Przejeżdżając przez korek pomyślałem ,że lepiej z nim nie zadzierać, tym Johnem… Przecież widziałem co zrobił tym młodym. Gdy dojechaliśmy na miejsce i Calamenzo zaprosił nas na drinka od razu poczułem ulgę, wiedziałem ,że wszystko się udało. Rozsiedliśmy się wygodnie w pięknym salonie, meble z dobrego drewna, wygodne fotele i kanapa a także piękne obrazy nic tylko podziwiać. Osobiście bardzo pasował mi ten wystrój. Gdy dostaliśmy wiskhey spojrzałem na Capo i zapytałem się: - Pan nie pije?
- Dzisiaj nie, muszę coś jeszcze załatwić.
Zabrałem szklankę i napiłem się wiskhey. Po jednej, nie pełnej szklaneczce uznałem ,że przecież muszę nas jakość dowieść do tej willi. Poczekałem aż John będzie już kończył pić, pożegnałem się z obojgiem i zanim,wyszedłem by zapalić na zewnątrz zapytałem się czy nie odwieść Johna do domu. Odmówił, twierdząc ,że ma blisko. Wsiadłem do samochodu i pojechałem w stronę swojego domu, jednak nie do niego. Po drodze zatrzymałem się przy pewnej restauracji gdzie Rodzina ma „rabaty”… Duże „rabaty”. Poprosiłem o stek z sałatą i piwo. Wszystko było pyszne, a jakże by inaczej, przecież nie chcą mieć 2 razy droższych „opłat”. Podziękowałem i wyszedłem na ulicę, było już ciemno, pewnie koło 22. Do domu miałem 5 minut samochodem i jakieś 15 minut pieszo, jednak nie chciało mi się rano zapierdalać przez ten tłok do samochodu zaparkowanego tutaj. Więc wsiadłem i podjechałem pod swój dom, zamknąłem auto i wszedłem do mieszkania, nie zbyt wystawnego ale przytulnego i miłego. Żaden luksus… Pomyślałem ,że przydałby mi się jakiś obraz bo coś pusto na ścianach. Rozebrałem się, załatwiłem potrzeby i umyłem i poszedłem spać, upewniając się ,że drzwi są zamknięte. |