Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2009, 22:35   #14
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
-Wracajmy - to było wszystkim co usłyszała tuż przed znajomym uczuciem ssania w dole żołądka, z chwilę potem zakradającej się do oczu czerni.

Sytuacja powoli zaczynała się komplikować. W ciągu jednego krótkiego dnia w życiu młodej dziewczyny stało się o wiele więcej niż zdołałaby pojąć i w spokoju wytrzymać. Kiedy biegła zieloną łąką miała szczera nadzieję, że to koniec koszmaru, że teraz będzie już tylko odpoczynek, ale nie. Iliel, Maab, Daan, w końcu to przerażające, przytłaczające swą pustką i charakterem bezkresne laboratorium i pęknięty amulet. Oko Iliel. Tyle razy o nim słyszała, czasami przestawała wierzyć niejasnym podaniom i mitom rozpowiadanym podczas pochmurnych, jesiennych wieczorów przy trzaskającym wesoło ognisku. Bo niby dlaczego miałaby istnieć jedna, jedyna rzecz, oddzielająca Nas o Nich? Wyrastająca wysoką barykadą, czy murem, rozgraniczająca przeciwności. Wyszukaną przyprawą doprawiającą absurd był jednak martwy kryształ, niczym relikwia ułożony na kamiennym piedestale, wśród strzaskanej oprawy i złotego zerwanego łańcuszka. To, jak dla niej, działo się za szybko.


- Rozumiesz co zobaczyłaś?
- z głębokiego zamyślenia wyrwał ją głos Iliel.
- Tak - odpowiedziała nie do końca zgodnie z prawdą. - Kiedy to się stanie?
- To dzieje się właśnie teraz, dziecko, a my nie możemy na to nic poradzić. Zupełnie nic.

Znowu siedziały nad brzegiem strumyka, w cieniu rozłożystego Drzewa. Nie zmieniło się nic. Słońce świeciło, ptaszki ćwierkały, woda płynęła w zupełnie irracjonalnym kierunku, wietrzyk lekko rozwiewał włosy.

- Nie rozumiem. Jak to teraz? Co to znaczy? - zapytała niepewnie, swobodnie dyndającymi nogami rozchlapując dookoła wodę.
- To znaczy dokładnie tyle ile usłyszałaś. Maab pędzi właśnie na Górę Wichrów. Tam wszystko się dokona. Nie możemy nic zrobić.

Białoskóra kobieta od nagłego pojawienia się znikąd na płaskim kamieniu nie wykonała najmniejszego ruchu. Siedziała tylko łkając cicho, roznosząc wokół siebie powalającą woń żałości.

- Jak to teraz? - trochę poirytowana już zachowaniem bogini zapytała młódka. - Przecież Daan zabrał Maab i uwięził ją, jak sam powiedział, w klatce.
- Jak ty nic nie rozumiesz, dziecko... - pociągnęła nosem. - Można powiedzieć, że Daan zdradził. Ale tylko mnie, tylko nas. Tak naprawdę zrobił to co nieuniknione. – monotonnym głosem dobitnie zakończyła.
- O czym ty bredzisz? - ze złością wpatrując się w zroszone licznymi łzami piękne oblicze Iliel krzyknęła. - Odpowiadając pamiętaj, że jestem tylko twoim głupim, nic nie rozumiejącym dzieckiem!
- Nie musisz krzyczeć, doskonale cię słyszę. Czego nie rozumiesz, kochanie? My przemijamy i nie da się zrobić zupełnie nic... - w geście rozpaczy podciągnęła kolana pod brodę, oplotła je rękoma i poczęła się bujać.
- Nie rozklejaj się, kurde! Jak to przemijamy? Przecież jesteś ze mną tu i teraz, cieszymy się, nic się nie zmienia.
- Wszystko się zmienia. W każdej chwili. Za kilka godzin wszystko co znamy skończy się bezpowrotnie. - szepnęła spuszczając głowę.
-Iliel, poczekaj - nie bardzo wiedząc co robić objęła kobietę ręką, ku swemu zdziwieniu słysząc jedynie ciche westchnienie. - Przecież jesteś Boginią! Boginią dobra i praworządności, to ty jesteś panią tego świata.

Nastała chwila milczenia, w której swym nieprzerwanym głosem szemrał tylko strumyk.

- Jak ty nic nie rozumiesz, dziecko... - ledwo słyszalnie powiedziała w końcu. - Ja, jak wszyscy, mam kogoś nad sobą, ten ktoś ma nad sobą kogoś jeszcze innego, a ponad nim jest już tylko samo Przeznaczenie, które żąda posłuszeństwa bezwzględnego, nie dopuszcza wyborów. Nie możemy nic zrobić. - dziewczyna o nieupierzonych skrzydełkach oparła głowę o ramię białoskórej i nie chcą jej przerywać milczała. - Zrozum - usłyszała po kilku minutach ciągnącej się w nieskończoność ciszy - że Maab przekupiła Daana tym, co miała najcenniejszego, tym co oferowała nie tak dawno i mi... Uciekła z więzienia i dąży teraz tam, gdzie od wiek wieków spoczywa Amulet. Zniszczy go. Tak być musi. Nie da się zrobić nic. - zamilkła dławiąc w sobie głośny szloch.

Promienie zachodzącego słońca tonęły w płyciźnie wód strumyka złocąc go i uszlachetniając jego łagodne rysy, przyprawiając o złudzenie, że to wcale nie zwykła przeźroczysta ciecz, lecz płynne złoto. Myśli kłębiąc się w głowie za żadną cenę nie chciały poukładać się na swoich miejscach. Musiała jednak dokończyć jakoś tą rozmowę.

-Mówisz, że Oko Iliel naprawdę ma taką moc, o jakiej słyszy się w tych wszystkich cudownych opowiadaniach z zamierzchłych czasów? - zapytała z pośpiechem wypowiadając każde słowo.
-Tak.
-Mówisz, że Maab chce je tak po prostu zniszczyć?
-Tak.
-Myślisz, że nic nie da się zrobić?
-TAK! -cienki krzyk wibrując w powietrzu powoli zamienił się w jeden z dźwięków towarzyszących najżałośniejszym z płaczów.
-Mylisz się Iliel, boska matko, mylisz się. Możesz walczyć. Proszę cię, Iliel!
- To koniec, mała różyczko, kocham was wszystkich, ale nie ma już nadziei. Zapamiętaj mnie dobrze. Żegnaj... - szepnęła ocierając łzy i tak po prostu, jak gdyby nigdy nic, zniknęła.

Ukośne promienie słońca, szum drzew i desperacja dziewczyny, która, wysilając wszystkie swe nikłe siły krzyczała w wniebogłosy, powtarzając wciąż to samo imię. Dusząca się tym jednym, jedynym słowem.

- Iliel!

Nie mogła zrozumieć tego co właśnie usłyszała, co zobaczyła. Nie wierzyła w to, że dla bogini jedynym z możliwych wyjść stała się ucieczka. Poczuła, że teraz to jej oczy robią się coraz wilgotniejsze. Powoli i jej udzielała się bezsilność i niema rozpacz. Siedziała zupełnie sama w swoim doskonałym, ukochanym świecie, pośród wesołych, kolorowych chmar motylków, czując na skórze popołudniowe ciepło, nad głową mając niebieskie niebo. Tylko w jej sercu rozrastał się żal zaściełający wszystko mroczną płachtą. Uczucie tak nieznane, obce, inne, niedoświadczone przez niemal cały okres życia, teraz z lubością przejmowało nad dziewczyną władzę i błyskając pustką nienawistnych oczu zabijało wszelką pozostałą odrobinę nadziei.

Daan naprawdę pozwolił Maab odejść? Najzwyczajniej w świecie pozwolił demonowi zła na swawolę? Czy ona rzeczywiście leci ku Górze Wichrów? Ma zamiar zniszczyć to co dla nas najpiękniejsze? Czy... Czy nie można nic zrobić?
- Aster! – wykrzyknęła nagle radośnie przycupnięta nad skąpanym w złotej poświacie strumykiem dziewczyna i zerwała się na równe nogi.

Biegła szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, łapczywie czerpiąc powietrze, zupełnie naga. Z jedną tylko myślą w głowie pędziła w dół łagodnego wzgórza, w kierunku malutkiej wioseczki wplecionej w zielone korony drzew. Dziwiła się swojej głupocie, temu, że o swojej mistrzyni i nauczycielce przypomniała sobie dopiero teraz. Kochana Aster, ostatnia nadzieja...

Spod jej rozpędzonych nóg, w popłochu, podkulając ogony pierzchały puszyste, nieoswojone koty. Stąpała po zielonej trawie, z wiatrem rozwiewającym jej długie blond włosy, utkwiwszy wzrok w jednym punkcie, wyrzucając z wewnątrz siebie zbyt pewną wygranej żałość, kurczowo, ryzykując wszystko co miała, łapiąc się cieniutkiej nici nadziei. Biegła. Nie... Ona... Ona leciała! Bezwiednie, ale silnie poruszając szarymi skrzydełkami z furkotem mknęła kilka metrów nad ziemią.

Co czuje się w takich momentach? Strach? Radość? Niepewność? Dziewczyna nie poczuła nic. Wiedziała, że dzieje się to co stać się miało, że to nic niezwykłego. Zupełnie tak jak po nocy przychodzi jasny brzask, jak po wysiłku miejsce ma zasłużony odpoczynek. Była spokojna.

Nie myśląc wiele opadła na sam środek niewielkiego kolistego placu, z czterech stron otoczonego niskim, przystrzyżonym żywopłotem. Z boku stała krągła kamienna studnia o drewnianym, malowanym brązem cebrzyku. Dalej, tuż za kręgiem zieleni, z brukowanej ładnie ziemi wyrastały przysadziste bryły dość dużych, zbudowanych z szarego, szlifowanego kamienia domów i strzeliste wieżyczki wen wkomponowane, przywodzące na myśl istną miniaturę zamku. Efektu dopełniała czerwona dachówka, starannie wypełniająca połać ostrego dachu.

Naga dziewczyna o gładkiej cerze, długich lśniących jasnych włosach i tchnącej spokojem twarzy przecięła plac i zwinnie przeskakując żywopłot dopadła drzwi jednego z okazalszych domów. Po chwili, nie zapukawszy nawet znikła wewnątrz.

- Aster! Aster! - krzyknęła od progu. - Jesteś tu?

Mały przedpokój, w którym dominowały drewniane, dębowe meble, ciemny wystrój, szybkie kroki.

- To ja! Aster! - z w pośpiechu nacisnęła klamkę drugich drzwi po prawej.

Tak jak myślała. Nie zmieniło się nic. Jej nauczycielka, jak zwykła czynić letnimi popołudniami, wylegiwała się w fotelu naprzeciwko ciemnego, martwego kominka, otoczona aurą tajemnicy, skryta w cieniu pokoju, po brzegi wypełnionego regałami pełnymi opasłych ksiąg.

- Aster! - dziewczyna podbiegła ku niej zdradzając wyraźne zniecierpliwienie. - Musisz mi pomóc.
- Spokojnie, mała, nie denerwuj się tak. - dobiegło z głębi skórzanego fotela odwróconego tyłem do przybyszki. - Myślałam, że jesteś na spacerze...
- Nie wszystko poszło tak jak byś tego chciała, ale to teraz nieważne - mówiła szybko, poszczególne słowa zlewały się w jedną niezrozumiałą całość. - Aster...

Kilka szybkich kroków i stanęła naprzeciw Aster. Ale...
Zanurzona w odmętach fotela siedziała, a właściwie to unosiła się przeźroczysta mgiełka łudząco przypominająca ludzką sylwetkę. Długie, zgrabiałe palce zaciskały się wokół poręczy, tylko te czarne niczym noc oczy...

-To ja, mała. - zjawa nie mając nawet zamiaru poruszyć ustami przemówiła bezuczuciowym głosem. - Ja, Aster, a w każdym razie jej część... Ona zostawiła dla ciebie wiadomość. Nie przerywaj mi - widząc, że dziewczyna wznosi ręce i wyraźnie zamierza się sprzeciwić powiedziała. - Wiem o wszystkim. - przemówiła po chwili milczenia. - Na Iliel nie możemy już liczyć. Ja musiałam działać, ty musisz do mnie dołączyć. Tam, gdzie jesteś, nie jest bezpiecznie. Przygotowałam dla ciebie odpowiedni wywar. Stoi na kominku. Wiesz co robić dalej. I jeszcze coś... Nie bój się mała! - zakończyła oschle, wypowiedzianą niemal na jednym tonie wiadomość.
-Gdzie mam iści? Czekaj!

Na jakiekolwiek wyjaśnienia było już jednak za późno. Zwiewna zmora rozpłynęła się bowiem w powietrzu, nie pozostawiając po sobie większego śladu.

Głowa tętniąca od myśli. Skrajny niepokój zakradający się do serca i niepewność. Nie, mimo wszystko ufała Aster bezgranicznie. Nie wystawiła by jej do wiatru.

Trzęsącymi się rękoma wymacała niewielki flakonik stojący na kamiennym, zdobionym kominku tuż za nią. Czerwona buteleczka wielkości wskazującego palca była starannie zakorkowana i opatrzona w pośpiechu wykonanym napisem: "Zaufaj mi dziecko". Wyjęła zatyczkę i siadając w fotelu wychyliła zawartość. Cierpki, gęsty płyn zapiekł w gardło, przyprawił o zawrót głowy. Potem była już tylko niebiańska lekkość i czerń.

Jej nieokryte zupełnie niczym ciało owionął zimny wiatr przyprawiając o nieprzyjemny dreszcz. Była już u kresu podróży, a nawet nie bardzo poczuła niewygody drogi przez przestworza. Wiedziała, że ktoś musiał jej pomóc. Pociągnąć ją. Ale nie to było teraz ważne. To otoczenie... Sprawiało wrażenie... bezkresu?

Stała na stromym, postrzępionym klifie, widząc w dole białe bałwany morskich fal z niemą złością uderzające o nieprzestępną, skalną ścianę. Ale było w nich coś niesamowitego, niespotykanego. One... żyły? Tak, to bardzo dobre określenie. Będąc tu, na górze, w ciemnogranatowej toni dostrzec można było migotliwe smugi świateł pędzące pod powierzchnią to tu to tam, raz przygasające, potem znowu, zupełnie w innym miejscu, wybuchające strumieniem jasności. Fale wspomnień tańczyły.

Gdzieś w oddali, od morskiego zwierciadła odcinały się dwa wielkie masywy wznoszące się ku samym czarnym, skłębionym chmurom grubo zasnuwającym szare niebo. Szczyty te, wydawałoby się, siłą zmuszał wodne tonie do formowania się w coś na podobieństwo zatoki. I nagle pewien, nic dotąd nie znaczący element, wyniósł się ponad wszystko. Drzwi...

Świetliste Drzwi jaśniejące gdzieś na samym środku morskiej zatoki. Z każdą chwilą ostrzejsze, rzucające coraz silniejszą poświatę na ciemne otoczenie.

Wiedziała, że to tam musi biec, że teraz są jedynym celem jej podróży. Celem, który trzeba osiągnąć za wszelką cenę... Leciała. Troszkę niezgrabnie poruszając małymi skrzydełkami, walcząc o utrzymanie równowagi, ale leciała. Tylko że... ktoś już ją ubiegł. Ktoś biegł wyłaniającym się znikąd szerokim pomostem. I był coraz bliżej. Widziała już rozsypane czarne włosy silnie kontrastujące z bielą zwiewnej sukni, nerwowe ruchy jakie wykonywała i klucz. Czarnowłosa w lewej ręce dzierżyła duży, złoty, połyskujący klucz i cudem tylko unikając zahaczenia o skraj swej długiej sukni biegła ile sił w piersiach.

Skrzące się światłem tysięcy gwiazd Drzwi obrastające nagle zielonym bluszczem, szybko poruszająca skrzydełkami dziewczyna lecąca nad czarną powierzchnią morza, kobieta w białej sukni pokonująca ostatnie metry dzielące ją od końca pomostu i...
Śmierć następująca jej na pięty.
 
Sulfur jest offline