Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2009, 22:17   #18
Ayame
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Cyntia & Bagman

Cyntii serce waliło jak młot. Dawno nie czuła, że śmierć jest tak blisko. Właściwie to od tamtego dnia. Dnia, w którym spotkała Nass`riego. Bolałaby ją noga i z trudem by stała, gdyby nie drobny szczegół- była zbyt zdenerwowana, aby w ogóle cokolwiek odczuwać. Jest niedobrze. Bardzo niedobrze. Przyzwanego demona mogła utrzymać chyba tylko dzięki napływowi adrenaliny. Ale jak długo to może trwać? Ile jeszcze wytrzyma? Jej twarz wyglądała jakby dostała nagłego szczękościsku. No cóż... Nie pozostawało jej chyba nic innego jak tylko nasłać świerzo przyzwanego demona na jeszcze nieruchomą przeciwniczkę. Przy dużym szczęściu może ją zabije a wtedy koścista panna zostanie jej marionetką. W nieco gorszym scenariuszu powinien ja chociaż zranić. Bagman zaś stał, z lekko ugiętymi kolanami. Ale nie miał zamiaru pozostać w takim stanie zbyt długo. Mimo wszystko, zaczynało to się robić mniej niż bardziej zabawne, a w dodatku do tej pory tylko ich przeciwnicy pokazali styl i klasę, godną nowoczesnego Hollywood. Latające kości? Wichry i tornada? Sztuka nowoczesna, co? Och, my się tak bawić nie będziemy. Bagman nakierował swój wzrok speca od molestowania na Kościstą. Była daleko, na jakieś dziesięć metrów...nachylił się do przodu. Przyłożył rękę do torby. I odbił się od podłogi, wystrzeliwując w stronę kobiecinki niczym pocisk z kuszy. A może balisty? Metalowa płyta trzasnęła pod jego nogami, nie mogąc wytrzymac natężenia i pozostawiając wgniecenie w kształcie krateru. Cadaver z trudem uchyliła się przed kłapnięciem szczęki demona, nie odzyskawszy jeszcze pełni sprawności ruchowej. Pazury nacięły skórę na jej udzie, jednak kobieta wysunęła rękę do przodu. Jej paznokcie wystrzeliły jak łuski po nabojach, zamieniając się w przydługie szpony, które spenetrowały kościstą formę. Bies z otchłani i ona zastygli w chwilowym bezruchu...co nie było rozważnym posunięciem, biorąc pod uwagę żywy pocisk balistyczny z papierową torbą na głowie. Władczyni kości próbowała zasłonić się fruwającymi wokół odłamkami, jednak bezskutecznie. Impet i siła uderzenia staranowały ją, jak i przyzwaną istotę, odrzucając całe towarzystwo w stronę północnej krawędzi statku powietrzengo. Demon cienia rozwiał się z powodu dostarczonych obrażeń, zaś Cadaver krzykneła przerażliwie słysząc...pękanie własnych kości lewego przedramienia, upadając na ziemię i wykonując po niej kilka pozbawionych jakiejkolwiek koordynacji przewrotów.

- Z...zabiję w-was...zabiję...

Syczała i mamrotała pod nosem, nie mogąc odzyskać w żaden sposób równowagi, nieumiejętnie próbując powstrzymać prawicą obfite krwawienie. Cyntia jednak była...w nie lepszej sytuacji. Poczuła na szyi dziesięć punktów. Zimnych, chropowatych. niczym zakryte opuszki palców w skafandrze bojowym. Nie musiała zgadywać do kogo należały.

- Zasady są proste. Jeden ruch. I wybuchnie jej szyja. Poczuję jedno drgnienie strun głosowych. Jeden magiczny gest. A stracisz głowę.

Kimkolwiek był gagatek w bieli i czerwieni, zdawał się być zadowolony z siebie. Panował nad sytuacją i był w pełni kontroli. Drugi carrier zbliżał się powoli w kierunku swojego mniej szczęśliwego odpowiednika. Bóg jeden wiedział jacy lunatycy kryją się w jego wnętrzu...

Bagman spojrzał ze stoickim spokojem na równie spokojnego i samozadowolonego zamaskowanego terrorysty. Torbogłowy miał ochotę podrapać się po nosie. Z pewną dozą szczerego zaciekawienia, idealnie pasującego do wypowiedzi szachisty który jest o krok od zostania zszachomatowanym ("ale i tak nie jest to gra turniejowa i nikt nie wie, więc co mi tam"), skierował pytanie do zakładnikodzierżcy.

-AHA.

Dużo bardziej wymowne było jego spojrzenie. Zawierało w sobie przesłanie, które można określić jako "no to co robimy teraz, kowboju, bo ten western tak się nie skończy?". Nagle jednak oczy Bagmana rozszerzyły się. No tak. Szyja. O choroba. Mandaryn może się wściec.

- Teraz założymy wam homonto w postaci inhibitorów i weźmiemy na spytki, odnośnie powodu waszego wtargnięcia na ten statek, zabicia kilkunastu ludzi, uszkodzenia przekaźnika i...cholera wie co jeszcze przeskrobaliście. Oczywiście jest inna opcja. Wysadzę jej głowę, jeśli chcesz. I też będzie fajnie. Naprawdę

-A DLACZEGO MIAŁABY MNIE JEJ GŁOWA INTERESOWAĆ? NAPRAWDĘ SPRAWIAMY WRAŻENIE PARKI? NIECH TO.

- Jakikolwiek patrol w pobliżu...wysłać mi tu drużynę z inhibitorami. Przynajmniej dwa. Sytuacja została względnie opanowana. Ruszać się...ale już.

-POZWÓL, ŻE ZAUWAŻĘ, IŻ TO, ŻE ONA WCIĄŻ ŻYJE JEST JEDYNYM, CO MNIE POWSTRZYMUJE OD STRĄCENIA TEGO PRZEMIŁEGO STATKU. BYŁEM JUŻ W VAULT. I NIE MAM OCHOTY PRÓBOWAĆ OFERTY REKREACYJNEJ HYDRY. JAK MYŚLISZ, JAK BARDZO BĘDĄ ZADOWOLENI TWOI SZEFOWIE, JEŚLI Z TWOJEJ WINY CARRIER I JEGO ZAŁOGA ZOSTANĄ CAŁKOWICIE...ZJEDNOCZONE ZE SOBĄ, ŻE SIĘ TAK POETYCZNIE WYRAŻE?

- Gówno mnie obchodzi czy masz ochotę na wizytę w spa czy na budyń bananowy. Wpieprzyliście się bez wazeliny wprost w nasz carrier. Co myślałeś, że to ośrodek turystyczny? Wesołe miasteczko? Jebana chatka z piernika?


Przeklinał całkiem sporo, ale miał dobry humor. Coś trzasło nad jego lewym uchem.

- Tempest? Jesteśmy. Wychodzę na lądownik, zaraz tam będę.

- A Bronstein? Co z nim?

- Nie uwierzysz. Ktoś zaatakował patrol, który wyslałiśmy do cariera S.H.I.E.L.D.

- Wszystko jedno. Rusz tyłek. Cadaver jest w ciężkim stanie.


Kolejny trzask. Jakaś postać wyszła na lądownik carrier'a obok. Bagman westchnął. Uderzył otwartą dłonią w miejsce, gdzie powinna być twarz. Najwyraźniej miał już dość tej zabawy.

-WIESZ CO? I TAK WYPADŁEM Z INTERESU. MOŻECIE JĄ ODSPRZEDAĆ MANDARYNOWI ZA CAŁKIEM NIEZŁE PIENIĄDZE. PEWNIE LEWĄ NERKĘ BY WAM ZA NIĄ ODDAŁ W TEJ CHWILI. TYLKO NIE MÓWCIE, ŻE TO JA WAM POWIEDZIAŁEM. SPADAM. OD DAWNA MIAŁEM OCHOTĘ NA TROCHĘ KARAIBÓW. CZEŚĆ.

Bagman stwierdził, że to głupie i postanowił wyskoczyć za plansze. Wysoko za plansze. Przez sufit. Cyntia czuła się sparaliżowana. Odrętwiała. Nie chciało jej się ruszać z miejsca. W dupie miała, że gościu, który ją trzymał mógł ją zabić w każdej chwili. Poczuła się jedynie wkurwiona, kiedy idiota Bagman powiedział, że wyskakuje. Czy ten idiota wie, że to oznacza koniec również jej? Pięknie. Gdyby nie była ranna zaraz wyssała by z niego życie. Z nich wszystkich - a co by se żałowała. A może jeszcze ma szanse. Nie musi nic mówić w sumie... Nie miała jednak sił. Nie chciała umierać.

- W porządku. Róbcie co do was należy. Będę grzeczna.... - do czasu aż nie wydobrzeję co najmniej...- dokończyła zdanie w myśli. Cyntia poczuła ruch na swojej szyi, zupełnie jakby zalała ją fala ciepła. Głowa jednak nie eksplodowała. Tempest wydawał sie...conajmniej zaskoczony tym, co właśnie odstawił Bagman. Zamarł na moment w bezruchu, choć jego uścisk wciąż pozostawał silny. Stukot. Para stóp wylądowała tuż obok zakładniczki i oprawcy. Mężczyzna był odziany w stylowy, kosztowny garnitur, z czerwonym krawatem i czarną koszulą. Sprawiał wrażenie jakoby przed chwilą urwał się z przyjęcia wyprawianego w luksusowym hotelu niż z instalacji wojskowej. Jego włosy sięgały za pas i były ze sobą związane. Pozostawały jednak w artystycznym nieładzie. Sprawiał wrażenie...obcokrajowca.

- Kim jest ta urocza, młoda dama?

Zapytał tonem, mogącym topić lodowce.

- Cizią która wybiła ruchem ręki 20 specjalistów technicznych.

Odpowiedział bezkompromisowo Tempest, odzyskawszy już nieco ze swojej werwy.

Cyntia wydawała się zupełnie nie wruszona, bo bardziej zaczął jej dokuczać ból. Spojrzała jedynie beznamiętnie na eleganta po czym dodała niezbyt głośno, jakby do siebie:

- Samantha. I radzę zapamiętać.- zaczęło kręcić jej się w głowie. Chyba straciła sporo krwi. A jeszcze więcej energii. Mężczyzna przytaknął. Cyntia poczuła pstryknięcie w tył głowy. Zupełnie jakby puknął ją dzięcioł. Tempest przybliżył wizjer.

- Radzę zachowywać się grzecznie...mój palec spustowy jest dziś...nerwowy.Heh.

- Spokojnie, widać, że jest...zdenerwowana. Ale myślę, że obejdzie się bez przemocy.


Szum. Szum jakby na ziemię spadał kilkutonowy sejf. Tyle, że nie do końca była to bryła metalu, a coś...innego. Co nie śniło się większości praw fizyki.

- A niech mnie...cóż to za dziwny...

- Zamknij się Fantastique, bierz ją i spieprzaj!


Ryknął Tempest, który najwyraźniej zrozumiał o co chodzi. Rzucił dziewczynę w objęcia zdziwionego elegancika, sam natomiast ruszył z taką prędkością, że pod jego stopami trzasnął prąd i ogień w akompaniamencie iskier. Uderzenie. Bagman bardzo żałował że w momencie uderzenia, nie zdążył dowcipnie rzucić, że zapomniał torbyprzeciwsłonecznej. Ale i tak nie było najmniejszej szansy, by ktokolwiek go zrozumiał, więc...

Kilka chwil temu, po krótkiej wycieczce w bardzo wysokie sfery, Torbogłowy zaczął spadać. W to samo miejsce, mniej więcej. Efektem była podniebna adaptacja katastrofy Tytanika, z Reyem P. Drakem w roli góry lodowej. Bardzo...hollywoodzka. Bo jesli załoga wspomnianego wyżej mogła przez pewien czas żyć w błogiej nieświadomości odnośnie tego co się stało, to tutaj było to znacznie bardziej...trudne, bo widowiskowe. Ciężko, by carrier, w towarzystwie tysięcy iskier, rozpadający się na dwoje, nie był widowiskowy. Pamiętajcie dzieci. Nie zadzierajcie z grawitacją...

Ani nie podchodźcie do Bagmana, gdy natchnie go wizja artystyczna. Naprawdę, wypadałoby ominąć ten krater, w którym właśnie się relaksował po swoim...wyskoku.

[***]

Trudno powiedzieć ile osób w jednym momencie zabił Bagman. Z pewnością kilkaset. Carrier złamał się na dwoje niczym zapałka. Eksplozje silników, a zarazem całej maszynowni sprawiły, że ludzie ginęli pochłonięci eksplozjami, rozerwani na części fragmentami ścian, czy maszyn, przy których pracowali. Nawet kiedy pierwsza fala eksplozji już przeszła, statek rozdzielony na dwa, płonące elementy zaczął spadać bezwładnie ku ziemi, wtórując zakladę osobom, które jakimś cudem pozostały przy życiu. Uderzenie wywołało piaskową erupcję, która dotknęła nawet walczących nieopodal, nieświadomych w pełni katastrofy Grzech i jej przeciwnika.

[***]

Fantastique, czy jakkolwiek się zwał, złapał dziewczynę kiedy wszystko wybuchało wokół nich. Cyntia, kątem oka spostrzegła, że Cadaver i Tempest zniknęli, gdzie ta pierwsza pozostawiła za sobą kałużę posoki. Mężczyzna rozejrzał się dookoła. Jedynie westchnął, kiedy erupcja płomieni strzeliła wokół niego z szybu wentylacyjnego i podsmażyła garnitur. Obrócił Cyntię wokół własnej osi, a ich oczy spotkały się. Było w nim coś niepokojącego. Nawet dla niej. Uśmiechał się.

- Droga Samantho, jeśli mogę tak do ciebie mówić...mam pewne pytanie.

Krzyki z ładowni. Potępieńcze, jeżące włosy na głowie. Kilkanaście osób właśnie opuściło ziemski padół. Długowłosy przyjął to bez mrugnięcia okiem. Cyntia nie wiedziała co powiedzieć. Była w szczerym szoku. Bagman wyglądał na ciężkiego... Ale żeby aż tak? Po za tym ten facet. Elegancik pozwalał sobie na za dużo wywijając ją dookoła. Syknęła z bólu. Niby taki szarmancki a z kobietą to się jednak obchodzić nie potrafi. Spojrzała na niego gniewnie, ale szybko jej to przeszło. Co to za typ? Jego pytanie wybiło ją z rytmu.

- Taaak...?- powiedziała niezbyt pewnie podnosząc jedną brew w górę i przekrzywiając głowę lekko w bok. Na twarzy miała wypisane " nie zadzierać".

- Jak bardzo chciałabyś...aby to się nie stało. I co mi za to dasz, moja miła?

Zakręcił się wokół własnej osi, z rozłożonymi rękoma. Płomienie, które lizały jego ubranie, powinny były go zabić, tak się jednak nie stało. Na jego twarzy wykwitł ostry uśmiech a oczy straciły całą niewinność, jakiej iluzję kreowały. Carrier spadał coraz szybciej. Grawitacja przyprawiała dziewczynę o zawroty kolejne zawroty głowy. Cyntia zaczęła odlatywać. Nawet nie do końca rozumiała o co elegantowi chodzi. Niech ją ktoś z tamtąd zabierze.

- A co chcesz? Nie lepiej się stąd wynieść poprostu? Nie mamy czasu na takie pogadanki...

- Och, mam cały czas we wszechświecie, zapewniam. Jednak tobie, moja miła zostało jakieś trzydzieści sekund zanim blacha pokiereszuje Twoją przepiękną, białą cerę.


Uniósł palec z uśmiechem formuując wniosek. Przeszedł przez ogień. Bez szwanku na ubraniu czy ciele.

- No dobra, ale co chcesz?!- powiedziała już lekko poirytowana pomimo swojego stanu.- Duszy ci nie oddam... I tak niewiele ci z niej przyjdzie- uwierz mi. Jest i tak już po części zaprzedana demonowi. Kurwa... Gdyby tylko ten idiota Bagman nie zabrał nas na ten statek... Więc co chcesz?

- Och, kontrakty z pomniejszymi demonami są takie trywialne i nudne. Tak łatwo je...złamać, zmodyfikować, zaszkodzić. Mogę...przejąć twój patronat. I wyciągnąć Cię z kłopotów. Oczywiście Twa dusza będzie moja, a radosny imp będzie musiał znaleźć zastępstwo...10 sekund. Twoja decyzja, madame? Hahahahah...hahahahah...hah. Szampański dzień.[/i]

- Kontrakty są do uzgodnienia. Nie wiem co mi możesz ofiarować. Nie wiem czym ty nawet jesteś. Nie będziesz miał jednak mojej duszy jeżeli nie przeżyję... Ani nie będę wiedzieć co w zamian..- na politykę mi się zebrało- pomyślała w przebłysku zdrowego rozsądku.- Kurwa! Dobra! A teraz zabierz mnie stąd!

- Twe życzenie jest moim rozkazem pani. Hah. Dokonało się.


Złączył dłonie. Czerwień zalała cały świat. Przynajmniej w mniemaniu Cyntii.
 
Ayame jest offline