Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2009, 09:11   #11
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Arveene położyła się w łóżku. Było niezwykle miękkie, a ciepła kołdra i wielka poduszka wypełniona pierzem zostały dodatkowo popryskane znanym już z listu aromatem róży. Kobieta rozkoszowała się posłaniem, natychmiast wybaczając doktorowi wszystkie jego grzeszki, których miał sporo na sumieniu.

Jednak nie było czasu na spanie. Bardkę gnębił wielki problem w postaci małej osóbki zwanej Innocentem.

Z chłopakiem było coś nie tak. Po pierwsze, Arveene naprawdę nie pamiętała, by kiedykolwiek się spotkali. Rozmowa z Karanem była przeprowadzana w dość nietypowych okolicznościach, które uniemożliwiały podsłuchanie. Potem, na leśnej ścieżce nie było absolutnie nikogo. I jeszcze samo zajście w świątyni. Musiałby do niej wejść zanim Karan zaprowadził tam samą bardkę. Możliwe, że doktor by go przeoczył, ale Karan i Arveene z pewnością by zauważyli nieproszonego gościa, skradającego się za plecami. Pozostawała tez sprawa dźwięku dartego materiału. Kobieta nie zauważyła, by chłopak podarł sobie cokolwiek. Skąd więc wziął się dźwięk?

Kobieta bardzo długo się głowiła nad rozwiązaniem problemu i nie doszła do żadnych wniosków. No, może z wyjątkiem jednego.

Skoro okularnik znalazł wspólny język z doktorkiem, to musi być albo niezwykle mądry, albo niezwykle głupi. Możliwe, że posiadał obie te cechy jednocześnie. A to mogło z niego czynić wielkiego przyjaciela.

Lub potężnego wroga.

Rozdział drugi
Przygoda się rozpoczęła

Arveene leżała na zimnej podłodze. Choć wokół było ciemno, doskonale znała to miejsce. Znajdowała się w Świątyni Ankh. Wyczuwała wszystko- ciężkie, pradawne powietrze, hieroglify na ścianach, komnaty, który nich nie odwiedził od pokoleń.

I spokój. Wszechogarniający, tak wielki, że zdawał się przysłaniać wszystko inne, powoli i majestatycznie kładąc się nad całym kompleksem. Był wszędzie, niczym mlecznobiała mgła, która zamazywała nieistotne szczegóły, zostawiając jedynie prawdziwą naturę przedmiotów i zjawisk. Pozwalała odpocząć zmysłom i skupić się umysłowi na tym, co naprawdę ważne.

Tak, Arveene musiała przemyśleć wiele rzeczy. Została znaleziona, odkryła na powrót sama siebie. Było jej wspaniale, ale wiedziała doskonale, że to dopiero początek. Było tak wiele do zrobienia, tak dużo do odkrycia, a tam mało czasu. Mogli ją znaleźć w każdej chwili, a ona sobie leżała w świątyni. Gdyby nie ten głupi Innocent, wszystko by było inaczej.

Przeszkodził jej, zerwał połączenie, opóźnił to, co nieuniknione. Głupiec! Czy naprawdę myślał, że jego działania zmienia cokolwiek? Czy naprawdę sądził, że ją zatrzyma?

A może naprawdę był dzieckiem, które znalazło się w nieodpowiednim miejscu i czasie?

Nie wiedziała. Jego umysł był dla niej niezgłębiony, a to mogło być przyczyną jej zguby.

- Wreszcie przybyłaś- stwierdziła, patrząc na tunel, który prowadził ku wejściu do świątyni. Stała w nim nie kto inny, jak ona sama. Jedyna różnica polegała na tym, że pomiędzy piersiami przybysza nie znajdował się piękny, krwistoczerwony klejnot. Tylko tym się różniły.

Tylko tym i aż tym.

- Cieszę się, że Cię widzę- kontynuowała przyjaznym głosem, widząc, jak jej druga część rozgląda się nieprzytomnie po komnacie. Była tak uroczo nieświadoma, tak niewinna, tak bezbronna. Bardkę ogarnęło wzruszenie, gdy ujrzała, jak jej gość niepewnie przekracza próg, rozglądając się ostrożnie po pomieszczeniu.

Były tak różne, a jednocześnie tak podobne.

- Wejdź, czekałam na Ciebie- skinęła na przybysza. Dziewczyna zrobiła niepewnie krok do przodu, co wywołało przyjazny błysk w oku Arveene. Była tak blisko, zaledwie kilka metrów od niej. Wystarczy, że znów jej dotknie, a podzieli się z nią tym wszystkim, co w sobie kryła. Tajemnicami, które czekały milenia na ponowne odkrycie. Mocami, do których była kluczem. Prawami, które mogła dowolnie modyfikować. Władzą, jaką miał każdy, kto ją dzierżył.

Niestety, koło przeznaczenia toczyło się swoim odwiecznym, niezmiennym rytmem. Rytmem, któremu nawet ona była podporządkowana.

Nagle zdziwiona Arveene obserwowała, jak przez jej nieświadomą część przebiega jakaś niska i krepa istota, zupełnie, jakby napastnik nie zauważył istoty, przez którą przeszedł. Nim Bardka zdała sobie sprawę, kwadratowa dłoń wystrzeliła spod płaszcza niczym wąż i zacisnęła się pomiędzy piersiami kobiety, na klejnocie, który był centrum jej jestestwa.

Nim zdążyła krzyknąć, wszystko się skończyło…


~*~

- Panienko Arveene, panienko Arveene!

Pierwszą rzeczą, którą odkryła po przebudzeniu, był fakt, że koszmarnie bolała ją głowa. Wczorajsze hulanki odbiły się na jej dzisiejszym zdrowiu w sposób, który bogowie uznali zapewne za niezwykle zabawny. Problem w tym, że ludzie mieli zupełnie inne poczucie humoru.

Drugą rzeczą był fakt, że Arveene była energicznie, aczkolwiek niezbyt silnie potrząsana przez Aleksandra Robsona, który na wszelkie znane sobie sposoby starał się doprowadzić kobietę do przytomności.

Trzecia rzeczą był niezwykle piskliwy skrzek doktora, który przebijał delikatne bębenki Arveene, rozwalając jej czaszkę od środka.

- Aaaaaa…- jęknęła boleśnie, odtrącając dłoń doktora na bok i zakrywając swoja głowę poduszką. Czemu ten mały, zapominalski skrzat nie może dać jej spokoju? Pali się czy co?

- Panienko Arveene!- zaczął od nowa Aleksander. W chwili, w której bardka miała ochotę rzucić w niego swą poduszką, która do tej pory służyła jej za swoisty hełm, mężczyzna powiedział coś, co otrzeźwiło ją lepiej niż chłodna woda, o której teraz marzyła.

- Ankh został skradziony.

~*~

W kuchni wszyscy się krzątali gorączkowo, sami do końca nie wiedząc, co robią. Doktorek biegał po domu, szukając niezbędnej dokumentacji p przyrządów, choć nikt nie potrafił powiedzieć, czemu były mu one tak niezbędne. Innocent, zaledwie w gatkach i dłuższej, białej koszulce starał się zrobić jakieś szybkie śniadanie dla czterech osób przy pomocy jajek i patelni, której obsługi najwidoczniej nigdy nie opanował do końca. Karan jak zwykle miał wszystko w nosie, opierając się o ścianę i z kpiącym uśmieszkiem obserwując wysiłki pozostałych mężczyzn. Sama Arveene nie wiedziała co ma robić. Najchętniej biegłaby do wykopalisk, ale bez doktora raczej nie powinna się ruszać. Tak więc pozostało jej czekać, ewentualnie zająć się śniadaniem, które nie wychodziło drugiemu z okularników.

~*~

Cała czwórka, mniej lub bardziej ubrana, wypełniwszy żołądki prowizorycznym śniadaniem, biegła leśną ścieżką, chcąc jak najszybciej znaleźć się w świątyni. Jak na złość, droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność, bardziej dla zirytowania ludzi niż ich powstrzymania. W końcu jednak, nawet złośliwa ścieżka musiała się poddać.

Po szybkim przedostaniu się przez „tunel wstępny” i znalezieniu się w wewnętrznej części czegoś, co mając być pierwotnie nowym złożem rud, okazało się placem stojącym przed świątynią, Arveene zobaczyła wstępny obraz zniszczeń. Duże, drewniane drzwi, wprawione w futrynę kompleksu, były kompletnie potrzaskane, jakby ktoś taranem uderzył w nie o kilka razy za dużo. Wielgachna belka, która miała uniemożliwić otwarcie wrót, zamieniła się w kilka sporych, mniej lub bardziej sześciennych odłamków. Napastnicy nie oszczędzili nawet zabytkowych pomników przed wejściem, których urwane części walały się po okolicy.

Trzeba było dowiedzieć się, kto lub co stało za tymi wydarzeniami.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 02-03-2009 o 10:08.
Kaworu jest offline