Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2009, 22:24   #54
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Mokele-Mbembe..." - Ta jedna myśl kołatała się w głowie zaskoczonego Williama. - "Żywa legenda..."

Zerwał się na równe nogi. I zatoczył się, gdy "Dedalusem" wstrząsnęło potężne szarpnięcie. Potem drugie...

Nie było czasu na przyglądanie się potworowi. Cook bez wątpienia miał rację. Trzeba było opuścić pokład. Stwór najwyraźniej uznał ich statek za wroga i usiłował ściągnąć go i rozprawić się z nim bezlitośnie.

- Bagaże w dłoń i uciekamy - powiedział. Swój plecak miał przy sobie. Pakunek z bronią leżał nieopodal. - Tędy. - Kilka ciosów maczetą wystarczyło, by poszerzyć jeden z otworów zrobiony przez konar, który zjawił się w saloniku z nieproszoną wizytą. Co prawda osłabiało to nieco i tak już nadwyrężoną konstrukcję, ale ze względu na położenie "Dedalusa" niemożliwe było wyjście przez okienka, które w tej chwili znajdowały się prawie na suficie. Wspinanie się ku nim po prawie pionowej podłodze-ścianie wymagałoby niemal ekwilibrystycznych zdolności. - I trzeba zabrać liny...

Z tego, co poprzednio przyniosła panna Nadia zostało dosyć dużo, by zdołali przywiązać i siebie, i ocalony bagaż do gałęzi.

- Panno Chiaro - powiedział - proszę przodem. Zajmę się Voltą...

To ostatnie mogło się okazać obietnicą bez pokrycia, ale miał nadzieję, że instynkt samozachowawczy Volty ułatwi mu zadanie.


Drzewo nagle przestało się trząść..
William spojrzał na dół. Potwór zajęty był czymś, co leżało na ziemi. William postanowił nie dzielić się z nikim tym, co zaobserwował. Informacja, że właśnie został zjedzony Samson, nie mogła pozytywnie wpłynąć na nastroje.

Korzystając z chwili przerwy we wstrząsach zaczął pomagać w wynoszeniu tego, co udało się ocalić z ekwipunku.


- Idę zobaczyć, co z tamtymi - powiedział, gdy już w ostatnie osoby przedostawały się na drzewo.

Ruszył w stronę maszynowni. Co prawda najchętniej opuściłby jak najszybciej pokład "Dedalusa", ale... Nazywało się to niestety obowiązkami, a skoro to on był odpowiedzialny za bezpieczeństwo...
Ledwo zrobił dwa kroki w kierunku drzwi, gdy na będącej obecnie podłogą ścianie pojawiło się długie pęknięcie. Wstrząs rzucił go na kolana. O dalszej drodze nie było mowy, chyba że zamierzał niepotrzebnie ryzykować życiem.
Cofnął się i wydostał przez zrobiony wcześniej otwór.
Trzaski za jego plecami sugerowały, że "Dedalus" się po prostu rozpada.
Przedostał się w pobliże pnia. Przymocował bagaż do gałęzi.

- Pomóc komuś? - spytał. Zawsze istniała obawa, że ktoś nie mógł odpowiedni silnie się przywiązać.



Teraz było trochę czasu na to, by przemyśleć całą sytuację.
Rozbili się. Stracili trzy osoby i środek lokomocji. Musieli jakoś pozbyć się potwora, a potem...

A potem będą mieli kolejne kłopoty.
W osobie Elizabeth Doulitel stracili nie tylko biologa. Prawdę mówiąc, znał ją najlepiej ze wszystkich. I chyba najbardziej ją lubił. Dużo bardziej, niż Lyncha, który swoją postawą i ponurą miną na sympatię nie zasłużył. Może później stosunki między nimi ułożyłyby się jakoś, ale początki nie były zachęcające.
Szkoda było również Samsona. Pracowity i pogodny asystent profesora z pewnością byłby cennym towarzyszem. Gdyby przeżył.

Od początku ekspedycji w taki czy inny sposób ubyło pięć osób. Posuwać się to będzie w takim tempie, to za parę dni nie zostanie nikt.
Statek powietrzny przestał im służyć, co stawiało ich w nader kłopotliwej sytuacji, bo raczej nie było nadziei, by Salvatore zdołał naprawić wrak, uwzględniając przy tym potwora, usiłującego zniszczyć to, co z "Dedalusa" zostało.

Nie byli w stanie zabrać całego ekwipunku. Nie mieli tragarzy. A skoro nie mogli zabrać towarów, to nie zanosiło się na to, by mogli ich później wynająć.
Powietrzna podróż oprócz zalet miała i wady. Niestety.
Czyżby mieli po prostu wrócić na wybrzeże?

Bez względu na dalsze plany trzeba było najpierw zejść z drzewa, czego w tej chwili zrobić nie mogli. Potem trzeba było wymanewrować inne potwory, bo trudno było się spodziewać, by ten, który ich prześladował, był jedynym przedstawicielem swego gatunku.
Następnym problemem było zejście po liczącym z pół mili wysokości zboczu płaskowyżu.
W stosunku do tych problemów późniejszy powrót do cywilizacji to był po prostu spacerek...


William spojrzał w dół. Między gałęziami można było zobaczyć potwora, który stał na tylnych łapach i wielką paszczą uparcie usiłował dosięgnąć sterowca.

William nigdy nie widział takiego stwora. Na pierwszy rzut oka nazwałby to stworzenie smokiem, ale różnice między mitycznym Dragonem, a potworem, który ich nękał były dość znaczne.

"Mam nadzieję, że nie zionie ogniem" - zabawna, acz nieco niestosowna w tej sytuacji myśl przemknęła mu przez głowę.

Przerośnięta jaszczurka miała nieproporcjonalnie wielki łeb, a ogromna paszcza najeżona była niesympatycznie wyglądającymi zębami. Tylne łapy wydawały się stworzone do biegania, zaś przednie... Nie nadawały się chyba do niczego.
Czytał kilka lat temu, że koło Oksfordu odkryto jakiś wielki, nietypowy szkielet. Wtedy się tym nie interesował.
Stworzenie przypominało odrobinę krokodyla. Jeśli miało tak samo twardą skórę, to nic dziwnego, że kule z winchestera Lyncha nie zrobiły mu krzywdy. Nawet z ekspresu, chociaż kula z tej broni powalała bez trudu słonia, trzeba by trafić w odpowiednie miejsce. A jak na razie potworek nie chciał się ustawić do strzału. Poza tym strzelanie z tego trzęsącego się drzewa byłoby znacznie trudniejsze, niż wcześniej do antylopy.
Trzeba było zatem poczekać, aż się gad zmęczy, znudzi, ściągnie wrak na ziemię.
Istniała jeszcze jedna możliwość, ale z tym postanowił chwilę poczekać.
 
Kerm jest offline