Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2009, 18:52   #105
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian zataczał niezgrabne koła wokół Tyburcjusza, mocno odpychając od siebie powietrze parą błoniastych skrzydeł. Nie był przyzwyczajony do tej formy, dlatego każdy ruch przychodził mu z trudem. Dodatkowo, był jeszcze poranek i słońce mocno świeciło, drażniąc jego małe, niedorozwinięte oczy.

Był naprawdę wkurzony. Na Tyburka, za jego kłamstwa i stosunek do zbrodni, jakiej dopuścił się Mike. Na Mike’a, gdyż okazał się zwykłym, zdradzieckim nic nie wartym sługusem własnych żądz. Na siebie, gdyż powoli zaczął sobie zdawać sprawę z faktu, że Tyburcjusz zrobił z niego głupka i szaleńca na oczach całego Stada. W końcu, był wściekły na Stado, za to, że sam musiał sobie poradzić z problemem kłamcy-szatanisty.

Uszu nietoperza miały jedną wielką zaletę. Były ultraczułe. Matczyński zdawał sobie sprawę z wszystkiego, co działo się w altance. Nie tylko miał trójwymiarowy obraz przestrzeni, ale także słyszał wszystko, nawet najcichszy szept. A było czego słuchać…

Pierwszą rzeczą, jakiej dowiedział się Julian, był fakt, ze Tyburcjusz nie mógł być nawet dobrym przewodnikiem. Nie znał miasta, a jedynie posłanie, które raczyła mu dać ta cała Mija. Jego jedynym celem było spełnianie jej wyuzdanych, erotycznych zachcianek. Chłopak mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie dumnego Pizarro skutego kajdankami, oczekującego na działanie swej pani.

Następnie Horacy pozwolił sobie na krótki monolog odnośnie Idvy, czymkolwiek ona była. Po raz kolejny ogłosił wszystkim, ze Thagort jest prawdziwym rajem, w którym każdy może żyć godnie i szczęśliwie, o ile nie zaatakuje innej osoby.

Julian był nawet skłonny się z nim zgodzić. Nikt nie zginął w walce z Hydrą, nawet Jonathan wrócił do życia. wszyscy byli cali i zdrowi, nic im nie groziło. Stali teraz, w tej pięknej altance, uzdrowieni. Byli bezpieczni i wyczekiwani, jako pierwsi ludzie w mieście.

Czego można było chcieć jeszcze?

Nim Julian zdał sobie sprawę, krąg, po którym latał do tej pory zamienił się w elipsę, która zbliżała się w stronę Horacego. Z początku niewinne pragnienie, by być jak najbliżej wampira i jak najlepiej słyszeć jego głos doprowadziło chłopaka do naprawdę dziwnych działań. Gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, co wyczynia, wrócił na właściwy tor, krążąc wokół Tyburcjusza.

Nie potrafił wytłumaczyć tego, co się z nim działo. Głos Horacego był naprawdę miły, miał taki ciepły, przyjazny odcień. W dodatku mężczyzna był tez opiekuńczy względem Juliana i miał naprawdę przyjemny dotyk…

Blondyn potrzasnął głową. Cokolwiek się z nim działo, było zdecydowanie podejrzane.

Pewnie podczas leczenia Dominiki coś mu się stało z głową. Powinien trochę dłużej się popluskać w tym błocie.

Dla pewności jednak, Julian postanowił skupić uwagę swych radarowych uszu na kimś innym. Pierwszą osobą, która mu przyszła na myśl, była Aleksandra.

Z dziewczyna było coś nie tak. Nie założyła na siebie ubrań, które dał jej chłopak. Wyczuwał miękki, dźwiękochłonny materiał swetra i gładką skórę dziewczyny, która odbijała ultradźwięki. Czemu nie założyła odzieży, skoro miała na sobie zaledwie jakieś bokserki i białą koszulę?

Wydawała się aspołeczna. Sama nie poprosiła o ubranie, podarowanego nie założyła, trzymała się na uboczu i była ogólnie jakaś taka… Julian nie wiedział, jak to określić. Byli swoimi rówieśnikami, a mimo to zachowywali się zupełnie inaczej. Gdy on biegał po sklepie, ona siedziała przy kasach. Gdy on wstydziłby się chodzić w niepełnym stroju, ona paradowała w czymś, co było połączeniem ubrań sportowych z kreacją na bal.

Była też jeszcze jedna różnica, która uderzyła Juliana. Lodowato zimnym głosem odmówiła Tyburcjuszowi pomocy.

Chłopak rozumiał jej powody. Sam doskonale rozumiał sytuację, w jakiej postawił Białą Różę Pizarro i nie miał zamiaru pozwolić, by taki kłamca zatruwał im życie i ciągnął swoje gierki w ich obecności. Ale o ile jego odmowa była emocjonalna, pełna gniewu i w pewnym sensie dziecinna, o tyle Aleksandra odmówiła jak królowa. Królowa śniegu, skazująca swego poddanego na śmierć. Takie skojarzenie przyszło do głowy Julianowi.

Zimna i bezwzględna jak zima.

Dziewczyna poruszyła jednak ważną kwestię. Stwierdziła, że zna kogoś, kto zmarł. Ivet, tak jej było na imię. W czasie, gdy blondyn starał się przypomnieć sobie, czym lub kim była Ivet, dziewczyna zdążyła zniechęcić do siebie Girrę. Rudy wyszedł z altanki, najwyraźniej zdenerwowany.

- Nic tu nie istnieje- ogłosiła wszem i wobec Aleksandra. Julian zastrzygł swymi czułymi uszami. Podleciał niezdarnie do członkini swego stada, okrążając ją. Był przekonany, że biedactwo wskutek nadmiaru emocji nabawiła się jakiś halucynacji. Możliwe też, że był to uboczny skutek działania błota na jej ciało. Albo jakaś tajemna moc Hydry. Wszystko było możliwe.

Jeśli Julian chciał jednak jej pomóc, musiał przestać być małą, latającą myszą. Zamachał skrzydłami, kierując się do swojego prawdziwego ciała. Był już tak blisko. Wyciągnął dłoń, gdy…

PACH!

Poczuł, jak coś zimnego uderza go z wielką siłą w ciało. Zatoczył się i upadł na ziemię. Przez parę chwil starał się stanąć na swych łapkach, ale nic to nie dało. Poczuł się naprawdę źle, a jego mały żołądek podszedł mu do gardła. Ostatkiem sił powstrzymał wymioty. W całym tym zamieszaniu dobiegł do niego przeraźliwy, sadystyczny wręcz śmiech Jonathana.

Przeniósł większą część siebie do ludzkiego ciała. Kucnął obok nietoperza i wziął go na ręce. Po chwili istotka została wchłonięta przez jego tors. Zamrugał tępo, gdy fragment jego duszy znalazł się na powrót w jego ciele.

- Jonathan!- krzyknął wściekle za oddalającym się mężczyzną, bezskutecznie jednak. Człowiek udał się w ślad za Dominiką, którą niewiadomo czemu wzięła chęć na spacery.

Julian westchnął ociężale. Cała sytuacja zaczynała go męczyć. Chora psychicznie dziewczyna, wredny Jonathan, seksualny niewolnik i wytworzenia za pomocą własnej duszy nietoperza. Chłopak oddałby wszystko za to, żeby wpełznąć do jakiegoś łóżka, naciągnąć koc na głowę i przez chwilę odpocząć od tego chaosu.

- Dobra, kim jest Ivet? Nie chcę was zmartwić, ale nie znam nikogo takiego. Aleksandro, Reynold, jesteście pewni, ze się dobrze czujecie?- spytał, podchodząc do matematyka i przykładając mu swą dłoń do czoła, badając, czy czasem nie ma gorączki.

Reynold łagodnie odtrącił dłoń chłopaka.

- A może to kolejna istota z tego świata? Imię nawet pasuje…- zasugerował, uśmiechając się przyjaźnie do Burke.


-Posłuchaj Julianie to nie jest...-Reynold starał się wyjaśnić, kogo miał na myśli, gdy zbliżyła się Alesandra. Przyklęknęła przy nim i głowę położyła na jego kolanach. Wzrok miała nieobecny. Leżała tak przez chwilę, aż podniósł ją z ziemi, posadził obok. Przytulił po ojcowsku.

- Tak, to kolejny mieszkaniec Thagortu. W całym tym zamieszaniu wzięliście ją za członkinię naszego stada. Pewnie chcecie jej podziękować, prawda?- spytał, dalej przyjaźnie się uśmiechając do ludzi, którzy mieli przyjemność spotkać Ivet. Chciał jakoś pocieszyć dziewczynę, ale nie wiedział, co powiedzieć. Przecież to wszystko im się tylko zdawało, jak miał więc ich pocieszyć, skoro nie zdarzyło sęe nic złego?

- Horacy, do jakiego stada należy Ivet? Moi przyjaciele chcieliby z nią porozmawiać.- spytał Horacego. Był pewien, ze sytuacja zaraz się wyjaśni. Dla pewności jednak, patrzał badawczo na Reynolda. Nigdy nic nie wiadomo…
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 05-03-2009 o 14:51.
Kaworu jest offline