Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-12-2008, 22:09   #221
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Dwóch mężczyzn zamarło w pół ruchu. Orfeusz z na wpółotwartymi ustami, Caspian z filiżanką przy wargach.
- Co masz na myśli? - Orf zwrócił się do ciebie, jakby zbladł. - Co ona ma na myśli?
Spojrzał na Margot.
- Znalazłaś go? Naprawdę? - Caspian rozparł się w fotelu. - To gdzie on jest?

Margot zagryzła wargi i nie chciała się odezwać. Posłała ci kilka morderczych spojrzeń nie mogąc się zdecydować na kłamstwo. Zapewne. Tak to wyglądało. Ewidentnie gryzła się ze sobą.

No i wpadka. Czyli nie mieli wiedzieć? Szlag. Generalnie nie powinno mnie to interesować. Miałyśmy rozmawiać z Celesinem i to jedynie się liczyło. Niestety, nie znałam tych ludzi. Może Margot miała swoje powody żeby im nie mówić? Czyli trzeba pociągnąć, jak się okazuje, jednak nie skończoną myśl.
Nie zmieniłam miny.
- Noo? - powiedziałam ze zniecierpliwieniem widząc jak białowłosa kombinuje - To nie jest trudne pytanie. Dwa, trzy lata temu? Kiedy ty go ostatnio widziałaś?- taaak. Właśnie o to mi od początku chodziło. Prawda? Oczywiście że prawda!

Orfeusz zamrugał jakby nie dowierzał. Caspian uśmiechnął się pod nosem.
- Tak? To dlaczego jak ostatnio u mnie nocowałaś, dwa trzy miesiące temu, zachowywałaś się jak wściekły chart i ciągle powtarzałaś, że musisz go znaleźć?
Margot zagryzła wargę i wbiła wzrok w okno. Widocznie nie miała zamiaru wypowiedzieć ani jednego słowa.

Bez słowa z uprzejmym zaciekawieniem, spojrzałam na nią wzrokiem pt: I co, znalazłaś?
Niestety coraz bardziej zaczynałam się denerwować. Kiedy ona ostatnio rozmawiała z Celestinem? Skoro pogodynka kazała nam z nim rozmawiać, to znaczy że MUSIMY to robić. Ona nie rzucała słów na wiatr.
Starałam się stłumić zniecierpliwienie, ale z sekundy na sekundę stawało się to coraz trudniejsze ...

- To taka metafora...
- Ta, jasne. Co się dzieje? - Orf wbił w nią nieubłagany wzrok.
Margot w końcu westchnęła i wyciągnęła zza pazuchy fragment lustra.
- No bo znalazłam. I nawet mam przy sobie. - uśmiechnęła się groźnie. - Można powiedzieć, w formie kompaktowej.

No i wygadała się. I po co to to było? Nie mogła od razu powiedzieć? Teraz to już naprawdę nie wiedziałam jak się zachować ... No nic. Poczekamy zobaczymy.

Orf zamarł, starając się scalić z fotelem. Caspian zamarł z filiżanką przy ustach. Widocznie obaj wyczuli niebezpieczną aurę przedmiotu. Gospodarz westchnął i odstawił porcelanowe naczynie na herbatkę. Widocznie stracił ochotę.
- To był artefakt, prawda? - odgarnął włosy do tyłu.
- Dalej nim jest. - Margot wzruszyła ramionami. - Tylko w trochę nieregularnej formie.
- Nie żartuj! - Orf uderzył pięśćmi w stół, aż łyżeczki zadzwoniły. - Przywlekasz COŚ TAKIEGO tutaj i liczysz na pomoc?! A ona to pewnie też ma jakiś szmelc sidhe! - i wskazał wściekle ręką na ciebie.
- Uspokój się. - Caspian położył rękę na ramieniu Ofreusza i zasugerował mu, aby posadził swoje cztery litery w fotelu.

Zamrugałam dwa razy. - Ja? Nie no raczej wątpię - odpowiedziałam automatycznie - chociaż...
W tej chwili stanęła mi przed oczami bransoletka która ostatnimi czasy zaczęła się jakoś dziwnie zachowywać. Odruchowo spojrzałam na kostkę mimo że biżuterię zasłaniały spodnie. Jakby się nad tym głębiej zastanowić.. to mógł być artefakt. A może tylko mi się wydawało?
-... a może nie? - potrząsnęłam głową - a nie wiem.

Caspian spojrzał na ciebie uważnie.
- Niezależenie czy ma czy nie, stąpasz po kruchym lodzie. Ile on tam siedzi? - mężczyzna spojrzał na wyjęty kawałek lustra.
- Za długo. Muszę się dostać do Vendel.
Caspian westchnął i potarł brodę w zamyśleniu.
- Chyba nie chcesz jej pomóc?! - w głosie Orfa dominowała rozpacz. - Zawsze to samo.
Warknął i wyszedł z chaty trzaskając drzwiami.
- Najgorsze jest to, że on ma rację. - Margot wypiła do końca herbatę. - Zgodzisz się. Powiesz, że to dla Celestina i w ten sposób zamkniesz usta mojemu kuzynkowi. Dodasz sobie na ścianę kolejny obraz i kolejne demony do pilnowania, a on nie będzie mógł zrobić nic więcej, jak przyjąć to do wiadomości. Aż mu współczuję.
- Czy mogłabyś.... - Caspian włożył ci w dłoń kilka ciastek - pójść za nim? Kiedy się wścieka, jest jak dziecko. Boję się, żeby nie ściągnął na siebie czyjeś złości.

Okazja żeby zmyć się z pola widzenia, kiedy to Margot będzie negocjować ze swoim znajomym, była nader kusząca. Bonus w postaci opuszczenia, choćby na chwilę, dziwnie niepokojącego domu był równie atrakcyjny.
Pokiwałam głową na zgodę.
- Nie ma problemu - niańkowanie nigdy nie było moją mocną stroną (a w każdym razie tak mi się wydawało biorąc pod uwagę fakt, iż nigdy tego nie robiłam), ale co tam, spróbować mogłam. Wzięłam od Caspaiana ciastka i ruszyłam za Orfeuszem.
Na zewnątrz było bardzo przyjemnie.

Atmosfera skrępowania odeszła jak ręką odjąć. Słońce sprytnie przemycało swoje promienie pomiędzy koronami drzew, zapewniającymi schronienie przed upałem. Tak, zdecydowanie było przyjemniej niż przez ostatnie kilka dni. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kogoś Celestino-podobnego. Chwilę mi zajęło zanim wreszcie go dostrzegłam. Siedział sobie grzecznie na ławeczce przy starej szopie. Czyli obawy Caspiana się nie potwierdziły i jego ... no ... nie broił. Mało tego nawet się nie odzywał. Nie zmieniało to jednak faktu, że powietrze wokół niego zdawało się wydawać delikatnie odgłosy wyładowań elektrycznych. Prawie iskrzyło. Przez dłuższy czas chmurnie wpatrywał się w ziemię. Zdawałoby się że lada chwila a grunt nie wytrzyma i rozstąpi się pod wpływem tego spojrzenia.
Skręciło mnie w żołądku, a może to jednak nie był dobry pomysł? Przełknęłam ślinę. No nic, raz kozie śmierć. Trzeba było tylko jakoś zacząć rozmowę.
Tak?
Tak!

Problem polegał tylko na tym, że przejmowanie inicjatywy (również) nie należało do moich mocnych stron. W każdym razie jeśli chodziło o konwersacje, stosunki międzyludzkie .. i .. no dobra właściwie wszystko co nie tyczyło się walki i kierowania statkiem. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę blondyna. Zanim jednak zdążyłam do niego dojść ten wstał i jak gdyby nigdy nic zaczął rąbać drwa. Chociaż, właściwie, "jak gdyby nigdy nic" mija się z prawdą. Nie wyglądało to na normalną pracę fizyczną. Orf dosłownie roztrzaskiwał kolejne słupki. Niewątpliwie wyładowywał złość. Ale co było zrobić? Lekko zdenerwowana, obawiając się trochę o życie własne, zwolniłam, ale jednak wciąż szłam do przodu. W końcu zbliżyłam się do mężczyzny na odległość jakichś czterech metrów (unikając ewentualnie najbliższego zasięgu siekiery) i lekko uniosłam jedną dłoń do góry. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie rozgoryczonym, nieufnym wzrokiem.
- Przybywam w pokoju - powiedziałam automatycznie z lekkim uśmiechem zanim on zdążył cokolwiek z siebie wydusić - i mam ciasteczka - dodałam machając entuzjastycznie wypiekami.
To było jak przekupstwo. Zdecydowanie. Miałam tylko nadzieje ze skuteczne. Ja w każdym razie, dałabym się przekupić. Ciastka maja niezwykłą moc przekonywania!

Orf zmrużył oczy i ponownie uniósł siekierę. Z trzaskiem kolejne drwa zmieniły wielkość. Siekiera wbiła się w pieniek, a mężczyzna oparł się na jej trzonku ramionami. Emanowało z niego rozgoryczenie.
- Smacznego. - powiedział cicho. - Caspian cię wysłał, żebyś mi matkowała? Nie musisz. Tutaj nie ma niczego poza głuszą, nami, demonami i klątwą.

Wyszarpnął siekierę i zamachnął się na kolejny kawał drewna.
- Wiesz jak działa cała ta przeklęta chata? - znów poleciały rózgi. Widząc, że kręcisz przecząco głową, na chwilę przestał wyżywać się na Theusowi winnej brzozie, która pójdzie jako opał pod kuchnię. - Póki klątwa trwa, Caspian nie zestarzeje się nawet o dzień. Jego zdolności magiczne nie mieszczą się w żadnych ramach. Ale nie może z nich bezkarnie korzystać.- jego głos wypełniał się gorącą pasją i wściekłością z każdym słowem - Nie wolno mu opuszczać chaty. Każdy obraz to jego lub czyjś grzeszek, który w końcu zmieni się w złośliwego duszka. To każda przysługa, każdy dług, jaki ludzie u niego zaciągnęli. Kolejne lata bycia ciągle młodym. - Orf przedramieniem otarł pot z czoła i znów chwycił siekierę oburącz. - Obecnie ma z dwieście lat. Nie wygląda, co? - nie oczekiwał odpowiedzi - I za trzydzieści też będzie tak wyglądał. Ba! Za trzysta! Tych "przysług" to do końca świata nie odpokutuje. - Siekiera zeszła z przewidywanego toru, odłupała kawał pieńka-oparcia i wbiła się w ziemię tuż obok stopy Orfeusza. - Żeby to wszystko szlag trafił!! - wrzasnął i kopnął w pieniek.

Dyszał ciężko. Powoli, zrezygnowany opadł na ławkę przy szopie i schował twarz w dłoniach. Po chwili, jakby przypomniał sobie o twoim istnieniu i obrzucił cię spojrzeniem "Jeszcze tu jesteś?" Zdjął rękawiczki, a ciepłe słońce rozjaśniło promieniami skrywane od lat głębokie jasne blizny, które po takim wściekłym wysiłku broczyły lekko krwią. Czyli też był magiem porte. Tylko żeby w jego wieku coś takiego? Mówiło się, że z czasem dłonie magów monteskich stają się bledsze i bardziej poznaczone, ale on miał niewiele więcej lat od Margot!
- Daj te ciastka. - rzucił już cicho, bez emocji.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 02-03-2009, 22:44   #222
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Matkować? Czy ja naprawdę wyglądam tak staro? Przecież jestem od niego starsza zaledwie o kilka lat? To stres, to na pewno przez stres. Gadałam tak do siebie w myślach przez krótką chwile, ale dość szybko przestałam.
Naprawdę zrobiło mi się go żal. Ale co ja mogłam na to poradzić?
Uśmiechnęłam się delikatnie, podałam mu ciastka i usiadłam koło niego.
- Spójrz na to z innej strony - spróbowałam go jakoś pocieszyć i spojrzałam w niewielki skrawek błękitnego nieba, którego nie zdołały zasłonić drzewa. - Gdyby starzał się tak każdy normalny człowiek, to od jakichś 120 lat wąchałby kwiatki od spodu, a co za tym idzie, raczej byście się nie spotkali.
Mógłby się zacząć, co prawda zacząć starzeć od tego momentu, ale na to chyba nie ma sposobu, co?
- Zapytałam i spojrzałam na Orfeusza.

A on gryzł jakby z przymusu swoje ciastka i patrzył gdzieś w las. Twoje argumenty raczej do niego nie przemówiły.
- Nie chcę wiedzieć, jak on to widzi. Bo dla mnie to wygląda nieciekawie. - Otarł pot z czoła. - Będę się starzeć. Najpierw trzydziestka, potem czterdziestka, pięćdziesiątka na karku, a on dalej będzie młody. Wolałbym go nigdy nie spotkać. - uśmiechnął się gorzko. - To tak jakby nie móc oderwać wzroku od obrazu powieszonego nad kominkiem. Czuję się, jakbym nie mógł go dosięgnąć. Jakby był po drugiej strony zaklętego lustra, a ja jestem tu w tej starzejącej się skorupie.
Spojrzał na swoje dłonie i zgiął dwukrotnie palce. Dokładnie śledził blizny, które pod wpływem wysiłku rozogniły się. Zapewne bolało. Choć jego dusza zdawała się w gorszym stanie. W powietrzu unosił się zapach wiosennych kwiatów, którym grały zachwycone cykady.
- Ale pewnie nie rozumiesz. - spojrzał ci głęboko w oczy. - Masz kogoś, dla kogo byś rzuciła wszystko? Każda wymówka byłaby dobra, aby się spotkać? Nic by się nie liczyło, tylko to, aby ulżyć tej osobie?
Oczekiwał odpowiedzi, ale jednocześnie bał się jej usłyszeć. Chciał wiedzieć, czy inni też czują podobnie, ale co jeśli okaże się, że wierzy w jakieś mrzonki? Myśli tak drogie, że kiedy wypowiedziane stają się śmieszne i prozaiczne. Może należało nigdy nie wracać...

Podkuliłam pod siebie.
-oczywiście jest kilka osób, dla których zrobiłabym wszystko tyle, że to raczej nie ten rodzaj miłości. – Oczywiście, że nie o to mu chodziło. Owszem było kilka osób na statku, dla których zrobiłabym wszystko, ale to, dlatego ze traktowałam ich prawie jak rodzinę, a w moim przypadku, prawdopodobnie nawet lepiej. On jednak miał na myśli miłość partnerską, a co ja mogłam o takiej wiedzieć? Simone zawsze powtarzała mi, że jestem upośledzona emocjonalnie i nigdy się nie zakocham, a nawet, jeśli to i tak nie załapie, że to o to chodzi. Nie przeszkadzało mi to. Nie zakocham się, nie będzie bólu i rozczarowań, bo przecież nie było najmniejszej szansy by ktokolwiek takie uczucie odwzajemnił.
Rozgoniłam te myśli i wróciłam do głównego tematu. Wbiłam nie do końca obecny wzrok w trawę.
- Tobie chodzi o miłość prawdziwą, aż do bólu. Taką, że nie możesz jeść, nie możesz spać a kiedy myślisz o tej osobie to czujesz mrowienie w brzuchu, jakby stado motyli nagle postanowiło urządzić tam sobie miejsce spotkań. I targają tobą różne emocje, bo z jednej strony cieszy cię każda chwila spędzona z tą osobą, a z drugiej strony ciągła obawa o to, że coś może się nie udać. I gdyby tylko była taka potrzeba to rzuciłbyś wszystko, co do tej pory stanowiło cały twój świat żeby tylko tej osobie pomóc nawet, jeśli oznaczałoby to spalenie wszelkich pomostów do uprzedniego życia
Dlaczego tak łatwo mi się o tym mówiło? Wyglądałam jakbym faktycznie wiedziała, o czym mówię a nie miałam o tym zielonego pojęcia, prawda? Prawda? I o co chodziło z tymi motylami? Jakie motyle? Skąd mi to w ogóle przyszło do głowy? No nic, kto tam wie, co mnie napadło? Postanowiłam kontynuować.
- Wierzę, że takie uczucie istnieje -podniosłam wzrok i skierowałam go na Orfa. Jego mina zdecydowanie dawała do zrozumienia, że byłam przekonująca, – ale ja nigdy nie … - urwałam zupełnie niespodziewanie z jednego prostego powodu, przed oczami wyobraźni stanął mi w tamtej chwili Celestin i trochę mnie wmurowało zważywszy na fakt, że coś mnie ukłuło w żołądku, po czym pojawiły się motyle. MOTYLE?. Co do…?
- Celestin – poruszyłam ustami nie wypuszczając z siebie najmniejszego nawet dźwięku. Wzrok, który przez chwilę sygnalizował niedowierzanie, rozmył się gdzieś tylko po to żeby znowu się wyostrzyć na zdziwionej twarzy Orfa. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich radzeń dźwięk. Próbę podjęłam dwa razy niestety obie spaliły na panewce.
Udało mi się wreszcie z siebie wydusić przesycone niedowierzaniem i jakby lękiem
niemożliwe.
Zerwałam się dłońmi miejsca, obiema dłońmi przeczesałam włosy i zaczęłam chodzić w kółko. Istnienie Orfeusza zakamuflowało się chwilowo na drugim planie.
- niemożliwe – powtórzyłam. W mojej głowie kotłowało się miliony myśli.
Jak coś, co nie maiło prawa bytu, mogło zaistnieć?
To musiała być jakąś pomyła! Przecież..
- no owszem – zaczęłam nieświadomie monolog – rzuciłam wszystko, co się dla mnie liczyło, całe moje życie poszło się paść, ale to przecież, dlatego że on mi uratował życie. – krążyłam w kółko przed nogami Orfeusza coraz szybciej… – zresztą przecież nie mogłam g tak zostawić. Prawda? Prawda. –… i szybciej …– Każdy by tak zrobił na moim miejscu, a to że o nim cały czas myślę to tylko dlatego że się martwię, no bo w końcu życie człowieka jest zagrożone, a to jest powód żeby się martwić –… i szybciej ….– a to mrowienie w brzuchu to też tylko z nerwów. Oczywiście! Nie zakochałam się! To by było nielogiczne, nieodpowiedzialne, nie mówiąc już o tym, że bolesne, bo nieodwzajemnione uczucia ranią najbardziej. Dlatego nie mogłam się zakochać. Prawda? Prawda.- Starałam się sobie wszystko wytłumaczyć, szło mi marnie, ale zawsze- A z tego wszystkiego nasuwa się tylko jedne wniosek – zatrzymałam się gwałtownie – nie jestem zakochana!
Wracając wreszcie do rzeczywistości spojrzałam na zdezorientowanego Orfeusza i oddychając ciężko, dodałam tonem, który sam sobie nie wierzył. – przykro mi ale nie wiem o czym mówisz, bo NIE JESTEM i nigdy nie byłam zakochana.
Potem mój wzrok skierował się na pokaleczone ręce świadka moich dziwacznych zachowań. To naprawdę musiało boleć.
Może w moim zachowaniu nie było ani krzty logiki czy rozsądku, ale po jego minie widziałam, że chociaż na chwilę odciągnęło to jego uwagę od własnych problemów. Chociaż jedna przydatna rzecz wynikła tego zamieszania.
- nikomu ani słowa - przypomniałam sobie nagle, po czym chwyciłam go za nadgarstek i pociągnęłam w stronę domu – choć, niech ci to opatrzę, bo nie mogę patrzeć na to co zrobiłeś z własnymi rękami.

- Nie. - Orf wyrwał się z delikatnego chwytu za nadgarstek.
Uśmiechał się lekko złośliwie, ale jego oczy wyrażały sympatię. Roztarł dłonie i wtarł krew w spodnie, zostawiając magiczne ciemne smugi na materiale.
- Nie chcę opatrunku. Każdy płaci za swoje grzechy. Ja moje noszę jak okrycie wierzchnie. - zamachał dłońmi przed nosem Moiry - Kara za ciągłą ucieczkę skrótem magicznym.
Nagle spoważniał.
- Zdajesz sobie sprawę, że zakochałaś się w kimś, kto na zawsze może zostać tylko lustrem? - złapał ją za rękę i spojrzał głęboko w oczy. - A co jeśli go nie wyciągnięcie?

Odruchowo zamrugałam dwa razy, ale szybko odwróciłam wzrok.
-wyciągniemy – dodałam podłamanym, ale zdeterminowanym głosem i z powrotem podnosząc wzrok poczęstowałam Ofra, tym razem naprawdę zaciętym i pewnym siebie wzrokiem – na pewno.
Musiało być dobrze. Do mojej świadomości najzwyczajniej, nie docierał fakt, że mogłoby być inaczej.
Sekundę później pacnęło nie po głowie wypowiedziane „ zakochałaś się” i wzrok automatycznie zmienił natężenie sugerując raczej panikę niż pewność.
- a w ogóle to, kto tu mówi o miłości? Już ci tłumaczyłam … i sobie zresztą też – tą druga cześć mruknęłam raczej pod nosem - że się nie zakochałam. Jestem jednostką upośledzoną emocjonalnie niezdolną do zaangażowania. Złapałam go tym razem mocniej, tak żeby się nie wyrwał i zaciągnęłam do kuchni przez boczne wejście.
Chwilę mi zajęło mocowanie się z chłopaczkiem, ale w końcu Orfeusz zdezerterował i zyskałam przewagę. Kilka chwil później po ustaleniu, nie bez pomocy samego zainteresowanego, ustaliłam gdzie znajdują się bandaże i inne potrzebne środki.
Najpierw przemyłam mu rany wodą. Wykrzywił się. Musiało boleć albo, chociaż irytująco szczypać.
- nie bądź dzieckiem – powiedziałam nie odrywając wzroku od rany. Faceci są gorsi niż małe dzieci! Gdzie ich nie dotknąć to drą się że boli.
Kiedy rany były oczyszczone, posmarowałam mu ręce olejkiem cynamonowym który, jakimś cudem i na szczęście napatoczył mi się pod rękę. Prawie wyrwał mi swoją dłoń, kiedy pierwsza kropla dotknęła skóry. O już na pewno musiało niesympatycznie szczypać, ale to nie była moja wina.
- co ty robisz? – spytał jakby nieufnie
- to chroni przed taka paskudną chorobą, od której się dość szybko, ale za to bardzo boleśnie umiera. Mało osób o tym wie, a reszta dziwi się, że ludzie potrafią umrzeć od niewielkich ran – westchnęłam nie przerywając zabiegu i wciąż nie podnosząc wzroku. Jednocześnie przymrużyłam oczy i przytrzymałam mocniej jedną z rąk Orfa , co głośno, choć bezdźwięcznie mówiło: NIE RUSZAJ SIĘ!
Po jakichś dziesięciu minutach skończyłam. Chłopak miał perfekcyjnie obandażowane i opatrzone ręce. Szkoda, że poza walką i sterowaniem, tylko to mi dobrze wychodziło. Zawsze manualne czynności. Westchnęłam i po raz pierwszy od dłuższego czasu znowu spojrzałam na Orfeusza.
.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 20-03-2009, 11:27   #223
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Zapadło milczenie. Z sąsiedniego pomieszczenia niewyraźnie słychać było toczącą się rozmowę. Margot coraz bardziej poirytowana ciągle pytała „Dlaczego?” Ton Cypriana zdawał się pozbawiony emocji. Miałaś wrażenie, że nie szło dziewczynie dobrze. Zwłaszcza kiedy padło ze strony mężczyzny „To nie ma sensu.” Orf uciekł wtedy spojrzeniem w podłogę. Te szpary, które widywał codziennie, nagle zdały się nabrać jakichś fantastycznych kształtów. Przeczucie w tym momencie zaczęło krzyczeć: ”Zostawią nas! Zostawią nas! Nie pomogą! ”
- Może coś zjesz? Ciasta? Orf nagle uśmiechnął się szeroko i zaczął krzątać się po kuchni.
Zdałaś sobie sprawę, że stara się stłumić strzępy rozmowy. Odwrócił się pod pozorem nałożenia ciasta, a w rzeczywistości nie umiał ci spojrzeć w oczy.
- Szlag! – nagle jego wesoły, sztuczny głos zastąpił ten dawny zrezygnowany. – On wam nie pomoże.
Odrzucił włosy do tyłu i wepchnął ci w ręce kawałek szarlotki.
- Od początku widziałem to w jego oczach. – starał się nałożyć sobie widelczykiem do ust choćby odrobinę, ale szło mu mało efektywnie. – Nie pomoże, bo nie widzi sensu. Nie wierzy, że spotkacie kogoś na tyle potężnego, aby wydobył Celestina z wnętrza tego czegoś. – siłował się z ciastem i w końcu się poddał, rzucając je do miski z brudnymi naczyniami. – Nawet ja, który jestem miernym magiem bez polotu, czuję jak to przeklęte zwierciadło pulsuje. – uderzył się w pierś.

- nie pomoże –powtórzyłam cicho za Orfem, wpatrując się tępo w szarlotkę. Zapadła cisza. Zawiesiłam się na chwilę. W głowie rozpętało się informacyjne piekło.
I co teraz? Przecież nie możemy się poddać. Ale czy jest jakiś inny sposób? A co jeśli się nie uda? A jeśli …
I w tym momencie wszystko ustało.
Jakby ktoś przycisnął guzik i mnie wyłączyła a potem włączył ponownie.
Zrobiło mi się biało przed oczami i nie tylko.
W umyśle zapanował kompletna pustka a potem usłyszałam swój własny głos w oddali.
Jak to się nie uda? O czym ty w ogóle myślisz? Otrząśnij się wreszcie! – definitywnie robił się coraz głośniejszy
Co się z tobą u licha dzieje? – i głośniejszy
Zachowujesz się jak małe biedne stworzonko! Od kiedy jesteś taka miękka?
Aż wreszcie wybuchnął – Muszę mu pomóc czy się to komuś podoba czy nie!
Zamknęłam powieki a kiedy znowu otworzyłam oczy palił się nich jakiś blask determinacji. Wreszcie stałam twardo na ziemi. Poniekąd.
- Znajdziemy sposób. Nie po to tyle już przeszłam żeby teraz odpuścić. Gdybym chciała się poddać, zrobiłabym to już dwa dni temu oszczędzając sobie przy tym kłopotów.
Nie mogłam siedzieć dłużej z założonymi rękami. Musiałam jakoś wyrwać się z tego otępienia skrupulatnie wymieszanego z przygnębieniem. Czas był najwyższy. Jedyny problem polegał na tym, że chodziło o czyjeś życie a nie o moje. Skoro przekonanie Caspiana tak bardzo zwiększało szanse na uratowanie Celestina, nie można było z tej opcji tak szybko zrezygnować. Gdyby to chodziło o moje życie już dawno machnęłabym ręka i szukała innego wyjścia. Najwyżej by się nie udało. Niestety złośliwy los sprawił, że egzystencję mógł przypadkiem zakończyć ktoś inny.
Niech to szlag! Bezsilność zaczynała mnie irytować, co wbrew pozorom było dość optymistyczne Wreszcie się nie załamywałam.
- Może Margot przekona Caspiana, mam nadzieję, ale jeśli nie… trzeba będzie znaleźć jakiś inny sposób – mówiłam pewnie. Małe zagubione stworzenie gdzieś się .. zagubiło, a mnie jakoś nie zależało na jego powrocie. Nie dam się więcej zgnębić psychicznie, to nieopłacalne. Wyłączający się proces myślenia bynajmniej mi nie służył.
Zostało cztery dni, jak masz jakieś pomysły to mów śmiało, ale na razie… – odstawiłam ciasto, przeczesałam palcami włosy i zmrużyłam powieki – Powiedz mi, gdzie my konkretnie jesteśmy?

Orf założył ręce na piersi.
- No cóż, to dość skomplikowane. – Nie uśmiechał się, a jego głos zdawał się chłodny. – W pobliżu jest położona wioska, która zwie się Raison. Znajdziesz ją bez większych problemów na każdej dokładniejszej mapie Montagne. – założył kosmyk włosów za ucho. – Ale z niej z pewnością nie trafisz tutaj, do tej chatki. Choć stąd bez problemu trafisz do wsi. – Rozmasował skronie jedną ręką. – Mówiłem, że to trochę skomplikowane. To magia, w niej nie wszystko musi działać według prawideł logiki.

Spojrzał lekko zaniepokojony w stronę drzwi do saloniku. Panowała tam zaskakująca cisza. Znając choć odrobinę Margot, powinna drzeć się, machać rękami, robić jadowite uwagi. Milczenie nie należało do palety sposobów, w jaki pertraktowała. Zagryzł dolną wargę. Co do…
Sztywny ze złości z rozmachem otworzył drzwi. Margot klęczała na ramionach fotela i pochylała się ku twarzy Caspiana, trzymając dłonie na jego policzkach. Wyglądało to nie tylko dość karkołomnie, ale również dwuznacznie.
- Orf… - Caspian chciał uspokoić chłopaka, widząc jego gniew.
- Ręce przy sobie. – ten przerwał mu stanowczo, acz spokojnie. Nie poruszył się nawet na krok.
- A co, to twoja własność? – wysyczała z paskudnym uśmiechem, gdyż wiedziała jaki odniosła skutek. Właściwie liczyła na więcej, ale i tak było całkiem nieźle. – Podpisałeś go gdzieś?
Caspian odepchnął ją i wstał.
- Czy istnieją granice, których nie przekraczasz? – zapytał otrzepując okruszki z ciasta.

Ofr przez chwilę milczał. Jakby coś walczyło w jego duszy. A może po prostu zżerała go zazdrość? Samo to, że do tej pory nie ruszył na Margot z pięściami zdawało się dziwne, w porównaniu z poprzednimi wybuchami. A przecież wtedy sugestie opierały się tylko na słowach. Chłopak tymczasem oparł się ramieniem o framugę i uśmiechnął blado. Oczy wypełniły się smutkiem
- Szukasz podpisu na nim? – rzucił lekko – U niego – mocny akcent zasugerował, że kuzynka powinna raczej dokładniej przyjrzeć się Orfowi – nic nie znajdziesz.
- No tak, mogłam się tego spodziewać.
– przekrzywiła lekko głowę. – Nie potrafisz żyć, kiedy ktoś cię nie oznakuje. Kup mu lepiej obrożę. – zwróciła się do Caspiana.
- Ciężko by znaleźć odpowiednio wąską. – Orf zaczynał przekraczać granicę dobrego tonu.
- Zawsze miałeś mało w...
- Skończyliście?
Caspian nie mógł tego dłużej słuchać. – To bezcelowa wymiana zdań. Już ci powiedziałem, co o tym myślę.
- To teraz powiedź to jego żonie.
– wskazała cię palcem.

Umm.. żonie? Poczułam nieprzyjemne ukłucie w dołku.
- to Celestin ma żonę? – szepnęłam do Ofra konspiracyjnie w momencie kiedy odwrócił się i spojrzał na mnie zaskoczonym wzrokiem. W sumie nic dziwnego biorąc, pod uwagę wiele prezentowanych przez niego pozytywnych aspektów. Z drugiej strony sypiał u Róży więc, ..


Głupie myśli ! Głupie myśli! A sio! – odpędziłam to coś co przyszło mi do głowy. No dobra, wracając do tematu .. żona ?
Orfeusz nie odezwał się.
Spojrzałam na Margot i jej wyciągnięty w moją stronę palec.
Po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz.
Obejrzałam się za siebie i dookoła. Nikogo innego nie było.
Czyli .. wskazywała na mnie …. NA MNIE?!?
Zamrugałam nerwowo.
- znaczy.. znaczy ja? – uniosłam palec wskazujący go góry i skierowałam gdzieś w okolice policzka który tak jak i jego brat bliźniak zmienili kolor na ciemnoróżowy. CO DO?!
- hehe – zaśmiałam się nerwowo i spojrzałam rozpaczliwie na Orfa a potem powrotem na Margot.
- to jest bardzo kiepski żart, poza tym naprawdę źle życzysz swojemu bratu…

Gdyby spojrzenie Margot mogło zabijać.
- Sam mi powiedział. - wzruszyła ramionami. - Możecie mieć razem tajemnice, nic mi do tego, ale mogłabyś teraz nie udawać niewiniątka.
Ona naprawdę wierzyła, że jej brat miał żonę. I że niestety towarzyszyła jej do tej pory podczas podróży. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że obca kobieta chce ocalić jej brata z opresji?

Rozejrzałam się z przerażeniem po pokoju a policzki zmieniły kolor na jeszcze intensywniejszy
On jej powiedział… on jej powiedział…
- jak to sam ci powiedział?!– rzuciłam z niedowierzaniem. Niemożliwe żeby jej coś takiego powiedział. Może się przesłyszała?
- Ona nie może być jego żoną. - Orf wzruszył ramionami.
- Ale JEST. - odparła autorytarnie Margot. - Myślisz, ze inaczej bym ją tu przywlokła?
- Kto cię tam wie.

- dobra
– zamknęłam oczy, lekko uniosłam ręce do góry podkreślając znak „stop” i odetchnęłam ciężko – zmiana tematu.
To wszystko była jakaś bezsensowna pomyłka. Margot musiała się przesłyszeć. Może źle pokojarzyła. Lustro czasami przerywało. Mogła niedosłyszeć. Nieważne. Byleby więcej do tego nie wracać. Oby szybko zapomnieli. Obym ja zapomniała i potrafiła potem rozmawiać z Celestinem bez kolorystycznych ewolucji na twarzy. Mało mam mętliku w głowie i jeszcze TO. O Theusie, kpisz sobie ze mnie czy co? Trzeba to będzie szybko wyjaśnić. Ale nie teraz. Niech się tym zajmie Celestin. W końcu to jego siostra i to on powinien ją wyśmiać za nonsensowny pomysł.
Otworzyłam oczy i spytałam poważniejszym tonem …- to, o co chodziło zanim … no, zanim?

Caspian westchnął.
- Nawet gdybyś rzeczywiście była jego żoną, nie mogę nic zrobić. - spokojnie poprawił rękawy koszuli. - Nie jestem aż tak potężny, żeby zrobić to, czego żąda ode mnie Margot. Moja magia nawet nie potrafiłaby was przenieść do Vendel, a co dopiero... - machnął ręką - To ponad moje siły. Zresztą uważam, że nawet jak się tam znajdziecie, to... - zbliżył się do stolika, widocznie chciał posprzątać zastawę - Wierze, że sobie jakoś poradzicie, ale ja nie mogę nic zrobić.

Margot najwidoczniej miała sporo wymagań. No cóż. Ja miałam jedno. Zmrużyłam oczy.
- Na chwilę obecną najważniejsze to dostać się do Vendel, najlepiej do lub w pobliże Kirk. Tam sobie już jakoś poradzimy. Co do tego nie ma dyskusji. Gdzie najdalej możemy się przenieść w tym momencie? – W moim głosie zagościła determinacja, której już dawno tam nie było.

Caspian poprawił włosy i już chciał odpowiedzieć, kiedy pierwszy odezwał się Orf.
- Obecnie to nigdzie. Wczoraj pomógł pewnej kobiecie. Teraz to sobie może w zębach palcem pogrzebać.
- Cooooo? -
Margot pierwszy raz straciła nad sobą panowanie.
- Zresztą najbliżej do to Freiburga mógłby was podrzucić. W Eisen. A do Vendel to jeszcze szmat drogi. - skończył znudzonym głosem.

Założyłam ręce i spojrzałam w górę delikatnie przygryzając wargi. Wyglądało to tak jakby mój wzrok przemieszczał się niewidocznej dla pozostałych mapie .. i tak właśnie było. Dosłownie miałam przed oczami mapę.
- to wciąż za daleko – powiedziałam w końcu.- Gdyby to było, chociaż Insel lub jego pobliże, wtedy można by już jakoś działać. Pełne morze przy dobrym wietrze i w dwa trzy dni byłybyśmy na Kirk, ale… samo przepłynięcie wzdłuż Roth nie zajmie krócej niż 4 dni a to zdecydowanie nie wchodzi w rachubę – wreszcie mój wzrok znieruchomiał, a w końcu przeniósł się na resztę zgromadzenia.
- niesympatycznie to wyglądam, naprawdę nie ma sposobu żeby się dostać, chociaż w pobliże północnego brzegu Eisen?

- Czy ty wiesz, co ty piep...?!?!
- Margot złapała za poły koszuli Caspiana i zaczęła szarpać.
- Uspokój się. - Ten złapał ją za nadgarstki, choć nie było to łatwe. Rzucała się jak wściekłe zwierzę, gryzła i kopała. Tak, zdecydowanie zachowywała się adekwatnie do swojego wieku.
- Głupia smarkula. - prychnął Ofreusz. - To jest twój sposób przestawiania argumentów? Z wiedźmami Sorte też tak walczyłaś?
- WYPCHAJ SIĘ!
- wyrwała się z uścisku Caspiana, nie chciała słuchać jego spokojnego głosu, nic nie wartych wymówek. - A TY...! - wskazała na ciebie palcem - Głupia! Gdybym wiedziała, jak nas przenieść w okolice północnego Eisen, nie traciłybysmy TUTAJ czasu! - zawyła łapiąc się za głowę - A jestem już tak blisko! Nie rozumiesz, MUSISZ nam pomóc! - zaczęła ciągnąć za rękę Cypriana. - Musisz! Tylko ty możesz...
- Przykro mi. -
Z jednej strony zdawał się pełen żałości i smutku, ale z drugiej niewiele go to obeszło. Jakby cała ta scena należała do jakiegoś przestawienia. A sztuka dotyczyła melancholii wypełniającej samotność nieśmiertelnego. Bo cóż znaczy "lubić" czy "kochać" kiedy ludzie tak szybko odchodzą?

- Daj już spokój. - ze strony Orfa spodziewałaś się ponownie ironii. jego pewny, choć po brzegi smętny głos wskazywał na właśnie podjętą decyzję.
- A TY TO NIBY...?!?
- Ja was wezmę.
- odbił się od framugi i sięgnął po kubrak.
- Co? - głucho zapytała Margot, zupełnie osłupiała.
- Co co? - ubrał się i zdjął rękawiczki odrzucając je w kąt. - Jak wszystko dobrze zaplanujemy to zajmie wam to nie więcej niż dzień.
- Zaplanujemy? Wam?
- Margot dalej nie pojmowała kuzynka.
- Góra półtora. Nie wiem, czy znam kogoś na Kirk.
- Czekaj, czekaj.
- Margot podeszła dwa kroki do Orfa. Zmrużyła jedno oko niedowierzając.
- Ty naprawdę chcesz mi pomóc?
Orf uśmiechnął się blado.
- Nie tobie, JEJ. - wskazał na ciebie ręką. - Ty możesz zdechnąć, ale ją lubię. A skoro podróżujecie razem... - wzruszył ramionami na potwierdzenie nieuniknionego związku przyczynowo-skutkowego.
- Czegoś nie łapię...
- Później Margot.
- Pokłóciliście się Z Caspianem czy jak?
- Później.
- powtórzył spokojnie, ponaglając ją gestem ręki.
Jak na wybuchowego i ciągle jej docinającego albo rzucającego się kuzynce do gardła, zachował się stanowczo zbyt spokojnie.
- Moira idziesz? - rzucił za siebie pchając Margot w stronę wyjścia.
Kiedy już wypchnął was dwie za drzwi, zawrócił podszedł do zaskoczonego całą sytuację Cypriana i pocałował go.


Długo, głęboko. Jakby już nigdy więcej tego nie miał zrobić. Jakby chciał zapamiętać ten moment na zawsze. Zostawić ślad, ulotnego motyla w pamięci Cypriana.
- Kłamca. - szepnął mu na do widzenia i trzasnął drzwiami.

- To o co chodzi? - Margot deptała kuzynowi po piętach.
- Cicho.
- Nie, chcę wiedzieć.
- zazgrzytała zębami.
- Elena? Nie, ona pewnie jest teraz u babki... - Orf starał się skoncentrować.
- Nikomu nie pomagasz tylko dlatego...
- Zamknij się!
- wrzasnął w końcu. - Muszę się skupić. Inaczej nigdzie się NIE przeniesiemy.
-...że go lubisz. To co jest?

Obrzucił ją morderczym spojrzeniem. Zdawało ci się, że podobną rozmowę już gdzieś słyszałaś.

Orf zatrzymał się przy pierwszych drzewach, tuż za szopą. Podniósł jakiś niepozorny kamień i wrzucił go do pobliskiego stawu.
- Tak, najbezpieczniej pojawić się zaraz koło Klubu.
- Zadałam ci pytanie!
- pociągnęła go za ramię, żeby odwrócił się w jej stronę. - skoro przed chwilą mogłeś całować się z Cyprianem, to teraz mi powiesz co się dzieje!
Już miałaś rzucać się, aby ich rozdzielić, kiedy Orf ponownie cię zadziwił. Do tej pory przypominał ci głównie Margot. Gniewną, wymagającą uwagi osobę, która gotowa była po trupach iść do celu. W czym świetnie służył jej kąśliwy język.

- Przez całe życie miałaś mnie gdzieś - mówił spokojnie, choć wyrwał rękę z uścisku kuzynki - i teraz nagle mam ci powierzyć moje najskrytsze myśli? Za kogo ty się masz Margot? - pokręcił głową. - To cię kiedyś zabije. Oby Celestin tego nie dożył.
Po ostatnim zdaniu dostał w twarz. Mocny, siarczysty policzek odrzucił go o kok do tyłu. Chłopak tylko się uśmiechnął. Nie skomentował. Coraz bardziej przypominał właśnie Celetina.
- Już ci lepiej? - odwrócił się plecami do was. - Przypominam zasady. Trzymacie się mnie i nie puszczacie. Zamknięte oczy podczas przejścia przez tunel, choćby wam złote góry proponowano. A i przyjemnej podróży... - w cynicznym uśmiechu pokazał wszystkie zęby. Rękami złapałyście go za skórzany pas. - No to w drogę...

Rozpaczliwy jęk rozdzieranej rzeczywistości wzbudził dreszcz.

Nieprzyjemne szepty, pragnienia przelewające się w ciężkiej atmosferze tunelu i wrażenie, że coś wbija usilnie w ciebie dziesiątki oczu nagle skończyło się zagłuszone ulicznym zgiełkiem.

- Już możesz go puścić.
- niezadowolony głos Margot poparty został jej oderwaniem twojej dłoni od paska twojego kuzyna.

Staliście w bocznej uliczce miejskiej. Po odgłosach, zapewne zaraz koło targu. Chociaż.... wciągnęłaś głębszy oddech i wiedziałaś! Morze. Znów blisko morza. Niestety tuż obok was znajdował się śmietnik na rybie odpady. Dużo siły włożyłaś, aby nie zwrócić zawartości swojego dość pustego żołądka. Zielony odcień na twarzy Margot wskazywał, że ona też nie za dobrze zniosła przejście przez portal.
- Moje panie, musicie się trzymać. Przejść was czeka dziś jeszcze wiele. - uśmiechnął się delikatnie Ofreusz. - A teraz czas na nas.
I ruszył w kierunku głównej ulicy.
- Te "bohater" - rzuciła za nim Margot intensywnie inhalując się powietrzem - gdzie jesteśmy?
- Voddacce. Sibilla. Mała wysepka w archipelagu Luccianiego.

Ponaglił was ruchem dłoni. Prawie zgubiłyście go w tłumie. Skręcił kilkakrotnie, pokluczył i w końcu zatrzymał się przed małą kamieniczką. Odrzucił włosy do tyłu, westchnął i jak zwykle bez pukania wszedł do środka.
Zaraz koło jego głowy przeleciała butelka, mijając twoją głowę o cal. Nóż wbił się we framugę.
- Wieczność minie, zanim w końcu trafisz Ron. - niewzruszony "ciepłym" przyjęciem Orf podszedł do stolika z mapą stojącego na środku pokoju.
- Orfeusz? Nie wierzę. - Zza kanapy wyłoniła się czarna czupryna.

- Byłem pewien, że dawno cię powiesili za kradzieże.
- Też się cieszę, że cię widzę.

Zapadłą chwila ciszy, kiedy obrzucili się taksującym spojrzeniem.
- Na Theusa. HEJ WSZYSCY!! ORFEUSZ ŻYJE!! - i wpadli sobie w ramiona.
- Ofr?! - po schodach zbiegła dziewczyna gubiąc się we własnej sukience. -[i] AAA!! ORF!!![/I


Uwiesiła mu się na szyi.
- Bo mnie udusisz Mirando, spokojnie. - Orf aż sobie usiadł na kanapie.
- Tak się cieszę! - obcałowała go po policzkach. - Zaraz przyniosę coś do jedzenia.
Wybiegła przez boczne drzwi. Przez które wpadło jeszcze dwóch chłopaków, obaj rudzielce i wesoło pohukując poklepali po plechach Orfa w geście powitania.
A potem jeszcze dwie dziewczyny pojawiły się jak z pod ziemi. Całe towarzystwo jakby nie zauważyło ani Margot, ani ciebie.
W drzwiach ponownie pojawiła się Miranda z tacą owoców.
- Orf do diabła, nie mamy czasu na jakieś tkliwe przywitania. - warknęła głośno Margot. Gotowało się w niej.
- A to kto? - Miranda podeszła najpierw was częstując owocami. - Gość w dom, Theus w dom.
Uśmiechnęła się szeroko i przyjaźnie.
- Ale uważajcie na wszystko, co macie cennego, bo macie przed sobą śmietankę złodzei na Thei. - zamknęła drzwi. - Proszę siadajcie.
- ORF! -
Margot miała głęboko w poważaniu wszystkich tu obecnych, co widać było w jej minie. Teraz już sobie skojarzyła fakty. Znajdowali się w znanym w całym Voddacce budynku, w którym wszystko, każdy najmniejszy przedmiot został ukradziony. Nawet kamienica nie należała prawnie do tych... tych... idiotów.
- Nie denerwuj się kuzyneczko. - Ofr założył ręce na piersi - To wasza przepustka do Kirk.

****

Kiedy już wszyscy zostali sobie przestawieni, wyściskani, obklepani i obśmiani, Orf przedstawił swój plan.
- Wszyscy tu obecni to magowie Porte. Jest nas zresztą więcej w różnych miejscach Thei. - odsunął misę z owocami i wskazał na mapę leżącą na stoliku. - Te damy potrzebują się dostać do Kirk. - palcem dotknął wysepki w Vendel.
- Hmm. - Miranda pochyliła się nad mapą, a jej nosek zmarszczył się. - No ja chętnie, ale tam to nigdy nie byłam. Najbliżej to chyba do Usurii, - machnęła ręką - ale tam to na statki czeka się tygodniami.
- Dobrze, ile mamy czasu Ron?
- Orf przenikliwie spojrzał na bruneta.
ten tylko zmarszczył brwi.
- Za dobrze cię znam. Kiedy wpadną tu strażnicy?
Teraz pokazał szereg złotych zębów.
- No cóż. Młody wolno biega, wiesz dałem ci fory.
- podrapał się po brodzie zerkając na duży zegar z kukułką - jakieś 15 minut?
- Więc jak to rozegramy? -
Miranda nie wiedzieć czemu spojrzała na ciebie.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 17-05-2009, 19:19   #224
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
I dlaczego patrzą na mnie? Czy ja się orientuje w tym gdzie oni mogą się przenieść? Jakby tego było mało znowu jesteśmy w Voddace!
„Oh, joy!” zabrzmiało w mojej głowie. Może to tylko moja wyobraźnia, ale chyba to z tego kraju chciałam się wydostać najbardziej? W dodatku oddalamy się od Kirk. Nie żeby to miało znaczenie, kiedy jesteśmy otoczeni przez magów porte, ale fakt pozostaje faktem. W dodatku jestem spłukana! Niech to szlag! Ile ja w ogóle mam ze sobą Ze dwa gildiery? A to i tak tylko przez przypadek. Dlaczego nie pomyślałam o pieniądzach? Mogłam zabrać ich, chociaż trochę z Mandragory! Ale nie.. po co było myśleć. Nie wiedziałam, co prawda, że wpakuje się w aż takie bagno, no ale jednak. Człowieku, dlaczego ty nie myślisz!? Jak chcesz pomóc Celestinowi skoro sama sobie nie radzisz z własnym życiem?

No tak.. Celestin, zapomniałam! Ciekawe czy Margort z nim rozmawiała?
Dopiero po chwili dotarł do mnie fakt, że przecież w salonie u Caspiana słyszałam głos Celestina. Znaczy że jeszcze żyje..
jeszcze..
Nie mamy czasu! NIE MAMY CZASU!
Wróciłam myślami do zgromadzenia.
- no dobrze – przeczesałam palcami włosy. Zacznijmy od podstaw – a gdzie w ogóle możemy się przenieść?


*********

- Jak długo masz jeszcze zamiar chodzić w tą i we wte? – ojciec ze spokojem obierał jabłko.
- To mi pomaga myśleć.
- Ale po co myślisz? Przecież one zrobią wszystko za ciebie, kochany.
Celestin zatrzymał się raptownie i obrzucił niechętnym spojrzeniem rodzica.
- Mam po prostu czekać i nic nie robić? Nie próbować im pomóc?
- Ty już swoje zrobiłeś.
- Pijesz do czegoś?
- Mogłeś się wtedy nie narażać.
- Mogłem cię nie chcieć szukać.
– warknął poirytowany.
- A może boisz się, że im się nie uda?
- Myśl, że mógłbym spędzić godzinę dłużej w twoim towarzystwie powoduje, że moja krew wrze.
– powiedział chłodno. – idę się przejść. NIE idź za mną.
- Chcesz się bawić w chowanego?
– ojciec zagryzł zęby na jabłku. – Nie ma sprawy. Liczę do 100.
Celestin udał, że nie usłyszał ostatniego zdania. Wyciągnął z kieszeni kulę. Długo już milczała. Nie wierzył w to, że się poddały – Margot była równie uparta jak on, a Moira… Skoro ruszyła, aby znaleźć go w lochach to i pewnie teraz się nie podda. A po co to robi, to stało się najciemniejszą tajemnicą dla monteńczyka. Kobiety są zaskakujące. Najpierw Czarna Róża, która zrobiła sobie z niego swoją zabawkę, lokaja, bawidamka dla uroku dręczenia człowieka, i Moira, która własnoręcznie postanowiła go uratować, tylko dlatego, że zachował się wg kodeksu honorowego mężczyzny.

A jeśli coś im się stało? Zatrzymał się w pół kroku. Nie, z pewnością dały sobie radę. Musiało tak być.
Doszedł do skarpy. Oczywiście pojawiła się dopiero co, jak wszystko w tym feralnym świecie. Gdzie się nie ruszyć z pewnością nie odnajdzie się poprzedniego miejsca. Po prostu szaleństwo. A ojciec wcale nie pomagał. Mówił o wycieczkach do innych luster, ale szczegóły uważał za niepotrzebne i nie warte wspominania. Spytany, szybko schodził na inne tematy, których trzymał się długo i uporczywie. Celestin coraz częściej wątpił, że to rzeczywiście jego rodzic. Zwłaszcza, że po pochłonięciu przez lustro, miało ono wgląd we wszystkie jego myśli, wspomnienia czy pragnienia.

Nie tylko to go zastanawiało. Coraz częściej miał wrażenie, że ktoś go śledzi. Pojawiały się jakieś głębokie cienie. Kolory, do tej pory przejaskrawione i mocne, powoli blakły i ciążyły ku szarości. Zapewne zniszczenie bramy i jego materialne ciało wyrządziło szkodę temu światu. Tylko czy ten świat wie, że sam chętnie powróciłby na swoją stronę? Bo jeśli nie, to staje się pasożytem i zagrożeniem. A najprostszym posunięciem jest definitywne pozbycie się niebezpieczeństwa.
Cudownie.
Westchnął i usiadł na skraju rozpadliny. W dole majaczył jakiś strumyk w którym pluskały się ryby o kształcie kotów.

- Czyżbyś się martwił?
Celestin od razu uniósł głowę. Tego głosu jeszcze nie znał. W powietrzu zaraz przed nim wisiał młody chłopak, który skłonił mu się z gracją.
- Twoja głowa aż pulsuje od natłoku myśli.
- To nie myśli, to stado hodowlanych wesz występowych.
– uśmiechnął się. – Kim jesteś?
- Zwą mnie Rasmes. Jestem czarodziejem.
- Witaj ja jestem…
- Celestin. Tak, materia aż huczy o tobie. Cieszę się, że w końcu się spotkaliśmy.
- Również się cieszę, gdyż może ty będziesz mógł mi pomóc.
- To zależy.
- Od czego?
- Wybierzesz się ze mną na wycieczkę?

Nie znał tego kogoś. Może to kolejna halucynacja? Ale nie ma ryzyka, nie ma zabawy.
- Dokąd?
- Po moich włościach.

- Jesteś władcą tego świata?
– „To tym bardziej jesteś niebezpieczny. Ale z pewnością też posiadasz duużą wiedzę.” Przemknęło Celestionwi przed oczami.
- Powiedzmy, że potrafię się dogadać z materią.
Cóż pozostawało monteńczykowi?
- Więc ruszajmy. – rzucił uśmiechają się półgębkiem.
- Dobrze. Najpierw jednak zajmijmy się skrzydłami dla ciebie.



W dłoni Rasmesa rozbłysła czarna kula, którą rozpędził w stronę monteńczyka swobodnym ruchem ręki, a plecy tamtego zaczęły nagle strasznie swędzieć.

***

- W wiele miejsc. - ... uśmiechnął się szeroko - Czy to jest TA Margot?
Wskazał na montenkę ruchem głowy.
- Wypchaj się i odpowiadaj konkretnie. - rzuciła oschle w odpowiedzi.
- Nie mówiłem do ciebie. - wzruszył ramionami.
- Tak, to moja ukochana kuzynka. - Ofr uśmiechnął się kwaśno i również pochylił nad mapą.
- To ona? - Miranda uniosła głowę i podrapała się po nosie.
- Czy możecie przestać rozmawiać, jakby mnie tu nie było? - Margot zazgrzytała zębami.
- Naprawdę nie rozumiem, czemu jej pomagasz. - Miranda wzruszyła ramionami i podparła się pod boki.
- To przypadkiem. Pomagam jej - Ofr wskazał cię ruchem głowy. - A teraz skupmy się na mapie.
- Ale ogólnie czy dokładnie? - zaświecił złotymi zębami.


- wolałabym raczej dokładnie – wtrąciłam i uśmiechnęłam się niepewnie.- I raczej zależy nam na czasie.
Oczywiście że zależało nam na czasie! Nie mieliśmy ani chwili do stracenia. Ale co mogłam zrobić. Musiałam cierpliwie poczekać żeby móc się zorientować gdzie konkretnie możemy się przenieść a co za tym idzie, jak zaplanować trasę. Zbliżyłam się do mapy.

- Hm dokładnie? - chłopak podrapał się po brodzie. - No to można by do Avalonu, ty Orf możesz was z powrotem do tego cudaka...
- Nie mogę. - uciął zimno Orf przyglądając się mapie.
- Nie? - Miranda zmarszczyła nosek. - Coś się stało?
- do Voddacce, Fryderyk z pewnością zna kogoś, kto przeniesie was do Usurii - chłopak kontynuował, a zegar wyraźnie wskazywał, ze zostało wam mniej niż 10 minut na decyzję.

No i zgrzyt. Bardzo fajnie, że do Fryderyka, ale skończyły mi się starocie do przehandlowania! I właściwie wracamy do punktu wyjścia. To samo miejsce w voddace, z którego tak bardzo chciałam się wydostać! Swoją drogą ciekawe czy Mandragora wciąż stoi …
Przygryzłam wargi. Żadne wyjście nie spełniało kryteriów pt.: „łatwe i proste rozwiązanie”
- avalon albo voddacce – powiedziałam bardziej do siebie niż do reszty – powrót do voddacce wcale mi się za bardzo nie uśmiecha, zresztą przydałoby się coś, cokolwiek, do wymiany … z drugiej strony avalon odpada jeszcze w przedbiegach. Nie ma najmniejszej możliwości żeby dostać się stamtąd na Kirk w mniej niż dziesięć dni, nawet przy najlepszych wiatrach.. ale vodda…
- tik tak – przerwano dość drastycznie mój monolog sugerując, że czasu już właściwie nie mamy
- no dobra, dobra- rzuciłam pospiesznie – niech będzie do Fryderyka!
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 27-05-2009, 00:15   #225
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Nie było wysoko. A może mi się tylko zdawało? W każdym razie wylądowałam dość miękko. Przyzwyczajenia z Mandragory?
Kiedy tylko moje stopy dotknęły bruku poczułam szarpnięcie i ktoś pociągną mnie w stronę najbliższej uliczki. Chwilę później zdałam sobie sprawę, że owym, ktosiem był nikt inny jak tylko Orf. Margot biegła za nami. Ofr zdawał się wiedzieć, dokąd zmierza. Ja nie miałam zielonego pojęcia. Zakręciliśmy. Prawo, lewo, lewo, prawo, lewo. Po chwili się pogubiłam. Zresztą żadna nowość. Na lądzie tracenie orientacji przychodziło mi niezwykle naturalnie. W końcu się zatrzymaliśmy. Oddech Orfeusza zadawała się szybszy niż normalnie, co było niewątpliwie zasługą pośpiechu. Sekundę później pojawiła się białowłosa.
- no i fajnie – zaczęłam, kiedy Ofr się w końcu wyprostował – teraz to ani nie dostaniemy się do Fryderyka ani nie wiemy gdzie szukać … jak mu tam? Clive’a? Jakieś pomysły?

- Ty pokręcony idioto! - Margot rzuciła się z pięściami na theusa winnego Orfeusza. - Imbecylu!
Najdziwniejsze było to, że dawał się okładać bez protestu.
- Już ci lepiej? - odsunął ją od siebie sprawnym ruchem łokcia.
Jego dłonie drżały.
- Do Frycki mogę nas przenieść nawet ja.
- Oj Orfeuszku, twoje dłonie raczej się do tego nie nadają, skarbie.
- zza winkla wyłoniła się Miranda. Zdyszana dość mocno. - Ale wy szybko biegacie. - Odetchnęła kilka razy. - Do Frycka zabiorze was Miranda. - uśmiechnęła się szeroko. Ale nie dam rady więcej niż dwójki.

Zamrugałam dwa razy - na mnie nie patrzcie, z tego co mi wiadomo jestem całkowicie nieumagiczniona - zaśmiałam się nerwowo i spojrzałam na Margot. Na dobrą sprawę, ona sama mogła się gdzieś przenieść. Jej dłonie znajdowały się w o niebo lepszym stanie niż młodego mężczyzny, ale tego sugerować nie będę. Ciężko mi rozporządzać nie swoim ciałem czy zdrowiem.
- a tak przy okazji to dalej pozostaje kwestia towar wymiennego - przygryzłam wargi i zawiesiłam wzrok na wybitym z bruku kamieniu. To jednakowoż był pewien problem.

- Ja NA PEWNO idę. - wzruszyła ramionami Margot.
- Tak? A masz czym handlować? - Orf roztarł dłonie. - Zresztą rób jak chcesz. - westchnął. - A ty masz cokolwiek? - zwrócił się do Moiry. - Pewnie nie, co?
Bardzo powolnym i przedziwnym gestem wyciągnął okrągłą złota monetę wielkości pięści dorodnego mężczyzny.

- Weź to. Powinno wystarczyć.
Ucałował cię w policzek.
- Powodzenia.

I ruszyłyście. Miranda po raz kolejny przypomniała zasady. Darcie rzeczywistości zabolało.


Po chwili wypadłyście w dobrze ci znanej knajpie Fryderyka. Szkorbut jak ostatnio czyścił swoje kielichy. Uroczy kurz pałętał się wszędzie. Łeb bolał, jakby ci ktoś przywalił obuchem, a żołądek zdawał się odwracać na drugą stronę. Zapewne tak wygląda choroba morska.

Rumieniec wciąż znajdował się na mojej twarzy. Nie musiałam go widzieć. Czułam że tam był! Takie pożegnanie było czymś normalnym dla NORMALNYCH ludzi. Nie dla mnie. Mnie nikt nie całował nawet w policzki! Niech by który z męskiej (większej) części załogi spróbował a straciłby zęby! Innych znajomych raczej nie miałam.
Otrząsnęłam się. Życie na lądzie jest jednak dziwne. Nie powiem ze wszystko jest nie przyjemne, np zdarzenie sprzed kilku sekund wcale nie wydawało mi się jakieś okropne (było to wręcz miłe) ale jednak! Jak na razie pobyt na lądzie tylko powiększał moje kłopoty, a mój jedyny sprzymierzeniec mnie opuścił! Ja chce na statek!
Wymierzyłam sobie mentalny policzek. Weź się w garść! nakrzyczałam na samą siebie. Ale w sercu zostało takie małe ukłucie, jakby żalu. Nie znałam Orfa prawie wcale a jednak było mi przykro że mnie opuścił. Miałam jedynie nadzieję że jeszcze kiedyś go spotkam. Nawet nie zdążyłam mu podziękować. Westchnęłam. Pozostała jeszcze jedna kwestia: Margot. Teraz zostałyśmy znowu same. O Theusie czym ci tak zawiniłam?
Rozejrzałam się po obskurnym barze i chrzęsnęłam się przyjacielsko do szkorbuta. Bywałam tu coraz częściej. Zbyt często jeśli mówimy o komforcie własnym, ale na przestrzeni ostatnich kilku dni, częściej niż w "domu". Może tu zamieszkam?
Fryderyk jakoś nie pojawiała się na horyzoncie. Ja czekałam. Margot traciła cierpliwość. W końcu nasza osobistość pojawiła się w barze i obrzuciła mnie niejako zdziwionym spojrzeniem
- hej - niosłam rękę w geście powitania - wróciłam... znowu - końcówkę dodałam ciszej.

- Nie da się ukryć, że obu was sierotki dawno nie widziałam -
uśmiechnęła się - Co was sprowadza w moje zakurzone progi... Miranda, to ty?
- Ładnie mi z dłuższymi włosami, nie?
- Miranda podeszła bliżej Fryderyka i zaprezentowała swoją nową fryzurę. - Zawsze myślałam, żeby...
- Musimy dostać się na Kirk.
- Margot bezceremonialnie przerwała dziewczynie.
- O, no to rzeczywiście problem. Może statkiem? - Fryderyk nie pałał miłością względem monteńki.
- Mam tylko kilka dni.
- No to macie problem.


Obrzuciłam Margot lodowatym spojrzeniem. Jej naprawdę nikt nie lubił. To smutne… nie wcale nie, zasłużyła sobie!
Uśmiechnęłam się do Fryderyka.
- Dobrze powiedziane, mamy spory problem i właśnie, dlatego tu jesteśmy. Jesteś jakby, naszą jedyną nadzieją. Potrzebujemy maga porte który jest w stanie przenieść nas na Kirk

- Uchu
- rzuciła i rozsiadła się przy kontuarze. - No to się wpakowałyście, bo ja nie znam żadnego takiego.

Szczęka mi opadała.
- jak to? – zaskomlałam – nie rób mi tego, błagam cię, pomyśl intensywnie. MUSISZ kogoś znać. Kogokolwiek!
- złożyłam ręce w błagalnym geście i zrobiłam maślane oczy. To wszystko jest nie na moje nerwy. Takich wahań nastroju to nie miałam od czasu ucieczki z domu.

Przyłożyła palec do policzka i spojrzała do góry.
- Nie, nikogo nie znam. Choć Orf miał jakieś znajomych bliźniaków...
- Nie wiemy jak ich znaleźć.
- Miranda smętnie pokręciła głową.
- Jak to nie wiecie? Przecież Elena to narzeczona jednego z nich.
- Gdziem możemy ją znaleźć?
- Margot przerwała Fryderykowi.
- Teraz jest u babci na wsi w Eisen. Baska i Tanden, jej kuzyni, wiedzą gdzie to jest.
- A oni są?

Miranda zaśmiała się i pomachała dłonią.
- W Castille, akurat winobranie to pewnie się świetnie bawią w jakimś nabrzeżnym porcie.
Margot zaczęła nerwowo tupać nogą.
- A jak się do nich dostać?
- Ich wuj, zresztą w naszym wieku -
kręciła palcem loczek - i pirat obecnie gdzieś w Vendel sprzedaje łupy.
- A ty skąd wiesz?
- zainteresowała się Fryderyk.
- A bo Ron się z nim wczoraj widział. Przeniósł się, żeby opchnąć wazę kitajską za dobrą butelkę wina.

Na mojej twarzy pojawił się wyraz niejakiej konsternacji. Potrząsnęłam głowa – chwila muszę to przemyśleć, bo się zgubiłam..
Jak to szło... Elena prowadzi do bliźniaka, jej kuzynki do niej, kuzynki są w Castille i można się do nich dostać przez wuja który jest w Vendel a do niego prowadzi Ron. Ale skoro Ron może się przenieść do Vendel to, po co to całe zamieszanie? Chociaż nie wiedźmo gdzie do Vendel może się przenieść. Tak czy inaczej trzeba znaleźć Rona.
- ok -powiedziałam po chwili. - Już. W takim razie gdzie można znaleźć Rona?

- Pewnie już straż wybyła od nas i można spokojnie wrócić do kamienicy.
- Powiesz mi jeszcze, dlaczego nie wiedziałyśmy o tym wcześniej?
- Margot zazgrzytała zębami.
- A gdzie tu zabawa? - odparły chóralnie Fryderyk i Miranda.

Obrzuciłam je obie wzrokiem pt.: "żartujecie sobie?"
- żartujecie sobie? – rzuciłam z niedowierzaniem – ja tu dostaje rozstroju nerwowego! – zaskomlałam.
- Dobra, nie ma czasu – zwróciłam się tym razem bezpośrednio do Mirandy, ale po chwili coś zaskoczyło i na chwilę zwróciłam swoje zainteresowanie powrotem na Fryderyka a właśnie, nie wiesz czasem czy mandragora jeszcze stoi?

Fryderyk odrzuciła gruby warkocz na plecy, upiła spory łyk ze swojego kielicha rozkoszując się wściekłością Margot.
- Szczerze mówiąc nie wiem. Ale książę zablokował port, bo znów go próbowano otruć. Ogólnie dużo się dzieje. - wzruszyła ramionami.
- Idziemy. - chłodno pożegnała się Margot i wyszła na zewnątrz.
Miranda pokręciła głową.
- Ja rozumiem, że utrata brata źle działa na charakter, ale żeby aż tak?
- Słyszałam to.
- dobiegł zza drzwi przytłumiony głos monteńki.
- No dobrze złociutka, musimy się spieszyć! - Miranda pociągnęła cię za rękę, aby ruszyć cię z miejsca. Widocznie nie miała ochoty zostać z Margot sam na sam.



Kolejny portal. Jeszcze trochę, a żołądek odmówi współpracy. I jeszcze ten ból w okolicach skroni, czy to można nazwać kacem?

W każdym razie znalazłyście się na piętrze kamienicy. Miranda od razu zaczęła nawoływać Rona, ale ten widocznie nie miał zamiaru się fatygować na górę. Zeszłyście na parter. Dwa rudzielce okładały się poduszkami, jakaś dziewczyna przeglądała duży stos biżuterii. Drzwi od kuchni skrzypnęły i pojawił się w nich złotozębny Ron niosący misę pełną wody. Zaraz za nim szedł Orfeusz trzymając dłonie przy sobie, widocznie aby nikt ich nie dotknął. Usiedli obaj przy stoliku i Orf w końcu zanurzył ręce w zimnej wodzie. Westchnął z ulgą.
- Wołam cię i wołam. - Miranda cmoknęła Rona w policzek. Okręciła się na pięcie i dosypała do wody jakiegoś proszku. - To uśmierzy ból.
- Co tu robicie?
- Orf starał się uśmiechnąć, choć wyglądało to raczej na szczękościsk.
- Przykro mi, jeszcze się nas nie pozbyłeś. - kwaśno wysyczała Margot. - Robią nas od początku w konia.
- Skoro nie potraficie zadawać odpowiednich pytań.
- Miranda wyruszyła ramionami.
- Teraz rozmawiam z nim. - rzuciła wściekle Margot i uderzyła w stół. Woda w misce niebezpiecznie zadrgała, Orf skrzywił się.
Jego usta ściągnęły się w linijkę, wstał z krzesła, mimo że nadal trzymał dłonie w wodzie.
- Słuchaj ty niewychowana smarkulo...! - oczy chłopaka zamieniły się w szparki.
- I kto to mówi? Nędzny złodziej bez przyszłości! - Margot zacisnęła pięści.
- Odezwała się nieletnia morderczyni. - aż można by uwierzyć, że delektuje się jej wściekłością.
- Przynajmniej nie uciekam od moich problemów! - darła się na całe gardło, a pozostali tylko patrzyli raz to na nią, raz to na niego.
- Ja nie uciekam! - wystawił zęby jak pies, który zaraz ugryzie.
- A to przywlekłeś się tu, żeby nauczyć się gotować? - Margot zwycięsko podparła się pod boki.
- Może nie zauważyłaś, ale WAM POMAGAM! - Orf wyszarpnął dłonie z wody tak szybko, iż rozlał zawartość miski.
- I właśnie dlatego zniszczyłeś znacznik przy domu Caspiana?
- Nie masz prawa...
- Jesteście siebie warci! Szkoda, że nie zdechłeś na ulicy, kiedy się rozdzieliliśmy.

Dostała w twarz. Na jej policzku został krwawy ślad pozostawiony przez broczące rany na dłoniach Orfeusza.
Zapadła cisza. Miranda i Ron czekali na ciąg dalszy. Ani jasnowłosy, ani bladolica nie powiedzieli jednak już nic. Tylko woda kapała z blatu.
- Widocznie kochałem życie mocniej niż ciebie. - w końcu pierwszy przełamał oczekiwanie. Monotonnym, zmęczonym głosem dodał - Nic się nie bój, zawsze to można naprawić. - jak cień siebie. Gdzie znikła ta jego cała energia? - Ron zabierz je do Wuja Sama, co?
Widząc zaskoczenie Margot, kwaśno wyjaśnił.
- Też się przed chwilą dowiedziałem jaką wam opracowali trasę.
- Choć Orfik, opatrzę cię.
- Miranda pociągnęła go za rękaw.
- No dobrze moje panny, żołądki na węzeł proszę. - uśmiechnął się szeroko, pokazując wszystkie swoje równe, złote ząbki. - Ruszamy do Wujaszka.

Podwinął rękawy i...

...kolejny portal.

Powoli zdawało ci się, że każdy z tych korytarzy zależał głownie od przewodnika. U Mirandy strasznie wiało, U Rona znowu unosiła się straszna duchota. Orfeusz zdawał się w jakiś sposób wyciszać głosy, gdyż podczas podróży z nim słyszałaś jedynie niewyraźne szepty. Podczas pamiętnej wycieczki zafundowanej przez Celestina miałaś wrażenie, że ktoś uderza co i rusz w drobniutkie dzwoneczki. A może to tylko omam?

I tu I tak I owam

Bajecznie było fruwać. Celestin nigdy się nie zastanawiał jak to jest, być ptakiem. Zbyt dobrze wiedział, że człowiek nie może oderwać się od ziemi na dłużej niż upadek z drzewa czy podskok. No cóż, tutaj widocznie wszystko jest możliwe. Łącznie z takimi widokami.

- Te latające stwory pojawiły się niedawno. - cichym głosem ciągnął Rasmes. - Odkąd wpadłeś do nas z wizytą, ciągle się coś zmienia.
- Wybacz, ale ja też tego nie planowałem. - monteńczyk chciał wzruszyć ramionami, ale skrzydła nie dawały takiej możliwości, więc darował sobie.
- Nie mnie przepraszaj, tylko materię. Ja tu jestem raczej w roli gościa.
- Cieleśnie czy duchowo?
- Oprócz ciebie nikt tu nie ma ciała.

Celestin wolał nie pytać, jak wyglądają owe ciała. Wątpił, że można by ich jeszcze "użyć".
- Jak trafiłeś do lustra? - postanowił zmienić temat.
- To długa i dość nudna historia. Dałem się omotać obsesji i tu się schroniłem. - Rasmes nie miał problemu ze wzruszeniem ramionami. - O spójrz, tutaj śnią pozostali magowie, którzy stworzyli dom Róży.
- Pozostali?
- No cóż, twój ojciec jest zbyt szalony, aby lustru udało się go uśpić.


Niby wszystko dobrze się układa, ale im dłużej monteńczyk przebywał z magiem, tym mniej mu ufał. Coś mówiło mu, że musi się mieć na baczności.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 09-06-2009 o 17:54.
Latilen jest offline  
Stary 29-05-2009, 03:30   #226
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
powinnam przestać czytać tyle yaoiców xDDDDD



Słonce leniwie chyliło się ku zachodowi oblewając złotem pobliskie skałki. Rozżarzona istota niebieska mozolnie zbliżała się do spokojnej i przejrzystej tafli morza, aż w końcu osiągnęła swój cel. Gdyby przymknąć oczy i dobrze się wsłuchać prawdopodobnie dałoby się usłyszeć cichy syk rozpalonego słońca, któremu wreszcie udało się znaleźć ukojenie w chłodnej morskiej wodzie. Z pewnością dałoby się również usłyszeć lekką bryzę przemykającą pomiędzy liśćmi okolicznych drzew, choć ten delikatny powiew przyjemniej byłoby jednak poczuć na skórze. Tak, widok zdecydowanie prezentował się sielsko i anielsko, gdybyż tylko ktokolwiek zwracał na niego uwagę.
* * *

Rozległ się ‘wrzask’ boleśnie rozrywanej materii i oto znowu mogłam otworzyć oczy. Tylko czy chciałam? Na chwilę obecną starałam się jedynie uciszyć żołądek, który domagał się możliwości do natychmiastowego opróżnienia. Czy to tak wyglądała choroba morska? Nigdy jej nie uświadczyłam i teraz się to na mnie mściło?
O Theusie, daj spokój!
Przykucnęłam na chwilę jedną dłonią dotykając ziemi a drugą zasłaniając sobie usta. Przez chwile jeszcze walczyłam z niewdzięcznym narządem aż w końcu dało mi się go uspokoić. Powoli otworzyłam oczy, tylko po to żeby zobaczyć niezbyt zainteresowaną moim zachowaniem Margot i tylko trochę mniej obojętnego Rona.
Wciąż jeszcze trochę kręciło mi się w głowie, ale postanowiłam wstać. Odetchnęłam głęboko wpuszczając do płuc cudownie rześkie i co właśnie do mnie dotarło, również chłodne powietrze.

Odczekałam jeszcze chwilę żeby mój organizm wrócił do tak zwanej normy, wzięłam jeszcze jeden głębszy oddech, który w jakiś zaskakujący sposób zdawał się oczyszczać umysł. W końcu rozejrzałam się dookoła.
Spokojne morze jednostajnie uderzające o skaliste brzegi, zachodzące słońce, sporych rozmiarów rzeka wymykająca się prosto na otwarte morze.
No i gdzie my do ciężkiej cholery jesteśmy?
Po stosunkowo niskiej temperaturze (w każdym razie porównując z voddace) domyśliłam się ze faktycznie udało nam się przenieść do vendel. Tylko GDZIE do vendel? Oddis* to to na pewno nie była, tyle udało i się stwierdzić.
W końcu mój wzrok powędrował do współtowarzyszy. Niestety żeby podążyć za ich wzrokiem zmuszona się byłam odwrócić i wtedy właśnie ujrzałam niewielki port. Jakieś czterdzieści stóp od nas stał zakotwiczony mały i (jak na moje oko) bardzo zwrotny slup. Poza tym jednym statkiem porcik był pusty. Dopiero po chwili zauważyłam, że przy spuszczonej kładce stało dwóch ludzi. Jeden z nich wyraźnie coś wykrzykiwał drugi natomiast odwrócony był tyłem, co z takiej odległości znacząco utrudniało stwierdzenie czy odpowiadał czy nie.

- o, to on – Ron ze swoim nieśmiertelnym złotym uśmiechem bezceremonialnie wskazywał palcem wyższego i spokojniejszego mężczyznę.
No i cudnie.
Załatwmy to szybko, bezboleśnie i szybko.
Zdopingowałam się w duchu i dołączyłam do białowłosej i (dosłownie) złotoustego, którzy już zmierzali w tamtym kierunku. Na ramieniu pirata siedziało coś dużego.
Im byliśmy bliżej tym dłuższe fragmenty rozmowy do nas docierały. Duże coś na ramieniu okazało się sporych rozmiarów, czarną papugą?
- sto gildierów?! STO GILDIERÓW?! Czyś ty kompletnie oszalał? Toż to zdzierstwo! – krzyczał niższy mężczyzna wymachując jakimś naszyjnikiem.
Sto gildierów za taki drobiazg? Wuj się naprawdę cenił, nie ma co.

W odpowiedzi usłyszałam cichy głęboki głos i chociaż nie widziałam twarzy właściciela miałam stuprocentowa pewność, że ten się uśmiechał. W dodatku szyderczo.
- Ależ nie chcesz, to nie kupuj.
Negocjacje musiały trwać już spory czas, bo nabywający drogocenne ustrojstwo wykrzywił się, po czym burknął tylko „no dobra, wygrałeś”, wręczył piratowi pieniądze i oddalił się czym prędzej.
Z jakichś niewyjaśnionych powodów miałam wrażenie, że wysoki, były właściciel wisiorka zawsze wygrywał. A może to było tylko wrażenie?
Ron i Margot zatrzymali się kilka stóp od mężczyzny, który właśnie przeliczał pieniądze, lecz kiedy zrobiłam to samo Margot zamachała na mnie ręką żebym szła dalej.

No świetnie. Dlaczego zawsze ja musiałam negocjować i użerać się z resztą świata? Białowłosa skrzyżowała ręce na piersi, Ron się od niej odsunął, ale do pirata również się nie zbliżał.
Poddałam się i westchnęłam. I tak nie miałam większego wyboru, skoro Margot postanowiła się nie mieszać, co było dość niepokojącym objawem, to znaczyło, że Margot mieszać się nie będzie, bo takie ma widzimisię.
Nic dodać nic ująć. Najważniejsze czasu nie tracić. Ale nie chciałam iść. Miałam jakieś złe przeczucia.
Nie chciałam iść
NIE CHCIAŁAM IŚĆ
Ale musiałam
Więc szłam
Ale nie chciałam!
A im bardziej nie chciałam tym szłam wolniej
A im wolniej szłam tym ciszej.
Koniec końców podeszłam do pirata zupełnie bezszelestnie i z lekkim niepokojem zastukałam w ramię wolne od wielkiego ptaka.
-prze … - zaczęłam, ale nie skończyłam. Mężczyzna odwrócił się momentalnie. Katem oka dostrzegłam błysk czegoś, co obawiałam się, było ostrzem, więc natychmiast zrobiłam unik i odsunęłam się unosząc rece do góry.
- przepraszam! – prawie krzyknęłam przerażona. Moim oczom ukazał się zdumiewający widok. Zdumiewający, bo nie tego się spodziewałam.



Zdecydowanie nie tego się spodziewałam. To miał być WUJ? A gdzie podstarzały facet z wąsami może nawet brodą i rubasznym uśmiechem?! To było niesprawiedliwe. Ten tutaj miał w porywach ze trzydzieści lat, zero zarostu i w dodatku był piekielnie przystojny!
I ten uśmiech! Pewny siebie, lekko drwiący. Coś, co po avalońsku bardzo trafnie określano wdzięcznym mianem pt. „smirk”
Co to miało być jakiś żart?
Jeśli tak to był bardzo nie śmieszny!
Dopiero po chwili dotarło do mnie ze Miranda wspominała, że faktycznie był w „naszym” wieku.

Spojrzałam na wyciągnięte w moją stronę ostrze. No tak, nigdy nie zakradaj się od tyłu do pirata!- skarciłam siebie w duszy.
- a co my tu mamy? – uśmiech nabrał mocy kiedy jego wzrok leniwie wędrował sobie po mojej osobie.
Przełknęłam ślinę. Nie pierwszy raz ktoś mnie mierzył wzrokiem, ale w tym konkretnie spojrzeniu było coś… niesprecyzowanego.
Dosłownie na sekundę wzrok pirata ześlizną się ze mnie i powędrował gdzieś za moje plecy.
- hej – usłyszałam za sobą „uśmiechnięty” głos Rona. – te dwie mają do ciebie interes.
Wzrok mężczyzny przesunął się w prawo, nie trudno było się domyślić, że na białowłosą. Jednak nie zabawił tam zbyt długo, bo wrócił powrotem do mnie. Przez chwilę miałam ochotę uciec.
Po chwili zmobilizowałam się ruszyć. Wyciągnęłam przed ciebie jedną dłoń, druga na wszelki wypadek wciąż trzymałam w górze.
- umm, jestem Moira O’Blacket – przedstawiłam się niepewnie dodając do tego przepraszający uśmiech.
-hn – chowając miecz sprzedał mi lekko drwiący uśmiech i również wyciągnął dłoń jednak mi jej nie podał. Zamiast tego chwycił moją od wierzchu i zaczął się przyglądać wewnętrznej stronie.
- skoro Ron was przyprowadził to moje imię pewnie znacie, ale i tak się przedstawię Samuel Sguardo Nero - uśmiechnął się filuternie i wrócił wzrokiem do mojej dłoni.
Co on w niej widział pozostawało dla mnie tajemnicą. Dłoń jak dłoń. Smukła, długie palce, dość zniszczona życiem na statku. Jednym słowem, dłoń jak dłoń, a jednak coś w niej mężczyznę zaciekawiło. Kto zrozumie facetów? Patrzył przez chwilę z lekkim zdziwieniem po czym na oblicze powrócił wielki „smirk”
- żeglarz, co? – powiedział bardziej do siebie niż do mnie ale i tak…
- tak -…postanowiłam odpowiedzieć – sternik, ku woli ścisłości, a co ?-. W ramach niby buntu, który starannie tłumiłam w związku z nieodparta potrzebą pomocy ze strony pirata, zmrużyłam oczy i uniosłam jedną brew. A ten skąd wiedział? Ślepy cholera traf? I tak właśnie żeglarz! Nie żadna panienka z okienka, jakże mi przykro.
- nic – kącik ust drgną w górę, kiedy złapał mnie za wciąż wyciągniętą rękę i pociągnął do siebie – przydałby się „nam” sternik. – Usłyszałam w odpowiedzi. Gdzieś w międzysłowiu krążyło dostrzegalne „taki” sternik. Taki, znaczy, jaki? Nie zdążyłam się oburzyć gdyż siła z jaką zostałam do mężczyzny przyciągnięta, sprawiła że straciłam równowagę i praktycznie na Nero wpadłam.
- Czas! – usłyszałam na sobą ostry głos Margot ale chwilowo nie byłam się w stanie odwrócić gdyż całkiem wygodnie „leżałam”(o ile można tak nazwać opieranie się o kogoś całym ciężarem swojego nie do końca władnego ciała ) o pirata.
-Kadoo? – Usłyszałam głęboki głos, który wyrażał raczej sugestię niż pytanie. Papuga z głośnym skrzekiem wzbiła się w powietrze i postanowiła się przelecieć. Za cel obrała sobie Margot, która nowym towarzystwem była niezbyt zachwycona. Kiedy tylko papuga postanowiła usiąść jej na ramieniu białowłosa wyrzuciła z siebie wściekłe „głupie ptaszysko” na co z kolei Kadoo nie zareagował zbyt dobrze. Niespełna kilka sekund później doszły do mnie odgłosy szamotaniny. Papuga najwyraźniej poczuła się urażona i zaczęła ciągnąć Margot za włosy. Białowłosa się broniła. Tak mi się w każdym razie wydawało. A właśnie… wracając do mnie..
Zapłonęłam rumieńcem. To raczej oczywiste. Bąknęłam nieśmiałe przepraszam i odepchnęłam się od mężczyzny na odległość wyprostowanych rąk. Chwila, za co ja go właściwie przepłaszałam? Przecież to była całkowicie jego wina!
- ależ nic nie szkodzi – powiedział prawie melodyjnie z tym koszmarnie figlarnym uśmiechem.
Tak, zdecydowanie jego wina.
Usłyszałam za sobą wściekły krzyk Margot , rozbawiony śmiech Rona i skrzecząca papugę.
- wierzę, że sobie poradzicie – Złotozęby odezwał się w końcu. Dla niego to musiało być naprawdę przednie przedstawienie – to cześć – odgłos rozdzieranej materii sprowokował mnie do odwrócenia się. Zobaczyłam jeszcze machającego na pożegnanie Rona, który zniknął sekundę później.
- co? Niee – wyciągnęłam rękę w stronę znikającego chłopka jakby właśnie odpływała ostatnia, spróchniała deska ratunku – szlag – skwitowałam całą sytuację
Usłyszałam zduszony chichot a potem czyjaś dłoń pojawiła się na moim podbródku zwróciła moją twarz w stronę pirata. Jego dłoń.
- wydawało mi się, że macie do mnie jakiś interes – uśmiechnął się zaczepnie nie przesuwając swojej dłoni ani o cal.
Nie żebym się jakoś czepiała, ale jej właściciel zdecydowanie naruszał moją przestrzeń prywatną! Ale co miałam zrobić? Nie mogłam mu po prostu przyłożyć, w końcu chciałam żeby nam pomógł.
- tak – zaczęłam niepewnie i poczułam, że dłoń obraca moją twarz w jedną stronę nie spuszczając z niej wzroku. Po chwili zdobyłam się na kontynuowanie – musimy się koniecznie szybko dostać na Kirk – obrót w druga stronę. Co on do stu diabłów wyprawiał? Co ja jestem eksponat na wystawie?! Postanowiłam ignorować to, co robił z moją głową mężczyzna i kontynuować mimo wszystko, co nie było łatwe, ponieważ mając na sobie czyjś uważny, dziwnie uśmiechnięty wzrok, z sekundy na sekundę robiłam się coraz bardziej czerwona. Ta zmiana kolorystyczna jedynie poszerzała uśmiech na twarzy Sama. A co tam, ja też potrafię być uparta!
- i z tego co wiemy jesteś nam w stanie pomóc – miałam dziwne wrażenie że nie bardzo przykładał uwagę do tego o czym mówiłam. A może tylko mi się wydawało? Koniec końców chyba wiedział, co powiedziałam? W każdym razie doskonale zdawał sobie sprawę że nie mogłam mu przyłożyć i bawiło go to!
- i dlatego chciałybyśmy się spytać czy nie przeniósłbyś nas do Baski i Tanden? – ewolucje moją buzią wreszcie ustały i nawet zdobyłam się na błagalny uśmiech. W odpowiedzi uzyskałam …. ‘Smirk’.
W głowie rozbrzmiało wdzięczne:WIEJ! Ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Zresztą nie miałam zbytnio innego wyboru jak tylko zostać.
- zdajesz sobie sprawę, że nie ma nic za darmo? – a uśmiech rozkwitał w najlepsze…
- ale, nie mam … - zaczęłam beznadziejnie. Cholera następny handlarz. Można się tego było w sumie spodziewać, w końcu to pirat. Pojawia się ten sam problem, co u Fryderyka. – zaraz – rozpromieniłam się – mam … - zaczęłam
- nie kłopocz się – nawet nie zaważyłam jak blisko mnie znalazł się mężczyzna. Poczułam śliną dłoń przesuwającą się po mojej talii. Na chwile mnie zamurowało
- ja już sobie wybrałem sposób zapłaty – zaraz koło mojego ucha usłyszałam szept wymierzany z cichym, stłumionym śmiechem.
-eeech? – zdążyłam z siebie wydusić zanim odcięto mi dopływ powietrza.
EEEEEEEECHHHHHHH??? CO DO JASNEJ…?! Moja twarz wybuchnęła czerwienią, kiedy miękkie usta mężczyzny spotkały się z moimi.
Nie mogłam powiedzieć żeby to było nieprzyjemne, ALE zdecydowanie się tego NIE SPODZIEWAŁAM! Zresztą.. to był mój p…. Zacisnęłam powieki z zażenowania. Szok sprawił, że zapomniałam się nawet sprzeciwiać. Kończyło mi się powietrze i chciałam się odsunąć żeby naprać tchu jednak nie potrwało to długo gdyż Nero skorzystał z okazji żeby pocałunek pogłębić. Wilgotny język musną moje usta szukając sobie drogi, którą zresztą znalazł. I naprawdę nie był by to żaden problem gdyby nie fakt ze owy język nie należał do mnie! Dłoń, która wcześniej manewrowała moim podbródkiem teraz przesunęła się w stronę włosów i zaczęła się nimi bawić.
Ile to już trwało? Wydawało mi się, że całą wieczność. Naprawdę nie mogę powiedzieć żeby to było nieprzyjemne, ale dajcie spokój? Moja wole się nie liczyła?
Spróbowałam znowu zaczerpnąć powietrza, ale odsunięcie się od mężczyzny choćby na milimetr było naprawdę nadludzkim wyczynem. Pojęcie żelazny uścisk nabrało dla mnie nowego znaczenia. Szlag. Zaczynałam się dusić! Z tego wszystkiego o tym żeby wziąć oddech nosem nawet nie pomyślałam. Jakimś cudem udało mi się odsunąć żeby nabrać oddechu tylko po to żeby znowu dopływ tlenu został mi odcięty. Tym razem pocałunek od początku był głęboki. Cholera. Bezczelny drań! W głowie mi się kręciło, kolana się ugięły i naprawdę bym zemdlała gdyby Samuel mnie nie podtrzymał. W końcu nasze usta się rozdzieliły, na jego twarzy pojawił się zabójczy uśmiech, który widziałam zaledwie przez chwilę gdyż zaraz potem poczułam ciepły oddech zaraz przy moim uchu.
- myślę, że to wystarczy. -W jego głosie nie dało się nie zauważyć uwodzicielskiej nuty wymieszanej z odrobiną prowokacji.
Drażnił się!
Stanęłam wreszcie o własnych siłach. Wszystko zdawało się jakby dziwnym snem. Mimo ze zaważyło się zaledwie minutę wcześniej, już teraz miałam wrażenie, że nie było realne
- hej ty! – usłyszałam nagle rozwścieczony głos Margot.
Zupełnie o niej zapomniałam.
- łapy precz od żony mojego brata! – no świetnie, To teraz sobie przypomniała!!!!!!!!!? Nie mogła go powstrzymać wcześniej?
- A ty – wymierzyła we mnie palec choć wciąż siłowała się z papugą. Uparte zwierze nie ma co - zapomniałaś że mamy ratować Celestina?
Sam niósł brew do góry.
- masz męża? – spytał ale bardziej rozbawiony niż zły. A jego wzrok zdawał się mówić :”nie jest to nic, czego nie da się ZAŁATWIĆ”
- nie – odpowiedziałam zażenowana, choć po ostatnich zdarzeniach ta myśl nie była aż tak żenująca. Poprawka, wciąż była, bladła jedynie kiedy brać pod uwagę poczynania pirata.
- to Margot sobie uroiła że jestem żoną jej brata – czerwień wróciła. Cieszmy się i radujmy.
- ooh – smirk – wiec nie jesteś zamężna?
- nie
Poczułam NIE SWOJE dłonie przesuwające się po MOJEJ talii. Zbladłam. Zdecydowanie nie byłam za powtórką z rozrywki.
- znaczy, tak! – prawie krzyknęłam kiedy się odsuwałam. Mężczyzna cicho się zaśmiał.
- jestem mężatką - pokiwałam entuzjastycznie głowa – jestem bardzo szczęśliwe zamężnie zamężna. Bardzo mi przykro. – jakoś automatycznie i z lekkim przerażeniem obiema dłońmi zasłoniłam sobie usta.
Pirat tylko się zaśmiał – skoro tak mówisz … - zbliżył się na niebezpieczna odległość. ZNOWU! Zacieśniłam zacisk na ustach. Znowu śmiech – nic nie mam do Clestina, ale gdyby jednak nie udało wam się go uratować … - tu przerwał i zdanie dokończył zaraz przy moim uchu – chętnie pocieszę wdowę.
Zdecydowanie za dużo się czerwienię, co wcale mi nie przeszkadza żeby robić to dalej. Np. TERAZ.
Buh
Moja twarz zapłonęła czerwienią.
Mężczyzna na szczęście odsunął się dość szybko.
- Kadoo – zawołał popuge która wreszcie zostawiła w spokoju potargana Margot i wróciła na ramię do swojego właściciela.
- No to idziemy.
Rozległ się odgłos boleśnie rozrywanej materii.

=============================================
* Oddis – wyspa na której leży Kirk.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 07-06-2009, 15:25   #227
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Tymczasem

Minęło kilka dni. Caspian czuł, że tak było, choć nad chatą słońce nigdy nie zachodziło. Gdy pragnął pogrążyć się w nocy, zachodził do któregoś z obrazów - pokoi. Im głębsza noc, tym więcej lat swojego życia poświęcił, aby spełnić czyjąś prośbę. Im chłodniejsza barwa i kolorystyka, tym gorsze duszę błąkały się po bezdrożach tamtego małego świata. Więcej smutku, przerażenia, żałości, nienawiści. Niemało takich obrazów wisiało na ścianie, choć starał się unikać tego typu interesantów.

- Zimno tu.
Caspian nawet nie usłyszał kroków Carla. Siedział tak już od kilku dni patrząc przez okno na polankę ciągle oblaną słońcem.




- I ciemno. - gość podszedł bliżej. Caspian nawet na niego nie spojrzał. - Jadłeś coś?
Ponownie zero reakcji. Tylko poły rezcheustanej koszuli unoszące się wolno świadczyły, że ten oto tu siedzący bez ruchu jeszcze żyje.
- Na Theusa, Caspian! - Carlo potrząsnął drugim mężczyzną. - Otrząśnij się!
Zamarł z kolejnym słowem pomiędzy wargami. Caspian nie protestował, pozwolił się podnieść na nogi, postawić w świetle, którego tak unikał od kilku dni. Jego ciemne mahoniowe włosy rozjaśniły się do koloru młodych kłosów zboża. Gość starał się złapać spojrzenie Caspiana, ale kiedy zobaczył te puste studnie, wściekł się. Trzasnął go w twarz.
- Ile ty do ciężkiej cholery masz lat? - ochrypły głos ranił ściany pokoju, które zdawały się lekko falować. Było zimno i ciemno. - Gratuluję. Cały dom przepełniony jest twoją pustką i nieszczęściem. Może od razu rozwieś krzyże - cmentarz jak się patrzy.
- On odszedł.

Postanowił nie mówić swojego "a nie mówiłem", które co jakiś czas wypływało podczas ich długiej przyjaźni. Tylko dlaczego to Carlo zwykł mieć rację, skoro był śmiertelny, a Caspian żyj już ponad 200 lat i kolejne 200 mu się szykowało.
- Nigdy tego nie popierałem. - ograniczył się do reprymendy i skrzyżował ramiona na piersi. - Zresztą dziwię się, że tyle z tobą wytrzymał. Jesteś sukinsynem.
Potarł czoło.
- Więc nie zachowuj się jak zraniona panienka. Za jakieś 60 lat znów się pojawi kolejna osoba, która będzie cię kochać.
Aż się skrzywił, przypominając sobie, że w tym wypadku "kochać" ma wymiar również fizyczny.
- Zostaw mnie. - Caspian usiadł z powrotem chowając się w cieniu.
Carlo westchnął. Odkąd znał Caspiana , to zawsze ktoś mu towarzyszył: pamiętał jeszcze dość dobrze Różę, Rozaurę i -jakjejtambyło- Klementynę. Gniotło go bardzo, że Orfeusza sam tu przyprowadził, ale skąd miał wiedzieć jak to się skończy? Nie podejrzewał, że wiekowy Caspian, którego nie ruszały żadne kobiece próby podbicia jego serca uwiedzie młody uczeń jego najlepszego przyjaciela. Nigdy też nie widział Caspiana tak przybitego.
- Nie wiem, czym on się różni...
- Nie rozumiesz.
- cichy, zmęczony głos zwielokrotniły ściany, które zdawały się odpychać gościa - taki niemy komunikat "wynoś się". Carlo udał, że nic nie zauważył.
- Nie, nie rozumiem! - prawie krzyknął i usiadł na przeciwko Caspiana zasłaniając mu okno. - Dałeś się omotać smarkaczowi, przywiązałeś się do niego, ale nigdy nic dla niego nie zrobiłeś. - zaczął się zastanawiać, dlaczego broni Orfeusza, którego nigdy nie szanował po tym, jak odkrył tą ich "małą" tajemnicę. - Może sobie zdał sprawę, że musiało być więcej takich jak on? Że nie wygra z tym domem? Z twoim charakterem? Że on się zestarzeje, a ty jeszcze przez wiele setek lat tu będziesz?

Caspian pochylił się do przodu i schował twarz w dłoniach. - Nie rozumiesz.
Jak grochem o ścianę. "Poddaję się" Carlo spojrzał w sufit, szukając tam rozwiązania. Oczywiście nic nie znalazł.
- Przyniosę ci coś do jedzenia.
Wstał i skierował się do kuchni.
- Coś było nie tak. Przyszedł jak zwykle z głupią wymówką, ale potem nagle odsunął się. - Caspian przesunął palcami po ustach, próbując przypomnieć sobie ten ostatni pocałunek. - Coś było w tym pocałunku ta żałość, chęć pamięci... a potem dom widział, że wyrzucił znacznik.

Carlo zamarł w drzwiach. Starał się nie dopuścić do świadomości opowieści o "pożegnaniu", bo to źle działało na jego żołądek. Ale...
- Wyrzucił znacznik? - niemożliwe. Zdarzyło im się kilka razy pokłócić - Orf miał paskudny charakter, Caspian serce niczym zimny głaz - ale wyrzucenie znacznika oznaczało, że Orf tu nie będzie mógł więcej wrócić. Chociaż ludzie z wioski znają pokrętną drogę do tej chatynki, więc mógłby... Nie, to znaczyło, że już tu nie chce wrócić.
- Dobrze widzę, że samo jedzenie nie załatwi sprawy. Dobre wino, pójdę po nie zaraz.

Zupełnie gdzie indziej

- Ofr? - Miranda wsunęła się cicho do pokoju.
Chłopak leżał na wznak z otwartymi oczami, ale nie poruszał się. Patrzył, przyglądał się swoim zabandażowanym dłoniom.
- Dobrze się czujesz? - usiadła na brzegu łóżka i odgarnęła jego jasne włosy z czoła.
- Bywało lepiej. - poddał się delikatnej pieszczocie. - Ron wrócił?
- Tak. Kiddy, młodszy z rudzielców, również.
- uśmiechnęła się delikatnie - Fryderyk powiedziała, że dużo się działo w związku z twoją kuzyneczką i tą całą dziewczyną - żeglarz.
Streściła pokrótce burdę w domu Czarnej Róży.
- Pojawił się też Słonecznik.




Orf podparł się na łokciach. "Tylko nie ona." Odrzucił głowę do tyłu.
- Niedobrze.
Miranda zmarszczyła brwi.
- Spokojnie, prawie zginęła podczas potyczki z Margot.
Orf westchnął. Usiadł.
- Może chodzić? - zapytał sięgając po buty.
- Już tak. Jest słaba, ale podobno...
- Więc jest bardzo źle.
- "dzięki ci Theusie, że dałeś mi coś, czym mogę zająć myśl." Orf założył koszulę, Miranda pomogła mu z kilkoma guzikami u szyi.
- Czy przeszkadzam? - Ron wpadł jak burza przez drzwi.
- Daj spokój, nigdy nie dotknąłbym twojej kobiety. - Orf uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby. Zawinął szybko rękawy, zebrał resztę ubrań.
- Dobrze, czy ta stara stajnia jeszcze stoi koło domu Deriusza? - spytał Rona, kiedy schodzili po schodach na parter.
- Masz tam znacznik? - Ron roześmiał się i poklepał go po plecach. Zawsze mnie zadziwiałeś stary.
- Chcesz się przenieść sam? To nie jest najlepszy pomysł, twoje ręce... - usta Mirandy utworzyły dziubek zmartwienia.
- Spotkałem kiedyś Słonecznik. - Orf odwrócił się i zarzucił na siebie swój płaszcz - dowiedziałem się wtedy po raz pierwszy, że niektóre kobiety muszą mieć kogoś, kto daje im polecenia. Poznałem też Różę - zapiął na ramieniu pas ze szpadą. - I wiem, że osłabiona będzie kąsać jeszcze mocniej. Ma na usługach kilku magów - żeby móc się szybko przenieść do Castille, Mointagne, Avalonu i Vendel. Miasta portowe głównie.
- Ale skąd będzie wiedzieć do którego miasta się przeniosą?
- Miranda podparła się pod boki i złapała Orfa za rękaw, żeby jej nie uciekł zanim nie odpowie na pytanie.
Ron wymienił z nim dwuznaczny szeroki uśmiech.
- Ile ci dała? - jasnowłosy zapytał łapiąc po drodze jeszcze pomarańczę.
- E nie tak dużo, ale same antyki.
- RON! -
Miranda wiedziała, że mężczyzna jej życia jest sprzedajny, ale żeby oddawać duszę Czarnej Róży? - JAK MOGŁEŚ?
- O daj spokój Mirando.
- Orf pogłaskał ją po policzku. - Nic nowego. Sama byś te dziewczyny sprzedała, gdybym to nie ja je tu sprowadził.
Już nie czekał na jej reakcję.
- To jak, stoi ta szopa czy nie? Nie chciałbym wylądować w ścianie.
Ron starając się ugłaskać swoją damę, machnął potakująco tylko ręką w stronę Orfeusza.

Dalej...

Niestety Złotozębny mylił się. Szopa już nie istniała. Dzięki Theusowi, zwały kamieni zaraz obok niej, zmurszałej i zarośniętej, nikt nie tknął. Orf otrzepał bordowy płaszcz z kurzu i ruszył w stronę starego domu, któremu groziło zawalenie.
- Deriusz! - krzyknął, wchodząc przez próg. - To ja, Orfeusz!
Odpowiedziała mu cisza. Jasnowłosy westchnął. ON tu z pewnością był. Zdziwaczał pewnie jeszcze bardziej. Zamknięty w piwnicy, konstruował kolejny wynalazek, którego nigdy nie uda mu się sprzedać. Orf uderzył kilka razy mocno w drzwi.
- DERIUSZ!! - to tyle jeśli chodzi o pukanie. - DO DIABŁA JESTEŚ TU?

Chrobot. Szelest. Coś upadło. Syk. Klapa w podłodze uniosła się powoli.
- Ofr? To ty?
- No daj spokój, ja się nie zmieniam aż tak.
- uśmiechnął się pomagając wyjść z piwnicy swojemu staremu znajomemu. Może nie był zawodowym najemnikiem jak Margot, ale życie na ulicy pozwoliło mu poznać wielu ludzi, którym gotów był powierzyć swoje życie.
- Potrzebuję pomocy.
Poklepali się po plecach, a Deriusz zaprowadził Orfa do kuchni, która stanowiła najczystsze miejsce w domu. Choć i tak pozostawiała wiele do życzenia.
- Herbaty?
- Niestety spieszy mi się.
- Orf podrapał się po szyi i aż się skrzywił. Obejrzał bandaże na dłoniach, były zakrwawione. Westchnął.
- Widzę, że nie dbasz o siebie. - Deriusz podrapał się po nosie.
- Ostatnio jakoś nie ma czasu. Słuchaj, muszę się przenieść do Castille i to natychmiast.
Deriusz nalał sobie herbaty.
- Po co, jeśli mogę wiedzieć?
- Bo moja kuzynka i dziewczyna, która zakochała się w moim kuzynie tam niedługo będą. I muszę je znaleźć zanim zrobi to Słonecznik, którą wysłała Czarna Róża.

Orf zastanawiał się czy to cokolwiek mówiło przyjacielowi.
- Nie patrz tak na mnie, jakbym w ogóle się stąd nie ruszał. - Deriusz prychnął.
- A ruszasz się? - Orf uśmiechnął się bezczelnie i zajął się przewiązywaniem bandaży.
- Ale ty wiesz, że tam nadal chcą cię dorwać za tamtą głośną kradzież? - Deriusz rzucił w stronę jasnowłosego buteleczkę. - To zatrzyma krwawienie. Zatrzymaj sobie, bo po spotkaniu z tym sławnym zbrojnym ramieniem Róży, z pewnością nie tylko twoje ręcę będą się nadawały do wymiany. Zresztą, dlaczego ich Celestin nie obroni?
Orf natarł dłonie i sprawnie zawijał z powrotem bandaże.
- Bo dał się zamknąć w jakimśtam artefakcie.
- Żartujesz? -
Deriusz zamrugał intensywnie.
- No właśnie nie. - Orf wzruszył ramionami. "Chętnie bym się z nim zamienił. Przynajmniej już nigdy nie groziło by mi spotkanie z Caspianem. Żebym przynajmniej mógł go nienawidzić!" - Nie mają czasu na zabawę w Hide&Seek ze Słonecznikiem.
- A ty masz? zresztą skąd u ciebie takie pokłady "dobrej woli"?
- usiadł przy stole. - Zawsze mi się wydawało, że nie lubicie się ze swoją kuzynką.
- To źle ci się wydawało. Nie ma drugiej osoby którą bym tak nienawidził
- Orf spojrzał prosto w oczy Deriusza. Czysta odraza z nienawiścią z domieszką gniewu. - Ale to nie dla niej, to dla Moiry.
- Tej ukochanej Celestina? A co ładna? -
złośliwy uśmiech wykwitł na ustach wynalazcy.
Orf spojrzał przez okno na pola pełne kłosów pszenicy.
- Ona ma szansę. Ma szansę, żeby on ją kochał. Jest uparta i twarda. Sprowadzi Celestina z powrotem na ziemię, zaciągną się na jakiś statek. Potem kupią dom, będą mieli dzieci i razem się zestarzeją.

"Nie musi biec za cieniem, on jej się nie wymyka przez palce. Nie musi go ciągle łapać jak motyla w siatkę, aby zaraz potem wypuścić. Nie czuje, że on i tak będzie żył dalej, nawet jeśli się zniknie, umrze. Bo czym jestem dla Caspiana? Jeszcze jednym obrazkiem, który czasem się odkurzy. Który ściemnieje od słońca i będzie nadawał się na opał do kominka. Nawet nie zauważy, że nie wpadam znów z głupią wymówką, tylko żeby go zobaczyć, wyciągnąć z tego ponurego domu. Nie będzie się musiał wstydzić, że chcę go dotknąć, poczuć jego miękkie wargi na moich, zanurzyć się w jego włosach. Myślałem, że jeśli będę przy nim, ta niewidoczna ściana chłodu między nim a mną zniknie. Że sam wyciągnie kiedyś ręce, żeby mnie złapać. Nigdy tego nie zrobił. Możliwe, że nigdy tego nie zrobi. Teraz już nie musi się mnie wstydzić. Zapomni o mnie jak zapomina się o świętach sprzed 10 lat i dalej będzie żył zawieszony w tym swoim cholernym domu Nigdziewszędzie na raz."

- Coś ty taki dziwny. Zakochałeś się? - Deriusz zbliżył swoją twarz do twarzy przyjaciela próbując ściągnąć jego uwagę i myśli zza okna. Orf uśmiechnął się blado.
- Niestety bez wzajemności. Dobra to co robimy, żeby mnie jednak nie wsadzili do paki zanim nie policzę się ze Słonecznikiem?

Kilka godzin później był już gotowy. We włosy Deriusz wtarł mu chyba z kilogram węgla. Kolor ma się trzymać dzięki jakiemuś specyfikowi własnej roboty. Orf w duszy modlił się, żeby mu tylko włosy nie wypadły, a będzie dobrze. Potem zaaplikowano mu krople, które zmieniły kolor jego tęczówek.
- Nie oślepnę od tego? - zapytał wpatrując się w lustero niedowierzająco.
- No wiesz! Nie zaaplikowałbym ci tego, jakby nie było sprawdzone.
- Na czym, na kurach?

Orf dostał po głowie grubą książką.
- Dobra dobra, już! Przecież wiem, że jesteś geniuszem! - roześmiał się, podnosząc ręce do góry w geście poddańczym.
Deriusz jeszcze okręcił mu ręce bandażem nasączonym lekarstwem i pożyczył szablę swojego ojca.
- Tylko nie zgub.
- Schowam do kieszeni w materii, kiedy nadejdzie straż.
- pokiwał głowę ze zrozumieniem Orf. Też przywiązywał się do cennych rzeczy.
- No to jesteś gotowy, ruszajmy.

Przeszli przez portal. Zaułek tuż przy gwarnej ulicy. Orf wziął głęboki wdech. Castille, rozgrzane słońcem, płynące winem, podbite Castille. Uwielbiał ten kraj.
- Czekam na ciebie pod "Rozbitym Kuflem".
Ofr przytaknął na słowa przyjaciela. "Jeśli będzie co zbierać". I ruszył w tłum, żeby znaleźć te dwie wariatki, artefakt zanim zrobi to Słonecznik.

Kilka godzin później

Przeniosły się. Teraz to już zaliczyły upadek, bo miękkie nogi i zwrócenie obiadu okazało się smutną koniecznością. A to dopiero połowa drogi! Chyba będą to odchorowywać cały następny dzień. Szlag by to! Margot siedziała oparta o ścianę i głośno dyszała.
- No to jesteście na miejscu. Dzieciaki będą gdzieś w porcie. Jakbyście mnie pytały, to już dziś się nigdzie nie przenoście. Jeśli zemdlejecie w korytarzu, nikt was nie uratuje, a szkoda by było takiej ładnej wdówki. - Samuel uśmiechnął się znacząco do Moiry i zniknął.
- Niech go szlag. - Margot wstała z miejsca. - Ale skurczybyk może mieć rację. Kiedy ostatnio gadałaś z Celestinem?

Starałam się zignorować komentarz dotyczący "wdówki" za wszelką cenę. Szło mi marnie, więc postanowiłam całą swoją uwagę skoncentrować na Margot. Tja, też sobie cel obrałam. Wreszcie dotarło do mnie pytanie białowłosej. Uniosłam jedną brew.
- A kiedy ostatnio pozwoliłaś mi się zbliżyć do lustra? - spytałam drwiąco. Kiedy ja właściwie rozmawiałam z Celestinem? A tak pod drzewem, a potem był ten dziwny .. sen? Co to w ogóle było? To się w ogóle wydarzyło? Na wszelki wypadek postanowiłam o incydencie nie wspominać, Margot w końcu nie musiała wiedzieć wszystkiego.
- To ja mam pilnować, żeby żona wykonywała to, co do niej należy? - prychnęła i podała ci lustro.

Po drugiej stronie lusta

Coś gryzło Celestina. Gdzieś pod skórą wił się jakiś robal nieufności. Ile by uwagi monteńczyk nie poświęcił słowom Resmusa, nieprzyjemne uczucie się nasiliło. Może to to, że co i rusz gdzieś były dusze wrośnięte w materię - w całości zasymilowane? Nie. Może materia go po prostu nie lubiła? Też nie. Szybciej ten, który zwał się domorosłym Władcą Świata w lustrze. Zaburzenia uwalniały dusze, co psuło spokój. Zaburzeniem był on, Celestin we własnej materialnej osobie.
- Mówiłeś, że kto jest Panem i Władcą?
- Nie mówiłem.
- Rasmus przymknął powieki.
- A kto jest? - Celestin udawał idiotę.
- Chcesz go spotkać? Mogę cię do niego zabrać.
Nie, dalej coś tu nie grało.
- Chętnie, to fruwanie jest nie dla mnie. - uśmiechnął się i spojrzał w dół. Lecieli właśnie nad rzeką i mostem, na którym stał jego ojciec. Machał rękami, jakby chciał zwrócić uwagę syna. Ostrzec go.

Ojciec chciał go ostrzec? Ale przed czym? Przed niebezpieczeństwem lotu, skrzydeł czy Rasmesa?
- Celestinie? - usłyszał przytłumiony głos z kamienia.
- Moira? - uśmiechnął się ciepło, zatrzymując się w powietrzu. - Zaczynałem się o was...
- Dał ci kamień?! -
wściekły głos Rasmesa pozwolił przynajmniej wywnioskować, przed czym tak nachalnie niedokładnie starał się go ostrzec ojciec.
- To nie jest najlepszy moment. - rzucił do Moiry, starając się nie dać sobie wyrwać kamienia. Rasmes za wszelką cenę chciał zdobyć przedmiot.
- Porozmawiamy kiedy indziej... - niestety nie zdążył skończyć "..., dobrze?" jak miał w zamiarze, gdyż czarodziej od siedmiu boleści uprzytomniał sobie, że najłatwiej by było po prostu pozbawić skrzydeł Celestina. Tak też zrobił.

Monteńczyk zdążył jeszcze pomyśleć, że przynajmniej wpadnie do wody, a nie rozpłaszczy się o ziemię, gdyż mogłoby to wyglądać dość nieestetycznie. Tafla okazała się jednak twarda jak kamień, jeśli uderza się o nią ze sporej wysokości. Zapamiętać na przyszłość.
"Ciekawe, czy można się nauczyć pływać w przeciągu kilku chwil?" Przeszło mu przez myśl, kiedy szedł na dno, nie mogąc poruszyć choćby palcem.

 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 07-06-2009 o 15:28.
Latilen jest offline  
Stary 26-07-2009, 22:19   #228
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Stałam jak wmurowana. Co to znaczy nie najlepszy moment i to .. to ,. Krótkie „porozmawiamy później? „ A potem po prostu się rozłączył. Zdanie zaakcentowano co prawda jakby nie zostało wypowiedziane do końca, ale takie krótkie zbycie mnie jakoś mnie poirytowało. Nadęłam policzki. To ja mu tu tyłek ratuje a on mnie zbywa? Szlag. Jak już go z stamtąd wydrzemy to mu skopie tyłek!
Cisza
Przeanalizowałam zdanie
Skopie tyłek Celestina
Celastina
Nasunął się obraz mężczyzny
Dlaczego do cholery nie byłam sobie w stanie tego wyobrazić!!!!?
Sama sobie odpowiedziałam:
a) Celestin jest przystojny, piekielnie przystojny (niech to szlag), no dobra ale nie takim już spuszczałam łomot
b) Charakter, właściwie to ja go przecież za bardzo nie znałam ale … ale.. o ile mnie pamięć nie myli …. Poza lustrem … o tak poza, zdecydowanie poza lustrem charakter jego prezentował się zupełnie inaczej. No tak, ale czego się spodziewać, kiedy zamknął cię z kawałku szkła, w durnym świecie, który w każdej chwili może cię ukatrupić? W każdym razie.. kiedy znajdował się poza lustrem, charakter Celestina był w dość.. silny , pewny wręcz tajemniczy i .. jakoś nie nadążał się do skopywania.
Przygryzłam wargi.
Od kiedy zrobiłam się taka miękka?
Szlag!
Teraz to na pewno oberwie, choćby za żywota! Choćby po to żebym mogła sobie samej udowodnić, że wciąż potrafię KAŻDEMU nakopać!!
Bo co, JA bym nie umiała? W końcu to tylko facet!!! Cholera to TYLKO facet. Przystojny, ale nie przeceniajmy płci przeciwnej.
Uśmiechnęłam się w duchu do siebie.
Nowe postanowienie mi pasowało.
Poczułam się znowu sobą.
To tylko facet.
Zaśmiałam się i..
Cisza
To, w jakich kategoriach ja go do tej pory traktowałam?
A czy to ważne? Wzruszyłam ramionami. Teraz liczy się tylko to żeby wydrzeć go z tego piekielnego lustra i skopać mu tyłek. A co!

Odwróciłam się do Margot. Moje chwilowe nastawienie bojowo-własne, które generalnie tworzyło mój jakby to tej pory stłumiony charakter, błyszczało pełnią sił. Nie mam pojęcia, co uruchomiło ta poprawę nastroju, ale chwilowo ostatnie kilka dni jakby przestało istnieć. Liczyło się jedynie to, co ma być i to, co mam zrobić. Stary, dobry sposób na życie. Do tej pory się sprawdzał.
- chyba już mnie nie lubi – oddalam lustro białowłosej – rozłączył się
Margot nie zareagowała na nagłą zmianę nastroju.
- dobra chodź znajdźmy tą dwójkę, czasu nie mamy zbyt wiele.

Minęło trochę czasu. Teoretycznie znalezienie kogoś, kto znajdował się w porcie nie powinno być trudne. Teoretycznie. Trzeba najpierw wziąć, poprawkę na fakt, że port jest olbrzymi, zatłoczony a obiekty naszego zainteresowanie się przemieszczają. Się cholera przemieszczają! Dodatkowym minusem jest fakt, że obiekty są magami porte co owo przemieszczanie jeszcze przyspiesza, utrudniając nam zadanie.

- masz może jakiś pomysł? – Spytałam Margot
- na mnie nie patrz, to nie moi znajomi – usłyszałam chłodną odpowiedź
- bardziej twoi niż moi – uśmiechnęłam się sarkastycznie – nie mogli przecież wyparować bez śladu. Zwłaszcza, że kilka osób ich widziało. Gdzie oni tak łażą?
Margot jedynie wzruszyła ramionami.
- ciemno się robi – powiedziała z lekkim niezadowoleniem – po ciemku ich ani tyle nie znajdziemy.
- no nic, poszukamy jeszcze chwile a kiedy się zrobi całkiem ciemno to trzeba będzie się przespać i spróbować rano. Miejmy nadzieję, że nie są rannymi ptaszkami, będzie ich wtedy łatwiej zlokalizować.

Białowłosa wymamrotała coś pod nosem jednak nie udało mi się dosłyszeć, co. Może to i lepiej.
Nasze poszukiwania trwały jeszcze pół godziny i oczywiście efekt był miernie mizerny.
Opadłam ciężko na ławkę w pobliżu.
- myślę, że możemy sobie już dzisiaj odpuścić.
Margot niechętnie, ale jednak przyznała mi rację.
- musimy znaleźć jakiś nocleg – dodała po chwili.
- droga wolna – wzruszyłam ramionami – ja się stąd nie ruszam, zmęczona jestem
Białowłosa uniosła jedną brew do góry.
- zamierzasz TUTAJ spać? – spytała z powątpiewaniem
- jasne - przeciągnęłam się, skrzyżowałam ręce na piersi, oparłam się wygodniej i przymknęłam oczy pochylając głowę – gwiazdy, przyjemny wietrzyk, czego chcieć więcej?
- ..złodzieje .. – rzuciła Margot jakby kontynuując moją poprzednią wypowiedź.
- nie mam nic, co można by ukraść
- …zboczeńcy .
. – Margot nie dawała za wygraną
- nikt by mnie nie chciał, zresztą mam lekki sen i potrafię się bronić, dobranoc - powiedziałam z uśmiechem i wyciągnęłam się wygodnie.
- jak chcesz – rzuciła poirytowana Margot i ruszyła z impetem w stronę pobliskiego budynku, który z tego, co zaobserwowałam zanim opadłam na ławkę, był jakąś gospodą. Prawie na pewno zapewniał nocleg.
Nie minęło nawet 30 sekund jak znowu usłyszałam na sobą głos białowłosej. Była wkurzona
- nie mogę cię tu tak zostawić!
- niby dlaczego?
- Celestin będzie zły
– wykrzywiła się
- a to pech – rzuciłam sarkastycznie
- i będzie obwiniał mnie, chociaż to ty jesteś uparta
- jakże mi przykro …
- nie przypuszczałam że coś takiego mogłoby przysporzyć Margot kłopotów, ale skoro tak .. tym lepiej!
- ależ ty jesteś uparta!
- nawzajem
- dobra, marznij tu sobie!

Białowłosa odwróciła się napięcie. Pomachałam jej na odchodnym. Humor miałam coraz lepszy. Otworzyłam oczy i spojrzałam na gwiazdy. Świeciły wybitnie jasno. Księżyc właśnie się dopełniał. Jeszcze dwa-trzy dni i będzie pełnia. Bezchmurne niebo i ciepły wietrzyk.
Lepszej pogody nie mogłam sobie wymarzyć. I jeszcze zirytowałam Margot. Było naprawdę cudownie.
Znowu przymknęłam oczy i postanowiłam się zdrzemnąć. Niesamowite, w jakich miejscach i pozycjach udawało mi się zasnąć. I w dodatku jeszcze się wysypiałam!
Uśmiechnęłam się. Lata praktyki.

W pewnym sensie odpłynęłam, jednak zawsze potrafiłam dostosować swój sen do sytuacji. Ta na przykład zasługiwała na wersję lekką i czujną. Minęła chwila, ale ile dokładnie - nie byłam w stanie powiedzieć.
Coś się zmieniło. Jakiś ruch koło mnie. Wybudziłam się jednak nie otwierałam oczu. Zwykły przechodzień to to na pewno nie był. Jego ruchy były ostrożne i jakby niepewne. Nagle poczułam jak czyjaś ręka, jak na mój gust męska, wsuwa się pomierzy moje plecy a ławkę.
- łapy precz- rzuciłam krótko wciąż nie otwierając oczu.
Mężczyzna odsuną się w popłochu.
- to to .. pani nie śpi? – spytał przestraszony i niemal zrozpaczony głos
Teraz nie miałam już wyboru jak tylko spojrzeć na tą łajzę. Niechętnie i mozolnie podniosłam powieki.
Odsunięty ode mnie na bezpieczną odległość mężczyzna, słusznej budowy, kłaniał się przepraszająco.
- jest mi niezmiernie przykro, ale pani towarzyszka kazała poczekać aż pani zaśnie i przenieść panią do pani pokoju pszepani. Zapłaciła nawet – do najbłyskotliwszych to on nie należał - I ja tak już od godziny czekam, co bym też się położyć mógł.
- i ja tu jestem uparta? – rzuciłam cicho pod nosem
- i teraz jak wim ze pani nie śpi to dalej będę musiał czekać coby panią przenieść
- chcesz powiedzieć, że nadal będziesz się tu tak czaił? A co jeśli nie zasną już w ogóle?

Mężczyzna wykrzywił się na samą myśl.
- no dobra – westchnęłam – poddaje się. Niech jej będzie – przetarłam palcami oczy. Przecież nie mogłam pozwolić żeby Theusowi ducha winny człek cierpiał przez zawziętość Margot.
- znaczy, że mogę panią przenieść już teraz? – w jego oczach rozbłysła nadzieja
- tak, ta .. –zaczęłam – znaczy nie! Sama pójdę! – ale było już za późno. Chłopek zgarnął mnie z ławki jedną ręką baz najmniejszego problemu, przerzucił sobie przez ramię i pognał do nieszczęsnej gospody. A ja czułam jak bark wbija mi się w żołądek. Mógł być trochę bardziej delikatny. A przede wszystkim mógłby sobie darować to całe „przenoszenie”, co ja nóg nie mam?
- możesz mnie postawić – zaczęłam, ale nie uzyskałam odpowiedzi – mówiłam ze możesz mnie postawić! Sama mogę iść – krzyknęłam w razie gdyby wcześniej nie dosłyszał
- nie, nie, nie przeszkadza mi to
- ale mi .
. – spróbowałam zaprotestować jednak chłopina przemieszczał się tak szybko że już byliśmy w gospodzie. Jak długie musiał mieć nogi?
Schodki przeskakiwał, co dwa. Wparował do pokoju. Zrzucił mnie, na łóżko i zniknął za drzwiami z krótkim „miłej nocy”.
- witaj ponownie – usłyszałam w ciemnościach głos białowłosej małpy. Aż ociekał zadowoleniem. Jasno i klarownie mówił ”wygrałam”
- uparta łajza
- polecam się na przyszłość – usłyszałam usatysfakcjonowany ton.
Burknęłam pod nosem kilka wyzwisk i odwróciłam się plecami do Margot.
Miękkie łóżko. Znowu. Skrzywiłam się „jeszcze się przyzwyczaję i jak potem gdzie indziej zasnę?” przeleciało mi przez myśl. Kilka minut później odpłynęłam.

Ostre poranne słońce zaświeciło mi w oczy. Uchyliłam powieki tylko po to żeby zobaczyć, że to białowłosa rozsunęła zasłony.
- arhhhh – przetarłam oczy
- wstawaj, idziemy – rzuciła krótko, choć najwyraźniej humor jej jeszcze po wczorajszym dopisywał.
Przewróciłam oczami. Wstałam, przemyłam twarz w misie z wodą i ruszyłam za białowłosą. Było rano i nie miałam siły się kłócić.
„To nic” powiedziałam sama do siebie „jeszcze się rozliczymy” i uśmiechnęłam się do tej myśli.
Opuściłyśmy karczmę i ruszyłyśmy w kierunku najbliższej grupki ludzi.
No to poszukiwania czas zacząć.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 27-07-2009 o 12:08. Powód: pci mi sie wymioszoły
alathriel jest offline  
Stary 12-10-2009, 17:37   #229
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Minęło kilka długich godzin. Poszukiwania nie przyniosły żadnego skutku. Stanęłyście, gdyż Margot postanowiła wykłócić się o bukłak wody, zamiast po prostu za niego zapłacić. Stałaś potrącana przez ludzi, patrzyłaś bez nadziei gdzieś ponad ich głowami.

W tłumie, byłaś pewna, to był Słonecznik. Ta, która umierała ci na rękach. Ta, która nieprzytomna znalazła się z wami na posterunku straży. Ta, którą osłoniłaś, a ona tu... Zauważyła cię i ruszyła w waszą stronę. Co gorsza, nie była sama. Towarzyszyło jej dwóch mężczyzn. Prześladował was pech. To pewnie dlatego, że Margot rozsiewała wokół siebie taką negatywną aurę.
Między wami, a nimi wjechała furmanka.
- Wsiadać już! - z siana wyłoniły się dwie ręce, które wciągnęły waszą dwójkę na wóz, który dalej majestatycznie toczył się.
- Orfeusz? - Margot skrzywiła się i starała się zrozumieć, czemu jej kuzyn wyglądał "inaczej" - Co ci się stało? Wpadłeś w...
- Zamknij się. -
rzucił przez zęby. - Jak nas zauważą, jesteśmy ugotowani. nie po to was tyle szukałem od wczoraj i chowałem się przed Słonecznikiem, żebyś teraz tak łatwo spaliła moje wysiłki.
- Znalazł się...

Orf bezceremonialnie uderzył ją w slot słoneczny pięścią i uciszył na krótki moment, zanim mogła ponownie nabrać tchu.
- Nie żyjesz. Jak już wyciągnę moje brata, to cię poszatkuję. - warknęła w odpowiedzi Monteńka. Szkoda, że nie rzucała słów na wiatr.
- Zresztą ona nie jest w ciemię bita, z pewnością ruszy za wozem.
- Tak, ale sama, a tamtych puści wzdłuż ulicy - na wszelki wypadek.
- Orf odgarnął włosy z czoła, i odsunął siano trochę dalej od nosa. - Znalazłem bliźniaki.

Skurczybyk był dobry. Znalazł je szybciej, choć pewnie przeniósł się tu później.
- Będą na was czekać w porcie. Biegnijcie tą drogą aż do nabrzeża, mijacie karczmę "Rozbity Kufel", i znajdziecie je koło statku Insane. Będą wredne, ale jak im pokażesz to, co ci dałem to wezmą was do Eleny.
- A ty, co? Nie możesz nas zaprowadzić?

W tym momencie wóz się zatrzymał.
- Wysiadamy.
Wypadliście z siana, Słonecznik od razu to zauważyła. Ruszyła w waszą stronę.
- Biegiem już! - Orf odciągnął rękaw z lewego ramienia, ono nagle zniknęło, a potem w powietrzu pojawiło się z powrotem ze szpadą. - Nie wiem, ile jestem w stanie ją powstrzymać.
Margot przez chwilę nie mogła się zdecydować.
- Mięczak! - w końcu zdecydowała się na złośliwość, złapała Moirę za rękę i pociągnęła w stronę nabrzeża.



Orf uśmiechnął się ciepło, zasalutował ci bronią i z wolna ruszył w stronę Słonecznika już się nie oglądając.

Ulica nagle się wyludniła. Słonecznik wyszarpnęła sztylety zza paska. Jedyne co go ratowało to to, że była niedawno ranna. Choć to marne pocieszenie.
- Zejdź mi z drogi. To nie ciebie chcę. - przystanęła na chwilę.
- Powinienem się obrazić, ale tak pięknej dziewczynie się zawsze wybacza. - uśmiechnął się, odchylając lekko głowę. - Ale niestety nie mogę cię przepuścić.

"Teraz zapewne powinienem się pomodlić, ale nie wierzę w Theusa, więc..."
chciała go wyminąć, ale nie mógł na to pozwolić. Zaatakował, ona nie miała najmniejszego problemu w kontrze. I zaczęło się. Cios, odchylenie, krok. Ciągle musiał pilnować, aby nie mogła uciec. Dłoń piekła jak szlag, parzyła. Bandaż okapywał z krwi. Jednak mimo dość celnych pchnięć udało mu się jedynie ściąć jej kilka włosów. Sam tymczasem nabił się z konieczności z trzy razy na szytylet, rozcięła mu rękaw płaszcza i poznaczyła twarz.
- Znam cię.- rzuciła kiedy zbliżył się do niej na tyle, żeby zaserwować jej mocnego kopniaka. Lekko się skrzywiła.
- No tak, tylko ostatnio zmieniłem kolor włosów. - uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, bo blok naprawdę zabolał. Bywa tak, kiedy zatrzymuje się ostrze gołym ramieniem.

W innej części globu

Carlo wszedł od kuchni, otworzył butelkę wina, chwycił za talerz z jajecznicą i przekroczył próg saloniku. Casian nie ruszył się ze swojego fotela.
- Caspianie, nie wierzę że to powiem, ale on wróci. - Przystawił stolik stopą, i postawił jedzenie przed przyjacielem. - On nie umie zrezygnować z tego, na czym mu zależy. Mimo że mieszkał na ulicy, nigdy nie oddał sztyletu swego ojca, mimo że mógł za niego otrzymać okrągłą sumkę. Jedz.
Caspian żeby zrobić przyjemność przyjacielowi, upił łyk z kieliszka i wziął pełny widelec do ust.
- Nie wróci. Dom jest smutny, bo też to czuje. Nie mam na tyle władzy na ty miejscem, żeby go zmusić do odczuwania moich emocji.
- Jasne -
przytaknął z niedowierzaniem Carlo - Zbyt długo tu mieszkasz, on się dopasowuje do twoich emocji i nie przerywaj mi. Znam cię i ten budyneczek na krańcu świata. Nie wmówisz mi...
Kieliszek wypadł z dłoni Caspiana i rozbił się, rozlewając wino. Widelec upadł pod stolik. Mężczyzna zatrząsł się.
- Zakrztusiłeś się? - Carlo zapytał próbując zgrywać idiotę. Dom szumiał. Było jasne, że coś stało się daleko stąd.

Z powrotem w porcie

Orf z impetem wpadł na ścianę budynku, nabijając się ma otwarate okno ramieniem. Osunął się na ziemię. Miał wrażenie, że chociaż nabiera powietrze w płuca, dusi się. Co gorsza, dusi się własną krwią. Spojrzał w dół, koszula szybko zabawiała się na czerwony kolor w okolicy podbrzusza. Słonecznik dyszała szybko, też nie wyglądała najlepiej, ale dalej stała. Z pewnością ma też siłę na pogoń. "Jeśli nic nie zrobię..." Orf zacisnął zęby, wsparł się na szabli i starał się, sunąc plecami po ścianie, wstać. Kiedy już stał i właśnie miał zrobić krok w jej stronę, doskoczyła do niego. Przyszpiliła go sztyletem do ściany. Wszedł w brzuch Orfa jak w masło, aż po trzonek. Szabla z chrzęstem uderzyła o kocie łby uliczki. "Ale jak to...?" Nawet nie poczuł, że wysnuła mu się z dłoni.

Słonecznik wyszarpnęła sztylet i bez słowa ruszyła lekko kulejąc w stronę nabrzeża. Nogi Orfa odmówiły posłuszeństwa i po chwili już siedział na ziemi. Dłonie też go nie słuchały. "Wybacz Deriuszu, ale nie mogę dosięgnąć tej cholernej szpady." A leżała tuż obok, wystarczyłoby wyprostować ramie. Zakrztusił się. Cholera. Oparł głowę o ścianę. Robiło się zimno. Siedział we własnej kałuży krwi. Słońce grzało przyjemnie w twarz, tylko dlaczego jego ciało przechodziły dreszcze? "A tak, umieram." Uśmiechnął się. "Przepraszam Caspianie, powinienem był ci powiedzieć wprost..".


By sahara

- Caspianie... - wyszeptał tylko, bo na "kocham cię" już nie wystarczyło mu siły. Dlaczego jest tak zimno mimo że słońce grzeje?

W chatce na końcu świata

Caspian zerwał się przewracając stolik. Zanim Carlo zdążył zapytać, co się dzieje, tamten już stał po drugiej stronie pokoju. Zerwał materiał, stając przed pięknym ściennym lustrem.
- Mogę wiedzieć, czemu się tak zachowujesz?
Caspian rozciął dłoń nożem i przyłożył ją do tafli.
- To lustro nie stoi ot tak sobie przykryte, prawda? - jego towarzysz podszedł bliżej.
- Pokaż mi Ofreusza. - Caspian zbladł, a jego włosy zdały się jaśnieć w oczach.
Tafla lustra zafalowała i zamigotała. Patrząc na zmieniające się obrazy miało się wrażenie, że zeskoczyło się z ptaka nad Castille i teraz spada się w dół z prędkością tonowego kamienia.
- Co ten skurczybyk robi w Castille?

Caspian zaniepokojony wpatrywał się bez słowa w powierzchnię lustra. A ona właśnie zwolniła. Pojawiła się opustoszała uliczka tuż przy nabrzeżu, biegnąca dziewczyna i ktoś siedzący przy ścianie.
- Nie. - szepnął Caspian przykładając drugą dłoń do tafli.
Lustro zogniskowało się na siedzącej postaci. W kałuży krwi. Własnej. O czarnych włosach, czerwonych oczach zwróconych do nieba, z uśmiechem cynicznym na ustach.


By tobiee

- Nie, nie, nie. - Caspian osunął się na kolana, przyłożył czoło do tafli.
Mimo zmiany koloru włosów i podziurawionego ciała, Carlo nie miał wątpliwości - to Orfeusz.
- Capian...- szepnęły prawie zwłoki. No i pięknie.
Carlo patrzył, nie mogąc uwierzyć. Co ten młody głupek najlepszego zrobił? I co właściwie robi Capsian?
- Czy ty... płaczesz? - pochylił się nad drugim mężczyzną, odgarniając włosy z jego czoła.
Caspian z mokrymi policzkami zerwał się na równe nogi. "Tylko niech nie mów, że ci się oczy spociły."
- Musisz mi pomóc. - Położył dłonie na ramionach towarzysza. Stanowcze oczy i spokój. Podjął decyzję. Doprawdy, jakby nie mógł tego zrobić wcześniej.
- Co mam robić? - Carlo westchnął.
- Przeniosę cię tam, ale nie mogę wziąć was z powrotem.
- Czyli mam go spróbować tam pozszywać?
- odsunął się od Caspiana, zabrał swój płaszcz, szablę i coś w rodzaju apteczki, którą wręczył mu mag.
- To zaczynamy, żeby było co zbierać.

Uliczkę dalej w tym samym porcie

Carlo zmaterializował się w uliczce obok. Na szczęście ani gapiów, ani straży jeszcze nie było. Podszedł do Orfeusza, schował leżącą obok szablę do pochwy przy pasie dzieciaka, sprawił mu puls, obwiązał wszystkie mocno broczące rany i w końcu wziął go na ramiona.
- Twój dług wdzięczności wobec mnie właśnie się powiększył dwukrotnie, dwustuletni skurczybyku. - rzucił w powietrze wiedząc, że Caspian z pewnością ich obserwuje.
Po czym ruszył w stronę nabrzeża. Tu potrzebny był jakiś dobry cyrulik, a nie nauczyciel szermierki do cholery.
- Jeśli odzyskasz świadomość to tak cię skopię, że nie odezwiesz się do mnie przez kilka lat. Ale może przestaniesz wpadać na jakieś głupawe pomysły "śmierci w pojedynku". Bachor się znalazł. - mruczał pod nosem.
Wszedł do pierwszej karczmy z brzegu, z kopa otwierając drzwi i umieścił dzieciaka na pierwszym stole z brzegu.
- Dobra potrzebuje ciepłej wody, nici, igieł, najlepszego cyrulika w mieście i cudu. Cena nie gra roli. - wrzasnął stojąc koło głowy Orfeusza. Na dowód zaraz koło chorego wylądował mieszek przyjemnie dzwoniący złotymi monetami. "Wliczę to zadość uczynienie, Capianie". - Jacyś chętni? Bo on się zaraz wykrwawi, a pieniądze znikną.
Zrobił się tłum, do stolika przepchnęło się dwóch zdecydowanych.
- Ja wiedziałem, że to się tak skończy. - okularnik spojrzał na Carlo - Jestem Deriusz, znajomy Ofra. Syriuszu, pomożesz mi go pozszywać?


By yuumei

Drugi mężczyzna się uśmiechnął.
- Jak się dzieli pieniędzmi?
- Bierzesz połowę, jeśli on przeżyje.
- Deriusz uśmiechnął się kwaśno.
- Umowa stoi. To gdzie ta woda?

A ONE BIEGNĄ

Margot nie puszczała silnego uścisku na nadgarstku Moiry. W końcu minęły karawelę "Insane" i od razu oni rzucili się im w oczy.

Tak, to z pewnością bliźniaki.

 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 14-11-2009, 19:20   #230
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Margot bezlitośnie ciągnęła mnie za sobą. A ponieważ nie stawiałam oporu po chwili czułam się jak szmaciana lalka. Właściwie nawet gdybym starała się jej jakoś postawić, nie odniosłabym większego sukcesu. Jej uścisk był zdecydowanie nie do przerwania. Z braku lepszego pomysłu pozwoliłam się jej wlec.

Ponadto zaczęłam się obawiać o Orfeusza. Nie miałam najmniejszego pojęcia, w jakim stopniu potrafił się posługiwać mieczem, a Słonecznik zdecydowanie nie należała do najłatwiejszych rywali. Ba, bez problemu można ją było zakwalifikować do przeciwników z tzw. „wyższej półki”. Jeszcze teraz miałam przed oczami nasz pojedynek sprzed paru dni. To nie było nic przyjemnego.
No a Orf? Na oko wyglądał jak ktoś, kto ze szpadą czy mieczem radzi sobie całkiem nie kulawo, ale kto mógł go tam wiedzieć?

Mogłam mieć tylko nadzieję, że jakoś sobie poradzi. Ostatnio cały mój żywot opierał się na nadziei i powoli zaczynało mnie to denerwować. Czemu do stu diabłów, choć raz nie mogłam mieć pewności, że jakieś przedsięwzięcie zakończy się sukcesem?! Theus się na mnie uwziął czy co? Jakbym mało miała kłopotów to jeszcze, Francesce na mnie nasłał. W ogóle to, co ona tutaj robiła? Na przyjacielską pogaduszkę raczej nie wpadła. Jej mina, która mignęła mi w tłumie nie wskazywała na nic dobrego. A przecież ocaliłam jej tyłek!
Widać jej to nie przeszkadzało.

Nagłe zatrzymanie się Margot, które spowodowało moje wyhamowanie na jej plecach, wyrwało mnie z zamyślenia. Jej oczy zatrzymały się w jakimś punkcie bezpośrednio przed nią. Kiedy podążyłam za jej wzrokiem to „coś” okazało się „kimś”, a właściwie dwoma ktosiami.

Bliźniaki.


No niesamowite, udało nam się znaleźć ich na czas! Właściwie to Margot się udało, ja mimowolnie zostałam pociągnięta za nią.
Rodzeństwo nie wyglądało na skore do współpracy. Właściwie oboje wyglądali jakby chcieli komuś spuścić manto. Komu - prawdopodobnie było im wszystko jedno. Kiedy zobaczyli Margot coś błysnęło w ich oczach i bynajmniej nie było to nic miłego. Raczej coś w stylu: "cel namierzony".
Czy Orf nie mówił czasami, że będą na nas czekać?

Dodatkowo było w nich coś... dziwnego. Z początku nie mogłam namierzyć anomalii aż w końcu rzuciła mi się w oczy. Oni mieli uszy! To znaczy, no oczywiście każdy człowiek ma uszy, ale ich uszy były zdecydowanie KOCIE! To jakiś żart? Co prawda usurianie mogą teoretycznie zamieniać się w zwierzęta, ale ta dwójka po pierwsze na usurian nie wyglądała, po drugie, po co mieli by się tym chwa...

Zmrużyłam oczy, wytężyłam wzrok i zauważyłam, że między ich włosami coś mignęło. Jakiś czarny pasek? To nie były ich uszy. Jedynie bardzo skrzętnie wykonane podróby doczepione do czarnych opasek. Robili piorunujące wrażenie. Tylko, po co były im potrzebne? Chcieli zwrócić na siebie uwagę?
Przez chwile stałam jak wryta. Margot która znajdowała się ledwie dwa kroki ode mnie, nie zdawała się wcale zaskoczona. Tymczasem dwójka zaczęła zmierzać w naszym kierunku. Po chwili rozeszli się w dwie różne strony i zaczęli nas powoli okrążać. Niesamowite, ale przemieszczali się tak miękko jak para kotów. Krążyli powoli zmniejszając swój dystans.

- Proszę proszę, a jednak to prawda - zaczęła różowowłosa. Mówiła do swojego brata i przemieszczała się powoli kołysząc biodrami - Margot zniżyła się do tego by BŁAGAĆ o naszą pomoc - Jej głos brzmiał prawie jak miaukniecie. Uśmiechnęła się perfidnie - ale czy jej pomóc?
Margot zacisnęła pięści, ale nie odezwała się ani słowem. Ciekawe jak długo wytrzyma?
- No nie wiem, nie wiem - mruknął głos gdzieś po mojej lewej - po tych wszystkich przykrych rzeczach, które od niej usłyszeliśmy - jego palce delikatnie musnęły mi ramię, kiedy mnie mijał. Byli już tak blisko?
- Właśnie - miauknęła znowu dziewczyna i trąciła Margot biodrem.
Margot chwyciła różowowłosą za ramie i obróciła ją przodem do siebie, zmrużyła oczy i zbliżyła twarz do twarzy dziewczyny.

- Orfeusz powiedział, że nam pomożecie! - Warknęła białowłosa - i przestańcie się tak wić wokół nas. To irytujące.
"Kotka" zwinnie wysunęła rękę z uścisku - może i powiedział - odeszła na bezpieczną odległość - ale teraz musimy się zastanowić, prawda Tanden?
- Prawda Baska - zielonowłosy chłopak pojawił się koło Margot.
- Zwłaszcza teraz, kiedy jesteś dla nas taaaaka niemiła - W końcu bliźniaki spotkały się w połowie drogi i teraz stały koło siebie. Różowowłosa zarzuciła bratu ręce na szyi.

- Przepraszam- odezwałam się po chwili. Do tej pory właściwie mnie zignorowano. Teraz "koty" zwróciły na mnie uwagę. Mogłabym przysiąc, że ich uszy się poruszyły, mimo że były tylko atrapą. Ich wzrok skoncentrował się na mnie. Okropne uczucie, kiedy ktoś tak na ciebie patrzy - trochę nam się spieszy - skończyłam.
Dwójka zbliżyła się do mnie i zaczęła krążyć wyłącznie wokół mnie, odpychając Margot na bok.
- A ty to, kto? - zaczęła Baska i szturchnęła mnie w bok. Ich oczy zrobiły się jakby większe i rozkwitła w nich ciekawość. Zupełnie jak u kotów, które dostają nową zabawkę.
- To ona? - usłyszałam za sobą zaciekawiony głos Tandena i czyjaś ręka przeczesała mi włosy. Chciałam się odwrócić, ale chłopak już stał przede mną i wlepiał ślepia w moje oczy. Trwało to zaledwie sekundę gdyż ani na chwilę nie zatrzymywały się w miejscu.
- Chyba ona - skwitowała siostra. - Orf nie żartował - poczułam jak drobniejsze dłonie chwyciły mnie za rękę. Różowowłosa przyglądnęła się jej, po czym spróbowała mi zajrzeć do rękawa.
- całkiem całkiem - usłyszałam gdzieś za sobą i ręce przejechały mi po talii, ale natychmiast zniknęły.
- no racja - przytaknęła dziewczyna wpatrując się w mój dekolt - mogłaby mieć więcej w ...
- przepraszam czy możemy wrócić do sprawy? - spytałam przerywając tą dziwną sytuacje. Co to do Theusa miało być? Ocena "towaru"?
Ciekawskie oczy skierowały się na moją twarz.
- Tak, tak - powiedziała dziewczyna i zaczęli krążyć z powrotem.


A lustro rzekło: Stań Się!
I stało się.


Na ciało Celestina napierały tony wody, a on się czuł ściskany, zgniatany, miażdżony, duszony i....
Nagle lekko, nagle dało się oddychać, nagle wszystko stało się rzadkie, a on leciał. Leciał? Nie poprawka - spadał. Spadał? Nic mu się nie zgadzało. Prędkość się zwiększała, wiatr szumiał w uszach, bezwładność nie pozwalała się obejrzeć. W końcu gruchnął.



Walnął z całej siły w glebę, może nawet zostanie odcisk? Zresztą... Celestin uniósł rękę, poruszał palcami. Żył. Podniósł się na łokciach. Każdy najmniejszy element jego ciała krzyczał: AUUUU. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu. Co więcej - nawet się nie połamał. Westchnął. To miejsce go coraz bardziej irytowało. Najpierw chodził, potem latał (skrzydła leżały dokoła rozbite na kawałeczki), spadał, pływał, co dalej?



Spojrzał do góry. Tafla wody, pływające rybki, rozszczepione promienie wody, no tak. Przecież to całkiem normalne, że woda zatrzymuje się na nieistniejącej barierze i robi za sufit.
- Witam. - echem rozszedł się głos. - Mam nadzieję, że upadek nie był traumatyczny.
Celestin kręcił głową w poszukiwaniu źródła dźwięku. Do tej pory schowany w cieniu, mężczyzna ruszył w stronę monteńczyka.


- Bywało lepiej. Z kim mam przyjemność? - Celestin wstał, otrzepał resztki skrzydeł i ruszył w stronę mężczyzny.
- Nie mam imienia. Nawet jeśli jakieś kiedyś do mnie należało, nie pamiętam jak brzmiało. Mam dla ciebie prezent. - machnął ręką, w kierunku ściany, którą również tworzyła woda, zmącił ją. Zaczęły się na niej pojawiać kolorowe kształty, potem obrazy, a potem znów je zobaczył.
- Margot? - Rzucił niepewnie, a mężczyzna potaknął głową, że powinna go słyszeć.

Tymczasem następowało wycenianie...

Bliźniaki właściwie mnie oblazły. Skomentowały moje paznokcie, włosy, oczy, usta, nogi, ręce, no właściwie wszystko! A ja stałam i praktycznie nie byłam się w stanie ruszyć z miejsca! Wiły się, łasiły i ocierały jak prawdziwe koty. Obejrzały sobie mnie z każdej strony i naprawdę zaczynałam się czuć jak towar na rynku. Nagle poczułam dwie dłonie na swoich kolanach. Po chwili czyjeś ręce stanowczo i co dziwne baz najmniejszego problemu rozstawiły mi nogi. Coś pode mną przeszło i zaczęło się podnosić. Otarło się przy okazji o mój brzuch i klatkę i skończyło na wysokości moich oczu. Zielonowłosy uśmiechnął się perfidnie i zastygnął w ZUPEŁNIE NIE SUGESTYWNEJ pozie! Chciałam się cofnąć jednak nie miałam gdzie gdyż różowowłosa właśnie teraz postanowiła oprzeć się o moje plecy. Chciałam go odepchnąć, ale nie miałam miejsca żeby się choćby w najmniejszym stopniu zaprzeć, więc moja próba spełzła na niczym. Z braku innego wyjścia i dzięki niezwykle ograniczonej przestrzeni życiowej, zapłonęłam czerwienią.

Margot w tym czasie popadła w całkowitą niepamięć. Wściekła już chciała ruszyć na bliźniaki z pięściami, ale usłyszała cichy głos Celestina z resztek lustra.
- O braciszku. - zreflektowała się.
- Gdzie jesteście? - Celestin ucieszył się, ze jego siostra jeszcze dycha.
- Obecnie w Castille, ale zaraz się przenosimy do Eleny, a potem na Kirk.
- Dobra, a co robi Moira?
- Żoneczka?
- Margot uniosła jedną brew. - Sam zobacz.
Odwróciła lustro.

-Czy możecie się trochę odsunąć? - Spytałam bezradnie odwracając głowę jak najdalej od Tandena.
- Nam tak wygodnie - rzuciła z zadowoleniem Baska. Jej bratu tez najwidoczniej to pasowało.
- hej - usłyszałam głos Margot o której zdążyłam zupełnie zapomnieć. Bliźniaki najwidoczniej też. Odwrócili głowy i prychnęli na nią zgodnie. Dosłownie jak koty. Nie udało mi się jednak zobaczyć białowłosej. Zielona burza włosów skutecznie mi zasłaniała.

Celestin zamarł. Możliwe, że lekko zbladł, ale słabe światło nie pozwoliło tego dostrzec. Przeczesał palcami włosy, które w ciągu tych kilku dni zdążyły mu urosnąć do ramion.
- SPOKÓJ! - Wrzasnął, aż Margot podskoczyła.
Bliźniaki wybite lekko z rytmu, wbiły spojrzenie w monteńkę i fragment lustra, który zabłyszczał w słońcu. Zamrugały.

Celestin? I czemu tak krzyczał? A zresztą czy to ważne? Grunt, że zaciekawił jakoś bliźniaki.
Poczułam, że wokół mnie robi się luźnej. "Kocie" rodzeństwo znalazło sobie nowy przedmiot zainteresowania. Ostry, błyszczący i prezentujący Celestina. Odetchnęłam i podeszłam do lustra.
- Ty, jak to to działa? - Tanden szturchnął lustro, a właściwie starał się szturchnąć, kiedy Margot odsunęła przedmiot na bezpieczną odległość.
- A ja wiem? - Baska zaglądała białowłosej przez ramie.
- Zostaw - Margot warknęła do obojga na raz.
Koty się uspokoiły. Na chwilę. Podeszłam do lustra i zobaczyłam Celestina. Z jego miny ciężko było cokolwiek wyczytać, choć bez problemu można było stwierdzić, że targały nim jakieś emocje.
Uśmiechnęłam się delikatnie i pomachałam mu spokojnie na ponowne przywitanie.

Celestin bił się z myślami. Nie zauważył tego, zbyt zajęty obrazem na wodzie, ale rzeczywistość zafalowała. Cienie stały się głębsze, pochłaniały coraz więcej miejsca, sączyły się na lepiej oświetlone tereny, zaczęła kapać woda z sufitu. Mężczyzna towarzyszący monteńczykowi, skrzywił się mimowolnie.
- Nic Ci nie jest?

Zamrugałam dwukrotnie. A co by mi mogło być? Nikt mnie jeszcze nie pobił, nie wykrwawiłam się na śmierć, jednym słowem nie jest źle. Zresztą przecież widzi, że jestem w całkiem znośnym stanie?
- Nie, wszystko w porządku - wzruszyłam ramionami żeby jeszcze bardziej podkreślić, że nic ważnego się nie stało. No w każdym razie jeszcze. Przypomniałam sobie, że przecież Słonecznik mogła nas wciąż gonić. Do tej pory nie wiedziałam, co się stało z Orfeuszem.
- Ale musimy się zbierać - powiedziałam jakby nagle nabierając powagi. Przecież nie mamy czasu. Wyciągnęłam z kieszeni medalion i zakołysałam nim przed oczami bliźniąt - Orfeusz mówił, że nam pomożecie
Ich źrenice się poszerzyły. Wpatrywali się w przedmiot jak zahipnotyzowani.
- No skoro tak stawiasz sprawę - ocknęła się na chwile Baska i potrząsnęła ramieniem Tandena.
Zielonowłosy otrząsnął się i spojrzał na siostrę - To co? Do Eleny?
- Do Eleny - przytaknęła dziewczyna.
Rozległ się paskudny odgłos rozrywanej przestrzeni. Podwójny odgłos a więc podwójnie paskudny. Kombinacja wyglądała niesamowicie. Rodzeństwo obróciło się lekko i stanęło obok siebie. Jakimś szybkim ruchem sprawili, że na ich dłoniach pojawiła się krew. Baska zaczęła rozrywać materie od góry, Tanden przykucnął i zrobił to samo, co jego bliźniaczka tyle, że przestrzeń rwała się od dołu. W końcu ich dłonie się spotkały tworząc jeden sporych rozmiarów portal.

 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172