Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2009, 22:44   #222
alathriel
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Matkować? Czy ja naprawdę wyglądam tak staro? Przecież jestem od niego starsza zaledwie o kilka lat? To stres, to na pewno przez stres. Gadałam tak do siebie w myślach przez krótką chwile, ale dość szybko przestałam.
Naprawdę zrobiło mi się go żal. Ale co ja mogłam na to poradzić?
Uśmiechnęłam się delikatnie, podałam mu ciastka i usiadłam koło niego.
- Spójrz na to z innej strony - spróbowałam go jakoś pocieszyć i spojrzałam w niewielki skrawek błękitnego nieba, którego nie zdołały zasłonić drzewa. - Gdyby starzał się tak każdy normalny człowiek, to od jakichś 120 lat wąchałby kwiatki od spodu, a co za tym idzie, raczej byście się nie spotkali.
Mógłby się zacząć, co prawda zacząć starzeć od tego momentu, ale na to chyba nie ma sposobu, co?
- Zapytałam i spojrzałam na Orfeusza.

A on gryzł jakby z przymusu swoje ciastka i patrzył gdzieś w las. Twoje argumenty raczej do niego nie przemówiły.
- Nie chcę wiedzieć, jak on to widzi. Bo dla mnie to wygląda nieciekawie. - Otarł pot z czoła. - Będę się starzeć. Najpierw trzydziestka, potem czterdziestka, pięćdziesiątka na karku, a on dalej będzie młody. Wolałbym go nigdy nie spotkać. - uśmiechnął się gorzko. - To tak jakby nie móc oderwać wzroku od obrazu powieszonego nad kominkiem. Czuję się, jakbym nie mógł go dosięgnąć. Jakby był po drugiej strony zaklętego lustra, a ja jestem tu w tej starzejącej się skorupie.
Spojrzał na swoje dłonie i zgiął dwukrotnie palce. Dokładnie śledził blizny, które pod wpływem wysiłku rozogniły się. Zapewne bolało. Choć jego dusza zdawała się w gorszym stanie. W powietrzu unosił się zapach wiosennych kwiatów, którym grały zachwycone cykady.
- Ale pewnie nie rozumiesz. - spojrzał ci głęboko w oczy. - Masz kogoś, dla kogo byś rzuciła wszystko? Każda wymówka byłaby dobra, aby się spotkać? Nic by się nie liczyło, tylko to, aby ulżyć tej osobie?
Oczekiwał odpowiedzi, ale jednocześnie bał się jej usłyszeć. Chciał wiedzieć, czy inni też czują podobnie, ale co jeśli okaże się, że wierzy w jakieś mrzonki? Myśli tak drogie, że kiedy wypowiedziane stają się śmieszne i prozaiczne. Może należało nigdy nie wracać...

Podkuliłam pod siebie.
-oczywiście jest kilka osób, dla których zrobiłabym wszystko tyle, że to raczej nie ten rodzaj miłości. – Oczywiście, że nie o to mu chodziło. Owszem było kilka osób na statku, dla których zrobiłabym wszystko, ale to, dlatego ze traktowałam ich prawie jak rodzinę, a w moim przypadku, prawdopodobnie nawet lepiej. On jednak miał na myśli miłość partnerską, a co ja mogłam o takiej wiedzieć? Simone zawsze powtarzała mi, że jestem upośledzona emocjonalnie i nigdy się nie zakocham, a nawet, jeśli to i tak nie załapie, że to o to chodzi. Nie przeszkadzało mi to. Nie zakocham się, nie będzie bólu i rozczarowań, bo przecież nie było najmniejszej szansy by ktokolwiek takie uczucie odwzajemnił.
Rozgoniłam te myśli i wróciłam do głównego tematu. Wbiłam nie do końca obecny wzrok w trawę.
- Tobie chodzi o miłość prawdziwą, aż do bólu. Taką, że nie możesz jeść, nie możesz spać a kiedy myślisz o tej osobie to czujesz mrowienie w brzuchu, jakby stado motyli nagle postanowiło urządzić tam sobie miejsce spotkań. I targają tobą różne emocje, bo z jednej strony cieszy cię każda chwila spędzona z tą osobą, a z drugiej strony ciągła obawa o to, że coś może się nie udać. I gdyby tylko była taka potrzeba to rzuciłbyś wszystko, co do tej pory stanowiło cały twój świat żeby tylko tej osobie pomóc nawet, jeśli oznaczałoby to spalenie wszelkich pomostów do uprzedniego życia
Dlaczego tak łatwo mi się o tym mówiło? Wyglądałam jakbym faktycznie wiedziała, o czym mówię a nie miałam o tym zielonego pojęcia, prawda? Prawda? I o co chodziło z tymi motylami? Jakie motyle? Skąd mi to w ogóle przyszło do głowy? No nic, kto tam wie, co mnie napadło? Postanowiłam kontynuować.
- Wierzę, że takie uczucie istnieje -podniosłam wzrok i skierowałam go na Orfa. Jego mina zdecydowanie dawała do zrozumienia, że byłam przekonująca, – ale ja nigdy nie … - urwałam zupełnie niespodziewanie z jednego prostego powodu, przed oczami wyobraźni stanął mi w tamtej chwili Celestin i trochę mnie wmurowało zważywszy na fakt, że coś mnie ukłuło w żołądku, po czym pojawiły się motyle. MOTYLE?. Co do…?
- Celestin – poruszyłam ustami nie wypuszczając z siebie najmniejszego nawet dźwięku. Wzrok, który przez chwilę sygnalizował niedowierzanie, rozmył się gdzieś tylko po to żeby znowu się wyostrzyć na zdziwionej twarzy Orfa. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich radzeń dźwięk. Próbę podjęłam dwa razy niestety obie spaliły na panewce.
Udało mi się wreszcie z siebie wydusić przesycone niedowierzaniem i jakby lękiem
niemożliwe.
Zerwałam się dłońmi miejsca, obiema dłońmi przeczesałam włosy i zaczęłam chodzić w kółko. Istnienie Orfeusza zakamuflowało się chwilowo na drugim planie.
- niemożliwe – powtórzyłam. W mojej głowie kotłowało się miliony myśli.
Jak coś, co nie maiło prawa bytu, mogło zaistnieć?
To musiała być jakąś pomyła! Przecież..
- no owszem – zaczęłam nieświadomie monolog – rzuciłam wszystko, co się dla mnie liczyło, całe moje życie poszło się paść, ale to przecież, dlatego że on mi uratował życie. – krążyłam w kółko przed nogami Orfeusza coraz szybciej… – zresztą przecież nie mogłam g tak zostawić. Prawda? Prawda. –… i szybciej …– Każdy by tak zrobił na moim miejscu, a to że o nim cały czas myślę to tylko dlatego że się martwię, no bo w końcu życie człowieka jest zagrożone, a to jest powód żeby się martwić –… i szybciej ….– a to mrowienie w brzuchu to też tylko z nerwów. Oczywiście! Nie zakochałam się! To by było nielogiczne, nieodpowiedzialne, nie mówiąc już o tym, że bolesne, bo nieodwzajemnione uczucia ranią najbardziej. Dlatego nie mogłam się zakochać. Prawda? Prawda.- Starałam się sobie wszystko wytłumaczyć, szło mi marnie, ale zawsze- A z tego wszystkiego nasuwa się tylko jedne wniosek – zatrzymałam się gwałtownie – nie jestem zakochana!
Wracając wreszcie do rzeczywistości spojrzałam na zdezorientowanego Orfeusza i oddychając ciężko, dodałam tonem, który sam sobie nie wierzył. – przykro mi ale nie wiem o czym mówisz, bo NIE JESTEM i nigdy nie byłam zakochana.
Potem mój wzrok skierował się na pokaleczone ręce świadka moich dziwacznych zachowań. To naprawdę musiało boleć.
Może w moim zachowaniu nie było ani krzty logiki czy rozsądku, ale po jego minie widziałam, że chociaż na chwilę odciągnęło to jego uwagę od własnych problemów. Chociaż jedna przydatna rzecz wynikła tego zamieszania.
- nikomu ani słowa - przypomniałam sobie nagle, po czym chwyciłam go za nadgarstek i pociągnęłam w stronę domu – choć, niech ci to opatrzę, bo nie mogę patrzeć na to co zrobiłeś z własnymi rękami.

- Nie. - Orf wyrwał się z delikatnego chwytu za nadgarstek.
Uśmiechał się lekko złośliwie, ale jego oczy wyrażały sympatię. Roztarł dłonie i wtarł krew w spodnie, zostawiając magiczne ciemne smugi na materiale.
- Nie chcę opatrunku. Każdy płaci za swoje grzechy. Ja moje noszę jak okrycie wierzchnie. - zamachał dłońmi przed nosem Moiry - Kara za ciągłą ucieczkę skrótem magicznym.
Nagle spoważniał.
- Zdajesz sobie sprawę, że zakochałaś się w kimś, kto na zawsze może zostać tylko lustrem? - złapał ją za rękę i spojrzał głęboko w oczy. - A co jeśli go nie wyciągnięcie?

Odruchowo zamrugałam dwa razy, ale szybko odwróciłam wzrok.
-wyciągniemy – dodałam podłamanym, ale zdeterminowanym głosem i z powrotem podnosząc wzrok poczęstowałam Ofra, tym razem naprawdę zaciętym i pewnym siebie wzrokiem – na pewno.
Musiało być dobrze. Do mojej świadomości najzwyczajniej, nie docierał fakt, że mogłoby być inaczej.
Sekundę później pacnęło nie po głowie wypowiedziane „ zakochałaś się” i wzrok automatycznie zmienił natężenie sugerując raczej panikę niż pewność.
- a w ogóle to, kto tu mówi o miłości? Już ci tłumaczyłam … i sobie zresztą też – tą druga cześć mruknęłam raczej pod nosem - że się nie zakochałam. Jestem jednostką upośledzoną emocjonalnie niezdolną do zaangażowania. Złapałam go tym razem mocniej, tak żeby się nie wyrwał i zaciągnęłam do kuchni przez boczne wejście.
Chwilę mi zajęło mocowanie się z chłopaczkiem, ale w końcu Orfeusz zdezerterował i zyskałam przewagę. Kilka chwil później po ustaleniu, nie bez pomocy samego zainteresowanego, ustaliłam gdzie znajdują się bandaże i inne potrzebne środki.
Najpierw przemyłam mu rany wodą. Wykrzywił się. Musiało boleć albo, chociaż irytująco szczypać.
- nie bądź dzieckiem – powiedziałam nie odrywając wzroku od rany. Faceci są gorsi niż małe dzieci! Gdzie ich nie dotknąć to drą się że boli.
Kiedy rany były oczyszczone, posmarowałam mu ręce olejkiem cynamonowym który, jakimś cudem i na szczęście napatoczył mi się pod rękę. Prawie wyrwał mi swoją dłoń, kiedy pierwsza kropla dotknęła skóry. O już na pewno musiało niesympatycznie szczypać, ale to nie była moja wina.
- co ty robisz? – spytał jakby nieufnie
- to chroni przed taka paskudną chorobą, od której się dość szybko, ale za to bardzo boleśnie umiera. Mało osób o tym wie, a reszta dziwi się, że ludzie potrafią umrzeć od niewielkich ran – westchnęłam nie przerywając zabiegu i wciąż nie podnosząc wzroku. Jednocześnie przymrużyłam oczy i przytrzymałam mocniej jedną z rąk Orfa , co głośno, choć bezdźwięcznie mówiło: NIE RUSZAJ SIĘ!
Po jakichś dziesięciu minutach skończyłam. Chłopak miał perfekcyjnie obandażowane i opatrzone ręce. Szkoda, że poza walką i sterowaniem, tylko to mi dobrze wychodziło. Zawsze manualne czynności. Westchnęłam i po raz pierwszy od dłuższego czasu znowu spojrzałam na Orfeusza.
.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline