Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-02-2009, 13:07   #131
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Zapowiadał się upalny dzień. Pogodynka jak zwykle się pomyliła. Mimo wczesnej pory, żar już lał się z nieba. Jednakże nawet w dnie takie jak ten, ludzie mieli całe mnóstwo spraw do załatwienia. Mimo wczesnej pory ulice były już zatłoczone, a tworzące się powoli, acz nieubłaganie korki nie wróżyły niczego dobrego. Zaduch w połączeniu ze spalinami nagromadzonymi w wąskich ulicach Starego Miasta odbierał ochotę na cokolwiek.

Grzegorz Głodniok mijał właśnie pub Od Zmierzchu Do Świtu.



Rogata czaszka groźnie spoglądała na przechodniów. Grzesiu miał wrażenie, że mrugnęła do niego, ale mógł to być skutek nieprzespanej nocy, poświęconej na seans dwóch sezonów serialu "Carnival" w towarzystwie dwóch butelek coli. O, nie dosyć, że mrugnęła, to jeszcze oblizała się obleśnie!
Halinka sporo opowiadała mu o niesamowitych drinkach kamikadze, serwowanych w tym miejscu. Opowiedziała mu ze szczegółami o swoim ostatnim wypadzie z Magdą. Eutanatos uśmiechnął się na wspomnienie historii pijanej Madzi, która zrobiła rozróbę w męskim kiblu. Opiekunka projektu ma charakterek. Byle się nie okazało, że charakterzysko. Rozmyślania te przerwało mu zbliżające się:

UMC, UMC, UMC

Grzesiek obejrzał się i zobaczył zbliżającą się do niego w całej swej krasie Świątynię Dresiarstwa. Jęknął. Dobrze pamiętał ostatnią przejażdżkę tym pojazdem. Niezbyt miłą przejażdżkę. Jasnoturkusowe BMW minęło go i z piskiem opon zatrzymało się przy najbliższym przejściu dla pieszych, przyprawiając z pewnością o palpitację serca idącą po pasach kobietę. Gdy piesi opuścili jezdnię, auto ruszyło z piskiem opon, by po chwili zatrzymać się, równie głośno, na parkingu pod gmachem sądu. Podświadomość mówiła Grześkowi, że z pewnością Niegrzeczny Karolek zajął miejsce dla niepełnosprawnych. Nie musiał czekać długo na potwierdzenie swojego przypuszczenia. Nim jeszcze Birula zdążył wyłączyć silnik, jak spod ziemi wyrosła przy nim pani funkcjonariusz straży miejskiej. Oto ramię sprawiedliwości bożej, zaopatrzone w bloczek mandatów i długopisik, zaraz wyrówna krzywdy, jakich Grzesiu doznał w dresobusie. Głodniok z satysfakcją patrzył jak Karolek tłumaczy się stażniczce, a później z kwaśną miną przyjmuje mandat i przestawia samochód. W tym samym czasie pod gmach Nowej Giełdy podjechała taksówka i wysiadł z niej sam TW Diabeł. Niecierpliwie spojrzał na zegarek i rozejrzał się po okolicy. Grzesiek przyspieszył kroku, nie chciał narażać się jeszcze bardziej szefowi, zwłaszcza że Halinka z rozbrajającą szczerością oświadczyła mu, ze nic nie wie na temat nowego Węzła. Ta wiadomość na pewno nie spodoba się Stadnickiemu. Chwilę później nadbiegł zdenerwowany i zziajany Birula. Cała trójka weszła do budynku.

Od strony Podwala do budynku zbliżała się pięcioosobowa grupa. Na przedzie dwóch mężczyzn w średnim wieku dyskutowało o czymś z ożywieniem. A za nimi, w pewnej odległości podążało troje młodych ludzi.
Kamil Świeczko i Grzegorz Bohatyrowicz umówili się ze swoimi podopiecznymi pod mulitkinem Helios.



Ten nowoczesny budynek był na tyle charakterystyczny, że trudno byłoby go przeoczyć. Zimna stal i równie zimno szkło kłóciły się z powagą i dostojeństwem, chociaż mocno nadgryzionym przez ząb czasu i komunistyczne rządy, XIX-wiecznej zabudowy Starego Miasta.



Jednakże to nie przeszkadzało chyba za bardzo miejskiemu architektowi gdy wydawał pozwolenie na budowę tego obiektu.
Wszyscy spotkali się pod kinem około 7:30. Nastąpiła krótka prezentacja. A potem starsi magowie uznali, że starczy im jeszcze czasu na krótki spacer nad fosą.
Świeczko i Bohatyrewicz doskonale wiedzieli, że ich tradycje są marginalizowane, a zatem trzeba połączyć siły, by się przebić. A cóż mogło być lepszego - albo gorszego - niż sojusz dwóch zimnych skurwysynów?
J.J., Chris i Staszek człapali za swoimi mentorami. Na rozmowy od serca przyjdzie jeszcze czas. Zwłaszcza że wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły im, że spędzą w swoim towarzystwie dużo czasu.

Minął ich rozklekotany i wysłużony maluch. Zgrabnie zaparkował na niewielkim skrawku wolnej przestrzeni, który udało się znaleźć kierowcy na sądowym parkingu. To była jedyna zaleta tego reliktu PRL-u. Z samochodu wyskoczyło dwóch młodych ludzi, rozczochrany mężczyzna już chciał gnać w stronę Nowej Giełdy.
- Paweł! Paweł! Zamknij samochód! - krzyczał za nim nastolatek.
Na szczęście dla Pawła, Marek Różogórski nie miał problemów z pamięcią. Chociaż niewiele brakowałoby, a chłopcy spóźniliby się. Ach, te eksperymenty.
Przed budynkiem Nowej Giełdy czekali na nich już Zygmunt Berner i Emanuel Kuratow, ten pierwszy już pokazywał na zegarek, ten drugi uśmiechał się wyrozumiale. Berner chrząknął i poprawił Rodeckiemu krzywo zawiązany krawat i dyskretnym gestem wskazał Markowi na jego rozpinający się rozporek. Po czym Eteryci wkroczyli do siedziby Fundacji Wirtualnych Adeptów.



Jako ostatni do Sali konferencyjnej weszli przedstawiciele Porządku Hermesa, lekko spóźnieni, ale dla widoku magini w eleganckiej, czarnej sukience można było wybaczyć i większe uchybienia. Dagmara musiała po drodze na spotkanie zabrać swojego mentora, który nigdy nie posiadł trudnej sztuki prowadzenia pojazdów mechanicznych. Zajmujący siedzenie pasażera profesor Bejowski przez całą drogę krytykował pomysł Oderfelda i zachodził w głowę, jakim cudem Henryka Hilbert zgodziła się na coś takiego. Dodatkowo zastanawiał się zgryźliwie, dlaczego to on został wrobiony w wątpliwą przyjemność spotkania się z innymi Tradycjami. Dla niego jasnym jak słońce był niezaprzeczalny fakt, że nowy węzeł powinien przypaść hermesytom. Ku zaskoczeniu obojga przed drzwiami czekała na nich Henryka Hilbert, przywódczyni Porządku Hermesa we Wrocławiu. Cała trójka weszła do środka

Pomimo iż z zewnątrz gmach Nowej Giełdy autorstwa radcy budowlanego Karla Lüdecke'go wyglądał nie najlepiej, to w środku prezentował się nawet okazale.



A już pomieszczenia należące do firmy Oderfelda, która zarazem była Fundacją Wirtualnych Adeptów, prezentowały się nader wspaniale. Człowiek czuł się, jakby nagle znalazł się w czasach świetności tej budowli. Odrestaurowana pieczołowicie sztukateria. Czyste, wymalowane ściany. Zabytkowe okna o odnowionych ramach, przez które nie wdzierał się szmer ulicy i ciężki zaduch dyszącego w upalnym lecie miasta. Wirtualni Adepci dbali o to miejsce.

Wszyscy zostali przywitani przez młodą dziewczynę. Chwilę później pojawiła się następna młoda kobieta i poprowadziła gości do sali konferencyjnej.
Przywódca Adeptów otaczał się głównie młodymi kobietami. Stąd i plotki o jego niezbyt moralnym prowadzeniu się. Cóż, nikt nie jest idealny.

Zaproponowawszy gościom coś do picia, kobieta wyszła, pozostawiając magów samych sobie. Nastąpiła krótka chwila konsternacji. Zwłaszcza starsi magowie lustrowali siebie nawzajem.
Po chwili milczenia rozpoczęły się szepty.


Widzę, że padlina przyciągnęła hieny – teatralny szept Bejowskiego dotarł nie tylko do uszu Dagmary.
Świeczko i Bohatyrowicz przerwali rozmowę i spojrzeli zdziwieni na Hermesytę. Kamil szykował już ciętą i błyskotliwą ripostę, ale uprzedził go etnolog.
Kolega profesor chce nam coś opowiedzieć o problemach zakonu z werbowaniem nowoprzebudzonych? – zagaił Bohatyrewicz jadowicie.
Wszyscy mamy z tym problemy. – Jeden z Eterytów próbował załagodzić spór. Emanuel Kuratow znany był ze swojego pokojowego usposobienia.
I dlatego niektórzy ściągają posiłki z Warszawy. Żeby udowodnić, że jest ich więcej – odparował Bejowski, a jego głos przybrał niespodziewanie wysokie tony, co w połączeniu z jego zniewieściałym fizys wypadło przekomicznie.
Ależ towarzysze. – Janusz Stadnicki wstał z krzesła, wyciągną prawą dłoń lekko ugiętą do przodu i zaczął przemówienie. – Musimy się zjednoczyć. Tylko w jedności siła. Trzeba zapomnieć o urazach z przeszłości dla budowania lepszego jutra. Tylko wspólna praca pozwoli nam przetrwać w tych ciężkich czasach – jego przemowa była chyba żywcem wyjęta z podręczników, jakie zapewne posiadali partyjni notable, i z których przygotowywali swoje przemówienia na dożynki ogólnokrajowe czy święto 1 maja. Stadnickiemu się chyba czasy pomyliły. Ale ci, którzy go znali lepiej wiedzieli, że ten Eutanathos na takie skrzywienie z poprzedniej epoki.
Oj, zamknij się SB-ku. – Bejowski nie wytrzymał w końcu i walnął ręką w stół. Zaraz też jęknął i potarł obolałą dłoń, co ujęło siły jego stwierdzeniu.
Myślę, że to nie pora na wyciąganie win z przeszłości – Kuratow nadal starał się zdusić zarzewie kłótni w zarodku, ale było już na to za późno.
- Panowie, uspokójcie się - zdążył jeszcze zaapelować do rozsądku zgromadzonych Berner i został zignorowany.
Ty go jeszcze bronisz? To może zapytaj się go, dzięki komu pewien młody, obiecujący doktor musiał odejść z uczelni na początku lat 80. Co poniekąd złamało mu karierę. – wytknął Eterytom Bejowski, celując oskarżycielsko palcem w Stadnickiego. Tajemnicą poliszynela było, że Kuratow został wyrzucony z uczelni, ale nie nastąpiło to bynajmniej z powodu jego przynależności do opozycji. - Może się teraz zapytasz Pana–Dla –Wspólnego–Dobra, dlaczego cię wtedy wyrzucili? Może ci powie, wszystkim nam powie, dlaczego wtedy nie działał dla dobra ogólnego naszej wspólnoty?
Bohatyrewicz ryknął śmiechem i aż się zakrztusił. Jego podopieczny musiał poratować starca, łupiąc go dłonią po plecach. Kąciki ust Kamila Świeczki lekko drgnęły, ale przywódca kultystów siedział nieruchomo, no pozór nie zwracając uwagi na latające coraz gęściej w powietrzu mięcho.
Znalazł się ten co to lojalek nie podpisywał – wytknął Bejowskiemu Stadnicki.
Jakoś nie przypominam sobie abym wyjeżdżał w tamtych czasach za zagraniczne wojarze. Czego nie można powiedzieć o koledze profesorze.
Bo ciebie nikt nie zapraszał – wtrącił brutalnie Kamil i z rozkoszą obserwował, jakie efekty przyniesie dolanie oliwy do ognia.
Otrzymywałem mnóstwo zaproszeń, i to nie tylko z zaprzyjaźnionych państw – burknął Bejowski.
Chyba tylko z Holandii lub z Berlina, od kolegów – Birula zaczął rechotać, po czym zmienił barwę głosu na sopran i wydatnie gestykulując dodał. – Tylke pamiętajcie, chłopcy. W tym sezonie modne są obcisłe spodnie w panterkę, buty na wysokim koturnie i złote kurtki z futerkiem – ostatnie słowa wypowiedział już swoim normalnym głosem, zanosząc się śmiechem. I chyba tylko on uznał swój dowcip za wyjątkowo udany.
Panie Stadnicki, pan przywoła do porządku swojego…– tu zawahała się przez chwilę – swojego psa.
Niegrzeczny Karolek podniósł się z miejsca, ale Stadnicki spiorunował go wzrokiem i złapał za chabety, Birula usiadł potulnie jak baranek.
- Dlaczego Werbeny biorą w tym udział? Ich tradycja upadła we Wrocławiu tylko z ich winy. Za Niemca nie ruszyli się nawet ze swojego podwórka, żeby... - zaczęła wywód Henryka.
- Nie twój interes, zdziro - odparł jej słodko Bohatyrowicz.
- Skoro już o tym mówimy, to Porządek Hermesa stracił pozycję również częściowo ze swojej winy. Kult was ostrzegał. Ale jak nosi się głowę tak wysoko, trudno dostrzec takie szczegóły, jak Nephandi czy plany rzezi, nieprawdaż, Henryko? - Kamil pospieszył w sukurs przyjacielowi.
- Nie wiem, co my tutaj robimy, Węzeł należy się Porządkowi Hermesa - warknęła Henryka.
- Jako co? Reparacje wojenne? - uśmiechnął się Kamil. - Nie twórz precedensów. Inni też zechcą, ażeby im wyrównano. Pierwszy wyciągnę sprawę pałacu Hatzfeldów.
Bejowski coś dodał i kłótnia rozpoczęła się na nowo. Wyciągano sprawy z mniej lub bardziej odległej przeszłości.
- Milcz, nie dość, że musimy znosić towarzystwo tego starca, to jeszcze twojej kochanki - Henryka Hilbner została już doprowadzona do ostateczności.
- Nie pozwolę obrażać córki wspaniałej kobiety takimi pomówieniami - Stadnicki stanął nieoczekiwanie w obronie czci kultystki.
- Moje prywatne stosunki z panną Jawornicką są moją i jej sprawą. A jeśli nawet rzutują na moje wybory, nie byłby to jedyny przypadek, kiedy łóżkowe znajomości wywierają niezatarty wpływ na politykę Przebudzonych we Wrocławiu, zgodzisz się ze mną, moja droga? - Kamil uśmiechnął się łagodnie i złożył dłonie w słupek. Henryka Hubner, której otwarcie wytykano zbyt bliską znajomość z Oderfeldem, zamilkła gwałtownie. Obydwaj Werbena obdarzyli Kultystę spojrzeniem zarezerwowanym dla jadowitej żmiji wylegującej się na nagrzanym piasku, zanim obejdzie się ją ostrożnie i z daleka.

Stefan ciężko westchnął i odwrócił się w stronę Magdy, która również obserwowała to, co działo się w sali konferencyjnej.
– Jeśli dalej tak pójdzie, to oddam Węzeł Bractwu Akashic – mężczyzna był wyraźnie poirytowany – Przecież oni zachowują się jak dzieci w piaskownicy.
– Daj spokój Stefan. – Magda z wyraźnym rozbawieniem przyglądała się kłótni. – Lepiej chodźmy już. Bo gotowi skoczyć nam do gardeł. Są naprawdę zabawni, gdy kłócą się między sobą, ale wolałabym żeby ich złość nie skupiła się na nas.
– Nie martw się. Wy młodzi nie jesteście jeszcze skażeni przeszłością. Jakoś się dogadacie. – Mężczyzna uśmiechnął się do swojej młodziutkiej towarzyszki i razem ruszyli stawić czoła demonom przeszłości. Przyszłości zresztą też.

Gdy Oderfeld i Sośnicka pojawili się w Sali konferencyjnej, właśnie trwał zażarty spór na temat Savoir-vivreu. Wszyscy już zdążyli wypowiedzieć swoje zdanie na temat tego, jakim to nietaktem jest spóźniać się na spotkanie, którego jest się organizatorem.

W środowisku chodziły plotki, iż panna Sośnicka zawdzięcza swoją pozycję takim samym praktykom, dzięki którym kobieta staje się panią inżynierową.

Oderfeld rozejrzał się po zebranych i zaczął swoją przemowę.
Miło mi powitać przedstawicieli wszystkich wrocławskich Tradycji. Cieszę się, że wszyscy przyjęli zaproszenie pomimo…– Jednak nie dane było mu kontynuować, gdyż Kamil Świeczko wszedł mu w słowo i zaczął pogadankę na temat dobrych obyczajów. I wymiana ciętych zdań rozpoczęła się na nowo. Tym razem jednak obiektem ataków byli Adepci. Bo przecież jeżeli już teraz nie szanują czasu innych, to co to będzie w przyszłości. A także. Jeśli chce się stanowić wzór dla innych, to takie zachowanie jest niedopuszczalne. I wiele, wiele innych przytyków. Oderfeld słuchał tego wszystkiego z kamienną twarzą. Na początku siedział wyprostowany jak struna z rękoma położonymi równolegle na stole. W końcu jednak z pietyzmem zaczął składać swoje rzeczy.
Ja nie muszę wysłuchiwać waszych wzajemnych pretensji. Są inne tradycje, które chętnie wezmą udział w projekcie. – Mówił spokojnie. W sali zapanowała cisza.
On ma na myśli Bractwo Akashic. – Stadnicki uprzedził ewentualne pytania. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Akaskic pojawili się razem z Koreańczykami budującymi fabrykę LG pod Wrocławiem. I wszyscy unikali ich jak ognia. – Stefan, daj spokój. Przejdź lepiej do konkretów. Wszyscy wiemy, po co tu się zebraliśmy. – Eutanatos nalał sobie kawy, posłodził trzy kopiaste łyżeczki. Zgodnie z zasadą: W gościach słodzę trzy, w domu jedną, a tak naprawdę lubię z dwiema. I usiadł na swoim miejscu. Reszta zgromadzonych pokiwała nieśmiało głowami. Oderfeld rozpoczął swoją przemowę. Przytoczył znane wszystkim fakty z historii. W ostatnim półwieczu wszystkie Tradycje ucierpiały i to bardzo. Przyczyną takiego stanu rzeczy byłą nie tylko walka z Technokracją czy Nephandi, właściwie Wojna Wstąpienia niewiele miała wspólnego ze złą kondycją Przebudzonych. Padli oni ofiarą swojej własnej pychy i komunistycznej polityki. Dziel i rządź! Już Starożytni znali tę zasadę.
Później Adept rozpoczął prezentację odkrycia swojej Tradycji. Węzeł był silny, ale wbrew nadziejom co poniektórych, Stefan nie zdradził miejsca odkrycia. Opowiedział również o planie stworzenia wspólnej fundacji.

Widzę tu kilka nowych twarzy. – Oderfeld rozejrzał się po zebranych. – Może więc dokonamy oficjalnego przedstawienia. – Po czym wskazał na swoją młodziutką towarzyszkę. – Ze strony Wirtualnych Adeptów w projekcie weźmie udział Magdalena Sośnicka. – Dziewczyna wstała skinęła lekko głową.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 19-02-2009 o 19:58.
Efcia jest offline  
Stary 25-02-2009, 22:19   #132
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Turystyka na tym polega że im dalej się podróżuje, tym bardziej dotkliwe są efekty owej podróży. I nie chodzi tylko o choroby, klimat czy kuchnię, która zdaje się nie lubić turystów. Nie chodzi nawet o język. Chodzi o odczucia. Bo im bardziej podróż egzotyczna tym silnej odczuwa się że nie jest się w domu. Zaś miejscowe ludy wykazują wszelkie formy mające wskazać turyście że nie jest u siebie. Wtedy dopiero – chory, cierpiący z powodu zatrucia pokarmowego i udaru – turysta jest spełniony. I mówi że oto podróż jego życia. Którą zapamięta na zawsze, a nawet swoim dzieciom nie pozwoli zapomnieć.

Tylko że Staszek wcale nie miał ochoty na jakoś głupią turystykę. A dobitnie miał odczuć w jak egzotycznym miejscu się znalazł. A co gorsza miejsce to nie było jego turystyką, lecz nowym domem. Ech..

Nie będąc głupi czuł jak ten dzień się potoczy. Być może w powietrzu coś było. Może jakieś podszepty z pogranicza świadomości kazały mu wiedzieć. Tak, coś się wydarzy.

I jak tylko trwał w spotkaniu, jak wypatrywał owych wydarzeń, tak coraz silniej uświadamiał sobie myśl – Hej! To już się wydarzyło! Wkroczyłeś do bagna i nie bardzo masz drogę odwrotu!

Z wrodzoną wytrwałością znosił kolejne krzyki, agresywne gesty, spojrzenia i wyzwiska. Był ponad to. Założył nogę na nogę i począł kontemplować niebanalne sklepienie sali, w której odbywało się spotkanie. Było zaprawdę inspirujące. Ciekawe jak wiele osób je wykonywało. Pierwszy był architekt. A zaraz za nim wiele rąk, wykonujących zaprawę, zdobienia, kolebki, łuki i fasony. Malarze. Nie tak dawno restauratorzy. Ciekawe co jego stary przyjaciel by o tym powiedział. Mateusz. Ciekawe co u niego.

Bohatyrowicz chrząknął i odkaszlnął. Staszek skupił na nim swój wzrok i cierpko się uśmiechnął.
- Słucham.
Po czym widząc że i inni w tym momencie słuchają dodał.
- Naprawdę słucham.

Koniec kłótni nie nastąpił z winy czy zasługi Staszka. To gospodarze przerwali swym wtargnięciem i groźbą. Groźbą i prezentacją. Pierwszej osoby która podczas tego spotkania tak naprawdę miała zabrać głos. Korzystając z okazji, Staszek wstał i stając wprost za Bohatyrowiczem odezwał się:

- Witam Pani Magdaleno. Miło mi poznać. Staszek Rocki. Czy to oznacza że część rozrywkowa dobiegła końca? Tak? Na pewno? – Mówiąc to typowym dla siebie zachrypłym głosem, spojrzał po zebranych. Kierując ciężar swego pytania na Bejowskiego.
- Proponuje przejść do konkretów. Nie ma co robić szopki i udawać że ktoś nie wie czy jest w tym projekcie czy nie. Nie ma też co o tym dyskutować bo i tak nie uda wam się nic wspólnie ustalić. Jest węzeł. Jest parę osób nim zainteresowanych. Jest urocza przywódczyni tej szkolnej wycieczki. Doskonale. To niech zainteresowane osoby omówią co mają do omówienia i tyle. Z dala od historii która i tak pozostanie hermetycznie zamknięta w wielkim słoju. A poza tym nie mam na takie rzeczy zbyt wiele czasu. Więc? Może przejdziemy do rzeczy jeśli nie do innego pokoju? Pani Magdaleno?
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 26-02-2009 o 17:40.
Junior jest offline  
Stary 02-03-2009, 13:56   #133
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Paweł Rodecki wstał tego dnia wyjątkowo wcześnie. Był w wyśmienitym humorze, sam zapamiętał datę spotkania, bez pomocy Mirka. Po szybkim prysznicu ubrał się w jakiś lekki strój, którego nie byłoby mu szkoda w razie jakiegoś nieprzewidzianego wypadku z jajecznicą i zaczął wprowadzać swój porządek w kuchni. Od czasu, kiedy wprowadził się Mirek, było tu znacznie mniej chaotycznie, więc i przygotowanie śniadania zajęło mu znacznie mniej czasu. W czasie, kiedy podopieczny Rodeckiego dopiero się budził, jego tymczasowy mentor już przygotował pyszne śniadanko, składające się z jajecznicy, kabanosa i ciepłej, słodkiej herbaty. Sam Paweł już dawno zjadł i właśnie zakładał na białą podkoszulkę i gatki odświętny, przygotowany zawczasu garnitur. Nawet krawat, odwieczna zmora wszystkich mężczyzn, podporządkował mu się bez żadnych sztuczek.

Tak, Paweł potrafił być samodzielny.

Jeśli się postarał.

Mirek w każdym razie był chyba pod wrażeniem. Jego mentor przygotował sobie na kartce wszystko, co mu było potrzebne. Godzinę wyjazdu, adres budynku, pod którym powinien się znaleźć i nawet telefon do pana Bernera, na wypadek, gdyby komórka znowu się zgubiła.

Był tylko jeden problem- w radiu, jakby na złość, podano informacje o nowatorskim eksperymencie fizycznym, który przeprowadzono w jednym z paryskich instytutów naukowych. Wpływ ultrakrótkich fal dźwiękowych na działanie ludzkiego mózgu był tak pasjonujący, że mężczyźni pogrążyli się w ożywionej dyskusji.

Tak ożywionej, ze zanim się zorientowali, przekroczyli coś, co Rodecki miał na kartce opisane jako „czas wolny”.

~*~

Tylko dzięki Mirkowi Rodecki nie złamał wszystkich przepisów kodeksu drogowego. Chłopak uspokajał go i karcił, gdy mentor próbował znajdywać jakieś skróty, „tylko” troszkę przyspieszać lub robić inne zwariowane rzeczy.

Nie, żeby był złym kierowcą. Po prostu ogarnęła go panika.

Jednak, jakimś cudem zdążyli. Szczęśliwy Paweł zgrabnie zaparkował w wąskiej szczelinie między dwoma większymi autami. Nawet zostało im miejsce, żeby otworzyć drzwi! Rozradowany mężczyzna czym prędzej wybiegł z pojazdu, kierując swe kroki ku Nowej Giełdzie.

- Paweł! Paweł! Zamknij samochód!- krzyknął za nim Mirek. Eteryta stanął i rozejrzał się tępo. Rzeczywiście, nie zamknął drzwi. Uśmiechnął się, drapiąc jedna ręka po głowie, a drugą wyjmując kluczyki z kieszeni.

- Przypomniał bym sobie… kiedyś…- stwierdził ze śmiechem, zamykając drzwi. Był dzisiaj w wyśmienitym humorze i nic, absolutnie nic nie mogło mu tego zepsuć.

Nawet fakt, że podczas jazdy przekrzywił mu się krawat.

Na szczęście z pomocą przyszedł mu pan Berner, poprawiając ozdobę. Obok niego stał pan Kuratow, przyjaźnie się uśmiechając. W takim też gronie wkroczyli do siedziby Adeptów.

Rodecki przeżył małe rozczarowanie. Adepci, ekscentryczna grupa informatyków byli ponadprzeciętni pod każdym względem. Opanowali język zero-jedynkowy do perfekcji, żadna informacja nie mogła się przed nimi ukryć i byli świetnymi matematykami. Żartowali, że czarują z komputerami i w pewnym względzie mieli się za czarodziei cyberświata. Wszędzie, gdzie tylko się ruszyli, otaczała ich zaawansowana technologia.

Więc co robili w tym wiekowym zamczysku?

Rodecki miał zamiar się tego dowiedzieć.

~*~

Spotkanie przebiegało pod znakiem chaosu, krzyku, kłótni i rozdrapywania starych ran. Paweł po pierwszej minucie stracił orientację dotyczącą tego kto, gdzie i do kogo krzyczy. Każdy miał jakieś ale, uszczypliwości zmieniały się w oskarżenia, te w obelgi, potem w urażoną dumę, a ta w kolejne uszczypliwości.

Magowie wrocławscy uczynili coś, co tej pory wydawało się niemożliwością. Po raz pierwszy to Rodeckiego rozbolała głowa podczas obserwowania innych ludzi, a nie na odwrót. Jak na złość, nigdzie nie było aspiryny, tudzież komnaty dźwiękoszczelnej. Nic, tylko chaos, krzyk i gniew.

Ktoś coś powiedział o młodej krwi, ktoś chyba utknął w komunie, ktoś chciał uspokoić wściekłych ludzi. Potem poszło o petycje, wyjazdy zagraniczne, strata pozycji, walka z Niemcami, jakiś spisek? Potem wszystko potoczyło się po równi pochyłej, niczym reakcja łańcuchowa, w której zbyt wiele atomów uległo rozpadowi. W końcu musiało nastąpić „BUM”.

Potem nastąpiła część, którą określono jako „prezentacje”. Pierwsza wstała Magdalena Sośnicka, informatyk Wirtualnych Adeptów. Po niej Szymon, który zaproponował, by udano się do innego pokoju.

Rodecki sam nie wiedział, co ma powiedzieć. Powinien przygotować jakieś przemówienie? Znowu o czymś zapomniał? Może Mirek przygotował cos za nich obu? Paweł rzucił swemu podopiecznemu niepewne spojrzenie, po czym wziął głęboki oddech i wstał.

- Paweł Rodecki z Fundacji imienia Nikołaja Tesli.

Zgromadzeni spojrzeli na niego dziwnie, jakby zrobił z siebie kompletnego błazna lub dopuścił się jakiegoś wielkiego nietaktu. Możliwe, że niektórzy nie do końca wiedzieli, co chciał przekazać.

Z kolei Eteryta też nie wiedział, co ma powiedzieć. Wydawało mu się, że wyjaśnił się jasno. Więc… co powinien jeszcze zrobić?

- Pomocy- szepnął na tyle cicho, by tylko Mirek mógł to usłyszeć.
 
Kaworu jest offline  
Stary 02-03-2009, 16:53   #134
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
Marek był pod wrażeniem zachowania Pawła, jakby sama obecność młodego chłopaka działała na jego tymczasowego mentora leczniczo. Zdecydowanie będzie trzeba pochwalić go przed profesor Zacharską.

Wiązanie krawata nie było znowuż tak trudną sztuką, szczególnie, gdy pomagał w tym wujek google. Szybki instruktarz we flashu i po chwili na szyi Marka wisiał perfekcyjny podwójny windsor. Marek miał tylko jeden problem, nie wziął pod uwagę aż tak oficjalnych spotkań. Założył więc bojówki i zieloną koszulę mundurowego kroju. Przepasał się też skórzanym pasem wojskowym i liczył, że strój jakoś przejdzie. W końcu, gospodarzami byli VA którzy dużą wagę przywiązywali chyba tylko do netykiety.

- Dziecko, co ty na sobie masz? - Zapytał Paweł Berner, patrząc na chłopaka.
- Nic lepszego nie znalazłem, nie wiedziałem, że będzie impreza pod krawatem.
- Trzeba było zadzwonić, mamy w fundacji fundusz reprezentacyjny... - Berner był wyraźnie załamany.
- Oj tam, bez sensu kasę wydawać na ciuch co sie go zakłada raz do roku. Poza tym, Dzieci Eteru są ekscentryczne, prawda? - Marek mrugnął porozumiewawczo do Bernera i szybkim krokiem udał się za Pawłem. Oj, nasłucha się jednak od pani profesor.

Za to impreza pod krawatem była zdecydowanie zabawna. Marek siedział cicho i z lekkim uśmiechem przyglądał się kłótniom. To było chyba pierwsze spotkanie przedstawicieli tylu tradycji w jakim brał udział, ale spodziewał się takich jazd. Szczególnie po tym, co opowiedział mu o Wrocławiu Damian.
- Dzień dobry, nazywam się Marek Dawid Różogórski i reprezentuję warszawską Fundację im. Marii Skłodowskiej-Currie. Przepraszam za swój strój, ale nie zdążyłem przewieźć wszystkich ubrań na czas. Pragnę też przekazać szczere pozdrowienia od zarządu mojej fundacji. - Marek skłonił głowę i usiadł z powrotem na swoim miejscu. Uśmiechnął się też do Znajomych twarzy. Było ich tu całkiem dużo zważywszy na fakt, że we Wrocławiu był dopiero od pięciu dni.
 
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 02-03-2009, 21:20   #135
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dagmara – jak co dzień – obudziła się punkt 5:30. Jogging, potem szybki prysznic, kawa i jakieś śniadanie w biegu. W międzyczasie odsłuchała wiadomości na sekretarce i na dzień dobry usłyszała poważny głos Basi, która lakoniczne zrelacjonowała zakończoną sukcesem wizytę w skarbówce i przypomniała o porannym spotkaniu.
Przypomnienie nie było wcale potrzebne – Dagmara doskonale pamiętała datę, godzinę i miejsce. Jakże mogłaby zapomnieć? Spotkanie członków wszystkich tradycji była nie lada gratką i magini z rosnącym podnieceniem oczekiwała tego (dosłownie) spektaklu żywiołów.

Oj polecą kłaki – pomyślała Dagmara wysłuchując do końca wiadomości od asystentki.

Kobieta całkiem nieźle orientowała się w TEJ polityce i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zgromadzenie tylu tradycji w jednym miejscu było posunięciem ryzykownym w stopniu porównywalnym do wypuszczenia bandziora recydywisty na wolność do czasu uprawomocnienia się wyroku.

Długa kąpiel, malowanie paznokci, nakładanie makijażu i układanie włosów zajęły jej koło godziny, ale wszystko było wyliczone co do minuty, więc, gdy skończyła, miała jeszcze dobre drugie tyle, by się ubrać i pojechać na spotkanie zahaczając po drodze o dom Bejowskiego.

W błędzie będzie jednak ten, kto stwierdzi, że Dagmara miała aż nadto czasu. Bowiem, gdy tylko owinięta w ręcznik weszła do sypialni i stanęła przed szafą, poczuła na sobie ciężar fundamentalnego pytania wszystkich kobiet: „W co ja mam się ubrać?!”. I o ile gatki nie stanowiły problemu, o tyle wybór odpowiedniej kreacji był o niebo trudniejszy.

Po przymierzeniu kilkunastu ciuchów w kilkudziesięciu różnych zestawieniach, z braku lepszego pomysłu, zdecydowała się na stary, dobry i wypróbowany chwyt – małą czarną.

Dopasowana sukienka bez ramion, z przewiewnego czarnego jedwabiu, idealnie eksponowała wszystkie atuty prawdziwej kobiety. Do tego naszyjnik z rubinem, szpilki, torebka i już była gotowa do wyjścia.

***
Właśnie stali w korku na ulicy Marszałka Józefa Piłsudskiego. Dagmara ocknęła się z otępienia. Wężyk samochodów podpełzł kilka metrów naprzód, po czym znów się zatrzymał.
- Nie mogę zrozumieć, jak Stefan mógł wpaść na tak idiotyczny pomysł – powiedział po raz któryś z kolei prof. Bejowski. – I że też Henryka się na to zgodziła. Naprawdę nie mogę zrozumieć… - Dagmara dosłyszała jeszcze tylko to zdanie, po czym znowu wyłączyła się na kilka minut.

Wężyk znów ruszył, Damara znów oprzytomniania
- A ty co o tym myślisz, moja droga? – zapytał nieco pogodniej mężczyzna, wyraźnie wyczekując jej odpowiedzi, ale kobieta nie słyszała wcześniejszej części wypowiedzi, toteż nie miała zielonego pojęcia, jak odpowiedzieć.
- Wydaje mi się, że to bardziej skomplikowana kwestia – odparła pewnym głosem mając nadzieję, że nie palnęła właśnie jakiegoś głupstwa i że nie wydało się iż w ogóle nie słuchała swojego mentora.
- Jak to „skomplikowana kwestia”?! – oburzył się Bejowski, a Dagmara poczuła delikatne ukłucie wstydu. Nie dlatego, że nie słuchała, tylko dlatego, że nie potrafiła dość dobrze tego maskować. – Zastanów się dziewczyno! Przecież to oczywiste, że węzeł powinien być nasz. – Zapadła chwila milczenia. – Ale może masz i rację. – Kobieta uśmiechnęła się z satysfakcją. A więc mężczyzna niczego nie zauważył.
- Dojeżdżamy – powiedziała uprzejmie wskazując głową budynek majaczący na końcu ulicy.
- No to teraz się zacznie…
***
… i faktycznie się zaczęło. Na początku było łagodnie – ot, drobne złośliwości. A potem poszło już z górki i SB’cy wymieszali się ze zdzirami, pedałami i innymi mało pochlebnymi określeniami. Po drodze wypłynęły na wierzch lojalki, zagraniczne wyjazdy i kochanki, a kiedy przyszło do wzajemnego oskarżania się, Dagmara wiedziała, że koniec jest już bliski.

Dobrze znała takie sytuacje – już nie raz i nie dwa musiała patrzeć, jak ludzie obrzucają się mięsem na sprawach rozwodowych. Co prawda nie bardzo rozumiała, jak można się kłócić, o zdarzenia sprzed dobrych dwudziestu, czy trzydziestu lat, ale jakoś jej to nie ruszało. Przyzwyczaiła się – w końcu żyła z tego.

Koniec faktycznie nastał niebawem. Do sali weszli Sośnicka i Oderfed i jakoś załagodzili sytuację. Potem nastąpił rytuał prezentacji. Gdy przyszła kolej kobiety, ta powiedziała :
- Nazywam się Eilis Dagmara O’Sullivan i miło mi państwa widzieć, zwłaszcza tych, z którymi jeszcze nie miałam przyjemności. - Dagmara skinęła głową, uśmiechnęła się i prawie niedostrzegalnie mrugnęła do Staszka. – Podzielam pomysł pana Rockiego, że powinniśmy wreszcie przejść do konkretów.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 05-03-2009 o 19:52.
echidna jest offline  
Stary 17-03-2009, 23:37   #136
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Jak na górze, tak i na dole, Jak na dole, tak i na górze –Grzegorz westchnął, wymawiając sam do siebie jedną z maksym wyrażających założenia magii hermetycznej. Do tej pory siedział w absolutnej ciszy, bacznie przysłuchując się karczemnej awanturze której był świadkiem. Pierwsze co przyszło mu na myśl widząc tą zbieraninę magicznych tuz jego rodzinnego miasta, to porównanie ich do ciała pedagogicznego Niewidocznego Uniwersytetu z świata wykreowanego przez Terrego Pratchetta. Jak zawsze w życiu bał się że będzie grał rolę Kwestora…

A propos magii hermetycznej to właśnie przyglądał się przedstawicielce tej Tradycji z którą przyjdzie mu „współpracować”. Okazała się nią kobieta którą poznał kilka dni temu w archiwum sądowym. Grzesiek przeklinał w głębi ducha sam siebie za bezmyślność i nie przeanalizowanie dokładnie materiałów które dostał od przełożonych zaraz po ich otrzymaniu.

Przełożonych…-Grzegorz nie mógł się nadziwić tokowi własnego myślenia, na jakim ostatnio łapał się coraz częściej. –Czas na zmiany –dziwne myśli wróciły kiedy przysłuchiwał się bluzgającemu na jakąś atrakcyjną dziewczynę. Pamiętał co prawda to co czytał o niej w papierach od niego otrzymanych, ale nie zmieniało to w żadnej mierze faktu że tak się o kobietach po prostu nie wyraża. No, na pewno nie na głos. Świętej pamięci rodzicielka Grzesia nie przepuściła by mu czegoś takiego, z pewnością…

Z całego towarzystwa oczywiście to Jola najbardziej przyciągała wzrok Grzegorza. Nie było w tym nic dziwnego, był w końcu zdrowym, heteroseksualnym mężczyzną. Przyglądanie się Jolancie było zresztą najrozsądniejszym wyborem, gdyż niewątpliwie wynikało z „natury”. Jak zresztą dało się usłyszeć, ą potwierdzenie tego znaleźć w otrzymanych papierach, w tym towarzystwie takie „naturalne” odruchy i działania nie były niczym zdrożnym, o ile takie słowo w ogóle można było używać wobec Kultystów…

Pomijając przyglądanie się atrakcyjnej dziewczynie, Grzegorz dalej spokojnie siedział i uważnie przysłuchiwał się rozgrywającej się wokoło szopki. Dopiero pozycja mężczyzny którego zapamiętał jako Rocki zwróciła jego uwagę. Nie była jednak skierowana w jego stronę, tak więc pozostawało czekać na rozwój sytuacji…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 18-03-2009, 20:51   #137
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
***
Stadnicki ciągle mieszając swoją kawę spojrzał na Staszka, później jego wzrok przeniósł się na Pawła, Marka i Dagmarę. Dokładnie w takiej kolejności, w jakiej zabierali głos. Przyglądał im się uważnie, niemalże przewiercając ich swoim wzrokiem. Upił łyk napoju, zamykając przy tym na chwilę powieki i z pewnością rozkoszując się smakiem. Adepci z pewnością nie oszczędzali na gościach.
- Młodość ma to do siebie, że stara się przekreślić historię. Zanegować ją. Odsunąć w dal. – Ruchem ręki uciszył Magdę, która chciał coś powiedzieć. – Ale widzisz, młody człowieku. – Zwrócił się do Staszka. – W tym mieście historia jest wszędzie. Jest obecna w nas wszystkich. W pamięci zbiorowej wszystkich Tradycji. Nie da się nic budować bez pamięci o historii, pomimo iż, jak to malowniczo ująłeś „pozostanie hermetycznie zamknięta w wielkim słoju.” – Wywód TW Diabła był długi i trochę przynudnawy, jednakże wszyscy słuchali go. Gdy skończył głos zabrał Stefan Oderfeld.
- Zrozumiałe jest, że wszyscy chcieliby poznać położenie nowego węzła. Jednakże…
- Rozumiem Stefan, że nam nie ufasz?? – Bohatyrowicz spoglądał to na Oderfelda, to na Sośnicką i uśmiechał się krzywo i zjadliwie.
I znowu się zaczęło. Tym razem mówiono o zaufaniu. Jakie to potrzebne, żeby wszystkim dobrze się współpracowało. I że jakie to obraźliwe, że nie darzy się nim współpracowników. Bądź co bądź, wszystkie Tradycje mają współpracować. A tu już na początku jedna z nich okazuje brak zaufania innym. Każdy ze starszych przedstawicieli Przebudzonych udowadniał, że to właśnie jego podopiecznemu należy się miejsce w owym projekcie.
Pochłonięci dyskusją magowie nawet nie zauważyli gdy Magdalena Sośnicka wstała od stołu i obchodząc go dookoła, pociągnęła za sobą młodych.
Zabrała ich do innego pomieszczenia, trochę mniejszej sali konferencyjnej.
- Niech sobie tam dyskutują. – powiedziała z ironicznym uśmiechem. – Jeśli chodzi o lokalizację węzła, to nie możemy na razie zdradzić jego miejsca, gdyż nadal trwają rozmowy z... ekhm... właścicielami gruntu. Ponadto myślę, że to nie jest dobre miejsce ani czas na rozmowy o fundacji i takich tam. Musimy się lepiej poznać. Dlatego proponuję, abyśmy wybrali się na wspólny wyjazd do Lubiąża. Tam w spokoju i z dala od nich. – Ruchem głowy wskazała na sąsiednią salę, w której dyskutowali zaciekle starsi przedstawiciele społeczeństwa Przebudzonych. - Proponuję wyjechać jutro rano. Zdążymy wtedy na niezwykle ciekawą wystawę i będziemy mieli więcej czasu na pogawędki. Jestem pewna, że wasi mentorzy uprzedzili was o tym. – Spojrzała po zebranych. – A teraz... – rzuciła okiem na swój zegarek. – Jak ten czas leci. – Owczym pędem wszyscy spojrzeli na swoje czasomierze. Rzeczywiście, było już dość późne popołudnie. Czyżby jakaś tajemnicza siła przyspieszyła bieg czasu? Nikt nie zauważył, że te wszystkie kłótnie i słowne przepychanki zajęły tyle czasu. – Teraz proponuję, żebyśmy udali się do Od Zmierzchu Do Świtu na jakieś piwko. To bardzo przyjemna knajpka, tuż za rogiem. – Z braku lepszych perspektyw wszyscy młodzi magowie ruszyli po swoje rzeczy.
W dużej Sali nadal trwała zażarta dyskusja. Tylko Niegrzeczny Karolek siedział znużony tym wszystkim. Wejście młodych przerwało rozmowę.
- Stefan. – Magda zwróciła się do swojego mentora. – Idziemy do Od Zmierzchu Do Świtu.
- To ja idę z wami. – Karolek poderwał się miejsca i dołączył do stojących.
- Do widzenia Państwu – rzuciła Magda i wyszła.
***


Rogata czaszka łypnęła na Grzesia czerwonym okiem. Rozwarła paszczę pełną spróchniałych pniaków po zębach.
- Śmierć, śmierć. Tik tak tik tak. - zaklekotała złowieszczo. - ...starta w proch, za wcześnie, za wcześnie. Pilnuj czasu, patrz na zegarek. To nie czas, to jeszcze nie czas - zawyła jękliwie i znieruchomiała w trupim grymasie.
- Grzegorz, idziesz? - zapytała Magda.
- Tak, już już.
Stali przy fosie miejskiej, na pustej alejce, niedaleko schodów prowadzących do pubu Od Zmierzchu do Świtu. Idealna nazwa dla krwiopijców. Ponoć czasami się tu pojawiali... ich teren zaczynał się tuż za rogiem.
- Dobrze, słuchajcie, knajpa jest pod naszą opieką, znaczy, VA. Usiądziemy sobie w rogu pod samochodem i poprosimy o talizman. Będziemy mogli rozmawiać swobodnie, a ewentualni świadkowie - usłyszą zwykłe knajpiane pogwarki, dopóki nie odejdziecie na trzy kroki od stołu, to działa tak, że...
Marek i Paweł słuchali z wypiekami na twarzy. Stasiu zaczął się nudzić. Wynalazki, elektronika, wirtualne kreatory mowy, ble ble. Wykład Magdy zmienił się w monotonny szum.


Na akacji z furkotem wylądował dzięcioł. Podrapał się pazurkiem po szarej główce, wgapił się w Stasia nachalnie, przekręcił łepek i skrzeknął.
Skąd dzięcioł w mieście?
Zanim Staś zabrał się do rozwiązywania zagadki przyrodniczej, Magda dała sygnał do ataku na bar. Przed schodami Staś odwrócił się jeszcze. Dzięcioł właśnie schodził po pniu głową w dół i... coś w jego wyglądzie mówiło, że jest nieziemsko wkurzony. Było coś dziwnego w sposobie, w jaki się poruszał. Jakby z filmu powycinano klatki, ptak znikał na chwilę i pojawiał się niżej na drzewie.

Od Zmierzchu Do Świtu znajdował się w podziemiach posesji Fundacji Wirtualnych Adeptów. Pomimo wczesnej pory, jak na kawiarniane życie, przed wejście ustawiła się spora kolejka. Panna Sośnicka wzruszyła lekko ramionami nie wiedząc co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Wkrótce wszyscy dowiedzieli się o co chodzi. Stojący na bramce ochroniarze, a właściwie trzech mięśniaków bez karku skrupulatnie sprawdzało dowodziki wchodzących. Mieszkańcy Wrocławia byli nieco zadziwieni ową procedurą. Pierwszy raz spotkali się z czymś takim w tym miejscu. Cóż najwyraźniej ów przybytek musiała niedawno odwiedzić jakaś kontrola i właściciel lokalu nie chciał zaliczyć wpadki.

- Dowodziki prosimy - zagaił jeden z grubokarkich ochroniarzy przy wejściu. Jego twarz świadczyła o tym, że jej właściciel nie skalał się w swoim życiu oryginalną myślą - a nie wiadomo, czy jakąkolwiek w ogóle - za to wiele czasu poświęcał rzeźbieniu swojej muskulatury. Naprężające czarny podkoszulek bicepsy w naturalny sposób komponowały się z łysą czachą, grubymi wargami, a całość podkreślał "srebrny" łańcuch, kupowany na metry w markecie budowlanym.
Podane dowody ochroniarz studiował wnikliwie i długo. I nieuchronnie nadeszła chwila, w której:
- Nie mam dowodu, zapomniałem - zełgał Marek i uśmiechnął się promiennie. Ochroniarz trawił to zdanie, szukając natchnienia do odpowiedzi w dekolcie Joli. Szukał uparcie, głęboko i z zapałem.
Znalazł.
- To nie wejdziesz, młody. A na osiemnaście to ty mi nie patrzysz.
- Proszę pana, chłopak jest pod moją opieką i nic nie będzie pił, ja tego dopilnuję. Do knajpy wejść nie może wody mineralnej się napić? Niech pan nie będzie bardziej papieski niż papież - Magda strzeliła do ochroniarza uśmiechem numer pięć.
- Eeh - skomplikowany proces myślowy przerósł ochroniarza. - To ja zawołam szefa - zrzucił z siebie nieznośny ciężar.
Szef różnił się od podwładnego tylko tym, że jego bicepsy były większe, a łańcuch na szyi grubszy.
- No co jest? Jakieś... problemy? - burknął.
- Oni są ze mną! - za magami rozbrzmiał tubalny głos Niegrzecznego Karolka.
- Tak - struchleli ochroniarze.
- I wchodzą ze mną - uzupełnił Karolek, pogładził się po łysej czaszce dłonią wielką jak bochen chleba i uśmiechnął się do Magdy znacząco "spoko, lala, Karol tu jest, Karol wszystko załatwi".
- Idziemy! - zakomenderował dumny z siebie Eutanathos i wszedł do knajpy. Trzech kiboli odsunęło się jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki. A uśmiechnięty i dumny z siebie Karolek pchnął Marka, żeby ten szybciej wszedł do środka, zwracając się przy tym do Magdy. – W takich miejsca potrzebny jest inny rodzaj Magyi.

Na schodach Karolek przerwał swój zwycięski pochód, tarasując kawalkadzie przejście, a z jego gardła dobył się odgłos pośredni pomiędzy rzężeniem a gulgotem.
- O-ja-pierdolę... - wydusił w końcu. Jego myśl i jego zwerbalizowane pragnienie musiała dzielić znaczna część męskiej części bywalców pubu. Znieruchomiali, ze szklankami zamarłymi w połowie drogi do ust, patrzyli z zachwytem na tańczące na barze dziewczyny.

Wysoka, ścięta na chłopczycę blondynka obejmowała ciemnowłosą piękność o urodzie elfa. Jej dłonie wślizgnęły się za dekolt zwiewnej bluzki, usta błądziły po smukłej szyi. Publika zawyła.
Ciemnowłosa obkręciła się na wysokim obcasie, spod bluzki na chwilę wyjrzał różowy, dziewczęcy sutek, ciężkie pukle jej włosów zdawały się płynąć w wodzie, nie w powietrzu. Pomału, delikatnie, wabiąco.
Tańczyły ciasno objęte, z tą doskonałą harmonią i zrozumieniem, która rodzi się z uczucia, nie z długich godzin na parkiecie. Zajęte sobą, odcięte od świata, bez pamięci zauroczone każdym swoim ruchem, zakochane chłonęły się nawzajem.

- O ja pierdolę! - Jola zawtórowała Karolkowi, ale zupełnie z innych przyczyn. - Weronika! - kultystka wydarła się na całą knajpę i pomachała radośnie do dawnej znajomej.
Jola bardzo żałowała, że Weronika Hartmann rok temu wypięła się na Wrocław, i powiedziawszy kilka szczerych słów pewnym osobom, z dnia na dzień wyjechała do Szwecji robić karierę. Eterytka zawsze promieniała tym szczególnym rodzajem energii, światłem bijącym od silnej, zdecydowanej kobiety zadowolonej z siebie i szczęśliwej i dumnej ze swojego życia. Do tego sobie tylko znanymi drogami załatwiała wejście na basen miejski, pusty w środku nocy, gdzie swego czasu cierpliwie, ze szczegółami i na przykładach objaśniła Joli, że do seksu mężczyzna nie jest nieodzowny.

Weronika spojrzała ponad ramieniem swojej towarzyszki, cmoknęła ją w kark i szepnęła coś do ucha. Obydwie zeszły z baru - Weronika zeskoczyła z niego z rumorem, ciemnowłosa z wdziękiem podała dłoń barmanowi, który czerwieniąc się jak uczniak, pomógł jej zejść.

- Jolka, dupo! - wrzasnęła Weronika i rozpędziła się przez całą knajpę. Musieli już ją tu znać, po schodzili jej z drogi. Złapała Jolę w pół i obcałowała wylewnie.
- To prawdziwe? - wskazała podejrzliwie palcem na biust JJ, i wybuchnęła tubalnym, zaraźliwym śmiechem. Z kieszeni spodni wydobyła paczkę papierosów, jednego wbiła w usta.


- A to jest Karin - w głosie Eterytki zawibrowała czułość i delikatność, jakiej Jola nigdy by się nie spodziewała po koleżance. Weronika na ogół zachowywała się jak prący do celu czołg.
Karin była piękna. Ponoć Szwedki pod względem urody dzielą się na elfy i trolle, bez stadiów pośrednich. Nowa dziewczyna Weroniki niewątpliwie należała do elfów.


Stasiu drgnął. Zielone oczy młodej Szwedki obadały dokładnie jego twarz, kiedy podawała mu rękę na przywitanie.
- Ja rohu.. roszu.. rozumiam polska, tylko źle rozemawiam - zapewniła Karin i przytrzymała delikatnie jego dłoń. Od jej gładkiej skóry biło ciepło i solenna obietnica wsparcia. I coś jeszcze. Zrozumienie. Wspólnota. Karin mogła nie zrozumieć słów Staszka, ale rozumiała jego myśli.
- Napijmy się! - zaproponowała radośnie Weronika i zapędziła całą grupę w róg, do stolika nad którym zawieszono karoserię samochodu.


Magda zniknęła na chwilę, wróciła z urządzeniem, wyglądającym na produkt zdiełany w ZSRR, co to nie gniotsa, nie łamiotsa. Na topornej obudowie migała pojedyncza dioda. Magda przez moment manipulowała przyciskami, by po chwili oznajmić:
- Już. Działa. Możemy rozmawiać.

Ustalenia co do wyjazdu musiały poczekać, bo prym w dyskusji przejęła wstawiona już Weronika. Opowiedziała rozwlekle o fundacji eterytów w Uppsali, nie omieszkała porównać tamtejszych - świetnych - warunków z wrocławskim "burdelem". Ochrzaniła bez złości Stasia za gapienie się na jej dziewczynę.
- Co, śliczna, prawda? Ehehehe. Zawsze uwielbiałam Werbeny. Każdej płci - i zanim Staś zdążył zareagować, sięgnęła błyskawicznie przez stół, zapuściła rękę w wycięcie koszuli i złapała go za włosy na piersi. - Takie kudełki to też zawsze lubiłam. Jaka szkoda, że jestem zajęta - wybuchnęła śmiechem, ale wydawało się, że wcale nie żałuje.
Magda przybliżała zaaferowanym Eterytom zasadę działania tajemniczego urządzenia. Karolek gapił się po zebranych wyraźnie sfrustrowany i wyraźnie nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Wreszcie postanowił zagrać dobrego wujka i przyniósł Markowi piwo.
- Masz, młody, tylko nie mów nikomu.

Karin piła pinacoladę, obserwując uważnie Dagmarę. Badawcze spojrzenie zielonych oczu zdawało się dotykać duszy kobiety. Kiedy Dagmara zapaliła kolejnego papierosa, te zielone oczy zdawały się jedynym, co istniało w zadymionym pomieszczeniu.

- A ja w dupie mam wrocławskie gierki - perorowała radośnie Weronika.

Na blacie stołu przed Staszkiem pojawiła się litera S. Werbena zerwał się i rozejrzał bacznie. Przez salę, pod samym sufitem, przeleciał szary dzięcioł i wykręciwszy piękne salto pod sklepieniem, zniknął w męskiej toalecie.


Staszek przecisnął się przez zgromadzonych. Nagle poczuł na pośladku poufałe i siarczyste klepnięcie
- Wracaj szybko, przystojniaczku! - papieros przewędrował z jednego kącika ust Weroniki w drugi. - Mamy do pogadania.

Marek był zachwycony. Magda poświęcała mu niemalże 100 procent swojej uwagi, tłumaczyła cierpliwie, jakie projekty w tej chwili prowadzi wrocławska fundacja eterytów na spółkę z VA. Paweł też się rozkręcił, chociaż na postawione przed nim piwo patrzył cokolwiek podejrzliwie.

Stasiu rozejrzał się po toalecie. Z jedynej kabiny dobiegały mlaszczące odgłosy pocałunków i odłosy szamotania z opornymi zamkami. Woda ciurkała długą, szeroką rynną, która pełniła tu zaszczytną funkcję pisuaru. Z sali ryczała muzyka. Na brudnym lustrze pojawił się napis.

Na oknie, krecie


Na wewnętrznym parapecie przycupnął wkurzony dzięcioł. Nagle wydął się z obrzydliwym trzaskiem, wił się w koszmarnej walce z samym sobą, skrzeczał. Po chwili na parapecie siedział mistrz drukarski Stenzel. Również wkurzony.
- Ile miałem tam czekać, do diabła? - warknął i spłynął na podłogę, razem z towarzyszącymi mu czcionkami.
- Skąd miałem wiedzieć, że ten dzięcioł to ty?
- A jak się mówi na zecerów, geniuszu? Dzięcioły.
Staszek westchnął.
- Nie ma już zecerów, panie Stenzel. Skład robi się na komputerach.
- Barbarzyństwo - warknął upiór.
Do toalety wpadł Karolek. Zaczął się miotać pomiędzy kabiną a rynną. To powalił pięścią drzwi, to zaczął się zbierać do sikania w rynnę, ale coś mu wyraźnie przeszkadzało.
- No co się gapisz? - burknął do Stasia.
- Dostrzegam pionową frustrację, przechodzącą w horyzontalne pożądanie - Stenzel postawił diagnozę z obleśnym uśmiechem. Karolek zdawał się nie postrzegać upiora. Właśnie dobijał się do kabiny, wrzeszcząc, żeby poszli się rżnąć nad fosę.
Staszek zajął miejsce strategiczne przy rynnie.
- Znalazłeś czarownika? - zagaił szeptem do upiora.
- A jakże. Jurgen ci nie mówił, że jestem najlepszy? Ale nie spodoba ci się to, Werbeno. Ani trochę.
- Do kurwy nędzy! Ile można! Spuść się wreszcie, frajerze! - darł się Karolek.
- Znalazłem go. Jest w Leubus. Tropiłem go aż do budynków klasztoru. Jest tam, widziałem go. Ale tam jest Orcus, Stanisławie. Umawialiśmy się, że znajdę twojego gagatka. Nie że będę walczył z obcymi duchami. Dużo ich tam, za dużo. I są wredne. Zrobiły sobie dom w klasztorze, ścieżki są powykrzywiane, szlag jeden wie, co tam może siedzieć. To złe miejsce, Werbeno.
- Widział cię?
- Tak. Chyba nie wiedział, jak ma się zachować, więc profilaktycznie tylko odpędził. Ale ja tam nie wrócę. To miejsce może wciągnąć takich jak ja. Uwięzić na zawsze... a ja cenię sobie swoją wolność.
Karolek zawył jak obdzierany ze skóry i pomknął do damskiej toalety.
- Coś jeszcze, Werbeno. Ja kojarzę ten ryj.
Staś zdrętwiał.
- To upiór?
- Niee. Chyba nie. Ja go kojarzę z czasów, kiedy byłem człowiekiem. Myślałem nad tym. Pamiętam rysunek, w gazecie, którą drukowaliśmy. To był jakiś proces sądowy. Chyba szło o morderstwo... ale nie pamiętam więcej. Życie mi się zaciera. Niedługo będę pamiętał pewnie tylko żonę. Właśnie, co z twoją częścią umowy?

Karin odstawiła szklankę z drinkiem i delikatnie położyła dłoń na ręce Dagmary. Zielone oczy pulsowały wewnętrznym blaskiem. Szwedka nachyliła się, tak blisko, że Dagmarę objęła ciepła, kwiatowa woń jej perfum.
- Do czego? Do czego to robisz? - wyszeptała. - Ciało to miesce, ciało to świątynia duszy. Do czego to robisz? Tobie? Temu, z kim... pode.. poż... hm.. poszełaś? Dziecku?

*** - *** Efcia dla Was napisała
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 18-03-2009 o 21:12.
Asenat jest offline  
Stary 22-03-2009, 19:45   #138
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dagmara usiadła przy stoliku i zapaliła papierosa. Jakoś niespecjalnie przepadała za tego typu lokalami, ale nie chciała wybrzydzać. Popijała swojego drinka Sex on the Beach i buchała naokoło obłoczkami tytoniowego dymu.

Karolek przyniósł Marokowi piwo, a Dagmara skwitowała to tylko ironicznym uśmieszkiem. Nachyliła się do ucha chłopaka.
- Czy ty aby nie za młody na takie zabawy? To jawne łamanie prawa – Szepnęła rozbawionym głosem, nie robiąc jednocześnie nic, by zapobiec przestępstwu. – Tylko uważaj na siebie – dodała po chwili. - Ktoś musi dopilnować tego łamagę – tu wskazała na Pawła.

Impreza trwała w najlepsze. Coraz bardziej pijana Weronika opowiadała coś o swoich zagranicznych doświadczeniach, ale jakoś nie wzbudziło to zainteresowania Damary. Wręcz przeciwnie – z każdym słowem tancerki miała coraz większą ochotę ją uciszyć.

Dagmara lubiła Wrocław, bardzo lubiła to miasto i mimo pewnych jego niedoskonałości nie zamieniłaby go na żadne inne, a już zwłaszcza na jakieś wygwizdowa w mroźnej Szwecji. Nie zamierzała jednak dzielić się swoimi przemyśleniami z resztą towarzystwa. Doprowadziłoby to zapewne tylko do bezsensownej kłótni.

Kobieta zagłębiła się w rytualne dokarmianie nowotworu płuc. I wszystko byłoby miło i przyjemnie, gdyby pewien mały obślizgły potworek nie zaczął pełzać po jej plecach, by wreszcie znaleźć się z tyłu karku i szepnąć jej do ucha „Ktoś na ciebie patrzy.

Rozejrzała się. Towarzystwo zajmowało się sobą i tylko wielkie szmaragdowozielone oczy Karin obserwowały ją uważnie tak jakby chciały wwiercić się do środka i przewrócić ją na drugą stronę. Chwilę wpatrywała się w zielonooką, ale gdy ta dalej nie spuszczała z niej wzroku, speszona zaczęła obserwować ludzi siedzących przy barze.

Pięknie! Jeszcze tylko mi brakuje, żeby mnie jakaś lesba zaczęła podrywać!” – pomyślała zapalając kolejnego papierosa.

Staś odszedł od stołu zmierzając ku toalecie. Zaraz za nim podążył Karolek. Karin dalej śledziła ją wzrokiem, co zaczynało się już robić wkurzające. Wreszcie położyła swą smukłą dłoń o palcach pianistki na dłoni Dagmary. Tego było już za wiele! Prawniczka właśnie miała wyrwać rękę i zacząć awanturę, Szwedka nachyliła się, tak blisko, że Dagmarę objęła ciepła, kwiatowa woń jej perfum i odezwała się szeptem:

-[Do czego? Do czego to robisz? Ciało to miesce, ciało to świątynia duszy. Do czego to robisz? Tobie? Temu, z kim... pode.. poż... hm.. poszełaś? Dziecku?

Dagmara wpierw chciała zignorować to pytanie, ale coś ją podkusiło. Zaciągnęła się mocno papierosem, odwróciła na chwilę głowę, by nie wypuścić dymu w twarz kobiecie, uśmiechnęła się łagodnie po czym odszepnęła:

-Mam nadzieję, że dobrze mnie zrozumiesz… – Umilkła na chwilę, po czym dokończyła sylabizując (tak jak by mówiła do małego dziecka)– Nie twój biznes!
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 22-03-2009 o 19:48.
echidna jest offline  
Stary 22-03-2009, 20:02   #139
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Słowa Dagmary nie odbiły się żadnym śladem na twarzy Werbeny. Dalej uśmiechała się z lekką rezerwą, ale i z troską.
- Mój, niechsetety, mój - pokręciła głową. - Kiedy widzisz, że ktoś chce zabić samego się, nie kcesz... zatrzi... zat... zahamować go? - Karin upiła mały dystyngowany łyczek. - Ostrzegam. - źrenice zielonych oczu rozszerzyły się gwałtownie. W nozdrza Dagmary uderzył intensywny zapach świerku, mokrych porostów i butwiejącego drewna. - I przepraszam - dodała, nie wyjaśniając, za co ani dlaczego przeprasza. Zaraz też straciła zainteresowanie Dagmarą i jej problemami, odwróciła się w stronę Magdy i zaczęła się przysłuchiwać jej wykładowi.
- Karin! - Weronika jęknęła rozdzierająco. - Popsuło się! - odwróciła szklankę do góry dnem i zrobiła dramatyczną minę. Karin zaśmiała się, zakrywając usta dłonią, wydobyła portfel z maleńkiej torebki i kołysząc biodrami, poszła w stronę baru.

Michał Kiełczyk

Gdyby Michał Kiełczyk zastanowił się nad wydarzeniami, które doprowadziły go do klasztoru w Lubiążu, zobaczyłby...


Paciorki. Jeden za drugim, jeden za drugim, nanizane na srebrny drut.

Pierwszy paciorek był szklany, pasiasty, w błękitnym kolorze migającego zachęcająco ekranu telewizora i szarego, nudnego przedpołudnia.

Michał Kiełczyk odkrył Węzeł. Ten Węzeł, którego wszyscy pragnęli z siłą odbierającą im rozum, a który Michała unieszczęśliwił najbardziej, jak to tylko było możliwe.
Jak to się stało? Jak to się mogło stać? Tylu było mądrzejszych, potężniejszych, bardziej obeznanych... Jednak to właśnie Michał feralnego dnia wstał o 9.30, odnotował stan pogodowy, który można było określić tylko jako obrzygany, usmażył sobie jajecznicę i odpalił Discovery. Z zainteresowaniem obejrzał program o piorunach, po czym spełzł do kuchni, gdzie w kącie stała kratka czeskiego piwa - prezent od VA z Jeseniku. I kiedy przy fotelu stały 2 puste butelki, a Michał właśnie zmagał się z kapslem trzeciej, przyciśnięty pokaźnych rozmiarów półdupkiem Adepta pilot przełączył kanał na TVP3.

I w tymże programie Michał zobaczył coś, co wywróciło jego życie do góry nogami.

- W tej kamienicy na Brochowie, którą widzą państwo za moimi plecami - dziennikarz chyba prowadził swój pierwszy program, bo był czerwony jak rak i zacinał się co trzecie słowo.
- No widzimy, widzimy - Michał wreszcie dobrał się do piwa, więc zbudowany postanowił dodać otuchy regionalnej tuzie dziennikarstwa.
- W latach 1915-1938 mieszkał Adalbert Weinich, słynny...
Piwo fontanną wystrzeliło z ust Michała. Adept odrzucił butelkę i na czworaka dopadł do telewizora. Gdyby mógł, wsadziłby w niego głowę i rozejrzał się po Brochowie uwiecznionym na taśmie. Adalbert! Słynny... kim tam był z zawodu... Nieważne! Słynny hermetyk wrocławski! Wszystkie jego pisma przepadły podczas wojny, a tu taki śnięty leszcz znalazł...
- Dom ten należał do rodziny Landauerów, ale Adalbert mieszkał tu i według słów...
Za plecami dziennikarzyny fasada kamienicy. W bramie awatar Michała, z podniesioną do góry ręką. Wysoko, nad wąskim oknem malowidło na tynku. Pokryte grzybem, zniszczone, ale ciągle wyraźne.
- O w dupę kurwa jego mać! - oznajmił z uczuciem Michał.


Drugi paciorek był idealnie kulisty, opalizujący jak skrzydła motyla, ujęty w metalowe łapki. Na jego powierzchni pulsowały elektryczne plamy i pasma koloru błyszczyka do ust, który, jak Michał wiedział z TV Style, a bardzo chciał tę wiedzę wymazać, był szalenie modnym tego lata "Cherry Love".


Bowiem w wyniku odkrycia Węzła przez Michała, w jego życie wkroczyła Halinka Głodniok. Electric butterfly.


Wróć. Nie wkroczyła. Wjechała na swoim wózku, zmiażdżyła bezceremonialnie pod jego kołami spokój ducha Adepta, rozparła się w jego życiu wygodnie i za nic nie dawała się spławić. I o ile nędzny program w regionalnej TV wywrócił życie Michała do góry nogami, o tyle Halinka potraktowała je z metaforycznego kopa, po czym zaczęła potrząsać energicznie i z drobiazgowością naukowca przyglądać się temu, co wypadło w wyniku jej poczynań.

Electric_butterfly: Michaaaał
michael_tv6: nie teraz
Electric_butterfly: teraz teraz
Electric_butterfly: masz takiego pecha, bracie, że dupa sie z żalu ściska
michael_tv6: e?
Electric_butterfly: be! Jesteś be. Jesteś za wyraźny. A szef chce utrzymać położenie twojego odkrycia w tajemnicy. Wyjeżdżasz na zadupie.
michael_tv6: Stefan kazał?
Electric_butterfly: Ta. Nie zabijaj posłańca złej nowiny. Masz zabukowane miejsce w pensjonacie w Górach Sowich, takiego zadupia w życiu nie widziałeś.
michael_tv6: Od kiedy?
Electric_butterfly: od teraz
michael_tv6: co z węzłem?
Electric_butterfly:
jeszcze nie wiedzą... słuchaj
michael_tv6: jeśli muszę?
Electric_butterfly: bez sensu ten wyjazd. Wystarczy cię wypchnąć z dala od Wro, niekoniecznie na zadupie cywilizacji.
Electric_butterfly: zabukowałam ci hotel w Lubiążu. Mają dostęp do sieci. Olej te góry sowie i jedź tam.
michael_tv6: nie wiem, czy tak można
Electric_butterfly: Można, tylko nie wolno.
michael_tv6: aha
Electric_butterfly: co kurwa aha. Odkryłeś takie miejsce, a zostałeś spławiony. Uścisk dłoni prezesa i spierdalaj na bambus. Odsunęli cię. Jak pojedziesz na ten wygwizdów, nie będziesz mógł trzymać ręki na pulsie.
Electric_butterfly: tam nie ma sieci ani zasięgu
michael_tv6: Hala, odpuść, dobrze?
Electric_butterfly: Nie. Jedź do Lubiąża. A ja będę cię kryła. Jak tego nie zrobisz, wykasuję ci wszystkie pornole z dysku C.

Następny paciorek miał nieokreślony kolor urażonej ambicji Michała i kanciaste brzegi jego pogruchotanych marzeń. Zrobił coś wielkiego. Odkrył coś, co zniknęło w powojennej zawierusze, a musiał siedzieć w czterech ścianach, bez dostępu do sieci, do jakiejkolwiek informacji. Odsunięty. Niechciany. Niepotrzebny.
W Górach Sowich wytrzymał dwa dni. Potem podjął swoją drogę do Canossy - 5-kilometrowy spacer do stacji benzynowej, który sprawił, że oblał się potem od stóp do głów i zaczęły go boleć mięśnie, o których nawet nie wiedział, że je ma. Ze stacji zadzwonił do Halinki i pojechał do Lubiąża.

Czwarty paciorek był długi, jak długie były dnie spędzane w kawiarence hotelu w Lubiążu. Miał obdrapaną powierzchnię, tak jak rusztowanie szpitalnej zasłony, którą pracownik kafejki wydzielił Michałowi coś na kształt intymnej przestrzeni. I miał rubinowy kolor wstydu.

Michałowi co noc z upierdliwą częstotliwością śniła się Halinka Głodniok. Na ogół malowała mu na nagiej piersi symbol Porządku Hermesa błyszczykiem Cherry Love... ale inne rzeczy też robiła. Z podobnym zaangażowaniem.
Adept czasami gratulował sobie, że kiedy Hala pierwszy raz zadzwoniła do niego, przytomnie wyłączył kamerkę internetową. Dziewczyna co prawda i tak miała na tyle umiejętności, że mogła go zobaczyć... ale na razie wyraźnie jej się nie chciało grzebać w temacie. I Michał sam nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy nie. Kiedyś go zobaczy, i wtedy... no i właśnie... co wtedy? Dalszy rozwój wypadków przerastał wyobraźnię Michała, chociaż coś mu zimno podpowiadało: to, co zawsze.

Ale wstyd stał się nieodzownym elementem michałowego bytowania w Lubiążu. Szczególnie wstydliwe były lepkie poranki.

Zastój. Marazm. Stagnacja.

***

Lubiąż, piątek, 9 rano

W piątkowy poranek Michał Kiełczyk popełnił dwa kardynalne błędy, które również miały swój udział w skierowaniu jego osoby do lubiąskiego klasztoru, i ostatecznie zdruzgotały resztki jego dobrego samopoczucia.

Po pierwsze, wypił piwo zanim zjadł śniadanie, co zaowocowało koszmarną zgagą. Kiedy litując się nad sobą, oglądał na kompie "Ucztę Babette", na pasku zaczął migać komunikator, Michał to olał, bo nie miał ochoty na rozmowy.

I to był drugi błąd. Michałowi naiwnie się wydawało, że może zignorować Halinkę Głodniok.

"Uczta Babette" zniknęła z ekranu, zostawiając w jego centrum świetlisty punkt. Punkt urósł, i - niestety niestety - nie dało się ukryć, że jest to motyl. Z głośnika dobiegł wysoki głos Halinki. Z zabarwieniem mściwym:
- Powiedz papa wesołym stewardesom, Murzynce z wielkimi cycami i wyuzdanej Heldze z dysku C.
I na ekranie pojawiła się Hala w całej krasie. Włosy miała ułożone w fantazyjny chaos, tu i ówdzie pociągnięty błękitną mascarą. Jej drobną twarz chochlika pokrywał ostry makijaż, który Michałowi nachalnie kojarzył się z radzieckimi artystkami cyrkowymi. Na ustach połyskiwał wieloznacznie błyszczyk Cherry Love. A na chudej piersi Einstein pokazywał język, które to zdjęcie uzupełniał napis "Albert też nie miał cycków".

I widziała go. Niewątpliwie wreszcie go zobaczyła. Wydęła usta, odjechała na wózku kawałek do tyłu i podjechała z powrotem. Jej twarz wypełniła cały ekran.
- Jezu, Michał. Wyglądasz jak kupa gówna za wiejską szopką.
Michał nawet nie zdążył odpowiedzieć. Halinka zaś dopiero się rozpędzała.
- Czy cię, kurwa, pogrzało? Ja kryję twoją grubą dupę, ryzykuję dla ciebie, łgam dla ciebie, a ty co? Ja pierdolę! Chlasz od rana i oglądasz jakieś bzdety! Upadłeś na głowę? Otrząśnij się, chłopie!
Hala odsunęła się od ekranu. Wbiła wzrok w podłogę.
- Jak mnie, kurwa, zawiodłeś - jęknęła. - Dogłębnie.
- Hala, posłuchaj...
- Ty mnie słuchaj! Bo własnego rozumu nie masz! Wymyj się, ogól, czy co tam mężczyźni robią, żeby wyglądać jak ludzie, weź się w garść. Znajdziesz mi dokumenty w klasztorze w Lubiążu.
- Jakie dokumenty, Hala, proszę cię, nie dzisiaj.
- Dzisiaj, chyba że chcesz się pożegnać z jeszcze jakimiś danymi... Popatrzmy... - wymalowane Cherry Love usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Dobra - skapitulował Michał.
- Mój niewydarzony brat Eutanathos zaczął się interesować dyrektorem psychuszki, która przed wojną była w klasztorze. Ponieważ mało czym się interesuje, sprawdziłam temat. Miesiąc temu podczas remontu natrafili pod podłogą na skrzynię z dokumentami, częściowo medyczne, częściowo prywatne rzeczy pacjentów. Pacjentów i obsługę rozstrzelano czy zagazowano podczas akcji T4. Z tych znalezionych dokumentów w klasztorze jest teraz wystawa.
- No i co w tym niezwykłego?
- A mówi ci coś nazwisko Bruno Hochstein?
- Matematyk?
- Brawo, drogi Watsonie. Zajmował się teorią prawdopodobieństwa i teorią miary. To on przed Kołmogorowa, w oparciu o prace Steinhausa, sformułował pewne podstawowe aksjomaty teorii prawdopodobieństwa. Pieprzony kurwa geniusz, stoczył się, leczył się tam na alkoholizm, co uważam za dobitną wskazówkę dla ciebie, jak możesz skończyć, jeśli się będziesz zalewał od rana. Tam mogą być jego notatki! Listy!Być może i kontaktował się z Kołmogorowem. To byłoby coś. Niekiedy w takich listach są dowody pewnych ważnych twierdzeń. Weryfikacje hipotez. Zresztą, co ja ci będę tłumaczyła. Idź tam i zobacz, skseruj, zrób zdjęcia - Halinka zniżyła głos do szeptu - a najlepiej ukradnij. Zanim mój braciszek tam zjedzie i wszystko podwinie pod siebie.
- Nie możesz tego zrobić sama?
- Mogę, Michałku, mogę. Ale jak będę musiała wpakować się z wózkiem do pks-u, przyjechać tam, jak obcy ludzie będą mnie nosić po schodach, to poczuję gwałtowną potrzebę odwiedzenia cię w hotelu. Zgadnij, co ci wtedy zrobię?
Halinka wyciągnęła błyszczyk i przeciągnęła szpatułką po ustach.
- Krzywdę, Michałku, straszną krzywdę.

 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 23-03-2009 o 14:47.
Asenat jest offline  
Stary 26-03-2009, 17:18   #140
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Paweł z radością opuścił Nową Giełdę. Miał dosyć tych zwariowanych ludzi, ich kłótni, pretensji, docinek, obelg i całej tej toksycznej atmosfery. Musiał stamtąd odejść i zaczerpnąć świeżego powietrza, pozbawionego jadu i niezgody. A skoro wszyscy udali się do „Od Zmierzchu Do Świtu”, to on także postanowił się tam udać.

Przed wejściem do klubu Magda kazała sobie przynieść coś, co nazwała tajemniczo „talizmanem”, a co było zaawansowanym technologicznie urządzeniem, które tworzyło wirtualne dźwięki, mające imitować rozmowę, by zgromadzeni mogli sobie spokojnie porozmawiać. Technika użyta w mechanizmie była naprawdę wspaniała i Rodecki żałował, że sam nie jest w stanie stworzyć czegoś takiego. Może kiedyś, z pomocą Mirka i jakiegoś składu części mechanicznych…

Pozostawało tylko jedno pytanie: po co im ukrywać swoją rozmowę?

Nie było czasu, by się nad tym zastanawiać. Cała grupa skierowała się w stronę pubu i Paweł udał się za nimi. Jak się okazało, właściciele sprawdzali dowody osobiste, co pociągnęło za sobą oczywisty problem w postaci Mirka. Eteryta chciał nawet zaproponować, by wszyscy udali się do jakiejś lodziarni, gdzie mogliby spędzić czas równie miło. A nawet milej, bo obyłoby się bez tej całej otoczki baru, której tak nie cierpiał.

Niestety, persona zwana „Niegrzecznym Karolkiem” wkroczyła do akcji i zajęła się wszystkim. Jeśli jego interwencje zawsze tak wyglądały, to Rodecki się nie dziwił, że dostał taka a nie inną ksywkę. Pomimo jednak złamania oczywistej zasady wszystkich klubów, mężczyzna nie interweniował. Miał zamiar przypilnować Mirka, na wszelki wypadek, gdyby okazał się na tyle nieodpowiedzialny, by chcieć skosztować promili.


-O-ja-pierdolę- szpetnie zaklął Karolek, sprawiając, ze Rodecki odruchowo zatkał sobie uszy. Już miał ochotę podejść do mężczyzn i powiedzieć mu, co sądzi o używaniu takich słów w obecności dzieci, gdy jego wzrok spoczął na dwóch ślicznotkach, tańczących na scenie. Zamarł w pół kroku, rozdziawiając usta i mrugając tępo.

Widok był piękny. Dziewczyny poruszały się niczym jeden organizm, spoczywając w swym uścisku. Kołysały się rytmicznie, stając doskonałą wizualizacja muzyki, jaka rozbrzmiewała w powietrzu.

Dwie piękne kobiety, zajmujące się same sobą. Rodecki po prostu nie mógł się oprzeć pokusie podziwiania.

… która szybko została zastąpiona przez poczucie przyzwoitości, gdy jedna z kobiet zaświeciła gołym biustem.

Mężczyźnie nie trzeba było więcej. Nie zważając na reakcję innych osób, podszedł szybko do Mirka i zasłonił mu oczy, uniemożliwiając zobaczenie choćby skrawka golizny. Nie miał nic przeciwko dwóm osobom tej samej płci, ale nie mógł znieść choćby myśli o tym, że ktoś może pokazać choć fragment swojego ciała. Jakby się zastanowić, pierwszy raz w życiu widział gołą pierś.

Dziwny człowiek.

Po tym małym incydencie wszyscy usiedli przy stoliku. „Talizman” został uaktywniony, przez co mogli się cieszyć pełnią prywatności. Każdy zamówił sobie jakiś napój, w tym Rodecki, który poprosił o wodę mineralną. Nie maił ochoty na nic więcej, a zwłaszcza na coś z dodatkiem alkoholu.

Właśnie przyniesiono mu picie, gdy Karolek dał Mirkowi piwo. Dał Mirkowi piwo! Eteryta omal nie zakrztusił się swoim napojem, widząc, jak nieodpowiedzialny był ten mężczyzna. Dać piwo nieletniemu, też coś! A jak się upije i zrobi coś głupiego?! A jak się zatruje?! A jak, a jak…

Odstawił szklankę i przytrzymał ja silnym uściskiem drżącej dłoni. Spojrzał wymownie w górę i policzył do dziesięciu wspak. Pierwszy szok i natłok emocji minął mu, ustępując miejsca dziwnemu chłodowi, nietypowemu dla jego osoby. Spojrzał na Karolka wzrokiem, w którym odbijał się zawód.

- Wiesz, że alkohol to trucizna?

Tylko tyle mu wystarczyło. Nie chciał być niemiły dla tej osoby, której praktycznie nie znał. Ale nie mógł tolerować takiego zachowania. Nie czekając na odpowiedź, chwycił piwo i postawił na środku stołu, tak, by mógł się nim częstować każdy, kto chciał… z wyjątkiem jego podopiecznego, rzecz jasna. Odpowiedziało mu piorunujące spojrzenie "niegrzecznego". Mimo całej swojej troski o Mirka, postanowił ciut spuścić z tonu. Karolek wyglądał na osobę, która potrafi przywalić...

- Nie martw się, po tym wszystkim pójdziemy na lody!- oznajmił Mirkowi z rozbrajanym, szczerym uśmiechem, pomimo podbramkowej sytuacji związanej z Karolkiem.

Bo czemu chłopak miałby się upijać?
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 26-03-2009 o 19:08.
Kaworu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172