Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2009, 22:36   #18
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Marlena i Alicja

-Nie wiem kurwa co się dzieje w Krakowie! -Biskup dosłownie ryczała na całe gardło wprost do starej, sprawiającej wrażenie kuloodpornej Nokii. -Wiesz że do zaciemnienia miała być cisza to co się dopytujesz jak Palikot kretynie?! -uspokoiła się dopiero kiedy zobaczyła że Próchnica sprowadził już do sali niemal wszystkich nowo przybyłych do miasteczka kainitów. -Słuchaj, w tych warunkach się nie da pracować. Ta banda oszołomów znowu zaczęła się bawić a ja mam na głowie te szczeniaki. Idę z nimi do ciebie, może nie będzie tam ciszej ale przynajmniej krwi więcej. Co z tymi szmatanistami co przychodzą do nas? No, powiem ci Biały że już więcej nie przyjdą po tym co tu się dzieje. Jeśli w ogóle wyjdą stąd to na tyle pospiesznie że i tak trzeba będzie ich uciszyć. Dobra, nie mam czasu, idziemy do was, przygotuj mi co potrzeba na za kwadrans co?

Biskup przez chwilę patrzyła na stojącą w drzwiach trójkę wampirów. Próchnica niedbale strzepnął z odzienia okruchy chipsów, za to dwie kobiety przyglądały się wystrojowi sali.
Było to największe pomieszczenie w całych katakumbach, bo takim mianem można było spokojnie określić podziemia ciągnące się pod tym pałacykiem. Jedynymi przedmiotami jakie tam można było znaleźć, okazały się plansza wraz z projektorem, zwisające z sufitu ciężkie metalowe kajdany oraz zawieszone gdzieniegdzie na haczykach rozmaite ostre narzędzie służące z pewnością do czynienia krzywdy bliźniemu swemu. Pokrywały ją też rozmaite malunki, które od biedy można by było określić szumnym mianem graffiti. Gdzieniegdzie pokraczne bohomazy wykonane wszelkimi znanymi światu metodami malunki dekorowały ślady zakrzepłej krwi. W paru miejscach jak szybko zauważyła Marlena były z pewnością nieprzypadkowe i nosiły znamiona czegoś co z trudem ale jednak można było zaklasyfikować jako rodzaj groteskowej sztuki. Miejsce to przypadło do gusty nosferatce, szczególnie gra cieni jakie tańczyły potępieńczo na z trudem dostrzegalnych w półmroku ścianach.

-Gdzie reszta tego towarzystwa? Jasna cholera, nie mamy całej nocy, zabieram ich do Białego na koncert, tam zrobimy imprezę bo tutaj zanim się Wieszak skończy bawić to minie północ. Leć po resztę bo mnie zaraz coś trafi… -dziewczyna bez namysłu kopnęła jedną z szmat zalegających na podłodze. Prawdopodobnie były to niegdyś ubrania przywleczonych tu na ofiarę Vaulderii nieszczęśników…

-Śmigam…-Próchnica krótko odpowiedział pani Biskup i na powrót zniknął w labiryncie tuneli.


Aleksander

Grunt to zachować spokój. Nie groziło mu spotkanie z światłem słonecznym, o zaprószeniu ognia w tym cuchnącym wilgocią miejscu też nie było mowy, tak więc dwa największe zagrożenia dla jego egzystencji odpadały obecnie z listy problemów. Gorzej, bo numer jeden na liście nie dawał się usunąć mimo najszczerszych intencji ze strony Tzimisce. Przypadkowo, próbując złagodzić ból zadany przez nieludzki wrzask napotkanej dziewczyny wyłączył kompletnie działanie swojego aparatu słuchu. Jakimś cudem błędnik działał nadal, ale była to marna pociecha, gdyż nawet z nim wełni sprawnym za cholerę nie mógł wyjść z labiryntu w którym obecnie się znajdował. Sprawa nie wyglądała dobrze. Na szczęście po zapewne dłuższym czasie przybrała wygląd uśmiechniętego szeroko Próchnicy który przywitał napotkanego przypadkiem Aleksandra z radosnym:

-…!

-Nie słyszę cię… -próbował wytłumaczyć się Tzimisce. –Coś mi się zrobiło z uszami i nie rozumiem co mówisz…

-…?!-tego co wypowiedział Próchnica trudno było nie zgadnąć, nawet dla kogoś kto nie miał do tej pory potrzeby czytać komuś z ruchu… no z braku lepszego słowa powiedzmy że warg.
Nosferatu miał widać niezły ubaw z sytuacji, co i rusz bezczelnie na zmianę albo coś do Aleksandra perorował albo przyglądał się minie swojego „rozmówcy”…


Marlena




Malunki zdobiące salę przyciągały wyczulony na takie cudownie wręcz nadające się do skrytykowania „arcydzieła” wzrok Nosferatki. Na pierwszy rzut oka, laik stwierdziłby że malunki zostały stworzone ręką dziecka. Szybko doszedłby też do wniosku że dziecko to miało wybitnie skrzywioną psychikę. Oko osoby wykształconej od razu klasyfikowało te makabryczne bohomazy gdzieś na granicy między zwykłym prymitywizmem a przechodzącym wręcz w turpizm, naturalizm. Po kilku chwilach czekania na powrót Próchnicy, była już w stanie ocenić przypuszczalna kolejność powstawania malunków, sądząc po rosnącym wyraźnie między pracami doświadczeniem autora. Nagle coś tknęło Marlenę.
Przy jednym z wyjść prowadzącym w gąszcz wijących się bez ładu tuneli, prace wyraźnie były kontynuowane przez kogoś, kto z pewnością nie był twórcą reszty obrazów. Biskup była wyraźnie zajęta pisaniem jakiejś wiadomości na swojej archaicznej acz z pewnością wytrzymałej komórce i co rusz przeklinała pod nosem, nie zwracając chwilowo uwagi na swoich gości. Zdając sobie sprawę z podejrzanej wrogości jaką budziła u teoretycznej, tymczasowej przełożonej, postanowiła wykorzystać ten moment by w spokoju przyjrzeć się obrazom pokrywającym otynkowanie w głębi tego korytarza…


Alicja

Młoda Lasombra dla odmiany nie czuła się zbyt dobrze w tym miejscu. Tańczące na wszystkich powierzchniach cienie, zbudzone do życia przez pracujący cicho, nie wyświetlający w tym momencie jednak nic, projektor. Było w nich coś nieodpowiedniego. Coś, co budziło nawet w Lasombrze strach przed ciemnością z której jakby rozpaczliwie starały się wyrwać. Alicja nagle przypomniała sobie nauki swojej Matki dotyczące pryncypiów dyscypliny krwi znanej zwyczajowo tylko ich klanowi. Nagle pożałowała że do tej pory interesowały ją tylko praktyczne treningi i wykorzystanie tych mocy, nie zaś okultystyczna wiedza która jak do tej pory sądziła jest w zasadzie marginalnie potrzebna do władania tymi darami. Starając się nie ulegać dziwnym emocją które wzbudzały w niej obecne tutaj cienie, postanowiła sama przed sobą udowodnić że to tyko wymysły kołatającej się w niej od czasu do czasu śmiertelniczki...

Podeszła do jednego z bohomazów na ścianie i chwyciła wijącą się po nim mackę niby koniuszkiem palca przybijając ją do stanowiącej tło dla tej gry świateł powierzchni. Ku jej zdziwieniu kosmyk szarpnął, wyrywając się z pod jej ręki. Zdziwiona tym niepomiernie dziewczyna aż odskoczyła krok do tyłu, zahaczając przy tym obcasem w kieszeń jakiejś poplamionej, gnijącej już wręcz bluzy „bundeswery”. Coś plastikowego zgrzytnęło pod naporem buta i w pomieszczeniu rozległo się polifoniczny dźwięk dzwonka telefonu komórkowego. Alicja bez problemu rozpoznała kawałek, mimo iż nie cierpiała wykonywającego ją zespołu…

Fear of the dark, fear of the dark
I have constant fear that something's always near
Fear of the dark, fear of the dark
I have a phobia that someone's always there


Marlena

Nieumarła artystka krok po korku odkrywała kolejne prace pokrywającą ledwie trzymający się ceglanej ściany tynk. Co i rusz z bełkotu słów w niezrozumiałych dla niej jezykach wyłaniała się jakaś wcale nie najgorsza praca. Z każdym dziełem autor wyraźnie zmieniał styl i rozwijał się, podobnie jak ten który udekorował salę od której teraz z wolna oddalała się. Na podłodze dostrzegała wyjątkowo dużo plam krwi. Nagle dostrzegła że z pewnej perspektywy układają się one w napis. Marzena musiała się kilkakrotnie wrócić o parę metrów, by móc doczytać do w całości: „Tam gdzie nasz ociec odszedł, kawałek po kawałku…”. Nosferatka porównała go z graffiti pokrywającym powierzchnię bezpośrednio nad inskrypcją…


Szła dalej i zaledwie po może dwóch krokach natknęła się na początek kolejnego napisu. Z trudem udało się jej odcyfrować długą inskrypcję wieńczoną przez - zdaniem Marleny drugi naprawdę dobry warsztatowo rysunek:


"Z serca czerpać chciało by wielu.... Zamiast tego światło na mrok rzucą, kres braku czasu wyznaczą, formę mięsu na powrót nadadzą oraz.."



Nagle za nią rozległ się odgłos dzwonka komórki, żałośnie udającego gitarowe brzmienia. Kątem oka Marlena zauważyła jednak pewne poruszenie. Na granicy widoczności, jeden z malunków zdawał się nagle ożyć. Mężczyzna który do tej pory nawet według wyczulonych zmysłów wampirzycy był tylko malunkiem – bezszelestnie acz bardzo spokojnie oddalił się w głąb nieprzeniknionej ciemności która spowijała dalszą część podziemi…



Hamid i Aleksander

-Chłopak ma przesrane, to na pewno…-stwierdził nosferatu kiedy podeszli do kończącego zabawiać się z zwłokami Hamida (tzn. z punktu widzenia Aleksandra powiedział: -…-).
Tzimisce widział już na swoje oczy wiele zmasakrowanych włok, nawet można rzec – więcej niż je tylko widział, był w końcu lekarzem. Nie mniej jednak przez całe swoje nie-życie jakoś omijało go bezpośrednie uczestnictwo w akcie przerabiania zdrowego, żyjącego, w pełni sprawnego człowieka w kupę broczącego krwią, drgającego spazmatycznie skórzanego worka pełnego kości, mięsa i dziur, tych naturalnych jak i tuż przed momentem nabytych…

-Jeszcze z nim nie skończyłem. Kiedy w Dniu Sądu obudzi się z snu w który teraz litościwy i sprawiedliwy Bóg pozwolił mu zapaść, pragnę by naprawdę pożałował że wróci do tego samego ciała…

-Dobra dobra, niema co fachowa robota, zwłaszcza to w prawy oczodół, przy czym nie mamy czasu kolego teraz na pełna obsługę klienta. Doceniam zaangażowanie, ale teraz chowaj te noże do kebabów i idziemy na Vaulderie… -Próchnica poklepał araba w akcie aprobaty dla jego właśnie wykonanej ciężkiej pracy. O przypadłości snującego się za nimi Aleksandra nie wspomniał…


Alicja, Marlena, Aleksander i Hamid – generalnie wreszcie wszyscy, nawet Daniel…


Wreszcie! Dobra, sami widzicie co się tutaj wyrabia. Zbieramy się i to szybko. –Biskup beznamiętnie wskazała jedno z wyjść i ruszyła w jego stronę. –Nie szwendajcie się, bo się zgubicie. –rzuciła jeszcze, niby to w stronę obu Tzimisce sprowadzonych przez jej pomagiera, lecz nieprzyjazne ukradkowe spojrzenie w kierunku Marleny bezbłędnie zdradziło prawdziwego adresata.

Po kilku minutach cała ekipa, to znaczy Próchnica, Pani Biskup oraz nasi (czarni, ale zawsze) bohaterowie wyszli pałacyku jednym z bocznych wyjść, pełniących niegdyś zapewne rolę drzwi dla służby. Ruszyli dziarsko za prowadzącymi ich miejscowymi wampirami, w kilka chwil pokonując okalający lokalną siedzibę Sabatu rozległy park. Minęli podejrzenie ciche centrum i rozświetlony dworzec busów, następnie świecącą dosłownie nowością remizę strażacką.

-Ich to przede wszystkim mamy w garści… Gdyby nie nasze wpływy, miasto nie doczekałoby się tej jakże w końcu istotnej inwestycji. Mieszkańcy płacą za niego dziesięcinę że tak powiem w naturze hehe… -Próchnica przerwał krępującą ciszę. Nosferatu uśmiechnął się parszywie, tak parszywie jak tylko on potrafił dzięki swojemu zgryzowi, w kierunku Aleksandra, bezgłośnie poruszając kilka razy ustami. Aleksander grzecznie mu przytaknął.
Dopiero teraz dwójka autochtonów postanowiła przywdziać maski stworzone przez ich wampiryczne moce…

Po niemalże kwadransie wędrówki przez zdające się być opustoszałym miasto, do ich uszu dotarły dźwięki głośnej muzyki. Jak się okazało zmierzali wprost do źródła odgłosów, którym okazała się spora knajpa, urządzona w budynku który niegdyś był zapewne należącym do kolei magazynem. Przed wejściem siedziało kilku punków płci obojga, sącząc z wolna parodię wina. Na widok nadciągające na czele peletonu Biskup dosłownie wyparowali, pozostawiając po tym procesie tylko pamiątkę w postaci unoszącej się w powietrzu mieszanki papierosowego dymu i kwaśnego posmaku pochodzącego z mieszanki rozlanej nalewki i rzygowin.



Wewnątrz klubu hałas był niemalże nie do zniesienia. Wrzeszczące, podpite i naćpane nastolatki przyodziane w skóry i podarte jeansy były dosłownie wszędzie. W to wszędzie można było tez wliczyć podłogę (czasem w kącie we dwoje, czasem na środku, za to wtedy bez przytomności) i belki podtrzymujące sufit. Po zaledwie kilka sekundach podszedł do nich paskudnie wyglądający maniak piercingu…



-Pani, Biały wróci za jakieś pół godziny, wyszedł… w interesach… -mężczyzna nawet głos miał można by rzec oślizgły.

-Gówno mnie to obchodzi gdzie poszedł, jeśli nie mam jabola na Vaulderie to nawet jakby załatwił tonę tego swojego syfu to mu nie pomoże w niczym! –Biskup z trudem przekrzykiwała właśnie rozpoczynający się punk-rockowy koncert…

-Ekhm… Pani, jest jeszcze problem… Na zewnątrz czeka jeszcze jeden…
Wziąłem już od niego juchę i podałem tej rudej…
-Bosko, jeszcze jeden! Jakiej rudej?! Której?- Nosferatka wyglądała jakby dostała ataku migreny.

-Pani, zadbałem o wszystko, tak. To ta ruda na środku parkietu, zaraz ją przywołam i wszystko załatwię. Proszę… -mężczyzna podał jej wojskowy plecak „kostkę”, wypełniony
jakimiś plastikowymi opakowaniami. Próchnica szybko odebrał go od niej i wyciągnął młodych sabatników, w nieco bardziej ustronne miejsce. Okazał się nim jeden z szaletów, z których z hukiem na dzień dobry wyleciała para roznegliżowanych, szesnasto-siedemnastolatków. Nosferatu nie przejmował się zbytnio ordynarnym użyciem swojej wampirycznej siły. W szalecie rozdał wszystkim plastikowe butelki. Sam, oparty od drzwi trzymał w reku plątaninę gumowych rurek i pęk igieł do kroplówki…

-No, spuszczać się wszyscy szybko. Zaraz wtłoczymy to w jedną dziunię, dodamy trochę potasu bo czasu nie macie. To naprawdę będzie niezły jabol z siarą hehhe, pomijając już nawet to co ma we krwi po tych wszystkich nalewkach. Jak macie fart to może Biały jej coś podał jeszcze zawczasu, ale wątpię bo dopiero teraz pojechał po swój towaru… no kuźwa na co wy czekacie?!

Kiedy wszyscy już napełnili swoje pojemniki krwią –z Aleksandrem na szarym końcu, który rozpaczliwie starał się zrozumieć co się wokół niego dzieje i naśladować swoich towarzyszy –Próchnica polecił im wyjść z knajpy. Na zewnątrz wskazał im drogę którą mają się udać…

Na końcu nieoświetlonej ścieżki prowadzącej między zrujnowanymi budynkami znaleźli panią Biskup, w towarzystwie rosłego ubranego w mundur mężczyzny. Oboje stali obok bordowego „Poldka” – wyraźnie tuningowanego, a dokładniej to naklejkami. Mężczyzna, co było nieco niepokojące trzymał w ręku karabin z lunetą. Zastawiały też torba wypełniona podejrzanymi przedmiotami i 11kilogramowa butla z gazem do której przykuty był „żołnierz”. Jeszcze bardziej niepokojące było ciche syczenie jakie dało się usłyszeć mimo dochodzących od knajpy odgłosów muzyki, oraz unoszący się od samochodu wyraźny zapach benzyny…

-Na początek zabawa. Zabawa z ogniem moi drodzy, Vaulderia zobowiązuje. Wsiadacie do Poldka. Poldka podpalamy, jedziecie aż do knajpy. Jeśli się opanujecie i żadne z was nie wyskoczy, wygrywacie - jedziecie cali i martwi do Krakowa, zaraz po Vaulderii. Jeśli nie – ten oto pan Daniel który wam potowarzyszy w wyprawie jednym strzałem uciszy każdego uciekającego z samochodu. –Biskup kontynuowała mimo rzednących min słuchaczy, w tym I pana Daniela.-Oczywiście żeby pan Daniel nie czuł się bezpiecznie, miedzy nogami ma butle z gazem. Nie będzie raczej ryzykował zbędnego strzelania ale kto go tam wie. Z waszej strony – jeśli by jednak zaczął walić do was jak za przeproszeniem do kaczek, to macie tu parę lewych TTek I pełnymi magazynkami, wystarczy żeby zdetonować butlę, chyba że jesteście naprawdę ułomni… TTki możecie zatrzymać, i tak nie wiem czy działają to raz, a dwa że ruska mafia z nich na początku lat 90ych zabiła parę osób ale co was to tam…
No dobra, wskakiwać, podpalamy i do zobaczenia na mecie…



Kilka minut później, już na miejscu…

-Żyjecie?! Tfu… to znaczy, no w każdym razie cud nad ściekiem!Próchnica wyglądał na wniebowziętego przedstawieniem. Na widok parkującego za magazynem płanacego z zewnątrz poloneza ulotniła się reszta punków przywykłych już do najdziwniejszych dziejących się w tym mieście w nocy rzeczy…

-Nabuzowani? Dobrze, no to zapraszamy na koncert! Macie dopaść tego rudego patyczaka i wyssać do końca, byle każdy się napił! Dziunia niema w sobie już chyba ogóle własnej juchy, za to waszej w cholerę. Może to nie Sex on the bitch, ale też kopie… No kurna do dzieła panie o panowie!

[media]http://www.youtube.com/watch?v=oMFPS1_fLM8[/media]

-Po wszystkim Dziurawiec was na dworzec odprowadzi, macie jakieś pół godziny zanim musicie wyjść stąd. Jak dojedziecie do Krakowa to... no to będzie już taka pora że się zorientujecie szybko czemu akurat PKP was wysyłamy hehe.. No to dobrej zabawy i miejmy nadzieję do zobaczenia
.-na pożegnanie Próchnica puścił jeszcze oczko do Marleny...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 03-03-2009 o 23:38. Powód: Edycja jak edycja, pierwsza z wielu :)
Ratkin jest offline