taka propozycja nie tylko była dlań nie do przyjęcia, ale i go obrażała.

- Nie masz za co się odwdzięczać... - odezwał się nadzwyczaj sucho - Powiedzmy, to ja spłacam swego rodzaju dług... Jeżeli chcesz jechać, to jedź ze mną już teraz - wpadniemy tylko w jedno miejsce i możemy potem wyruszyć do Berlina...

- Ja...jasne!
- szybko schowała pieniądze i podniosła się ze swojego miejsca.

W samochodzie skreśliła krótkiego sms-a do ciotki, że jedzie ze znajomymi na spontanicznie zorganizowaną wycieczkę. ponieważ Gertruda sama często urządzała sobie tego rodzaju wypadu, Sabine nawet nie musiała pytać o pozwolenie. Jedynie chodziło o podanie orientacyjnego miejsca pobytu i przypomnienie o karmieniu Puni.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 04-03-2009, 11:00   #49
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Steven Visconti - sobota / niedziela...

Był późny sobotni wieczór, kiedy zaparkował swój samochód pod domem i wszedł na korytarz. Biała koperta, która znajdowała się w wyjętym ze skrzynki pliku piątkowej i sobotniej korespondencji od razu zwróciła uwagę Stevena. Kilka pieczątek, podpisów i nagryzmolony adres. Obejrzał ją dokładnie. Adres jego kancelarii był tak nagryzmolony, że nie można było przeczytać, czy chodzi o Kolberg czy Kulger czy Kinnberg Strasse. List nosił, więc znamiona kilkudniowego krążenia po urzędach pocztowych Munsteru. Wysłany był ponad tydzień temu. Pobieżnie przejrzał resztę korespondencji i otworzył list. Z ulgą zauważył komputerowy druk, znacznie oszczędzający odcyfrowywania bazgrołów. Po odrzuceniu formalnych nagłówków, zwrotów grzecznościowych oraz innych temu podobnych przeszkadzajek list sprowadzał się do:


„Pragnę, aby zajął się Pan poszukiwaniami mojego zaginionego brata przyrodniego – Jakuba Tshevy. Wszelkich informacji udzielę osobiście na spotkaniu dnia 20 lipca 2008 o godzinie 8:00 w restauracji „Alte Burg” w Essen – ShimdeStrasse 253.”


Podpis na szczęście również był wydrukowany – Markus Stein. Do listu dołączono czek na okaziciela na 500 Euro mający by zadatkiem na pokrycie kosztów podróży. Podano również telefon, ale ponieważ była 23:30 – Steven stwierdził, że nie jest to dobra pora na dzwonienie i tłumaczenie, że adresy się pisze, a nie gryzmoli…


Nie pozostawało nic jak pojechać do Essen, lub olać całą sprawę… No, to drugie nie wchodziło w rachubę, położył się na kilka godzin. Niedzielnym rankiem, po szybkim prysznicu i jeszcze szybszym śniadaniu wsiadł do samochodu. Trochę ponad 400 kilometrów trasy uciekło pod kołami samochodu i zatrzymał pod restauracją mieszczącą się w starej kamienicy.

Wnętrze również stylowe, umiejętnie podkreślone było światłami, gdzieś z ukrytych głośników sączyła się spokojna muzyka. O tej zgoła nieludzkiej porze – w restauracji był tylko jeden klient. Siedzący w niewielkim wykuszu młody, góra dwudziestoletni, chłopak. Przed nim właśnie wylądowało śniadanie. Nie wydawał się przejęty czymkolwiek… Nie wyglądał również, aby na kogoś czekał…


Steven podszedł jednak do siedzącego i wtedy poczuł dziwny chłód – jakby znalazł się w przeciągu. Pewnie zawiało z uchylonego okna…
- Witam, nazywam się Steven Visconti – powiedział podchodząc do stolika – pan Markus Stein?
- Tak. – odparł chłopak – W czymś mogę pomóc?
- To raczej ja mogę… Chciał się Pan spotkać w sprawie pańskiego zaginionego brata… Jakuba
- Proszę usiąść… - wskazał ręką krzesło naprzeciwko siebie – Coś do zjedzenia, może kawy? Mają tutaj doskonałe parówki…
- Może się skuszę. Kawę z cukrem proszę – kelner ukłonił się i odszedł.
- Chodzi o Jakuba...?
- Tak – Steven miał wrażenie, że rozmówca zupełnie nie wie, o co chodzi - Jakuba Tshevy, pańskiego brata przyrodniego…
- Pan wybaczy, ale zaszło jakieś nieporozumienie… Jakub Tshevy nie jest moim bratem tylko współpracownikiem. Nie wiem też, kiedy miałby zaginąć, rozmawiałem z nim jeszcze wczoraj wieczorem… Zresztą… – wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer. Po chwili kontynuował – dziwne. Telefon jest wyłączony. Coś jest nie tak… Ale… wracając. Skąd informacja o zaginięciu?
- Dostałem od pana list, w którym informuje pan o tym zdarzeniu i prosi o spotkanie dzisiaj w tym miejscu. – Proszę spojrzeć.
- To nie jest moje pismo – chłopak zaledwie przelotnie spojrzał na kopertę. – Jest pan pewny, że… Przepraszam na chwilę.

Wstał i odszedł kilka kroków. Przeprowadził jedną rozmowę telefoniczną i wrócił do stolika.
- Myślałem, że ktoś chciał Pana wyciągnąć z biura i zając czymkolwiek… Lub zrobi głupi dowcip. Informacja o tym, że tu jadam śniadania jest dość popularna – bardzo dużo osób o tym wie… Jakub jest prywatnym detektywem i często pracuje dla mnie, o tym też kilka osób może wiedzieć… Nie wiem, jaki ktoś miałby w tej całej maskaradzie cel, aby w taki sposób ściągać pana tutaj. To w sumie pański problem.
Jednak wydaje mi się, że sprawa może mieć drugie dno… Sprawdziłem połączenia wykonywane z telefonu Jakuba. Od wczorajszego wieczora jego telefon jest wyłączony. To jest bardzo dziwne – Jakub ma obsesję – musi ciągle mieć przy sobie włączony telefon komórkowy. Nigdy nie dopuszcza, aby on się rozładował. Jak wspominałem wczoraj wieczorem rozmawialiśmy o pewnej sprawie, jego telefon został wyłączony półtorej godziny później – dokładnie o 23:26. Ostatnim znanym położeniem aparatu jest pobliże stacji metra Klabaum w północnym Essen. Jeżeli chce pan się zając tymi poszukiwaniami – chętnie skorzystam z pańskich usług. Pod jednym warunkiem – całkowitej dyskrecji w każdej związanej ze śledztwem sprawie… Co pan na to? Jakieś pytania?
 
Aschaar jest offline  
Stary 04-03-2009, 12:11   #50
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Eric Gower / Sabine Schwartzwissen - niedzielne popołudnie

Eric Gower


Podczas zapoznania się z klubem, jakie często przeprowadzał przed pracą zawsze dostrzegał ciekawe rzeczy i ludzi... Na mężczyzn siedzących przy jednym z bocznych stolików sali również zwrócił uwagę praktycznie od razu. Było w nich coś dziwnego. Nie chodziło o to, że byli źle ubrani – wręcz przeciwnie – wyglądali jakby właśnie wyszli z pokazu mody…

Byli jednak w jakiś sposób sztuczni, zbyt perfekcyjni, zbyt dokładni w tym, co robili, w jaki sposób się zachowywali… Siedzieli przy bezalkoholowych drinkach, zajęci rozmową – rozmową zbyt głośną – jakby nie byli przyzwyczajeni do życia klubowego i muzyki w tle… Przechodząc obok Eric wyłowił urywek rozmowy:
- … wielu zabić.
- Webber jest takim typem człowieka. Skoro ma się tu pojawić…
- Nigdy niczego nie udowodniono…
Mężczyźni zorientowali się, że przechodzący może słyszeć ich rozmowę i zamilkli. Przeszedł, więc dalej, jakby nigdy nic, i podszedł do "obecnego" szefa ochrony.
- Ci przy trójce…
- Wiem, dziwna sprawa… Oni mi wyglądają na ludzi ze służb specjalnych – mam na myśli komandosów… Nie wiem tylko, co tu robią… przyglądamy się im uważnie, ale dzięki za info… Pojawili się w zasadzie wszyscy razem tuż przed 15:30, jakby na tę godzinę przyszli… Zapytali w Webbera, ty też się ostatnio nim interesowałeś…
- To nie tak, że się interesowałem…
- Przecież nic nie mówię. – uśmiechnął się.

Była siedemnasta, kiedy Eric stanął za barem. Ruchu nie było jeszcze żadnego, więc rozejrzał się po sali.

W przejściu pojawił się Kurt Webber. Nie był sam, chociaż dziewczyna, z którą przyszedł przypominała bardziej zagubionego podlota, niż…

„Nie interesujemy się życiem prywatnym naszych klientów”Eric przypomniał sobie jedną z zasad panujących w części „IX”.


- Czesc. Dla mnie potrójny „White Russian” – bez likieru, wódki i lodu. Sabine, co dla ciebie? Będę za chwilę. Przepraszam. Postaram się załatwic to szybko. - Kurt odszedł w kierunku stolika numer 3.
- Dla pani? – zapytał Eric będąc pewnym, że nic na bazie alkoholu nie przyrządzi…

Zastanowienie dziewczyny zostało wykorzystane przez Miki, która znalazła się przy nich i wypaliła:
- Bardzo przepraszam, panno Schwartzwissen, czy mogłabym dostać autograf? Jestem pod wrażeniem pani talentu i osobowości… Najmłodsze medium świata – tutaj!


Eric delikatnie przydepnął stopę Miki, takie zachowanie było, co najmniej nie na miejscu… Był jednak pod wrażeniem ostatnich słów koleżanki. Miki zorientowała się i przepraszając odeszła do innych klientów. Barman uśmiechnął się czekając na zamówienie klientki. Przelotnie spojrzał na towarzystwo przy stoliku trzecim… Otrząsnął się… całkowicie namacalnie poczuł strach przed czymś… lub kimś. Tylko…


- Poproszę colę – siedząca przy barze dziewczyna oderwała Erica od tych myśli…
- Oczywiście...






Sabine Schwartzwissen



Wyraźnie wyczuła chłód jaki zarysował się w zachowaniu Kurta po "scenie z kasą". Szybko wyszli i znaleźli się w samochodzie. Mężczyzna rozchmurzył się nieco, ale i tak samochód wypełniały tylko dźwięki radia. Kilkanaście minut później znaleźli się pod budynkiem klubu "IX" - Sabine wielokrotnie widziała jego reklamy, ale jakoś nigdy nie była. Znaczy nie była sama - kilkakrotnie ciotka zabierała ją do tego klubu, który uważała za jedną z lepszych "imprezowni" w mieście. Sabine chciała poczekać w samochodzie, ale Kurt nalegał, aby poszła z nim - argumentując, że potrwać może to dłuższą chwilę.

Kilka minut potem znaleźli się na jednej z sal i Kurt podszedł do baru:

- Czesc. Dla mnie potrójny „White Russian” – bez likieru, wódki i lodu. Sabine, co dla ciebie? Będę za chwilę. Przepraszam. Postaram się załatwić to szybko.


Dziewczyna poczuła dziwne ciepło jakie towarzyszyło słowu "cześc" - jakby było wypowiedziane do starego przyjaciela. Potem w głowie pojawiła się zabawa, chwila troski zarysowała się kiedy wypowiadał jej imie. Koniec wypowiedzi był zimny jak stal...
Nigdy nie postrzegała słów w ten sposób. Każde ze słów miało nie tylko swoją intonację, barwę, znaczenie, ale - przede wszystkim - temperaturę.


Uśmiechnęła się, jak jej się wydawało, niezręcznie kiedy barmanka zapytała o autograf i już zamierzała coś powiedzieć o "wielkości" swojego talentu, kiedy azjatka odeszła do innego klienta.


Poczuła strach jaki opanował i sparaliżował barmana, poprosiła o colę i chłopak ocknął się - jakby z jakiegoś transu. Przyjrzała się dokładniej jego twarzy - było w niej coś, czego nie potrafiła zidentyfikowac... Kiedy odwrócił się zauważyła, że na barku czarnej koszuli ma przyczepioną czerwoną nitkę - wyjątkowo wyraźną i nieprofesjonalną... Po chwili jednak zauważyła, że nie jest ona przyczepiona, ale jakby wprasowana w materiał...
 
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172