Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2009, 00:07   #222
Sakura
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Seirei Mura, dom Doji Taeko, prowincja Wadashi, blisko prowincji Sumiga, terytorium Klanu Żurawia; 23 dzień miesiąca Shiby; lato, rok 1112, późny wieczór.

Sakura była zszokowana. To, co stało się na przyjęciu... Nie, nie mogła o tym spokojnie myśleć. Ciężko jej było w ogóle myśleć. Siedziała na środku swojego pokoju z zamkniętymi oczyma i starała się nie rozsypać się na kawałki. Coś rozrywało ją od środka. Coś w jej wnętrzu wyło opętańczo jak rozwścieczona, ranna bestia. Żar palił od środka jej młode ciało, jakby była ledwie suchym liściem rzuconym w wir huczących płomieni. Gigantyczne gongi wybijały szaleńczą melodię w jej głowie, rozsadzając ją od wewnątrz. Nie, nie mogła o tym myśleć...
A mimo to, przed jej zamknięte oczy wciąż spływały obrazy z przyjęcia. Twarz Skorpiona, przedstawionego wcześniej jako Shosuro Arata, widok smukłej dłoni przesuwającej się w zwolnionym tempie przed jej oczami, matka stająca pomiędzy nią, a tym plugastwem... Przeciwko niej...
"Dlaczego?!... Dlaczego stanęła przeciwko mnie!?... Dlaczego pozwoliła, aby ten gad powtarzał w jej domu takie oszczerstwa na ojca?!? Dlaczego powstrzymała... dlaczego?!?"
W jej młodzieńczym, ledwie dojrzewającym, umyśle kotłowały się pytania, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Próbowała zrozumieć... ale nie potrafiła. Wciąż wracało, uporczywe, jedno jedyne pytanie: Dlaczego?
Dziewczyna starała się prześledzić całe przyjęcie od początku, po kolei, przez najmniejsze epizody, analizując wszystko, co tylko potrafiła dostrzec. Przypominała sobie, kto z kim rozmawiał, o czym, wracała myślami do strzępków rozmów, jakie dosłyszała, wspominała miłą atmosferę, jaka stopniowo wkraczała na przyjęcie... To musiała przyznać - jej matka potrafiła sprawić, aby ludzie w jej otoczeniu czuli się szczęśliwi. Nawet ona zaczynała się odprężać i dobrze bawić, słuchając zabawnych anegdot i ciekawych rozmów, jakie rozbrzmiewały wokoło...
Tym bardziej nie mogła pojąć - dlaczego? Jedna z rozmów, prowadzona przez Skorpiona, w mgnieniu oka przeszła na jej ojca. W pierwszej chwili nawet tego nie zauważyła, ale teraz... To było wręcz niepojęte. Sakura nie uwierzyłaby, gdyby jej ktoś wcześniej powiedział, że tak się da, ale teraz nie mogła zaprzeczyć. Da się. Da się sprawić, aby zwyczajna rozmowa, dotycząca ostatnich występów jakiejś grupy aktorów Kakita, odbywających się w sąsiedniej posiadłości, w przeciągu dosłownie trzech zdań przeszła na opisywane wydarzenia.
"Przecież to niedorzeczne!" - burzyło się całe rozumowanie dziewczyny. Sama jednak musiała przyznać - niedorzeczne, czy nie, ale było faktem, z którym nie można się spierać. Trudne do uwierzenia, jeszcze trudniejsze do zaakceptowania, ale prawdziwe. Kolejna lekcja, jaką dziewczyna musiała sobie przyswoić o wiele za wcześnie. Kolejna broń, której ostrości doświadczyła na własnej skórze. Broń... Powoli zaczęło wracać myślenie. Słowa, gesty, czyny, uprzejmość... a są silniejsze niż miecz. Przynajmniej tu, przynajmniej teraz. Wrócił obraz Pani Taeko. Pięknej, promieniejącej ciepłem, blaskiem, przy której chciało się być, której chciało się słuchać, delikatnej, zwiewnej jak poranna mgiełka, sączącej do serca otuchę i radość. Obraz Doji Taeko takiej, jaka była na przyjęciach, obraz jaki ukazywała wszystkim tym, których chciała mieć po swojej stronie. Wcześniej Sakura określała to wszystko, jako jej sposób na życie, jako jej zabawę, beztroskę... Teraz zaczęła powoli, bardzo powoli przypominać sobie szczegóły, które wcześniej bagatelizowała. Gesty, słowa, uśmiechy... Takie same zachowania, tyle, że z większym wdziękiem, jakie czynił Skorpion na początku przyjęcia...
Poniewczasie Sakura uświadomiła sobie, że wpadła w coś, czego ona nie rozumiała, ale co było jasne, przynajmniej dla tej dwójki dorosłych - Skorpiona i jej matki. To nie mógł być przypadek - aż tak naiwna to ona nie była. To potrafiła sama zauważyć. Nagle wróciło też wspomnienie kilku chwil przed przyjęciem, gdy wróciła do domu. Ale to nie mógł być Skorpion. Matka wyraźnie mówiła do niego Kakita... I powołała się na wieloletnią przyjaźń... Wieloletnia przyjaźń... Pani Taeko nie utrzymywała kontaktów ani z rodziną, ani z wcześniejszymi znajomymi sprzed ślubu. Nie zawierała też przyjaźni na ziemiach Feniksa. Nie miała przyjaciół, a zwłaszcza wieloletnich... Poza jednym. Panem Kakita Hatamai. Tym Kakita Hatamai, o którym opowiadał kiedyś jej brat. Tym Kakita, którego podejrzewał o romans z ich matką... Którego znała od wielu, wielu lat... Który darzył ją przyjaźnią i obdarowywał coraz to nowymi prezentami... Zupełnie jak jej ojciec... Shiba Haetsu Eigen też obdarzał swoją żonę prezentami. Słowik, Cztery Skarby - najpiękniejsze, jakie Sakura kiedykolwiek widziała, wonne kadzidła, Wachlarze, Jedwabne kimona z najbardziej misternymi haftami, łaźnia, nawet konie!
"Prezenty... O czym to mówiła ostatnio Mae? Jedwabne kimono? A wcześniej wachlarz i słowik? Podobnie... Jeśli nie tak samo. Skoro podobnie... Co zrobiłby ojciec dla matki? Prawie wszystko. Co może zrobić Kakita Hatamai dla Pani Taeko? Czy też prawie wszystko? Jak bardzo jest w tym podobny do ojca? Ojciec... Hatamai... Jak zachowałby się ojciec, gdyby był na jego miejscu? Nadal zasypywałby matkę prezentami. Próbowałby dowieść jej swojej odwagi, zasłużyć na nią, przypodobać się, być blisko niej." Padały odpowiedzi, na zadawane w myślach pytania.
"To nie ma sensu!" - w końcu przychodziła konkluzja. Co ma Skorpion do tego wszystkiego? Gdyby te wszystkie kłamstwa szerzył Hatamai, można by było go jeszcze zrozumieć. Zakochany - bo inaczej się tego określić nie dało, zdesperowany,... pozbawiony szacunku dla swojej obsesyjnej miłości. Tak, teraz dziewczyna zaczynała sobie powoli wszystko układać. To musiała być wielka choroba. Obsesja. Inaczej nie poważyłby się wejść do pokoju kobiety, która nie była jego żoną i to przez balkon. Kobiety mu wyraźnie nieprzychylnej... przynajmniej w tamtym momencie. Ale co do tego ma Skorpion?!? Układanka znów się rozsypywała. Gdyby na miejscu Skorpiona był Kakita, można by to było jakoś połączyć. Żałosne zachowanie, bo żałosne, ale jeszcze jako tako zrozumiałe... ale Skorpion?
"Czym Shiba Haetsu Eigen mógł zawinić temu pełzakowi? Dlaczego w ogóle się nim interesował? Co mógł z tego mieć?" - padały kolejne pytania, na które nie było odpowiedzi.
A noc rozpościerała swoje skrzydła nad cichą już wioską.
"Wróć. Jeszcze raz. Załóżmy, że to Kakita był na miejscu Skorpiona. Co mógłby zyskać? Co mógłby stracić? Zyska... Może uda mu się oczernić ojca... Mało prawdopodobne. Zbyt widoczne jest jego zainteresowanie matką. Od razu wszyscy powiedzieliby, że jest opętany i zazdrość zaćmiła mu rozum. No dobrze, nawet, jeśli nie wszyscy, to wystarczająco wielu, aby zepsuć mu reputację. No i wszyscy poznaliby jego słabość... Pani Taeko." - kontynuowała rozważania. Do tego nie wiadomo, jakby zareagowała sama gospodyni. Tego nawet jej własna córka nie potrafiła przewidzieć.
To bez sensu. Dlaczego ktoś miałby oczerniać bushi, który oddał życie w tak szlachetny sposób. I to jawnymi kłamstwami, które bardzo łatwo zdemaskować...
"Bardzo łatwo dla kogoś, kogo słowo się liczy. Dla kogoś, kto nie ma praktycznie prawa głosu, jest to prawie niemożliwym..."
Kolejna prawda, która dotarła do Sakury w tą rozgwieżdżoną noc. Wygląda jak dziecko, w oczach świata jest dzieckiem... dzieckiem, na dodatek, niedojrzałym, wyglądającym jeszcze młodziej, niż w rzeczywistości. A kto by się przejmował dwunastolatką?!?

"Ojcze... Tak mi ciężko. Proszę, pomóż mi przez to przejść." - modliła się córka zawsze lojalnego Shiby.
"Dziadku, proszę, pomóż mi wytrwać. Nie pozwól mi się poddać" - błagało swoich przodków zagubione dziecko. Dziecko, które wkraczało samotnie na drogę wojowników. Dziecko, które stanęło naprzeciw dylematom, pod którymi niejeden doświadczony bushi ugiął by się do ziemi. Dziecko, które nie miało do kogo się zwrócić, kogo zapytać, w kim szukać pociechy i oparcia. Dziecko, które płakało rzewnymi łzami, w którego jęku słychać było rozpacz bezsilności, sączącą się w księżycową, cichą noc. Noc piękną, pełną gwiazd, w której Ojciec Onnotangu ledwie zaznaczał swoją obecność mrugnięciem powieki. Noc, w której każdy dźwięk niósł się daleko i wyraźnie. Noc pełną dźwięków, dobiegających przynajmniej z jednej komnaty do późna... a później idealnie cichą.

Sakura nie czuła mijającego czasu. Nie potrafiła oczyścić myśli. Nawet nie próbowała. Chciała zrozumieć. Myślała, analizowała, szukała przyczyn, skutków i odpowiedzi. Zestawiała, przewidywała, co mogłoby się zdarzyć, gdyby jakiś szczegół zamienić. Trwała tak wiele godzin, dojrzewając bardzo szybko. Z godziny na godzinę pozbawiając się dziecięcych złudzeń. Nie wiedziała, czy odpowiedzi, jakich sobie udzielała, były tymi właściwymi. Wiedziała jednak, że i tak wszystkiego nie zrozumie, nie pojmie, nie dostrzeże. Teraz wiedziała, że ona mogła zauważyć i objąć ledwie ułamek tego, w czym żyła jej matka, w czym się obracała, jak w dobrze znanym kata. To była jej broń. Broń, do której ręka Sakury nie nawykła. Może... Może kiedyś pozna choćby jej najprostsze postawy. W końcu bushi nie może lekceważyć żadnej broni... a ta jest wyjątkowo ostra - jak mogła sama zauważyć.

Szloch, płacz, zawodzenie - wszystko powoli ucichło. Gniew się wypalił, łzy wylały, oczy wyschły, ręce przestały drżeć. Sakura nie ruszała się z miejsca. Normalnie pewnie klęczałaby przed swoim ołtarzykiem... ale to nie była normalna sytuacja. Działo się coś więcej. Coś, co zmieniało ją od środka i na zewnątrz. Postronny obserwator mógłby porównać obraz zmian do jednej nocy, podczas której z zielonego pędu, rozwija się nie tylko łodyga, liście, ale i też kwiat, aby świt przywitać kolorowymi płatkami. Ten kwiat nie był może tak piękny, nie był tak dostojny, czy harmonijny... ale był dojrzały, a przynajmniej dużo bardziej dojrzały, niż dzień wcześniej, niż kilka godzin wcześniej. Sakura uświadomiła sobie, jak bardzo jest nie na miejscu. Zobaczyła, jak łatwo dała się podejść, jak łatwo straciła nad sobą panowanie. Jak łatwo poniosła klęskę... Bardzo szybko kroczyła drogą wiodącą do porażki. Świadomość tego bardziej bolała, niż siarczysty policzek od matki. Zawiodła. Tym razem zawiodła nie tylko matkę, ale i swoich przodków. Głupotą? Porywczością? A może wszystkim na raz? Zawiodła i wstyd nie chciał dać się odpędzić. W końcu go przełknęła. Przyjęła porażkę. Z ciężkim sercem, ale zamknęła ją w sobie, po czym wchłonęła. Siedząc prosto na środku pokoju wpatrywała się w otwarte okno i to, jak noc przechodzi w świt. Patrzyła na swoją porywczość i gardziła nią. Obiecywała sobie, że nie popełni tego błędu po raz kolejny. Nie da się sprowokować. Nie da się tak łatwo podejść. Teraz dopiero dostrzegała, jak to wyglądało. Cóż by jej z tego przyszło, nawet, gdyby Skorpion przyjął jej wyzwanie? Zabrała daisho, on swojego nawet nie miał, była dzieckiem, on był gościem... Gdyby przegrała, widzieliby w nim wzór litościwego i wybaczającego bushi, jakże wspaniałomyślnie wyrozumiałego. Gdyby wygrała, mówiliby, że zlitował się nad oszalałym z rozpaczy dzieckiem. Przegrała... Wstając ze swojego miejsca, była już przegrana.
Łza nie popłynęła już po zamazanym policzku. Nie podążyła śladami wielu swoich przyjaciółek korytarzami wyrzeźbionymi w rozmazanym makijażu. Bolesne, pełne świadomości porażki westchnienie wypłynęło w szarówkę świtu. Później nie było już żadnej myśli. Nie było żalu, nie było wspomnień, nie było planów. Samotna postać siedziała prosto wpatrując się nieruchomym wzrokiem w otwarte okno.
Gdy tylko pierwsze promienie wydobyły żywe barwy z wiśniowego parapetu w pokoju Sakury, dziewczyna podniosła się. Stanęła prosto, podeszła kilka kroków, aby wejść w smugę światła sączącą się, jeszcze niemrawo, do jej pokoju. Złożyła głęboki pokłon Matce Amaterasu. Podeszła do skrzyni, skąd wydobyła białe kimono. Wzięła je do rąk i wyszła na zewnątrz. Znała dobrze okolicę. Nie potykała się, nie szukała drogi, nie przystawała. Szła jednostajnym, niezbyt spiesznym krokiem w stronę niewielkiego strumyczka, który przepływał niedaleko miejsca, gdzie trenowała. Zbudowana tama i pogłębione dno gwarantowały wystarczającą głębokość, aby mogła się tam zanurzyć, jeśli pochyli się i przyklęknie. Czasami, tak jak teraz, jej drobna sylwetka okazywała się pomocna. O tej porze wszyscy jeszcze spali. Nie było nikogo, do kogo Sakura chciałaby otworzyć usta. Nikogo, na którego chciałaby spoglądać. Doszła nie niepokojona do "rzeczki". Rozwiązała obi, powoli uporała się ze wszystkimi sznurami, podtrzymującymi warstwy jej wystawnego kimona, w którym ucztowała wczorajszego wieczora. Wczorajszy wieczór... Jakże odległy teraz się zdawał.
Dziewczyna zsunęła kimono, najpierw z ramion, aby zaraz potem pozwolić mu opaść na wilgotną, od powstającej rosy, ziemię. Kilka warstw przedniego jedwabiu spiętrzyło się u jej stóp, tworząc wzniesienie, z którego wyszła powoli, stawiając drobne kroki. Jej naga skóra zaraz pokryła się gęsią skórką, owiana porannym wietrzykiem, jednak ciepło wschodzących promieni, jakie przebijały się przez niskie drzewka rosnące wzdłuż strumyczka, ogrzało młodzieńczą cerę, przywracając jej na powrót alabastrową gładkość. Ręce Sakury uniosły się nad głowę, wyciągając po kolei wszystkie spinki i ozdoby z wspaniałego koka. Dziewczyna opuściła je dopiero, gdy wszystkie dodatki i ozdoby wylądowały na kimonie, a jej włosy spłynęły gęstą falą, otulając całą postać, jak płaszczem i końcami sięgając kolan. Dopiero wtedy dziewczyna weszła do wody i stanęła w jej najgłębszym miejscu, aby po chwili zanurzyć się cała w jej niewielkiej toni. Szemrzący strumyczek zakrył czubek jej głowy, zagarniając ze sobą nieśmiało czarne pasma, które wirowały w takt sobie tylko znanej melodii. Ptaki zaczynały swoje poranne trele, gdy po chwili, ociekająca wodą, niewielka, młodzieńcza główka ukazała się nad powierzchnią. Szmaragdowe oczy otworzyły się na świat, ogarniając go nowym spojrzeniem. Ręce sięgnęły jeszcze twarzy, aby pozbyć się resztek makijażu - pozostałości poprzedniego życia. Minęło kilka chwil, nim dziewczyna wyszła z wody. Podeszła do złożonego w niewielką kostkę, białego kimona. Ubrała je na siebie, owijając się obi i zawiązując prosty węzeł. Czerń opadających włosów silnie kontrastowała z jaskrawą bielą tkaniny. Dziewczyna ruszyła z powrotem. Ptaki zaczynały dopiero otwierać swe dzióbki, gdyż daleko jeszcze było do zwyczajowej pory, w której nawet heimini zwykli rozpoczynać dzień. Bosa dziewczyna weszła na balkon razem z czerwonymi promieniami poranka. Jej ślad znaczony był niewielkimi kroplami wody, ociekającymi z gęstych splotów. Skierowała się prosto do pokoju Pani Taeko. Rozsunęła cicho drzwi, nie pukając. Nie powiedziała słowa. Przystanęła zaraz za progiem. Omiotła spojrzeniem pomieszczenie, po czym w ciszy podeszła do swojego daisho. Zabrała je nie wydając ani jednego dźwięku. Spojrzała na uśpioną kobietę i wyszła tak samo cicho, jak weszła. Kobieta nie obudziła się. Kilka kropel wody szybko wsiąkło w suche maty tatami, nie pozostawiając żadnego śladu czyjejś bytności. Młoda dziewczyna przeszła do drugiego pokoju. Odstawiła daisho na stojak. Uklękła przed małym ołtarzykiem, w jaki obrósł stojak ze swoją zawartością i oddała pokłon zgromadzonym świętościom. W promieniach budzącego się dnia zapaliła cedrowe kadzidełka...
- Właśnie takie najbardziej lubiłeś... - powiedziała dziwnie cicho, jakby była jedyną osobą na świecie, a jednocześnie, jakby rozmawiała z kimś, kto siedzi obok.
Trudno dokładnie określić, co się później stało. Kilka chwil modlitwy. Wyszeptane przyrzeczenia, których nikt, poza chyba adresatami i przysięgającą, nie słyszał, potwierdzone uroczystym
- Przysięgam.
Błysk tanto wyciąganego z saya. Świst zbieranych w garść, gęstych, srebrzących się iskrami rozbłysków promieni w kroplach wody, mokrych włosów. Cichy dźwięk spadających splotów i sporych puklów uderzających o tatami przed ołtarzem. Szelest zsuwanego z ramion, miękkiego kimona. Twarda pewność dwuczęściowego stroju, wkładanego na gołe ciało. Odgłos sznurowanych sandałów. Nieodwołalny chrzęst podnoszonej katany. Cichy szelest wsuwanej broni za obi. Obraz drobnej postaci podnoszącej się z klęczek, sięgającej po słomiany kapelusz z długą, szarą, jedwabną zasłoną, o wiele za duży na tak mała osobę. Na tyle duży, że zasłaniał połowę twarzy, razem z woalką, odgradzając właścicielkę od świata półprzezroczystą, z zewnątrz, zasłoną. Nim kadzidełka dopaliły się do końca, sprzed ołtarza zniknęły drewniane ofuda, a bransoletka z bursztynów wylądowała na przegubie drobnej dłoni. Wszystko, co naprawdę cenne, zostało zabrane.
Delikatny szelest zasuwanych drzwi. Ciche stąpanie po wypolerowanych deskach posadzki. Poranny, rześki dzień, powitał młodą, drobną postać wychodzącą z domu.
Nim jednak ta postać dotknęła stopą ziemi, podeszła do niej, równie milcząca, ale wyraźnie zapłakana kobieta. Bez słowa wręczyła młodej dziewczynie zawiniątko, po czym cofnęła się kilka kroków i zanurzyła w objęciach brata, w których tłumiła swój płacz. Młody mężczyzna również miał oczy wilgotne od łez. Musiał się jednak zająć siostrą. Musiał być twardszy, dać jej pociechę, wesprzeć... choć jemu też było ciężko patrzeć teraz na córkę swojego pana i to, co się działo wokół. Nie był sam. W ciszy, za nimi, stało jeszcze kilka osób. Nikt się jednak nie odezwał. Cichy szloch, tłumiony płacz, niósł się po najbliższej okolicy. Dziewczyna przewiązała zawiniątko przez plecy, popatrzyła na znajome twarze, uśmiechem przekazała im odrobinę swojej nadziei i otuchy. Skinęła głową. Zgięli się w pełnych szacunku ukłonach. Odwróciła się i postąpiła krok naprzód, rozpoczynając swoje nowe życie. Kobiecy głos uderzył w rzewny płacz. Sakura nie obejrzała się wstecz.
 

Ostatnio edytowane przez Sakura : 07-04-2009 o 21:59. Powód: poprawki kosmetyczne
Sakura jest offline