Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2009, 22:22   #12
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Mimo swoich 70iu lat rycerz Christopher był nadal zażywnym mężczyzną. Długo służył pod hrabią de Saumur i nigdy nie dorobił się majątku, poza tą niewielka wioszczyną. Ale nie narzekał na los. Zwykle wesoły, chętnie przestawał z obcymi, ciekaw nowin. Zawsze przyjmował gości, czym miał, mawiając, że choć u niego niebogato, to przecież do gęby zawsze jest co włożyć. I tak rzeczywiście się jakoś składało, że choć biednie żył, najgorsza nędza omijała jego domostwo. Kiedy podchodził pod lat 50 wziął sobie żonę z dworu swego pana. On i dwórka Martha żyli odtąd zgodnie przyrzucając na świat dwoje dzieciaków: syna Jeremiasha i córkę Bernadettę, którzy właśnie wchodzili w dorosłość. Jedzenie zapewniały pobliskie lasy, bo tak ojciec, jak syn, byli zawołanymi myśliwymi, a resztę potrzeb zaspokajała praca chłopów owego niewielkiego sioła. Jego dom także nie wyróżniał się czymś specjalnym. Ot, był trochę większy od chłopskich chałup i nieco solidniej zbudowany. Miał też kilka izb, a trzy konie pod siodło - największy skarb Christophera, zawsze trzymano w osobnej od chaty stajni. Chłopi bowiem, szczególnie w zimie, często jedli i spali w tych samych pomieszczeniach co bydło, a po to, aby było trochę cieplej. Ponadto niegdyś dom prowadziła jedna służąca, która także na ziołach się znała i kobiet rodzących doglądała jako akuszerka. Po śmierci jednak Marthy, która ponoć jej siostrą rodzona była, odeszła i zamieszkała na pustelni. Synka jednak, Kevina, zostawiła pod opieką szwagra. Czy był to owoc związku z jakim przygodnym podróżnym, czy może udało się uwieść samego Christophera? Tego nikt nie wiedział. W każdym razie rycerz wychowywał Kevina niczym swoje własne dziecko i nawet teraz po odejściu matki pozostał tutaj. Obecnie tylko Christopher z bliskimi mieszkał i czekał okazji, by córkę wywianować, wnuków się doczekać i paść gdzie na wojnie w słusznej sprawie, bo taki sobie koniec właśnie obmyślił. W taką to wieś przybyli Lyonetta, Enrico i gwardzista Ron.

***

23 kwietnia 1337, św. Wojciecha (Adalberta), biskupa i męczennika, środa




Christopher i Jeremiash

- Ojciec, ojciec! - Jeremiash głośno krzyknął wbiegając do izby. - Jacyś obcy przybyli? Pod kościołem są. Musi kogoś chowali, bo na cmentarzu z księdzem dobrodziejem oraz dwoma pachołkami się modlili.
- A któż to? Poprosiłeś ich? Wiesz, że lubię porozmawiać z podróżnymi. Mówisz z księdzem byli?
- Nie wiem kto to. Jakaś dama i dwóch wojowników. Jeden nawet pas rycerski nosił. Służby nie mieli. Oni i trzy konie.
- Marny to orszak, jeśli to faktycznie dama i rycerz. Nie czasy to króla Artura, kiedy tak podróżowano
– podrapał się po łysej głowie. - Ano dobrze zrobiłeś synu, że przyszedłeś z tym. Sam pójdę, obejrzę, co to za jedni naszą wieś nawiedzili. Prowadź!

***

- Wstań rycerzu Christopherze, proszęLyonetta była zmieszana, gdy stary człowiek padł jej do nóg kraniec sukni całując, a za nim zaraz syn.
- Jaśnie panienko, taki zaszczyt – cieszył się stary wojownik. - A cóż to się stało, że łaskawie nawiedziliście mnie, dziada już prawie.
- Nie jest dziadem ten, kto odwagę ma w sercu i dworność w głowie, a wy macie jedno i drugie
– starała się znaleźć rozsądne słowa, ale Enrico widział, jak jest zmęczona i przepełniona żalem. Oczy miała jeszcze czerwone i opuchnięte od płaczu. - Czy możemy na chwil parę z gościny waszej skorzystać? Obiecuję, nie będziemy zawadą. Żeby tylko się ogrzać. Żeby konie odpocząć mogły.
- Ależ, jaśnie panienko, cóżże wy mówicie? Proszę. Mnie uciecha patrzeć na was. Jaśnie pan się przypomina, a wyście wszak ta sama krew. Ech, szkoda, że go nie stało. Zapraszam wszystkich radośnie, choć przypuszczam, ze jakieś niezwykłe wydarzenie zaprowadziło was w te okolice, na skraj władztwa Saumur? Ponoć skorzystać z usług księdza potrzebowaliście?
- Christopherze
– przez chwilę Lyonetta nie wiedziała co odpowiedzieć. - Christopherze ... to była moja matka, hrabina Horietta – wydusiła z siebie po dłuższej przerwie.
- Jaśnie pani? - Christopher niemal otworzył usta. - Chodźmy do izby, zapraszam. Tam się ogrzejecie i proszę, opowiedzcie, jak mogę pomóc przez pamięć na ojca waszego.

***

- … i tak to byłoLyonetta zakończyła opowieść niemal płacząc, podczas gdy Christopher i jego rodzina zaciskali pięści z wściekłości. Siedzieli już na dębowych ławach w izbie jedząc prosty razowiec i popijając młodym, nieco kwaśnym winem.
- Hańba, hańba, po trzykroć hańba! - Wybuchnął wreszcie Christopher. - A co na to hrabia Blois? Przecież powinien coś zrobić, wysłać swoje wojsko. Hrabia Saumur zawsze był wiernym wasalem. Zawsze popierał go jako szlachetnego suzerena. A co wreszcie wasale rodu Saumur. My jesteśmy wierni, a nie wierzę, żeby inni nie myśleli tak samo?
- Jesteś szlachetnym człowiekiem, zacny Christopherze, dlatego może nie widzisz podłości i wiarołomstwa innych. Sąsiedzi i najwięksi wasale panowie na Nanntes, Angres, Tours, Bolois i Orleanie maczali ręce w tym wszystkim. Nie, że stali z boku. Oni wiedzieli wcześniej i zaakceptowali ten przewrót. A hrabia Blois? Oni wjechali do zamku Saumur przedstawiając dokumenty hrabiego lub jego królewskiej mości. Inaczej by ich nie wpuszczono. Wszak nie ma właściciela zamku, który wpuściłby obce wojska bez żelaznych gwarancji, bez przekonania, że to sojusznicy. Tymczasem hrabina wpuściła je bez żadnego oporu.
- Tak, mości Sept Tour. Wiem
… - załamał ręce. - Ale dlaczego, dlaczego? Kiedy gospodarz odchodzi, domownicy harcują. Zaczęli teraz, och, gdzież honor? Gdzieżże wasz honor? Czy hrabia był złym panem? Złym sąsiadem? Nie, był mężnym, uczciwym człowiekiem. Nikogo nie najechał w piątek, ani niedzielę. Przestrzegał postów i dawał jałmużny, walczył zawsze niczym rycerz szlachetny w szrankach stający.
- Ale przede wszystkim był potężnym władcą, mającym posłuch i poparcie. Wiele kopii stawało wezwanych na jego słowo. Lecz gdy go nie stało wszyscy chcieli zyskać. Rochelle od razu pragnął połknąć wszystko, reszta po trochę, a pewnie byli także inni. Teraz pewnie ktoś za cichym przyzwoleniem hrabiego Blois obejmie zamek i za ileś lat sytuacja się unormuje, jeżeli nikt nic nie zrobi.
- Nigdy się tak nie stanie
– powiedziała mocno i dobitnie Lyonetta. – Ojciec nie żyje, matka zabita, ale jest jeszcze córka, która nie wystawi honoru swego rodu na szwank. Nie ja jedna we Francji stanęłam na czele domu – starała się opanować wzburzenie.
- Ano prawda, jaśnie panienko, to jest, pani hrabino – poprawił się Christopher. – Ale dom ten na razie jednoosobowy, a wrogów dużo – dodał smutno. – Stanę przy tobie, panienko, w każdej sprawie, ale im więcej sobie myślę, to, jeżeli najwięksi wasale brali w tym udział, nie uradzimy. Do hrabiego Blois się odwoływać wobec tego także ciężko, choć listownie można. Do jego królewskiej mości także, ale wydaje mi się, że jest siła, która także może mieć wpływ na tą sytuację. Oto kościół. Ojciec waszej miłości był łaskaw dla klasztorów i chociaż z biskupami żył rozmaicie, to może kler opowiedziałby się za jaśnie panienką?
- Spróbujemy i tej drogi, Christopherze. Stryj jest szafarzem klasztoru w Tournai we Flandrii. Wszakże najstarszym on mężczyzną teraz w rodzie i nawet, jeżeli dla chwały Najwyższego wyrzekł się świata, to choćby radą i opieką wspomoże mnie, niebogę.
- To zacna myśl
– ucieszył się Christopher. - Krew wszak nie woda i jeżeli stryj panienki z charakteru i umysłu taki jak brat jego, pomoże niechybnie. Kościół wszakże podzielony w tej sprawie, ale mniemam, że jeżeli podniesie krzywdę panienki, to może król się ujmie? Przekonanym bowiem, że jeżeli jego miłość Filip nasz pan miał z tym do czynienia, bez ochyby ktoś wprowadził go w wieki błąd. Podobnie jak hrabia Blois. Gdyby pójść do niego od razu ze skargą, któż wie, może do głosu by panienki nawet nie dopuścili. Ale po listach z kościelnych katedr i klasztorów, pewnie się zreflektują i ukarzą tych, co im złe myśli naraili. Ale póki co u mnie sil nabierzcie do dalszej drogi.
- Wielce wdzięczna jestem. I jeszcze o jedno prosić chciałabym. Ron, ze straży na zamku, dzielny i wierny
Enrico widział, jak pod wpływem słów hrabianki chłopak poczerwieniał na twarzy. – Ranny został, kiedy stawał w naszej obronie. Czy ktoś mógłby mu pomóc? Jakiś cyrulik?
- Nie trzeba, jaśnie pani
– wydukał po serii komplementów, którymi go obdarzyła Lyonetta. - To tylko draśniecie – starał nie pokazywać po sobie bólu.
- Draśnięcie nie draśniecie, chłopcze, trzeba uważać – pouczył go Christopher. - Słuchaj rady starego wojaka. Sam się nim, panienko, zajmę. Wprawę mam niemałą, boć nie raz mnie i towarzyszy moich żelazo dziurawiło, a przecież nic się jakoś nie stało. Ot, chleba z pajęczyną trzeba zagnieść i do rany przyłożyć. Umyć w źródlanej wodzie, przewiązać mocno i się zagoi. Słuchaj młodzieńcze ...
- Naprawdę
... - usiłował przerwać mu Ron niepotrzebne to.
- Nie przerywaj, kiedy starsi mówią, rozumiesz
? - Rzekł surowo Christopher, choć uśmiech łagodził ton wypowiedzi.
- Tak, panie – chłopak spuścił ponuro głowę.
- Słuchaj go Ron, to dla twojego dobra. Nie chcę cię stracić. Rozumiesz? Mości rycerzu, zajmij się nim, jak na to zasługuje.
- Spokojnie, panienko, kiedy sobie obejrzę ranę, powiem więcej. Ale choć głowę ma gorącą, przecież nie rozpaloną bynajmniej. Dlatego pewnie kilka dni wystarczy, ale przewiązać trzeba odpowiednio. Zresztą poradzę sobie
… - Christopher zajął się gorliwie rannym.


Na takich rozmowach, opatrywaniu Rona i odpoczynku upłynął dzionek. Zmęczony Enrico stał teraz przed gankiem wdychając chłodne nocne powietrze i patrząc na mrugające z nieboskłonu gwiazdy.
- Nad rankiem będzie mgła – mruknął do siebie obserwując, jak wyraźna początkowo tarcza księżyca powoli zasnuwa się opalizującą poświatą. - Dobrze, że przybyli tutaj - zastanawiał się nad sytuacją. - Cała ta banda, ani chybi, się będzie spodziewać, że uszli do jakiegoś zamku, czy miasta, zaś nie właśnie zatrzymali się w tej maleńkiej wioseczce u prawego człowieka.
- Rzadko takich znaleźć, choćby ze świecą
– rozmyślał dalej. – Człek starej daty. Choć może miałby rację, co do kościoła. Niepewna jednakże to droga, bo prałaci zapewne z radością zaopiekowaliby się Lyonettą, ale ale ... Może za jakąś część ziem Saumur na uposażenie któregoś z biskupów i klasztorów? Albo w ogóle zaproponowaliby dziewczynie pójście drogą zakonną? Całkiem możliwe. Choć może byliby tacy, co protestowaliby. Ona przecież ostatnią z rodu sławnego jest, który wielu krzyżowców i zacnych rycerzy wydał, a ziemie łakomy kąsek. Najprawdopodobniejszy finał pewnie byłby taki, że ktoś na gwałt wydałby ją za mąż za jakiego krewnego i wtedy upomniał się do hrabiego, czy króla o ziemię. Ech, byłby drugi Rochelle – zadrżał z wściekłości. Doskonale widział, jak Lyonetta starała się trzymać twarz, odpowiadać pełnie, jasno, wyraźnie formułować opinie. Ale zdawał sobie sprawę, ile to ją kosztuje. Monotonia głosu, kropla łzy, która wbrew wszelkim usiłowaniom wymykała się niekiedy spod powieki, drżenie ręki, które wyczuwał, gdy w pewnej chwili zacisnęła dłoń na jego przegubie ... Nie, nie była biednym ptaszkiem, który poddał się bez walki, ale ... jakże musiała się teraz bać, jakże musiała być teraz zagubiona, jakże musiała drżeć z obawy i przeszywającego serce żalu.

- Lubisz nocne niebo? – Usłyszał nagle głos Lyonetty tuż przy swoim uchu. Zamyślony nie zauważył, że stanęła tuż obok. Ręka odruchowo sięgnęła za miecz. Ech, rzadko pozwalał sobie na takie chwile dekoncentracji. – Nie jestem twoim wrogiem – położyła dłoń na jego ręce opartej już na głowni miecza. – Nie widziałam cię w izbie od dłuższego czasu i pomyślałam, że może wyszedłeś przejść się i popatrzyć na niebo w nocy. Czasem chwile samotności są potrzebne ... chyba wszystkim ... czy pozwolisz mi pozostać chwilę i podzielić je z tobą?
- Zostań, proszę, ile tylko będziesz chciała. Po prostu rozmyślałem nad tym wszystkim i co zrobić. Gdzie powinniśmy się udać? Jak obronić się najlepiej?
- Proszę, nie mówmy o tym. Nie teraz. Matka odeszła, ziemie najechane, a ja ... ja nic nie mogę zrobić. Tylko płakać, albo wyjść za mąż za kogoś, kogo w ogóle nie będę obchodzić, a tylko prawa do ziemi
– mówiła coraz gwałtowniej. – Gdyby ojciec ... gdyby ojciec ... wiesz, on kiedyś mi obiecał, że odda moja rękę tylko, jeżeli wyrażę zgodę. Matka doskonale o tym wiedziała, a potem przyszedł Rochelle ... – nie chciała o tym rozmawiać, a jednak nie potrafiła przerwać. – Mam tego dosyć, dosyć – pokręciła głową z żałością. - Tracę po kolei wszystkich bliskich, rodzinę, wasali, sługi ...
- Ale czyż takie spotkanie z wiernym Christopherem nie działa jak ożywczy kusztyk miodu?
- Tak, bardzo dobry człowiek, ale przecież ilu jest takich jak on? Mój ojciec, jak ojciec, ale dziadek, jak powiadano, takich zdradzieckich łotrów powywieszałby na blankach
– przez chwilę milczała widocznie wzburzona, Wreszcie odetchnęła głęboko kontynuując. - Christopher, tak, jest szlachetnym wasalem. Zresztą, nawet on nie zostawiłby swojej ziemi i wioski. Ale oby kiedyś otrzymał uczciwą zapłatę za tą uprzejmość, którą nam wyświadczył. Enrico – powiedziała po chwili, jakby się zastanawiając lub nie wiedząc, jak zacząć – wiem doskonale, że wynajęłam cię na czas do ślubu z Rochellem. Ślubu nie będzie, plany się zmieniły, jesteś wolny od wszelkich zobowiązań ... – mówiła powoli, jakby każde następne słowo sprawiało jej bolesną przykrość. – Nie mam wiele teraz. Wiem, że musisz z czegoś żyć, ale ...
- Zostanę z tobą ...
- Wiem, że nie tego się spodziewałeś i, gdybym mogła, gdybym mogła
... – uniosła ręce w geście zupełnej kobiecej bezradności.
- Lyonetto, zostanę z tobą. Teraz ... i do kiedy tylko będziesz chciała. Zostanę, rozumiesz. Jakoś przejdziemy przez to, wyjdziemy z bagniska i wkroczymy w lepsze dni. Prawda.
- Dlatego, jeżeli możesz, jeżeli możesz
... – jakby nie słyszała jego słów i nagle ... zamilkła zdając sobie sprawę, co przed chwilą powiedział. – Naprawdę zostaniesz? – Wyszeptała po chwili. Zmaltretowane umysł i serce dziewczyny potrzebowały teraz jakiegokolwiek oparcia, źródła, skąd mogłaby czerpać siłę i odwagę do dalszej walki. Każdy następny cios, zdrada, lub zwykłe niedomówienie mogły spowodować, iż mimo całej swojej dzielności, rozsypała by się niczym stłuczona szklanica. Tak bardzo chciał jej pomóc. Tak bardzo pragnął, żeby była szczęśliwa. Tak bardzo mu leżała na zbolałym sercu.
- Obiecuję – pochylił się do jej dłoni i ucałował. – Naprawdę – powtórzył jeszcze raz próbując się uśmiechnąć. – Popatrz, jaka ładna gwiazda – wskazał na taką, co właśnie frunęła przez ciemne niebo. – Leci, powiedz szybko życzenie.
- Już
– szepnęła mu do ucha, a potem przez chwilę uczuł na policzku delikatne niczym skrzydła motyla muśnięcie dziewczęcych warg.

- Hgrm! – Równie nagłe chrząknięcie tuż za plecami wyrwało ich z letargu. Odsunęli się nagle zmieszani, jakby nie wiedzieli, co ze sobą w tej chwili robić. – Hgrm – chrząknął kolejny raz Christopher - przepraszam, że przeszkadzam, ale Bernadetta przygotowała dla jaśnie panienki balię z ciepła wodą. Zawsze to ludzie prawią, ze na zmęczenie i płacz nie masz jak gorąca kąpiel, co to i ciało raduje i serce uspokaja. Chyba, że panienka nie chce ... – dodał zezując na Sept Toura.
- Nie, nie – wybąkała zarumieniona nagle Lyonetta. – Tak, kąpiel. Oczywiście, dziękuję panu, Christopherze, żeś pamiętał. Już idę – weszła, czy raczej wbiegła, do izby pochyliwszy głowę.
- A wy, panie? – Zapytał stary wojownik.
- To pewnie także się potem skuszę, jeżeli woda będzie.
- Ano, kłopotów akurat z wodą nie mamy. Jest studnia czysta. Woda z niej orzeźwia, a jak się nagrzeje, to kąpiel przednią da się narychtować. Skoro stawy moje stare koi, to pewnie i wam wyjdzie na zdrowie
.



Bernadetta

Jeszcze po kąpieli zjedli trochę sera na kolację i pajdę chleba z miodem poszli spać. Lyonetcie Bernadetta chciała odstąpić swoją kozetkę, ale hrabianka zaprotestowała. Wreszcie stanęło na tym, iż dziewczyny obydwie się prześpią na szerokim, choć twardym łożu. Jakby nie było, we dwoje zawsze cieplej w chłodne kwietniowe noce. Enrico się wyciągnął na kilku złączonych stołkach okrytych skórą, mając na oku wejście do pokoju dziewcząt. Mógł także przespać się w łożu, bo siostrzeniec Christophera gdzieś przepadł. Stary wojak powiedział jednak, że Kevin czasami tak ucieka w las, ale wraca potem, nie raz przynosząc jakąś zdobycz. Robi co chce i mógł wrócić w każdej chwili. Sept Tour jednak, nawet śpiąc, chciał być blisko Lyonetty.

***

24 kwietnia 1337, Św. Jerzego, żołnierza i męczennika, czwartek

Poranna mgła zasnuła wszystko białymi oparami dymu. Miał jednak wrażenie, ze wraz z nastaniem poranka powoli rzedła. Był to dobry znak. Może pogoda będzie ładna i dzień spędzony w koniu zmieni się z nieprzyjemnej wyprawy w całkiem miła przejażdżkę? Musiał przyznać, iż wyspał się całkiem całkiem. Może to zdrowe, chłodne powietrze, a może wreszcie spokojna noc lub obfita kolacja spowodowały, że czuł się rześki niczym młodzik przed spotkaniem z ukochaną. Zerwał się szybko przemywając twarz i ręce w stągwi z wodą. Naciągnął buty, po czym ziewając koszmarnie i przeciągając się wyszedł przed chatę.
- Wcześnie panie wstajecie, mości Sept Tour – usłyszał nagle od wychodzącego zza węgła Christophera. - Ledwie jutrznia wszak zaróżowiła niebo.
- Och, pan wszak także na nogach.
- Ano, myśmy zwyczajni wstawać ze świtaniem. Córuchna tylko śpi, bo żem pomyślał, iżby hrabiankę … hrabinę nie budzić teraz. Biedactwo niemało musiało wytrzymać przez ostatnie dni. Jakbym zaś tam z buciorami wlazł po Bernadettę, to pewnie panienka także by się obudziła. Ech, niechże se dzisiaj obydwie pośpią.
- A wasze chłopaki już na nogach?
- Kevin nie wrócił, jako to nie raz zdarzyło mu się czynić. W lasach spędza noce. A Jeremiash na koniu poleciał się przejechać, bo to jego wielka radość. Jeździec ci on zawołany i jeżeli mógłby, cały czas spędziłby w siodle. Oho, patrzaj pan, teraz gna huncwot na łeb na szyję. Natręże mu uszu, jak wróci
– pokazał ręką syna, który w istocie pędząc niczym szalony powoli wynurzał się z oparów mgieł.

- Ojciec! Ojciec! – Wrzasnął Jeremiash podjeżdżając.
- Cichaj i nie galopuj tak ... – stary wojownik chciał mówić, ale syn przerwał mu w pół słowa.
- Ojciec, jadą na nas. Może z tuzin ich, uzbrojonych po zęby i ...
Christopher widać nie lubił tracić czasu:
- Gdzie oni?
- Przy Niedźwiedzim Rozstaju. Nie jadą szybko, konie mieli zdrożone, jakby kawał nocy jechali.
- To może nie do nas
? – Stwierdził. – Myślałeś o tym?
- Do nas, tato
– powiedział cicho. – Do nas. Widziałem wśród nich Kevina – dopowiedział zwieszając głowę.
- Za jeńca wzięli? Gadaj szybko, bo czasu nie ma.
- Nie zdaje mi się. Jechał na koniu, bez pęt. Gadał cosik z nimi i ręka drogę pokazywał.
- Kevin! Kevin! Och, później
– splunął pobladły nagle Christopher. - Budź panienkę i siostrę! Mamy kilka pacierzy ledwie, jeżeli żeś tak gnał. Nie pojadą ci szybko, co by konie przed walką czy pogonią oszczędzać. Szykować nasze konie, bo jak na jaśnie hrabinę się porwali i zamek, to nie darują nam gościny panienki.

- Ano nawarzyliśmy piwa
– mruknął Sept Tour pędem siodłając konie. Obok Christopher biegał zapracowany, a z izby dobiegał rwetes, znak, że dziewczęta, które pewnie spały tylko w giezłach, szybko zakładają na siebie odzienie. Nie miały czasu się ani umyć, ani czegokolwiek przekąsić. Jednak, musiał przyznać, gracko się uwinęły. Już po chwili od początku hałasu dopinając kubraczek Lyonetta wbiegła do stajen. Przecierała zaspane oczy pytając:
- Ktoś atakuje? Jeremiash wspomniał o jakiejś zdradzie.
- Kevin
– rzucił szybko Sept Tour dopinając popręgi. – Siostrzeniec. Ponoć pognał do zamku sprowadzić najemników.
- Ale dlaczego, dlaczego? Co my mu uczyniliśmy? Chrostopher zaś wyglądał, jakby
... – tu zabrakło jej odpowiedniego słowa.
- Któż to wie. Łap, wyprowadzamy konie – podał jej wodze. – Któż to wie. Może myślał, że jaką nagrodę dostanie? Może nienawidził wuja? A może właśnie z miłości sądził, że jak wyda im nas, to cała rodzina otrzyma jakie pieniądze. Któż to wie, jakimi krętymi drogami człowiecze myślenie chodzi.
- Uciekniemy im
? – Nagle spytała niepewnie.
- Nie uda im się – odrzekł najspokojniejszym tonem, na jaki tylko było go stać. – Nawet, jeżeli teraz idą stępa, to całą noc ich konie były w ostrym ruchu, tak, jak i nasze, dzień wcześniej. Pamiętasz, pani?
Hrabianka skinęła głową wspominając kłus, galop, a niekiedy nawet cwał, który wprost wykańczał zarówno ich, jak i rumaki. Enrico kontynuował.
- Oni mają tak samo, a nasze konie jednak odpoczywały kawał dzionka i nockę. Bardziej martwię się o Rona i Christophera.

Dziewczyna skinęła głową. Ron był ranny. Trzymał się wprawdzie dzielnie, ale miał pewnie gorączkę i osłabione ciało. Żywiła nadzieję, że uda im się gdzie złapać nieco oddechu, a Ronowi choć trochę podleczyć. Wybrała wszak Christophera nie tylko dlatego, że cieszył się dobrą opinią. Jego wioska leżała stosunkowo daleko i liczyła, iż nikt nie pomyśli, że właśnie tu się ukryli. Tymczasem … tymczasem przez zdradę siostrzeńca i wychowanka gospodarza musieli znowu ruszać mając nadzieję, że się wymkną. Natomiast Christopher ... Christopher ... jakże musiał wszystko przeżywać! Człowiek honoru oraz zdrada. Kevin! Najbliższa rodzina. Ponadto nawet jak uciekną, to czy zostawią jego i rodzinę w spokoju? Czy wiosce darują? Można było wątpić. Najemnicy nie przepuszczają takich okazji. Co robić? Co robić? Ech ...

Na dalszą rozmowę nie starczyło czasu. Razem z Ronem, który nieco kulejąc pomagał Christopherowi, siedzieli już na koniach, a obok nich Jeremiash i Bernadetta. Stary wojownik został przed chałupą.
- A ty? – Zapytała zdezorientowana Lyonetta.
- Zostaję – stwierdził stanowczo Christopher. – Nie pomogę ci pani w ucieczce, a przeszkodzić mógłbym. Zresztą, koni już nie ma, bo Kevin zabrał jednego. Ktoś musi zostać. Ktoś musi okupić to, co zrobił Kevin, a kto, jak nie ja? Za grzech mój to dawniejszy odpłata pewnikiem. Dzieci moje, panienko, ci posłużą uczciwie. Weź je na służbę. To prawdziwie moja wielka prośba. Nie tak oni wychowani, jak tamten. Uważaj, proszę, na nich, a wy – zwrócił się do syna i córki – słuchajcie jaśnie panienki i nigdy, nigdy nie zawiedźcie, żebyście się nie musieli wstydzić, jak ja teraz.
- Christopher, o czym ty mówisz. Wiem, ze to przeze mnie, że ściągnęłam na twoją głowę kłopoty. Wstyd mi i, proszę, ratuj się. Pojedziemy razem z Bernadettą. Jesteśmy lżejsze od mężczyzn. Chcę, żeby twoje dzieci jechały ze mną, choć niełatwa to droga. Ale ty? Nie chcę, żeby
...


- Wasalem twoim jestem, a nie kimś obcym. Szczęście to dla mnie, że na stare lata mogę jeszcze swemu seniorowi usłużyć. Hańba byłaby mi, gdybym inaczej postąpił. Jedźcie już, a ja pójdę w lesie się schować. Tak właśnie musi być – rzekł surowo. - Jak szczęście będzie, to ino trochę poharcują, a potem pójdą sobie. Wtedy powrócę spokojnie. Wyciągnąć zresztą ich gdzie spróbuję, bo knieje znam, to może nie pojadą za wami. No, jedźcie – złożył pocałunki na czołach pochylonych dzieci. Dorosłych, a przecież obydwoje płakali i nawet ojciec wzrok miał zamglony przez chwilę. Ale na dłuższe pożegnania nie starczyło czasu. Christopher uderzył dłonią zad konia i pięć rumaków wyrwało do przodu, a wiatr niósł przez chwile jeszcze pożegnanie Lyonetty.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 11-03-2009 o 08:06.
Kelly jest offline