Zajazd „Pod szczęśliwą gwiazdą”
Zaczęło padać...A dziwaczne „bębnienie” na dachówkach świadczyło, że nie kroplami deszczu. W świetle błyskawic...przez okna było widać momentami opad. Oślizgłe zielonkawe pędy jakichś dziwnych roślin. Zaś obsługa wydawała się nieświadoma podejrzeń mniszki...zostawiając ją tylko z czarodziejką. Krótka rozmowa między kobietami zakończona ostentacyjną wypowiedzią. -
Zmęęęęczona jestem i głodna.-
I
Miri dyskretnie zerkała do kuchni, w której krasnolud gotował, wyciągając z szafki, mizerne imitacje warzyw i korzonków, oraz jakieś kawałki mięsa. Widać i tu przybył ogólny kryzys żywieniowy. Gruby brodacz zadziwiająco dobrze radził sobie w kuchni przyprawiając potrawę rożnymi płynami, szatkując warzywa i dusząc mięso (I zatrważająco dobrze posługiwał się sporym tasakiem, przy krojeniu). Jednocześnie cicho i dyskretnie rozmawiał z chudym mężczyzną. Czuły słuch mniszki wyłapał jedynie skrawki tej rozmowy.-
Pani będzie zadowolona...Prawdziwa uczta...nie żałuj im ...taka okazja, może się szybko nie powtórzyć...To naprawdę szczęśliwy dzień.
Później zaś
Halaver, przyszedł do dwójki kobiet mówiąc.-
Wybaczcie nam te opóźnienie, ale nie spodziewaliśmy się gości. Ostatnio mało kto zapuszcza się w te strony. Ale wojny się skończyły i mam nadzieję, że to się zmieni.
Tymczasem wkroczył krasnolud niosąc misę pełną gulaszu i flakon z winem, oraz talerze kubki i sztućce.
-Wybaczcie też jakość potrawy. Niestety nie mamy zbyt wiele świerzych warzyw, ale zapewniam, że będzie wam smakować.-dodał
Halaver siadając obok dziewcząt.-
Naprawdę cieszy mnie widok młodych kobiet. W ogóle, kogoś młodszego od nas...Myśleliśmy że reszta świata już całkiem wymarła. Jedzcie i opowiadajcie...Niewiele wieści ze świata dociera do nas, a chętnie się dowiemy co się dzieje poza tą osadą. Uznajcie to zapłatę, za posiłki i nocleg.
Krasnolud zaś ruszył posprzątać kuchnię.
Zniszczona wioska gdzieś na równinach, pomiędzy Phalenpopis a Hyalieonem, wieczór. - Wy pokazaliście już swoje możliwości, ale jestem skłonny wytknąć wam kilka błędów. Gdybym był wrogiem, moja strzała utknęła by w twojej szyi zanim byś o tym pomyślał i skierował na mnie swoje zaklęcia. Twój przyjaciel zaś potrzebowałby chwili, by wziąć zamach swoim ostrzem, bowiem przyciśnięte do mojego plecaka, kolczugi, płaszcza i reszty odzienia i nawet mocno pchnięte nie zada mi znaczącej rany. A czas, który by potrzebował na zamach, ja bym wykorzystał odbijając się od niego i jednym ruchem pakując strzałę w jego oczodół. Więc wolałbym bez tej gadki o litości i popaprańcach.- Na te słowa przeciwnik za nim, krzyknął przenikliwie.-
No nie...Jestem niedoceniany! Zapewne nie słyszałeś o mnie! Z tej pozycji przeszyłbym cię na wylot, przebił niczym rożen przebija udziec barani, bez względu na zbroję. Jestem Vilgitz, ostrze mistrzów! Najpotężniejszy zapewne oręż na Tais... -Vilgitz zamilcz!- krzyknął gnom, po czym dodał.-
Zapewne byś mnie przeszył, gdybym był tam gdzie, mnie widzisz.
Sylwetka gnoma przy ognisku zaczęła się rozmywać...A on sam wyszedł z kąta spowitego głęboką, zapewne magiczną ciemnością. Opierał się prawą dłonią o długi drąg z czarnej stali i pokrytego złotawymi liniami splatającymi dziwną sieć.
- Wybacz staremu gnomowi podejrzliwość...- rzekł starzec.-
Ale z każdy rok przynosi nam tylko nowe zmartwienia, zmarszczki i nowych wrogów. A ja, żyjąc dość długo, zebrałem spora kolekcję wrogów.-następne pstryknął palcami mówiąc.-
Vilgitz, do mnie!-
Ucisk z pleców
Haradana znikł, a nad jego głową przeleciał miecz.
Gnom odsłonił połę swego płaszcza, pod którą widać było pustą pochwę od miecza. Oręż wsunął się do niej komentując.-
Wykłuć mi oczy, bratku...pewnie teraz ci łyso, co? -Zwą mnie Mac'Baeth.- rzekł gnom, przysiadając się do ognia.-
Jestem magiem wojennym do wynajęcia. Profesjonalistą, nigdy nie zdradzam obecnego pracodawcy. Ale nie wszyscy potrafią o zrozumieć...Zmierzam do Arhaagu, a ty?
Usłyszawszy odpowiedź
Haradana, gnom rzekł.-
To dobre miejsce na odpoczynek, a skoro jest nas dwóch, to będziemy mogli czuwać na zmianę.
Wyciągnął z poręcznej sakwy przy pasie karafkę wina. A napiwszy się z niej, podał ją
Haradanowi w milczeniu.
Zniszczona wioska gdzieś na równinach, pomiędzy Phalenpopis a Hyalieonem, następny dzień. Haradan wstał późno...Bardzo późno. Słońce stało już minęło zenit. Mógł kląć ten stan, ale rozumiał siebie. Od wielu dni, jedynym snem, jaki miał były krótkie drzemki, przerywane na każdy objaw potencjalnego zagrożenia. Obecność drugiej przyjaznej istoty spowodowała, że poczuł się bezpieczniejszy. I jego ciało starało się nadrobić niedobory snu z poprzednich dni.
- Spałeś jak niemowlę...- rzekł z uśmiechem gnom.-
Tylko zazdrościć. Ja za bardzo przywykłem do stałej czujności, by mieć spokojny sen.
Nagle rozmowę przerwał widok istoty...kolosalnej bestii, o zębatym pysku, okrywanym kilkoma fałdami. Stwór był dość daleko, widoczny jedynie od pasa.
Haradan mógł się tylko domyślać rzeczywistych rozmiarów bestii. Ale musiała być olbrzymia.
Mac’Baeth spojrzawszy na nią krzyknął.-
Meglar...ale nie. To nie meglar. One nie rosną tak duże. To jakaś magia.-
Gnom sięgnął do torby i wyjął z niej posążek gryfa z brązu. Który urósł do odpowiednich rozmiarów stają się prawdziwym gryfem.
Mac’Baeth wpakował się na grzbiet bestii i spytał, robiąc miejsce
Hardanowi.-
Chcesz sprawdzić, kto stoi za tą magią? Południowe Lasy, uliczki Graiholm
Cztery postacie przemierzały w ciszy uliczki miasta. Na przedzie był niziołek imieniem
Snafu Bolospinwinger, szczupły w skórzni osłaniającej ciało. Uzbrojony w ręczną kuszę i sztylet. O włosach zaplecionych w warkocze i lewej stronie twarzy pokrytej tatuażami.
Na końcu zaś biegł spory krasnolud o głowie pokrytej tatuażem, w bogatych korowych i długich szatach. I o długiej jasnobrązowej brodzie. Na ramieniu siedział dziwny stworek przypominający złowieszczego nietoperza, choć w pewnie wywodzący z się planów Dolnego Kręgu.
Ów uzbrojony w pałkę krasnolud nieco spowalniał towarzyszy na co niziołek reagował jedynie krótkimi ponaglenia.-
Pośpiesz się Garrack, szybciej Garrack.
Co tylko irytowało krasnoluda. W środku zaś biegli
Aeterveris i
Daelion z Gilh’eah. Białowłosy mężczyzna w półpłytowej barwionej na biało zbroi, mający na swym koncie wielu pokonanych wrogów i wiele zdobytych kobiecych serc. A przynajmniej tak twierdził, zasypując nimfę komplementami.
Wkrótce cała czwórka dotarła do bramy, by przyjrzeć się przybyszom. Jako że tygrysa obserwował w tej chwili brat
Snafu. Skryci w bramie obserwowali nacierających elfich jeźdźców na trójkę ludzi. I widzieli jak starzec w kilka chwil zneutralizował przewagę, jaką dawały elfom ich wierzchowce.
- Trochę to przypomina twoją magię Garrack.- rzekł niziołek.
- Mylisz... to w ogóle nie jest magia. To jest coś z czym nigdy się nie spotkałem.- rzekł w odpowiedzi krasnolud.
- Może powinniśmy pomóc dziewoi...znaczy im wszystkim.- wtrącił
Daelion.
- Jak na moje oko radzą se całkiem dobrze.- rzekł obserwując walkę krasnolud.-
Zwłaszcza dziewoja. Południowe Lasy, pod murami Graiholm
Lądowanie na ziemi rycerza nie było efektowne...ani bezbolesne. Ale udało mu się zatrzymać wierzchowca przed dwójką „czarodziei”. Zbliżający się pościg Tagosai, nie dał czasu na rozmowę. Oba elfy nie przerwały szarży...Niemniej raptory były znacznie zwrotniejsze od koni, a elfy okazały się doświadczonymi jeźdźcami. Nagły zwrot elfiego wierzchowca sprawił iż miecz
Ethana, przeciął powietrze. A szeroki zamach halabardy omal nie pozbawił rycerza głowy. Mgła błyskawicznie uniosła się spod nóg
Raetara i zaczęła wirować wokół jego lewej dłoni. Wyprostował on energicznie ramię w kierunku jeźdźca atakującego
Ethana. Z wirującej mgły wystrzelił pocisk sprężonego powietrza, uderzył w dolne łapy bestii przewracając ją wraz jeźdźcem.
Ethan dopadł elfa, lecz nie zdążył mu zadać ostatecznego ciosu, gdyż ten, powstając z ziemi zasłonił się tarczą i sięgnął po krótki miecz, przy swym pasie. I cios rycerza trafił w ową tarczę, odłupując przy okazji, spory jej kawałek. Niemniej w tej walce, to
Ethan miał przewagę zasięgu.
Drugi raptorzy jeździec wybrał za cel
Raetara ignorując młodą kapłankę. To był błąd, bo gdy ją mijał, dziewczyna zadała cios krótkim mieczem między szczeliny jego zbroi. Sprawiło to, że atak jego halabardy skierowany na
Raetara był chybiony. Starzec zdążył się uchylić, po jego dłoni przepłynął fioletowy łuk elektryczny, przeskoczył na trzymaną w dłoni laskę. Z której to fioletowy piorun uderzył w raptora. Ten gwałtownie się zatrzymał zrzucając jeźdźca na ziemię. Jednak ów upadek był o wiele gorszy, niż kontrolowany upadek
Ethana. Elf wypadł jak z katapulty przetoczył się po trawie obficie brocząc krwią, i chwiejnie podniósł sie na nogi, sięgając po swój krótki miecz i zasłaniając się tarczą. Oba wierzchowce zostały na jakiś czas wyeliminowane z walki, jeden podnosił się po upadku, drugi oszołomionym spojrzeniem rozglądał się dookoła. Ale oba elfy, choć poobijane i ranne, stanęły do walki. Jeden przeciw
Ethanowi, drugi przeciw
Vivienne.