Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-03-2009, 07:04   #221
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Dwa ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Bayushi.

Mężczyzna wysłuchał nie przerywając, zaś Keiko raz jeszcze pod tym spojrzeniem przypomniała sobie ojca. Obaj mężczyźni doskonale potrafili słuchać, skupiając całą uwagę na mówiącym. Kiedy kobieta skończyła, gunso pokiwał głową, po czym nachylił się nad pergaminem i zerknął na naniesioną nań przez Eichiego wiadomość.

Przywołany przez sierżanta sokół był urodziwym stworzeniem. Brązowe pierze, dzikie i nieugięte spojrzenie, haczykowaty dziób, który mógłby połamać kości lub wyrwać oko. Ptak z obojętnością zniósł przywiązanie miniaturki tubusu z liścikiem, by po chwili ze skwirem wzbić się w powietrze.

Na pustym niebie
Jasny jest
lot sokoła


cicho wymruczał gunso, patrząc w ślad za ptakiem. Następnie przeniósł wzrok na dziewczynę i rzekł:

- Pani, nasza robota tu skończona. Posłałem ptaka z wiadomością o całej sprawie na posterunek graniczny i do Shiro Matsu, informując o ranie posła tego, który zwie się Małą Osą. Jeśli jest Ci to miłe, oferuję towarzystwo swoje i swoich ludzi w dalszej Twej drodze, przynajmniej do granicy prowincji. Przyznam, że ja z chęcią powitam Twoje towarzystwo. Wiele się mówi o nowym małym klanie jaki osiedlił się na zachód od Beiden Roka i jego nienawiści do mego klanu. Wiele też słyszy się o jego przywódcy... choć przyznam, pierwszaś z wszystkich, co o nim mówią, która dodaje sama po jego imieniu. I dlatego tym bardziej ciekawym Twojej opowieści.

Przeprosiwszy na moment, dowódca wydał szereg rozkazów, nakazując ludziom wbicie tablicy i wymarsz. Keiko wspomniała chwilę, kiedy natknęła się na taką tablicę po raz pierwszy. Jej ojciec rzekł jej wtedy:

- Jeśli widzisz trupy wiszące na drzewie, możesz poczuć się niespokojnie. Jeśli jednak jest przy nich jaka tablica, odczytaj, a dowiesz się z czyjego rozkazu i za co zginęli. Zważ, córko, że nie mówię iż prawomocnie. Ale przynajmniej z pozorem prawa, a co to oznacza, zapewne tłumaczył Ci Raishin.

Niestety, tablicę zasłaniał wbijający, zatem póki co o odczytaniu nie było mowy.

Jej rozmówca odwrócił się do niej i kontynuował:

- Z Shiro Matsu posłani zostaną gońcy, dzięki temu nawet jeśli Jednorożce pojadą inną drogą, i tak winniśmy się czego o nich dowiedzieć. Ale wątpię, by Rin znalazł mnie wcześniej, jak jutro rano.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 04-03-2009, 00:07   #222
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Seirei Mura, dom Doji Taeko, prowincja Wadashi, blisko prowincji Sumiga, terytorium Klanu Żurawia; 23 dzień miesiąca Shiby; lato, rok 1112, późny wieczór.

Sakura była zszokowana. To, co stało się na przyjęciu... Nie, nie mogła o tym spokojnie myśleć. Ciężko jej było w ogóle myśleć. Siedziała na środku swojego pokoju z zamkniętymi oczyma i starała się nie rozsypać się na kawałki. Coś rozrywało ją od środka. Coś w jej wnętrzu wyło opętańczo jak rozwścieczona, ranna bestia. Żar palił od środka jej młode ciało, jakby była ledwie suchym liściem rzuconym w wir huczących płomieni. Gigantyczne gongi wybijały szaleńczą melodię w jej głowie, rozsadzając ją od wewnątrz. Nie, nie mogła o tym myśleć...
A mimo to, przed jej zamknięte oczy wciąż spływały obrazy z przyjęcia. Twarz Skorpiona, przedstawionego wcześniej jako Shosuro Arata, widok smukłej dłoni przesuwającej się w zwolnionym tempie przed jej oczami, matka stająca pomiędzy nią, a tym plugastwem... Przeciwko niej...
"Dlaczego?!... Dlaczego stanęła przeciwko mnie!?... Dlaczego pozwoliła, aby ten gad powtarzał w jej domu takie oszczerstwa na ojca?!? Dlaczego powstrzymała... dlaczego?!?"
W jej młodzieńczym, ledwie dojrzewającym, umyśle kotłowały się pytania, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Próbowała zrozumieć... ale nie potrafiła. Wciąż wracało, uporczywe, jedno jedyne pytanie: Dlaczego?
Dziewczyna starała się prześledzić całe przyjęcie od początku, po kolei, przez najmniejsze epizody, analizując wszystko, co tylko potrafiła dostrzec. Przypominała sobie, kto z kim rozmawiał, o czym, wracała myślami do strzępków rozmów, jakie dosłyszała, wspominała miłą atmosferę, jaka stopniowo wkraczała na przyjęcie... To musiała przyznać - jej matka potrafiła sprawić, aby ludzie w jej otoczeniu czuli się szczęśliwi. Nawet ona zaczynała się odprężać i dobrze bawić, słuchając zabawnych anegdot i ciekawych rozmów, jakie rozbrzmiewały wokoło...
Tym bardziej nie mogła pojąć - dlaczego? Jedna z rozmów, prowadzona przez Skorpiona, w mgnieniu oka przeszła na jej ojca. W pierwszej chwili nawet tego nie zauważyła, ale teraz... To było wręcz niepojęte. Sakura nie uwierzyłaby, gdyby jej ktoś wcześniej powiedział, że tak się da, ale teraz nie mogła zaprzeczyć. Da się. Da się sprawić, aby zwyczajna rozmowa, dotycząca ostatnich występów jakiejś grupy aktorów Kakita, odbywających się w sąsiedniej posiadłości, w przeciągu dosłownie trzech zdań przeszła na opisywane wydarzenia.
"Przecież to niedorzeczne!" - burzyło się całe rozumowanie dziewczyny. Sama jednak musiała przyznać - niedorzeczne, czy nie, ale było faktem, z którym nie można się spierać. Trudne do uwierzenia, jeszcze trudniejsze do zaakceptowania, ale prawdziwe. Kolejna lekcja, jaką dziewczyna musiała sobie przyswoić o wiele za wcześnie. Kolejna broń, której ostrości doświadczyła na własnej skórze. Broń... Powoli zaczęło wracać myślenie. Słowa, gesty, czyny, uprzejmość... a są silniejsze niż miecz. Przynajmniej tu, przynajmniej teraz. Wrócił obraz Pani Taeko. Pięknej, promieniejącej ciepłem, blaskiem, przy której chciało się być, której chciało się słuchać, delikatnej, zwiewnej jak poranna mgiełka, sączącej do serca otuchę i radość. Obraz Doji Taeko takiej, jaka była na przyjęciach, obraz jaki ukazywała wszystkim tym, których chciała mieć po swojej stronie. Wcześniej Sakura określała to wszystko, jako jej sposób na życie, jako jej zabawę, beztroskę... Teraz zaczęła powoli, bardzo powoli przypominać sobie szczegóły, które wcześniej bagatelizowała. Gesty, słowa, uśmiechy... Takie same zachowania, tyle, że z większym wdziękiem, jakie czynił Skorpion na początku przyjęcia...
Poniewczasie Sakura uświadomiła sobie, że wpadła w coś, czego ona nie rozumiała, ale co było jasne, przynajmniej dla tej dwójki dorosłych - Skorpiona i jej matki. To nie mógł być przypadek - aż tak naiwna to ona nie była. To potrafiła sama zauważyć. Nagle wróciło też wspomnienie kilku chwil przed przyjęciem, gdy wróciła do domu. Ale to nie mógł być Skorpion. Matka wyraźnie mówiła do niego Kakita... I powołała się na wieloletnią przyjaźń... Wieloletnia przyjaźń... Pani Taeko nie utrzymywała kontaktów ani z rodziną, ani z wcześniejszymi znajomymi sprzed ślubu. Nie zawierała też przyjaźni na ziemiach Feniksa. Nie miała przyjaciół, a zwłaszcza wieloletnich... Poza jednym. Panem Kakita Hatamai. Tym Kakita Hatamai, o którym opowiadał kiedyś jej brat. Tym Kakita, którego podejrzewał o romans z ich matką... Którego znała od wielu, wielu lat... Który darzył ją przyjaźnią i obdarowywał coraz to nowymi prezentami... Zupełnie jak jej ojciec... Shiba Haetsu Eigen też obdarzał swoją żonę prezentami. Słowik, Cztery Skarby - najpiękniejsze, jakie Sakura kiedykolwiek widziała, wonne kadzidła, Wachlarze, Jedwabne kimona z najbardziej misternymi haftami, łaźnia, nawet konie!
"Prezenty... O czym to mówiła ostatnio Mae? Jedwabne kimono? A wcześniej wachlarz i słowik? Podobnie... Jeśli nie tak samo. Skoro podobnie... Co zrobiłby ojciec dla matki? Prawie wszystko. Co może zrobić Kakita Hatamai dla Pani Taeko? Czy też prawie wszystko? Jak bardzo jest w tym podobny do ojca? Ojciec... Hatamai... Jak zachowałby się ojciec, gdyby był na jego miejscu? Nadal zasypywałby matkę prezentami. Próbowałby dowieść jej swojej odwagi, zasłużyć na nią, przypodobać się, być blisko niej." Padały odpowiedzi, na zadawane w myślach pytania.
"To nie ma sensu!" - w końcu przychodziła konkluzja. Co ma Skorpion do tego wszystkiego? Gdyby te wszystkie kłamstwa szerzył Hatamai, można by było go jeszcze zrozumieć. Zakochany - bo inaczej się tego określić nie dało, zdesperowany,... pozbawiony szacunku dla swojej obsesyjnej miłości. Tak, teraz dziewczyna zaczynała sobie powoli wszystko układać. To musiała być wielka choroba. Obsesja. Inaczej nie poważyłby się wejść do pokoju kobiety, która nie była jego żoną i to przez balkon. Kobiety mu wyraźnie nieprzychylnej... przynajmniej w tamtym momencie. Ale co do tego ma Skorpion?!? Układanka znów się rozsypywała. Gdyby na miejscu Skorpiona był Kakita, można by to było jakoś połączyć. Żałosne zachowanie, bo żałosne, ale jeszcze jako tako zrozumiałe... ale Skorpion?
"Czym Shiba Haetsu Eigen mógł zawinić temu pełzakowi? Dlaczego w ogóle się nim interesował? Co mógł z tego mieć?" - padały kolejne pytania, na które nie było odpowiedzi.
A noc rozpościerała swoje skrzydła nad cichą już wioską.
"Wróć. Jeszcze raz. Załóżmy, że to Kakita był na miejscu Skorpiona. Co mógłby zyskać? Co mógłby stracić? Zyska... Może uda mu się oczernić ojca... Mało prawdopodobne. Zbyt widoczne jest jego zainteresowanie matką. Od razu wszyscy powiedzieliby, że jest opętany i zazdrość zaćmiła mu rozum. No dobrze, nawet, jeśli nie wszyscy, to wystarczająco wielu, aby zepsuć mu reputację. No i wszyscy poznaliby jego słabość... Pani Taeko." - kontynuowała rozważania. Do tego nie wiadomo, jakby zareagowała sama gospodyni. Tego nawet jej własna córka nie potrafiła przewidzieć.
To bez sensu. Dlaczego ktoś miałby oczerniać bushi, który oddał życie w tak szlachetny sposób. I to jawnymi kłamstwami, które bardzo łatwo zdemaskować...
"Bardzo łatwo dla kogoś, kogo słowo się liczy. Dla kogoś, kto nie ma praktycznie prawa głosu, jest to prawie niemożliwym..."
Kolejna prawda, która dotarła do Sakury w tą rozgwieżdżoną noc. Wygląda jak dziecko, w oczach świata jest dzieckiem... dzieckiem, na dodatek, niedojrzałym, wyglądającym jeszcze młodziej, niż w rzeczywistości. A kto by się przejmował dwunastolatką?!?

"Ojcze... Tak mi ciężko. Proszę, pomóż mi przez to przejść." - modliła się córka zawsze lojalnego Shiby.
"Dziadku, proszę, pomóż mi wytrwać. Nie pozwól mi się poddać" - błagało swoich przodków zagubione dziecko. Dziecko, które wkraczało samotnie na drogę wojowników. Dziecko, które stanęło naprzeciw dylematom, pod którymi niejeden doświadczony bushi ugiął by się do ziemi. Dziecko, które nie miało do kogo się zwrócić, kogo zapytać, w kim szukać pociechy i oparcia. Dziecko, które płakało rzewnymi łzami, w którego jęku słychać było rozpacz bezsilności, sączącą się w księżycową, cichą noc. Noc piękną, pełną gwiazd, w której Ojciec Onnotangu ledwie zaznaczał swoją obecność mrugnięciem powieki. Noc, w której każdy dźwięk niósł się daleko i wyraźnie. Noc pełną dźwięków, dobiegających przynajmniej z jednej komnaty do późna... a później idealnie cichą.

Sakura nie czuła mijającego czasu. Nie potrafiła oczyścić myśli. Nawet nie próbowała. Chciała zrozumieć. Myślała, analizowała, szukała przyczyn, skutków i odpowiedzi. Zestawiała, przewidywała, co mogłoby się zdarzyć, gdyby jakiś szczegół zamienić. Trwała tak wiele godzin, dojrzewając bardzo szybko. Z godziny na godzinę pozbawiając się dziecięcych złudzeń. Nie wiedziała, czy odpowiedzi, jakich sobie udzielała, były tymi właściwymi. Wiedziała jednak, że i tak wszystkiego nie zrozumie, nie pojmie, nie dostrzeże. Teraz wiedziała, że ona mogła zauważyć i objąć ledwie ułamek tego, w czym żyła jej matka, w czym się obracała, jak w dobrze znanym kata. To była jej broń. Broń, do której ręka Sakury nie nawykła. Może... Może kiedyś pozna choćby jej najprostsze postawy. W końcu bushi nie może lekceważyć żadnej broni... a ta jest wyjątkowo ostra - jak mogła sama zauważyć.

Szloch, płacz, zawodzenie - wszystko powoli ucichło. Gniew się wypalił, łzy wylały, oczy wyschły, ręce przestały drżeć. Sakura nie ruszała się z miejsca. Normalnie pewnie klęczałaby przed swoim ołtarzykiem... ale to nie była normalna sytuacja. Działo się coś więcej. Coś, co zmieniało ją od środka i na zewnątrz. Postronny obserwator mógłby porównać obraz zmian do jednej nocy, podczas której z zielonego pędu, rozwija się nie tylko łodyga, liście, ale i też kwiat, aby świt przywitać kolorowymi płatkami. Ten kwiat nie był może tak piękny, nie był tak dostojny, czy harmonijny... ale był dojrzały, a przynajmniej dużo bardziej dojrzały, niż dzień wcześniej, niż kilka godzin wcześniej. Sakura uświadomiła sobie, jak bardzo jest nie na miejscu. Zobaczyła, jak łatwo dała się podejść, jak łatwo straciła nad sobą panowanie. Jak łatwo poniosła klęskę... Bardzo szybko kroczyła drogą wiodącą do porażki. Świadomość tego bardziej bolała, niż siarczysty policzek od matki. Zawiodła. Tym razem zawiodła nie tylko matkę, ale i swoich przodków. Głupotą? Porywczością? A może wszystkim na raz? Zawiodła i wstyd nie chciał dać się odpędzić. W końcu go przełknęła. Przyjęła porażkę. Z ciężkim sercem, ale zamknęła ją w sobie, po czym wchłonęła. Siedząc prosto na środku pokoju wpatrywała się w otwarte okno i to, jak noc przechodzi w świt. Patrzyła na swoją porywczość i gardziła nią. Obiecywała sobie, że nie popełni tego błędu po raz kolejny. Nie da się sprowokować. Nie da się tak łatwo podejść. Teraz dopiero dostrzegała, jak to wyglądało. Cóż by jej z tego przyszło, nawet, gdyby Skorpion przyjął jej wyzwanie? Zabrała daisho, on swojego nawet nie miał, była dzieckiem, on był gościem... Gdyby przegrała, widzieliby w nim wzór litościwego i wybaczającego bushi, jakże wspaniałomyślnie wyrozumiałego. Gdyby wygrała, mówiliby, że zlitował się nad oszalałym z rozpaczy dzieckiem. Przegrała... Wstając ze swojego miejsca, była już przegrana.
Łza nie popłynęła już po zamazanym policzku. Nie podążyła śladami wielu swoich przyjaciółek korytarzami wyrzeźbionymi w rozmazanym makijażu. Bolesne, pełne świadomości porażki westchnienie wypłynęło w szarówkę świtu. Później nie było już żadnej myśli. Nie było żalu, nie było wspomnień, nie było planów. Samotna postać siedziała prosto wpatrując się nieruchomym wzrokiem w otwarte okno.
Gdy tylko pierwsze promienie wydobyły żywe barwy z wiśniowego parapetu w pokoju Sakury, dziewczyna podniosła się. Stanęła prosto, podeszła kilka kroków, aby wejść w smugę światła sączącą się, jeszcze niemrawo, do jej pokoju. Złożyła głęboki pokłon Matce Amaterasu. Podeszła do skrzyni, skąd wydobyła białe kimono. Wzięła je do rąk i wyszła na zewnątrz. Znała dobrze okolicę. Nie potykała się, nie szukała drogi, nie przystawała. Szła jednostajnym, niezbyt spiesznym krokiem w stronę niewielkiego strumyczka, który przepływał niedaleko miejsca, gdzie trenowała. Zbudowana tama i pogłębione dno gwarantowały wystarczającą głębokość, aby mogła się tam zanurzyć, jeśli pochyli się i przyklęknie. Czasami, tak jak teraz, jej drobna sylwetka okazywała się pomocna. O tej porze wszyscy jeszcze spali. Nie było nikogo, do kogo Sakura chciałaby otworzyć usta. Nikogo, na którego chciałaby spoglądać. Doszła nie niepokojona do "rzeczki". Rozwiązała obi, powoli uporała się ze wszystkimi sznurami, podtrzymującymi warstwy jej wystawnego kimona, w którym ucztowała wczorajszego wieczora. Wczorajszy wieczór... Jakże odległy teraz się zdawał.
Dziewczyna zsunęła kimono, najpierw z ramion, aby zaraz potem pozwolić mu opaść na wilgotną, od powstającej rosy, ziemię. Kilka warstw przedniego jedwabiu spiętrzyło się u jej stóp, tworząc wzniesienie, z którego wyszła powoli, stawiając drobne kroki. Jej naga skóra zaraz pokryła się gęsią skórką, owiana porannym wietrzykiem, jednak ciepło wschodzących promieni, jakie przebijały się przez niskie drzewka rosnące wzdłuż strumyczka, ogrzało młodzieńczą cerę, przywracając jej na powrót alabastrową gładkość. Ręce Sakury uniosły się nad głowę, wyciągając po kolei wszystkie spinki i ozdoby z wspaniałego koka. Dziewczyna opuściła je dopiero, gdy wszystkie dodatki i ozdoby wylądowały na kimonie, a jej włosy spłynęły gęstą falą, otulając całą postać, jak płaszczem i końcami sięgając kolan. Dopiero wtedy dziewczyna weszła do wody i stanęła w jej najgłębszym miejscu, aby po chwili zanurzyć się cała w jej niewielkiej toni. Szemrzący strumyczek zakrył czubek jej głowy, zagarniając ze sobą nieśmiało czarne pasma, które wirowały w takt sobie tylko znanej melodii. Ptaki zaczynały swoje poranne trele, gdy po chwili, ociekająca wodą, niewielka, młodzieńcza główka ukazała się nad powierzchnią. Szmaragdowe oczy otworzyły się na świat, ogarniając go nowym spojrzeniem. Ręce sięgnęły jeszcze twarzy, aby pozbyć się resztek makijażu - pozostałości poprzedniego życia. Minęło kilka chwil, nim dziewczyna wyszła z wody. Podeszła do złożonego w niewielką kostkę, białego kimona. Ubrała je na siebie, owijając się obi i zawiązując prosty węzeł. Czerń opadających włosów silnie kontrastowała z jaskrawą bielą tkaniny. Dziewczyna ruszyła z powrotem. Ptaki zaczynały dopiero otwierać swe dzióbki, gdyż daleko jeszcze było do zwyczajowej pory, w której nawet heimini zwykli rozpoczynać dzień. Bosa dziewczyna weszła na balkon razem z czerwonymi promieniami poranka. Jej ślad znaczony był niewielkimi kroplami wody, ociekającymi z gęstych splotów. Skierowała się prosto do pokoju Pani Taeko. Rozsunęła cicho drzwi, nie pukając. Nie powiedziała słowa. Przystanęła zaraz za progiem. Omiotła spojrzeniem pomieszczenie, po czym w ciszy podeszła do swojego daisho. Zabrała je nie wydając ani jednego dźwięku. Spojrzała na uśpioną kobietę i wyszła tak samo cicho, jak weszła. Kobieta nie obudziła się. Kilka kropel wody szybko wsiąkło w suche maty tatami, nie pozostawiając żadnego śladu czyjejś bytności. Młoda dziewczyna przeszła do drugiego pokoju. Odstawiła daisho na stojak. Uklękła przed małym ołtarzykiem, w jaki obrósł stojak ze swoją zawartością i oddała pokłon zgromadzonym świętościom. W promieniach budzącego się dnia zapaliła cedrowe kadzidełka...
- Właśnie takie najbardziej lubiłeś... - powiedziała dziwnie cicho, jakby była jedyną osobą na świecie, a jednocześnie, jakby rozmawiała z kimś, kto siedzi obok.
Trudno dokładnie określić, co się później stało. Kilka chwil modlitwy. Wyszeptane przyrzeczenia, których nikt, poza chyba adresatami i przysięgającą, nie słyszał, potwierdzone uroczystym
- Przysięgam.
Błysk tanto wyciąganego z saya. Świst zbieranych w garść, gęstych, srebrzących się iskrami rozbłysków promieni w kroplach wody, mokrych włosów. Cichy dźwięk spadających splotów i sporych puklów uderzających o tatami przed ołtarzem. Szelest zsuwanego z ramion, miękkiego kimona. Twarda pewność dwuczęściowego stroju, wkładanego na gołe ciało. Odgłos sznurowanych sandałów. Nieodwołalny chrzęst podnoszonej katany. Cichy szelest wsuwanej broni za obi. Obraz drobnej postaci podnoszącej się z klęczek, sięgającej po słomiany kapelusz z długą, szarą, jedwabną zasłoną, o wiele za duży na tak mała osobę. Na tyle duży, że zasłaniał połowę twarzy, razem z woalką, odgradzając właścicielkę od świata półprzezroczystą, z zewnątrz, zasłoną. Nim kadzidełka dopaliły się do końca, sprzed ołtarza zniknęły drewniane ofuda, a bransoletka z bursztynów wylądowała na przegubie drobnej dłoni. Wszystko, co naprawdę cenne, zostało zabrane.
Delikatny szelest zasuwanych drzwi. Ciche stąpanie po wypolerowanych deskach posadzki. Poranny, rześki dzień, powitał młodą, drobną postać wychodzącą z domu.
Nim jednak ta postać dotknęła stopą ziemi, podeszła do niej, równie milcząca, ale wyraźnie zapłakana kobieta. Bez słowa wręczyła młodej dziewczynie zawiniątko, po czym cofnęła się kilka kroków i zanurzyła w objęciach brata, w których tłumiła swój płacz. Młody mężczyzna również miał oczy wilgotne od łez. Musiał się jednak zająć siostrą. Musiał być twardszy, dać jej pociechę, wesprzeć... choć jemu też było ciężko patrzeć teraz na córkę swojego pana i to, co się działo wokół. Nie był sam. W ciszy, za nimi, stało jeszcze kilka osób. Nikt się jednak nie odezwał. Cichy szloch, tłumiony płacz, niósł się po najbliższej okolicy. Dziewczyna przewiązała zawiniątko przez plecy, popatrzyła na znajome twarze, uśmiechem przekazała im odrobinę swojej nadziei i otuchy. Skinęła głową. Zgięli się w pełnych szacunku ukłonach. Odwróciła się i postąpiła krok naprzód, rozpoczynając swoje nowe życie. Kobiecy głos uderzył w rzewny płacz. Sakura nie obejrzała się wstecz.
 

Ostatnio edytowane przez Sakura : 07-04-2009 o 21:59. Powód: poprawki kosmetyczne
Sakura jest offline  
Stary 19-03-2009, 01:15   #223
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Wyścig nie był równy, ale też oczywiście, nie mógł być.

Jednorożce były świetnymi jeźdźcami, zaś ich potężne konie, zwierzęta sprowadzone zza Płonących Piasków przewyższały - jak o prędkość idzie - wszystkie inne chodzące po ziemi stworzenia z Królestwa Zwierząt.

Rin, sokół brązowookiego gunso, nie chodził po ziemi... jeśli nie musiał. Nim Jednorożce, przy całym ich szaleńczym wprost, z wiatrem idącym w zawody tempie, oddaliły się o pięć ri od miejsca, w którym jego pan pozwolił mu na lot, Rin szybował już nad ziemiami pana Matsu Yojo, człowieka którego Matsu Tsuko stłamsiła i podporządkowała sobie całkowicie już dawno temu, słusznie uznając, że prowincja Kaitomo musi być zarządzana silnie i sprawnie... a co najważniejsze, agresywnie. Była to w końcu prowincja granicząca z ziemiami Kakita, zarządzanymi przez słabego Yoshi, który w imię rzekomej klątwy odrzucił miecze, wybierając drogę dyplomaty.

Dla Matsu Tsuko, urodzonej wojowniczki, kobiety która pierwszego wroga zabiła będąc dzieckiem co nie widziało nawet dziesięciu zim, był to gest wydumany i odrealniony.

Dla licznych Daidoji, ten czyn oznaczał krótszy sen, zwiększoną ilość patroli oraz rzadszy pobyt w domu. Zaś pierwszy ich rodu często opuszczał mury Kosaten Shiro by wizytować prowincje pana Yoshi... zresztą za jego błogosławieństwem. Kakita Yoshi zbyt często bywał w Mieście Cesarza, by móc dobrze zajmować się swoją prowincją.

Szlaki prowincji Sasaryu wiodły przeważnie na południe, ku granicom Lwa i Skorpiona. Tam też wiodła droga obu Jednorożców, które z determinacją dalej gnały niczym sami Czterej Strażnicy*.

Szlaki prowincji Kaitomo wiodły głównie ku dwu największym ośrodkom sił Lwa w tym regionie. Jednym było zdobyte na Żurawiach Shiro no Yojin, w którym rezydował pan Yojo. Drugim, zamek jego władczyni, leżący w prowincji Ibe Zamek Ostatniego Tchnienia, najdumniejsza i najpotężniejsza twierdza rodu Matsu.

Do niej kierował się Rin, ignorując szlaki, granice, władców... wszystko niemal, poza otrzymanym rozkazem i wiatrem.


Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Zmieniało się miejsce, okoliczności, zmieniali się nauczyciele i zagrożenia. Ale czujność wpojona na ziemiach tych, co podążyli za kami Bayushi przydawała się wszędzie, także w najbardziej chyba górzystym regionie całego Rokuganu - w prowincji Yamatsuke.

Już wkraczając do kuźni Kyoko podskórnie czuła, że coś jest nie tak. Dziewczyna stąpała cicho, spokojnie, a jedna dłoń mimowolnie nawet przykurczyła się, jakby próbując zawczasu ułożyć się tak, by móc dobrze poczuć uspokajający kształt ostrzy, które oznaczały i wymuszały status, czasem nie tylko obecnością.

Wystarczyło omieść wzrokiem kuźnię, by wiedzieć, że jest ona opuszczona.

Wystarczyło spojrzeć na palenisko, by zobaczyć, że używano go jeszcze dzisiaj.

Odruchem było zastyc w miejscu, rozglądnąć się, położyć dłoń na rękojeści.

Każdy taki odruch wywołałby dezaprobatę Katsumata-sensei. Wszystkie razem gwarantowałyby karę.

- Zdradzasz, że wiesz. Może to nic, ale jeśli ktoś zastawił tu pułapkę, tracisz najlepszą z przewag. Zaskoczenie.



Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.


Podróż upływała na rozmowie. Na różne tematy. Jedzenia, geografii, obyczajów, dobrych rad, kobiet, pięknych bądź nie, miejsc, znanych bądź po prostu dalekich i przez to ciekawych. Zdarzały się okazjonalne ostrzejsze wymiany zdań lub tarcia, lecz te zdarzały się także na Murze.

Upływała też wcale nie samotnie. Paręnaście ri od Muru ziemia zazieleniła się, pojawiły się pola uprawne, a na nich często od wczesnego ranka uwijali się chłopi, orząc w pocie czoła ziemię, która często jeszcze nie odpoczęła i nie odmarzła po zimie. Choć tu, tak blisko Kaiu Kabe, pola były naprawdę rzadkie, a droga - nie licząc wojska - pusta.

Tak daleko na północy Rokuganu, blisko gór, noce były wciąż nadzwyczaj zimne, a wieczory i poranki - chłodne. Dni mijały dość jednostajnie, przynajmniej te pierwsze: droga była raczej pusta, jeśli nie liczyć codziennie spotykanych patroli, ziemia była monotonna, pagórkowata, bez drzew. Odległość odmierzały okazjonalne kapliczki, nagrobki i słupy przydrożne, stojące co pięć ri. Trakt był solidny, zatem nawet brak umiejętności jeździeckich nie stanowił wielkiego problemu... choć i tak spowalniał.

Fukurou udawało się dotąd odganiać pełne niepokoju i ponurych wizji myśli wywołane tym, jaki dystans dzieli go od Michiko, choć jego codzienne medytacje stały się przez to znacznie trudniejsze. Osiągnięcie skupienia czy spokoju, kiedy nic się nie dzieje wokół, a umysł miast wynajdować sobie zajęcia, powinien się wyłączać, przestało przychodzić naturalnie.

Im dłużej trwała podróż, tym więcej Smok przypominał sobie o Michiko. Jak na przykład ich pierwsze spotkanie, lub jak uroczym wydała mu się jej troska o przechodzącą właśnie gempukku siostrę. Jak lekko przychodziło jej pisanie listów i jak każdy z nich potrafił wywołać uśmiech na jego twarzy. Jak opisywała perypetie swej siostry w Kaeru Toshi i jak nalegała na jego ponowne odwiedziny w Shiro no Ashinagabachi. Im więcej zaś o niej pamiętał, tym bardziej czuł, że obecne tempo nie pomaga jej.


Akito zmagał się z własnymi demonami. Praca kuriera nie okazała się tak prosta, jak by się zdawało, zaś waga misji była dostatecznie duża, by mieć koszmary tylko z tej racji. Krab jednak dwa razy przyłapał się na tym, że podczas czyszczenia broni bardzo uważnie szuka czarnych plamek w obręczach Asahina pieczętujących to, co każdej nocy wyrywało się na wolność w jego snach. Póki co, Krabowi udawało się spać tak, by nikt inny się nie zorientował, a w skrytości ducha potomek Ogitamaru liczył na to, że im większy dystans znajdzie się między nim i ziemiami Cienia, tym więcej będzie miał spokoju. Przeczuwał, że sny, które ma teraz, są ledwie przedsmakiem dopiero poznającego go stworzenia z Jigoku rodem, które z uporem wywołującym ciarki na plecach potężnego woja natarczywie nazywało go bratem.

Trochę martwiło też Kraba, że zaniedbał wierzchowca pana Kakity. Rumak bowiem zachowywał się daleko bardziej spokojnie niż koń samego Akito, co sprawiło, że ten poświęcał mu zdecydowanie mniej czasu. Daisha zmarłych, ich zbroje jak i urny z prochami spoczywały na największym z wszystkich ich zwierząt, specjalnie zapakowane, by nie dało się ich pomylić. Przy tak narowistym wierzchowcu jak Kaze-no-Musko wojownik obawiał się, co zrobiłby, jeśliby któraś z urn nie dajcie Fortuny rozbiła się na drodze. Na samą myśl Krab miał ochotę się wzdrygać, dlatego też Krab był całkiem kontent, że to nie Syn Wiatru dźwiga rzeczy zmarłych.


Najciekawiej droga układała się Manjiemu, który zresztą starał się jak mógł by podróż upływała w atmosferze prawdziwie przyjemnej. Tak Akito, jak i Fukurou nieraz łapali się na tym, że pogawędki, rozpoczynane przez Skorpiona umożliwiały im pomyślenie nad innymi sprawami niż te, które ich trapiły, co było prawdziwie miłą i odprężającą odmianą. Nie bez znaczenia też było, iż uczyło to całą trójkę tego, jak pozostali patrzą na te same, zda się znane wszystkim sprawy.

To Skorpion też pierwszy wypatrzył chłopów na polach, on pierwszy dostrzegł w dali cienką, zieloną linię, która - po pewnej dyskusji między podróżnikami - uznana została za Shinomen Mori - kiedy Akito trzeźwo przypomniał, że pomimo dystansu dzielącego ich trójkę od największego lasu w Cesarstwie, teren nieustannie opada, gdyż teraz schodzą z gór ku równinom, czyli to faktycznie może być Las Stu Śmierci.

Czwartego dnia jego słowa znalazły potwierdzenie. Od rana bowiem zmieniła się okolica i na szlaku pojawili się inni podróżujący - okazjonalnie przejechał chłop wozem, przeszedł kto z plecakiem wypełnionym wiązkami chrustu czy trawy, szli chłopi na pola, które teraz poczęły się pojawiać coraz częściej, trochę też się ociepliło - choć nie na tyle, by odstawić trawiaste peleryny, płaszcze, lub nocą nie otulać się kocem.

* bóstwa wiatru
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 19-03-2009 o 21:04. Powód: poprawka paragrafu
Tammo jest offline  
Stary 22-03-2009, 14:25   #224
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.


Akito dopiero zaczynał rozumieć jaki ciężar nałożono na jego barki. Ciężko było kontemplować podróż i spokojnie cieszyć się towarzystwem przyjaciół, gdy u boku znajdował się podstępny wąż próbujący namieszać samurajowi w głowie. Już sama myśl, że może on tworzyć lub wpływać na sny Akito napawała go obrzydzeniem, aż zbierało mu się na wymioty. Nie chciał o tym myśleć, starał się nie myśleć, bo każda myśl która wiązała się z demonem w mieczu jeszcze bardziej go pognębiała. Nie potrafił doszukać się żadnych dobrych stron tej broni, choć i to nie było pełną prawdą. Akito potrafił docenić jej wartość bojową, możliwości użycia jej w skutecznej walce ze stworami z Krain Cienia. Akito był Krabem i czy tego chciał czy nie walory broni mogły być bardzo pomocne…ale za jaką cenę?

Jak mam czerpać z mądrości snów jeśli ta zaraza je skaża? Znów zbiera mi się na wymioty…” Akito zapatrzył się w dal na siłę podziwiają piękno krajobrazu, musiał odbiec myślami od maszkary która dotyka jedno z najintymniejszych miejsc człowieka - sny. Sny będące odzwierciedleniem fantazji i wyobrażeń, echem przeszłych zdarzeń, czy migawką z tych które dopiero nastąpią. Jest światem na którem świadomość śpiącego może zetknąć się ze świadomością duchów , a jak pokazało życie, nawet i z demoniczną świadomością. Sny były częstym przewodnikiem Akito, teraz nie tyle stały się bezwartościowe, co wręcz szkodliwe, wolał więc nie myśleć o nich wcale.

Chmmm czy to plamka”…Akito spojrzał na obręcze przy katanie po czym natychmiast przerwał swoją czynność. ” Nagasuka . Jak tak dalej pójdzie to marny będzie ze mnie towarzysz." Samuraj uspokoił oddech po czym spojrzał na przyjaciół zastanawiając się czy domyślają się lub czy może nawet wiedzą z czym się zmagał Krab. Maska od skorpiona niebywale ułatwiała sprawę, Krab wiedział że mimiką ust zdradziłby się niejednokrotnie, lecz pewnie też nie obawiał się tego aż tak, jak nawykłe do pilnowania tajemnic Skorpiony.

Akito przyłapał się też na tym, że wierzchowiec pana Kakity jest nie wyczyszczony, myśli o Oninie , rozmowy z towarzyszami i pilnowanie bezpieczeństwa podróży wystarczająco frapowały jego uwagę a brak porywistych zachowań Syna Wiatru sprawiły, iż Akito niemal o nim zapomniał. Akito przy najbliższym nocnym postoju postarał się mu to wynagrodzić, dokładnym czyszczeniem i dodatkową porcją owsa. Cieszył się ze zmiany nastawienia wierzchowca pana Kakity, miał tylko nadzieję, że nie jest to chwilowy kaprys. Jazda na tym wierzchowcu dała mu się z początku w kość, ale koń chyba po jakimś czasie domyślił się , że już nie ma jabłek i nie nie ma o co walczyć. Należała mu się jednak nagroda za spokojne zachowanie więc przy okazji mijanych wieśniaków szukał okazji by zaopatrzyć się w owoce które zasmakowały by Synowi Wiatru. Akito wolał nie dopuścić do kolejnej niesubordynacji konia , tym bardziej że nie wiadomo jak by się ona skończyła.

Szesnastu w przeciągu ostatniego miesiąca. W tym Hige i Ren Li” Akito przypomniał sobie słowa ustnej wiadomości kiedy sprawdzał pakunki na grzbiecie swojego wierzchowca. Persymona przypomniała mu o najważniejszym zadaniu jakie miał do wykonania w Zamku Goblina. Pozostawała też kwestia dostawców na terytorium Klanu Żurawia, kopalń jadeitu, zwykłych listów i przesyłek no i najsmutniejsze zadanie dostarczenie prochów i rzeczy zmarłych oraz przedstawienie jak zginęli, choć z pewnością kadży czekał będzie na odpowiedź czemu zginęli.

Ponieważ byli już całkiem blisko twierdzy Strażnicy Wschodu Akito postanowił przygotować nieco towarzyszy na pobyt w tym miejscu sam bowiem słyszał tak niepochlebne opinie o tym miejscu, iż gdyby nawet tylko część z nich okazała się prawdą to lepiej było ostrzec przyjaciół niż narażać się na ich późniejsze niezadowolenie wynikające z niemiłego zaskoczenia. Akito wierzył, że samurajowie z reguły nie lubią być zaskakiwani wcale, ale jeśli już mieli by być zaskoczeni to wyłącznie pozytywnie. Dla dobra wszystkich.

- Wiecie , że Strażnica Wschodu nie słynie u nas najlepszą reputacją?

Omal się nie zaśmiał pod maską, gdyż zdał sobie sprawę iż przemawia niemal jak Skorpion.

- To znaczy, chciałem powiedzieć, że w tej twierdzy są najgorsi samuraje jakich gdziekolwiek na terytorium Kraba szukać. A przynajmniej takie wieści słyszałem o tym miejscu. Uwagi czynione nam na Murze ( Krab dobrze wiedział, że jego upokorzenia były niczym wobec tego co przeżywali jego kamraci, szczególnie Manji ) będą niczym wobec tych z jakimi możemy się spotkać w Strażnicy, więc nie dziwcie się niczemu i nie wyciągajcie jakiś daleko idących wniosków na temat Krabów na podstawie tego miejsca. Proszę. – dodał na końcu by nieco złagodzić ton i treść wypowiedzi.

- Ponieważ mam przesyłki do prowincji Doman, być może niegłupim pomysłem będzie przekazanie listów w Strażnicy – w końcu nie leży daleko, ale biorąc pod uwagę zaufanie jakie mogę powierzyć samurajom w tej Strażnicy może lepiej będzie pozostawić je w kolejnym miejscu? Jak myślicie?

Był to dobry moment na poinformowanie towarzyszy o przesyłkach jakie miał do dostarczenia w Doman. Tym bardziej, że Kraba intrygowały podejrzenia o możliwości zastawienia tam pułapki – w związku z misją Smoka i otwartymi podejrzeniami Manjego. Logika Kraba podpowiadała mu, że na zasadzkę lepiej wysłać nic nie wartych kryminalistów ze Strażnicy, ale jego sumienie poszukiwało poparcia u towarzyszy, lub ewentualnego wyprowadzenia z błędnego myślenia.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 10-04-2009 o 14:08.
Eliasz jest offline  
Stary 22-03-2009, 16:33   #225
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; 3 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, poranek.


- Wracając zaś do rozmowy o przeprawie przez puszczę, uważam iż w Twierdzy Oblicza Wschodu powinniśmy się rozejrzeć za kimś z klanu Sokoła. Nikt nie przeprowadzi nas lepiej przez puszczę jak właśnie zwiadowca z ich klanu. Może i nadłożymy nieco drogi, ale lepsze to niż samemu przebijać się przez puszczę. Tym bardziej, że jeśli wprost ze Strażnicy będziemy próbowali się przebijać przez puszczę, to niemal na pewno natkniemy się na ruiny jakiejś starej rasy, słyszałem, że dzieją się tam dziwne rzeczy, które mogłyby jeszcze bardziej opóźnić naszą podróż. Natomiast jeśli spróbujemy przebić się przez puszczę z Twierdzy Oblicza Wschodu idąc prosto na wschód, wówczas po przejściu puszczy moglibyśmy poruszając się przy ścianie lasu dotrzeć do Zakyo Toshi – miasta przyjemności, stamtąd droga będzie już dość prosta.

Krab zwrócił się nagle ku Skorpionowi jak gdyby przypominając coś sobie.

- Manji-san , jakiego odgłosu zwierzęcia mamy nasłuchiwać od ciebie jako sygnał do ataku lub odwrotu? Nie widząc ciebie nie będziemy w stanie odpowiednio zareagować, jeśli zostaniesz pojmany, lub gdy wypatrzysz coś o czym chciałbyś nas poinformować bez wracania się do nas.

- W dzień, będzie to głos sokoła, w nocy sowy. - Zaprezentował wykonanie obydwu dźwięków.


Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, południe.


- Wiecie , że Strażnica Wschodu nie słynie u nas najlepszą reputacją?

- To znaczy, chciałem powiedzieć, że w tej twierdzy są najgorsi samuraje jakich gdziekolwiek na terytorium Kraba szukać. A przynajmniej takie wieści słyszałem o tym miejscu. Uwagi czynione nam na Murze ( Krab dobrze wiedział, że jego upokorzenia były niczym wobec tego co przeżywali jego kamraci, szczególnie Manji ) będą niczym wobec tych z jakimi możemy się spotkać w Strażnicy, więc nie dziwcie się niczemu i nie wyciągajcie jakiś daleko idących wniosków na temat Krabów na podstawie tego miejsca. Proszę. – dodał na końcu by nieco złagodzić ton i treść wypowiedzi.

- Ponieważ mam przesyłki do prowincji Domen, być może niegłupim pomysłem będzie przekazanie listów w Strażnicy w końcu nie leży daleko, ale biorąc pod uwagę zaufanie jakie mogę powierzyć samurajom w tej Strażnicy może lepiej będzie pozostawić je w kolejnym miejscu? Jak myślicie?


- Panie Hida Akito-san, całkiem niedawno złościłeś się na mnie z powodu żartu z Twojej postury i kosztów utrzymania takiego klo... wielkiego bushi. Teraz podważasz honor samurajów ze Strażnicy Wschodu. Ponieważ obrażasz Własny Klan wierzę, że wiesz co mówisz. Skoro są bez honoru to po co pytasz? To zależy od ciebie czy chcesz zostawić swój honor pod opieką bez honorowych. Gdy wspominałem o najemnych roninach mogących się na ciebie zaczaić nie wspomniałeś nic o całej strażnicy wypełnionej bushi bez honoru - ostatnie zdanie wypowiedział obrażonym tonem. Wydobył spod zbroi niewielką sakiewkę, w której skrywał Cesarskie Koku, złota moneta Koku ale bita przez urząd Cesarza, a tym samym mająca największą wartość. Manji wywodził się z Rodu, w którym znajomość wartości monet jest podstawową wiedzą, zanim nauczył się poprawnie trzymać miecz potrafił rozpoznać większość monet z całego Rokuganu. - Oto jedyny wyznacznik honoru dla niehonorowych, obiecaj dużo złota i puść z przesyłką to dotrze na miejsce o czasie. Pozostanie ci tylko zapłacić złotem albo zimną stalą. Jeśli się nie myliłem co do próby zabicia ciebie Akito-san i porwania Fukurou-san w tej strażnicy powinno się zrealizować, idealne miejsce na takie przedstawienie - mimo, że czuł narastające podniecenie jego głos pozostawał wciąż o tej samej barwie, pozbawiony emocji.
- Dla mnie to znaczy więcej pojedynków, może być więc całkiem wesoło - dokończył wystudiowanym zawadiackim tonem. - Pewnie obsada gejsz, służby jest również mizerna i zapewne nie ma zbyt wiele alkoholu, a nie wspominając już o dobrych potrawach.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 28-06-2009 o 23:20.
Manji jest offline  
Stary 22-03-2009, 16:51   #226
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.

Widok zielonej linii lasu, wlał nadzieję w serce Smoka. Owszem, byli daleko, ale przynajmniej widzieli cel w swej wędrówki i Fukurou wreszcie czuł iż każdy krok przybliża go do Michiko. Póki przebywali w górach, wydawało się Smokowi iż tak naprawdę stoi w miejscu...Wyprawa wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Obecność nizin pobudziła nadzieję...i coś jeszcze. Obecność chłopów pracujących na polu świadczyła o obecności zamku w pobliżu, a przynajmniej wioski. Miejsca, gdzie trójka bushi, mogła by spędzić noc pod dachem i zjeść coś innego niż dotychczas. Smokowi już przejadły się monotonne posiłki i żołądek Fukurou pragnął odmiany. Przez całą podróż Skorpion starał się zatrzeć złe wrażenie jakie niewątpliwie zrobił swym samowolnym oddaleniem się do trupa zabitego przez pennagolany.
Manji był przyjacielski i często zaczynał rozmowy, ale...Ale w sercu Smoka tkwiła zadra, która nie pozwalała mu być ufnym wobec klanu którego znaki nosił Manji. A to że będąc Skorpionem i zachowując się jak Skorpion, jednocześnie wydawał się deklarować dystans wobec swego klanu. Ten fałsz, drażnił Fukurou...Poza tym przypominało mu to o Hidekim, a nie były to miłe wspomnienia.

Ziemie rodziny Akodo jesień roku 1112

Powietrze przeszył dźwięk zderzających się bokkenów. Fukurou zbił nadciągający i pełen furii atak samurai-ko. Usunął się nieco, gdy Kasumi wykonała nagły zwrot i jej bokken ze świstem powietrza pognał w kierunku tułowia, natykając na swej drodze krótszy z bokkenów Smoka. Fukurou obserwował swą przeciwniczkę, jej gibkie ciało, którego zalety lekka zbroja jedynie podkreślała, jej długie czarne słowy zdające się tańczyć wokół jej twarzy przy każdym jej ruchu, jej oczy pełne gniewu błyszczące niczym gwiazdy, jej drobne zaciśnięte zwykle wargi, ale zawsze skore do śmiechu...- Nie traktujesz mnie poważnie Fukurou-san.-
Kolejny jej atak wytrącił Smoka z równowagi. Fukurou omal się nie przewrócił... Kasumi mogła go pokonać...ale nie zrobiła tego. Cofnęła się, stanęła w postawie obronnej i rzekła ostrym tonem głosu.- Znów traktujesz mnie ulgowo Fukurou-san, wiesz jak tego nie lubię.
-Sumimasen Katsumi-san.-
Fukurou skłonił się przed dziewczyną.- Zamyśliłem się.
- Jak tak się zamyślisz na polu walki, to stracisz głowę Fukurou-san.- zaśmiał się siedzący niedaleko młodzieniec w barwach klanu Żurawi, a twym śmiechu wtórował mu młodzieniec siedzący obok, w bogato zdobionych barwach Skorpiona. Kakita Yuaki i Shosuro Hideki. Pierwszy był spokrewniony, co prawda w dalekim stopniu, z Szarym Żurawiem. I uczył się walczyć w owym słynnym dojo Żurawi. Co podkreślał przed każdym pojedynkiem. I był dobry... Mógłby być lepszy, gdyby, nie to że często lekceważył umiejętności oponenta. A przez to wakizashi Smoka okazywało się wtedy dla niego nieprzyjemną niespodzianką. Niemniej, gdy poważnie podchodził do walki z Fukuoru, to zawsze wychodził z niej zwycięsko. Shosuro Hideki zaś był synem tej Shosuro Ikazuko, o czym często przypominał pozostałym bushi...Nawet pięć, sześć razy dziennie. Zapewne tak często podkreślał zalety swego urodzenia, że sam własnych zalet nie miał. Niby styl Skorpiona opanował, niemniej w walce radził sobie gorzej nawet od Kasumi. Fukurou spojrzał na Shinjo Kasumi czekającą na jego ruch. Porywcza, dumna i nieustraszona Kasumi dobrze władała kataną...Miała wszystkie cechy, które w przyszłości mogą uczynić z niej mistrzynię fechtunku. Jedyną wadą był styl którym władała. Styl Jednorożca świetnie sprawdzał się dobrze z grzbietu konia, ale na twardym gruncie był kulą u nogi. Kasumi dobrze o tym wiedziała i dlatego często walczyła na bokkeny z pozostałymi członkami ochrony Otomo Ho Shi Mina. Chciała nauczyć się walczyć bez oparcia jakim był Tajfun, jej ulubiony wierzchowiec. Zaś Fukurou był jej ulubionym sparingpartnerem. Hideki był za słaby, zaś Yuaki za wszelką cenę chciał udowodnić swoją wyższość w walce. Jedynie w walce ze Smokiem mogła się czegoś nauczyć.
- Jestem gotów Kasumi-san.- rzekł Fukurou, stając w trzeciej pozycji z pięciu klasycznych pozycji szkoły Mirumoto. Katanę ustawił nisko, naprzeciw lewej nogi, wakizashi było trzymane luźno. Samurai-ko Jednorożca zaatakowała, bambusowa katana Smoka poruszyła się w górę przyjmując impet ciosu i zbijając go, Fukurou się cofnął Kasumi natarła znowu i znów katana Smok zbiła cios dziewczyny, a Fukurou cofnął się ...i tak się zdarzyło jeszcze dwa razy. A gniew samurai-ko rósł. Pomiędzy kolejnymi ciosami krzyknęła.- Atakuj Fukurou-san, nie lituj się nade mną! Nie chcę mieć forów!-
-Gniewnego wyprowadź z równowagi.- mruknął cicho widząc kolejne błędy jakie popełniała zagniewana samurai-ko. Odczekał, uderzył, tym razem katana Fukurou wypchnęła oręż Kasumi na zewnątrz, a dotąd nie używane wakizashi dotknęło czubkiem do podbródka dziewczyny.
- Nie potrzeba wielu ciosów, by zabić przeciwnika Kasumi-san.- rzekł Smok lekko uśmiechając się.- Wystarczy jeden, a celny...Przegrałaś.-
-Tym razem przegrałam.-rzekła butnie samurai-ko, patrząc wprost w oczy Fukurou.
- Hai, tym razem.- odparł z uśmiechem Smok odsuwają krótszy bokken od twarzy dziewczyny. I sam odsunął się od niej. Znaleźli się bowiem blisko siebie, zbyt blisko...Przynajmniej z punktu widzenia Smoka.
Teraz nastąpiłaby seria komentarzy bushi obserwujących walkę, gdyby nie pojawienie się Okku. Sługa Ho Shi Mina upadł na twarz przed czwórką bushi i nerwowym głosem rzekł.- Szlachetny Otomo Ho Shi Min-sama zakończył posiłek nad jeziorem i przekazuje przez me niegodne usta swym yojimbo, że chce wyruszyć w drogę.
Oznaczało to, że „Węgorz” wyczuł żer. Przez ostatnie miesiące zbrzydła Smokowi jego służba. Nie cierpiał tego co robi, choć towarzystwo w jakim to czynił na ogół mu odpowiadało. Niemniej musiał chronić Ho Shi Mina, nie bez powodu zwanego „Węgorzem”.
Czwórka bushi ruszyła do koni i bez większego problemu dogoniła lektykę Otomo. Z powierzchowności Ho Shi Min robiłby wrażenie sympatyczne grubaska, gdyby nie te pełne złośliwości małe oczka. One zdradzały prawdziwą naturę. Wkrótce dotarli do wioski i zajechali przed dom naczelnika wioski, jako że Węgorz nigdy nie zniżał się do zatrzymywania w karczmach. Jak zwykle wprosił się na gościnę do biedaka sprawujacego najwyższą funkcję we wsi...I naczelnik podejmował go najlepszymi frykasami jakie miał. Czwórka bushi asystowała przy posiłku Ho Shi Mina, jako że Węgorz lubił prestiż jaki mu ich obecność zapewniała. A i strach w oczach wieśniaka był również miłym dla niego odczuciem. Najmniej te posiłki lubił chyba Yuaki, przyzwyczajony do frykasów Otosan Uchi. Fukurou jadł w milczeniu, podobnie jak Kasumi, za to Hideki chętnie przekomarzał się z Ho Shi Minem, a jego ulubionym tematem był jego matka. Wielokrotnie opowiadał o jej sukcesach dyplomatycznych, wojażach...zupełnie jak chciał sobie jej sukcesy przypisać sobie. Dzisiaj jednak, Węgorz widać miał również mało cierpliwości, bo nie skupiał zbyt wiele uwagi na słowach Hidekiego. Zamiast tego spytał naczelnika wioski.- Shin, to bardzo piękna chata.-
Otomo bywał bezpośredni, gdy mógł sobie na to pozwolić.
- Dziękuję Otomo-sama. – rzekł naczelnik nerwowym głosem, gnąc się w pokłonach. Węgorz lubieżnym wzrokiem spojrzał na żonę, a potem na córki wieśniaka i kontynuował.- Zbyt piękna , by była zbudowana w uczciwy sposób, Shin.
Yuaki nie zwracał większej uwagi na tą rozmowę, czując w sobie walkę pomiędzy głodem, a odrazą do prostego posiłku. Kasumi nie wyczuwała co się święci, mając dość bezpośrednie podejście do życia. Ale Hideki i Fukurou bez problemu domyślali się...Przy czym świadomość tego co się wydarzy wywoływała wesoły uśmiech u Skorpiona.
- Nie rozumiem twych słów panie, jestem tylko prostym wieśniakiem.- rzekł Shin nieco skołowany aluzją Węgorza.
- Cóż...mógłbym szepnąć słówko twemu panu za tobą. Mógłbym mu powiedzieć, iż masz więcej pieniędzy niż osoba o twej pozycji mieć powinna.- rzekł Węgorz uśmiechając się łagodnie.- A wtedy pewnie by przeprowadził śledztwo, może nawet z torturami...
-Ależ panie ja...-
rzekł błagalnym głosem naczelnik, ale Ho Shi Min mu przerwał.- Z drugiej strony, mógłbym o tym zapomnieć przez noc...zwłaszcza, jeśli twa ładniutka żona usługiwałabym, na wszelkie sposoby.
- Ależ pa...-
odezwał się wieśniak, a Otomo znów mu przerwał. – Czekam na twa żonę w sypialni.
- Hai.-
odparł załamany wieśniak. Otomo wstał.- Córki też masz ładne, może którąś w nagrodę chcą na dzisiejszą noc moi bushi?
Fukurou spojrzał na drżące ze strachu dziewczyny, dość młode. Zapewne byłby to ich pierwszy raz. Fukurou nie zamierzał odzierać z dziewictwa przypadkowe kobiety, by się przypodobać Węgorzowi. Odparł więc tylko .- Iye, wolę pomedytować...Poza tym nie chcę się rozpraszać podczas pełnienia straży.
- Jak zwykle obowiązkowy, ne Mirumuoto Fukurou-san?- rzekł Węgorz.- Kakita Yuaki-san?-
Żuraw obrzucił córki Shina pogardliwym spojrzeniem znawcy kobiecego piękna i rzekł zimnym wręcz krystalicznym tonem głosu.- Nie gustuję w wieśniaczym jedzeniu, ani we wieśniaczkach.
Wywołało to zawód u obu wieśniaczek, gdyż z trójki bushi, Żuraw prezentował się najdostojniej. I stokroć wolały go, od ostatniego z bushi który jeszcze nie wypowiedział swego zdania. Syn Ikazuko bowiem, nie odziedziczył ani wdzięku, ani urody swej matki.
- Shosuro Hideki-san?- spytał wreszcie Węgorz, wyraźnie szukając kompana do gwałtu.
-Czyż wolno odmawiać tak hojnego daru?- spytał Hideki, jak zwykle podlizując się Węgorzowi.- Moja szlachetna matka Shosuro Ikazuko, zawsze korzysta z okazji do zebrania nowych doświadczeń. Dzięki nim osiągnęła swoją pozycję. Moja matka...
Poirytowany sytuacją Smok rzekł nagle przerywając słowa Hidekiego.- Dobrze wiemy, kim jest Twoja szlachetna matka, Shosuro-san. Nie musisz przypominać nam imienia pani Ikazuko co trzecią chwilę.
Fukurou spojrzał wyzywająco na Shosuro i uśmiechnął się. Zarówno Żuraw jak i Otomo potrafili domyślić się co jeszcze planował powiedzieć Smok. „ Ciekawe czy i w łożnicy matka cię musi zastępować.” Dlatego też obaj wybuchli śmiechem. Kasumi, niezbyt biegła w dworskich intrygach również się roześmiała, choć niezbyt szczerze. Także Shosuro zrozumiał, a śmiech który wskazywał zwycięstwo Smoka, sprawił, że przeszła mu ochota na gwałty.
Przez dłuższą chwilę szukał riposty, a gdy jej nie znalazł...wyszedł na dwór tłumacząc iż powinien poćwiczyć kata. Niewielkie to było zwycięstwo...bo Otomo i tak w brutalny sposób obszedł się w nocy z matką dziewcząt. Ale rankiem, z domu Shina wyjeżdżał Smok zadowolony, że przynajmniej udało mu się oszczędzić córkom hańby jaką Węgorz przysporzył ich matce.

Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.


- Wiecie , że Strażnica Wschodu nie słynie u nas najlepszą reputacją?- To znaczy, chciałem powiedzieć, że w tej twierdzy są najgorsi samuraje jakich gdziekolwiek na terytorium Kraba szukać. A przynajmniej takie wieści słyszałem o tym miejscu. Uwagi czynione nam na Murze będą niczym wobec tych z jakimi możemy się spotkać w Strażnicy, więc nie dziwcie się niczemu i nie wyciągajcie jakiś daleko idących wniosków na temat Krabów na podstawie tego miejsca. Proszę. –
Fukurou spojrzał na rozciągający się przed nimi widok i rzekł po chwili.- Strażnica jednak, to nadal posterunek wojskowy, a nie gniazdo bandytów. A my będziemy w niej krótko.
Następnie Krab dodał.
- Ponieważ mam przesyłki do prowincji Doman, być może niegłupim pomysłem będzie przekazanie listów w Strażnicy – w końcu nie leży daleko, ale biorąc pod uwagę zaufanie jakie mogę powierzyć samurajom w tej Strażnicy może lepiej będzie pozostawić je w kolejnym miejscu? Jak myślicie?
Pomysłów Skorpiona nie skomentował, choć napawały go niechęcią. A lekceważenie przeciwnika uważał za głupotę. Manji mógł sobie nie zdawać sprawy, ale Fukurou przypuszczał, że większość obsady Strażnicy Wschodu to zabijaki, którzy przetrwali walkę na Murze. Zapewne niesubordynowana banda, ale umiejąca walczyć. I narzekająca na brak tego typu rozrywek. Jeśli Manji zacznie ich wyzywać na honorowy pojedynek, to zginie, jeśli nie w pierwszej, to w drugiej walce. Ale na to ani Fukurou, ani Akito nie mieliby wpływu. Nie mogliby się wtrącić w taki pojedynek. Dodał jednak.- Złoto jest nic nie warte, jeśli nie ma na co je wydać.
Następnie skomentował sprawę przesyłek.
- Nie wiem jak ważne są przesyłki, które wieziesz. Decyzję musisz podjąć sam, choć mniej ważne i mniej pilne listy można by przekazać.- odparł popędzając nieco wierzchowca dodając żartobliwym tonem.- A teraz pospieszmy się...Chciałbym dzisiejszej nocy otulić się futonem, a najlepiej ładną gejszą... A nie, znów tylko kocem.
Pojawienie się na szlaku coraz więcej liczby chłopów, świadczyło o tym, że gdzieś w pobliżu jest wioska, a we wiosce zapewne karczma...W której Fukurou zamierzał spędzić kolejną noc.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-10-2009 o 12:22.
abishai jest offline  
Stary 26-04-2009, 23:46   #227
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Umysł przełamywał zamiary ciała. Jednak ciało nie bez powodu rwało się do ruchu żądając posłuchu dla wrodzonej czujności.

Mógł ktoś tu być. Lub nie.

Mógł mieć wrogie zamiary. Nie mieć ich. Lub zamierzał się bronić.

Spojrzenie zza girlandy kosmyków starało się obiąć jak najwięcej tkwiącego w półmroku otoczenia. Kuźnia nie mogła być inna od wielu sobie podobnych i przez swą funkcję i przez wytyczne tradycji. Młoda Togashi w pozornej nieświadomości nadal brnęła w głąb pomieszczenia szukając i zagrożenia i miejsca go zmniejszającego. Okolica paleniska nie była złym kierunkiem gdyż jej ciało i tak potrzebowało ciepła zdolnego wygonić skostnienie z wychłodzonych kończyn, do tego by uniknąć ognia zaprószenia wszystko inne powinno być odsunięte tworząc tu największą w kuźni wolną powierzchnię. Poza tym skoro nie wygasło całkiem rzucało też choć odrobinę światła, a to koniec końców najlepiej było mieć za plecami. Brnęła więc dalej skora w razie zagrożenia sięgnąć prędzej po wakizashi niż katanę, bo krótsza broń większą dawała szansę i na dobycie i na obronę wśród podtrzymujących strop słupów. Dotarłszy do źródła ciepła przystanęła słuchając. Jeśli napastnik miał się zdradzić to najlepiej teraz. Schyliła się lekko by ruszyć miechami a dłoń ręki przy której spoczywał miecz krótszy spłynęła w tym czasie na jego rękojeść. Pozornie tylko po to by nie przeszkadzał w rozżarzeniu węgli w rzeczywistości po to by mieć go już w garści. Miała więc dłoń na broni. Źródło światła i ciepła. Osłonę dla pleców zza której nie powinien nadejść atak. Odważniej więc zaczęła szukać źródła swych złych przeczuć i zaniepokojenia...
 
carn jest offline  
Stary 27-04-2009, 12:04   #228
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Południowe dojo strażników, Strażnica Wschodu, twierdza terytorium Klanu Kraba; 5 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, południe.

Kuni Itake Sakon zaalarmowany wszedł do dojo. Heimin, który go tutaj ściągnął, powiedział niewiele. "Wielka walka, panie, wielka! Dużo krwi!" W połączeniu z bladością i często przełykaną śliną i przerażonym wzrokiem, Sakon przygotowywał się na jakieś krwawe porachunki. Tyle tylko, że nie potrafił sobie wyobrazić, kto ze strażników postanowił załatwić takie sprawy w dojo? To nurtowało pobliźnionego i poirytowanego oderwaniem od śniadania shugenja.

"Kimkolwiek jest, dam mu wycisk albo poślę go do kapitana. Jak się chcą polać po mordach, to nie na moim dyżurze!"

Sakon lubił dyżury. Były doskonałą okazją by długo pospać i poleniuchować. Walka tu była rzadka, a jak ktoś załatwiał porachunki, to robił to tak, by rzecz nie wyszła na jaw. Zatem shugenja, który akurat miał dyżur uzdrowiciela wiele się nie napracowywał.

Przynajmniej... tak było zazwyczaj.

Przed dojo był już tłum, kiedy Sakon tam dotarł. Ale nie to było niepokojące. Niepokojące było to, że trójka strażników bardzo stanowczo trzymała wszystkich ciekawskich na odległość włóczni. Cóż było tam takiego, że należało to ukryć? Widząc Sakona przepuścili go, a jeden rzucił doń po cichu:

- Masakra. Nie zdziwię się jeśli są trupy. Kapitan będzie wściekły.

Olbrzymi nawet jak na Kraba shugenja zadygotał w gniewie, poprzysięgając sobie, że sprawca gorzko tego pożałuje. Nawet tu, w Strażnicy Wschodu, trupy wskutek durnej bójki były źle widziane i źle świadczyły o tym, kto akurat pełnił dyżur uzdrowiciela. Do tego jeśli splamiono krwią dojo, to pewnie kapitan każe mu je na nowe wyświęcić, a to było pracochłonne...

Schylając się Kuni zzuł sandały po czym wszedł przez drzwi, ogarniając wnętrze przestronnego pomieszczenia.

Jatki. W dojo ktoś odprawił sobie jatki. Jucha przesiąknęła przez tatami, zniszczyła i zaplamiła podłogę. Dojo zwykle napawało respektem i część Sakona lubiła poważną atmosferę tego miejsca, ale teraz był to po prostu pokój, z podłogą usianą fragmentami kości, krwią i mózgiem. Roztrzaskane kawałki zbroji, broni, stojaków z nimi, dziury w podłodze czy ścianach oraz odpryśnięte lub pokawałkowane i zmiażdżone hełmy dopełniały obrazu.

"Na duchy rzezi... Nawet tetsubo można powstrzymać zanim zmiażdży cel w całości!"

- Wołałem o eta, by posprzątali. Kimże ty u diabła jesteś, co? - chrapliwy i nieprzyjemny dla ucha głos przywołał Sakona z ponurej obserwacji.

Kolejne zaskoczenie. Obcesowy gbur który tak mało szacunku okazał jego talentowi do rozmów z kami był mu równy wzrostem. Wśród strażników dotąd dwu może było tak wysokich. Kuni zlustrował mówiącego z niesmakiem przez ostrzegawczo zwężone oczy, ale nie wydawało się to wywrzeć na tamtym wrażenia. Zachlapany krwią, z miną triumfatora na twarzy dzierżył tetsubo, a jego oczy pochmurnie lustrowały shugenja, który w międzyczasie ruszył ku zwłokom. Nie dane mu było dojść, gdyż zachlapany krwią morderca podniósł swą broń i ostentacyjnie strząsnął resztki i krew z niej dokładnie przed samuraja Kuni. Shugenja sapnął z oburzenia, ledwo unikając nieczystości.

- Zwariowałeś, człowieku?! - syknął, patrząc na tamtego z pogardą, by przesunąć wzrokiem po obecnych i po ciałach.

Dwa trupy leżały na podłodze i shugenja z satysfakcją rozpoznał w nich ludzi Wilka. Nie dlatego, że mógł spojrzeć na ich twarze. Głowa każdego z nich rozbryzgnęła się dawno po tym pomieszczeniu. Ale znał z widzenia oddział Okami i rozpoznał ich znaki. Żaden gunso nie jest wart swego stopnia, jeśli puszcza płazem mordowanie swoich ludzi, ale Hida 'Okami' Tatewaki był świetny w tym co robił i Kuni z lubością powitał myśl, że ten cham spotka swój koniec już wkrótce. Sakon nie lubił Tatewakiego, uważał go za napuszonego sztywniaka, który zbyt dosłownie brał wskazówki bushido i zbyt ostro traktował tych, którzy nie podzielali jego 'miłości' do tego starego kodeksu. Ale szanował jego umiejętności i przemyślność. Złośliwy uśmiech wypłynął na jego twarz:

- Ta sprzeczka będzie cię wiele kosztować. - Popatrzył na tamtego przez chwilę, po czym, jakby sobie o czymś przypomniał, dodał - panie.

Tamten machnął od niechcenia dłonią i shugenja poczuł, jak koniec tetsubo lekko uderza go w zbroję, zostawiając na niej krwawy ślad. Shugenja zaniemówił z wrażenia. Na moment. W Rokuganie shugenja od dziecka przyzwyczajali się do innego traktowania. Dar rozmów z kami dawał nie tylko możliwość porozumienia się z duchami - dawał też prestiż. Duchy potrafiły też rozgniewać się na kogoś, kto nie szanował shugenja - było to powszechnie wiadomą i często przesadzoną w relacjach prawdą. Sakon wciągnął głęboko powietrze. Rozbłysły mu oczy. Skoncentrował się na ziemi pod dojo, zespolił się z nią. W nozdrzach zawiercił mu zapach ziemi świeżo zaoranej, shugenja poczuł na palcach sypkość brunatnego pyłu, posłyszał chrzęst przesypującego się piasku. To ostatnie nasunęło mu pomysł. Przywołanie. Z chrzęstem i chrobotem, spod sufitu budynku dojo posypał się piasek, wprost na nieokrzesanego Hida.

"Byłeś całkiem zakrwawiony, Hida-san" - pomyślał złośliwie Kuni - "ciekawe ile z tego to twoje rany... i jak bardzo teraz cię swędzą!"

Nim pył z przywołanego piasku opadł, dał się słyszeć potężny ryk, który poderwał wszystkich. Kuni Itake Sakon potrafił rozpoznać niebezpieczeństwo, rzucił się więc w tył, szykując się do kolejnego czaru. Nie zdążył. Jego przeciwnik nie czekał, a Sakon poniewczasie przypomniał sobie, że wdał się w utarczkę z kimś, kto w dojo nie zawahał się zmiażdżyć czaszki dwóm swoim kompanom z oddziału, waląc z zaciekłością i na odlew, bez śladu troski o to, co może trafić. Poniewczasie przypomniał sobie rozbryźnięte głowy, zmiażdżone hełmy czy wybite dziury w podłodze czy dźwigarach. Poniewczasie, bo wtedy pierwszy cios już zalał mu oddech jego własną krwią. Widząc zakrwawione tatami pod dziwnym kątem, shugenja w zwolnionym tempie zdał sobie sprawę, co się właściwie stało. Cios musiał trafić go w prawy bok. W sam środek. Zbroja pękła, żadne drewno nie strzymałoby takiej siły. Pękły też żebra, przynajmniej ze trzy, przebijając płuca. Sakon padając zrozumiał, że może zapomnieć o czarowaniu. Oddychanie było problemem.

"Impet mnie przekrzywił, fatalnie! Przy takim ułożeniu ciała... trzy żebra? Może cztery? Strzaskane kości na pewno przebiły płuca... Na Bishamona, co za potwór! Ten cios oderwał mnie od ziemi!"

Kiedy przed próbującym nie zemdleć mężczyzną wyrosła sylwetka wznosząca do góry tetsubo, Sakon zapomniał o żebrach.

"O matko"

* * *

Tatewaki spojrzał na zarys twierdzy. Splunął.

"Wrzód na dupie. Ktoś powinien to spalić, po prostu spalić."

- Coś nie tak, Tatewaki-kun? - głos jego pana przerwał jego myśli
- Iye panie. Po prostu to miejsce... śmierdzi. Ruszajmy, panie.

Ruszyli dalej, młody chłopak o roztrzęsionych dłoniach i starczych oczach, oraz pilnujący go wiarus. A Tatewaki raz jeszcze przypomniał sobie powód jego niesmaku i obrzydzenia, 'naganę', jakiej kapitan straży udzielił jego zmiennikowi, Hida Amoro-san.

- Hida-san, to godny pożałowania postępek. Zadbaj o to, by się to więcej nie powtarzało, rozumiemy się?
- Hai - wycedził w odpowiedzi 'zganiony'.

Tyle. Tatewaki aż się zatrząsł z gniewu i oburzenia. Nie jego obowiązkiem było pouczanie kapitana straży. Nie jego miejsce by poprawiać rzeczy, jakie tamten uczynił dopuszczalnymi. Ale mimo to, Tatewaki czuł się brudny. Mord w biały dzień nazwany 'pożałowania godnym postępkiem'... Wściekłość zapłonęła jeszcze raz, mocniej.

- Chciałbyś tam wrócić, Tatewaki-kun? - rzekł jego pan, słabym głosem
- Iye, panie - z wysiłkiem skłamał gunso. Nie było ważne czego chciał. Jego pan powinien teraz dotrzeć do domu, z dala od wyniszczającego go opium i sake w których szukał zapomnienia. Z dala od ludzi, nie znających prawdy i niszczących go, okazujących mu potępienie za to, co w swojej ignorancji uważali za słabość. Nie, teraz ważne było, by mógł on wrócić do siebie, do dawnego siebie.
- Kłamca - zanucił rozbawiony chłopak - Kiedy uczyłem Cię bushido, Tatewaki-kun, nie mówiłem, że kłamstwo to coś, czym bushi nie powinni się plamić?
- Proszę o wybaczenie panie - rzekł, rumieniąc się sierżant
- Kłamałem, oczywiście - beztrosko rzucił chłopak, machając oddalająco ręką, by rozkaszleć się potwornie. Kaszel rzucał jego wychudłym przez opium ciałem, zgarbił go w siodle, ściągnął jego pożółkłą cerę i wyciągnął mu pot na czoło. Ale chłopak odmówił pomocy, przetrzymał atak, a potem bardzo powoli i charcząco oddychał, dochodząc do siebie.

Dłuższą chwilę jechali w milczeniu, osłabiony atakiem młodzian powoli oddychał walcząc ze słabością ciała. Słońce zdołało przesunąć się po niebie, nim rzekł:

- Każdy bushi kłamie. By ochronić czyjąś twarz, by uniknąć rozlewu krwi, by ocalić reputację, honor, by nie postawić innych w niezręcznej sytuacji. To lekcje dworzan, ale przydają się też poza dworem, Tatewaki-kun - mówił cicho, tak że starszy mężczyzna musiał podjechać doń blisko, by cokolwiek słyszeć.

- Panie - rzekł poważnie zmartwiony gorączką trawiącą jego feudała Tatewaki - powinniśmy się zatrzymać. Powinieneś odpocząć. Klątwa...

- Nic mi nie będzie, gunso - głos nabrał na moment młodzieńczej wyrazistości - Klątwa Oni no Tetsujin nie ma władzy nad ludźmi z rodu Hisui.

Obserwując wyniszczoną sylwetkę nałogowca i rozpłomienione oczy nastolatka, Tatewaki nie znalazł słów. Miast tego sięgnął po bukłak i w milczeniu podał wywar swojemu panu.

- Wrócimy tam, Tatewaki-kun. Nie ma obawy. Nie teraz, ale tam wrócimy. Są tam rzeczy, które trzeba naprawić. I będziesz mi tam potrzebny.

Hida 'Okami' Tatewaki skinął z radością głową. Wystarczyło. Jeśli jego pan powiedział, że wrócą, było jasne, że właśnie tak się stanie. A wtedy Strażnica Wschodu będzie musiała się zmienić.

Wioska we mgle przy zejściu z Shiro Togashi, prowincja Yamatsuke, terytorium Klanu Smoka; wieczór trzeciego dnia miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Chwila napięcia przedłużała się niemiłosiernie. Szelesty i cienie wszystkie bez wyjątku nabrały złowrogich znaczeń, przekształcając się w czyhających na pomyłkę małej Togashi wrogów. Kosmyk włosów złośliwie zasłaniał pewien kąt ataku, słaby rozbłysk iskier utrudniał spostrzeżenie ataku przychodzącego z najciemniejszego kąta...

Wszystko było źle... a najgorszym było to, że nikt nie atakował. Nikt nie poruszył się w ciemnej kuźni, poza sapnięciem miechów i własnych oddechem i lekkim syczeniem rozjarzonych powietrzem iskier... nie było nic.

Czy zatem tutejszy kowal należał do partaczy i zakał swego rzemiosła? Opuszczał kuźnię, nie gasząc dokładnie ognia? Młoda Togashi wiedziała, że za coś takiego mistrzowie kowalscy garbują skórę nieuważnym czeladnikom.

Pomieszczenie faktycznie tchnęło pustką. Ziało nią więc. Kyoko poczuła się naprawdę mała i bardzo zziębnięta. Zerknięcie na zewnątrz ukazało jej, że zaczyna zapadać mgła, a ona sama poczuła się naprawdę zmęczona. Rozjarzone iskry zdołały już przygasnąć, a wraz z nimi odeszło pożądane ciepło. Ale oględziny kuźni dały coś więcej niż tylko upewnienie się, że nikogo tu nie ma. Pozwoliły dostrzec zapas drewna opałowego. Zimno nie powinno być problemem przy rozpalonym ognisku i zamkniętych drzwiach...
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 28-04-2009 o 11:57. Powód: dodany fragment
Tammo jest offline  
Stary 17-05-2009, 10:37   #229
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 13 dzień miesiąca Psa


Młody bushi zatrzymał się, mrużąc oczy aby zobaczyć całą scenę wyraźniej. A była to w jego doświadczeniu scena zaiste niezwykła. Stojący przed shugenja chłop powinien giąć się w pokłonie i prosić. Tak prosi się kogoś kto stoi w porządku niebios nieskończenie wyżej - wszystko inne było naruszeniem dobrych manier graniczącym ze zbrodnią. A z zachowania tego przebijało wszystko, tylko nie pokora!

Hiroshi zszedł wysypanej białym żwirem drogi prowadzącej do świątyni i ruszył w stronę rozmawiającej pary. Szum wiatru i furkot latawców zagłuszały wypowiadane słowa.

- Co w imię ... – Cios twardej chłopa pięści rzucił niższego shugenja na ziemie. Przez moment Hiroshi patrzył w niemym osłupieniu - takim samym, jakie powitało by plamy krwi znaczące ściany domu, lub ojca radośnie przyznającego się do sodomizowania swojej córki. Uderzenie serca później młody Bushi ruszył biegiem, nie zwracając uwagi na pękające linki kotwiczne latawców.

Nie było czasu na zdjęcie pochwy z nagamaki – nie było także po temu potrzeby. Obracając je w dłoniach Hiroshi uderzył z rozmachu, od góry, kierując tępą krawędź wciąż ukrytego w pochwie ostrza na przedramię usiłującego osłonić się przed ciosem mężczyznę.

Zdążył dobiec i zadać cios w ostatniej chwili. Uderzenie serca lub dwa więcej, a ciężka stopa chłopa spadłaby na pierś leżącego na ziemi kapłana – a to biorąc pod uwagę wiek shugenja i posturę chłopa mogło zakończyć się źle. Na szczęście fortuny były łaskawe i do nieszczęścia nie doszło. Doszło natomiast do czegoś innego. Mlaszczący chrzęst pękających kości rozbrzmiał głośno, a bryzgająca czerwienią ręka chłopa wygięła się pod nienaturalnym kontem.

Przesuwając nogi Hiroshi zadał kolejny cios. Równie silny. Nepai. Pozycje kata przemknęły mu przez głowę. Atak bez obrony, nie pozostawiający przeciwnikowi czasu na reakcję. Wrzeszczący z bólu chłop cofał się krok za krokiem, patrząc z niedowierzającym strachem na bezlitośnie nacierającego bushi. Lewa ręka strzaskana w przedramieniu, fragmenty kości wystające na zewnątrz. Prawa ręka złamana tuż poniżej barku.

Hiroshi przez moment patrzył na wykrzywioną bólem twarz. Dość miłą, uczciwą, prawdopodobnie twarz ojca rodziny. Co nie miało już teraz żadnego znaczenia. Mężczyzna był już martwy, podobnie zresztą jak jego rodzina. Sprawiedliwość była bezlitosna. Nie będzie wybaczenia.

- Litości!... – prośba chłopa trafiła na głuche uszy. Nagamaki świsnęła szerokim półkolem trafiając w łydkę chłopa. Trzask uderzenia broni o kość przypominał głos łamanej gałęzi. Wrzeszczący mężczyzna padł na ziemię. Mając strzaskane kości obu rak i nogi nie odejdzie daleko. Hiroshi obrócił się dość obojętnie. Cierpienie trupa nie ma znaczenia.

- Sin-Xi Dono? – klękając przy powalonym shugenja Hiroshi ostrożnie podniósł go do pozycji siedzącej i wytarł rękawem kimona płynącą z rozciętej brwi krew.


* * *

- Przeklęty przez Oni deszcz... Cholerne, diabelne błoto... Przeklęta przez Oni droga... Cholerne kamienie... – Pachnący rybami, skrzypiący kiepsko naoliwionymi osiami wózek toczył się powoli, przy wtórze miarowych, monotonnych przekleństw Daichi. Rytm klnięcia dostosowany był do rytmu ciężkich kroków ciągnącego, usiłującego poprawić sobie nastrój i ulżyć podczas bezsprzecznie męczącej drogi.

Wózek nie był lekki. Droga niełatwa. Nerwy napięte. Daichi klął siarczyście, wysyłając do najgłębszych otchłani Jigoku, Seiichi wraz z jego wężowym językiem, deszcz który zamoczył mu kimono, uwierające, uwalane błotem sandały oraz kilometry pozostałe do Kosaten Shiro wraz ze wszystkimi przebywającymi na nich podróżnymi.

Następnie sklął siebie samego.

Jaki Oni skusił go do współpracy z Yokumo? Z Yakumo! Każdy wiedział, że ten lepiej go unikać, i że to pies pozbawiony honoru. Każdy wiedział, że to nie bambus zapłacił za jego cholerny, piękne dom. I te cholerne plotki o ukradzionym roninowi daisho, zaraza by to...

I na co mu to było?

Daichi wiedział, iż gdyby miał być szczery przed samym sobą, musiałby przyznać, że wężem który skusił go do skumania się z Yokumo, był nie tyle Seiichi, a raczej własna chciwość. Ale Daichi nie miał ochoty na szczerość. Wiedział tyle, że z każdą chwilą żałuje tej decyzji bardziej i bardziej. W co on się wpakował?!? Gdyby tylko powiedział ‘nie’... a tak taszczył ciężki wózek już od trzech godzin, a w razie przyłapania... O tym wolał nawet nie myśleć. Na początku podróży trząsł się, że ktoś zajrzy pod przykrycie i robaczy co też biedny rybak wiezie do twierdzy. Teraz, jak powtarzał siebie dla dodania odwagi, po tylu godzinach, było mu już niemal wszystko jedno.

Daichi kopnął przygodny leżący na drodze otoczak. Przeklęty trakt.

Słysząc szelest podwijanego wiatrem materiału, Daichi rzucił się do wózka z chyżością, jakiej trudno by się spodziewać po jego krótkich nogach i potężnej, silnie zbudowanej, topornej sylwetce. Zawijając krawędzie płachty Daichi nie mógł powstrzymać się przed rzuceniem spojrzenia na swój towar.

Pomiędzy koszami ryb stało antyczne bonsai Pana Kakeru.


* * *

- Hai, Shiba Hirosh-san, czuję się dobrze. – lekkie drżenie głosu starszego mężczyzny wskazywało jasno, że ani nie czuł się tak dobrze i nie był tak opanowany jak chciałby być, jednak sam fakt, że zdecydował się nie okazać słabości napełnił młodego bushi ulgą. Przeklęty chłop nie zdążył zdziałać wiele.

Pomagając starszemu mężczyźnie wstać Hiroshi przejrzał mu się uważnie – shugenja nie wydawał się ranny, choć z pewnością wyglądał na dość roztrzęsionego, nerwowe gesty jakimi poprawiał pognieciony kołnierz szaty ozdobiony monami rodu wyraźnie na to wskazywały.

- Asahina Si-Xin-san, czy życzysz sobie... – Hiroshi przerwał w pół zdania widząc, że starszy samuraj nie zwraca na niego uwagi, wpatrując się leżącego z tyłu chłopa. Wyjątkowo rozdzierający jęk wywołał skrzywienie na twarzy na twarzy starszego mężczyzny.

- Przepraszam, Shiba Hiroshi-san. – shugenja szybkim krokiem podszedł do leżącego a następnie ukląkł przy nim.

Patrząc na chłopa Hiroshi nie mógł powstrzymać odruchu obrzydzenia. Widział już w przeszłości tą scenę, pasującą do rzeźni. Ciało leżącego było krwawe, obscenicznie otwarte, prezentujące pulsujące wnętrze na światło dzienne. Wystające fragmenty kości, nienaturalne, chropowato wyszczerbione, czerwonawo-białe i ociekające posoką prezentowały swoje trupie wdzięki całemu światu. Odór krwi, moczu i kału drażnił nozdrza.

Si-Xin ignorował to wszystko, widok, jęki i zapach rannego, patrząc mu w oczu. Po chwili pokiwał głową, z łagodnym wyrazem twarzy i w ceremonialny sposób poprawił szaty. Hiroshi z zaskoczeniem zrozumiał, że Si-Xin zamierza pomóc swemu niedoszłemu zabójcy!

Młody bushi mógł tylko kręcić głową w niemym zdumieniu. Shugenja chciał uratować kogoś, kto jeszcze chwilę temu atakował go jakby chciał odebrać mu życie! Na ziemiach Feniksa taki gest był... mało prawdopodobny. Dla chłopa śmiercią mogła zakończyć się nawet zwykła impertynencja, nie wspominając już o czymkolwiek więcej.

Hiroshi uświadomił sobie nagle, że lecząc rannego Si-Xin-dono będzie musiał dotknąć tego... ciała... Ta myśl sprawiała, że młody bushi aż skręcił się wewnętrznie. Zwłaszcza, że on sam był tego przyczyną. Opanowując konsternację Hiroshi wziął głęboki oddech i rozluźnił zaciśnięte dłonie.

Nie pozostało nic innego jak uszanować gest i decyzję shugenja. A także podziwiać ją. Tak nakazywał honor.

Hiroshi ukląkł naprzeciw shugenja w odpowiednio pełnej szacunku odległości. Klękacząc młody bushi, świadomie rozluźnił napięte mięśnie, odołożył trzymane w dłoni nagamaki na ziemie i przymknął oczy, opuszczając wzrok i koncentrując spojrzenie na zroszonych wodą źdźbłach trawy. Czekał.

Obecność Kami można było wyczuć, jeśli patrzący nie zamykał na nią oczu.

Klęczał Hiroshi pozwolił myślom płynąć, nie koncentrując uwagi na żadnym konkretnym przedmiocie. Zatrzymał spojrzenie na kropli deszczu spoczywającej na źdźble trawy. Po długiej chwili szaro-żółta zieleń roślin zaczęła nabierać intensywnego koloru pod wpływem coraz jaśniejszych promieni słońca, którego promień przedarł się przez chmury. Krople wody na spoczywające na trawie jaśniały niczym szlachetny kamień, błyszczący i perfekcyjny w swoim naturalnym pięknie. Jak niewielka kryształowa pochodnia rozniecona ciepłą ręką Słońca. Każda z nich wyraźna, unikalna wśród tysięcy innych.

Tym właśnie, dla Hiroshi była obecność Kami.

Czymś więcej niż ich materialną, widzialną obecnością, ale także – a może przede wszystkim stanem ducha. Stanem, w którym porządek świata jawił się wrażliwym w całej swej niezwykłości. Gdzie jego cząstki, jak krople wody czy ciemny pancerzyk ukrytego pod liściem żuka, wydawały się istnieć w harmonii ze sobą. Celowe i nagle zaskakująco realne. Były tym, czego młodemu Bushi nigdy nie udało się do końca oddać za pomocą tuszu i pędzla.

Promienie słońca były ciepłe, muskając twarz łagodnym dotykiem.

Hiroshi wziął głęboki wdech czując świeżość powietrza spływającą do płuc i podniósł powoli wzrok.

Krople wody skrzyły się w słońcu opadając zaskakująco powoli, niesione łagodnym wiatrem. Shugenja z twarzą uniesioną ku słońcu trzymał złożone w miseczkę dłonie z których spadał powoli w dół krystaliczny sznur kropel.

Czystość wody mieszała się z krwawą, obscenicznie obnażoną ruiną ciała, powodując, iż Hiroshi krzywił się w myślach... kontrast pomiędzy modlitwą Shugenja a strzaskanym ładem ciała chłopa, był porażający.

Si-Xin szeptał, modląc się do wiatru, wody i otaczającego go świata.

Hiroshi nie słyszał słów, ale był w stanie wyobrazić sobie ich sens. Była nim prośba. Głęboko odczuwana, płynąca wprost z serca prośba o naprawę tego co strzaskane, o uśmierzenie bólu, o zwrócenie tego co stracone. Nie było słychać słów, lecz można było to wyczuć w wyrazie twarzy, spojrzeniu i nastroju chwili. Tą płynącą z głębi serca potrzebę, modlitwę, balansującą pomiędzy formą a palącym pragnieniem aby cierpienie nie trwało już dłużej.

Młodszy bushi słyszał kiedyś, że żaden shugenja nie jest w stanie uczynić niczego co nie płynie z jego serca i ducha. Co nie jest w jego naturze. Co nie znajduje się w nim samym. Jeśli nie masz w sobie ognia, nie przywołasz płomienia. Jeśli nie masz w sobie śmierci, nie zabierzesz życia. Jeśli nie masz w sobie współczucia, nie ukoisz bólu.

Hiroshi pochylił głowę. Nie znał reputacji Si-Xin, ale miał pewność, iż modlący się Shugenja był wielkim uzdrowicielem. A także godnym najwyższego szacunku, łagodnym człowiekiem.


* * *

Daichi miał dość wszystkiego. Dość deszczu. Dość drogi. Dość wózka i całej tej sytuacji. Dociągnął wózek do pierwszego Tori Świątyni Wiatrów, i dysząc ciężko klepnął na możliwe suchym kawałku gruntu, opierając się o koło wózka. Następnie strzyknął flegmą na ziemię, usiłując pozbyć się nieprzyjemnego smaku z ust. Czekał go jeszcze ładny kawałek drogi – ale przynajmniej z górki.

Zrzucając przepocone sandały popatrzył ze skrzywieniem na uwalane w błocie podeszwy stóp i zajął się masowaniem bolących odcisków.

Jeszcze tylko kawałek i będzie mógł pozbyć się piekielnego ładunku. U podstaw wzgórza ze świątynią była przystań w której spotkać miał Bunzo, starego znajomka cholernego Seiichi. Daichi domyślał się, że ten używał swojej łodzi nie tylko do łowienia ryb, ale co ten robi z ładunkiem, już go nie obchodziło. Odda, skradzioną roślinę, dostatnie koku, kupi sobie sake i zapomni o całej sprawie.

A także o Seichi.

Nigdy więcej kontaktów z oślizłym psem. Nigdy więcej!

Zobaczony kontem oka ruch przyciągnął na chwilę uwagę rybaka. Chłop i jaki shugenja kłócący się ze sobą. Bah. Nie jego sprawa. Przesadzisty rybak wrócił do masowania stóp. Po chwili przeklął głośno i dosadnie... Nie, nie mógł mieć tak wielkiego pecha. Na pewno... Coraz bardziej przestraszony przyjrzał się uważniej sylwetce chłopa. Nie, fortuny, sprawcie aby nie był to Bunzo!

Był.


* * *

Nadeszło od strony jeziora, w łagodnej bryzie, płynącej poprzez blask słońca. Poprzedzane cieniem ptaka unoszącego się na skrzydłach południowego wiatru.

Tym, co przybyło w odpowiedzi na modlitwę Si-Xin było uczucie. Wrażenie podobne temu, jakie poczuć można o świcie, wpatrując się w horyzont w oczekiwaniu na pierwsze promienie słońca. Wrażenie majestatu, poczucie niezwykłości chwili, celowości i naturalnego piękna, któremu nie sposób zaprzeczyć.

Hiroshi westchnął kontrolując oddech. Nie był pewien, czy naprawdę Kami znaczniejsze niż proste duchy żywiołów odpowiedział na modlitwę Si-Xin, czy to tylko jego własna wyobraźnia płatała mu figle. Jeśli nadeszło, nie zostawiało śladów, nie rzucało cienia. Nie było widzialne. Niemniej młody bushi chciałby wierzyć że istnieje naprawdę, gdyż jeśli istniało, jeśli nie było tylko pobożnym życzeniem... było piękne.

Jeżeli było, było dobre. Było czymś więcej niż celowością kropli wody i źdźbeł traw. Więcej niż prostym porządkiem żywiołów. Było czymś nieopisywalnym.

Si-Xin wyciągnął przed siebie ręce układając dłonie w geście który wydawał się być zarówno powitaniem, prośbą jak i podziękowaniem. Na twarzy starszego shugenja malowała się ulga, wdzięczność i głęboki spokój, przebijające się przez maskę opanowania jaką osoba na jego miejscu w Porządku Niebios powinna nosić.

Hiroshi przymknął oczy czując pod powiekami zdradzieckie ukłucie nie przystające dorosłemu samurajowi. Nie było widać niczego, poza blaskiem słońca, kształtami chmur i sylwetkami ptaków niesionych wiatrem. Wbił wzrok na ziemię, pomiędzy swoimi własnymi kolanami, tłumiąc irracjonalną falę smutku i tęsknoty. Nie był shugenją i nie było dane mu widzieć Kami. Choć w tej chwili, tym momencie, bardzo tego pragnął.

Nie widział niczego. Pozostało mu tylko wyobrażanie sobie jak mogło to wyglądać w oczach kogoś mądrzejszego, bardziej godnego, komu taki dar został dany. Klęcząc na trawie, czując na twarzy powiew wiatru Hiroshi raz jeszcze spróbował osiągnąć Mushiin*.

Blask słońca. Krzyk ptaków. Szept shugena. Szum wiatru.

Patrząc w krystalicznie czyste krople wody Hiroshi był prawie w stanie przekonać samego siebie, że wraz ze promieniami słońca odbija się w nich zarys sylwetki kobiety, zmienny, falujący, zarysowany pędzlem wiatru i światła, ulotny i fragmentarycznie niedopowiedziany. Zarys policzka. Spojrzenie oczu. Kontur dłoni. Zmienny jak woda i bardziej nawet nieuchwytny.

Nic co dało by się nazwać. Nic co dało by się zachować w pamięci. Nic poza wrażeniem, grą wyobraźni, usiłującej nadać kształt czemuś co czego świadomy umysł nie potrafił opisać.

Może to dlatego właśnie zwykłym ludziom nie dane było widzieć Kami? - przemknęło mu przez myśl w trwającym moment olśnieniu. – Bo to co widzą, ten obserwowany kształt, nie przychodzi z zewnątrz, lecz nadawany jest przez patrzącego. Subiektywny. Bo być może, to co widać wypływa z wnętrza, przemawia do patrzącego językiem własnych emocji, własnych doświadczeń i skojarzeń. Własnej natury. Jeśli nie masz w sobie ognia, nie przywołasz płomienia. Nie zobaczysz płomienia. Jeśli nie masz w sobie współczucia...

Ale jak zwykły człowiek może nadać kształt swoim emocjom? Jak może zobaczyć Honor? Jak dotknąć współczucia? Posmakować piękna? Niemożliwe! Uczucia nie mają formy, fizycznego kształtu, nie mają ciała!

A przecież to czym są Kami niż zna ograniczeń ciała, limitów ludzkiego wzroki i pojmowania!

I jeśli nie masz w sobie Kami?...

Kimże byli Shugenja, znający swoją własną naturę tak dogłębnie, iż umiejący rozpoznać i nadać kształt swoim własnym myślom! Własnym uczuciom. Własnej naturze. Ludzie potrafiący znaleźć w sobie to co wykracza poza ludzkie ramy. Ludzie rozumiejący swoje miejsce w Porządku Świata dość dobrze i dość godni szacunku, by Kami spełniały ich prośby!

Hiroshi pokręcił lekko głową, wciąż nie odrywając wzroku od kryształowego odbicia prezentowanego przez krople wody.

Blask słońca. Krzyk ptaków. Szept shugena. Szum wiatru.

Tao.

Zaiste, Tao było drogą. Najbliższą boskości nauką jaką dane było poznać ludziom. I najtrudniejszą lekcją, którą łatwo można poznać, lecz bardzo trudno zrozumieć, słowami opisującymi coś na co nie ma słów.

Blask słońca...

Szarzało.

Uderzenie chłodniejszego, mokrego wiatru było równie niespodziewane jak nieprzyjemne oraz przywołujące do twardej, zwyczajnej rzeczywistości. Hiroshi przesunął się na mokrej, rzadkiej, na wpół zeschniętej trawie, nagle świadomy mokrego kimona, zdrętwiałych kolan i niosącego się z daleka ochrypłego nawoływania rybaków. Słońce chowało się ponownie za ciemnymi, burzowymi chmurami. Westchnął ciężko i podniósł wzrok kładąc dłoń na nagamaki. Najwyższy czas wracać do obowiązków... Gdyby Naritoki-aniki zobaczył jak bardzo pozwolił aby jego uwaga skoncentrowała się na shugenja i jak wielkim stopniu utracił poczucie czasu i świadomość sytuacji...

Obowiązkiem Bushi jest pozostać czujnym.

Lustrując szybkimi spojrzeniami okolicę Hiroshi usiłował nadrobić swoje zaniedbanie. Nie, stwierdził po chwili, okolica była pusta.

- Shiba Hiroshi-san, czy mogę prosić o Twoją pomoc przy tym półczłowieku? - starszy samuraj patrzył na młodszego bushi uważnie.

- Hai, Asahina Si-Xin san. Oczywiście. – Hiroshi podniósł się z klęczek strzepnął odruchowo kimono i podszedł do shugenja.

Leżący chłop spał, pochrapując lekko. Rozluźniona snem twarz utraciła wiele wywołanych gniewem zmarszczek, prezentując znacznie milsze i łagodniejsze oblicze. Najbardziej jednak rzucała się w oczy krew – czy raczej jej brak. Nie było jej na ziemi, zniknęła z uprzednio przesiąkniętego nią materiału kimona i przestała znaczyć skórę. Jedynymi miejscami gdzie dało się nią zauważyć były rany – tam miast wypływać zatrzymywała się na krawędzi ciała powstrzymywana jakby niewidzialną dłonią.

Hiroshi siłą oderwał wzrok od chłopa pośpiesznie lustrując wzrokiem shugenja w poszukiwaniu oznak słabości, niepowodzenia rytuału lub gniewu Kami, coś na co bushi Feniksa powinien i takiej sytuacji zwracać uwagę. Tak, Si-Xin był zmęczony, ale nie, nie wyczerpany. Brak widocznych ran, brak oznak poważniejszych problemów z wywoływaniem Kami. Brak bólu i brak oznak oszołomienia.

- Dobrze to o Tobie świadczy panie, choć przyznaję, że po przedstawicielu Twojego klanu się jej spodziewałem. – shugenja kontynuował po chwili - Zawsze miałem Klan Feniksa w wysokiej estymie. Proszę, przytrzymaj jego ramię.

Ledwo Hiroshi przytrzymał wskazaną kończynę, Si Xin rzucił autorytatywnie:

- Powiedz mi, jakim sposobem ktoś kto patrzy na świat tak jak Ty jest bushi? Klan Feniksa nie zwykł czynić takich... - pohamował się przekręcił głowę odrobinę - MOCNIEJ, SHIBA-SAN - rzucił nagle z mocą, przypominając o ramieniu, jakby podejrzewał poluzowany uchwyt - zadziwiających kroków, prawda?

... czynić takich... pomyłek. - młody bushi dopowiedział sobie uśmiechając się w myślach ponuro, pewien niemal, że miał okazję być świadkiem jednego z nieczęstych potknięć konwersacyjnych starszego samuraja. Co nie zmieniało faktu, że zadane pytanie spowodowało kurczenie się jego żołądka i falę zimnego potu – dotykało zbyt wielu wpraw którymi Hiroshi nie chciał - i nie miał prawa się dzielić. Było też zbyt osobiste.

- To prawda. Nie zwykł. – po chwili niezręcznej ciszy młody bushi wydusił z siebie w końcu lakoniczną odpowiedź. Następnie kontynuował powoli, starannie ważąc słowa – ...Jednak los nie zawsze wiedzie nas prostą, jasną, bądź wybraną przez nas drogą.

Rozglądając się raz jeszcze po pustym terenie świątynnym Hiroshi z ulgą zauważył chowającego się za filarem Tori mężczyznę - Asahina Si-Xin-san, czy chłop potrzebuje przeniesienia w bardziej sprzyjające leczeniu miejsce? – zapytał nieco zbyt szybko.


* * *

Szlag by to. Szlag by to!

Daichi chował się za filarem Tori usiłując wymyślić co powinien zrobić dalej. Bezskutecznie zresztą. Pustka w głowie, połączona z potem i podchodzącym do gardła posiłkiem nie pomagała w koncentracji.

Dlaczego ten dureń Bunzo wybrał sobie akurat >ten< dzień, na atak na shugenja?!?. Na Shugenja! Niech go Jigoku pochłonie! Dlaczego akurat dzisiaj? Jeszcze jeden dzień i wszystko byłoby w porządku! A tak? Teraz za diabła nie będzie pływać. Jeśli w ogóle mu odpuszczą!

Przeklęty, cholerny, pakujący się w kłopoty Bunzo i przeklęty, cholerny samuraj. Pojawił się znikąd, przebiegł kilka kroków od niego samego i załatwił Bunzo na dobre. Teraz ten nie będzie pływał. I nie odbierze ładunku! Cholerny samuraj!

I jeszcze diabelny shugenja klęczący i mamroczący coś do Bunzo. No co on chce? Uśmiercić go lekką śmiercią? Oby! Wtedy daichi mógłby wrócić i powiedzieć, że Bunzo nie żyje. I byłoby w porządku.

Nie, nie chce uśmiercić. Cholerne pech! Przysięgam, tamtem diabelny mnich miał same daikyo**! Żadnych daikichi***. A przecież Daichi zawiesił je na gałęzi jak trzeba! Trzeba było kupić więcej!

Usiłując opanować nerwy rybak przenosił wzrok pomiędzy rozgrywającym się opodal dramatem, a stojącym kawałek dalej wózkiem. Bushi odłożył ostrze obok, siadł opodal i gapił się na shugenja jak krowa na trawę. A shugenja najpierw lał wodę, potem mamrotał, polał jeszcze i pomamrotał trochę więcej. W nieskończoność!

Daichi mógł mieć tylko nadzieję, że utopi go laną na twarz wodą. Żeby tak shugenja skończył wreszcie i albo wyleczył baka-Bunzo, albo go w końcu uśmiercił. Przeciągająca się cisza kiepsko działała na i tak zszargane nerwy rybaka. Przynajmniej słońce zaczęło przygrzewać.

Ciekawe zresztą gdzie byli mnisi ze świątyni. Powinni już być. Dziwne.

W końcu skończyli. Daichi ze skrzywieniem patrzył na rozmawiających samurajów. Niech to Oni wezmą!

Po chwili zamarł z sercem w gardle w połowie mamrotanego przekleństwa widząc zwrócone w siebie spojrzenia obu mężczyzn.



*Mushiin – „Mind of no Mind”. W kendo, na wpół medytacyjny stan którym umysł ‘płynie’ nie zatrzymując się na żadnym konkretnym przedmiocie, technice bądź strategii – a zatem jest otwarty i na bodźce. W walce oznacza brak koncentracji na wykonywanych atakach i sytuacji, za które odpowiada podświadomość. Ideałem jest osiągnięcie Mushiin także w innych aspektach życia praktykanta.

**Daikyo / daikichi. Dosłownie „Wielki pech” / „Wielkie szczęście”. Tanie, zapisane na fragmentów papieru wróżby, opisujące fortunę od wielkiego szczęścia do wielkiego pecha, które następnie wieszane są na gałęziach drzew aby przynieść zapisane na nich szczęście, bądź odpędzić zapisanego pecha.
 
Wellin jest offline  
Stary 20-05-2009, 21:26   #230
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdroża prowincji Ayo, terytorium Klanu Kraba; pierwsza dekada miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114.


Fukurou wraz z towarzyszami zbliżali się do pierwszych oznak cywilizacji na ziemiach. Dopiero ostatnie kilka godzin, pozwoliło trójce przypomnieć, że ziemiach Kraba jest coś więcej niż bezdroża, twierdze i oni. Nawet tu w cieniu rzucanym przez mroczne hordy Fu Lenga, będące „tuż za miedzą”, nawet tu chłopi uprawiali ziemię. Nawet tu toczyło się normalne życia. Takie to przemyślenia towarzyszyły Smokowi, gdy zbliżali do budynku karczmy. Gdy dojeżdżali, karczma wydawała się wymarła...Widoczny był jedynie mnich siedzący pod hikorą, który z daleka wydawał się być bardziej posągiem niż żywą istotą. Sama hikora o powykręcanych gałęziach, przypomniała o kolekcji bonsai znajdującej się w jego domu. Wymagające precyzji i cierpliwości, drzewka były jedną z ulubionych rozrywek bushi i shugenja z jego klanu. Kiedy Fukurou był małym brzdącem, wierzył iż bonsai to prawdziwe drzewa zmniejszona za pomocą magii przez shugenja z rodziny Agasha.
Jego dziadek nie przepadał za bonsai.
„- Bonsai uczy cierpliwości, ale mój klan ode mnie cierpliwości nigdy nie wymagał...tylko szybkiego miecza.-„zwykł mawiać. Za to ojciec lubił bonsai. Zaś sam Fukurou, choć nigdy nie miał dość czasu, by zacząć hodować miniaturowe drzewko, to zawsze podziwiał dzieła innych, w tym swego ojca.
Fukurou podjechał w okolice hikory i zeskoczył z konia. Niegrzecznością było przeszkadzać innym w medytacjach. Ale Smok był ciekaw osoby owego mnicha. Bezgłośnie odczytał każdy rozważając jego znaczenie. Kanji na ciele mnicha, maczkiem wypisane, układały się w słowa Sutr Ziemi. Fukurou poznał te teksty. Były to sutry ochronne przeciw stworom z Jigoku. Matka mu o nich opowiadała. Zwykle ludzie znają niektóre z sutr ziemi jako proste modlitwy ochronne przed demonami z piekła czy wpływem Nienazwanego. Mało kto zna porządek łączenia ich, lub wszystkie z nich. Samurai Smoka zaliczał się do tej większości.
Fukurou nie zamierzał przerywać medytacji i w ten sposób urazić mnicha. Zamiast tego głośno rzekł, patrząc na drzewo.- Dostosowując się do sytuacji, nie zatracać swej natury. Oto jest sekret hikory.
Teraz czekał na podjęcie decyzji przez mnicha. Może się zdecydować na podjęcie rozmowy, lub zignorować z subtelne zaproszenie Fukurou. Wszak Mirumoto zdawał się nie kierować słów do nikogo konkretnego. Więc ignorując wypowiedź Smoka, mnich bynajmniej go nie urazi.
Mnich otworzył oczy i powolnym ruchem spojrzał na Fukurou. Powstał, skłonił mu się. Był młody, starszy od Smoka o może dwa lata. Na prawym policzku widniał świeży siniec. Nie powiedział jednak nic, miast tego zlustrował uważnie samego Mirumoto jak i jego dwu towarzyszy.
Świeży siniec, wiele powiedział Fukurou...Mnich się nie bronił przed napadem. A potrafiłby się bronić ? Takich kanji nie tatuuje się na byle kim. Mnich sprawdzał kim są, widać to któryś bushi z karczmy go napadł.
Fukurou spojrzał na hikorę, mówiąc.- Tutejsza ziemia nie zawsze docenia Tao Shinsei. Za dużo walki i przemocy, więc ciężko o spokój ducha, ne?
Pytanie, kim był mnich...Togashim, tak daleko od ziem swego klanu? Na pewno nie był zwykłym wieśniakiem. Tego Fukurou był pewien.
Mnich nie uśmiechnął się, lecz poważnie odrzekł:
- Hikora na którą patrzysz panie, jest poskręcana wiatrem, który chłoszcze ją co zimę, od urodzenia. Zima tutaj jest długa i wcale nie oznacza spokoju, oznacza tylko niebezpieczeństwo innego rodzaju. Ziemia, na której to drzewo wzrosło, jest przesiąknięta bólem, krwią, trwogą i osamotnieniem. Hyakuman powodów do walki, hyakuman powodów by umrzeć, hyakuman powodów by na jedno i drugie być gotowym w każdym oddechu swego życia. Gdzie tu czas na poszukiwanie mądrości? Na oddech, na refleksję? Na zastanowienie się nad czyimiś słowami i tym, czy nie mają podwójnego znaczenia? Na szczerość, taką, jaką zna każdy - spojrzenie mnicha pobiegło ku Skorpionowi - Żuraw?
Smok nie mógł nie zauważyć tego spojrzenia i zrozumieć jego znaczenie. Manji-san tak często zapominał, jak paskudną opinię miał jego klan, nie tylko wśród dworzan i bushi, ale też pośród prostego ludu.
Spojrzawszy na karczmę, mnich kontynuował:
- Oto lekcja jaką właśnie odebrałem. Na tej ziemi chyba najbardziej potrzeba Tao Shinsei. Ale trzeba o nim opowiedzieć inaczej, niż zamyślałem. Sore dake.*
- Mój dziadek mówił mi, że pięści wchodzą do rozmowy, gdy zaczyna brakować słów. A na ziemi Krabów zbyt często pięści bywają w użyciu.- odparł Fukurou spoglądając na hikorę.- Gdzie więc wcześniej uczyłeś Tao Shinsei, skoro na własnej skórze musiałeś poznać tą smutną lekcję?
- Dwa lata na ziemiach Feniksa, rok wśród Daidoji, rok w promieniu 4 ri od zamku pierwszej Lwicy, rok wśród sohei w Shinden Osano-Wo nieopodal Shinomen... Dwa ostatnie lata spowodowały, żem uwierzył iż jestem gotowy. Przedwcześnie, ale... -
wzruszył ramionami.
- Iye. Pierwsza lekcja jaką ja tu odebrałem była taka, iż na ziemie Kraba nigdy nie jest się gotowym.-odparł Fukurou i spytał zmieniając temat.- Czy Las Stu Śmierci, jest rzeczywiście tak straszny i niebezpieczny jak powiadają? Walczyłem na Murze i ciężko mi sobie wyobrazić potworniejsze miejsce niż ziemie Fu Lenga.
Mnich uniósł brwi i spojrzał na młodego Smoka zaintrygowany:
- Las Stu Śmierci? Cóż to za miejsce panie i dlaczego mnie o nie pytasz?
Teraz na Smoka przyszła kolej by unieść brwi. Nim jednak zdołał się odezwać, w oczach mnicha dało się zobaczyć błysk olśnienia:
- Ah! Chodzi Ci o Puszczę Shinomen! Zaskoczyłeś mnie panie. Naprawdę niewielu ją tak nazywa. Cóż... nie walczyłem na Murze panie, widziałem go jedynie z oddali podczas moich wędrówek, ale wydaje mi się, że Shinomen to innego rodzaju niebezpieczeństwo. To nie walka na froncie, gdzie bronisz umocnień wspierany potęgą armii Kraba. To wyprawa przez las. Nie wiem, panie, czy towarzyszyć będą Ci wojska i czy będziecie fortyfikować nocne obozy, ale jeśli nie...
Zawiesiwszy głos, młody mężczyzna namyślał się chwilę, by wreszcie dodać:
- To w takim razie taką mogę dać Ci panie radę i opis Shinomen Mori. Piękny to las i prastary. Jeden z najstarszych i najbardziej przesyconych tym, co na co dzień umyka oku. Ziemie Fu Lenga zawierają w sobie piekielną esencję Jigoku, przez co niosą zgubę... ba! są zgubą śmiertelnych którzy odważą się tam zapuścić. Powszechnym poglądem wśród biegłych w teologii jest, że na Ziemiach Cienia znaleźć można by wrota do piekieł. Shinomen Mori panie, ma ponoć zawierać w sobie inne wrota. Równie nie dla śmiertelnych przeznaczone... dopóki ich czas nie przyjdzie.
Wzruszywszy ramionami, mnich zakończył dłuższą wypowiedź:
- W Shinden Osano-Wo uczył mnie pewien starzec. Zwykł on mawiać, że niebezpieczeństwo leży w spotkaniach. Na Ziemiach Cienia można spotkać oni, na drodze bandytów, w mieście - nieuczciwych kupców, na dworze wężowe języki lub zagniewanych władców. Starzec ów nauczył mnie, że na takie spotkanie należy się po prostu przygotować. Spotkanie samo zależy od Twej karmy panie - nie będziesz miał na to wpływu. Wpływ będziesz miał najwyżej na jego przebieg. Zapytasz pewnie, czy wiem kogo można spotkać w Shinomen Mori. Ano wiem. Tengu. Te dobre i te złe jednako... ale zawsze potężne. I bandytów. Najpodlejszych lub najzacieklejszych w obronie przed niesłusznym oskarżeniem, ale na pewno najbardziej przemyślnych i wytrwałych. Są tam w końcu Leśni Zabójcy, Hordy Yugoro, Cienie i dziesiątki innych o nie tak najgorszej sławie.
Nie były to słowa, które Fukurou chciałby usłyszeć, ale takich...lub im podobnych się spodziewał. Smok spojrzał na drzewo i rzekł.- Jedynym sposobem na przezwyciężenie trudności jest stawienie im czoła, ne?
Mnich skinął głową.
Otrzymawszy odpowiedź mnicha Fukurou uśmiechnął się i rzekł.- Gdzie więc teraz kieruje cię Tao Shinsei?
- Tutaj panie. Przez najbliższe pół roku. Potem może w stronę Muru.-
odparł mnich, a Fukurou rzekł filozoficznie.- Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. – po czym spojrzał na towarzyszy.- I czas, bym i ja też...uczynił ów pierwszy krok.
Smok skinął mnichowi na pożegnanie i skierował się do swych towarzyszy.
Krab już załatwił, chyba, formalności związane z ich pobytem...A może zrobił to Manji-san? Fukurou było trochę wstyd, że samolubnie pozostawił ten obowiązek na barkach Akito. Z drugiej strony, to były ziemie jego klanu...więc powinien o nich wiedzieć najwięcej. I jego mon jest tu najbardziej szanowany, przez chłopów.
Trójka bushi weszła do głównej sali, akurat w porze posiłku. Zaraz też podbiegli do nich słudzy i kłaniając się nisko poprosili o miecze. Pewne zwyczaje są takie same, bez względu czy to karczma na wybrzeżu, zajazd ukryty wśród gór, czy też karczma w cieniu domeny Fu Lenga. Fukurou szybkim ruchem odplątał figurkę sowy z rękojeści wakizashi, i ów rzemień owinął wyuczonym ruchem dookoła nadgarstka...Wolałby, żeby nie „zapodziała” mu się przez chciwość jakiegoś chłopa.
Trójka bushi usiadła w oczekiwaniu na posiłek i mogąc przyjrzeć się dyskretnie innym gościom. Nie było ich wielu...Mężczyzna w zniszczonym kimonie, z zarostem i niewielką blizną na policzku. Strój bez monów. Nie wyglądał jednak na kupca czy cieślę, więc zapewne ronin.
Dwaj samuraje Kraba siedzący z dala od reszty, jednak na ich strojach nie było monów rodziny. Za to wyglądali, na ranionych w boju...Przez umysł Smoka, przewinęło się podejrzenie iż oni mogą być owymi dwoma zdrajcami o których wspominał Manji. Lecz szybo odrzucił te podejrzenia, rugając się w myślach. „Baka Fukurou, pozwalasz by słowa Skorpiona wpędziły cię w nadmierną podejrzliwość. Będziesz teraz każdą parę Krabów podejrzewał o złe zamiary.”
Spojrzał przez chwilę na Bayushi, lecz Manji-san zachowywał się obojętnie...więc, chyba to nie byli oni.
Trzecim był Krab z rodziny Kaiu, siedział z dala od pozostałej dwójki Krabów i od owego ronina. Ale widać brak towarzystwa mu doskwierał, bowiem jak tylko cała trójka bushi usiadła...Natychmiast przysiadł się do nich mówiąc.- Kaiu Haru, tsuchikai na usługach Yasuki Temeo.
Przedstawił się i wyraźnie czekał na to, aż trójka bushi postąpi tak samo.
Pierwszy przedstawił się Fukurou.- Mirumoto Fukurou, yojimbo Togashi Hameko.
Ochroniarz własnej matki... czyż nie taką rolę do odegrania, przeznaczył Fukurou, jego ojciec? Ale Kaiu Haru nie rozpoznał zarówno Fukurou, jak i jego matki. Co nie było akurat dziwne. Nie wszyscy musieli o nim słyszeć. Kaiu nie słyszał.- A więc bushi z klanu Smoka. Ponoć wielu z was ćwiczy się w Tao Shinsei...Ja też zacząłem ostatnio, ale nie jestem w tym zbyt dobry.
Po czym wybuchł rubasznym śmiechem, akurat w chwili, gdy zjawił się sługa z posiłkiem złożonym głównie z ryżu z warzywami oraz czarkami i butelką ogrzanej sake.
A Kaiu Haru spojrzał pytająco na pozostałych dwóch samurajów.

* sore dake - tyle, to tyle, tak jest, nic więcej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-06-2009 o 11:40.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172