Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2009, 20:03   #53
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Kolejne pakunki i lekkie nietłukące bagaże spadały w dół. Ubrania… prowiant… zawinięte w koce materiały piśmiennicze i pojemniki z prochem… wszystko lądowało na ziemi, sukcesywnie wyrzucane przez Beyersa, Pattera, Whitemoora i Ellisa. Doktor Wilburn opatrywał zranioną rękę panny Wodehouse, czynił to nieco niewprawnie, a ręce mu mocno drżały, ale dziewczyna i pozostali złożyli to na karb zdenerwowania wypadkiem. Elizabeth leżała w dalszym ciągu nieprzytomna, ale puls i oddech miała równy.

- Musimy ja dostać na dół, dopiero tam będę mógł jej pomóc – powiedział amerykański lekarz, głośno przełykając ślinę.

Lynch zarepetował swojego Winchestera i szykował liny, po których miał zamiar dostać się na dół.

- Ja zjadę pierwszy i rozejrzę się czy jest bezpiecznie. Potem panowie Ellis, Whitemoor i Patter spuszczą po linie na krzesełku panny Wodehouse i Duolittel i Voltę. Uważajcie na równowagę statku, pan Cook już sprawdza, czy da się zejść po drzewie, więc myślę, że potem możecie skorzystać z tej drogi. – szarpnął energicznie powiązaną w supły liną i zrzucił jeden wolny koniec na dół. Drugi przywiązał do grubego konara przebijającego kadłub.

Powoli ubezpieczając się schodził na dół. Pozostali mężczyźni spoglądali w dół na wspinaczkę Lyncha.

Tymczasem Cook, wszedł z powrotem do środka przez wybitą w kadłubie dziurę.

- Mam dobre wieści, konary wyglądają na solidne i są naprawdę grube, to drzewo to istny Matuzalem tej puszczy, korona musi sięgać kilkudziesięciu metrów, nas siła rozpędu wbiła na niższa partię. Szkoda, że nasza pani biolog jest nieprzytomna, ogromnie jestem ciekaw co to za monstrualny gatunek.

*****

James ucieszył się kiedy poczuł twardy grunt pod nogami. Szybko zdjął z pleców Winchestera i czujnie rozejrzał się po okolicy. Nie widząc żadnego bezpośredniego zagrożenia, podszedł do Samsona i sprawdził puls. Potwierdziło to tylko wcześniejsze przypuszczenia, czarnoskóry sługa był martwy.

- Dobra Panowie proszę spuścić na krzesełku pannę Duolittel. Tylko powoli…

Na górze zaczęła się mozolna próba umocowania nieprzytomnej, rannej kobiety na krześle. Lynch wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego. Wciągnął w płuca przyjemny aromat tytoniu.

Nagle poczuł jakby ziemia pod jego stopami zadrżała… Nie dowierzał… po chwili znowu. Przyłożył karabin do ramienia i spróbował określić kierunek z którego dochodziły tajemnicze tąpnięcia. Hałas i trzask łamanych małych drzewek pomógł mu w tym zadaniu…

- Ej wy na górze zatrzymajcie się – wykrzyknął, ale zobaczył, że nieprzytomna pani profesor jest już w połowie drogi między statkiem a ziemią.

- To musi być coś kurewsko dużego James – szepnął do siebie przez zęby, ściskając wargami tlącego się papierosa.

Czekał gotowy do strzału… kiedy ściana zieleni otwarła się przed nim z ogłuszającym rykiem jakiegoś gadopodobnego stworzenia. Bez wahania otworzył ogień… zdążył tylko oddać trzy strzały i ujrzał przed sobą ogromną i szeroką paszczę pełną zębów… po chwili zalała go czerń…

*****

- Dobra Panowie proszę spuścić na krzesełku pannę Duolittel. Tylko powoli…

Czekali na te słowa. Szybko w czwórkę zabrali się do przywiązywania nieprzytomnej do krzesła pokładowego. Musieli ją dobrze zabezpieczyć, inaczej cała ta karkołomna zabawa mogła zakończyć się nieszczęśliwym wypadkiem.

Powoli wytężali wszystkie mięśnie by jak najdelikatniej przetransportować ranną panią naukowiec na ziemię. Krzesełko pokonało już 3 metry… starali się nie wykonywać gwałtownych ruchów, by nie wprowadzić statku w chybotanie, bo do ciągłego skrzypienia i kołysania już przywykli.

Nagle na dźwięk krzyku Lyncha przestali:

- Ej wy na górze zatrzymajcie się – krzesełko zawisło pięć metrów nad ziemią.

Cały statek zaczął drżeć… zniszczona konstrukcja, oparta o kilka potężnych konarów przenosiła drgania z ziemi. Coś ogromnego szybko i brutalnie przemieszczało się przez dżunglę pod nimi. Mężczyźni trzymający linę, spojrzeli po sobie z obawą i bez słów zaczęli wciągać krzesełko z powrotem. Pod nimi przemknął szybki i duży kształt… zielona błyskawica… usłyszeli krzyk…potem trzy strzały i znów krzyk… tym razem to był krzyk umierającego człowieka. To tylko dodało im sił…

Nagle cień przemknął znów pod statkiem… a oni sami przewrócili się bo nagle ciężar zawieszony na końcu liny znikł… końcówka plecionki jutowo – konopnej wyglądała jak odcięta ostrym nożem… lub kłem…

*****

Statek zadrżał… jakby pod ciosem jakiejś potężnej łapy… potem drugiej…

Pierwszy zareagował Cook:

- Na drzewo wszyscy na drzewo… to coś… ta bestia ma zamiar chyba zrzucić statek… szybko na miłość boską… - on sam ruszył do maszynowni, nie zważając na kołysanie sterowca.

*****

Otworzył drzwi kopniakiem, nie marnując czasu na mocowanie się z klamką.

Wewnątrz smukła i nieduża Nadia, próbowała pomóc poobijanemu profesorowi.

- William co się dzieje słyszeliśmy strzały…?!

- Nie teraz moja droga, musimy uciekać… szybko na drzewa.

Jakby na potwierdzenie jego słów, statkiem, a raczej jego ruiną, znów zatrzęsło potężne uderzenie.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline