Evelyn wyrwana z płytkiej drzemki w jaką zapadła niedługo po powrocie z cmentarza spojrzała początkowo mało przytomnie na kilka rzędów eleganckich, czarnych liter pokrywających niewielką, welinową kartkę.
Znów, nawet podczas tak krótkiego snu dręczyły ja jakieś dziwaczne majaki senne.
Miała wrażenie że ktoś coś do niej mówił, coś ważnego, ale nie była w stanie uświadomić sobie kto to był, i czego dotyczyły owe słowa.
Droga Hrabino
Uprzejmie informuję, że jutro o godzinie dwunastej w mojej kancelarii odbędzie się oficjalne odczytanie testamentu Pani świętej pamięci małżonka, a mojego klienta Hrabiego Henriego Foxa.
Z wyrazami szacunku mecenas Rozepour.
„Droga Hrabino”… Boże, jak bardzo
Evelyn zdążył znienawidzić te dwa słowa.
To co oznaczały stało się dla niej synonimem pułapki z jakiej nie potrafiła się wydostać.
I nie była pewna czy kiedykolwiek się jej to uda.
Mecenas Rozepour…zawsze kojarzył się jej bardziej z wielkim ropuchem, trochę takim jak ten z bajki o Calineczce niż z przepięknym kwiatem jakim była róża.
Chodź to nie tylko wygląd prawnika nasuwał to skojarzenie.
To zimne, jakby martwe spojrzenie nieco wodnistych oczu, wąskie długie usta co chwile oblizywane końcem języka, i ów napuszony styl życia i bycia.
Mniej lub bardziej złośliwe plotki n temat upodobań, nawyków czy miejsc gdzie spędza czas wolny szanowny pan mecenas docierały również do
Evelyn, jednak nie interesowało jej życie osobiste innych. Każdy ma prawo do swego życia, przynajmniej w teorii.
Teorii jaka jej samej nie brała pod uwagę.
Więc jutro okaże się czy cokolwiek, a jeśli już, to co będzie w stanie zrobić.
Ona sama.
Wdowa.
Hrabina Fox.
Zagubiona osiemnastolatka której świat zawalił się na głowę.
Jutro się nie podda.
Nikt nie zobaczy jej rozpaczy, żaden sęp nie ujrzy podpuchniętych powiek, ani drżących dłoni.
Nikt!