Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2009, 21:58   #11
Asmorinne
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Znała dobrze te korytarz, mimo że oświetlały go zaledwie kilka dogasających świeczek i było dosyć ciemno, dobrze orientowała się w tych rejonach. Od czasu do czasu spoglądała za siebie, na Rona i Enrica. Szukając wsparcia ich spojrzeń. Bała się tego, co zobaczy, nadzieja jednak pchała dalej. Jej matka musi żyć...musi ją zobaczyć, opowiedzieć o wszystkim. W końcu to ona dała jej życie, nie ważne, jaką niedoskonałą była, nikt nie jest idealny. Z każdym krokiem przypominała sobie wszystko i wybaczała, każdą, nawet najbardziej upokarzającą krzywdę usprawiedliwiała. Wymazywała je z pamięci idąc tym nie chcącym się skończyć korytarzem mroku.

***

Drzwi do pokoju hrabiny były zamknięte na klucz. Na szczęście długo nie musieli się trudzić, aby je wywarzyć. Kawałek dębowej ławy wspaniale w tym pomógł mężczyznom.
- Więzili ją! Jak śmieli!
Pokój był zdewastowany, Lyonetta nigdy nie widziała go w takim opłakanym stanie. Przeraziło ją to, spoglądała na ruinę i szukała matki. Pięknie ozdobione stroje leżały na podłodze, bezcenny rzeźbiony stolik połamany na pół...
To świadczyło, że osobie, która tu była, nie zależało na bogactwie. Szukała czegoś innego... Pierścienia? Czyżby naprawdę miał tak wielkie znaczenie?
Hrabina spała na pięknym okrytym baldachimem łożu. Lyonetta spoglądała na nią chwilę. Miała ochotę krzyknąć i uściskać ją. Horietta leżała spokojnie, przykryta kołdr, spod której wystawał jej tylko czubek głowy. Dziewczyna podeszła powoli i przykucnęła przy niej. Spała mocno, nie obudziła się. Złapała ją za rękę. Wstrzymała oddech i zadrżała. Dłoń jej matki była...zimna i sztywna... Nie, to nie możliwe! To nie może być prawda! Matka miała często zimne dłonie... Odkryła delikatnie kocyk. Nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. Ujrzała jej bladą twarz... Zaczęła się cofać, nie mogła znieść tego widoku. Cofała się, dopóki nie natrafiła na przewrócone krzesło. Potknęła się. Leżąc zasłoniła oczy dłońmi. Ciągle widziała te sińce pod oczami, tę nabrzmiałą szyję i czerwoną ranę...pozostałość po wisielczej pętli...

Enrico podszedł do ciała, spojrzał na nie. Był doświadczonym wojownikiem, widok śmierci nie był mu obcy. Przykrył hrabinę kocem. Następnie wpatrzył się w Lyonettę. W żadnym ze znanych mu języków na taką chwilę nie było słów na pocieszenie i wiedział, że takie słowa nie istnieją. Dlatego przytulił ją, tak jak wtedy w klasztorze, bezbronną, dopiero co uratowaną, niewinną...

***

Czas uciekał. W każdym momencie mógł się ktoś zjawić.
- Musimy uciekać...pani hrabianko... hrabino – powiedział zdenerwowany Ron stojący na czatach.
- Nie...nie zostawię ciała matki... – obydwaj mężczyźni utkwili w niej pytające spojrzenia
- Zostanie pochowana, nie pozwolę bezcześcić jej zwłok, musi zostać pochowana po chrześcijańsku...chociaż, tyle mogę dla niej zrobić... chociaż tyle - załamał jej się głos, ale wstrzymała łzy.
Musimy opuścić zamek... – usłyszała i dopiero teraz zdała sobie sprawę z beznadziejności sytuacji. Musieli uciekać, ale gdzie? Do Edwarda de Bolois? On na pewno by pomógł jej w potrzebie to jego obowiązek. Owszem nie przepadał za jej ojcem, mimo tego był lojalny i dbał o opinie człowieka prawego.
- Muszę coś zabrać... – powiedziała do siebie. Wstała i pośród sterty bałaganu podeszła do opustoszałej szafy, która tylko z pozoru wydawała się bez zawartości. Otworzyła dolną skrytkę, następnie małe pudełko, gdzie przechowywano drobne klejnoty i dokumenty. Wyjęła małe zawiniątko. Był to akt nadania praw ziemskich. Podejrzliwy Edward, mimo że Lyonettę widział kilka razy, na pewno dopomniałby się o dokument potwierdzający jej wiarygodność. Z dokumentem potwierdzonym pieczęciami miała pewność, iż De Bolois nie będzie miał wyboru, chyba.....
Całą zawartość pudełka wsypała do sakwy. Rzucił jej się w oczy naszyjnik. Poznała go należał do jej babki. obiecała go jej Horietta, gdy weźmie ślub z Rochellem. Spojrzała na czekających mężczyzn i obok owinięte w koc ciało matki. Nie tak miało być... co się porobiło z jej poukładanym dotąd życiem? Który krok był tym złym? Fakt, zawsze marzyła o przygodach, niezliczonych miastach, które zwiedzi, o niekończących się przejażdżkach konnych, w końcu o uczuciu... Ale na miłość Boską, za jaką cenę?! Zdarzyło już się tak wiele... za dużo, aby myśleć, że będzie teraz tylko lepiej... żeby myśleć o dawnych namiętnościach...
- Musimy ruszać jaśnie panienko – wyrwał ją z zamyślenia Ron. Piegowata twarz zawsze była jej przyjazna, wiedziała, że pójdzie za nią nawet w ogień. Co do Enrica, nie była pewna. Uratował razy, widział wtedy...nieosłoniętą... przytulał, pocieszał, był z nią, kiedy tego potrzebowała. A może wykonywał tylko należycie swoje obowiązki? Może tak naprawdę go nie obchodziła, a jedynie kazał mu tak jego honor? Tego nie wiedziała i wiedzieć nie mogła. Zastanawiała się, co zrobi... czy zostawi? A może wyruszy z nią do Bolois, licząc na hojne wynagrodzenie? Co zrobi?
- Tak... idziemy... – wyrwała się z tych niepokojących myśli.
- Ale dokąd? – po chwili spytał Ron.
- Do szlachetnego człowieka, rycerza Christophera. Tam będziemy bezpieczni... na wschód od zamku.
- Ruszajmy, więc – ponaglił tym razem Enrico, wskazując gestem Ronowi ciało hrabiny.

Musieli wyjść teraz z zamku. Lyonetta bała się strasznie, cały czas rozglądała się nerwowo. Dotarli do korytarza, Ron, z ciałem matki na plecach, spowalniał. Nie mogli iść szybko, do tego rzucali się w oczy. Na domiar złego korytarz, którym szli, znacznie ograniczał ruchy rudowłosy. W pewnym momencie usłyszeli głosy. Rozejrzeli się. Nigdzie nie było żadnego schronienia! Musieli zawrócić. Ron w pośpiechu zostawił ciało hrabiny i dogonił kompanów. Skryli się w ciemnym zakamarku. Lyonetta poczuła jak coś chodzi jej po nodze. Zerknęła pod suknie, omal nie krzyknęła. Gdyż w najlepsze spacerował sobie po jej stopie obrzydliwy szczur!


Do tego tuż za nią na jakimś sznurku siedział kolejny. Czarne oczka spoglądały prosto w jej nos. Pobladła dziewczyna ścisnęła Enrica za ramie, wskazując mu je drżącą dłonią. Mężczyzna próbował je odgonić, lecz te uparcie siedziały na swoich miejscach. Sept Tour zmiął w ustach przekleństwo. Usłyszeli nagle bardzo wyraźnie ciężkie kroki, dopiero to podziałało, szczury zniknęły w mroku.

- Ej Greg! Słyszałeś nowinę?
- Taa co?
- No, bo wsparcie przyjdzie, pono od samych z Nanntes, Angres, Tours, Bolois i Orleans
- To spierdalamy?
- Nieeee, właśnie nie, oni jest po naszej stronie, zamek jest już nasz...
- No, to dobra nowina, wcale nie spieszno mi stąd ruszać, ale i tak jest już nasz, tylko więcej łap do łupów przybędzie.
- Taa i do, dziewek kurwa.
- Niech sobie lepiej dadzą spokój, my tu pierwsi byli
- I tak nic na to nie poradzim.


Kroki i głosy oddalały się. Lyonetta stała jak zamurowana, nie wierzyła w to, co właśnie usłyszała. Angres, Tours...wszyscy zdradzili, a Edward de Bolios był we wszystko wmieszany? Jak to się stało? Tylko na jego pomoc mogła liczyć, a teraz wszystko runęło... Co ma teraz zrobić?

- Wszystko dobrze? – spytał inteligentnie zatroskany Enrico
- Nie, nie jest dobrze – zbyła go słowami i wyszła za Ronem z ukrycia. Nie było czasu dłużej dyskutować. Nie było czasu na nic.


***


Zapadła gęsta noc, chmury odsłoniły niebo ukazując w całej okazałości rozgwieżdżone niebo.
Trzej wojacy konno patrolowali, okolice podgrodzia, licząc na łatwy łup. Z zamku uciekali wciąż to nowi mieszkańcy, nie dopilnowani przez pijanych żołnierzy. A noc była ku temu najlepszą porą. Tak właśnie zdobyli swoje konie i wiele innych cennych przedmiotów. Wszyscy mieli takie same napierśniki, a broń przy bokach w gotowości. W pewnym momencie jeden spostrzegł trzy postacie zmierzające w stronę lasu.

- Tamta czarnowłosa, jest niezła teee zobacz Dart... – brodaty szturchną kolegę, ten raptownie otrzeźwiał.
- Noo całkiem niezła, chodźmy tam, jeszcze jedną niosą - powiedział i popędził konia
- Dajcie już spokój z dziewkami, mało wam było? – dołączył się trzeci, wyraźnie rozleniwiony.
- Stul pysk Fred! Chędożenia nigdy nie jest za mało...no chyba, że ktoś nie wprawiony to ma problem - dwóch zaśmiało się obleśnie.
- Odpierdol, się dobra? Bo juchy ci spuszczę – chwycił raptownie miecz.
- Daj już spokój, napij się lepiej – uspokoił sytuacje Dart. Brodaty Fred przyjął manierkę i wypił do dna. To uspokoiło go i ponownie wprowadziło w stan rozleniwienia.
- Eeeej tam! W imieniu naszego wspólnego pana, macie podzielić się z nami waszym łupem – powiedział pomysłodawca całego zamieszania, gdy byli już za plecami swych ofiar.
- A co wam do tego? – krzyknął Enrico odwróciwszy się. Ron stał jak zamurowany, próbował ukryć swoje zdenerwowanie. Lyonetta nie wiedziała, co począć, zerkała tylko na rycerza zaniepokojona.
- A do tego, że trza się dzielić...a nas jest trzech... – powiedział brodaty i spojrzał na swoich kompanów, jeden z nich zsiadł z konia i powoli zmierzał w kierunku dziewczyny.
- Nie chcemy zwady... oddajcie kobiety po dobroci, a nic wam się nie stanie.
Lyonettaspoglądając nerwowo zrobiła kilka kroków do tyłu, Enrico w dalszym ciągu stał spokojnie przypatrując się całemu zdarzeniu. Wyglądał na opanowanego, tak jakby wszystko miał pod kontrolą. Nie można tego było powiedzieć o Ronie, który zrobił czerwony. sprawiał wrażenie jakby miał rzucić zaraz ciało i podjąć walkę.
- To jak panowie, wolicie jednak próby siłowe? – odezwał się konny, skinąwszy do Darta, aby pochwycił dziewczynę. Enrico zareagował. Kopnął kierującego się w stronę Lyonetty mężczyznę. Następnie szybko obronił się przed ciosem jednego z konnych. Ron nie wytrzymał. Rzucił ciało. Ruszył na trzeciego. Nie wiedziała co zrobić. Dopiero słysząc szczęk otrząsnęła się. Kamieniem, walnęła z całej siły, pochylonego Darta, który jeszcze przed chwilą próbował ją pochwycić. Sept Tour zdążył już zdjąć swojego przeciwnika, a później również pomógł Ronowi. Po przeciwnikach zastały tylko konie. Przydadzą się. Musieli uciekać, gdyż zaraz mogli zjawić się inni. A teraz do zagajnika, tam czekała służba.
Enrico pomógł rudowłosemu wpakować ciało hrabiny na konia. Ruszyli.
- W bok! – krzyknął Enrico gdyż w oddali spostrzegł następny patrol.
- Szybciej – ponaglił Rona. W głębi duszy sam dobrze wiedział, że koń nie przyśpieszy niosąc dwie osoby. Zaklął w duchu, gdy patrol zaczął galopować w ich kierunku. Napiął kuszę. Nie było sensu dłużej zwlekać. Lyonetta wyszła na prowadzenie, popędzając konia. Sept Tour strzelił. Jedno z ciał zwaliło bezwładnie. Zaskoczeni jeźdźcy przyśpieszyli. Enrico naładował kuszę. Musiał zwolnić. Strzał trafił następnego. Bezbłędnie. Zostało jeszcze dwóch. Dogonili Rona i zaatakowali jednocześnie. Rudowłosy bronił się. Enrico błyskawicznie dołączył do walki. Nie zdążył. Ron osunął się. spadł z konia, który spłoszony pędził dalej z ciałem.
Lyonetta wstrzymała konia, patrząc jak Sept Tour zaatakował mieczem wrogiego wojaka. Szybki cios i pchnięcie. Przeciwnik zachwiał się i runął z konia. Enrico skoczył na następnego, który już pochylał się nad nieprzytomnym Ronem. Szych. Przeciwnik zrobił wprawny unik, sam zaatakował. Blok i zaraz po nim cios, lecz nie śmiertelny.Enrico spróbował drugi raz, okaleczony przeciwnik nie miał już szans. Dołączył do swoich kompanów w zaświatach. Rycerz zawrócił konia i ruszył do Lyonetty, która klęczała przy chłopaku.
- Co z nim? - zapytał zsiadając
- Nie wiem jest nieprzytomny... - powiedziała bezradnie, podczas gdy on wziął manierkę i wylał zawartość na twarz Rona. Nieprzytomny otworzył oczy.
- Dasz radę wsiąść na konia? - Spytał od razu. Chłopak tylko patrzył na niego zdezorientowany, jakby nie pojmując jeszcze znaczenia słów.
- Eee – wyjąkał coś niezrozumiale.
- Ocknij się, musimy uciekać, wsiądziesz na konia?
- Taak – powiedział łapiąc się za krwawiącą nogę. Nie wstawał jeszcze. Lyonetta wraz z Enrico mu pomogli.
- Poczekaj zaraz ci to obwiąże – już darł koszulę jednego z zabitych na pasy. Przewiązał mu ranę. Ron jękną boleśnie.
- Szybciej zdaje się, że widzę następnych... - rzuciła Lyonetta
- Utrzymasz się w siodle? – jeszcze spytał rycerz, Ron pokiwał głową twierdząco. Ciężko było się przekonać do takiej odpowiedzi, lecz nie mieli wyboru. Ruszyli dalej.
Ale do zagajnika nie było szans, nowy patrol odciął im już drogę powrotu.

***

Zbliżało się południe, wioska była już niedaleko. Zmęczenie coraz bardziej dawało po sobie znać, ranny Ron ledwo trzymał siew siodle. Lyonecie kleiły się oczy i kilka razy omal nie spadłą z konia. Martwiła się, iż nie pozna twarzy rycerza Christophera. Jak on może teraz wyglądać? W końcu widziała go ostatnio dwa lata temu, na balu i to też tylko chwilkę. Jeszcze z dzieciństwa pamiętała jednego z jego synów nieco starszego od niej. Christopher od lat słynął ze swojego męstwa i nieskalanego honoru rycerskiego, od lat był wiernym wasalem jej ojca i nigdy go nie zawiódł. Jego mała wioska składająca się z 5 domów na krzyż, kościoła i siedziby rycerza zwała się Dubois. Ale najpierw kościół. Trzeba było niezwłocznie pochować matkę, aby w końcu uzyskała spokój ducha.


***

Zaraz obok kamiennego kościoła mieścił się mały cmentarz. Ksiądz szybko zmobilizował dwóch parobków, którzy wykopali dół. Ciało hrabiny, zawinięte w białe płótno, ułożyli ostrożnie. Nikt już nie trudził się z obmywaniem zwłok, było na to za późno.

Po łacinie zmawiał cicho modlitwę, która płynęła razem z wiatrem ospałymi rzekami przestworzy. Po drodze słowa zamieniały się w kłujące pnącza, szczególnie godząc w Lyonettę. To właśnie na jej sercu owijały się pozostawiając głębokie szramy. Nie wytrzymała w końcu tego bólu, rozpłakała się. Było jej coraz ciężej wdychając takie przepełnione smutkiem powietrze. Modlitwa jednak nie kończyła się...to co stało się, nie odstanie się już...





.... to co nam jest przeznaczone...tego nie unikniemy. Co ona zrobiła, że spotykają ja takie przykrości? Dlaczego? Ciągle pulsowało w głowie pytanie, już od dłuższego czasu jej nie opuszczało. Dobrze wiedziała, że już niczego nie odwróci, że musi iść dalej...dalej... Ale skąd na to wszystko wziąć siły? Jak pokonać na ten wiatr wiejący ciągle w twarz...Potrzebowała chwili wytchnienia, złapania oddechu...

Ciało powoli znikało pod ziemią, parobkowie uwijali się dosyć szybko, widać było, że nie straszna im ciężka praca. Zaraz zrobili kopiec, pokłonili się i zostawili ich.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline