Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2009, 22:25   #97
Lhianann
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Spotkanie z mówiącym szczurem imieniem Rufix jaki wyjaśnił jej co może jako Opiekun stada przewrotnie poprawił jej humor.
Może komuś innemu taka istota wydałaby się czymś z snu wariata, dla niej było chwilowym powrotem do dzieciństwa, kiedy zaczytywała się Kronikami Narnii, więc zwierzątko od razu skojarzyło jej się z walecznym Ryczypiskiem.

Dzięki jego wskazówkom trafił bez trudu do altanki.
Nieco dziwaczna elewacja kryła w środku niezwykłe miejsce.



Różnorodne rośliny w donicach, czasem wyrastające bezpośrednio z ziemi na jakiej nie było posadzki sprawiały wrażenie, ze mimo ścian i podłogi było tu jak w jakimś dzikim, leśnym zakątku.
Najbardziej do gustu przypadło jej duże pomieszczenie, o mozaikowej, jasnej posadzce, kamiennych ścianach i dachu z gałęzi bluszczu i innych pnączy przez jakie przeświecały promienie słoneczne.
Przy jednej ze ścian biła fontanna, z jakiej woda wypływała płytkim, regularnym korytem poza pomieszczenie. Najwyraźniej pomyślano to jako źródło pitnej wody, na co wskazywały drewniane kubki stojące w pobliżu.



W owym pomieszczeniu stały drewniane, wyślizgane ławy, głębokie krzesła, na posadzce rozrzucone były wielobarwne poduszki.
Tyburcjusz zachowywał się jakby to miejsce doskonale znał, ją ciekawiło, czy to prawda, czy tez poza.
Dominique wyszła ponownie przed altanę nie mając pewności czy jej myślowy zew naprawdę zadziałał. Przy wejściu do altany stało dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich, postawny brunet o opalonej skórze, zupełnie nagi, stojący z złożonymi rękoma, kryjąc tym przyrodzenie, jakby bardziej z grzeczności niż z wstydu czy innego powodu. Na jego piersi mocno od ciemnej skóry odcinał się symbol, identyczny jak miał Lorenco. Mężczyzna ten więc był członkiem Stada Białego kła.
Drugi z nich miał bujne, rude włosy i również opaloną, chodź nie tak bardzo jak brunet skórę. Jego ubranie stanowiły zielonkawe legginsy. Na jego piersi widniał nieznany Dominique symbol.
Uśmiechnęła się do nich, mówiąc.

-Witajcie, jestem Dominique, Opiekunka Stada Białej Róży. Niedawno przybyliśmy do Thagortu, stąd moja prośba. Czy bylibyście na tyle uprzejmi by towarzyszyć memu stadu podczas rozmów? Nie tylko ja mam zapewne sporo pytań, na które, jeśli oczywiście zechcecie, moglibyście udzielić odpowiedzi.

Mężczyźni spojrzeli na siebie, po chwili skinęli głowami.
Pierwszy odezwał się brunet.
-Jestem Horacy z Stada Białego Kła. Z chęcią pomogę w nabyciu wiedzy nowym braciom i siostrom w mieście
Po chwili przedstawił się rudowłosy
-Jestem Girra z Stada Smoczego Kła. Podobnie jako Horacy z przyjemnością odpowiem na wasze pytania.

Opiekunka stada ponownie wróciła do pomieszczenia jakie przypadło jej tak bardzo do gustu
Mężczyźni ponownie stanęli po obu stronach drzwi, jak strażnicy. Tyburcjusz nieco się skrzywił, jak gdyby nie podobało mu się to, lecz nic nie rzekł..


Po jakimś czasie wszyscy członkowie Stada Białej Róży zebrali się w środku.
Dominique usiadła w jednym z dużych krzeseł stojących przy ścianie, w miejscu z jakiego mogła swobodnie obserwować wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu.
Prawie wszyscy. Brakowało tego blondyna w garniturze.
Mike…Mike Sheff.
Skupiła się na nim. Fala informacji jaka do niej dotarła najpierw lekko ją zmroziła, ale potem uspokoiła.
Żył. Tak jak powiedział Lorenco wszyscy członkowie jej Stada żyją.
Spojrzała uważniej na Noysa. Jak na kogoś kogo zabito wyglądał bardzo dobrze.
Najwyraźniej działanie błotnistej mazi w Azylu było bardzo skuteczne.
W międzyczasie pomiędzy Tyburcjuszem a Julianem doszło do nieco gwałtownej wymiany zdań, która pokazała, że chłopak wcale nie jest takim zahukanym stworzeniem jak początkowo mogłoby się zdawać.
Jego tyrada na temat Mike’a pokazała jej, że ów blondyn dba o innych, przejmuje się nimi.
Trzeba będzie na niego uważać, można łatwo go zranić…

Jej Stado.
Jedni widocznie podenerwowani, inni nabuzowani, zmieszani, zniesmaczeni czy rozżaleni.
Dominique wiedziała, że przed nią trudna chwila. Została nie wiedzieć czemu wybrana na Opiekuna, więc znając tok ludzkiego rozumowania, na nią spadnie obowiązek wyjaśnienia co się dzieje, chodź wiedziała nie wiele więcej od reszty.
Przewidywała też że będzie oskarżana, będzie osądzana jakby to wszystko co się wydarzyło było w jakiś sposób jej winą
Z prostej przyczyny, chcąc czy nie chcąc została przywódcą.

-Witajcie ponownie. Podobnie jak wami szarpią mną sprzeczne uczucia. Z jakiegoś powodu znaleźliśmy się tutaj, zostaliśmy postawieni przed faktami i zdarzeniami na jakie nie byliśmy przygotowani. Zwłaszcza na walkę z …Hydrą. Z tego co się zorientowałam, udało nam się dokonać czegoś, czego nikomu innemu dotąd się nie udało. Pokonaliśmy ją.

Wciągnęła powietrze chcąc przedstawić informacje jakie pozyskała w jasnej i przejrzystej formie.

-Mike Sheff żyje. Aktualnie jest sądzony za złamanie jednego z tutejszych praw.
Za morderstwo. Zabił członka własnego Stada podczas ogromnego zagrożenia jaką była walka z Hydrą. Są pewne okoliczności łagodzące, lecz na razie to wszystko co mi wiadomo.

Przerwała na chwile.
-Jonathanie, uciesze się, że znowu jesteś z nami. Najwyraźniej właściwości leczniczej mazi są większe niż którekolwiek z nas mogłoby się spodziewać
Co do Mike’a to jedyne co możemy teraz w jego kwestii zrobić to czekać.

-Tyburcjusz Pizarro poprosił mnie o przysługę. Uważam, że jest to kwestia którą powinniśmy wspólnie omówić, gdyż jest złożona i odnosi się do wszystkich nas.
Tyburcjuszu, zechciej powtórzyć to o czym rozmawiałeś ze mną.


Tyburcjusz Pizarro przechylił głowę na bok, zaciągnął się papierosem. Przyglądał się reakcją Juliana, potem dobiegło go pytanie Opiekunki Stada . Obserwował każdy gest, starał się wyłapać się w najmniejszą głoskę, odczytać nutę drżenia głosu i spojrzeć w oczy swym zimnym acz okalającym wewnętrzny płomień spojrzeniem. I jeszcze raz zaciągnął się dymem.
Papierosy go uspokajały, otrzeźwiały umysł. Był to duet, chodzenie i palenie, dwie rzeczy przy których Tyburcjusz zyskiwał przejrzystość myśli. Zachowywał się jak zachowywał. Właściwie to był dobrym aktorem gdyby nie niewola. Tam się zatracił do końca. Na ten czas zaginęła zdolność kontrolowanego uzewnętrznia się.

-Chłopcze, w takim wypadku całe to miasto jest żywym, pulsującym ciałem szatana łącznie z jego mieszkańcami i gośćmi. Takim rozumowaniem to i Ty byłbyś diabłem. Prorocy z boskiego ramienia widzą przyszłość. Inni, mniej wierzący dostają to na otarcie łez. I chyba na otarcie łez i cierpienia jest to. Wiem i czuję.

Na chwilę zamilkł. Odszedł od grupy zgromadzonej w altance. Krążył wokół nich, powoli kroczył a podeszwy butów wygrywały melancholijną melodię. Po dokładnie piętnastu krokach zaczął mówić nie zatrzymując się.

-Zapewne Wasza Opiekunka przedstawi sprawę inaczej lecz skoro mam mówić pierwszy. Nawet podejrzewam, że ma inne zdanie, co mnie w najmniejszym stopniu nie raduje. Nemo sine vitiis est i ja nie jestem bez wad. Moja sytuacja w tutejszym świecie jest trudna. Jeśli się zgodzicie będę wam pomagał. Ideałem byłoby przyłączenie się do Stada. Lecz jeśli nie chcecie to tylko utrzymujcie takie pozory.

Zatrzymał się, zaciągnął papierosem i obrócił się na pięcie idąc teraz dokoła grupy w przeciwnym kierunku.
-W zamian za to jestem w stanie poprzysiąc Wam pomoc i braterstwo przypieczętowane na mocy samego przeznaczenia i łańcuchem mym słów.

Dominque wysłuchawszy ze swym Stadem słów Tyburcjusza ponownie zwróciła się do niego z pytaniem.
-W rozmowie ze mną wspominałeś o swym nie najlepszym statusie, jak również o tym, iż grozi ci śmierć, a nawet coś gorszego. Mógłbyś tę kwestię doprecyzować, gdyż to raczej bardzo istotne.

Tyburcjusz zgasił papieros o ziemie i rzucił go za siebie. Jeszcze kilka chwil smugi dymu tańcowały wokół niego.
-Chcą mnie przemienić w wampira. Zapewne dobry Bóg odsunie mi tą czaszę cierpienia i podczas przemiany zginę. Lecz jeśli nie to będzie los gorszy od śmierci.

Dominque uważnie przyglądała się swojemu stadu podczas wypowiedzi Tyburcjusza.
To, jak zareagują na jego słowa wewnętrznie było dla niej różnie istotne, a nawet może istotniejsze niż to, co pokażą ich wypowiedzi.
Przeniosła wzrok na stojących przy wejściu dwóch mężczyznach. Jeden z nich miał na piersi symbol stada Lorenca- Białego Kła. Z słów wampira wynikało, iż jako stado są już długo w Thagorcie. Na temat stada Smoczego Kła jakie prezentował rudowłosy młodzieniec imieniem Girra nie wiedziała nic, więc mimo wszystko mężczyzna jako przedstawił się jako Horacy mógł być w tym momencie bardziej użyteczny.
-Być może zastanawia was obecność dwóch nieznanych wam jeszcze osób. Otóż są oni członkami dwóch stad jakie przybywają w Thagorcie już dość długo, poprosiłam ich o udzielnie nam informacji na temat samego miasta, czy innych nurtujących nas wszystkich kwestii. Pozwólcie, że przedstawię wam Horacego z Stada Białego Kła i Girrę z Stada Smoczego Kła.

-Prosiłabym Horacego o udzielenia nam informacji na temat tego kim są Towarzysze w Thagorcie, czym różnią się od członków stad i czy prośba z jaką zwraca się do nas Tyburcjusz nie łamie żadnych obowiązujących w tym miejscu praw.

- Towarzysze nie mają żadnych praw w Thagorcie. - Zaczął Horacy.
- A ten Towarzysz o którego pytasz, należy do Miji, prawej ręki Lorenca. Wampira nieprzewidywalnego i okrutnego. Tyburrrrek w jej oczach to zabawka, pokarm i posłaniec w jednej osobie. Należy on do niej, jeśli przyjmiesz go do stada zabierzesz coś co należy do nas. Wątpię aby spodobało się to komukolwiek. Miejsce Towarzysza jest tam gdzie rozkaże mu stado. Niektórych Towarzyszy przygarnia się i opiekuje, takim Towarzyszem dla Miji jest Tyburcjusz. Jest jej.

-O tym fakcie nie wspomniałeś prosząc mnie o przysługę. W takiej sytuacji sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Mogę porozmawiać o twej prośbie przyłączenia się jako Towarzysz do naszego stada z Lorencem. Na przykładzie Mike’a wiemy, że łamanie praw kończy się źle.
Stąd tez moje kolejne pytanie.

- Girro z Stada Smoczego Kła, czy mógłbyś opowiedzieć mnie, i memu Stadu o prawach panujących w Thagorcie? Sądzę, że nieznajomość prawa, również tutaj, nie upoważnia do jego nieprzestrzegania.

- Nikt Wam nie powiedział? Zjawiliście się w trudnym momencie. Meridol nie zdążyła was nauczyć -w głosie Rudego można było wyczuć coś, jakby nutę współczucia.
- Dobrze więc -rzekł spojrzawszy uprzednio porozumiewawczo na Horacego.
-Zjawiliście się tutaj, ponieważ wezwała Was Idva. Staliście się jej obrońcami. Ona jest prawem Thagortu. Jest naszym życiem, powodem naszego istnienia, naszą Panią. Bez niej nie byłoby nas.
Gdy Girra mówił o Idvie w jego oczach zapalał się blask, a głos nabierał nowego brzmienia.
- Nasze prawa nie są trudne do przestrzegania. Żyjemy w Stadach, lecz działamy w jedności dla dobra i pomyślności Idvy. Wtedy rozkwita także pomyślność Stad. Prawo Idvy zakazuje wzajemnego krzywdzenia się. Każdy kto skrzywdzi brata lub siostrę z własnego lub innego stada, podlega surowej karze.

Tak, surowej. W informacjach jakie Dominique pozyskała był odprysk bólu jaki przezywał Mike podczas owego sądu. Ale potem ów ból minął.

- Idva powierzyła sądy komuś bezgranicznie sobie oddanemu. Sędzia ów nie uznaje kompromisów. Nie jest przekupny. Kocha Idvę całym sercem i oddał jej swą duszę. Strzeżcie się, aby nie wywołać jego gniewu. Nie słyszałem, by ktoś zaznał litości, jeśli zagroził Idvie, lub Stadu. Jego wyroki są niepodważalne.

-Któż to taki?
Ze względu na wykonywany zawód dla Dominique słowa o niepodważalnych wyrokach były nieco dziwne, ale to nie jest jej świat.

-Pierwszy, który wystąpił w jej obronie. Jedyny podobny do was, którego obdarza miłością i zaufaniem.
-Co rozumiesz pod słowami „podobny do was”? Wybacz, że ciągle pytam, ale jak sam wspomniałeś, zostaliśmy praktycznie od razu wrzuceni na głęboką wodę, a informacje którymi się z nami dzielicie tutaj prawdopodobnie pomogą nam uniknąć wielu niepotrzebnych kłopotów.

- Wasze Stado jest inne. Nie ma drugiego takiego. Jest Stado umarłych. Jest Stado inteligentnych zwierząt potrafiących porozumiewać się z nami głosem, który rozumiemy. Jest takie, którego członkami są istoty zwane przez was bóstwami i takie, które mogła stworzyć tylko wyobraźnia.

-Więc jako kogo nas określacie, lub może, trafniej, jak określa nas Idva? Dominique czuła, że odpowiedź na to pytanie może być kluczem dlaczego znaleźli się właśnie tutaj.

- Krew z krwi i ciało z ciała. Tylko wy jedyni spośród Stad, jesteście ludźmi.
Zmięła w ustach pytanie o to kim on sam jest. Więc skoro Horacy pochodzi ze stada Lorenca jest najprawdopodobniej również wampirem. Ciekawe z kogo składało się Stado do jakiego należał Girra…

- A Towarzysze? Kim oni są? Ludźmi? Czy też nie zawsze?
Dominique czasem miała nieprzyjemny zwyczaj drążenia tematu do dna. Może nawyk nieprzyjemny, lecz jeden z niezbędnych w jaj pracy.

- Nie zawsze.
Na twarzy Girry pojawił się trudny do zidentyfikowania grymas. Dziewczyna bardziej wyczuła niż zobaczyła, że lepiej jednak ten temat porzucić

-Jeśli macie pytania, nie krępujcie się ich zadawać. Jesteśmy tu by zrozumieć czemu tu jesteśmy, i dlaczego właśnie my.

Zaintrygowało ją pytanie Reynolda Burke’a o Ivet. Kogo on miał na myśli?


****
*Wybuch Juliana następuje po wypowiedzi dotyczącej Mike'a i Jonathana, a przed poruszeniem kwestii prośby Tyburcjusza.
* Prosiłabym o dostosowanie się w swoich postach co do informacji przekazanych przez Dominique by nie wprowadzać ponownie zamieszania, że ktoś w międzyczasie coś itp. Wiem, to krępujące, ale takie jest pbf.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 28-02-2009 o 14:47.
Lhianann jest offline