Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-02-2009, 00:35   #51
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Wrzuta.pl - Możdżer - Danielsson-Fresco - The Time - 11. Trip To Bexbach

"Esiste una situazione, che mi odio con la mia tutta forza - quando mi sembra che il mondo sia una grande cassa chiara. Peggio che qualcuno non voglia smettere di batterla." Istnieje tylko jedna sytuacja, którą nienawidzę z całych sił - kiedy cały świat zdaje się jednym wielkim werblem. A co najgorsze, ktoś nie chce przestać w niego uderzać.

Czuła się właśnie tak. Jakby ktoś wybijał jakąś melodię prosto na jej skroni całkiem pokaźnych rozmiarów młotkiem. I jeszcze te kolorowe obłoczki, serpentynki, wzorki. Och gdybyż móc je od razu narysować, na tkaninę byłby idealne! A jak nie to niech natychmiast znikną, bo się w głowie kręci.

http://img8.imageshack.us/img8/8089/...herstinpa6.jpg

I nagle przejaśnienie - coś dobijało się do niej lepkością. Coś chciało ją gdzieś z powrotem. Tylko gdzie było to gdzieś?
Chiara otworzyła jedno oko. Przygnieciona fotelem, co miała na nim wypocząć, z oknem wbijającym się w plecy i nogą unieruchomioną czyjąś ciężką walizką. No tak. La vita e' bella. Życie jest piękne.

http://img21.imageshack.us/img21/140...llesriahh3.jpg

Wstrzymała oddech i zamrugała. A to co? Co to za papagallo papuga uczepiło się jej policzka i zaraz zaliże ją na śmierć? I czemu jest zielone? Na wszelki wypadek Chiara zamknęła oczy i wzięła kilka głębszych wdechów.

Spero dum spiro. Nie to nie tak szło. Dobrze, odrzućmy jednak łacinę. Niepewnie ponownie spojrzała na świat jednym okiem. Volta leżała tuż obok swojej pani i lizała jej policzek. Co jakiś czas przyklejała się nosem do jej skroni. Zielono głowa papagallo zniknęła. A może to te spiralki nałożyły jej się na bestyję? Forse... Może...

- Oh la mia testa. O moja głowa. - jęknęła i zeźlona wydostała się spod mebla.

Usiadła podwijając nogi i przytuliła się do Volty. Taka pozycja zdawała się widocznie obu najbezpieczniejszą. Niech inni się męczą.

Kiedy Chiara usłyszała o schodzeniu na ziemię po linie, albo spuszczeniu Bestii na dół, przeżegnała się. Nie ze strachu, bo sama myśl o takim rodzaju lokomocji sprawiała jej frajdę, ale z przezorności. Zresztą na dole...

No! Non pensiamoci! Nie! nie myślmy o tym!

Postanowiła przez moment nie dodawać kłopotu innym. Poprawiła bandaż na głowie, co zjechał jej na oczy i trzymała psa, który powoli zaczynał podejrzewać do czego zostaną wykorzystane liny.

Na propozycję doktora Beyers'a chętnie przystała.
- Grazie mille. - uśmiechnęła się - Naprawdę dziękuję. Zwłaszcza, że zdaje się kuleć.

Chiara poprawiła swoją sukienkę do połowy łydki i podwinęła rękawy koszuli. Zaczynała żałować, że nie w jej podręcznej torbie nie mieści się nadprogramowy zapas ubrania. Ale co za dużo to niezdrowo.
Dziwnym trafem, Volta czuła się tak niepewnie, że stać ją już było tylko na piszczenie pod nosem. I to ułatwiało wszystko.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 21-02-2009, 13:40   #52
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Szedł powoli, wspierając się na ramieniu czarnoskórej kobiety, oglądając przy okazji to, co zostało z jego sterowca. Zniszczony, zniszczony... Jakim cudem!? Przecież już miał lądować, przecież już chwycił odpowiednią dźwignię i... I... I tyle pamiętał, niestety...

Ktoś musiał go oszołomić! Na tym pokładzie na pewno znajdował się jakiś zdrajca! Ach, że też wcześniej o tym nie pomyślał! Sabotaż, sabotaż - jego wynalazek był na tyle cenny, na tyle znaczący... Nie powinien wpuszczać na pokład nieznanych ludzi! Tylu Anglików! Przecież to im najbardziej zależało na prymacie technicznym, to oni śnili najczęściej o latających machinach... Teraz, gdy już widzieli działanie Dedalusa, mogli skonstruować coś podobnego - mniej doskonałego, rzecz jasna - i samemu cieszyć się tryumfem nad ludzkimi ograniczeniami...

- Nie, nie musimy iść... Ja muszę tylko ocenić straty, obejrzeć statek - nie naprawimy go, ale może uda się z części zbudować coś innego... Wśród swoich projektów mam szkice sporych balonów, nawet jeden mógłby pomieścić nas wszystkich w swym koszu, a w razie czego może uda się skonstruować i dwa... To będą prototypy, pierwszy raz w pełnym rozmiarze, ale testy się udawały. Plany ma Samson... Gdzie on w ogóle jest?

W pierwszej chwili Nadia nie odezwała się. Profesor Salvatore nie dał jej już drugiej. Odskoczył od niej i, opierając się o ścianę, spojrzał na nią. Jego oczy pełne były bólu...

- Jak... Jak on umarł? Jego też próbowali zabić...?

- Prawdopodobnie wypadł ze sterowca podczas lądowania... - oznajmiła.

Głęboki oddech. Trzeba działać.

- Niech panienka, proszę, zostawi mnie tutaj. Ja sam wyjdę z tej maszyny. Prosiłbym zaś o przekazanie mojej prośby reszcie pasażerów - musimy zgromadzić jak najwięcej tkaniny z balonu i znaleźć nieuszkodzone pojemniki z gazem, wie panienka, te balony, dzięki który nasz pojazd mógł się unosić. Odpowiednie mechanizmy wymontuje już sam, nie wszystko jest zapewne uszkodzone, drewno na budowę kosza to żadne wyzwanie... - skończył Piccolo, a po chwili ruszył ku jednemu z bezpieczniejszych zejść na ziemię.

Mimo ran, bólu i strachu, szedł wypełnić swoje najważniejsze w tej chwili zadanie. Pochować przyjaciela.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 24-02-2009, 20:03   #53
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Kolejne pakunki i lekkie nietłukące bagaże spadały w dół. Ubrania… prowiant… zawinięte w koce materiały piśmiennicze i pojemniki z prochem… wszystko lądowało na ziemi, sukcesywnie wyrzucane przez Beyersa, Pattera, Whitemoora i Ellisa. Doktor Wilburn opatrywał zranioną rękę panny Wodehouse, czynił to nieco niewprawnie, a ręce mu mocno drżały, ale dziewczyna i pozostali złożyli to na karb zdenerwowania wypadkiem. Elizabeth leżała w dalszym ciągu nieprzytomna, ale puls i oddech miała równy.

- Musimy ja dostać na dół, dopiero tam będę mógł jej pomóc – powiedział amerykański lekarz, głośno przełykając ślinę.

Lynch zarepetował swojego Winchestera i szykował liny, po których miał zamiar dostać się na dół.

- Ja zjadę pierwszy i rozejrzę się czy jest bezpiecznie. Potem panowie Ellis, Whitemoor i Patter spuszczą po linie na krzesełku panny Wodehouse i Duolittel i Voltę. Uważajcie na równowagę statku, pan Cook już sprawdza, czy da się zejść po drzewie, więc myślę, że potem możecie skorzystać z tej drogi. – szarpnął energicznie powiązaną w supły liną i zrzucił jeden wolny koniec na dół. Drugi przywiązał do grubego konara przebijającego kadłub.

Powoli ubezpieczając się schodził na dół. Pozostali mężczyźni spoglądali w dół na wspinaczkę Lyncha.

Tymczasem Cook, wszedł z powrotem do środka przez wybitą w kadłubie dziurę.

- Mam dobre wieści, konary wyglądają na solidne i są naprawdę grube, to drzewo to istny Matuzalem tej puszczy, korona musi sięgać kilkudziesięciu metrów, nas siła rozpędu wbiła na niższa partię. Szkoda, że nasza pani biolog jest nieprzytomna, ogromnie jestem ciekaw co to za monstrualny gatunek.

*****

James ucieszył się kiedy poczuł twardy grunt pod nogami. Szybko zdjął z pleców Winchestera i czujnie rozejrzał się po okolicy. Nie widząc żadnego bezpośredniego zagrożenia, podszedł do Samsona i sprawdził puls. Potwierdziło to tylko wcześniejsze przypuszczenia, czarnoskóry sługa był martwy.

- Dobra Panowie proszę spuścić na krzesełku pannę Duolittel. Tylko powoli…

Na górze zaczęła się mozolna próba umocowania nieprzytomnej, rannej kobiety na krześle. Lynch wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego. Wciągnął w płuca przyjemny aromat tytoniu.

Nagle poczuł jakby ziemia pod jego stopami zadrżała… Nie dowierzał… po chwili znowu. Przyłożył karabin do ramienia i spróbował określić kierunek z którego dochodziły tajemnicze tąpnięcia. Hałas i trzask łamanych małych drzewek pomógł mu w tym zadaniu…

- Ej wy na górze zatrzymajcie się – wykrzyknął, ale zobaczył, że nieprzytomna pani profesor jest już w połowie drogi między statkiem a ziemią.

- To musi być coś kurewsko dużego James – szepnął do siebie przez zęby, ściskając wargami tlącego się papierosa.

Czekał gotowy do strzału… kiedy ściana zieleni otwarła się przed nim z ogłuszającym rykiem jakiegoś gadopodobnego stworzenia. Bez wahania otworzył ogień… zdążył tylko oddać trzy strzały i ujrzał przed sobą ogromną i szeroką paszczę pełną zębów… po chwili zalała go czerń…

*****

- Dobra Panowie proszę spuścić na krzesełku pannę Duolittel. Tylko powoli…

Czekali na te słowa. Szybko w czwórkę zabrali się do przywiązywania nieprzytomnej do krzesła pokładowego. Musieli ją dobrze zabezpieczyć, inaczej cała ta karkołomna zabawa mogła zakończyć się nieszczęśliwym wypadkiem.

Powoli wytężali wszystkie mięśnie by jak najdelikatniej przetransportować ranną panią naukowiec na ziemię. Krzesełko pokonało już 3 metry… starali się nie wykonywać gwałtownych ruchów, by nie wprowadzić statku w chybotanie, bo do ciągłego skrzypienia i kołysania już przywykli.

Nagle na dźwięk krzyku Lyncha przestali:

- Ej wy na górze zatrzymajcie się – krzesełko zawisło pięć metrów nad ziemią.

Cały statek zaczął drżeć… zniszczona konstrukcja, oparta o kilka potężnych konarów przenosiła drgania z ziemi. Coś ogromnego szybko i brutalnie przemieszczało się przez dżunglę pod nimi. Mężczyźni trzymający linę, spojrzeli po sobie z obawą i bez słów zaczęli wciągać krzesełko z powrotem. Pod nimi przemknął szybki i duży kształt… zielona błyskawica… usłyszeli krzyk…potem trzy strzały i znów krzyk… tym razem to był krzyk umierającego człowieka. To tylko dodało im sił…

Nagle cień przemknął znów pod statkiem… a oni sami przewrócili się bo nagle ciężar zawieszony na końcu liny znikł… końcówka plecionki jutowo – konopnej wyglądała jak odcięta ostrym nożem… lub kłem…

*****

Statek zadrżał… jakby pod ciosem jakiejś potężnej łapy… potem drugiej…

Pierwszy zareagował Cook:

- Na drzewo wszyscy na drzewo… to coś… ta bestia ma zamiar chyba zrzucić statek… szybko na miłość boską… - on sam ruszył do maszynowni, nie zważając na kołysanie sterowca.

*****

Otworzył drzwi kopniakiem, nie marnując czasu na mocowanie się z klamką.

Wewnątrz smukła i nieduża Nadia, próbowała pomóc poobijanemu profesorowi.

- William co się dzieje słyszeliśmy strzały…?!

- Nie teraz moja droga, musimy uciekać… szybko na drzewa.

Jakby na potwierdzenie jego słów, statkiem, a raczej jego ruiną, znów zatrzęsło potężne uderzenie.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 25-02-2009, 22:24   #54
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Mokele-Mbembe..." - Ta jedna myśl kołatała się w głowie zaskoczonego Williama. - "Żywa legenda..."

Zerwał się na równe nogi. I zatoczył się, gdy "Dedalusem" wstrząsnęło potężne szarpnięcie. Potem drugie...

Nie było czasu na przyglądanie się potworowi. Cook bez wątpienia miał rację. Trzeba było opuścić pokład. Stwór najwyraźniej uznał ich statek za wroga i usiłował ściągnąć go i rozprawić się z nim bezlitośnie.

- Bagaże w dłoń i uciekamy - powiedział. Swój plecak miał przy sobie. Pakunek z bronią leżał nieopodal. - Tędy. - Kilka ciosów maczetą wystarczyło, by poszerzyć jeden z otworów zrobiony przez konar, który zjawił się w saloniku z nieproszoną wizytą. Co prawda osłabiało to nieco i tak już nadwyrężoną konstrukcję, ale ze względu na położenie "Dedalusa" niemożliwe było wyjście przez okienka, które w tej chwili znajdowały się prawie na suficie. Wspinanie się ku nim po prawie pionowej podłodze-ścianie wymagałoby niemal ekwilibrystycznych zdolności. - I trzeba zabrać liny...

Z tego, co poprzednio przyniosła panna Nadia zostało dosyć dużo, by zdołali przywiązać i siebie, i ocalony bagaż do gałęzi.

- Panno Chiaro - powiedział - proszę przodem. Zajmę się Voltą...

To ostatnie mogło się okazać obietnicą bez pokrycia, ale miał nadzieję, że instynkt samozachowawczy Volty ułatwi mu zadanie.


Drzewo nagle przestało się trząść..
William spojrzał na dół. Potwór zajęty był czymś, co leżało na ziemi. William postanowił nie dzielić się z nikim tym, co zaobserwował. Informacja, że właśnie został zjedzony Samson, nie mogła pozytywnie wpłynąć na nastroje.

Korzystając z chwili przerwy we wstrząsach zaczął pomagać w wynoszeniu tego, co udało się ocalić z ekwipunku.


- Idę zobaczyć, co z tamtymi - powiedział, gdy już w ostatnie osoby przedostawały się na drzewo.

Ruszył w stronę maszynowni. Co prawda najchętniej opuściłby jak najszybciej pokład "Dedalusa", ale... Nazywało się to niestety obowiązkami, a skoro to on był odpowiedzialny za bezpieczeństwo...
Ledwo zrobił dwa kroki w kierunku drzwi, gdy na będącej obecnie podłogą ścianie pojawiło się długie pęknięcie. Wstrząs rzucił go na kolana. O dalszej drodze nie było mowy, chyba że zamierzał niepotrzebnie ryzykować życiem.
Cofnął się i wydostał przez zrobiony wcześniej otwór.
Trzaski za jego plecami sugerowały, że "Dedalus" się po prostu rozpada.
Przedostał się w pobliże pnia. Przymocował bagaż do gałęzi.

- Pomóc komuś? - spytał. Zawsze istniała obawa, że ktoś nie mógł odpowiedni silnie się przywiązać.



Teraz było trochę czasu na to, by przemyśleć całą sytuację.
Rozbili się. Stracili trzy osoby i środek lokomocji. Musieli jakoś pozbyć się potwora, a potem...

A potem będą mieli kolejne kłopoty.
W osobie Elizabeth Doulitel stracili nie tylko biologa. Prawdę mówiąc, znał ją najlepiej ze wszystkich. I chyba najbardziej ją lubił. Dużo bardziej, niż Lyncha, który swoją postawą i ponurą miną na sympatię nie zasłużył. Może później stosunki między nimi ułożyłyby się jakoś, ale początki nie były zachęcające.
Szkoda było również Samsona. Pracowity i pogodny asystent profesora z pewnością byłby cennym towarzyszem. Gdyby przeżył.

Od początku ekspedycji w taki czy inny sposób ubyło pięć osób. Posuwać się to będzie w takim tempie, to za parę dni nie zostanie nikt.
Statek powietrzny przestał im służyć, co stawiało ich w nader kłopotliwej sytuacji, bo raczej nie było nadziei, by Salvatore zdołał naprawić wrak, uwzględniając przy tym potwora, usiłującego zniszczyć to, co z "Dedalusa" zostało.

Nie byli w stanie zabrać całego ekwipunku. Nie mieli tragarzy. A skoro nie mogli zabrać towarów, to nie zanosiło się na to, by mogli ich później wynająć.
Powietrzna podróż oprócz zalet miała i wady. Niestety.
Czyżby mieli po prostu wrócić na wybrzeże?

Bez względu na dalsze plany trzeba było najpierw zejść z drzewa, czego w tej chwili zrobić nie mogli. Potem trzeba było wymanewrować inne potwory, bo trudno było się spodziewać, by ten, który ich prześladował, był jedynym przedstawicielem swego gatunku.
Następnym problemem było zejście po liczącym z pół mili wysokości zboczu płaskowyżu.
W stosunku do tych problemów późniejszy powrót do cywilizacji to był po prostu spacerek...


William spojrzał w dół. Między gałęziami można było zobaczyć potwora, który stał na tylnych łapach i wielką paszczą uparcie usiłował dosięgnąć sterowca.

William nigdy nie widział takiego stwora. Na pierwszy rzut oka nazwałby to stworzenie smokiem, ale różnice między mitycznym Dragonem, a potworem, który ich nękał były dość znaczne.

"Mam nadzieję, że nie zionie ogniem" - zabawna, acz nieco niestosowna w tej sytuacji myśl przemknęła mu przez głowę.

Przerośnięta jaszczurka miała nieproporcjonalnie wielki łeb, a ogromna paszcza najeżona była niesympatycznie wyglądającymi zębami. Tylne łapy wydawały się stworzone do biegania, zaś przednie... Nie nadawały się chyba do niczego.
Czytał kilka lat temu, że koło Oksfordu odkryto jakiś wielki, nietypowy szkielet. Wtedy się tym nie interesował.
Stworzenie przypominało odrobinę krokodyla. Jeśli miało tak samo twardą skórę, to nic dziwnego, że kule z winchestera Lyncha nie zrobiły mu krzywdy. Nawet z ekspresu, chociaż kula z tej broni powalała bez trudu słonia, trzeba by trafić w odpowiednie miejsce. A jak na razie potworek nie chciał się ustawić do strzału. Poza tym strzelanie z tego trzęsącego się drzewa byłoby znacznie trudniejsze, niż wcześniej do antylopy.
Trzeba było zatem poczekać, aż się gad zmęczy, znudzi, ściągnie wrak na ziemię.
Istniała jeszcze jedna możliwość, ale z tym postanowił chwilę poczekać.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-02-2009, 00:27   #55
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze

"Con grande piacere lascio questo panino..."
Z wielką przyjemnością opuszczę tą bułkę. "Ma non lo so, come loro imaginano che Volta..."Ale nie wiem, jak oni to sobie wyobrażają, że Volta... I przypomniał jej się przypadek, kiedy znaleźli wraz z Anandem lwicę, która zabiła się schodząc z drzewa. Wlazła, widocznie zachęcona ofiarą jakiejś pantery i schodząc złamała kręgosłup. A raczej powiesiła się na jednej z gałęzi. Wielkie koty nie są stworzone do łażenia po drzewach. Chociaż teraz bestia będzie tylko swój kuper znosić z drzewa. "La speranza muore l'ultima." Nadzieja umiera ostatnia.

- Dziękuję Doktorze
- zwróciła się do Wilburna, kiedy zawiązywał supełek na bandażu - teraz przynajmniej nie będę aż tak nęcić afrykańskiej zwierzyny. - uśmiechnęła się miękko - choć zaczynam powoli wyglądać jak mumia.
Wspólnymi siłami poprawili jeszcze bandaż na jej głowie i już była gotowa do... no właśnie do czego? Westchnęła. "Che noia." Co za nuda. No bo co mogła? Panowie zajęli się ranną panną Duolittel. Złapała jakiś niepotrzebny krótszy kawałek liny i zrobiła Volcie szelki. Bestia trzymała się jej nogi jak przyklejona. Potem wyrzuciła jeszcze te kilka pozostawionych bezpańskich bagaży i z średnim zainteresowaniem poczęła śledzić wysiłki panów. "Percio' e' importanete - per non nocere, non disturbare." Dlatego ważne jest - aby nie szkodzić, nie przeszkadzać.
Choć zazdrościła nieprzytomnej pani doktor. Coraz bliżej miała do ziemi, a Chiara nadal wisiała wysoko w konarach w niepewnej konstrukcji. Volta lizała jej dłoń i przyjmowała delikatne głaskanie po głowie. Nagle cała sprężyła się jak do skoku i wydała z siebie jakiś dziwny dźwięk - coś na kształt skowytu i ryku. Wystawiła zęby i zaczęła się cofać fukając i groźnie warcząc.

- Volta, che cosa e' sucesso? Volta, co się stało? - panience przeszły ciarki po plecach, gdyż tylko raz widziała takie zachowanie bestii. Kiedy zaatakował ich słoń.
Niepewnie zerknęła w dół i zamarła w bezruchu. Po Lynchu i pani biolog nic nie zostało. A na dole grasowało coś na kształt wielkiego aligatora, tylko z odpowiednio wielką szczęką czy ostrymi zębami.

- Mokele-Mbembe
- szepnęła, zbladła. Zastanawiała się czy nie zacząć wrzeszczeć." Soltanto dove sara' il senso?" Tylko jaki byłby w tym sens?
Natomiast kiedy ta przerośnięta jaszczurka zdeptała kufer z papierem do JEJ rysunków, w jej duszy obudził się gniew. Ta mierna imitacja aligatora postanowiła zdeptać JEJ papier. Pięści same się zacisnęły, usta zmieniły w linijkę. "Dove e' fucile?" Gdzie jest strzelba?

- Panno Chiaro - powiedział William - proszę przodem. Zajmę się Voltą...

"Che c'e', sull'albergo?" Czyli co, na drzewo?

- Jak pan sobie życzy
- wysyczała przez zęby. - Wybaczy sir, ale Bestię biorę ze sobą.

Bez ceregieli uderzyła Voltę po tyłku liną zwracając jej uwagę na siebie. Było to bezwzględne, ale ta przeklęta jaszczurka upodobała sobie Dedalusa na drugie śniadanie. Oby jej metal ością w gardle stanął!
Złapała swojego owłosionego paszczura za przed chwilą zrobione szelki i wytargała wierzgającą na najgrubszą najbliższą gałąź. Nie lada wyzwanie, zwłaszcza że Volta odwróciła się głową w stronę Moklele-Mbembe i ujadała ostro.

W końcu stały obie dość stabilnie na gałęzi. Chiara usiadła zaraz przy pniu, wcześniej przywiązawszy towarzyszkę za szelki do wyższej gałęzi. Wyciągnęła szkicownik, ze smutkiem przewracając portrety trójki nieżyjących już towarzyszy i zaczęła rysować.





Szybko pojawiały się szkice. Bo cóż mogła zrobić więcej? Strzelby jej nie dadzą, choć chętnie poćwiczyłaby celowanie do małego celu per esempio l'occhio. Na przykład oko. Nie mogła też płakać. Nie należało pokazywać słabości w obecnej chwili. Mogłaby jeszcze rzucić w przerośniętego aligatora ołówkiem. Albo wiecznym piórem. Z pewnością na stałe by go unieszkodliwiła. Albo zatańczy kankana i odwróci uwagę potwora od...

Zemdliło ją. Poczwara właśnie pożarła ciało Samsona, podrzucając go do góry i nabijając na zęby. Miała wrażenie, że słyszy chrzęst kości. Volta zaśpiewała na nosie i położyła się płasko na gałęzi, choć futro na grzbiecie nastroszyła na pionowo.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 02-03-2009, 09:57   #56
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Ergens in Afrika. Gdzieś w Afryce
Tip van de dood. Dotyk śmierci.


Po krótkich ustaleniach i wstępnym przejrzeniu najbliższych bagaży rozpoczęło się ich wyrzucanie na ziemię będącą kilka metrów niżej. Informacja pana Cook’a; który powrócił z krótkiego rekonesansu; o wielkości drzewa tłumaczyła w znacznej mierze powód, dla którego statek nie spadł na ziemie, tylko zawisł na konarach – pomimo swej znacznej, niewątpliwie, wagi.

„In feite is de informatie van mevrouw bioloog zou zeer nuttig zijn.“ „Faktycznie informacje pani biolog byłyby bardzo przydatne” – pomyślał Patter po raz kolejny sprawdzając umiejscowienie dziennika wyprawy za paskiem. – „Zodra we op de bodem uit te voeren van een nauwkeurige beschrijving van de boom ... Het gedrag van dr. Wilburn is een beetje vreemd ... Als een arts moet worden geraakt aan de extreme situatie ... Het is ook een van degenen die nog steeds een raadsel ... Hoewel het totaal is waarschijnlijk in shock na het ongeluk ... De kan niet worden uitgesloten.” „Gdy tylko znajdziemy się na dole muszę wykonać dokładny opis drzewa… Zachowanie doktora Wilburna jest trochę dziwne… Jako lekarz powinien być przyzwyczajony do ekstremalnych sytuacji… Jest to również jedna z osób, które pozostają całkowitą zagadką… Chociaż zapewne jest również w szoku po wypadku… Tego nie można wykluczyć.”

Większość nadających się do zrzucenia bagaży była już na ziemi. Pod statkiem nie zaobserwowano żadnego ruchu i Lynch postanowił zejść na ziemię… Po chwili zaordynował spuszczenie na ziemię pani biolog. Zadanie umieszczenia nieprzytomnej kobiety na prowizorycznych „noszach”, związanych z kilku lin i krzesełka pokładowego, które odłamało się od podłogi podczas upadku; nie było proste... Patter pozwalał linie przesuwać się po plecach i stanowił tylko oparcie, podobnie jak Whitemoor… Sir Ellis i pan Beyers delikatnie przełożyli nieprzytomną przez otwór i rozpoczęto powolny transport.

Wstrząsy statku nie ułatwiały ustania na ścianie, będącej obecnie podłogą… Polecenie zatrzymania się musiało mieć jakąś przyczynę, jednak Patter nie był w stanie niczego dostrzec… Ellis widział zdecydowanie najwięcej i to on zarządził podciągnięcie lady Doulittel. Przełożenie liny niesprawną ręką było dość skomplikowane (a właściwie bolesne) – Mark był wiec przez chwilę skoncentrowany na czymś zupełnie innym niż otoczenie. Nagła zmiana obciążenia podziałała jak katapulta, w odruchu wyćwiczonym licznymi podróżami zmienił balans ciała i chwycił ręką Beyersa, który znajdował się niebezpiecznie blisko krawędzi otworu… Pierwszym doznaniem, jakie przebiło się przez ból – weterynarza odciągnął lewą ręką i teraz dziennikarz miał wrażenie, że w rękę wbito mu tysiąc igieł – były słowa Mr. Cooka:

- … zamiar chyba zrzucić statek… szybko na miłość boską… - on sam ruszył do maszynowni, nie zważając na kołysanie sterowca.

Tak, faktycznie sterowiec się kołysał, od czasu do czasu słucha było głuche walenie w kadłub…
Mark podniósł się z ziemi w chwili, kiedy Sir Ellis zajmował się ewakuacją panny Chiary i Volty. Sprawdził umiejscowienie dziennika i chwycił najbliższy bagaż. Jego worek został już zrzucony na dół, ale skoro ktoś przyniósł tutaj ten – musiało być w nim coś „wartościowego”… Przynajmniej dla tej osoby.

„Bloody hell, dat ging ...” „Cholera jasna by trafiła…” – statkiem znów zatrzęsło, kiedy wychodził na gruby konar drzewa.

- Idę zobaczyć, co z tamtymi – powiedział Ellis, gdy Patter minął go na konarze.

- Waar leži- eikel? „Gdzie leziesz kretynie?” – zorientował się, że i forma i treść przekazu są nieodpowiednie i powtórzył po angielsku – To nierozsądne, aby tam iść…

Nie wiedział, czy Ellis zignorował jego słowa, czy po prostu ich nie usłyszał w trzaskach, jakie wydawał kadłub statku …



Na drzewie sytuacja wydawała się stabilna… Panna Chiara wykonywała jakieś szybkie szkice. Patter spojrzał, więc w dół i oniemiał: „Wat is dit?” „Co to jest?” – Stojący obok weterynarz również wyglądał na poważnie zaskoczonego, więc Mark zrezygnował z zadania pytania po angielsku…


Rozejrzał po okolicznych drzewach – na sąsiednim zładowała się reszta z ocalałych z ekspedycji… Sytuacja była wyjątkowo… niedobra. Z jednej strony uwięzieni byli na drzewie, z drugiej – rozbity statek był po prostu katastrofą… Fakt, był on doskonałym środkiem transportu… BYŁ i to było najważniejsze słowo… W obecnej sytuacji – byli całkowicie odcięci od świata, gdzieś w sercu afrykańskiej dżungli… A wszystkie zapasy i sprzęt będą musieli przenieść na własnych plecach…

„Expedition jas, die zelf hulp nodig heeft ... Prachtig.” „Wyprawa ratunkowa, która sama potrzebuje ratunku… Pięknie.” – pomyślał Patter starając się nie myślec o bólu lewego ramienia. Zrezygnował z przywiązywania się do drzewa – czuł się dosyć stabilnie, zresztą sam nie potrafiłby tego zrobić.

Zastanawiał się nad możliwościami wyjścia z impasu… Strzały z broni mogły potworowi nie robić większej krzywdy … Nie sądził, aby Lynch nie zdążył wystrzelić lub spudłował… Pozostawała, zatem, tylko opcja, że strzały tylko raniły i rozwścieczyły zwierzę, czy cokolwiek to było… Siedzenie na drzewie było rozwiązaniem tylko chwilowym – prędzej czy później będą musieli zejść z drzewa i stanąć oko w oko z czymś takim… Wyprawa przemykająca chyłkiem po lasach i licząca na to, że niczego nie spotka była całkowicie niepoważna… Jednak w chwili obecnej do tego się to wszystko sprowadzało… Niezależnie, czy zdecydują się na dalsze poszukiwania, czy na powrót na wybrzeże… Powrót na Wybrzeże mógł zresztą okazać się niemożliwy… Pamięć Pattera odszukała fragmenty rozmów sprzed burzy – zmieniono kurs, aby przyjrzeć się wysokiemu, bardzo wysokiemu, płaskowyżowi… Istniało zatem ryzyko, że płaskowyż ten – a przecież na nim się znajdowali – może być odcięty od reszty kontynentu… To tłumaczyłoby też zdziwienie Sir. Cooka dotyczące rozłożystości drzew oraz brak jakichkolwiek informacji na temat „czegoś” na dole – u wszystkich członków ekspedycji… Jeżeli faktycznie tak by było to jedyną opcją wydostania się była podróż powietrzna, czyli… nie było opcji. „Een ander artikel geschreven voor de lade. Helaas is dat laatste.“ „Kolejny artykuł napisany do szuflady. Szkoda, że ostatni.” – pomyślał i się podświadomie uśmiechnął – „Kwam hier in de uitoefening van de grote materiaal. Ik zal een grote ... de lade.” „Przyjechałem tu w pogoni za świetnym materiałem. I będzie świetny... do szuflady.”

Spojrzał jeszcze raz na dół – bestii udało się juz zniszczyć poszycie kadłuba. Statek dosłownie ostatkiem sił wisiał na drzewie.

- Może powinniśmy sami zrzucić statek? Nie wygląda, na to, aby ten stwór zamierzał go zostawić i odejść. Może, kiedy go zniszczy odejdzie? – zastanawiał się na głos Patter – Gdy resztki statku będą na ziemi również nam prościej będzie się dostać do zapasów i sprzętu jakie przewoziliśmy. Podejrzewam, że jedyny strzał, jaki byłby skuteczny to strzał w oko – zgodzi się pan milordzie?
- Het is niet langer een redding expeditie... We begonnen te vechten voor het aan jezelf te ervaren... *- zakończył samemu nie zdając sobie sprawy z faktu, że znów przeszedł na holenderski…

W tej chwili nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że trzech członków ekspedycji właśnie zginęło, a wszystkim grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Panika była tym, czego za wszelką cenę musiano uniknąć… Na to nakładała się jeszcze zmiana układu sił jaka właśnie nastąpiła w ekspedycji... Rozejrzał się po pozostałych - wyglądali nieźle pomimo wszystko. Prawdopodobnie byli w szoku. Sam też odczuwał jego działanie - mózg zepchnął uczucia gdzieś do podświadomości...



* To już nie jest wyprawa ratunkowa... Zaczęliśmy walkę o przetrwanie...
 
Aschaar jest offline  
Stary 03-03-2009, 17:39   #57
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Afryka. Między niebem a ziemią.

Doprowadzenie rannego i wciąż zszokowanego profesora Piccolo do miejsca, w którym znajdowała się reszta rozbitków, było trudniejsze, niż Nadia mogła przypuszczać. Nigdy nie miała do czynienia z osobami pogrążonymi w powypadkowym szoku, tym bardziej nie wiedziała jak się zachowywać i co mówić. Być może błędem było oznajmienie mu, że Samsona spotkała tak straszna śmierć? Teraz Salvatore popadł w tym większą panikę na tle teorii spiskowej. Znajdowali się w połowie drogi, statek wciąż się ruszał, a kobieta nie mogła pozwolić, by cokolwiek stało się ich kapitanowi, a tym bardziej, by jakimś nierozważnym krokiem spowodował osunięcie się statku w dół.

- Niech panienka, proszę, zostawi mnie tutaj. Ja sam wyjdę z tej maszyny. Prosiłbym zaś o przekazanie mojej prośby reszcie pasażerów - musimy zgromadzić jak najwięcej tkaniny z balonu i znaleźć nieuszkodzone pojemniki z gazem, wie panienka, te balony, dzięki który nasz pojazd mógł się unosić. Odpowiednie mechanizmy wymontuje już sam, nie wszystko jest zapewne uszkodzone, drewno na budowę kosza to żadne wyzwanie...


Zapewne umysł wielkiego wynalazcy był sprawny na tyle, by logicznie rozumować w kwestii samego statku, jednak chyba sam nie zdawał sobie sprawy w jakim dokładnie są położeniu. Gdy Piccolo próbował odejść, nagle usłyszeli dziwne tąpnięcia, a samym statkiem zaczęło mocno trząść. Nadia złapała mężczyznę za poły marynarki i starała się odwieść go od próby przemieszczenia się gdziekolwiek.


- Nie rozumie pan?! Ten statek ostatkiem sił wisi na czubku drzewa, każde poruszenie i każde przemieszczenie ciężaru może sprawić, że wszyscy runiemy na ziemię! Nie widzi pan co się dzieje, gdy próbuje się pan przesunąć? - Nadia była przekonana, że nagłe wstrząsy były spowodowane przez nich. - Jeśli zaczniemy teraz wymontowywać urządzenia, zabierać sprzęty, balans statku się zmieni i zginiemy wgnieceni w ziemię!


Dobitniej już tego powiedzieć nie mogła. Jednak nagle stało się coś dziwnego. Oboje z profesorem stali nieruchomo, lecz tąpnięcia, wstrząsy i ruchy statku nie ustały. Nasłuchiwali uważnie, zaskoczeni i zdezorientowani, gdy nagle do ich uszu dobiegł ogłuszający ryk, a zaraz potem strzały. Wszystko działo się bardzo szybko, krzyki i wołania reszty członków ekspedycji, groźne i nieznane ryki i odgłosy, szalone trzęsienie całego statku – zupełnie jakby ktoś w niego uderzał!


- Co się dzieje?! - zawołała mulatka próbując utrzymać równowagę i podtrzymać rannego profesora.


Strach przed nieznanym coraz bardziej wypełniał cały jej umysł. Lecz nagle z półmroku wyłoniła się jakaś postać – to William! Zdezorientowana kobieta podbiegła do niego, miała wielką ochotę rzucić mu się na szyję i schować przed niebezpieczeństwem w jego ramionach, wiedziała jednak, że to nie czas i miejsce na takie sceny.


- William co się dzieje słyszeliśmy strzały…?!

- Nie teraz moja droga, musimy uciekać… szybko na drzewa.



Ton jego głosu, wyraz twarzy, coś upiornego czającego się w oczach – to wszystko przeraziło Nadię bardziej, niż coraz mocniej trzeszcząca konstrukcja statku. Choć próbował to ukryć, ona widziała to bardzo wyraźnie – jego strach. Znała dobrze pana Cook'a i wiedziała, że nie jest mężczyzną, który przestraszy się byle czego. Był doskonałym treserem, który każdego dnia spoglądał w oczy krwiożerczym i niebezpiecznym zwierzętom, każdego dnia ocierał się o śmierć. Jeśli coś przestraszyło go teraz, to znaczy, że ich sytuacja musiała być naprawdę zła. I to zmroziło jej krew w żyłach.


Will pociągnął ją za sobą mocnym uściskiem, który ocucił ją z panicznego paraliżu. Cała ich trójka skierowała się w stronę najbliższej dziury w poszyciu statku, przebitego ostrymi gałęziami. Dziura nie była zbyt duża, a konary drzewa i drzazgi ze ścian targały ich ubrania i raniły ciała, gdy próbowali przecisnąć się jak najszybciej i uciec jak najdalej od niebezpieczeństwa. Czuli, jak statek się rusza, jak podskakuje i osuwa się coraz bardziej. To dodatkowo utrudniało im zadanie wydostania się na zewnątrz. Sytuacja wydawała się dramatyczna.


- William, gdzie jest reszta naszych towarzyszy! Musimy im pomóc! Na statku są pojemniki z gazem, mogą wybuchnąć! - krzyczała Nadia już przytulona do drzewa. Nim jednak jej przyjaciel zdołał odpowiedzieć, mulatka obróciła się i dostrzegła... TO! Olbrzymiego, obrzydliwego potwora!


Omal nie puściła gałęzi i nie spadła na dół. Przerażenie uwiązało jej krzyk w gardle, pozostawiając jedynie na pół otwarte usta i nienaturalnie rozszerzone oczy. Will dopadł do niej i przycisnął jej głowę do swojej piersi.


- Nie bój się, wszystko będzie dobrze. Nasi przyjaciele są bezpieczni na drugim drzewie. Nie patrz na to, nie patrz moja droga... Nic się nie stanie, wszystko będzie dobrze - powtarzał głaskając jej włosy i obserwując poczynania zielonego stwora. A co będzie, jeśli naruszone pojemniki z gazem pod wpływem wstrząsów i zębisk potwora naprawdę wybuchną? Czy siła rażenia nie zmiecie także drzew, na których się schronili? Cała nadzieja w tym, że pan Ellis i reszta rozbitków zdołają ustrzelić bestię, nim cokolwiek wybuchnie, lub nim ona zainteresuje się bardziej siedzącymi na gałęziach ludźmi, niż statkiem.
 
Milly jest offline  
Stary 03-03-2009, 20:39   #58
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Siedzący obok Chiary William przyglądał się, jak dziewczyna przelewa na papier niezbyt sympatyczną fizjonomię potwora.

- Czy w pracy przeszkadzają pani, panno Chiaro, osoby podziwiające pani zdolności? - spytał. Mimo kołyszącego się drzewa obrazki stanowiły nad wyraz dokładny obraz rzeczywistości.

Chiara najwyraźniej nie słyszała, skupiona na swoim modelu.

Możliwość utrwalenia jednej z tajemnic Afryki podsycała koncentrację panienki Wodehouse. Zresztą, gdyby się czymś nie zajęła, pewnie wybuchłaby płaczem. A tym raczej poczwary nie odegna.


Propozycja Pattera, chociaż bardzo sensowna, nie mogła być zrealizowana.

- Prędzej sami spadniemy - skomentował cicho William. - "Dedalus" jest za duży, jak na nasze możliwości. I chyba za dobrze się wbił na te konary.

Wyglądało na to, że kadłub się rozwali i kawałki spadną na ziemię, natomiast sama powłoka sterowca mogła utkwić na drzewie na dobre.

William, nie zwracając uwagi na targające drzewem wstrząsy, zaczął rozpakowywać zawiniątko ze strzelbami.
"Na tego potwora najlepszy byłby większy kaliber..."

Chiara odwróciła się od potwora spożywającego ich dotychczasowego towarzysza. Blada, a właściwie koloru zielonkawego, powiedziała do Williama:

- Założę się sir, że ta przerośnięta jaszczurka - powiedziała cichym tonem, zgrzytając zębami - lepiej wygląda bez oka. Spróbujemy sił? - Wskazała dłonią na strzelbę.

William uprzejmie zignorował niezbyt twarzową barwę, jaką przybrało oblicze Chiary.
Sugestia, ze dziewczyna chciałaby skorzystać z jego broni, by zapolować na potwora, zaskoczyła go nieco. Nie faktem, że panienka z dobrego domu sięga po broń. W szerokim świecie, z dala od konwenansów, nie takie rzeczy widywał. Zastanawiał się tylko, czy też Chiara wyruszyła na wyprawę uzbrojona jedynie w ołówki i pędzle. Oraz Voltę.

- Oczywiście. Z przyjemnością. - Uśmiechnął się z sympatią. - Mam nadzieję, że ten spencer będzie pani pasować.

Podał Chiarze karabin.

- Szkoda tylko, że nie chce się do nas odwrócić profilem - dodał. - Strzelała pani kiedyś do krokodyli? - spytał.

Chiara najpierw przejechała delikatnie palcami po kolbie, potem zważyła spencera w dłoni, by po chwili przyłożyć go do policzka. Tego William nie mógł zauważyć, ale dziewczynie sprawił wielką przyjemność zapach żelaza i prochu. Otrzeźwił i odsunął słabość.

- Zawsze jest ten pierwszy raz, prawda? - Zapewne chodziło jej o strzelanie do krokodyli. - A rzucał pan nożem w węże? Przednia rozrywka, mimo że celnością nie mogłam się poszczycić. - Powiedziała to tonem normalnym, podtrzymując konwersację. - Jak mu mucha koło ucha świśnie, to może będzie miał pan dogodną pozycję do strzału, sir.

Uśmiechnęła się jakoś półgębkiem, usadowiła się wygodniej i... zrezygnowała.

- Sir Williamie, z tego miejsca to tylko niepotrzebna strata naboi. - Złożyła spencera na podołku. - Albo poszukajmy lepszego miejsca albo może mamy coś mocniejszego? - rzuciła wesoło, jakby chodziło o zmianę ozdób na choince bożonarodzeniowej.

Gad jakby zrozumiał, że szykuje się zamach na jego skórę. Jeszcze bardziej się wyprostował, otworzył paszczę i ryknął.
W stronę siedzących wysoko na drzewie popłynął odrażający smród padliny. William z trudem opanował chęć zatkania nosa. Chiara już nie była taka delikatna i zamachała kapeluszem przed nosem, aby odgonić paskudny zapach. Volta natomiast wściekle rzuciła się do przodu o krok i zaczęła piekielnie hałasować.

Niestety nie wyglądało na to, by w takim ustawieniu strzelało się łatwiej. Potworowi można było policzyć wszystkie zęby i sprawdzić, czy nie ma zapalenia gardła, ale strzelanie? Trudno było sądzić, że potwór udławi się kawałkiem stali, nawet tak ostrym jak nabój ze sztucera.

- Szkoda, że nie mamy dynamitu - powiedział cicho William.

- Szkoda, że nie mamy kwasu - powiedziała nieco głośniej Chiara.

"Ciekawy sposób podejścia do problemu" - William uśmiechnął się lekko do swoich myśli. - "Szkoda, że nie wspomniała o truciźnie. Byłaby druga Lukrecja Borgia..."


Nie mieli pod ręką dynamitu ani kwasu. Przydałaby się im armata, wiązka granatów i naboje dum-dum. Ale, jakimś dziwnym trafem, William nie pomyślał wcześniej o nacinaniu czubków... Za to miał pod ręką coś innego.

- Zobaczymy, jak to podziała.

Sięgnął do plecaka.

- Proszę się mocno trzymać - uprzedził wszystkich.

A Chiara nawet się do tej pory nie przywiązała! Złapała kawałek sznura i wymodziła jakiś supeł zanim William zdążył sięgnąć po zapałki.

Ellis nie miał pojęcia, jak oblegający ich potwór za reaguje na wybuchające mu tuż przed nosem bengalskie ognie. Ale spróbować można było.
Zapłonęła zapałka.
Parę sekund później u podnóża drzewa rozległ się huk, bardzo ostry błysk światła, kolejny błysk, huk...

Potwór stanął jak wryty, obrócił się i pognał do lasu.

Nikt też nie przewidział jak zachowa się Volta. Ta, nagle ogłuszona również zaczęła się szarpać i skoczyła na swoją opiekunkę. Gdyby nie liny, obie leżałyby pod drzewem. Krwawa miazga wbite w korzenie. Chiara poświęciła znów całą uwagę bydlęciu, żeby już nie panikowało. Volta obrzuciła spojrzeniem pełnym wyrzutu Williama, a przynajmniej tak mu się mogło wydawać.

- Przepraszam. - Nieco zafrasowane spojrzenie Williama przeniosło się z Volty na Chiarę. - Nie pomyślałem, że Volcie może się to skojarzyć z burzą.

- Jest tylko jeden negatyw wybuchu - powiedziała miękko Chiara. - Teraz już cała dżungla wie, że się zjawiliśmy. Wcześniej tylko to podejrzewała...


Radość jak i przerwa w oblężeniu nie trwała długo.
Ledwo ognie zgasły i umilkły efekty akustyczne spośród drzew wynurzył się łeb potwora. Jaszczur wracał dużo wolniej, niż odszedł. I rozglądał się na wszystkie strony. A to stwarzało pewne szanse...

William uniósł broń i strzelił.
Lewe oko potwora zamieniło się w krwawą plamę.

- Jak to mawiał mój amerykański znajomy - bull's eye. - uśmiechnęła się smętnie panienka Wodehouse. - Mamy jeszcze jakieś pomysły?

Smętny ton wyczuwalny w wypowiedzi Chiary był w pełni uzasadniony. Bestia nie okazała się na tyle dobrze wychowana, by paść trupem.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-03-2009, 00:50   #59
 
Diriad's Avatar
 
Reputacja: 1 Diriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnie
James Wilburn otworzył oczy i ujrzał, że unosi się w powietrzu, spoglądając na odległą ziemię…

Jego głowa wystawała przez okno, a on sam leżał na brzuchu na podłożu, które jeszcze kilka chwil wcześniej – a może dłużej? W każdym razie jeszcze w poprzedniej zarejestrowanej przez niego scenie było ścianą. Poderwał się nagle i poczuł, jak z nim poruszył się cały statek.

„Spokojnie…” – powiedział sobie w myślach. – „Spokojnie i bez gwałtownych ruchów. Wtedy wszystko będzie dobrze.”

Rozejrzał się po statku. Dookoła leżeli inni, najwyraźniej także właśnie się ocknęli. Ich środek transportu natomiast był w opłakanym stanie. Sądząc po wystających w najdziwniejszych miejscach konarach, musiał utknąć w koronie drzew na płaskowyżu.

„Bo ‘wylądowaliśmy’ w końcu na płaskowyżu, prawda?”

James zauważył, że panna Chiara wymaga pomocy. Roztrzęsiony podszedł do niej powoli, po drodze znajdując swoją walizkę z przyborami medycznymi. Gdy przyjrzał się bliżej ranie, powiedział:

- Doprawdy nie wiem, czy panienka ma szczęście, czy pecha – to już druga okazja do mojej interwencji, jednak w obu przypadkach zranienie jest całkowicie niegroźne – nie był pewien, czy przekazał tymi słowami dawkę optymizmu, o którą mu chodziło. Zwłaszcza, że jego ręce drżały tylko trochę mniej niż głos.

- …i gotowe.

Kiedy skończył z Chiarą, należało się zabrać za nieprzytomną Elizabeth Doulitel.

- Musimy ja dostać na dół, dopiero tam będę mógł jej pomóc – powiedział w końcu do innych mężczyzn po chwili obserwacji.

W czasie, kiedy Wilburn zajmował się poszkodowanymi, inni poczynili już niezbędne przygotowania do opuszczenia statku. Był pod wrażeniem łatwości, z którą Nadia przemieszcza się po statku, podczas gdy każdy ruch innych członków ekipy powodował niebezpieczne chybotanie konstrukcji w nienaturalnym dla siebie stanowisku.

* * *

Lynch był już po na ziemi i wszyscy zajmowali się opuszczaniem na linie Elizabeth. Doktor rozważał możliwości pomocy jej, kiedy już wszyscy znajdą się na ziemi. „Mokry okład? I tak wiele się nie zdziała, kiedy pacjentka leży niczym bez życia…”.
Nigdy by nie przypuszczał jak prorocze okażą się te słowa. Gdyby wiedział, pewnie w ogóle nie dopuściłby ich do myśli. Grunt, że rozległo się polecenie wciągnięcia z powrotem Doulitel, a potem krzyk cierpienia. James w pierwszym momencie doskoczył do Marka Pattera, którego ręka też, sądząc po jego minie, nie była w najlepszym stanie. Chwycił linę tak, by w możliwie bezpieczny sposób odciążyć dziennikarza.
Wtedy dopiero zobaczył co działo się na dole. Wielki jaszczur, czymkolwiek by był, pożarł Lyncha kłapnięciem niezwykłych rozmiarów szczęk. Obok leżał natomiast martwy Samson, na którego brak Wilburn nie zdążył wcześniej zwrócić uwagi.
…i wtedy przewrócił się, gdyż obciążenie na końcu liny znikło w aż zbyt jasny sposób…

* * *

Bestia zabrała się za zawieszony na kilku metrach statek. Może widziała w nim zwierzę, które zagrażało panowaniu jaszczura w tej krainie?

„O ile ten gad rzeczywiście jest tu panem…” – Jeśli jednak miał nie być, Jamesowi trudno było sobie wyobrazić w tej chwili istotę, która byłaby od niego straszniejsza.

Łapiąc wszystkie swoje rzeczy, doktor po solidnym konarze przeszedł na część drzewa bliższą pniu. Tam dopiero wyjął z bagażu strzelbę – bez wątpienia mogła mu być teraz przydatna.

Zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki wdech.

„Nie myśleć teraz o szerszej perspektywie, która maluje się przed nami. W tym momencie nie warto. Nie myśleć. Ale wszystko zapamiętać.”
 
__________________
Et tant pis si on me dit que c'est de la folie - a partir d'aujourd'hui, je veux une autre vie!
Et tant pis si on me dit que c'est une hérésie - pour moi, la vraie vie, c'est celle que l'on choisit!
Diriad jest offline  
Stary 04-03-2009, 07:42   #60
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Pojawienie się tego CZEGOŚ, zrobiło na Kirku większe wrażenie, niż wielce prawdopodobna śmierć kilku członków wyprawy. Chyba po prostu jego umysł nie przeanalizował jeszcze tej informacji, albo, co mogło okazać się całkiem realne, jego doświadczenia z kilku afrykańskich wypraw zmieniły nieco jego podejście do tematu śmierci.
Istotnie, widok ludzkich szczątków po odgonieniu stada hien, czy pracująych w zoo robotników zmasakrowanych przez rozwścieczonego słonia, któremu nie przypadł do gustu remont jego wybiegu był niezapomniany, lecz pozwalał oswoić się z podobnymi przypadkami.

Chwycił oderwany kawałek liny i przewiązując nią uchwyty torby lekarskiej, zarzucił sobie pakunek na plecy. Nie tracąc czasu wypełzł na najbliższy konar ogromnego drzewa, starając się dotrzeć jak najbliżej pnia. Podejrzewał, że właśnie tam wstrząsy wywołane przez szalejącego gada, bo właśnie z takim zwierzęciem mieli do czynienia, będą najmniejsze.

Zafascynowany przyglądał się osobnikowi, który wedle wszelkich danych naukowych, nie powinien żyć od milionów lat! Przerażenie, jakie wzbudzał jaszczur, mieszało się z podziwem dla jego gabarytów.

- Jak wspaniale byłoby umieścić takiego w ogrodzie zoologicznym... - powiedział półgłosem, nie zdając sobie sprawy, że plecie bez sensu. Bo raczej nie można było liczyć na to, że ten kilkumetrowy, nadzwyczaj agresywny stwór zechce dobrowolnie udać się do najbliższego portu i załadować na statek. Nie mówiąc o pohamowaniu pokusy pożarcia wszystkich odwiedzających zoo.

Stwór był ogromny. Wielgachna paszcza z ostrymi zębiskami świadczyła o łatwości, z jaką gad musiał radzić sobie z pokarmem. Brak trzonowców zgadzał się z agresywnym zachowaniem - z pewnością nie był roślinożercą. Stosunkowo słabo rozwinięte przednie łapy, których długie pazury wyglądały jednak na całkiem niebezpieczne, potężnie umięśnione łapy tylne i masywny, długi ogon, zapewne dla zachowania równowagi. Budowa ciała sugerowała, że zwierzę nie poruszało się na czterech, lecz na dwóch łapach, co zwiększało także jego zasięg szczęk na tyle, by zagrozić Dedalusowi wbitemu w koronę drzewa.

- Maszyna do zabijania... - z niekłamanym podziwem podsumował gabaryty i możliwości gada.

* * *

Niemal nie zważał na rozpaczliwe starania sir Williama i panny Chiary. Trzymał się kurczowo chropowatego pnia, omalże nie spadając w dół, gdy wychylił się zbyt mocno, nie przestając przyglądać się zjawisku na dole.

Miał w torbie kilka dawek środka usypiającego, który powinien wyłączyć z obiegu narowistego ogiera, może nawet słonia, ale wątpił, że zwierzę tych rozmiarów zareaguje na cały zapas środka nasennego, jaki posiadał. Pozostawała też kwestia sposobu zaaplikowania substancji. Znał z doświadczenia problemy z wkłuciem stalowej igły w strasznie grubą skórę słonia, nawet wtedy musieli szukać miejsc, gdzie była najcieńsza - chociażby w okolicach uszu. Gad poniżej, jak pozostali przedstawiciele tej grupy, uszu nie posiadał.

Hałas wywołany przez fajerwerki Williama spłoszył gigantycznego jaszczura, który wycofał się w głąb dżungli.

Korzystając z chwili spokoju, Beyers powiedział do pozostałych drżącym z emocji głosem:
- Tuaregowie, jak zwą zamieszkujących rejon środkowej Sahary Berberów, opowiadają, że w gdzieś w dżungli w dorzeczu Konga zamieszkują takie zwierzęta jak emela-ntouka, mbielu-mbielu-mbielu, czy nguma-monene. Inni mówią, że wszystkie te zwierzęta to w istocie jedno i to samo zwierzę. Do tej pory sądziłem, że te i podobne historie można włożyć między bajki... - przerwał na chwilę, jakby dopiero teraz dostrzegając zniszczenia spowodowane przez gada i krwawe szczątki, które jeszcze do niedawna były żywymi ludźmi.
- Nie chciałbym was martwić, ale coś tak dużego musi żywić się równie wielkimi lub przynajmniej licznymi ofiarami. To oznacza, że takich jak on może być więcej... - znowu przerwał, tym razem dlatego, że stwór wrócił.

- Może udałoby się zrzucić jeden z tych pojemników z gazem, obciążając go odpowiednio, i wywołać jego eksplozję tuż obok gada. Przy odrobinie szczęscia uda się go spłoszyć na dobre, albo nawet zabić - rzucił pomysł, który pewnie w tej, lub innej formie chodził po głowie innym członkom wyprawy. - Wybuch jednego pojemnika nie spowoduje tyle zniszczeń, co wszystkich, jeśli uda mu się zrzucić Dedalusa. - dodał.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172