Zajazd „Pod szczęśliwą gwiazdą”
Miejsce to nie wydawało się zbyt...cóż...to była nora. Budynek miał już najlepsze lata za sobą (a musiało to być dawno temu). Był zniszczony i stał praktycznie na odludziu, pośród usychających drzew. A wokół niego wznosiły się ruiny danych gospodarstw, których wojna nie oszczędziła.
Ale powoli zaczynało się ściemniać i
Miri nie miała wyboru...Zwłaszcza że się chmurzyło.
A tylko bogowie wiedzą co może spaść z tych chmur. Rudowłosa kobieta której ciało muskularne ciało skryte było pod dość obcisłym strojem, a opaską starała się opanować niesforne kosmyki przestąpiła próg zajazdu. W środku okazało sie że jest w nieco lepszym stanie, niż by się z pozoru wydawało. Zniszczony zębem czasu kontuar, wydawał się być solidny, podobnie jak krzesła i orkągłe stoliki...oraz schody prowadzące na górę.
Starszy mężczyzna w gustownym stroju, siwych włosach oraz bielmie na oczach i imponującym wzroście (2 metry conajmniej) rzekł uprzejmie .-
Witam cię drogi gościu, miło że przyszłaś...Wybierz stolik i rozsiądź się wygodnie, a Gungar przygotuje ci posiłek.
Masywny krasnolud o siwej brodzie i siwiejących włosach, oraz niechlujnym ubraniu i szerokim fartuchu, słabo maskującym spory jak na krasnoluda brzuch, mruknął coś pod nosem. Odstawił butelkę którą opróżniał i ruszył w kierunku kuchni.
-To dobry pracownik, ale brak mu...ogłady.- rzekł mężczyzna z bielmem na oku i przedstawił się.-
Jestem Halaver Tyerson, właściciel tego przybytku. Naprawdę nie wiesz jak cieszę się z twego przybycia. Od dawna nie mieliśmy gości.
Zanim jednak
Miri zdążyła odpowiedzieć...Rozległ się grzmot i przez drzwi weszła młoda kobieta, zapewne czarodziejka. Płaszcz jednak maskował jej figurę i wygląd szaty, a kaptur kładł się cieniem na jej twarz nie pozwalając dojrzeć szczegółów. Ale dłoń trzymająca kostur była niewątpliwie kobieca, delikatna i szczupła.
- Kolejny gość, to zaprawdę szczęśliwa noc.- uśmiechnął
Halaver.-
Usiądź droga podróżniczko i rozgość się...Powiem Gungarowi by przygotował posiłek dla dwójki osób.
Po czym ruszył w kierunku kuchni...zostawiając obie panie, same.