Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-02-2009, 13:33   #91
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Widok osobnika ze Stada Białego Kła nie rozradował Tyburcjusza Pizarro w najmniejszym stopniu. Szedł za Dominique dostosowując tępo swoich kroków do jej chodu. Nawet mówiący szczur nie wzbudził jego zainteresowania, tylko uśmiechnął się pod nosem na ten widok. Albo był dość obyty z tutejszym światem albo też chciał sprawiać takie wrażenie. Cały czas milczał.

”Widziałem Boga pośród grzeszników. I do nich nie przemówił bowiem za dużo zostało już powiedziane. Tylko milczał bo milczenie było złotem. A złota najbardziej pragnęli Ci ludzie.

Dotychczas trzymał ręce złożone. Teraz włożył je do kieszeni. Spojrzał na zgromadzonych członków Stada Białej Róży. Uśmiechnął się doń delikatnie kiwając lekko głową.

-Jestem Tyburcjusz, Towarzysz. Jestem w tym mieście trochę dłużej niż Wy. Witajcie.

Flegmatycznie poczęstował każdego papierosem poczym sam zapalił. Smugi dymu tańcowały ochoczo wzbijając się dumnie ponad żar niczym plemię barbarzyńców przy ognisku. Chuchnął tymże dymem w stronę Juliana z przyjazną miną jakby pokazując, że go poznaje. Rzucił rozmarzone spojrzenie na ziemię. Zastanawiał się

-Bym zapomniał. Tyburcjusz Pizarro.

Spojrzał ponownie na Juliana. Podszedł do niego, położył dłoń na ramieniu. Tupnął butem w ziemię.

-Witaj i się nie przejmuj. Spokojnie. Widzę, że mu nic w tej chwili nie jest.

Dalej ciągnął tą grę. Nie wiedział o kogo chodzi lecz mowa jakoby posiadał dar pomagający się dowiadywać rzeczy była korzystna. Nie odkrywał wszystkich asów z rękawa.

-Teraz ma się dobrze.

Kłamał i starał się być wiarygodny. Poważny człowiek w garniturze zabierał jeszcze więcej powagi.

”Nazywają się Stadem. Ktoś się przejmuje kim innym. Lecz reszta? Czy to ma być braterstwo, krew za krew? Nie wydają się mi zżyci. Nie wiem czemu. Lecz to tak musi być. Niezwykłe.

Zaciągnął się papierosem, wypuścił smugi dymu jakby w chwili oczekiwana, dowiedzieć się czegoś o nich. Lecz jeszcze spojrzał na Dominique i nachylił się do niej szepcząc.

-Ten młodzieniec jest dobry. Jeśli przyjmiesz układ to chciałbym mu pomagać w tym świecie.

Nie używał niczego ze swej mocy. Czasem nazywał to wonią niewinności. A zapach upadku był najcudowniejszy w świecie. Już nawet wiedział kogo zamierza ofiarować swemu ojcu.
Teraz już milczał oczekując na ich słowa i paląc papierosa.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 20-02-2009 o 18:00.
Johan Watherman jest offline  
Stary 21-02-2009, 00:21   #92
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Jonathan Noys

Te dłonie nie należały do kobiety. Rozum Noysa krzyczał ostrzegawczo, podczas gdy zmysły pragnęły poddać się wpływowi chwili. Czuł na karku muśnięcia warg. Kolejne, pieszczące jego barki, plecy, biodra. Walczył z pokusą zamknięcia oczu i zapomnienia o krępujących go zasadach. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. I chyba to właśnie strach o stan swoich zdrowych zmysłów, kazał mu się odsunąć. Odwrócił się, stając naprzeciw klęczącego przed nim młodego mężczyzny. Gdyby to kobieta patrzyła teraz na niego w ten sposób, nie wahałby się. Ale, na miły bóg, to był mężczyzna.



-Zostaw, nie dotykaj mnie –siląc głos na stanowcze brzmienie, wycofywał się, póki nie przywarł plecami do szorstkiej kory drzewnego pnia.
-Dlaczego? –chłopak posuwał się za nim, aż w końcu dotknął ustami gładkiej skóry brzucha Jonathana. Noysowi zakręciło się w głowie.
-Przestań, nie chcę! – Wczepił palce we włosy chłopaka i odsunął go od siebie.
-Noys?! –W tej samej chwili zabrzmiał gdzieś w pobliżu jeszcze jeden głos przesycony niedowierzaniem i niesmakiem.

Spłoszony wzrok Jonathana spoczął na przestraszonej twarzy Reynolda, który właśnie wyłaniał się spośród krzewów.

-Boże, Burke! To nie to, co myślisz!

Mężczyzna nie czekał na jego tłumaczenia. Natychmiast odwrócił się i zniknął w tych samych krzakach, z których wyszedł. Jonathan czuł się paskudnie. Teraz jeszcze brakowało, żeby reszta dowiedziała się, co mu się przydarzyło. Był wściekły na Reynolda, na napalonego chłopaka, a przede wszystkim na samego siebie. Oprzytomniał w ułamku sekundy, odpychając go brutalnie.

-Gdzie są moje rzeczy? Gadaj i nie dotykaj mnie –wymierzył groźnie palec w jego pierś –bo Cię zabiję suk…nu. Jak Boga kocham, zabiję! Gdzie ciuchy?
-Tam – wskazał ręką miejsce, gdzieś za plecami Noysa. –Za drzewem. Nie bij mnie! –Zdezorientowany zasłonił się rękami, widząc wznoszącą się pięść mężczyzny, który jeszcze przed chwilą bez sprzeciwu poddawał się jego pieszczotom.

Noys nie słuchał. Złapał w garść wszystkie swoje ciuchy oraz zdobyty w magazynie plecak i pognał śladem Reynolda, nawołując go, aby za nim poczekał.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 21-02-2009 o 00:31.
Lilith jest offline  
Stary 21-02-2009, 11:10   #93
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Nieuporządkowane myśli, chęć przeżywania i zmęczenie dezorientacją ciągnęły Aleksandrę za Rudym towarzyszem. Chciała dostać w końcu chwile wytchnienia od tego całego cyrku i bajkowości, w którym w tej chwili realny był tylko głód...
Nim się spostrzegła zaczęła odbijać wyraźnie w bok od mężczyzny. Nie wiedząc co się dzieje w pierwszej chwili zrzuciła to na karb zmęczenia, a może nawet lekkich zawrotów głowy. Jednak próba wrócenia na odpowiednia trasę była niemożliwa. Jakby ciało poruszała się samo, bez woli umysłu, a najlepiej było by, jeszcze bez jego wiedzy.
Wezwanie przewodniczki stada było nieubłagane. Niezależnie od tego, że Aleksandra próbowała iść za rudym nieznajomym, nogi ściągały ją ciągle w bok. Na próbę szarpnięcia się, czy wyrwania... ciało nie reagowało.
Obrazek zdający się Aleksandrze koszmarem dla postronnego obserwatora mógł wydawać się komiczny - dziewczyna walcząca z własnymi odruchami, trzymająca się za uda i próbująca się zatrzymać, powtarzająca sobie ze złością coraz głośniej

- Nie chcę!

- Co się z Tobą dzieje? Wszystko w porządku? Źle się czujesz?

Rudzielec zdumiony jej dziwnym zachowaniem zatrzymał się w pół kroku, próbując dojść sensu całej sceny. Aleksandra nie zwracając na niego uwagi dalej próbowała walczyć chociażby upadając, skoro nie mogła się zatrzymać. W głowie ciągle odbijał jej się widok mechanicznej, samobieżnej zabawki, która przewrócona dalej w powietrzu macha łapkami sprawiając niepomierną satysfakcję dzieciom przesyconym rządzą sadyzmu i władzy... Jakie to ludzkie...

- Nie chcę.

- Czego nie chcesz? -W zabawny sposób uniósł brwi w zdziwieniu. - Jeść?

- Nie chcę być pędzona jak bydło! A nie widać?

Spojrzała na niego z wyrzutem. Odpowiedział jej wzrokiem sugerującym problemy z kojarzeniem prostych faktów, a potem jego twarz zaczął rozjaśniać coraz szerszy uśmiech.

- A więc o to chodzi! Wezwanie. Czujesz wezwanie Opiekuna -zawiesił na chwilę głos. - Ale właściwie... dlaczego mu się opierasz? To musi być coś ważnego... Z resztą, po co ja Cię w ogóle pytam. To przecież oczywiste.

Zachichotał. Dziewczyna nie wytrzymała i zwróciła cała całą swoją bezsilność na rozradowane oblicze nieznajomego.

- Co cię tak bawi ?

- Twój ośli upór.

- Ile razy mam powtarzać, że to nie moje stado! Nic mnie ono nie obchodzi i nie chce mieć z nim nic wspólnego ?!

Spoważniał nagle.

- Powinno Cię obchodzić. Bez niego nie przetrwasz.

- To nie przetrwam. Tobie też nic do tego.

- Dobrze więc. Rób, co chcesz. Żegnaj.

Skłonił się z przesadną uprzejmością.

- Obyś spotkała litościwego właściciela.

Odwrócił się ostentacyjnie i po kilku krokach zniknął jej z oczu w jakichś krzakach. "Śliczny teatrzyk" - przemknęło przez głowę dziewczyny.
Szła dalej nie odwracając się ani razu i widząc, że próby uwolnienia się z tego "czaru" są zupełnie bezskuteczne... Nim się z tym pogodziła i pojęła decyzję, że dojdzie na miejsce i.. po prostu z niego wyjdzie dotarła pod samą altankę.
Jej ciało wprowadziło ją do środka i próbowało usadowić między innymi zebranymi ludźmi - na to się już nie zgodziła. Zrozumiała, że nie da rady wyjść, ale usiąść nie chciała. Stanęła przy wyjściu jednocześnie krzyżując wzrok z rozbawionym Rudzielcem, który zatrzymał się dokładnie po drugiej stronie ścianki. Na język wręcz cisnęły się jej bulwarowe odzywki. Jednak powstrzymała się, przynajmniej do tego stopnia, że jedynie wytknęła mu go, jak nieopierzony podlotek. Zapominając zupełnie o tym, że jeszcze nie tak długą chwile temu była dla niego jak bogini.

Rozejrzała się po wnętrzu, było tam już wielu ludzi... a wszyscy ubrani. popatrzyła po sobie i zdała sobie sprawę z tego, że jednak bardziej pasuje do tej dwójki mężczyzn na zewnątrz. Szukała wzrokiem Reynolda... Jednak pierwsze co przesłoniło jej widok to miotający się i bliski rozpaczy blondynek, którego nie miała zamiaru nawet próbować zrozumieć. Drugie zaś odkupiło swoją winę papierosem. Śmieszny młodzieńczy, chwilami odrobinę pozerski nawyk wziął górę... Z resztą i tak nie ma już nic do stracenia. Paliła papierosa w ciszy, nie słuchając ani słów towarzyszy, ani nie odpowiadając na ich spojrzenia. Jedynie przewodniczka stada i Reynold zasłużyli sobie w tej grupie w jej mniemaniu na odrobinę uczuć. Pierwsza na niechęć i otwarty bunt, druga na... Tego jeszcze nie wiedziała... Za dużo się zmieniło, a w tym także ona...
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 21-02-2009, 15:19   #94
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian chodził w kółko po altance, coraz bardziej zdenerwowany. Nie wiedział, gdzie może być Mike, w jakim jest stanie i co się z nim dzieje. Jeśli wszyscy o nim zapomnieli, to szansa na to, że sam trafi do błotnego uzdrowiska w zupełnie obcym mieście była bliska zeru.

Chłopak czuł się okropnie. Zostawili go, wszyscy. Dominika, Jonathan, Reynold, Aleksandra, Charles, Julian. Wszyscy go zostawili. Jakby był niepotrzebnym balastem, plecakiem, który zmęczony podróżnik porzuca na środku pustyni, by mieć choć nikłą szansę na przeżycie.

Ale Mike nie był rzeczą. Był żywą, czującą istotą. Innym człowiekiem, który razem z nimi znalazł się w tym mieście, razem z nimi walczył z Hydrą i razem z nimi został ranny. Ale jego stado nie udało się razem z nim do Azylu…

W międzyczasie odezwał się jakiś mężczyzna. Julian na chwilę przerwał swoja rozpaczliwą, bezcelowa wędrówkę i przyjrzał mu się. Tyburcjusz, bo tak się przedstawił człowiek, zachowywał się nonszalancko. Zupełnie, jakby omawiał jakiś kontrakt przy filiżance kawy. W dodatku zwał się „Towarzyszem”, co mogło sugerować, ze jest komunistą. I jeszcze te jego gesty. Zachowywał się tak, jakby znał Juliana, choć ten widział go pierwszy raz w życiu.

To jednak nie koniec niespodzianek, związanych z Tuburcjuszem. Podszedł do Juliana i położył mu dłoń na ramieniu, uspokajać go. Powiedział, że widzi Mike’a, i że nic mu nie jest. Tego dla blondyna było już zbyt wiele. Odtrącił nieuprzejmie dłoń mężczyzny.

- Nie jestem dzieckiem. W jakąkolwiek gierkę się bawisz, przestań. Biblia jasno wypowiada się na temat Szatana i „darów”, jakie zsyła na ludzi, jasnowidzu.

Była to jedna z tych niewielu sytuacji, w których Julian był wściekły. Gdzieś na pustyni Mike mógł zdychać z pragnienia, a ten tu z papieroskiem i rękami w kieszeniach będzie „widział”, co się dzieje z biedakiem. O Julianie można było powiedzieć wiele. Był nieświadomy tego, co dzieje się pomiędzy kobietą a mężczyzną, nieśmiały, naiwny i nie zdawał sobie sprawy, że swoim wiecznym gdybaniem o Bogu może urazić potencjalnych ateistów. Tak, wbrew pozorom, Julian miał wiele wad. Ale nie można o nim było powiedzieć, że był głupcem.

- Musimy natychmiast wyruszyć i odnaleźć Mike’a. To nasz obowiązek- zwrócił się tym samym twardym tonem do swojego Stada. Nie mieli chwili do stracenia. Zamiast stać tu i słuchać pana spod numeru 0-700, powinni obmyślić plan ratunkowy. Jak dotąd, chyba tylko on to zauważył.

Jego gniewne spojrzenie omiotło wszystkich… w tym Aleksandrę. Zrobiło mu się żal biedactwa, wszak miała na sobie tylko bokserki i jakąś koszulkę. Pomijając fakt, że mogło jej być zimno, nie była w pełni ubrana. W oczach blondyna gniew natychmiast ustąpił miejsca litości. To skandal, że w ogóle doszło do sytuacji, w której Aleksandra nie miałaby co na siebie włożyć.

Postanowił działać, by oszczędzić Nassau upokorzeń. Kucnął i zdjął z barków swój plecak. Po paru ruchach wyciągnął z niego jakiś sweter i spodnie.

- Proszę- uśmiechnął się przyjaźnie, wręczając dziewczynie odzienie.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 21-02-2009 o 20:40.
Kaworu jest offline  
Stary 22-02-2009, 14:45   #95
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Oddalając się usłyszał za sobą wołanie. Zatrzymał się, odwrócił. Jonathan Noys nawoływał go. Zbliżał się coraz szybciej, wciąż nagi, jakim go stworzono, jakiego widział przed chwilą w tej niecodziennej sytuacji.

-Spokojnie kolego, już wam nie przeszkadzam.-podniósł do góry dłonie, tak jakby chciał uspokoić spłoszone zwierzę. W istocie nie pragnął zwady, bo jaki właściwie powód miał ich poróżnić?

Spojrzał przyjaźnie prosto w oczy mężczyzny; ten jakby zaniemówił. Nie przerywając niezręcznej ciszy, matematyk kiwnął tylko głową, chcąc tym przypieczętować ich porozumienie i odwrócił się ruszając w dalszą drogę. Noys jednakże nie milczał z braku stosownych słów. Złość w nim wzbierała coraz bardziej. Bronił się wtedy, stał się ofiarą, czy mógł znieść takie słowa od członka własnego stada? Chował urazę, czy raczej chęć wytłumaczenia za wszelką cenę. Widok lekceważącego go po raz wtóry i odchodzącego Burke'a przelał czarę. Rzucił się na niego i obaj opadli na ziemię.

-Co ty wyrabiasz?! Puszczaj mówię!-krzyczał Reynold, stękając, gdy jego ciało zderzyło się z ziemią.

Wiele sił jest w sobie znaleźć w stanie człowiek w sytuacji zagrożenia. Trudno było podejrzewać Reynolda o taką siłę i furię, z jaką się bronił, ale przyznać trzeba, że istniały powody, dla których nadmiar adrenaliny zaczął krążyć w jego żyłach. Zaatakował go nagi mężczyzna, którego przed chwilą zobaczył w dwuznacznej sytuacji. Co też mógł myśleć w tej chwili, czego innego mógł się obawiać jak nie bliższej znajomości?
Szarpał się próbując wyrwać się z uścisku, lecz napastnik przycisnął go do ziemi przytrzymując ręce. Udało mu się chwycić je jedną ręką, drugą zaś wymierzyć uderzenie. Otwarta dłoń trafiła w policzek, dokładnie, mocno, by otrzeźwić przestraszonego matematyka, po części też z pragnienia satysfakcji za obrazę. Na policzku Reynolda powoli wykwitał czerwony rumień.

- Nawet sobie nie myśl w ten sposób o mnie!-wychrypiał Noys, zdyszany biegiem i nieoczekiwana walką. W końcu został popchnięty, lub też samemu, odskoczył parę kroków dalej.

-Jasna sprawa kolego. To twoja prywatna sprawa, nic mi do tego. Każde z nas niech wróci skąd przyszło i zapomnijmy o całej sprawie dobra?-powoli wstając z ziemi, zapewnił uczciwie, wciąż przekonany o odmiennych skłonnościach towarzysza. Sam przekonał się o swobodnych obyczajach panujących w tym miejscu, skąd mógł wiedzieć, jakim człowiekiem okaże się Noys i jak bardzo hołduje prawom tej krainy.

-Jeszcze raz o tym wspomnisz, a zabiję. Powiesz to tylko jeszcze raz kiedykolwiek, komukolwiek.-Ledwo panując nad sobą Jonathan tylko tyle zdołał wycedzić przez zaciśnięte zęby. Po chwili ochłonął jakby. Uznał, że cios, jak i groźba starczą za wyjaśnienia i wyrównują ich rachunki. Złość skupił na innych problemach.-Niby dokąd chcesz iść? W prawo, w lewo, prosto, a może wrócić na plac z tym wielkim wielogłowym cholerstwem?

-Wyjście tak samo dobre jak staniu tu. Kto Cię tu znajdzie? Na co tu czekać?-odparł rzeczowo i spokojnie, może nieświadomie pytaniami sugerując niedawną sytuację. Gdzieś w głębi duszy, złośliwa cząstka kazała drążyć ten temat, odgryźć się za zniewagę, lecz zdołał się pohamować-Zamierzam obejść całą tą krainę, znaleźć wyjście, resztę ludzi, których spotkaliśmy, cokolwiek, byle nie stać tu bezczynnie. Możesz zostać lub iść ze mną.

-W życiu tu nie zostanę. Co to w ogóle za po***ane miejsce? Widziałeś tu kogoś jeszcze?

Przez głowę przebiegł mu strumień myśli z ostatnich wydarzeń.
-Chodziłem, aż spotkałem Ciebie-skłamał, bezwiednie, z nawyku, a może rozmyślnie, czując jeszcze wstyd-Kto wie gdzie jesteśmy, trzeba wyjaśnić. Jak najszybciej.

Zamierzał odchodzić, gdy w oczy rzuciła mu się inna sprawa wymagająca rozwiązania.
-I...-odchrząknął znacząco-Może zanim ruszymy, powinieneś zapakować swoje rzeczy.

-No co się tak gapisz?
-zmieszany mężczyzna począł szybko zbierać swoje ubrania.
Burzliwa wymiana zdań sprawiła, że dopiero teraz na nowo odkryli tą niedogodność. Reynold czekał milcząc i odwracając wzrok. Bawił się przy tym zegarkiem, w tak denerwujący sposób, co pół minuty sprawdzając czas. Nawyk pielęgnowany przez lata stał się niezależny od kontroli mózgu. Na szczęście jego kompan zajęty był wkładaniem ostatnich rzeczy i sprawdzaniem plecaka, bowiem kolejna kłótnia już zdawała się wisieć w powietrzu.

-Z tamtej strony przybyłem, ruszajmy tędy-wskazał kierunek. gdy już nic ich nie zatrzymywało. Inny niż ten, z którego przyszedł i ten, w którym Jonathana spotkała niemiła niespodzianka. Rozmyślnie jeszcze przykucnął poprawiając wiązanie sznurówki, niby przypadkiem przepuszczając kompana przodem. Brak ostrożności niejednego wyprowadził na manowce.

W jakiś czas potem atmosfera zrzedła, nastroje uspokoiły się. W trakcie wędrówki obaj zdążyli zapomnieć o niedawnym incydencie.
-Tam przy hydrze.-zaczął nowy temat Reynold-Kto nas uleczył, widziałeś tego młodego blondyna? Juliana? On nam pomógł?

Wśród zgiełku bitwy niewiele widział, co działo się po drugiej stronie. Zapamiętał najlepiej tych, którzy stawiali czynny opór, Charlesa, Dominikę, Aleksandrę, Iwet. Jonathan zniknął mu wtedy z pola widzenia. Nie zastanowiło go, czemu nie widział go walczącego, tak samo jak Julian musiał być gdzieś z boku. Wyraz twarzy kompana świadczył, iż jeszcze mniej wie od niego w tej sprawie.
-Co się stało z tamtym monstrum?- zapytał z niepewnością w głosie-Zupełnie nie pamiętam. Czekaj! -Odwrócił się, zbladły. Kark spłynął mu zimnym dreszczem.

-Wszystko w porządku?- zaniepokojony matematyk przystanął. Spojrzał wprost w jego oczy, próbując nawiązać kontakt z nieobecnym nagle Noysem.

-Mike, Mike Sheff! On strzelał do mnie. Ja... on mnie... zabił... ja nie... nie powinienem żyć... Obudziłem się w błocie... nie oddychałem, a potem wynurzyłem się na powierzchnię i ... i jestem.-Jeszcze w szoku, cofnął się kilka kroków. Drżącą ręką wskazał w kierunku miejsca, gdzie się spotkali.

-Zabił? Ja także?- szeptał sam do siebie-Czemu miałby cię zastrzelić przyjacielu. Jesteśmy wplątani w to razem.-powiedział spokojnie, czując, ze musi jakoś zareagować na tą sytuację. Strzały, w pamięci kołatał mu się ten dźwięk, pamięć jednak płata figle. Powiedział wtedy sobie: Gadzi łeb dostał prosto między oczy, tak i teraz widział to zmyślone wydarzenie. Trudno mu było uwierzyć, lecz Jonathan był dość przekonujący.

-Wiesz, co Tamten mi powiedział?-nie ustępował, ani przez chwilę nie dając się zbić z tropu-Że dobrze znów widzieć mnie żywego! To niemożliwe... jakaś ściema grubymi nićmi szyta. Ktoś chce żebyśmy tu poszaleli... Ale przecież dokładnie pamiętam... każde uderzenie kuli... bolało i... i umarłem.

Tym mocniej dziwiło go wyznanie kompana. Gdzie się właściwie znaleźli?
-Zanim się tu znalazłeś, czy...też umarłeś?- szeptem wypowiedział głupie, cisnące się na usta pytanie, lecz zamyślony nie usłyszał odpowiedzi. Wątpliwości zbierały w nim żniwo. Co to za miejsce, gdzie śmierć nie ma władzy, czy to koniec? Kogo widział wtedy pośród bitewnego pola, anioła? Czyżby zginął, lecz trafił znów tutaj, bo to ostatnie z miejsc, czy nigdzie dalej nie można już trafić w swej wędrówce.

-Reynold-spojrzał na towarzysza, wyrywając go z zamyślenia-wiejmy stąd. Gdziekolwiek, byle się stąd wydostać.-dodał grobowym tonem, czując nagle narastający strach przed pościgiem, wmawiając sobie przy tym jedyny słuszny kierunek ucieczki.

-W tamtą stronę-oprzytomniał, wskazał kierunek, lecz skręcający odrobinę z obranego szlaku. Trudno było pojąc, czemu gnało go w tą stronę. Mógł pójść każdą inną ścieżką, wiedział to, a przynajmniej był o tym przekonany. Nie zdecydował się na żaden test swej woli, więc do końca nie zdawał sobie sprawy z czarów tego miejsca. Wtedy przebywając tak krótko w Thargocie nie rozumiał wielu praw nim rządzących, choć nawet je znając, wiedziałby też o bezcelowości oporu na wezwanie opiekuna.

Wreszcie u celu ich oczom ukazała się altana. W środku widzieli kilku członków stada, na innych ścieżkach dostrzegali kolejnych zmierzających do tego samego celu. Cel, do którego po omacku, ale zamierzenie dążyli. Wchodząc do środka Reynold skłonił się wszystkim na powitanie. Niepewny powodu dla którego się zebrali zajął miejsce w głębi, na uboczu, woląc nie zaczynać rozmowy. Przysłuchiwał się wołaniu o pomoc Juliana, kłótni z Tyburcjuszem.
-To duży obszar. Mike, Iwet z pewnością jeszcze idą.-spróbował uspokoić sytuację. Z twarzy niektórych towarzyszy wyczytał zdziwienie. Nie do końca pewien powodu. Zgadując powtórzył imię-Iwet? Hiszpanka?
 
Glyph jest offline  
Stary 24-02-2009, 23:01   #96
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Charles przechadzał się powoli brzegiem rzeki, mając czas na rozmyślania. Nie trzeba było bowiem uciekać przed żadnym niebezpieczeństwem... A może to było złudne wrażenie? Przecież od momentu przybycia tutaj nie wydarzyło się nic dobrego. Jedyne, co go spotykało to upadki, ucieczki i strach o własne życie. To ostatnie akurat nie było prawdziwe. Gdy teraz o tym wszystkim myślał to strach rzeczywiście występował, jednak w momentach, gdy miał czas o tym pomyśleć. Gdy działo się coś niedobrego, wtedy nie myślał o takich rzeczach, działając instynktownie.
-Chyba dlatego jeszcze żyję. - mruknął pod nosem. Kto wie, może i przez takie zachowanie przeżył, dając się ponieść emocjom, nie zastanawiając się ani chwili, a może było to jedynie szczęście. Jednak według Charlesa, szczęście także było przypisane do zdolności. Trzeba było je posiadać, a nie jedynie na nie liczyć.

Tymczasem usiadł na płaskim kamieniu, obok którego przechodził. Wokół pełno było drobnych kamyków, które począł wrzucać do wody, obserwując rozchodzące się po wodzie kręgi.
Jedyną dobrą rzeczą, która go spotkała, było spotkanie, a może raczej powinien powiedzieć "obudzenie się" z nieznajomą kobietą. Było to spotkanie, które będzie jeszcze długo pamiętał. Najpierw jednak musiał się rozeznać w sytuacji. Ta myśl przedzierała się teraz na pierwszy plan. Jego marzeniem było przeżycie niesamowitej przygody, rodem z filmów lub książek, jednak to co go spotkało, nie zaspokoiło jego oczekiwań. Marzył o przygodzie, gdzie on jako główny bohater, niczym istny czołg pokonywał kolejne przeszkody, zawsze cało wychodząc z opresji. A on? On został przecież mocno sponiewierany i jedynie jakiejś nieznanej sobie sile zawdzięczał fakt, iż dalej jest w jednym kawałku, wyleczony i sprawny. A przecież potwór go wielokrotnie pochwycił w zęby i stracił oko.

"Co by tu zrobić?" -ta myśl biegała po głowie i nie mógł znaleźć na nią odpowiedzi. Był w tym miejscu po raz pierwszy, a nie miał żadnego punktu zaczepienia. Nie wiedział, gdzie pójść, kogo poszukać, dosłownie nic. Samo siedzenie na kamieniu nie wydawało się dobrym pomysłem, więc wstał i ruszył przed siebie. Po drodze nie widział niczego, co byłoby dla niego godne uwagi, ot same rośliny. Idąc przez drzewa, dotarł wreszcie do niewielkiej altanki. Już z dala zauważył, kto stał wewnątrz. Były to osoby, które spotkał w markecie, no może poza trzema osobami. Chwila zamyślenia, czy wejść, czy też nie, została przerwana machnięciem ręką i Charles udał się w stronę altany. Był to przecież jakiś punkt zaczepienia.
 
grabi jest offline  
Stary 27-02-2009, 22:25   #97
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Spotkanie z mówiącym szczurem imieniem Rufix jaki wyjaśnił jej co może jako Opiekun stada przewrotnie poprawił jej humor.
Może komuś innemu taka istota wydałaby się czymś z snu wariata, dla niej było chwilowym powrotem do dzieciństwa, kiedy zaczytywała się Kronikami Narnii, więc zwierzątko od razu skojarzyło jej się z walecznym Ryczypiskiem.

Dzięki jego wskazówkom trafił bez trudu do altanki.
Nieco dziwaczna elewacja kryła w środku niezwykłe miejsce.



Różnorodne rośliny w donicach, czasem wyrastające bezpośrednio z ziemi na jakiej nie było posadzki sprawiały wrażenie, ze mimo ścian i podłogi było tu jak w jakimś dzikim, leśnym zakątku.
Najbardziej do gustu przypadło jej duże pomieszczenie, o mozaikowej, jasnej posadzce, kamiennych ścianach i dachu z gałęzi bluszczu i innych pnączy przez jakie przeświecały promienie słoneczne.
Przy jednej ze ścian biła fontanna, z jakiej woda wypływała płytkim, regularnym korytem poza pomieszczenie. Najwyraźniej pomyślano to jako źródło pitnej wody, na co wskazywały drewniane kubki stojące w pobliżu.



W owym pomieszczeniu stały drewniane, wyślizgane ławy, głębokie krzesła, na posadzce rozrzucone były wielobarwne poduszki.
Tyburcjusz zachowywał się jakby to miejsce doskonale znał, ją ciekawiło, czy to prawda, czy tez poza.
Dominique wyszła ponownie przed altanę nie mając pewności czy jej myślowy zew naprawdę zadziałał. Przy wejściu do altany stało dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich, postawny brunet o opalonej skórze, zupełnie nagi, stojący z złożonymi rękoma, kryjąc tym przyrodzenie, jakby bardziej z grzeczności niż z wstydu czy innego powodu. Na jego piersi mocno od ciemnej skóry odcinał się symbol, identyczny jak miał Lorenco. Mężczyzna ten więc był członkiem Stada Białego kła.
Drugi z nich miał bujne, rude włosy i również opaloną, chodź nie tak bardzo jak brunet skórę. Jego ubranie stanowiły zielonkawe legginsy. Na jego piersi widniał nieznany Dominique symbol.
Uśmiechnęła się do nich, mówiąc.

-Witajcie, jestem Dominique, Opiekunka Stada Białej Róży. Niedawno przybyliśmy do Thagortu, stąd moja prośba. Czy bylibyście na tyle uprzejmi by towarzyszyć memu stadu podczas rozmów? Nie tylko ja mam zapewne sporo pytań, na które, jeśli oczywiście zechcecie, moglibyście udzielić odpowiedzi.

Mężczyźni spojrzeli na siebie, po chwili skinęli głowami.
Pierwszy odezwał się brunet.
-Jestem Horacy z Stada Białego Kła. Z chęcią pomogę w nabyciu wiedzy nowym braciom i siostrom w mieście
Po chwili przedstawił się rudowłosy
-Jestem Girra z Stada Smoczego Kła. Podobnie jako Horacy z przyjemnością odpowiem na wasze pytania.

Opiekunka stada ponownie wróciła do pomieszczenia jakie przypadło jej tak bardzo do gustu
Mężczyźni ponownie stanęli po obu stronach drzwi, jak strażnicy. Tyburcjusz nieco się skrzywił, jak gdyby nie podobało mu się to, lecz nic nie rzekł..


Po jakimś czasie wszyscy członkowie Stada Białej Róży zebrali się w środku.
Dominique usiadła w jednym z dużych krzeseł stojących przy ścianie, w miejscu z jakiego mogła swobodnie obserwować wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu.
Prawie wszyscy. Brakowało tego blondyna w garniturze.
Mike…Mike Sheff.
Skupiła się na nim. Fala informacji jaka do niej dotarła najpierw lekko ją zmroziła, ale potem uspokoiła.
Żył. Tak jak powiedział Lorenco wszyscy członkowie jej Stada żyją.
Spojrzała uważniej na Noysa. Jak na kogoś kogo zabito wyglądał bardzo dobrze.
Najwyraźniej działanie błotnistej mazi w Azylu było bardzo skuteczne.
W międzyczasie pomiędzy Tyburcjuszem a Julianem doszło do nieco gwałtownej wymiany zdań, która pokazała, że chłopak wcale nie jest takim zahukanym stworzeniem jak początkowo mogłoby się zdawać.
Jego tyrada na temat Mike’a pokazała jej, że ów blondyn dba o innych, przejmuje się nimi.
Trzeba będzie na niego uważać, można łatwo go zranić…

Jej Stado.
Jedni widocznie podenerwowani, inni nabuzowani, zmieszani, zniesmaczeni czy rozżaleni.
Dominique wiedziała, że przed nią trudna chwila. Została nie wiedzieć czemu wybrana na Opiekuna, więc znając tok ludzkiego rozumowania, na nią spadnie obowiązek wyjaśnienia co się dzieje, chodź wiedziała nie wiele więcej od reszty.
Przewidywała też że będzie oskarżana, będzie osądzana jakby to wszystko co się wydarzyło było w jakiś sposób jej winą
Z prostej przyczyny, chcąc czy nie chcąc została przywódcą.

-Witajcie ponownie. Podobnie jak wami szarpią mną sprzeczne uczucia. Z jakiegoś powodu znaleźliśmy się tutaj, zostaliśmy postawieni przed faktami i zdarzeniami na jakie nie byliśmy przygotowani. Zwłaszcza na walkę z …Hydrą. Z tego co się zorientowałam, udało nam się dokonać czegoś, czego nikomu innemu dotąd się nie udało. Pokonaliśmy ją.

Wciągnęła powietrze chcąc przedstawić informacje jakie pozyskała w jasnej i przejrzystej formie.

-Mike Sheff żyje. Aktualnie jest sądzony za złamanie jednego z tutejszych praw.
Za morderstwo. Zabił członka własnego Stada podczas ogromnego zagrożenia jaką była walka z Hydrą. Są pewne okoliczności łagodzące, lecz na razie to wszystko co mi wiadomo.

Przerwała na chwile.
-Jonathanie, uciesze się, że znowu jesteś z nami. Najwyraźniej właściwości leczniczej mazi są większe niż którekolwiek z nas mogłoby się spodziewać
Co do Mike’a to jedyne co możemy teraz w jego kwestii zrobić to czekać.

-Tyburcjusz Pizarro poprosił mnie o przysługę. Uważam, że jest to kwestia którą powinniśmy wspólnie omówić, gdyż jest złożona i odnosi się do wszystkich nas.
Tyburcjuszu, zechciej powtórzyć to o czym rozmawiałeś ze mną.


Tyburcjusz Pizarro przechylił głowę na bok, zaciągnął się papierosem. Przyglądał się reakcją Juliana, potem dobiegło go pytanie Opiekunki Stada . Obserwował każdy gest, starał się wyłapać się w najmniejszą głoskę, odczytać nutę drżenia głosu i spojrzeć w oczy swym zimnym acz okalającym wewnętrzny płomień spojrzeniem. I jeszcze raz zaciągnął się dymem.
Papierosy go uspokajały, otrzeźwiały umysł. Był to duet, chodzenie i palenie, dwie rzeczy przy których Tyburcjusz zyskiwał przejrzystość myśli. Zachowywał się jak zachowywał. Właściwie to był dobrym aktorem gdyby nie niewola. Tam się zatracił do końca. Na ten czas zaginęła zdolność kontrolowanego uzewnętrznia się.

-Chłopcze, w takim wypadku całe to miasto jest żywym, pulsującym ciałem szatana łącznie z jego mieszkańcami i gośćmi. Takim rozumowaniem to i Ty byłbyś diabłem. Prorocy z boskiego ramienia widzą przyszłość. Inni, mniej wierzący dostają to na otarcie łez. I chyba na otarcie łez i cierpienia jest to. Wiem i czuję.

Na chwilę zamilkł. Odszedł od grupy zgromadzonej w altance. Krążył wokół nich, powoli kroczył a podeszwy butów wygrywały melancholijną melodię. Po dokładnie piętnastu krokach zaczął mówić nie zatrzymując się.

-Zapewne Wasza Opiekunka przedstawi sprawę inaczej lecz skoro mam mówić pierwszy. Nawet podejrzewam, że ma inne zdanie, co mnie w najmniejszym stopniu nie raduje. Nemo sine vitiis est i ja nie jestem bez wad. Moja sytuacja w tutejszym świecie jest trudna. Jeśli się zgodzicie będę wam pomagał. Ideałem byłoby przyłączenie się do Stada. Lecz jeśli nie chcecie to tylko utrzymujcie takie pozory.

Zatrzymał się, zaciągnął papierosem i obrócił się na pięcie idąc teraz dokoła grupy w przeciwnym kierunku.
-W zamian za to jestem w stanie poprzysiąc Wam pomoc i braterstwo przypieczętowane na mocy samego przeznaczenia i łańcuchem mym słów.

Dominque wysłuchawszy ze swym Stadem słów Tyburcjusza ponownie zwróciła się do niego z pytaniem.
-W rozmowie ze mną wspominałeś o swym nie najlepszym statusie, jak również o tym, iż grozi ci śmierć, a nawet coś gorszego. Mógłbyś tę kwestię doprecyzować, gdyż to raczej bardzo istotne.

Tyburcjusz zgasił papieros o ziemie i rzucił go za siebie. Jeszcze kilka chwil smugi dymu tańcowały wokół niego.
-Chcą mnie przemienić w wampira. Zapewne dobry Bóg odsunie mi tą czaszę cierpienia i podczas przemiany zginę. Lecz jeśli nie to będzie los gorszy od śmierci.

Dominque uważnie przyglądała się swojemu stadu podczas wypowiedzi Tyburcjusza.
To, jak zareagują na jego słowa wewnętrznie było dla niej różnie istotne, a nawet może istotniejsze niż to, co pokażą ich wypowiedzi.
Przeniosła wzrok na stojących przy wejściu dwóch mężczyznach. Jeden z nich miał na piersi symbol stada Lorenca- Białego Kła. Z słów wampira wynikało, iż jako stado są już długo w Thagorcie. Na temat stada Smoczego Kła jakie prezentował rudowłosy młodzieniec imieniem Girra nie wiedziała nic, więc mimo wszystko mężczyzna jako przedstawił się jako Horacy mógł być w tym momencie bardziej użyteczny.
-Być może zastanawia was obecność dwóch nieznanych wam jeszcze osób. Otóż są oni członkami dwóch stad jakie przybywają w Thagorcie już dość długo, poprosiłam ich o udzielnie nam informacji na temat samego miasta, czy innych nurtujących nas wszystkich kwestii. Pozwólcie, że przedstawię wam Horacego z Stada Białego Kła i Girrę z Stada Smoczego Kła.

-Prosiłabym Horacego o udzielenia nam informacji na temat tego kim są Towarzysze w Thagorcie, czym różnią się od członków stad i czy prośba z jaką zwraca się do nas Tyburcjusz nie łamie żadnych obowiązujących w tym miejscu praw.

- Towarzysze nie mają żadnych praw w Thagorcie. - Zaczął Horacy.
- A ten Towarzysz o którego pytasz, należy do Miji, prawej ręki Lorenca. Wampira nieprzewidywalnego i okrutnego. Tyburrrrek w jej oczach to zabawka, pokarm i posłaniec w jednej osobie. Należy on do niej, jeśli przyjmiesz go do stada zabierzesz coś co należy do nas. Wątpię aby spodobało się to komukolwiek. Miejsce Towarzysza jest tam gdzie rozkaże mu stado. Niektórych Towarzyszy przygarnia się i opiekuje, takim Towarzyszem dla Miji jest Tyburcjusz. Jest jej.

-O tym fakcie nie wspomniałeś prosząc mnie o przysługę. W takiej sytuacji sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Mogę porozmawiać o twej prośbie przyłączenia się jako Towarzysz do naszego stada z Lorencem. Na przykładzie Mike’a wiemy, że łamanie praw kończy się źle.
Stąd tez moje kolejne pytanie.

- Girro z Stada Smoczego Kła, czy mógłbyś opowiedzieć mnie, i memu Stadu o prawach panujących w Thagorcie? Sądzę, że nieznajomość prawa, również tutaj, nie upoważnia do jego nieprzestrzegania.

- Nikt Wam nie powiedział? Zjawiliście się w trudnym momencie. Meridol nie zdążyła was nauczyć -w głosie Rudego można było wyczuć coś, jakby nutę współczucia.
- Dobrze więc -rzekł spojrzawszy uprzednio porozumiewawczo na Horacego.
-Zjawiliście się tutaj, ponieważ wezwała Was Idva. Staliście się jej obrońcami. Ona jest prawem Thagortu. Jest naszym życiem, powodem naszego istnienia, naszą Panią. Bez niej nie byłoby nas.
Gdy Girra mówił o Idvie w jego oczach zapalał się blask, a głos nabierał nowego brzmienia.
- Nasze prawa nie są trudne do przestrzegania. Żyjemy w Stadach, lecz działamy w jedności dla dobra i pomyślności Idvy. Wtedy rozkwita także pomyślność Stad. Prawo Idvy zakazuje wzajemnego krzywdzenia się. Każdy kto skrzywdzi brata lub siostrę z własnego lub innego stada, podlega surowej karze.

Tak, surowej. W informacjach jakie Dominique pozyskała był odprysk bólu jaki przezywał Mike podczas owego sądu. Ale potem ów ból minął.

- Idva powierzyła sądy komuś bezgranicznie sobie oddanemu. Sędzia ów nie uznaje kompromisów. Nie jest przekupny. Kocha Idvę całym sercem i oddał jej swą duszę. Strzeżcie się, aby nie wywołać jego gniewu. Nie słyszałem, by ktoś zaznał litości, jeśli zagroził Idvie, lub Stadu. Jego wyroki są niepodważalne.

-Któż to taki?
Ze względu na wykonywany zawód dla Dominique słowa o niepodważalnych wyrokach były nieco dziwne, ale to nie jest jej świat.

-Pierwszy, który wystąpił w jej obronie. Jedyny podobny do was, którego obdarza miłością i zaufaniem.
-Co rozumiesz pod słowami „podobny do was”? Wybacz, że ciągle pytam, ale jak sam wspomniałeś, zostaliśmy praktycznie od razu wrzuceni na głęboką wodę, a informacje którymi się z nami dzielicie tutaj prawdopodobnie pomogą nam uniknąć wielu niepotrzebnych kłopotów.

- Wasze Stado jest inne. Nie ma drugiego takiego. Jest Stado umarłych. Jest Stado inteligentnych zwierząt potrafiących porozumiewać się z nami głosem, który rozumiemy. Jest takie, którego członkami są istoty zwane przez was bóstwami i takie, które mogła stworzyć tylko wyobraźnia.

-Więc jako kogo nas określacie, lub może, trafniej, jak określa nas Idva? Dominique czuła, że odpowiedź na to pytanie może być kluczem dlaczego znaleźli się właśnie tutaj.

- Krew z krwi i ciało z ciała. Tylko wy jedyni spośród Stad, jesteście ludźmi.
Zmięła w ustach pytanie o to kim on sam jest. Więc skoro Horacy pochodzi ze stada Lorenca jest najprawdopodobniej również wampirem. Ciekawe z kogo składało się Stado do jakiego należał Girra…

- A Towarzysze? Kim oni są? Ludźmi? Czy też nie zawsze?
Dominique czasem miała nieprzyjemny zwyczaj drążenia tematu do dna. Może nawyk nieprzyjemny, lecz jeden z niezbędnych w jaj pracy.

- Nie zawsze.
Na twarzy Girry pojawił się trudny do zidentyfikowania grymas. Dziewczyna bardziej wyczuła niż zobaczyła, że lepiej jednak ten temat porzucić

-Jeśli macie pytania, nie krępujcie się ich zadawać. Jesteśmy tu by zrozumieć czemu tu jesteśmy, i dlaczego właśnie my.

Zaintrygowało ją pytanie Reynolda Burke’a o Ivet. Kogo on miał na myśli?


****
*Wybuch Juliana następuje po wypowiedzi dotyczącej Mike'a i Jonathana, a przed poruszeniem kwestii prośby Tyburcjusza.
* Prosiłabym o dostosowanie się w swoich postach co do informacji przekazanych przez Dominique by nie wprowadzać ponownie zamieszania, że ktoś w międzyczasie coś itp. Wiem, to krępujące, ale takie jest pbf.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 28-02-2009 o 14:47.
Lhianann jest offline  
Stary 28-02-2009, 10:29   #98
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Po nieco ostrej wymianie zdań z Tyburcjuszem, Julian zdołał się uspokoić. Było to po części spowodowane tym, że póki co mężczyzna nie odpowiedział, a także tym, że Julian w międzyczasie zdołał się zaopiekować Aleksandrą, co odciągnęło jego uwagę od jasnowidza.

Zanim wybuchł kolejny spór, przemówiła Dominika. Sprowadziła także z sobą Horacego i innego mężczyznę, którego później chłopak poznał jako Girrę. Wampir zasłaniał swoją męskość dłonią, co nie uszło uwadze blondyna. Nie wiedzieć czemu, zgromadzeni zauważyli na jego twarzy kolejny rumieniec.

Chłopakowi było po prostu wstyd. Horacy miał prawo tak się ubierać (lub nie ubierać) jak miał na to ochotę. Jeśli nie przeszkadzało mu to, że jest nagi, to nikt nie miał prawa mu robić wyrzutów. Tymczasem do Thagortu przybyli oni, Biała Róża, i już zaczynali robić swoje porządki. Ktoś z jego towarzyszy powinien zwrócić Horacemu uwagę, ze nie musi się zasłaniać.

Po prostu, Juliana krępowała nie tyle sama nagość Horacego, do której zdążył już przywyknąć, co fakt, że przez zasłanianie się wampir zwracał uwagę na brak swojego stroju. Chłopakowi byłoby znacznie łatwiej, gdyby Horacy nie zasłaniał się, a inni nie robili z tego powodu jakiejś afery.

Chciał tylko, żeby wszyscy zachowywali się normalnie.

Z przemowy kobiety (w czasie której Julian cały czas był czerwony na twarzy) nie wynikało nic nowego. Julian i tak wiedział od Horacego, jak wyglądała sytuacja. Było jednak coś, czego blondyn nie wiedział.

Mike zabił. Zabił innego członka własnego stada. Wieść ta była tak nieoczekiwana, że chłopak zamrugał oczami, nie wiedząc, co zrobić. Rozejrzał się w koło, ale byli wszyscy. Nie brakowało nikogo poza Mike’m. Kogo więc mógł zabić? Czyżby to była jakaś pomyłka? Choć myślał intensywnie, nie docierało do niego znaczenie słów wypowiedzianych przez Opiekunkę.

Kolejne zdania również były niezrozumiałe. Jonathan i jakiś powrót? Lecznica moc błota, większa niż się spodziewano? Blondyn otworzył usta, zdziwiony. W tym momencie jego twarzy wyglądała naprawdę ciekawie, niczym brakujące ogniwo pomiędzy człowiekiem a małpą.

W końcu, nawet do niego dotarł sens słów Dominiki. Był wściekły. Mike, któremu tak ufał, okazał się zwykłym zabójcą, nic nie wartym pomiotem, którego trzeba było pilnować, by nie atakował innych ludzi. Gdyby nie byli w Thagorcie, to Jonathan by umarł. Ale Sheff nie wiedział o tym, gdy zabijał. Złamał przykazanie Boże, najważniejsze w całym dekalogu. Nie zabijaj. Przykazanie, którego uczą się dzieci w przedszkolu. Każdy je zna, każdy.

Poza wielkim biznesmenem.

Wzrok Juliana natknął się na Tyburcjusza. Cały gniew, zawód i wściekłość, która w nim narastała, znalazła ujście. Podszedł do mężczyzny, który nie spodziewał się, że to małe, niepozorne dziecko kiedykolwiek obdarzy go takim wzrokiem. Niebieskie oczy Juliana wyglądały, jakby płonęły. I rzeczywiście, w pewnym sensie to właśnie robiły.

- Ty! Ty!- wysyczał, niebezpiecznie zbliżając się do Tyburka. – Ty mały, tępy, nic nie warty, szatański darmozjadzie! Widzisz że jest bezpieczny? WIDZISZ, ŻE JEST BEZPIECZNY!!!- wydarł się, tuż przy twarzy mężczyzny, energicznie wymachując dłońmi. –Zabił człowieka, siedzi w więzieniu, ma proces o zabójstwo, omal nie zamordował Jonathana, A TY TWIERDZISZ, ŻE JEST BEZPIECZNY?!

Mimo krzyku, gniewu i szczerej chęci skrzywdzenia Tyburcjusza, Julian wcale się nie uspokajał. Wręcz przeciwnie, nakręcał się coraz bardziej, zamieniając się w groteskowy obraz samego siebie. Dalej miał bladą skórę, dalej miał swoje piękne, błękitne oczy i blond czuprynkę, ale każdy, kto na niego spojrzał, widział bardziej szatana niż aniołka, za którego zazwyczaj uchodził. Wściekły, zaczął kłóć „jasnowidza” swoim palcem, boleśnie stukając go w klatkę piersiową.

- Masz czelność przychodzić tu, pieprzyć o Bogu, udawać takie niewiniątko! Kim ty jesteś! Kłamcą, nic nie wartym robakiem, prochem u naszych stóp! Nie zasługujesz nawet na to, żebyśmy na Ciebie patrzyli! Ty żałosny, cholerny satanisto! Jeśli jeszcze raz Cię tu zobaczę, to wyłupię Ci te twoje jasnowidzące oczy, wepchnę do gardła i…

Następna minuta upłynęła Julianowi na krzyczeniu wprost do ucha biednego Tyburka długiej wiązanki przekleństw, która zawierała w sobie zarówno Thagorckie słowa, polskie epitety jak i łacińskie, szczegółowe opisy wyrywanych wnętrzności. Nikt nie spodziewał się, że w tym chłopaku może drzemać taka agresja, a najmniej sam zainteresowany.

Jeszcze nigdy nie natrafił na takiego kłamcę. Chciał się wkręcić do stada, okłamując ich wszystkich i żerując na tragedii Mike i Jonathana. Nie miał za gorsz honoru, uczciwości. Byłby gotów zrobić wszystko, byleby stać się częścią Białej Róży.

Nie ufał im, traktował ich jak zabawki. Nie mógł przyjść i powiedzieć wprost, że ma jakiś problem. Musiał robić za jakiegoś cholernego jasnowidza, jakby bał się, że nie uzyska pomocy. Jakby sądził, ze są kolejna Hydra, która pożre go w najmniej spodziewanym momencie.

Czy naprawdę byli aż takimi potworami, by trzeba było ich oszukiwać?!

W końcu, ktoś odciągnął agresywnego nastolatka od Tyburka. Możliwe, że zrobił to sam Horacy. Julian wiedział tylko, ze coś chwyciło go mocno i odciągnęło. Wiedział też, że walczył szaleńczo, by wyrwać się spod uścisku i nakrzyczeć jeszcze Tyburcjuszowi, co sądzi o nim, kłamstwom, którym się dopuścił, wyszukanej pozie i mózgu, będącym najpewniej wielkości jego przyrodzenia.

Tak, Juliana nie należało oszukiwać. Zwłaszcza, gdy chodziło o życie i zdrowie jego przyjaciół.

Miał dosyć. Przychodził tu, oferował swoje nic nie warte braterstwo i miał się jeszcze za takiego pobożnego, żeby mówić Julianowi, czym jest szatan. Dzieciak doskonale wiedział, kim jest lucyfer. Nie zdziwiłby się, gdyby miał jednego przed sobą.

W końcu jednak, nawet on się uspokoił. Ręce, które go trzymały, zwolniły uścisk, a blondyn dyszał ciężko, próbując złapać oddech. Był bardzo zmęczony, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Usiadł na ziemi, biorąc głębokie wdechy i wydechy, zarówno po to, by się uspokoić, jak i po to, by nabrać sił.

Po małym ataku furii, jakiego ofiarą padł Julian, przemówił Horacy. Z tego, co mówił wynikało, że Tyburcjusz nie był w ciekawej sytuacji. Okrutna wampirzyca miała w nim zarówno kochanka, posłańca jak i zbiornik krwi. Nie miał żadnych praw, był na łasce swej mrocznej kochanicy.

Julianowi zrobiło się trochę żal mężczyzny. Stada traktowały go jak niewolnika, nie miał praw, mógł zginąć w każdej chwili. Bał się Miji, wampiryzmu i całego tego miasta. To oczywiste, że uznał, iż wszystkie stada go nie szanują. Miał powody, by wymyślić te swoje kłamstwa.

Ale czy naprawdę musiał wykorzystać ta całą sytuację, która zaszła pomiędzy Mike’m a Jonathanem? Czy nie mógł wymyślić czegoś, co by miej zraniło uczucia Białej Róży? Czy musiał wyjść na takiego egoistę?

A co, jeśli zawsze taki był?

W międzyczasie Stado dowiedziało się kilku mniej lub bardziej istotnych rzeczy. Prawa Idvy były oczywiste i Julian nie zwrócił na nie większej uwagi. I tak żył tym kodeksem. Nie kradnij, nie zabijaj, nie kłam. To podstawa życia każdej większej społeczności ludzkiej. Fundamentalna, oczywista sprawa.

Ciekawe było, kto był tak bezgranicznie oddany Idvie. Może Julian był przewrażliwiony, ale z wypowiedzi członka Smoczego Kła wynikało, że była to jedyna osobą, którą Idva kochała. Ciekawe, zważywszy na to, ze podobno kochała wszystkich.

Słowa "podobny do nas" były ciekawe. Okazało się, że Biała Róża jako jedyna była złożona z ludzi. Nie wiedzieć czemu, Julian nie przejął tym się. Całe stado złożone z wampirów, ognisty pies, Hydra. Dziwne było tylko to, że wcześniej w mieście nie było ani jednego człowieka należącego do Stada. Strach pomyśleć, przez jakie męki przechodzili tu ludzcy Towarzysze.

Julian jeszcze raz zastanowił się nad trudną sytuacją Tyburcjusza. Posłał wszystkim przepraszające spojrzenie. Naprawdę było mu wstyd z powodu sceny, którą zrobił. Nawet na Tyburcjusza patrzył trochę bardziej przychylnym wzrokiem, jakby chcąc mu wynagrodzić atak skierowany na jego osobę.

Co nie zmieniało faktu, że miał zamiar go obserwować…


_______________________
Julian siada na ziemi przed wypowiedzią Horacego odnośnie Tyburcjusza. Akcja kończy się wtedy, gdy kończy się post Lhiannan. W całym zamieszeniu niewiele go interesuje "jakieś Ivet".
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 28-02-2009 o 15:12.
Kaworu jest offline  
Stary 28-02-2009, 13:29   #99
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz założył dłonie, lekko potupywał butem w ziemię. Mimowolny uśmiech pojawił się na jego obliczu. Niczym wyrzeźbiona twarz, tak słuchał powoli wyrzutów Juliana. Nie reagował w najmniejszym stopniu. Ten spokój grabarza był niepokojący, nieludzi. Tymczasem w duszy śmiał się w niebogłosy.

”Dobrze, krzycz, krzycz, krzycz, krzyżuj... Gniew jest potężną siłą która jest w stanie burzyć imperia i miotać ludźmi. Czy to nie właśnie mój gniew podziałał na wampirzyce? Dalej chłopcze, krzycz głośniej. Wyrzuć to z siebie, utrać w eter część uświęconej mocy gniewu. Rzuć się z pięścią na mnie, niechaj z twarzy aniołka urodzi się diabeł. O tak. Niesamowite, zrobiłem coś nieumyślnie a skutek był tak cudny. Widać taka ma natura.”

Kiedy chłopa skończył, Tyburcjusz podrapał się w tył głowy i dalej tak samo spokojny założył ręce. Jeszcze dłoń drgnęła mu w kierunku kieszeni lecz ostatecznie powstrzymał się przed zapaleniem. Był wyjątkowo zadowolony z siebie. Cieszył go gniew Juliana, cieszył fakt jego wybuchu. Lecz starał się tego nie okazywać. Powoli podszedł do chłopaka. Przykucnął do niego, poczęstował papierosem.

-Zapalisz?

Zamilkł na chwilę, przejrzał się swymi niebywałymi z wyglądu oczyma chłopakowi jako komentując go.

”Ludzie którzy wybuchają tak gwałtownie są zazwyczaj spokojni, latami czy dniami zbierają złość która uchodzi w nich nagłym porywem.

Zakaszlał, spojrzał mu w oczy i kontynuował.

-Możesz mi powiedzieć co do mnie masz, za co mnie uważasz. Do cholery, czemu masz mnie za istotę diabłom podobną?

Uśmiechnął się nieznacznie. Nie chciał być nachalny, raczej sprawiał wrażenie kogoś kto przyszedł wyjaśnić, porozmawiać jak równy z równym i się dogadać.

”Największą ironią jest fakt, że kiedy mowie o Bogu oni nie zdają sobie sprawy, że zwykłem mówić nie o tym którego wyczekują. Zresztą, trzeba się pozbierać. Ona już za niedługo może porzucić sztuczne uczucie lub wprowadzić w życie swe plany.

-Pytaj co chcesz wiedzieć tylko błagam, nie wrzeszcz już. To jest takie niekulturalne. Nam nie wolno nienawidzić.

Przyciszył głos, prosta sztuczka wykorzystywana w rozmowie, być do kogoś bokiem, mówić ciszej. To stwarza atmosferę przyjaźni i pokoju. Mało który człowiek miał zimny, gadzi umysł i z szybkością promyka jutrzenki analizował cała sytuacje. Tego nawet nie potrafił sam Tyburcjusz chociaż starał się ze wszystkich sił. Coraz mniej podobało się mu to miasto. Nigdy nie żywił do niego uczuć pozytywnych lecz wiązał pewne plany, jak mówił, w nim leżą klucze i bramy do tajemnic wszechświata. Tylko czemu Ci co mają klucze się nimi nie dzielą, a ci co znają bramy zostawiają tą wiedze niemym głazom.

”Ojcze mój. Dane Ci było poznać Idve przed początkiem czasów czy to może tylko istota uzurpująca do boskości? Jakże bym chciał tak tedy znaleźć się twarzą twarz i miejscem w miejsce i rozumieć, słyszeć znowu... Ciekawe co powie ten chłopak.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 28-02-2009, 18:29   #100
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Przez cały czas, gdy Julian krzyczał na Tyburcjusza, ten nie reagował. Stał tam, jak jakiś pozer, z rękami w kieszeniach, nie zwracając uwagi na Juliana, jego krzyki, zarzuty, nawet na palec, boleśnie wbijający się w ciało. Nic, kompletnie nic. Jak posąg, który nie był zdolny, by okazać uczucia.

Nie, mężczyzna nie był posągiem. Wszystko co robił służyło tylko i wyłącznie jednemu- jak największemu wkurzeniu dzieciaka. Trzeba przyznać, udało mu to się wyśmienicie. Jego brak jakiejkolwiek reakcji tylko bardziej rozwścieczył blondyna.

Kiedy chłopak wreszcie się uspokoił, nadeszła kolej Tyburcjusza. Młody od razu widział, ze coś jest nie tak. Towarzysz był dalej tak samo spokojny, ale w jego oczach było coś, co wręcz krzyczało chęcią ośmieszenia Juliana.

- Zapalisz?

Tyburek bezczelnie kucnął obok niego, oferując chłopakowi papierosa. Twarz młodzieńca natychmiastowo przybrała ten sam gniewny wyraz, co przedtem. Jednak, nie odpowiedział nic. Tylko patrzył na niego, pragnąc zabić mężczyznę wzrokiem. Z trudem powstrzymał się od innych działań.

Nie palił, i było to widać doskonale. Wiedział o tym każdy, kto tylko na niego spojrzał. Każdy. Uważał ten nawyk za zły, niszczący zdrowie i portfel wynalazek chorych farmaceutów. Wiedział, jaki ma niszczący wpływ na życie, i jak bardzo uzależnia. Nie był głupi i nie miał zamiaru dać się wciągnąć.

Więc czemu ten cały Tyburcjusz oferował mu papierosa?!

To był jednak nie koniec działań Towarzysza. Najpierw spytał, co Julian ma do niego, a potem zasugerował, by nie krzyczał podczas udzielania odpowiedzi.

Miał czelność mówić Julianowi, co jest kulturalne! On, który kłamał od samego początku znajomości, wykorzystał Mike i teraz bezczelnie kpił sobie w żywe oczy z Juliana! Co więcej, nagle stał się ekspertem w sprawach moralności, który tłumaczył Julianowi, że nienawiść jest zła. „Nam nie wolno nienawidzić”. Znalazł się prawdziwy katolik, zbawca młodszego brata w wierze.

Tego było za dużo. Blondyn wstał, dalej mierząc Tyburcjusza wściekłym wzrokiem.

- Jesteś zwykłym, nic nie wartym kłamcą. Przychodzisz do nas, błagając o litość, a za plecami okłamujesz nas. Jesteś na tyle bezczelny, że nawet teraz kpisz ze mnie. Zapamiętaj. Nie jesteś katolikiem. Nie będziesz mówił mi, co jest dobre a co złe. Nie jesteś dobrym człowiekiem, wykorzystałeś czyn Mike do własnych celów, robiąc nam fałszywą nadzieję. Jeśli cokolwiek widzisz, to Twoja moc pochodzi od samego Szatana.- stwierdził lodowato zimnym głosem, patrząc na Tyburcjusza z pogardą. Jednocześnie odsuwał się od niego, powoli, krok po kroku, cały czas zwrócony do niego twarzą. Chciał, żeby mężczyzna wreszcie zrozumiał, jakie panuje o nim zdanie w tym pomieszczeniu.

- I najważniejsze. Nigdy, przenigdy nie będziesz jednym z nas. Jesteśmy Stadem Białej Róży, wspieramy się i szukamy drogi do domu. Nie ma wśród nas miejsca na człowieka Twojego pokroju. Wracaj do Miji, na nic innego nie zasłużyłeś.

Może słowa te nie byłyby tak bardzo niemiłe, gdyby nie były wypowiedziane pod wpływem emocji. Julian kochał ludzi i chciał, by byli szczęśliwi. Ale jeśli ktoś był zły, to nie powinien szukać w jego osobie wsparcia. Zwłaszcza, jeśli nie okazał skruchy. Tyburcjusz pokazał, jaką jest osobą. To kłamliwy, mający się za lepszego od innych manipulant, który w dodatku w ciągu pierwszych kilku chwil znajomości z Julianem zaczął z niego kpić. Po co tu przyszedł, jeśli nie po to, żeby zacząć współpracować z Stadem i pokazać, jaki jest przydatny?

Julian nie wiedział. Ale wiedział, jak odpędzić delikwenta.

Blondyn przycisnął ręce do piersi, skupiając się na swej więzi z Bogiem. Jego czuprynka lekko zafalowała, gdy z jego piersi zaczął się wyłaniać powoli kształt skrzydlatej istoty. W końcu, proces się zakończył. Na rękach Juliana spoczywał piękny… nietoperz?


Tak, istota z całą pewnością była nietoperzem. Posiadała błoniaste skrzydełka, miękkie futerko i, co wywołało groteskowy uśmiech na twarzy Juliana, długie, ostre ząbki. Chłopak podniósł dłonie, wypuszczając ssaka, by sobie polatał wokół pomieszczenia. Wyczuł, jak fale dźwiękowe się odbijają od ścian, obiektów i ludzi, po czym wracają do jego wrażliwych uszu.

Zaczął krążyć wokół człowieka, który stał naprzeciw niego. Tak na wszelki wypadek…
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 02-03-2009 o 14:14.
Kaworu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172