Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2009, 09:58   #4
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
10 maja 1844


Hotel North Gower był idealnym miejscem na uwieńczenie tych upojnych wieczorów i nocy. Robert Virgil znał właściciela i bez względu na porę dnia, zawsze ktoś na nich czekał. Tak jak i tym razem kiedy to dobrze po północy wracali z Pall Mall gdzie udało mu się załatwić wejście na pokaz najnowszego modelu fotoplastykonu Sir Charles'a Wheatstone'a. Roberta Virgila na ogół takie niepraktyczne ciekawostki całkowicie nużyły, jednak przy tej niesamowitej towarzyszce, magia stereogramów nie tylko na niej, ale i na nim zrobiła duże wrażenie. Do tego wszystkiego whiskey, dyskusje z ludźmi nieco ekscentrycznymi choć o zadziwiająco lotnych i dowcipnych umysłach i oczywiście ona sama. Ilekroć na nią spoglądał, ten czar jaki bezwiednie roztaczała unosząc kąciki ust... czuł się dobrze. Inaczej, a jednak dobrze. A to tylko utwierdzało go, że znalazł to co chciał...

Ranek przyniósł ze sobą chłodne majowe powietrze, które wdzierało się do ich pokoju gdy Robert Virgil stał przy otwartym oknie i palił spokojnie papierosa z mieszanką tytoniu, liści wiśni i kwiatostanów konopi indyjskiej własnego pomysłu. Obudził się znacznie wcześniej gdy było jeszcze ciemno. Otworzywszy wtedy oczy zobaczył jej jasną, okrągła twarz zwróconą przodem do niego. Wtulona w miękką poduszkę mruknęła przez sen i instynktownie przysunęła do niego. Jak przez mgłę pamiętał jak wczoraj zaśmiewając się omawiali nierzeczywiste, ale i niesamowicie zabawne z naprawdę pozytywnego punktu widzenia, wizje Sir Charles'a na temat wyglądu świata przed końcem tego stulecia. Potem gdy dotarli do pokoju, rozmowę zastąpił taniec ust żądnych mocniejszych od słów doznań. Kochali się powoli. Delektując się swoimi ciałami niczym najprzedniejszym Château Mouton Rothschild. A potem, gdy już czuli ukojenie od dawna odczuwanego braku siebie nawzajem, usnęli.

Była siódma rano. Robert Virgil kończył dopalać papierosa. Przyjemnie wytrawny dym mile łechtał mu podniebienia gdy uświadamiał sobie niechętnie, że jego świat kończy się właśnie na jego oczach. Coś w nim samym zdawało się właśnie śmiać z jego rosnącego przywiązania. Zirytowany tą myślą, zgasił papierosa i wydmuchnął resztę dymu z płuc. Spała cały czas, przykryta do połowy pleców atłasową pościelą. W środku było na tyle ciepło, że nie odczuwała jeszcze zimna. Tak subtelnie powabna... tak bystra i cięta... tak... tak idealna...

Założył na swój frak wieczorowy, płaszcz i zamknąwszy okno ostrożnie wyszedł z pokoju. Puszczając klamkę miał już postanowienie, że nie dopuści więcej do podobnego błędu. Uregulował rachunek i zamówił dorożkę. Potem odszedł pieszo w stronę Piccadily. Stamtąd już niedaleko było do domu Oswalda, z którym przydałoby mu się wychylić teraz szklaneczkę cierpkiej Glengoyne. A na wieczór może uda mu się umówić z Sabine...


18 lipca


- Możesz sobie podarować szczegóły Jenkins. W taj kwestii interesuje mnie tylko i wyłącznie twój komentarz.
Jenkins Miles, starszy łysiejący mężczyzna o szpakowatych włosach i brzydką blizną przechodzącą przez jego prawy policzek aż do skroni stał niewzruszony przed swoim pracodawcą. Robert Virgil wiedział, że jego subiekt jest już przyzwyczajony do takich warunków pracy. Wykonywał swoją pracę bardzo dobrze i rzadko zawracał głowę baronetowi. A to się liczyło. I to bardzo. Dlatego też stary weteran wojen spod Waterloo dostawał sowite wynagrodzenie, na które czuł, że zarabia. Na dodatek Virgil po paru latach nauczył się, że warto zaufać wyczuciu Jenkinsa w pewnych sprawach.
- Moim zdaniem, sprawa jest niewarta niepotrzebnych obaw. Sir John Dalton przeszedł już dwa zawały i jako człowiek inteligentny zdawał sobie sprawę z możliwych konsekwencji zażywania kantarydyny. Fakt, że czuje się słabo przypisałbym raczej jego wiekowi i tak samo zrobił lekarz, który go badał.
Robert Virgil przez chwilę patrzył przez okno opisane układającymi się w łuk słowami „Apteka Windermare”. Sprawa była niby błaha, bo i rzeczywiście wiekowy mąż Królewskiego Towarzystwa miał święte prawo czuć się słabo. Niemniej skandale w Londynie to rzecz całkowicie niekontrolowana i niejednokrotnie całkowicie pozbawiona logiki.
- Dobrze. To mi wystarczy. Tu masz dyspozycje na ten miesiąc od mego wuja – to rzekłszy skinął ręką na Joshuę, który podał subiektowi plik kartek spiętych tasiemką. - Wyślij do mnie kogoś jak będziesz miał na ten temat jakieś nowe informacje. To tyle. Widzimy się za tydzień.
- Tak jest Sir. Dowidzenia Sir.
Joshua pośpiesznie otworzył drzwi przed baronetem, po czym obaj wyszli na zewnątrz. Hamlet Towers zdawało się kipieć od przechodniów dzisiejszego popołudnia.
- Do Ravenscourt Park Joshua – rzekł Virgil gdy zasiadł wygodnie w dorożce hansoma. To był zdecydowanie czas na obiad z Whytock'ami. - Tylko Joshua. Tym razem wybierz najkrótszą drogę, bo zwiedzanie Londynu mnie naprawdę nie bawi.


19 lipca


- Ładnie tu – szepnęła idąca z nim pod rękę dziewczyna. Była niewysoką brunetką o krótkich, lecz ładnie upiętych z tyłu włosach – Jak już otworzą ten park będę tu codziennie przychodziła.
- Gdyby poczciwy John Nash wiedział o tym za życia, z pewnością miałby większą motywację, by ukończyć projekt przed swą śmiercią. Regent's Park wydaje się stworzony dla ciebie Gemmo. Niestety ostatnie prace potrwają jeszcze pewnie rok.
Dziewczyna uśmiechnęła się ładnie i trochę zbyt szeroko. Zorientowawszy się jednak, szybko opuściła wzrok i odparła.
- Postaram się jakoś wytrzymać do tego czasu... A Pan Panie Virgilu nie powinien mi takich rzeczy opowiadać.
- A dlaczegóż to Gemmo? Wkrótce wyjedziesz, a mi już nawet nie wolno ci nic miłego powiedzieć?
- Dobrze zatem. Wolno. Słucham –
wyrobiona minka osoby oczekującej podziwu zawitała na jej twarzy gdy odwróciła wzrok udając, że wcale nie jest specjalnie zainteresowana.
- Gemmo. Jesteś niemożliwa. Nie ma w tym całym ogrodzie chyba takiego kwiatu, którym byś nie była. Od wdzięcznej skromności Twoich fiołkowych oczu, poprzez liliową delikatność twarzy, a kończąc na różanych ustach... Nie wyjeżdżaj jeszcze. Proszę.
- Oh Virgil. Tak bym chciała... ale papo już postanowił. Ale wiesz? Przyjdź do mnie proszę dziś wieczorem, dobrze? Od strony ogrodu...
- Dobrze Gemma...



20 lipca


Na bal przybył lekko spóźniony. Ubrany w sposób niczym się niewyróżniający w tradycyjny ciemny frak, któremu daleko było od najnowszych krojów przypominających mundury marynarki, do tego atłasową kamizelką i białą koszulą z batystu pod krawatem, zręcznie omijał co większe skupiska dyskutujących, kierując się w stronę jednego z namiotów gdzie miał się spotkać z Lordem Adebowale...

- Sir Virgil Windermare! - głos o barwie szarpnięcia strun lutni wbił go bezlitośnie w ziemię. Unikanie niektórych panien robiło się coraz trudniejsze.
- Panna Blossom Burges – z przywołanym uśmiechem odwrócił się do jasnowłosej dziewczyny i pochyliwszy się delikatnie pocałował w dłoń. Gdy się wyprostował, złożyła ręce, w których trzymała wachlarz z hiszpańskimi zdobieniami, rzucając mu pełne żądzy wyjaśnień spojrzenie.
- Czyżbyś zapomniał Virgilu o tym czym jest poczta? A może nie dostałeś listu ode mnie?
- Oczywiście, że dostałem Panno Blossom. Słowa w nim zawarte trzymam przy sercu i podziwiam gdyż nigdy nie umiałem tak zgrabnie przelewać myśli na papier. Skoro jednak mam okazję odpowiedzieć w inny sposób, to czy nie będzie to zbyt nietaktowne z mojej strony, jeśli poproszę o pierwszy dziś taniec z Panią? - zmiana tematu i przejęcie inicjatywy wydawały się jednym rozsądnym wyjściem.
- Niestety Virgilu, ale Twoje słowa padły poniewczasie - rzekła udając smutną minę. Po chwili jednak uśmiechnęła się miło i dodała - Niemniej, nadal czekam na odpowiedź. Tymczasem wybacz mi proszę, bo szłam właśnie do przyjaciółki.
To powiedziawszy dygnęła nieznacznie i po jego ukłonie, oddaliła się. Nie ryzykował zwlekania kolejnych chwil. Odetchnąwszy ruszył pośpiesznie do wyjścia z sali...

- Virgilu. Bardzo się cieszę że jesteś. Oswald mówił mi, że się pojawisz – emerytowany wiceadmirał floty Lord Adebowale rzeczywiście wyglądał na uradowanego pojawieniem się przyjaciela syna. Znał młodego Windermare'a od dawna i przywykł do jego obecności – Wellington, poznaj proszę młodego Roberta Virgila, baroneta Windermare – Virgil odruchowo ugryzł się w język - Nie jestem pewien, czy miałeś już przyjemność Virgilu, ale oto jest Marszałek Polny jego łaskawość książę Wellington.
- Książę, Milordzie – Virgil ukłonił się kolejno do obu mężczyzn. Obaj kurtuazyjnie odpowiedzieli.
- Rozmawialiśmy właśnie o biednym Williamie. To szczęście zaprawdę, że księciu udało się namówić go do pojawienia się na balu. Zdawać by się mogło, że choroba córki i jego dosięga.
- Taak. Biedny William stracił już wystarczająco wiele, a wielu ludzi odwróciło się od niego. To bardzo niesprawiedliwe. Ale słyszałem Sir Virgilu, że należysz do grona osób, które pragną pomóc w tej sprawie. To się bardzo chwali.
- Dziękuję książę Wellingtonie. Niestety całą sprawę znam tylko pobieżnie z gazet i rad bym zobaczyć Pannę Lucy. Czy pojawi się może z Earlem Ross?
Obaj mężczyźni na zadane pytanie, spojrzeli po sobie szybko i wymownie, a książę Wellington uśmiechnął się tylko tajemniczo.
- Słyszałem Sir Virgilu, że przysłużyły ci się nasze kolonie w północnej Afryce i Azji. Powiedz mi zatem, co sądzisz o rosnących niepokojach w Chartumie w Sudanie?
I dyskusja, bezpowrotnie mogłoby się zdawać, zmieniła swój tor.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 26-02-2009 o 22:28. Powód: bo tak
Marrrt jest offline