"Con grande piacere lascio questo panino..." Z wielką przyjemnością opuszczę tą bułkę. "Ma non lo so, come loro imaginano che Volta..."Ale nie wiem, jak oni to sobie wyobrażają, że Volta... I przypomniał jej się przypadek, kiedy znaleźli wraz z
Anandem lwicę, która zabiła się schodząc z drzewa. Wlazła, widocznie zachęcona ofiarą jakiejś pantery i schodząc złamała kręgosłup. A raczej powiesiła się na jednej z gałęzi. Wielkie koty nie są stworzone do łażenia po drzewach. Chociaż teraz bestia będzie tylko swój kuper znosić z drzewa.
"La speranza muore l'ultima." Nadzieja umiera ostatnia.
- Dziękuję Doktorze - zwróciła się do
Wilburna, kiedy zawiązywał supełek na bandażu -
teraz przynajmniej nie będę aż tak nęcić afrykańskiej zwierzyny. - uśmiechnęła się miękko
- choć zaczynam powoli wyglądać jak mumia.
Wspólnymi siłami poprawili jeszcze bandaż na jej głowie i już była gotowa do... no właśnie do czego? Westchnęła.
"Che noia." Co za nuda. No bo co mogła? Panowie zajęli się ranną
panną Duolittel. Złapała jakiś niepotrzebny krótszy kawałek liny i zrobiła
Volcie szelki. Bestia trzymała się jej nogi jak przyklejona. Potem wyrzuciła jeszcze te kilka pozostawionych bezpańskich bagaży i z średnim zainteresowaniem poczęła śledzić wysiłki panów.
"Percio' e' importanete - per non nocere, non disturbare." Dlatego ważne jest - aby nie szkodzić, nie przeszkadzać.
Choć zazdrościła nieprzytomnej
pani doktor. Coraz bliżej miała do ziemi, a
Chiara nadal wisiała wysoko w konarach w niepewnej konstrukcji.
Volta lizała jej dłoń i przyjmowała delikatne głaskanie po głowie. Nagle cała sprężyła się jak do skoku i wydała z siebie jakiś dziwny dźwięk - coś na kształt skowytu i ryku. Wystawiła zęby i zaczęła się cofać fukając i groźnie warcząc.
- Volta, che cosa e' sucesso? Volta, co się stało? -
panience przeszły ciarki po plecach, gdyż tylko raz widziała takie zachowanie bestii. Kiedy zaatakował ich słoń.
Niepewnie zerknęła w dół i zamarła w bezruchu. Po
Lynchu i
pani biolog nic nie zostało. A na dole grasowało coś na kształt wielkiego aligatora, tylko z odpowiednio wielką szczęką czy ostrymi zębami.
- Mokele-Mbembe - szepnęła, zbladła. Zastanawiała się czy nie zacząć wrzeszczeć.
" Soltanto dove sara' il senso?" Tylko jaki byłby w tym sens?
Natomiast kiedy ta przerośnięta jaszczurka zdeptała kufer z papierem do JEJ rysunków, w jej duszy obudził się gniew. Ta mierna imitacja aligatora postanowiła zdeptać JEJ papier. Pięści same się zacisnęły, usta zmieniły w linijkę.
"Dove e' fucile?"
Gdzie jest strzelba?
-
Panno Chiaro - powiedział
William - proszÄ™ przodem. ZajmÄ™ siÄ™ VoltÄ…... "Che c'e', sull'albergo?" Czyli co, na drzewo?
- Jak pan sobie życzy - wysyczała przez zęby. -
Wybaczy sir, ale BestiÄ™ biorÄ™ ze sobÄ….
Bez ceregieli uderzyła
Voltę po tyłku liną zwracając jej uwagę na siebie. Było to bezwzględne, ale ta przeklęta jaszczurka upodobała sobie Dedalusa na drugie śniadanie. Oby jej metal ością w gardle stanął!
Złapała swojego owłosionego paszczura za przed chwilą zrobione szelki i wytargała wierzgającą na najgrubszą najbliższą gałąź. Nie lada wyzwanie, zwłaszcza że
Volta odwróciła się głową w stronę Moklele-Mbembe i ujadała ostro.
W końcu stały obie dość stabilnie na gałęzi.
Chiara usiadła zaraz przy pniu, wcześniej przywiązawszy towarzyszkę za szelki do wyższej gałęzi. Wyciągnęła szkicownik, ze smutkiem przewracając portrety trójki nieżyjących już towarzyszy i zaczęła rysować.
Szybko pojawiały się szkice. Bo cóż mogła zrobić więcej? Strzelby jej nie dadzą, choć chętnie poćwiczyłaby celowanie do małego celu per esempio l'occhio
. Na przykład oko. Nie mogła też płakać. Nie należało pokazywać słabości w obecnej chwili. Mogłaby jeszcze rzucić w przerośniętego aligatora ołówkiem. Albo wiecznym piórem. Z pewnością na stałe by go unieszkodliwiła. Albo zatańczy kankana i odwróci uwagę potwora od...
Zemdliło ją. Poczwara właśnie pożarła ciało
Samsona, podrzucając go do góry i nabijając na zęby. Miała wrażenie, że słyszy chrzęst kości.
Volta zaśpiewała na nosie i położyła się płasko na gałęzi, choć futro na grzbiecie nastroszyła na pionowo.