Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2008, 00:05   #51
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
-Wybacz że tak nagle zmusiłem cię do opuszczenia towarzystwa dam. -doktor przez chwilę jakby wahał się szperając w barku. Po chwili postawił przed sobą dwa spore kieliszki, których delikatne brzegi udekorowane były roślinnymi motywami. Doktor delikatnie oparł na jednej z nich ozdobną, srebrną łyżkę. Była dziurawa, taką ją wykonano i wcale nie powodowało to że stawała się zaledwie dekoracyjnym przedmiotem. Clarence zapewne dobrze wiedział do czego za chwile zostanie użyta, zgodnie ze swoim przeznaczeniem.

-Myślę że tak będzie lepiej dla wszystkich. My chyba powinniśmy porozmawiać szczerze o kilku sprawach. Tam poleje się zapewne jeszcze wiele łez. Nie potrzeba im zbędnej widowni. Lukrecja może sprawia wrażenie drobne i delikatnej istoty, ale jest naprawdę dojrzałą choć młodą kobietą i poradzi sobie tam lepiej niż nawet najlepszy lekarz, jestem tego pewien.

Brendan uniósł ją, pośpiesznie, jak gdyby z roztargnienia pomylił kolejność wykonywanych czynności. Szybko naprawił niedopatrzenie i kieliszki wypełnił alkohol o charakterystycznej, jasno zielonej barwie. Doktor umieścił na łyżeczce dużą kostkę białego cukru. Następnie, powoli zaczął ją polewać krystalicznie czystą wodą z dzbanka. Lał ciecz bardzo powoli, pozwalając by powstały na sztućcu syrop, mógł miarowo zlać się do naczynia z alkoholem. Ciesz mętniała z każdą spadającą do niej kroplą.

-Clarence, wybacz moje zachowanie, tam na dole.-westchnął. -Człowiek nie jest już tak młody jak wtedy, gdy razem odkrywaliśmy świat. Mimo że minęło zaledwie kilka lat, wiele się zmieniło. Nie oszczędzaliśmy się, ani nas nie oszczędzano. Cholerna wojna o kawałek skalistej pustyni, a potem... sam przecież pamiętasz jak naprawdę wyglądało życie weterana. Oj Królowa nie byłaby szczęśliwa wiedząc jak w Indiach czas spędzali "nasi dzielni chłopcy". Wszystko kosztuje. Czas płynie nieubłaganie. -doktor w tym momencie zrobił znaczącą pauzę. To że byli osobami, jak to się teraz zwykło określać "nadwrażliwymi", wiedzieli o sobie obaj od lat. Wtedy jednak doktor nie łączył ekscentrycznego towarzystwa w jakim obracał się Aspen, z jego obecną Tradycją. Nigdy żaden nie zagrał w otwarte karty i dziś przychodziło za to zapłacić niemiłymi komplikacjami.

Wiele się od tamtego czasu zmieniło - pomyślał. -Dziś już niema Porządku Rozumu, a Krąg Hipokratesa do którego wtedy należałem nie jest już ta samą organizacją w której ideały tak naiwnie wierzyłem. Może lepiej że tego nie wiesz.

-Clarence, nawet nie wiesz jak się cieszę, że znów się widzimy. Chociaż okoliczności są doprawdy niesprzyjające. Nim jednak wytłumaczę ci co się tutaj tak naprawdę dzieje musimy zagrać w otwarte karty. -podał pianiście kieliszek, a sam dzierżąc swój, rozparł się wygodnie na sofie.

-Dziś wiem kim są ludzie z którymi przystawałeś wtedy, przyjacielu. Wiem, że podobnie jak ja, większość z nich obecnie lubuje się w Zielonej Wróżce. Nasi ówcześni znajomi, ci którzy oczywiście nie trafili dzięki temu do zamkniętych ośrodków, dziś należą do hm... nieformalnego klubu dżentelmenów. Kult Bachusa. Ta nazwa mówi ci coś więcej niż tylko wspomnienia z nauk o mitach starożytnych greków i rzymian, prawda? -to była bardzo ryzykowana wypowiedź, ze strony doktora. Dobrze pamiętał gadatliwość i plotkarstwo Clarence'a. Jeśli źle go jednak ocenił i teraz na wózku siedział przed nim kaleka, nie tyko na ciele, ale i na umyśle, mogło to sprowadzić na nich obu sporo kłopotów. Niestety, nie mieli czasu na długie podchody.
 
Ratkin jest offline  
Stary 24-11-2008, 10:24   #52
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Smutne wspomnienia ludzi sunęły antracytowymi korytarzami. Niektóre z "upiorów" przemykały chyłkiem wśród błyszczącym przydymionym blaskiem żyrandoli.
Zawodzenie i kakofonia jęków zmieszanych z paranoicznym śmiechem, odbijała się stłumionym echem wśród ścian. Wyczulone zmysły wilka zdawały się raz po raz wychwytywać strzępy szalonych snów i ekstatycznych wizji.
Ściany co rusz zdawały się pęcznieć i falować.
Nie przejmował się tym jednak za nadto - ze zwieszonym pyskiem podążał za Awatarem. Łowca skupiony na swej zwierzynie, tylko to się liczyło. Nie mógł jednak nie doceniać zagrożeń obcego miejsca. Starał się wić trzymać środka korytarza i omiatać zmysłami najbliższe otoczenie.

Obiekt w końcu zatrzymał się w pomieszczeniu tuż przy wielkim, acz wychudłym pająku, zastygłym w smutnej pozie. Srebrzyste nici dłoni poruszyły się sprawnie na patyczakowatym odwłoku - ożywiony stawonóg zgrzytnął szczękoczułkami jakby na rozgrzewkę, by po chwili, z wielką pasją zgrzytać nimi w zjednoczeniu z dłońmi maga pieszczącymi jego odwłok. Szaleńcza uwertura zgrzytów dziecięcia Tkaczki, zjeżyła futro na karku Matu.

Zwalczył jednak chęć ucieczki z pomieszczenia i zbadania fascynujących zakamarków niesamowitej budowli. Jeśli miał odnaleźć fetysz musiał być cierpliwy.
Sny wylewające się fosforyzującym obrazem z rozwartej paszczy sędziwych dębowych wrót kolejnego pokoju musiały poczekać.
Wilk zwinął się w kłębek obserwując szaleńczy koncert Maga.

Słuchał, patrzył, węszył - długo jednak nic się nie zmieniało, aż do pomieszczenia weszły trzy kolejne Przebudzone istoty. Od jednej z nich poczuł wyraźny zapach rozkładu.
Łowca zerwał się i zaczął krążyć wokół nich, musieli rozmawiać - nic mu to nie dawało. Powoli zaczynał się złościć, przeszedł wkoło cale pomieszczenie, czując jak uchodzi z niego cierpliwość. Nagle Magowie rozdzielili się. Za drzwiami które uchylili czmychnął królik...

Wilk rzucił się w pościg, lecz korytarz tonął w mroku a jedynymi jaśniejacymi punktami były dwa awatary. Z niesmakiem ruszył za nimi do niewielkiego pokoju.

W środku odkrył gładką tafle lustra i kilka rozedrganych fal czerwieni ukrytych w drewnianych klocach, które nie dawno musiały stracić swe liście. Czuł cichy, jękliwy zew Dziukuna, jakby drobne duchy szału miotały się zamknięte, zabrane od swego naturalnego środowiska. Fetysza oczywiście tu nie było. Nie mógł być - wtedy było by przecież za łatwo.
Matu stanął przed srebrzystą taflą...

Kończyły mu się opcje, a moze raczej cierpliwość ? Jeżeli jego rzeczy tu były, a Szponiak nie chciał mu ich dokładnie wskazać, jedynym, najprostszym i najgłupszym sposobem było po prostu ... spytać !
Dotknął lustra - włosy zjeżyły mu się na karku, blady świt zalał zmrużone ślepia wilka...

Indianin stanął przed lustrem w rzeczywistym pomieszczeniu.
Było ono faktycznie całkiem spore i w większości zagospodarowane gablotami i regałami. Oszklone oficyny zapełnione były rozmaitymi bibelotami. Bez wątpienia były to pamiątki zabrane i przywleczone do tego kraju, przez któregoś z magów.
Dwaj mężczyźni, obaj w różnym stopniu kalecy, spojrzeli na niego ze zdziwionymi minami.
"Szepczący Wiatr" rozłożył ręce z dłońmi odwróconymi wewnętrznymi częściami do swych gospodarzy i opuściwszy głowę powiedział z typowym dla mieszkańców "Nowego Świata" akcentem.

- Wybaczcie najście cni Panowie, nie mam złych zamiarów - spojrzał spod opadających na twarz włosów na stojącego Maga, od którego wciąż czuł rozkład. Zacisnął szczęki hamując gniew.
- Jestem Matu "Szepczący Wiatr" z Plemienia Utkena, znalazłem się w tym miejscu szukając pewnej rzeczy, którą mi skradziono. - wyprostował się opuszczając ręce i rozejrzał po pomieszczeniu
- a jak widzę wielce ciekawą kolekcję już macie w posiadaniu...-
Zawiesił głos spoglądając na mężczyzn
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 09-12-2008, 14:23   #53
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Za oknami powozu kolejne krople deszczu bezszelestnie spływały na ziemię kryjąc migotliwa zasłoną wody niedoskonałości otoczenia
Evelyn patrzyła przez szyby ale jej wzrok na niczym się nie zatrzymywał, zdawała się spoglądać na wskroś przez to co mijała.
Nadal nie potrafiła sobie wytłumaczyć czego tak naprawdę była świadkiem, najpierw szorstka i niemiła sytuacja w rodzinnym domu, ale to co było potem…

Wsiadała już prawie do powozu, gdy kierowana niejasnym impulsem spojrzała w górę, w okna gabinetu ojca, gęste firanki nie pozwalały dojrzeć czy ktokolwiek ją obserwuje,, lecz ona doskonale zdawała sobie sprawę, że tam, u góry jest jej ojciec, i że nie jest w pomieszczeniu sam…
Tylko czemu ją okłamano? Przecież gdyby miał jakiegokolwiek gości, to przecież ona by poczekała. A została postawiona w sytuacji, że nie ma się do kogo zwrócić, jej najbliżsi na jakich zawsze wierzyła, że ma oparcie w jednej chwili odwrócili się od niej i to w tak bolesny sposób. Kolejny cios jaki w tak krótkim czasie na nią spadał. Niepokój w ciągu dnia, koszmarne widziadła w nocy, i jeszcze ten ostatni sen…
I co z tym wszystkim ma wspólnego to dziecko, Lukrecja Whitehous?

Powóz się zatrzymał, dojechała do celu.
Z lekkim trzaskiem otworzyła parasolkę, by ochronić się chodź trochę od deszczu i szybkim krokiem ruszyła przed siebie.



Cmentarz Bloomsbury.

U stojących przed cmentarzem kobiet z kwiatami kupiła dwa bukieciki herbacianych róż
Cmentarz robił wrażenia zupełnie pustego, nikt chyba poza nią, i pracownikami nekropolii nie miał ochoty w taki dzień jak dziś jej odwiedzać.
Osłonięty murem i szpalerami drzew ocieniającymi prawie każdą alejkę cmentarz był osłonięty od wiatru, długie pasma mgły przepływały pomiędzy gałęziami jak jedwabne wstęgi.

Znała ten cmentarz dość dobrze, pochowano na nim jej matkę, był tu grobowiec rodziny Berkeley.
Znalazła się przy części cmentarza w jakiej zaczynały się pomniki, najczęściej statuy aniołów mające jakoby strzec dusz umarłych w drodze do niebios.
Dzisiejszego dnia jednak ręka anioła wskazywała na zimne, białe niebo, jakie wydawało się być bardzo odległym i nieprzyjaznym miejscem.
Czy ty, który tu leżysz, trafiłeś tam, gdzie miałeś nadzieje trafić? Czy jesteś tam szczęśliwy?
Cisza panująca na cmentarzu w dziwny sposób ją uspokajała.
Wzburzenie powoli ją opuszczało, jego miejsce zajmował spokój lekko zabarwiony zrezygnowaniem.
Bo czymże jesteśmy chcąc przeniknąć plany nieskończoności?
Skręciła alejką w lewo kierując się w stronę rodzinnego grobowca.
Budyneczekwykonany z białego marmuru i granitu pamiętał czasy sprzed prawie 300 lat, gdy cześć rodu Berkeley przeniosła się do Londynu.
Tu też hrabia George Cranfield Berkeley pochował swą żonę, pochodzącą z Szkocji Fiona Deidre Murray. Swego czasu sporo szeptano na temat tego dziwnego małżeństwa, bo przecież wszyscy wiedza, że szkocka szlachta nie różni się za bardzo od swych poddanych, obdartych pasterzy owiec.
Cóż z tego że klan Murray jest jednym z najstarszych szkockich klanów, skoro wspierali tego śmiesznego Williama Wallace w jego jakże śmiesznym powstaniu!
Jednak hrabia Berkeley uparł się przy swoim, a przecież tyle było pożarnych, angielskich panien na wydaniu, które zrobiłyby pewnie bardzo wiele, by móc zostać hrabiną…
Cóż, nawet po śmierci żony ojciec Evelyn nawet nie chciał słyszeć o ponownym ożenku.
Ponoć bardzo kochał swą szkocką żonę…
Jej półsiedząca rzeźba przy grobowcu była ponoć powodem ogólnego zgorszenia, ale i to nie obeszło hrabiego.
Dziś po raz pierwszy Evelyn dostrzegła poprzez rysy rzeźby jak bardzo jest podobna do matki jakiej nawet nie pamiętała…


Jeden z bukiecików położyła tuż koło rzeźby.

Ruszyła dalej, klucząc alejkami, wchodząc w cześć mniej sobie znaną.
Tak, to przy tamtych drzewach…
Grobowce rodziny Fox stały w otoczeniu dębów i jesionów, ich korony splatały się ze sobą czyniąc wiosną i latem nieprzeparty mur zieleni.
Teraz drzewa w większości były już pozbawione listowia, ich gałęzie i konary wyglądały jak ramiona wyciągnięte w błagalnym, lub groąco bałwochwalczym ruchu ku niebu.

Sam grobowiec był niezwykły, ozdobiony dwoma rzeźbami, których charakter nie był tak prosty i łatwy do odczytania jakby się pozornie zdawało…



Evelyn miała wrażenie, że wokół tego miejsca unosi się coś dziwnego, jakby ni to oczekiwanie ni to dziwne napięcie. Tak jakby ktoś na coś czekał…
Dreszcz przeszedł jej całe ciało, poczuła, ze to nie jest miejsce do jakiego powinna sama przychodzić, drżącym ruchem złożyła kwiaty obok już wyschniętych wieńców i wiązanek.

Szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia, pokonując dziwną chęć odwrócenia się i sprawdzenia, czy ktoś jej nie śledzi.
Teraz miała ochotę dojechać już do domu.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 25-01-2009 o 14:32.
Lhianann jest offline  
Stary 07-01-2009, 18:35   #54
 
Fanael's Avatar
 
Reputacja: 1 Fanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodze
Stuk...stuk... stuk

Uderzenia końcówki laski niosły się po całych dokach. Dzisiejsza noc była już wystarczająco krwawa. Rozniosły się wieści o trupach. Takich, które zginęły straszną śmiercią. Taką, która na długie lata zapadnie w ludzką pamięć. Czterech postawnych zabijaków zwanych bandą Grischama zamiast polować na mieszki razem, jak to zwykle robili, zagryźli się na śmierć niczym psy. Widok był przerażający, krew płynęła rynsztokiem, wabiąc psy, które zanim dotarła policja pogłębiły dzieła zniszczenia.
Mężczyzna wspierający się na lasce zachowywał się jakby nic się nie stało. Spokojnie szedł ulicą nie zważając na płonące w mroku oczy rzezimieszków. Te zwierzęta wyczuwały instynktownie, że tego człowieka nie można ruszyć. Wiedzieli, że było to zbyt niebezpieczne – ten jeden portfel nikogo nie interesował. Noże chowały się na swoje miejsca, oczy gasły, a rozmowy cichły.
Nieznajomy zatrzymał się przed jednym z domów. Jedynym w zasadzie, który wyglądał na zadbany. Odczyszczony biały tynk odbijał światła latarni. Doniczki z kwiatami pasowały do reszty fasady, ale w kontraście z ubóstwem i brudem reszty ulicy, straszliwie kuł w oczy.. Mężczyzna natomiast bardzo pasować do tego akurat fragmentu obrazu. Elegancko ubrany, w wysokim cylindrze, surducie, błyszczących butach. Ręka opierał na bogato zdobionej lasce z rączką w kształcie smoka. Ponownie zapukał nią w drzwi.

Stuk... stuk... stuk... rozległo się ponownie w korytarzach domu.
- Matyldo – z wnętrza gabinetu dobiegł głos Anny von Teufelmann – otwórz drzwi i wprowadź gościa, kimkolwiek jest, do salonu. Za chwilę do niego zejdę.
- Oczywiście. Przepraszam proszę Pani, ale nie wiedziałem, że spodziewamy się gościa dziś wieczorem.
- Nie szkodzi, ja również jestem zaskoczona wizytą.
Po chwili słychać było delikatny dźwięk otwieranego zamka i cichą rozmowę, a minutę później brzęk karafki. Kontessa wstała, wygładziła koronkowe wykończenia gorsetu i zeszła na dół. Mężczyzna siedział w ogromnym fotelu przed kominkiem i raczył się whiskey.
- Lord McManam, czemuż zawdzięczam tą miłą niespodziankę, czyżby książe miał jakieś zastrzeżenia co do moich poczynań? Z pewnością skutki nie są aż tak ogromne, żeby pałac mógł czuć się, hmmm... poruszony.
- Wręcz przeciwnie. Jak na razie jesteśmy bardzo zadowoleni. Spokój w dokach jaki pani wprowadziła jest nam wszystkim na rękę. W związku z tym mamy dla madame pewną... propozycję. Jednakże wymaga to negocjacji na szczeblu,, do którego moje kompetencje nie sięgają. Kiedy może pani przyjść do pałacu? Książe wygospodaruje wtedy czas.
- Za dwa dni. Proszę przekazać księciu, że będę czekać tyle ile będzie trzeba. mimo wszystko nie chciałabym odrywać go od oficjalnych spraw. Postaram się też znaleźć jakiś pretekst. Nigdy za wiele dyskrecji.
- Cieszę się, że doskonale się rozumiemy. Dziękuję więc za wspaniały trunek i do zobaczenia pojutrze.

...Stuk... Stuk... Stuk...
Pogłos niósł się po całym pomieszczeniu. Niegdyś piwnica, teraz przemieniona w jedno wielkie pomieszczenie wsparte kilkunastoma kolumnami. Niezwykły pogłos lekko niepokoił pracujących tam ludzi. Co chwila oglądali sie za siebie i nerwowo posapywali. Praca sama w sobie była osobliwa i niepokojąca. Gdyby nie suma jaką im zaproponowano, nie podjęliby się jej raczej... dobrowolnie.
- Sądzisz, że zdążymy na czas?
- Lepiej żeby. Widziałeś co nas czeka. Starszy jestem to pomnij co mówię - trza znać swoje miejsce w hei.. hre..., to na świecie i wiedzieć jak wysoko sie jest. A my chłopie jesteśmy ponad poziom gruntu, o tyle... - jeden z mężczyzn wskazał drugiemu palcami przerwę między nimi a gruntem. Wystarczająco małą, żeby jedno-pensówka miała problem by się tam zmieścić. Kantem.
- Ty mnie tu Oczlik nie strofuj. Starszyś, to prawda, ale o jeden dzień, a tylko i wyłącznie dlatego, że moja matula się dzień zastanowiła zanim dała.
- Ja ci zaraz...
- Panowie - trzeci głos dołączył się ko konwersacji i mężczyźni zamarli. Mimo,że głos był w zasadzie neutralny i pozbawiony emocji i akcentu, łatwo było sie domyśleć , że nie ma szans na usłyszenie pochwał. - Miło, że znajdujecie tematy do rozmowy i pałacie energią do czynu, ale wydaje mi się, że nie za to wam płacę. Pozwolicie, że przypomnę wam dlaczego praca ta wymaga żwawości i unikania opóźnień...
 
__________________
Księciu nigdy nie powinno brakować powodów, by złamać daną obietnicę.
Fanael jest offline  
Stary 26-01-2009, 21:44   #55
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Mahomet spojrzał na swego pana. Z jego oczu można było wyczytać absolutne zrozumienie dla rozterek targających duszę i umysł młodego Karima. W ich ciemnej toni zawarta była cała wierność i lojalność tego świata.

- Nie panie Karimie, ja również nie widziałem. - odpowiedział ciężki, zachrypnięty głos o obcym akcencie - Życzy pan sobie najpierw odwiedzić sir Watta czy może panią Cuningam?

Młody mag zadumał się na chwilę. Rozsądek podpowiadał mu, że sir Watt będzie w całej sprawie najlepiej poinformowany, w końcu był jednym z najgorętszych zwolenników hrabiego Foxa. Karim w tej chwili żałował trochę, że nie śledził baczniej ostatnich wydążeń w Fundacji. Nigdy też nie przepadł za balami, przyjęciami czy proszonymi kolacjami, więc jego znajomość lokalnych plotek i towarzyskich nowinek nie była imponująca. Młodzieniec westchnął i z ciężkim sercem stwierdził, że będzie zmuszony nadrobić te braki, oczywiście wszystko dla dobra Tradycji i w imię wyższych celów.

- Zawieź mnie proszę najpierw do Sir Augusta, Mahomecie. - po chwili namysłu zadecydował Karim.

Powóz powoli toczył się, turkocząc po wyboistym, londyńskim bruku, z oddali dobiegało nawoływanie małego, obdartego gazeciarza. Jednak żaden z tych odgłosów nie docierał do pogrążonego w zadumie Eutanatosa. Karim był teraz sokołem, szybował po bezkresnym, błękitnym niebie, mając pod sobą tylko szczerozłoty piasek i majaczącą gdzieś w oddali lśniąca taflę wody.

- Jesteśmy... proszę pana... proszę pana jesteśmy na miejscu. - dopiero po chwili dotarło do niego znaczenie słów służącego.

Wejścia do apartamentów Watta strzegł wielki, misternie rzeźbiony posag Śiwy, który Sir August przywiózł z jednej ze swoich wypraw na bliski wschód, zainspirowanych poglądami głoszonymi przez hrabiego Foxa.




Kiedy wszedł do pokoju w nozdrza uderzył go ciężki zapach piżma i kadzidła. Jaskrawa czerwień dywanu, kontrastowała z ciemnym, hebanowym drewnem z którego wykonano większość mebli znajdujących się w gabinecie pana domu. Na szezlongu pod oknem odziany w czarny Achkan siedział podstarzały jegomość wertując grube, oprawione w skórę tomiszcze. Karim z niesmakiem skonstatował, że kruczoczarne włosy Watta nie były dziełem matki natury tylko balwierza.





- A witam cię mój młody przyjacielu. Z pewnością pofatygowałeś się, żeby zdać mi relacje z rozmowy, z hrabią Berkeley - mężczyzna odłożył na bok opasły wolumin, splótł ręce na padołu i wbił spojrzenie wąskich, ciemnych oczu w Karima.

Uwadze młodzieńca nie umknął protekcjonalny ton z jakim zwrócił się do niego starszy mag. Widząc, że gość nie kwapi się by odpowiedzieć, Sir August jakby nagle przypomniał sobie o dobrych manierach i zapraszającym gestem wskazał krzesło stojące koło szezlonga. Na jego chudej szyi zakołysał się srebrny medalion, przedstawiający, jakąś dziwaczną mistyczną istotę, kobietę z głową żurawia.

- Gdzie moje maniery usiądź, proszę. - mężczyzna wykrzywił twarz w grymasie, który zapewne miał być uśmiechem - A może przybywasz do mnie w innej sprawie młody przyjacielu?


***


Stara Mode nie zdążyła jeszcze odejść od drzwi, kiedy donośne kołatanie obwieściło przybycie kolejnego gościa. Ochmistrzyni wygładziła wyimaginowaną zmarszczkę na śnieżnobiałym, idealnie wykrochmalonym fartuchu i ruszyła z powrotem do drzwi wejściowych. Za którymi, jak się okazało, stał wysoki i chudy jak tyczka, piegowaty rudzielce.

- Witam prze pani, mam wiadomość dla pani hrabiny Fox od mecenasa Rozepora? - wymamrotał przestępując z nogi na nogę.

- Tak? Proszę mi ją oddać. Przekaż ją pani. - Mod wyciągnęła rękę, po niewielką białą kopertę, którą chłopak miętosił w dłoniach.

- Ale ja miałem oddać list pani hrabinie do rąk własnych. - przez chwilę młodzieniec próbował oponować, widząc jednak stanowczy wyraz na twarzy staruszki i czując jakiś wewnętrzny przymus, podał jej w końcu kopertę.

- Dziękuję młodzieńcze, a teraz żegnam. - kobieta zatrzasnęła rudzielcowi drzwi przed piegowatym nosem, nie czekając nawet na słowa pożegnania.

Mod wbiła wzrok w przesyłkę. Więc jednak, stało się. Nawet w najczarniejszych wizjach nikt z członków Tradycji nie przypuszczał, że stracą węzeł i Fundację, przez chore widzimisię Henriego!

Stukanie do drzwi wyrwało Evelyn z płytkiej, niespokojnej drzemki. Kobieta usiadła na łóżku, przetarła zaczerwienione, podpuchnięte oczy. Poprawiła włosy.

- Proszę - jej własny głos wydawał jej się odległy i obcy.

Do jasnej, przestronnej sypialni swojej pani wmaszerowała Moud, usta miała zaciśnięte w wąską kreskę co bynajmniej nie dodawało jej uroku. Przestronny pokój, odnowiono, pomalowano w przyjemne, ciepłe kolory i wstawiono nowe, wykonane na specjalne zamówienie meble. Hrabia Fox chciał aby na niczym nie zbywało jego młodej małżonce.




- Wiadomość do pani, od mecenasa Rozepora. - powiedziała chłodno ochmistrzyni i wręczyła Evelyn niewielką, biała kopertę.

Młoda wdowa otworzyła ją. Przez chwilę szarpała się ze starannie złożonym arkusikiem. W końcu wyciągnęła go, rozłożyła i zaczęła czytać.

Droga Hrabino

Uprzejmie informuję, że jutro o godzinie dwunastej w mojej kancelarii odbędzie się oficjalne odczytanie testamentu Pani świętej pamięci małżonka, a mojego klienta Hrabiego Henriego Foxa.

Z wyrazami szacunku mecenas Rozepour.



***



Atmosfera w niedużym pokoiku z trofeami, pieczołowicie gromadzonymi na przestrzeni lat przez doktora McAlpina stała się bardziej przyjemna i swojska. Wszystko za sprawą szklaneczki absyntu i wspomnień z burzliwej przeszłości która łączyła obu gentlemanów. Nagle wpatrzony, rozmarzonym wzrokiem w taflę wielkiego, kryształowego zwierciadła, Brendan przetarł oczy ze zdziwienia. Gładka do tej pory powierzchnia zaczęła delikatnie falować. Szkot miał wrażenie, że coś, lub ktoś próbuje przebić szklaną zaporę i wyrwać się na zewnątrz. Kryształowa tafla naprężyła się... Zadrgała... Uwypukliła. By po chwili przybrać kształt przerażającej, zwierzęcej mordy.




Nie powinienem był czytać tych nowych, dziwacznych książek Lewisa Carrolla - przemknęło przez myśl McAlpina - Stare dewotki jednak mają racje, taka literatura źle wpływa na psychikę.

Zanim ta samokrytyczna myśl przebrzmiała w umyśle doktora, lustro eksplodowało tysiącem drobnych, migotliwych odłamków by chwile później implodować i na powrót zastygnąć nieruchomo w złotych ramach. Młody pan Aspen w pierwszym odruchu obronnym spróbował zrobić unik. Biedak zapomniał na chwile o swym kalectwie, wylądował na dywanie, przynajmniej częściowo osłonięty swoim fotelem na kółkach. Na środku pokoju wylądowała dysząca i ciężko sapiąca góra mięśni i futra. Przerażająca istota zaczęła wyginać się, jakby dosięgnął ją atak padaczki. Drgające konwulsyjnie, zbrojne w ostre szpony łapska zaczęły zmieniać się w ludzkie dłonie, a ogon wtapiał się między dwa napięte, sprężyste, męskie pośladki. Pod skórą szerokiej, nie owłosionej już piersi wciąż drygały i pulsowały sploty mięśni i żył. Mężczyzna, ponieważ owa istota okazałą się mężczyzną, jego naga sylwetka nie pozostawiała co do tego najmniejszych wątpliwości, jakby nigdy nic przywitał zastygłych w dość dziwacznych pozach mężczyzn. W pokoju rozległ sie dźwięczy, wibrujący odgłos, kiedy wypuszczona z ręki doktora McAlpina szklanka uderzył o dębowy parkiet.

W tym samym czasie, w pokoju obok wątła Lukrecja zmagała się ze sznurowaniem gorsetu przyjaciółki, próbując naświetlić zrozpaczonej matce zdarzenia ostatnich dni.

- Moja droga, tak mi przykro. Wiesz dobrze, że dla mnie Violet była jak córka, dziecko którego sama nigdy nie będę mieć. - sapnęła dziewczynka próbując zawiązać niesforne, naprężone do granic możliwości tasiemki gorsetu - Miałam przerażający sen, wizje, widziałam w nim jak ktoś, zabija naszą małą ptaszynę. Kiedy się obudziłam wiedziałam, że stało się coś okropnego. Zaraz następnego ranka, razem z doktorem McAlpinem, którego miałaś okazję już poznać i pewnym moim uczniem, udaliśmy się do mieszkania Viotet.

W pokoju zapanował cisza, Lukrecja nie miała ani sił, ani serca wyjawić zrozpaczonej przyjaciółce, makabrycznych szczegółów mordu dokonanego na jej córce. Nagle do uszu pogrążonych w smutku i zadumie kobiet dobiegł przeraźliwy rumor z sąsiedniego pokoju. Pełne najgorszych obaw zerwały się z sofy i ruszyły korytarzem do poniszczenia z którego jak sądziły dochodziły te dziwaczne odgłosy. Jakie było ich zdziwienie kiedy otworzywszy drzwi zobaczyły... Nagiego mężczyznę stojącego pośrodku pokoju, u stóp którego leżał Clarence, przypominający teraz żółwia, ze skorupą z solidnego drewnianego fotela na kółkach. Na wszytko zza biurka, półprzytomnym wzrokiem patrzył rudobrody doktor.


***


Rey czuł pulsowanie w skroniach, świszczący, przyśpieszony oddech rozrywał płuca. Czekał. Czekał na kolejnego przeciwnika. Ci jednak widząc powalonego rudzielca chwilowo stracili chęć do bitki. Młodzieniec cofnął się o krok. Ciche plasknięcie uświadomiło mu, że wdepnął w kałużę, którą przed chwila zrobił pod murem jeden ze współwięźniów. Mężczyzna skrzywił się z odrazą. Rudy charcząc i wypluwając na betonową podłogę zęby i skrzepy krwi gramolił się powoli.

- Zapłacisz mi za to...ty wynaturzony skurwysynu! - wychrypiał.

Pozostali otrząsnęli się z chwilowego szoku i powoli niczym stado, żądnych krwi wilków zaczęli okrążać Scotta. Nagle Rey stracił równowagę, jak długi prasnął na zimna mokrą posadzkę. Ktoś podciął mu nogi... ale jak to możliwe... mężczyzna z przerażeniem stwierdził, że czuje czyjś, stalowy uścisk na swoich kostkach! Otaczający go obwiesie nagle odskoczyli na boki jakby był trędowaty.

- Co to...Kurwa mać!!! - wrzasnął jeden z bandziorów.

Od pasa w górę Rey tkwił jeszcze w celi, natomiast nogami zdawało mu się, że młócił wodę. Kopnął na odlew, trafił w coś. Zaowocowało to tylko wściekłym szarpnięciem i po chwili po Reymondzie nie było już śladu. Przerażeni więźniowie tkwili pod ścianami jeszcze długie minuty zanim któryś, bardziej odważny pomacał butem żółtawą kałuże w której zniknął mężczyzna.

Albreht wciągnął swoją szamoczącą się ofiarę pod wodę. Mężczyźni mocowali się chwile. Jeden celny cios jaki Moroui wyprowadził w żołądek, pozbawił Scotta resztek powietrza. Mężczyzna znieruchomiał.

Eteryta obudził się, cały obolały. W koło pachniało stęchlizna i wilgocią. Mężczyzna rozejrzał się dookoła.



Znajdował się w jakiejś opuszczonej, zrujnowanej kamienicy. Wielkie okna, straszyły jak puste oczodoły powbijanymi, brudnymi szybami. Stare drzwi skrzypiały niemiłosiernie, kołysząc się na jednym zawiasie, a ze ścian, niczym skóra z rozkładającego się trupa, całymi płatami odłaziła farba. Rey przetoczył się na bok i zwymiotował brudną wodę, której opił się w trakcie szarpaniny. Kiedy uniósł głowę, stał nad nim wysoki, postawny mężczyzna, o długich kruczoczarnych włosach, zajęty jak by nigdy nic poprawianiem eleganckiej białej koszuli.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 29-01-2009 o 12:44.
MigdaelETher jest offline  
Stary 31-01-2009, 15:12   #56
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
-Witam Cię i jestem rad, że mogę tutaj te chwile ugościć. Lecz niosę ze sobą swe własne posłannictwo które może się spodobać nikomu.

Usiadł powoli, trzymając głowę na poziomie i patrząc na rozmówcę – wszystko tak, aby były zastosowane reguły etykiety. Prócz zwykłego przyzwyczajenia był to kontrast dla rozmówcy. Zacisnął żeby, oparł laskę o bok krzesła. Dłonie złożone w piramidę, dziwnym trafem między palcami zabłąkały się kości do gry. Dłonie miał spocone, w głowie grzmiały mu pomysły. Niczym pod naporem tej burzy z biblioteki wspomnień i informacji wyfrunęła kartka, zakurzona i zapisana odręcznie. Mentalny tym Księgi Aggeusza zadrżał.

”Dnia dwudziestego pierwszego siódmego miesiąca Pan skierował te słowa do proroka Aggeusza: Powiedzże to Zorobabelowi, synowi Szealtiela, namiestnikowi Judy, i arcykapłanowi Jozuemu, synowi Josadaka, a także reszcie ludu: Czy jest między wami ktoś, co widział ten dom w jego dawnej chwale? A jak się on wam teraz przedstawia? Czyż nie wydaje się wam, jakby go w ogóle nie było? Teraz jednak nabierz ducha, Zorobabelu - wyrocznia Pana - nabierz ducha, arcykapłanie Jozue, synu Josadaka, nabierz też ducha cały lud ziemi! - wyrocznia Pana. Do pracy! Bo Ja jestem z wami, wyrocznia Pana Zastępów. Zgodnie z przymierzem, które zawarłem z wami, gdyście wyszli z Egiptu, duch mój stale przebywa pośród was; nie lękajcie się! Bo tak mówi Pan Zastępów: Jeszcze raz, jedna chwila, a Ja poruszę niebiosa i ziemię, morze i ląd. Poruszę wszystkie narody, tak że napłyną kosztowności wszystkich narodów, i napełnię chwałą ten dom, mówi Pan Zastępów. Do Mnie należy srebro i do Mnie złoto - wyrocznia Pana Zastępów Przyszła chwała tego domu będzie większa od dawnej, mówi Pan Zastępów; na tym to miejscu Ja udzielę pokoju- wyrocznia Pana Zastępów.

Nie odzywał się dobre kilka minut, martwe oczy wylepione były w dywan, usta były targane w niemych ruchach kiedy to na pół w myśli na pół wymawiając powtarzał zdania księgi. Miał minę dosyć zabawną, jakby zadziwiony światem i istnieniem, dziecko które właśnie ujrzało cos nowego i może tego spróbować. On sam nazywał taka reakcje mina Sary która dowiedziała się, że będzie matką. Prorok Karim? Niech i tak będzie, arab westchnął i kontynuował.

-W fundacji nie dzieje się dobrze. Cały problem leży w konflikcie. Tak jak biel i czerń, jak umieranie i życie nie mogą bez siebie trwać tak i fundacja nie może trwać bez stronnictw. Niestety, nie jesteśmy tak doskonali jak Wszechrzecz.

Mówiąc to rozłożył dłonie. W prawicy ułożyły się kostki czarne, w lewej dłoni – białe. Wnet schował kostki i po raz kolejny się zastanowił. Teraz mówił powoli i miarowo jakby uważać każde słowo i głoskę.

-Uważam, że przywróceniem równowagi powinna się zając osoba spoza wydarzeń, może nawet spoza miasta. Zwracam się z tą sprawą do Twej osoby ponieważ dwie siły widzę jako słowa Ofel Cuningam oraz Sir August Wattem.

Rozkoszował się wonią wypełniającą te pomieszczenie, jakby abstrahując od całego poczucia obowiązku rozmyślał czy nie warto byłoby również udać się do korzeni Tradycji gdzie nikt go nie zna, nie wymaga a tylko pomoże. Po odejściu jego mentorów byłby to wspaniały dar.

-Proponuje aby fundacją zarządzały przez pewien czas bezwzględnie trzy osoby, nasz komisarz równowagi oraz po jednej osobie reprezentującej nasze stronnictwa zaznaczając, że tylko ich wspólny, razem podjęty głos może działać wbrew komisarzowi. To zmusi do współpracy. Wiem jako to brzmi z moich ust.

Wziął swoja laskę, oparł dłonie o metalowa gałkę, spojrzał na swe zniekształcone odbicie. Co on właściwie robił? Rzucał się w objęcia lwów z propozycją do lwa aby oddał dobrowolnie łup. Mało było naprawdę światłych magów, idealistów Każdy grał na swą stronę. Nawet Karim robią to nieświadomie, uważając, że czyni dobrze. Nabierz też ducha cały lud ziemi! – tak ma być, dom pański w Londynie?

-Mógłbym się tym zając. Jeśli nie, proszę o dwa nazwiska osób które mogłyby piastować tę funkcję. Myślę też nad wysłaniem pisma do Jerozolimy po kogoś z zewnątrz jeżeli ja nie jestem uważany za taka osobę.

Ostatnie słowa zawisły w powietrzu, już niw były jak sokół. Tylko zrodziły martwą ciszę jakby same w słowa stały się martwe, zaprzedały żywot na przekazie informacji. Karim spojrzał na swego rozmówcę i tak patrzył kilka dobrych chwil.
Tedy stało się coś, czego arabski książę nienawidził. Znowu lekki ryk jego avatara pobrzmiewał w duszy, trzepot skrzydeł krwawego, ciemnego anioła. Rzucił paniczne spojrzenie w twarz rozmówcy czy aby nic poczuł . Karim czuł i słyszał. Wrzask, trzepot, czuł natomiast zimno w dłoniach i stopach, bicie serca i kłucie w nim. Otarł pot z czoła.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 23-02-2009, 17:09   #57
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Ciężka szklanica z hukiem uderzyła o podłogę, upuszczona przez doktora Brendana. Przez chwilę toczyła się po dębowych deskach, a rozlewająca się swobodnie zielonkawa ciecz zaczęła wsiąkać w leżący obok perski dywan. W powietrzu jej zapach mieszał się z wolna z delikatną piżmową wonią jaka pojawiła się wraz z nieznajomym mężczyzną. Cieszę po jego wypowiedzi mąciły tylko postękiwania i –cokolwiek kulturalne- złorzeczenia dobiegające od przewróconego wózka pianisty.

Doktor widział w życiu już wiele. Nawet bardzo wiele, bo na sumę jego doświadczeń składały się epizody takie jak walka na froncie z hordami prymitywnych religijnych fanatyków, praca w frontowym szpitalu, że o tym co widział w trakcie swoich narkotycznych seansów i eksperymentów wspominać nawet nie warto, bo i tak nikt przy zdrowych zmysłach by nie uwierzył. Życiowe doświadczenie jako osoby obdarzonej Przebudzonym Geniuszem, podpowiadało mu teraz że bardzo możliwe że doczesność właśnie bierze rozbieg by zadać zamaszystego kopniaka w nagi, jędrny jeśli już przy tym jesteśmy tyłek tego Indianina.
Doktor zawsze wysoko cenił dorobek kulturalny wspólnot pierwotnych, zwłaszcza jeśli wiązał się z wchodzeniem w odmienne stany świadomości. Nie zmienia to faktu że to miejsce i czas nie były chyba odpowiednie do zastosowania ich magicznych praktyk. Nie zmieniało to jednak faktu że jego nagość była czymś krępującym. Sam doktor był może… mało pruderyjny ale jednak w czasach kiedy ludziom zabraniano patrzeć się na swoje ciało podczas codziennej higieny…Mężczyzna odezwał się po angielsku, co nie było niczym dziwnym skoro Imperium zajmowało większą część globu. Pozostała teraz tylko nadzieja na to że należał do którejś z Tradycji, na przykład Mówców Marzeń…

Brendan powoli, nie wykonując gwałtownych ruchów zrobił dwa kroki w kierunku barku., jak gdyby chciał podejść do Aspena i pomóc mu wstać. Kilka kolejnych zamachów na jego życie wiele go nauczyło i bardziej jednak liczył na dosięgnięciu jednego z rewolwerów który leżał w jego szufladzie.

-Ekhm… przepraszam ale czym może pan wytłumaczyć takie… wulgarne najście? –doktor starał się zachować spokój, jednak przychodziło to z wielkim trudem - I kim do diabła pan w zasadzie jest? Pana nazwisko i tytuły, wybaczy pan, ale nic nam nie mówi.
 
Ratkin jest offline  
Stary 24-02-2009, 15:30   #58
 
Eperogenay's Avatar
 
Reputacja: 1 Eperogenay nie jest za bardzo znanyEperogenay nie jest za bardzo znany
Całe wydarzenie miało miejsce tak szybko, że beznogi kadłub pianisty nie mogąc zareagować wylądował na ziemi w akompaniamencie hałasu oraz cichego okrzyku zdziwienia. O dziwo nie miotał się po podłodze ani nie krzyknął o pomoc ale z determinacją zaczął zbliżać się do wózka, rzucając przy tym niecenzuralnymi wyrazami, których zapewne nie nauczył się na salonach. Słowa przybysza puścił mimo uszu, zupełnie jak gdyby jego myśli zaprzątało coś innego, zaś na zbliżającego się Mc Alpina spojrzał ledwie przytomnie, lecz z nadzieją - mimo wszystko podniesienie wózka byłoby łatwiejsze i szybsze z jego pomocą.

Kiedy tylko Clarence upadł na ziemię jego mózg rozpoczął szaleńczą gonitwę po wyimaginowanej pięciolinii. Fakt, że bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz był niezwykle ryzykowny, szczególnie dobie dodatku wydarzeń jakie właśnie miały miejsce. Część jego jaźni jednak uznała, że musi być przygotowany w razie, gdyby przybysz miał wrogie zamiary, lub gdyby doktor chciał powrócić w jegoobecności do rzucania półsłówkami i aluzjami, na jakich analizę nie miał czasu.

Jego myśli odgrywały teraz koncert jaki dał nieco wcześniej tego dnia w sali, oczekując doktora. Ta sama precyzja jaką osiągnął podczas gry na instrumencie teraz miała pomóc mu się poruszać, myśleć i skupić na tym co się wokół niego działo, pozwalając jednocześnie na wpółświadome bluzganie i dążenie do powrotu do poprzedniego stanu poprzez znalezienie się z powrotem na wózku...
 
__________________
* All those who would hold Magic's Power must then pay Magic's Price.
* (...)Had Vanyel with his dying breath commanded trees to slay?
* Earth and water, air and fire, mold thy power to my desire!
* Zhai'helleva!
Eperogenay jest offline  
Stary 24-02-2009, 16:50   #59
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Evelyn wyrwana z płytkiej drzemki w jaką zapadła niedługo po powrocie z cmentarza spojrzała początkowo mało przytomnie na kilka rzędów eleganckich, czarnych liter pokrywających niewielką, welinową kartkę.
Znów, nawet podczas tak krótkiego snu dręczyły ja jakieś dziwaczne majaki senne.
Miała wrażenie że ktoś coś do niej mówił, coś ważnego, ale nie była w stanie uświadomić sobie kto to był, i czego dotyczyły owe słowa.


Droga Hrabino

Uprzejmie informuję, że jutro o godzinie dwunastej w mojej kancelarii odbędzie się oficjalne odczytanie testamentu Pani świętej pamięci małżonka, a mojego klienta Hrabiego Henriego Foxa.

Z wyrazami szacunku mecenas Rozepour.



„Droga Hrabino”… Boże, jak bardzo Evelyn zdążył znienawidzić te dwa słowa.
To co oznaczały stało się dla niej synonimem pułapki z jakiej nie potrafiła się wydostać.
I nie była pewna czy kiedykolwiek się jej to uda.

Mecenas Rozepour…zawsze kojarzył się jej bardziej z wielkim ropuchem, trochę takim jak ten z bajki o Calineczce niż z przepięknym kwiatem jakim była róża.
Chodź to nie tylko wygląd prawnika nasuwał to skojarzenie.
To zimne, jakby martwe spojrzenie nieco wodnistych oczu, wąskie długie usta co chwile oblizywane końcem języka, i ów napuszony styl życia i bycia.
Mniej lub bardziej złośliwe plotki n temat upodobań, nawyków czy miejsc gdzie spędza czas wolny szanowny pan mecenas docierały również do Evelyn, jednak nie interesowało jej życie osobiste innych. Każdy ma prawo do swego życia, przynajmniej w teorii.
Teorii jaka jej samej nie brała pod uwagę.

Więc jutro okaże się czy cokolwiek, a jeśli już, to co będzie w stanie zrobić.
Ona sama.
Wdowa.
Hrabina Fox.

Zagubiona osiemnastolatka której świat zawalił się na głowę.

Jutro się nie podda.
Nikt nie zobaczy jej rozpaczy, żaden sęp nie ujrzy podpuchniętych powiek, ani drżących dłoni.
Nikt!
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 24-02-2009 o 16:52.
Lhianann jest offline  
Stary 02-03-2009, 00:33   #60
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Albreht poprawił swój strój, wygładził marynarkę i poprawił zawiązaną pod szyją apaszkę. W powietrzu wciąż unosił się zapach wonnych olejków, mający jakby zamaskować odór stęchlizny, ledwie wyczuwalny, lecz wciąż uderzający dla kogoś kto już go wywęszył. Spokojnie zwrócił się w kierunku zaskoczonego mężczyzny.

-Jesteś niewinny zbrodni o które cię posądzono. Zwyrodnialcy czekający na parodię, namiastkę kary na jaką zasługują, wymierzyli by na tobie swój wyrok w ciągu zapewne kilku dni które spędziłbyś w tym areszcie. Nie uwolnię cię od ścigających cie psów. Zarówno tych w mundurach, jak i tych które tamci prowadzą na powrozach. Nie mniej, formalnie rzecz biorąc - jesteś wolny... -jego twarz nie wyrażała żadnej emocji. Zdawało się że nie mrugał, co jeszcze bardziej potęgowało wrażenie że stało się twarzą w twarz z jakimś zimnym, pozbawionym uczuć gadem. Widząc zaskoczenie i zakłopotanie rozmówcy, ciągnął wypowiedź dalej.

-Zginąłbyś w tej celi. Nie z ich ręki, to z ręki strażników, wierz mi. Twoje losy już zapisano, teraz tylko możesz postępować wedle tego... bądź zaprzeczyć i skazać się na wieczne potępienie. Stoisz tu i teraz, zapewne myśląc że masz do czego wrócić, że ktoś na ciebie czeka, że ktoś nie wierzy w twoją winę. Nie chcę być posłańcem przynoszącym takie nowiny, ale muszę, tak jak nie mam wyboru kiedy dostarczam wyroki... -Albreht pierwszy raz od dobrej minuty, bardzo powoli mrugnął powiekami.

-Nie masz. Ten który odpowiada za te morderstwa zadbał o to. Nic nie dzieje się przypadkiem. Może nie wybrał akurat ciebie, może tylko zastawił sidła za pomocą swoich bluźnierczych sztuczek na dowolnego... maga. Tak czy inaczej, teraz jesteś jednak z nim związany. Czeka cię zemsta, wiem to... -Raymond doczekał się wreszcie końca przemowy nieznajomego. Wraz z nią, jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki, zmienił się ton i wyraz twarzy mężczyzny.

-Nazywam się Moroui, Albreht. Jestem tu po to by ci pomóc. W zasadzie najważniejsze już zrobiłem. Teraz pytanie co wolisz. Iść sobie w miasto pounikać strażników, zorientować się że masz na karku wszystkich jego mieszkańców i wreszcie poszukać człowieka który cię w to wrobił? Czy może pomniemy zbędne w obecnej sytuacji ceregiele i zmarnujemy nieco cennego czasu na zapoznanie się, nim razem znajdziemy tę gnidę i wyślemy ją wprost do... do piekła. Hm? -na twarzy Albrehta pojawił się krzywy uśmieszek.
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172