Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2009, 16:11   #19
planstons
 
Reputacja: 1 planstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodze
Musiał powiedzieć, że było to dla niego nowe doświadczenie. Latanie. I nie należało do najprzyjemniejszych. Oj nie. Jednak nie to było najgorsze. Najgorszym i najbardziej oburzającym było to, że nikt nie zapytał go o zdanie, o to czy tez życzy sobie aby jego zgrabny tyłeczek został uniesiony ponad pewny i kochany poziom gruntu. Uniesiony w sposób brutalny i gwałtowny trzeba dodać. Czy to, że patrzył na statek, mówił o cukierkach i oblizał się wymownie świadczyło o tym, że chce się na nim znaleźć? Otóż nie! Nie w jego świecie. Zdaje się jednak, że w świecie ludzi z torbami na głowach, tak. Niestety. I nieważnym tutaj jest fakt, że był tak pochłonięty bananowym dropsem i marzeniami o większej liczbie bananowych dropsów, że nie zważał na uskutecznianą obok niego konserwację. Milczenie wcale nie oznacza zgody. Rzymianie się mylili. I, do jasnej cholery, nawet nie zdążyłby dolecieć na zasrany pokład tego statku, bo udławiłby się dropsem! Nie łapie się ludzi ni z gruchy ni z pietruchy i nie zarzuca ich się sobie na ramiona niczym worki mąki. To może kogoś zaskoczyć. I jego zaskoczyło. Na szczęście, wielki pocisk trafił w nich sprawiając, iż cukierek jakimś cudem znalazł prawidłową drogę do jego żołądka. Hura! No może nie taka znowu „hura”… Bo teraz nie dławił się cukierkiem. Teraz zmierzał ku wielkiej kupie żelaza i stali. I zmierzał z dużą szybkością. Zbyt dużą jak dla jego wątłego ciałka. Zaczął się nawet godzić z myślą, że już za kilkanaście sekund zamieni się w mokrą plamę na burcie wrażego okrętu. „No i skończyło się piratowanie” – przebiegło mu przez myśl dokładnie w chwili kiedy poczuł dość silne uderzenie w plecy. Prędkość znacznie się zmniejszyła. Po chwili uderzył o coś po raz kolejny. I na tym uderzanie się zakończyło. Leżał przyklejony do podłogi niczym żaba do asfaltu po spotkaniu z kołami samochodu. „Jeśli to jest niebo, to z chęcią przekonam się co ma do zaoferowania wujek Szatan i jego małżonka Motopompa”. Niestety, ciocia będzie musiała poczekać jeszcze na odwiedziny swego ukochanego bratanka… W pełni przekonał go o tym brak dźwięku trąb anielskich, który zastępowała, dość mizernie dodajmy, syrena alarmowa. Również aniołowie byli jacyś mało anielscy… biegali i krzyczeli coś ABX-14. Co to? Nowy syrop na kaszel? Nie cierpiał kaszlu. Ale syropu jeszcze bardziej! W niebie nie ma przecież chorób! Tymczasem wstał. Kręciło mu się w głowie i był dość obolały. Z pewną dozą radość, dość dużą nawet biorąc pod uwagę jego żałosne położenie, stwierdził, że Los jednak kocha się w nim do szaleństwa jeśli w sposób tak jawny ratuje jego życie. Nie było jednak czasu na konsumpcję związku. Znajdował się w jakimś magazynku. Wyjście poza jego bezpieczne ściany i przytulny półmrok wcale mu się nie podobało. A wyjście w uniformie więźnia nie podobało mu się już w ogóle. Ale znów miał ochotę na cukierka! Nie zwlekają już więc dłużej przystąpił do gorączkowego przeszukiwania pobliskich półek i szafek. Było ich całkiem sporo. A półmrok, który jeszcze sekundę temu był błogosławiony, teraz stał się przeklętym pierwszego stopnia. Niewiernym bluźniercą wyklętym przez samego papieża. A jednak, nawet taki obrzydliwiec nie miał z nim szans. Co prawda zielony nigdy nie był jego kolorem (nie podkreślał jego oczu!), ale cóż, czasem trzeba się poświęcić, prawda? Gorzej, że za żółtym też nie przepadał… Z pewnym wstrętem włożył wreszcie nowe wdzianku. Bo lubił swoją głowę. Miał ją od urodzenia. Stare odzienie cisnął w najdalszy, najciemniejszy kąt pomieszczenia. Chwycił w dłonie jakąś paczkę, że niby coś ważnego robi, i wyszedł na obszerny korytarz zalany czerwonym światłem syren alarmowych. Ależ to było denerwujące! Rozejrzał się niepewnie. Dokoła niego biegali ludzie. Biegali we wszystkie strony, samemu zapewne nie wiedząc po co. Ale biegali. Robienie paniki wychodziło im doskonale. Johny westchnął ciężko. Kiedy skończył dramatyczny pokaz dostrzegł na przeciwległej ścianie drzwi prowadzące wprost do pokoju łączności. Już, już miał tam wparować, kiedy przypomniał sobie, że nic tam nie wskóra, bo przecież Bagman i Cyntia dokonali jakże skutecznej dezintegracji anteny służącej do szeroko rozumianej komunikacji. Bez niej załoga nie mogła ostrzec drugiego fruwacza o niebezpieczeństwie. On zaś nie mógł nakłamać mu o tym, że niebezpieczeństwa nie ma, i że to tylko nowy kucharz, który lubi eksperymentować… Mężczyzna postanowił pofolgować swoim skołatanym nerwom w sposób porosty, by nie rzec prymitywny, ale jakże skuteczny. Zwyczajnie rzucił pod nosem kil…no wiele kurw i wyrazów powszechnie uważanych za obraźliwe. Ale w tym całym rozgardiaszu raczej nikt nie myślał o kulturze osobistej członków załogi. I wtedy przypomniał sobie o tym, że już kilka chwil upłynęła bez cukierasa. W związku z tym faktem, postanowił jednak odwiedzić panów radiotelegrafistów i szybko zakończyć ten jakże stresujący dla nich dzień pracy… Biedacy, niczego się nie spodziewali. Któż pomyślałby, że ten niepozorny człowiek niosący równie niepozorną co on paczkę, może narobić tyle kłopotów? A jednak! Candyman cisnął dość ciężkim pakunkiem w najbliższego mu zbira natychmiast zwalając go z nóg. Nim jego koledzy połapali się co też właśnie ma miejsce, dwóch z nich stało się zdecydowanie bardziej smakowitych. Dwaj ostatni rzucili się do ucieczki, jednocześnie wydobywając broń. Ależ oni byli powolni! Miętówki! Do jasnej cholery! Wyszły mu miętówki! Z furią rozdeptał nielubiane słodycze. Schylił się natomiast po karmelka i truskawkowego. Nim zdążył skosztować któregokolwiek z nich usłyszał huk wystrzału. Gorsze było jednak to, że na lewym ramieniu poczuł coś lepkiego i ciepłego: „Nieee! Nie znowu!”. Szybko pozbył się ostatniego żołdaka, o którym zupełnie zapomniał. Och ludzka głupoto! Przecież tamten mógł uratować życie, wystarczyło przecież udawać martwego. Idiota! No i okazało się, że rana była w rzeczywistości jedynie niegroźnym zadrapaniem. Z uśmiechem na ustach ruszył po więcej cukru. Jak szaleć to szaleć! Nim jednak zdążył opuścić pokój łączności statkiem wstrząsnęła potężna eksplozja:
-Kurwa…-szepnął zrezygnowany.
 
planstons jest offline