Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2009, 21:20   #135
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dagmara – jak co dzień – obudziła się punkt 5:30. Jogging, potem szybki prysznic, kawa i jakieś śniadanie w biegu. W międzyczasie odsłuchała wiadomości na sekretarce i na dzień dobry usłyszała poważny głos Basi, która lakoniczne zrelacjonowała zakończoną sukcesem wizytę w skarbówce i przypomniała o porannym spotkaniu.
Przypomnienie nie było wcale potrzebne – Dagmara doskonale pamiętała datę, godzinę i miejsce. Jakże mogłaby zapomnieć? Spotkanie członków wszystkich tradycji była nie lada gratką i magini z rosnącym podnieceniem oczekiwała tego (dosłownie) spektaklu żywiołów.

Oj polecą kłaki – pomyślała Dagmara wysłuchując do końca wiadomości od asystentki.

Kobieta całkiem nieźle orientowała się w TEJ polityce i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zgromadzenie tylu tradycji w jednym miejscu było posunięciem ryzykownym w stopniu porównywalnym do wypuszczenia bandziora recydywisty na wolność do czasu uprawomocnienia się wyroku.

Długa kąpiel, malowanie paznokci, nakładanie makijażu i układanie włosów zajęły jej koło godziny, ale wszystko było wyliczone co do minuty, więc, gdy skończyła, miała jeszcze dobre drugie tyle, by się ubrać i pojechać na spotkanie zahaczając po drodze o dom Bejowskiego.

W błędzie będzie jednak ten, kto stwierdzi, że Dagmara miała aż nadto czasu. Bowiem, gdy tylko owinięta w ręcznik weszła do sypialni i stanęła przed szafą, poczuła na sobie ciężar fundamentalnego pytania wszystkich kobiet: „W co ja mam się ubrać?!”. I o ile gatki nie stanowiły problemu, o tyle wybór odpowiedniej kreacji był o niebo trudniejszy.

Po przymierzeniu kilkunastu ciuchów w kilkudziesięciu różnych zestawieniach, z braku lepszego pomysłu, zdecydowała się na stary, dobry i wypróbowany chwyt – małą czarną.

Dopasowana sukienka bez ramion, z przewiewnego czarnego jedwabiu, idealnie eksponowała wszystkie atuty prawdziwej kobiety. Do tego naszyjnik z rubinem, szpilki, torebka i już była gotowa do wyjścia.

***
Właśnie stali w korku na ulicy Marszałka Józefa Piłsudskiego. Dagmara ocknęła się z otępienia. Wężyk samochodów podpełzł kilka metrów naprzód, po czym znów się zatrzymał.
- Nie mogę zrozumieć, jak Stefan mógł wpaść na tak idiotyczny pomysł – powiedział po raz któryś z kolei prof. Bejowski. – I że też Henryka się na to zgodziła. Naprawdę nie mogę zrozumieć… - Dagmara dosłyszała jeszcze tylko to zdanie, po czym znowu wyłączyła się na kilka minut.

Wężyk znów ruszył, Damara znów oprzytomniania
- A ty co o tym myślisz, moja droga? – zapytał nieco pogodniej mężczyzna, wyraźnie wyczekując jej odpowiedzi, ale kobieta nie słyszała wcześniejszej części wypowiedzi, toteż nie miała zielonego pojęcia, jak odpowiedzieć.
- Wydaje mi się, że to bardziej skomplikowana kwestia – odparła pewnym głosem mając nadzieję, że nie palnęła właśnie jakiegoś głupstwa i że nie wydało się iż w ogóle nie słuchała swojego mentora.
- Jak to „skomplikowana kwestia”?! – oburzył się Bejowski, a Dagmara poczuła delikatne ukłucie wstydu. Nie dlatego, że nie słuchała, tylko dlatego, że nie potrafiła dość dobrze tego maskować. – Zastanów się dziewczyno! Przecież to oczywiste, że węzeł powinien być nasz. – Zapadła chwila milczenia. – Ale może masz i rację. – Kobieta uśmiechnęła się z satysfakcją. A więc mężczyzna niczego nie zauważył.
- Dojeżdżamy – powiedziała uprzejmie wskazując głową budynek majaczący na końcu ulicy.
- No to teraz się zacznie…
***
… i faktycznie się zaczęło. Na początku było łagodnie – ot, drobne złośliwości. A potem poszło już z górki i SB’cy wymieszali się ze zdzirami, pedałami i innymi mało pochlebnymi określeniami. Po drodze wypłynęły na wierzch lojalki, zagraniczne wyjazdy i kochanki, a kiedy przyszło do wzajemnego oskarżania się, Dagmara wiedziała, że koniec jest już bliski.

Dobrze znała takie sytuacje – już nie raz i nie dwa musiała patrzeć, jak ludzie obrzucają się mięsem na sprawach rozwodowych. Co prawda nie bardzo rozumiała, jak można się kłócić, o zdarzenia sprzed dobrych dwudziestu, czy trzydziestu lat, ale jakoś jej to nie ruszało. Przyzwyczaiła się – w końcu żyła z tego.

Koniec faktycznie nastał niebawem. Do sali weszli Sośnicka i Oderfed i jakoś załagodzili sytuację. Potem nastąpił rytuał prezentacji. Gdy przyszła kolej kobiety, ta powiedziała :
- Nazywam się Eilis Dagmara O’Sullivan i miło mi państwa widzieć, zwłaszcza tych, z którymi jeszcze nie miałam przyjemności. - Dagmara skinęła głową, uśmiechnęła się i prawie niedostrzegalnie mrugnęła do Staszka. – Podzielam pomysł pana Rockiego, że powinniśmy wreszcie przejść do konkretów.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 05-03-2009 o 19:52.
echidna jest offline