Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-03-2009, 18:18   #101
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
W pierwszej chwili jego pytanie o Ivet obeszło się bez echa. Nikt nie wiedział co ma powiedzieć, lub, co mógł wyczytać na niektórych twarzach, nie wiedział o kim ma mówić. Powstrzymał się od powtórzenia pytania, które zwróciło na niego więcej uwagi i więcej ciekawskich oczu niżby pragnął osiągnąć tym jednym wypowiedzianym zdaniem.

Gdzieś w tle nastąpiła eskalacja niedawnej kłótni Juliana i Tyburcjusza. Przysłuchiwał się jej mimowolnie, lecz bardziej dręczyło go wspomnienie dziewczyny, która oddała za nich życie, zasłoniła od hydry. Trudno mu było uwierzyć w złudzenie, pamiętał ja dokładnie. Tam w markecie widział ją w towarzystwie innych członków stada, czemu wiec nagle wszyscy zamilkli.
Dalsze wyjaśnienia Dominiki, potwierdzenie teorii o śmierci Jonathana, tym bardziej nie pasowały do układanki. Jeśli nie można tu umrzeć, ona też musiała gdzieś przeżyć, jeśli tylko nie była złudzeniem.


Słuchał dokładnie każdego kolejnego pytania, starając się zapamiętać i nadążyć za dziwnymi prawami tej krainy.
Z jednej z doniczek zgarnął kilka grudkę ziemi. Przesypywał ja z ręki do ręki. W pewnym momencie upadła na ziemię, a mimo to mężczyzna jeszcze przez chwilę uparcie udawał, że ją przerzuca. Na jego twarzy malował się niepokój, pokiwał głową, chcąc przed sobą samym potwierdzić jakąś teorię. Kolejna sprawą, która mógł poruszyć, była utrata zdolności. Zastanawiał się jednak, czy zrobić to teraz w gronie wszystkich, czy poczekać, zapytać kogoś na uboczu. Kto wie jakich praw tu panujących jeszcze nie poznali. Kto wie, czy członek stada tracąc moc, nie traci wszystkich praw. Wspomniał kobietę, w błotnistym stawie, jej władczy ton. Teraz po trochu podzielał obawy jakie miał Tyburcjusz w stosunku do swej pani.
Tyburcjusz, może on był jego nadzieją na zdobycie informacji. Julian nie był co prawda przychylny jego przyjęciu do stada, kto wie może nawet ze swymi dziwnymi mocami wyczuł w nim coś złego, lecz samo posiadanie kogoś, kto zna to miejsce i jego mieszkańców mogło okazać się przydatne.
-Czy jego pani-zaryzykował propozycję, wskazując na Pizarro-zgodziłaby się odstąpić go nam jako przewodnika? Do czasu, aż poznamy tą krainę.-zasugerował, iż od nowego Towarzysza zależeć będzie kiedy poznają ją wystarczająco.

Po tym, jak opowiedziano o różnorodności stad i Dominika zachęciła do zadania własnych pytań, podzielił się spostrzeżeniem, które zaświtało pewnie w głowach ich wszystkich, każdego rozsądnego człowieka, którego porwał wir zwariowanych zdarzeń.
-A jeśli to pomyłka, jesteśmy zwykłymi ludźmi, czemu Twoja pani miała nas wezwać? Jak możemy ją znaleźć i z nią porozmawiać?

Po chwili postanowił jeszcze zaryzykować i zadać najbardziej nurtujące go pytanie.
-W tym miejscu nikt nie może umrzeć? Nikt nie odnosi ran. Nikt nie...choruje? Po walce z Hydrą wszyscy powrócili do całkowitego zdrowia?-chciał, aby jego słowa brzmiały jak podziw, lub zdumienie. Tymczasem celem ich było delikatne ustalenie co stało się z Ivet i jak stracił moce. Jeśli ktokolwiek mógłby naprowadzić go na właściwą ścieżkę w poszukiwaniu pomocy, to z pewnością osoba, która tak jak on odniosła "duchowe" rany.

***
Już po kłótni Reynold wyraża poparcie dla tymczasowego przyjęcia Tyburcjusza.
Po wszystkich wyjaśnieniach, gdy mogą zadawać pytania od razu zadaje pierwsze, po jakimś czasie, być może przeplatanym innymi pytaniami kolejne.
 
Glyph jest offline  
Stary 03-03-2009, 00:24   #102
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Reynold Burke

-Czy jego pani -Reynold zaryzykował propozycję, wskazując na Pizarro -zgodziłaby się odstąpić go nam jako przewodnika? Do czasu, aż poznamy tą krainę.

-Nie wiem, raczej jest to mało prawdopodobne żeby Mija dzieliła się swym Towarzyszem z kimkolwiek –Horacy wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Girrą. Przy czym Rudzielec zmieszał się nieco, kiedy powędrował mimowolnie wzrokiem ku Aleksandrze. –Szczerze mówiąc wątpię, żeby on znał cokolwiek prócz legowiska Miji i jej bujnej fantazji –Horacy uśmiechnął się sugestywnie, nie zdając sobie sprawy z nieprzyjemnego wrażenia, jakie zrobiło to na Reynoldzie.

-A jeśli to pomyłka, jesteśmy zwykłymi ludźmi, czemu Twoja pani miała nas wezwać? Jak możemy ją znaleźć i z nią porozmawiać? -zapytał znów po dłuższej przerwie, na uważne wysłuchanie wymiany zdań pomiędzy zebranymi.

-Nasza pani! Czy wy także nie jesteście jej dziećmi? Wezwała was do swego świata, który stadom oferuje godne szczęśliwe życie. Nikt nie jest godny aby ją ujrzeć, jednak każdy zna jej dobroć. Wszak nieraz dawała nam zdrowie, beztroskę i szczęście. –W błyszczących oczach wampira widać było szczery zachwyt i pełne oddanie dla owej tajemniczej istoty.


-Dlaczego wątpicie? –zapytał zdziwiony nieco Girra. -Widzieliśmy na własne oczy jak pokonaliście Hydrę. Może słabo znam „zwykłych ludzi”, ale to co zrobiliście nie było zwykłe.

-W tym miejscu nikt nie może umrzeć? Nikt nie odnosi ran. Nikt nie...choruje? Po walce z Hydrą wszyscy powrócili do całkowitego zdrowia?
–słowa człowieka brzmiały jak podziw, lub zdumienie.

-Wiele razy odnosiłem rany, jednak Idva zadbała, żeby szybko się goiły –uśmiechnął się Rudy i wyglądał rzeczywiście na szczerego. -W stadach jesteśmy bezpieczni. Z tego co mi wiadomo, nikt nigdy nie stracił życia w Thagorcie. Znasz kogoś kto zmarł? – skierował swe pytanie do Horacego.


-Nie, nie znam –wzruszył ramionami wampir.


Mike Sheff


Kiedy wyszli na zewnątrz w Mike’a wstąpiło coś na kształt nadziei. Już samo wydostanie się z podziemnych kazamatów sugerowało podświadomości, że przynajmniej w drodze nie będą kontynuować na nim swoich potwornych, chorych eksperymentów. Jednak wędrówka sama w sobie wkrótce okazała się być torturą dla wyczerpanego, zbolałego ciała i udręczonego umysłu mężczyzny.

Wlókł się coraz wolniej, lecz posłusznie za swoimi oprawcami. Pamięć nieistniejącej już skóry przedramienia paliła żywym ogniem. Zmaganie z bólem i zmęczeniem wysysało z Sheff’a resztki sił i chęci do walki o życie. Musiał bronić się nie tylko z poczuciem rezygnacji, lecz także z obciążającym sumienie faktem, iż chcąc czy nie chcąc odebrał życie niewinnemu człowiekowi. Czy dla całego Thagortu stał się teraz ściganym mordercą? Czy też może jednak liczyć, że ktoś mu pomoże?

Co mógł zdziałać w tej sytuacji?
Próba ucieczki nie wchodziła praktycznie w rachubę. Nie miałby sił uciekać. Stawianie oporu, jak sądził sprowokowałoby prawdopodobnie kolejną sesję tortur, miast przynieść mu szybką śmierć, o którą ich prosił. Mike snując gorączkowe rozważania starał się mimo wszystko zwracać uwagę na najbliższe otoczenie. Wciąż liczył na cud, który mógłby go wyrwać z rąk dwójki psychopatów… lub okazję, aby samemu z tym skończyć.

Nawet nie zdawał sobie sprawy, że mijają właśnie ostatni błotny staw, który dawał szansę na uśmierzenie jego cierpienia i uratowanie zmasakrowanej kończyny. Może było to nawet w tej chwili błogosławieństwem dla Sheff’a. Szalona para amatorów chirurgii nie pozwoliłaby mu na uzdrawiającą kąpiel, bo czemuż mieliby na to pozwolić, skoro nie dali mu się nawet zatrzymać i napić wody ze strumienia, który musieli przekroczyć po drodze. Byli głusi na jego błagania nie oszczędzając mu przy tym kolejnych porcji bólu. W ich oczach nie zasługiwał na litość, ani na jakiekolwiek ludzkie uczucia. A może wcale czegoś takiego nie odczuwali.

Szarpany i popychany zataczając się i obijając o przeszkody, potykał się i upadał, aby znów zostać podniesiony na nogi i iść tam gdzie mu kazano.

* * *

W Dominique wzbierało z wolna przeświadczenie o obecności poza „altaną” kogoś, kogo zna. Była pewna, że czuje jego wołanie. To uczucie rosło w niej, jak męczące wrażenie głodu, póki nie rozpoznała źródła owego „głosu”. To był Mike. Znajdował się gdzieś bardzo blisko…
Rozejrzała się niespokojnie i ku zdziwieniu większości zebranych bez słowa podeszła do wyjścia z „altany”.

Było ich troje. Pierwszy z lewej kroczył wysoki, wręcz potężny mężczyzna w białym kitlu, który z uwagi na niedawne intensywne używanie nadawał mu wygląd kogoś pomiędzy lekarzem, a rzeźnikiem. Z prawej, lekko z tyłu szła młoda blond-włosa kobieta ze sztucznym, trochę drapieżnym uśmiechem przyklejonym do ust. Dominique jednak wpatrywała się szeroko otwartymi oczyma w trzeciego przybysza.

Szedł, a raczej zataczał się pomiędzy tym dwojgiem jak pijany, raz po raz nakierowywany szturchnięciem w ramię przez jedno, albo drugie na właściwą trasę. Wzrok miał nieprzytomny, utkwiony w wejście „altanki”, w którym ukazała się właśnie Dominique, ruchy powolne i nieskładne. Przedstawiał sobą żałosny widok. Rozerwany na przedzie garnitur i koszula odsłaniały nagi tors umazany zaschniętą krwią. Sprawiał wrażenie wycieńczonego, ale dwójka ludzi, którzy mu towarzyszyli nie wydawała się być tym szczególnie przejęta. Pchnięty naprzód, przeszedł jeszcze kilka kroków. Upadł ciężko na kolana. Dominique dostrzegła jeszcze, jak bezgłośnie wymawia jej imię popękanymi, zakrwawionymi ustami.



Chwilę patrzył jeszcze na nią z niemą prośbą w oczach, a potem osunął się miękko na szmaragdową trawę. Dopiero wtedy zobaczyła poprzez rozcięcie w rękawie, jego ramię…

Mężczyzna i kobieta stanęli po jego obu stronach, jak strażnicy.

__________________________________________________ _____________
-> Mike pod strażą Doktorka i asystentki docierają pod altankę.
Jest skrajnie wyczerpany, ale przytomny.
-> Jeśli ktoś będzie chciał podejść do Mike'a, nie da rady zbliżyć się bardziej niż na 3 kroki. Potem upadnie i straci siły. To samo dotyczy podchodzenia do dwojga pozostałych przybyszów.
-> W postawie Horacego i Rudego w stosunku do Doktorka będzie widoczny szacunek podszyty lękiem.

 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 03-03-2009 o 13:26.
Lilith jest offline  
Stary 03-03-2009, 21:39   #103
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Do tej pory Aleksandra pozostawała milcząca. Nie dlatego, że nie wiedziała co powiedzieć. Nie miała po prostu takiej potrzeby. Nie chciała tu być, nie chciała należeć do tego miejsca, do Thagortu. Jedynie do tej pory członek stada Smoka zrobił na niej pozytywne wrażenie. Wystarczająco pozytywne, że zaprzestała walki z wolą Opiekuna.

Przejrzała ubrania jakie wręczył jej Julian. Niestety wszystkie były wzięte z supermarketu, w którym nie tak dawno spotkali się po raz pierwszy. Nie założyła żadnego z nich. Nie chciała włożyć na siebie czegoś co stworzyło to miejsce.

Na prośbę Tyburcjusza zareagowała z dezaprobatą, wypowiadając trochę poirytowanym tonem jedno zdanie.

- Wolałabym aby ciebie tu nie było Towarzyszu.

Gdy po chwili dwóch mężczyzn żyjących zapewne już nieco dłużej w Thagorcie i posiadających pewną wiedze na temat tego miejsca zaprzeczyło jakoby znali kogoś kto stracił tu życie. Aleksandra postanowiła się odezwać.

- Ja znam. - Odpowiedziała chłodnym tonem głosu. Wyprostowała się, wbiła swój wzrok w Girra.

- Ivet. Powiedziała na tyle głośno, żeby wszyscy zwrócili na nią swoją uwagę.

I zdziwiła ją reakcja wszystkich będących w altance osób. O ile mogła zrozumieć obojętny stosunek do tego imienia członków stad obecnych razem z nimi, o tyle obojętny wyraz twarzy na członkach jej stada, był już zaskoczeniem. Jedynie po twarzy Reynolda była w stanie odczytać, iż ten wie o kim mowa.

Podeszła wolnym krokiem do rudego, stanęła pół kroku z nim ocierając się biodrem o jego ciało i wyszeptała mu do ucha:

-Jak również poprzednia właścicielka białego płaszcza.

Na co on stwierdził z wyraźnym rozbawieniem.

- Nie było przecież poprzedniej. Jedyną właścicielką przecież jesteś ty.

Aleksandra stanęła jak wryta i odwróciła do niego twarz odpowiadając mu przez zaciśnięte zęby.

- Odmówiłam Ci.

Grymas na twarzy Girry sugerował, iż ten nie ma najmniejszego pojęcia o czym mówi Aleksandra.

- Odmówiłaś ? Przepraszam, ale teraz właściwie o czym my mówimy ?

- Tego, że go przyjmę. Skończ udawać, nie bawi mnie to.

Było jej dobrze czuć jego ciepło, lecz sama złapała się na tym, że niepotrzebnie dała się ponieść emocją, które nigdy wcześniej nią tak nie władały - podniosła ton wyraźnie zirytowana.

Sam nie wiedząc czemu, chwycił pewnie za ramiona Aleksandry. Przybliżył ją do swojego ciała, przytulił bardzo mocno do siebie.

- Uspokój się, przecież nie ma powodu aby się niepokoić. Przecież, ten głupi płaszcz należy do ciebie. Sam nie wiem czemu nie chciałaś go założyć kiedy wezwał cię twój Opiekun. Spokojnie. Przecież to tylko część twojej garderoby.

Girra mówił tak, jakby fakt, iż nie tak dawno Aleksandra odmówiła przyjęcia płaszcza należącego do osoby zamieszkałej w tym miejscu nie miał nigdy miejsca.

Odepchnęła go mocno od siebie, popatrzyła tęsknym wzrokiem, sama nie wiedziała czemu jest jej dobrze przy nim,a jemu przy niej...

- Czym ty jesteś?!

Niewytrzymała, złość przemogła zdrowy rozsądek.

-Czym?! Pytasz czym ja jestem? -zapytał z żalem. -Nawet nie jestem dla ciebie KIMŚ lecz CZYMŚ? A twoim zdaniem CZYM jestem? Na CO wyglądam?

-Na kogoś kto nie istnieje i nie ma prawa istnieć... - Zamknęła oczy i chciała odejść w stronę z której spodziewała sie wsparcia - do Reynolda.

- Ja dla ciebie nie istnieje ? Więc dobrze. Dla ciebie jestem nikim. Pogodzę się z tym.

Mężczyzna wyszedł z altanki wyraźnie podenerwowany tym co zaszło.

- Nic tu nie istnieje.

Powiedziała to głośno nie do niego, ale do wszystkich i sama chciała wyjść ,ale jakby niewidzialna bariera zatrzymała ją u wyjścia z altanki.

* Aleksandra porusza kwestię Ivet.
* Podczas rozmowy z Girrą drażni go, mężczyzna wychodzi
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 03-03-2009 o 21:41.
kabasz jest offline  
Stary 03-03-2009, 22:27   #104
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Przynajmniej ktoś.


Ta myśl jawiła się w umyśle Jonathana za każdym razem, gdy tylko zerkał na Reynold’a. Może nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy, ale gdyby nie on, to kto wie jak skończyłby się nieprzyjemny epizod z tamtym... Brr.


Nawet nie chce o tym myśleć.


Dobrze jest mieć kogoś, z kim można pogadać i kto chociaż trochę jest w stanie zrozumieć Twój punkt widzenia.
Ostatnie chwile wydarzyły się jakby obok Jonathana. Wszystko wydawało się realne, ale w pewien sposób tak nieprawdopodobne... Śmierć, zmartwychwstanie, homoseksualiści... Trudno było to wszystko ogarnąć. Przynajmniej odzyskał swoje rzeczy. Teraz z niejaką lubością przesuwał dłonią, bo plecaku, do którego zdążył się przywiązać. Z ciekawości otworzył jedną z malutkich kieszonek. Zanurzył rękę, zbyt głęboko jak na teoretyczną wielkość schowka. Po chwili ze zdziwieniem spojrzał na to, co trzymał w dłoni. Malutka proca i jedna metalowa kulka. Schował ją prędko do kieszeni, nim ktokolwiek zdołał to dostrzec.

W tym czasie doszli z Reyem do jakiegoś budynku, gdzie znajdowali się wszyscy, których pamiętał jeszcze z wodnego miasta. Wyglądali na lekko zdezorientowanych. To wszystko zdawało się tak odległe, jakby działo się całe wieki temu... Zadziwiające, jak czas się wydłuża w chwilach zagrożenia i jak zacieśniają się więzi, miedzy przypadkowymi ludźmi-ofiarami.

Po chwili Dominique przemówiła. Jonathan ożywił się tylko na moment, gdy wspomniała o Mike’u, którego nieobecność zauważył już na samym początku. Poczuł niewyobrażalną satysfakcję, na wieść o tym, że jego niedoszły zabójca cierpi i prawdopodobnie ponosi ciężkie konsekwencje swoich działań.

Dominiqua wspomniała też o trzech gościach. Dwóch z nich, było nagich.


Ubrani równie cywilizowanie co, tamte pedały w lesie. Bosko.


Jonathan słuchał. Już za młodu nauczył się, jakże wydawałoby się prostej czynności. Jeżeli jesteś w grupie i jest jakiś problem, który trzeba wyjaśnić, bądź jest niejasna sytuacja która wymaga pytań to zamiast pchać się na pierwszy ogień, bezpieczniej jest zwyczajnie poczekać. Prawie zawsze, jest ktoś, kto ma takie samo pytanie, zdanie, wątpliwości jak my. Dlatego Johnny po prostu czekał i starał się jak najwięcej zrozumieć, jak najwięcej pojąć, by poukładać sobie wszystko w głowie.

Podczas tego wszystkiego, najbardziej zdenerwował Jonathana Julian. Zakichany gówniarz drze się, jakby krzyki cokolwiek mogły zrobić. Atakuje wręcz starszego, bardziej doświadczonego od siebie faceta, który tak na marginesie bardzo zaimponował Jonathanowi swoim opanowaniem. Przekonało go to w sumie, by w razie gdyby miało się odbyć głosowanie pt. „Czy Tybur ma zostać członkiem Stada?”, on miałby sto procent poparcia Johnego. Szanował ludzi, którzy potrafią panować nad swoimi emocjami.


A Julianowi przydałby się porządny kop, w sam środek dupska. I jeszcze ten jego debilny nietoperz...


Śledził przez moment latające stworzenie. Nagle Rey wymienił jakieś imię. Ivet? Iwet? Nic mu ono nie mówiło i patrząc na twarze innych, im również nie. Tylko Aleksandra wyglądała, jakby wiedziała o kim mowa. Wydało się to podejrzane, ale wszystko powoli zaczęło denerwować Jonathana. Za dużo przeżył, a nie miał jeszcze ani chwilki dla siebie. Ani jednego momentu, by usiąść spokojnie gdziekolwiek i pomyśleć w samotności. Postanowił, że włączy się do rozmowy, by porozmawiać o Mike’u i mieć to już z głowy. Chciał go wykluczyć, wyrzucić ze stada. Nienawiść która płonęła w jego sercu, zdziwiła nawet jego. Skoro Towarzysze mają tak ciężkie życie, jak wszyscy twierdzą – czemu nie uczynić jednym z nich tego mordercę? To i tak będzie zdecydowanie za lekka kara... Na początek jednak wystarczy.

W tym samym momencie, gdy pierwsze sylaby już wydostawały się na wolność, ich Opiekunka wstała i pewnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Nie wszyscy to zauważyli, zbyt zajęci rozmową. Jonathan odwrócił się i ruszył zaraz za nią. Gdy odszedł już na parę metrów od grupki znajomych, odwrócił się i z przyklejonym do twarzy złośliwym uśmieszkiem, wyciągnął procę z kieszeni. Wycelował precyzyjnie i zestrzelił to latające gówienko. Z głuchym plaśnięciem spadło niedaleko Juliana. Śmiejąc się w głos, pobiegł za oddalającą się Dominiquą.


___

*Jonathan zestrzeliwuje nietoperka Juliana, ale stworzonko żyje.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 04-03-2009 o 22:18.
Howgh jest offline  
Stary 04-03-2009, 18:52   #105
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian zataczał niezgrabne koła wokół Tyburcjusza, mocno odpychając od siebie powietrze parą błoniastych skrzydeł. Nie był przyzwyczajony do tej formy, dlatego każdy ruch przychodził mu z trudem. Dodatkowo, był jeszcze poranek i słońce mocno świeciło, drażniąc jego małe, niedorozwinięte oczy.

Był naprawdę wkurzony. Na Tyburka, za jego kłamstwa i stosunek do zbrodni, jakiej dopuścił się Mike. Na Mike’a, gdyż okazał się zwykłym, zdradzieckim nic nie wartym sługusem własnych żądz. Na siebie, gdyż powoli zaczął sobie zdawać sprawę z faktu, że Tyburcjusz zrobił z niego głupka i szaleńca na oczach całego Stada. W końcu, był wściekły na Stado, za to, że sam musiał sobie poradzić z problemem kłamcy-szatanisty.

Uszu nietoperza miały jedną wielką zaletę. Były ultraczułe. Matczyński zdawał sobie sprawę z wszystkiego, co działo się w altance. Nie tylko miał trójwymiarowy obraz przestrzeni, ale także słyszał wszystko, nawet najcichszy szept. A było czego słuchać…

Pierwszą rzeczą, jakiej dowiedział się Julian, był fakt, ze Tyburcjusz nie mógł być nawet dobrym przewodnikiem. Nie znał miasta, a jedynie posłanie, które raczyła mu dać ta cała Mija. Jego jedynym celem było spełnianie jej wyuzdanych, erotycznych zachcianek. Chłopak mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie dumnego Pizarro skutego kajdankami, oczekującego na działanie swej pani.

Następnie Horacy pozwolił sobie na krótki monolog odnośnie Idvy, czymkolwiek ona była. Po raz kolejny ogłosił wszystkim, ze Thagort jest prawdziwym rajem, w którym każdy może żyć godnie i szczęśliwie, o ile nie zaatakuje innej osoby.

Julian był nawet skłonny się z nim zgodzić. Nikt nie zginął w walce z Hydrą, nawet Jonathan wrócił do życia. wszyscy byli cali i zdrowi, nic im nie groziło. Stali teraz, w tej pięknej altance, uzdrowieni. Byli bezpieczni i wyczekiwani, jako pierwsi ludzie w mieście.

Czego można było chcieć jeszcze?

Nim Julian zdał sobie sprawę, krąg, po którym latał do tej pory zamienił się w elipsę, która zbliżała się w stronę Horacego. Z początku niewinne pragnienie, by być jak najbliżej wampira i jak najlepiej słyszeć jego głos doprowadziło chłopaka do naprawdę dziwnych działań. Gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, co wyczynia, wrócił na właściwy tor, krążąc wokół Tyburcjusza.

Nie potrafił wytłumaczyć tego, co się z nim działo. Głos Horacego był naprawdę miły, miał taki ciepły, przyjazny odcień. W dodatku mężczyzna był tez opiekuńczy względem Juliana i miał naprawdę przyjemny dotyk…

Blondyn potrzasnął głową. Cokolwiek się z nim działo, było zdecydowanie podejrzane.

Pewnie podczas leczenia Dominiki coś mu się stało z głową. Powinien trochę dłużej się popluskać w tym błocie.

Dla pewności jednak, Julian postanowił skupić uwagę swych radarowych uszu na kimś innym. Pierwszą osobą, która mu przyszła na myśl, była Aleksandra.

Z dziewczyna było coś nie tak. Nie założyła na siebie ubrań, które dał jej chłopak. Wyczuwał miękki, dźwiękochłonny materiał swetra i gładką skórę dziewczyny, która odbijała ultradźwięki. Czemu nie założyła odzieży, skoro miała na sobie zaledwie jakieś bokserki i białą koszulę?

Wydawała się aspołeczna. Sama nie poprosiła o ubranie, podarowanego nie założyła, trzymała się na uboczu i była ogólnie jakaś taka… Julian nie wiedział, jak to określić. Byli swoimi rówieśnikami, a mimo to zachowywali się zupełnie inaczej. Gdy on biegał po sklepie, ona siedziała przy kasach. Gdy on wstydziłby się chodzić w niepełnym stroju, ona paradowała w czymś, co było połączeniem ubrań sportowych z kreacją na bal.

Była też jeszcze jedna różnica, która uderzyła Juliana. Lodowato zimnym głosem odmówiła Tyburcjuszowi pomocy.

Chłopak rozumiał jej powody. Sam doskonale rozumiał sytuację, w jakiej postawił Białą Różę Pizarro i nie miał zamiaru pozwolić, by taki kłamca zatruwał im życie i ciągnął swoje gierki w ich obecności. Ale o ile jego odmowa była emocjonalna, pełna gniewu i w pewnym sensie dziecinna, o tyle Aleksandra odmówiła jak królowa. Królowa śniegu, skazująca swego poddanego na śmierć. Takie skojarzenie przyszło do głowy Julianowi.

Zimna i bezwzględna jak zima.

Dziewczyna poruszyła jednak ważną kwestię. Stwierdziła, że zna kogoś, kto zmarł. Ivet, tak jej było na imię. W czasie, gdy blondyn starał się przypomnieć sobie, czym lub kim była Ivet, dziewczyna zdążyła zniechęcić do siebie Girrę. Rudy wyszedł z altanki, najwyraźniej zdenerwowany.

- Nic tu nie istnieje- ogłosiła wszem i wobec Aleksandra. Julian zastrzygł swymi czułymi uszami. Podleciał niezdarnie do członkini swego stada, okrążając ją. Był przekonany, że biedactwo wskutek nadmiaru emocji nabawiła się jakiś halucynacji. Możliwe też, że był to uboczny skutek działania błota na jej ciało. Albo jakaś tajemna moc Hydry. Wszystko było możliwe.

Jeśli Julian chciał jednak jej pomóc, musiał przestać być małą, latającą myszą. Zamachał skrzydłami, kierując się do swojego prawdziwego ciała. Był już tak blisko. Wyciągnął dłoń, gdy…

PACH!

Poczuł, jak coś zimnego uderza go z wielką siłą w ciało. Zatoczył się i upadł na ziemię. Przez parę chwil starał się stanąć na swych łapkach, ale nic to nie dało. Poczuł się naprawdę źle, a jego mały żołądek podszedł mu do gardła. Ostatkiem sił powstrzymał wymioty. W całym tym zamieszaniu dobiegł do niego przeraźliwy, sadystyczny wręcz śmiech Jonathana.

Przeniósł większą część siebie do ludzkiego ciała. Kucnął obok nietoperza i wziął go na ręce. Po chwili istotka została wchłonięta przez jego tors. Zamrugał tępo, gdy fragment jego duszy znalazł się na powrót w jego ciele.

- Jonathan!- krzyknął wściekle za oddalającym się mężczyzną, bezskutecznie jednak. Człowiek udał się w ślad za Dominiką, którą niewiadomo czemu wzięła chęć na spacery.

Julian westchnął ociężale. Cała sytuacja zaczynała go męczyć. Chora psychicznie dziewczyna, wredny Jonathan, seksualny niewolnik i wytworzenia za pomocą własnej duszy nietoperza. Chłopak oddałby wszystko za to, żeby wpełznąć do jakiegoś łóżka, naciągnąć koc na głowę i przez chwilę odpocząć od tego chaosu.

- Dobra, kim jest Ivet? Nie chcę was zmartwić, ale nie znam nikogo takiego. Aleksandro, Reynold, jesteście pewni, ze się dobrze czujecie?- spytał, podchodząc do matematyka i przykładając mu swą dłoń do czoła, badając, czy czasem nie ma gorączki.

Reynold łagodnie odtrącił dłoń chłopaka.

- A może to kolejna istota z tego świata? Imię nawet pasuje…- zasugerował, uśmiechając się przyjaźnie do Burke.


-Posłuchaj Julianie to nie jest...-Reynold starał się wyjaśnić, kogo miał na myśli, gdy zbliżyła się Alesandra. Przyklęknęła przy nim i głowę położyła na jego kolanach. Wzrok miała nieobecny. Leżała tak przez chwilę, aż podniósł ją z ziemi, posadził obok. Przytulił po ojcowsku.

- Tak, to kolejny mieszkaniec Thagortu. W całym tym zamieszaniu wzięliście ją za członkinię naszego stada. Pewnie chcecie jej podziękować, prawda?- spytał, dalej przyjaźnie się uśmiechając do ludzi, którzy mieli przyjemność spotkać Ivet. Chciał jakoś pocieszyć dziewczynę, ale nie wiedział, co powiedzieć. Przecież to wszystko im się tylko zdawało, jak miał więc ich pocieszyć, skoro nie zdarzyło sęe nic złego?

- Horacy, do jakiego stada należy Ivet? Moi przyjaciele chcieliby z nią porozmawiać.- spytał Horacego. Był pewien, ze sytuacja zaraz się wyjaśni. Dla pewności jednak, patrzał badawczo na Reynolda. Nigdy nic nie wiadomo…
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 05-03-2009 o 14:51.
Kaworu jest offline  
Stary 04-03-2009, 19:05   #106
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Nie zwrócił uwagi na nietoperza. Widząc, że nic już nie zrobi czy raczej z Julianem przekładając działania w czasie odwrócił się w kierunku stada i podszedł bardziej do reszty. Uśmiechnął się tylko lekko, wykonał otwarty gest jedną dłonią.

-No bym już zapomniał. Z tą chwilą stałem się przyczyną wszelakiego zła, Szatanem, diabłem, czartem, Belzebubem, wielkim złym i ogólnie niemiłym, zakłamanym gościem który tylko upatruje co tu krzywdę zrobić. Aby było zabawniej moje możliwości są złe i ze złem nie pogadasz. Dla mnie to niedorzeczność i bezsensowny krzyk. Homo homini Deus est.

Przyjął się wszystkim i co chyba najważniejsze, spojrzał zza ramienia Dominique na nowoprzybyłym osobą wyglądając na zewnątrz altany. Zastanowił się oczym rzekł do tych jeszcze którzy zostali w altanie.

-Nim pójdziecie za Opiekunką i nim zajmiecie się wszystkim wokół chcę wiedzieć kto jest za mną. Chciałbym móc podejść i powiedzieć do waszej Opiekunki w jej wolnej chwili, że ten, ten i tamten popiera mnie.

Za dużo już zostało powiedziane więc Tyrbuciusz postanowił już nic nie mówić. Ustawił się celowo plecami do Opiekunki i przybyłych mając ich celowo przysłonić oraz twarzą do reszty. Takim to sposobem zastosował prostą sztuczkę aby tymczasowo skupić uwagę na sobie, aby nawet ten przyjęty wydarzeniami za plecami mężczyzny wpierw zwrócił się w jego sprawie. Jednocześnie w tym wszystkim nie był nachalny, tyko już nie obserwując sceny poza altaną obrócił się w ich stronę.
Wzrokiem sięgał ponad ich głowami unikając Juliana. Czekał.

___
- Homo homini Deus est – Człowiek człowiekowi bogiem jest.
- Tyrbuciusz zlewa Juliana i zwraca się do wszystkich ustawiając się w odpowiedni sposób.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 04-03-2009 o 21:32.
Johan Watherman jest offline  
Stary 04-03-2009, 22:00   #107
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Światło na końcu tunelu, wyjście. To właśnie ono zakiełkowało nadzieje w Mike’u. Z początku mała, nie znacząca, stanowiła jedynie przelotną myśl: A może jednak? Szybko jednak ją zbył, dochodząc do dość prawdopodobnego wniosku, iż jego lekarze chcą sprawić mu jedynie kolejny ból i zawód. Jednak wciąż się zbliżali, a w długim korytarzu nie było widać żadnego odchodzącego na bok. W końcu, po męczącym marszu wyszli, a nowe życie w postaci kiełkującej rośliny nagle urosło, dumnie wspinając się w górę i pokazując każdemu wokół swój wyczyn. Twarz Mike rozpromieniła się. Ciepłe promienie uderzały o jego twarz, zmuszając oczy do przymrużenia.

Potem ruszyli, wśród drzew i bajor, nie zatrzymując się ani na chwilę. Mike zaczął zdawać sobie sprawę z tego, iż jego szanse na przeżycie są całkiem duże. Jego poprzednie prośby wobec jego nowego lekarza w sprawie szybkiej śmierci, teraz zdawały się głupie i nie na miejscu. W końcu miał szansę przeżyć, a on chciał przeżyć. Albo przynajmniej bał się śmierci na tyle, iż wolał żyć.

Ale gdy nadzieja na przeżycie zaistniała, inna legła w gruzach. Stracił nadzieję na szybki odpoczynek. Wykończony szedł za swymi oprawcami, wlokąc nogami, jakby były u nich umocowane dwie metalowe kule, skutecznie przeszkadzające w łatwym ruchu. Zaczęli iść wokół jezior, wydając się nieskazitelnie czystych, a Sheff’owi umierał z pragnienia.

-Czy możemy na chwilę się zatrzymać, muszę coś wypić, tylko łyk, albo padnę.

-Nie panie Sheff, nie możemy. Co to była by za kara, gdybyśmy pozwalali panu na wszelkie luksusy.

Z biegiem czasu miał ochotę ponowić próbe, bo czuł, że jest na skraju wyczerpania. Jednak powstrzymał się, wiedząc, że i tak nic nie wskura, a doktorkowi da niepotrzebnie satysfakcję. Choć Mike’a milczał, dwójka ludzi rozmawiała między sobą. Mówili coś o pięknie tego miejsca, ale nie był dokładnie pewny, bo skupianie się na chodzeniu i słuchaniu jednocześnie, nie należało w tej chwili do zadań wykonalnych. W końcu się zatrzymali, a on chwiejąc się, był popychany przez dwójkę ludzi by nie upadł. W oddali majaczyła postać Dominique na tle jakiegoś miejsca, ale nie umiał skupić wzroku na tyle, by zrozumieć co to za miejsce. Schował ręke, nie chcąc by ktoś się nad nim teraz żalił. Pomimo swych nowych wad wynikających z wyczerpania, Dominique była nad wyraz wyraźna, wręcz promieniała. Pomimo wszystkiego, ją widział dokładnie. Pchnięty naprzód, zrobił kilka kroków, by zaraz potem upaść na kolana. Chyba jednym kolanem trafił na kamień, ale nie czuł przez to jakiegoś konkretnego bólu. Całe ciało promieniało bólem i wyczerpaniem. Nie zdając sobie sprawy, wymówił bezgłośnie imię jego przywódczyni. Patrzył na nią, jakby mogła go uratować od tego wszystkiego, a zaraz potem upadł, uderzając twarzą o trawę. Leżał przez chwilę w bezruchu, by zaraz potem odepchnąć się zdrową ręką i obrócić na plecy. Promienie słońca oślepiały go. Skądś pojawiła się sylwetka, przysłaniając słońce, najpierw stanowiła ciemną plamę, lecz po chwili ukucnął odsłaniając przed nim swą twarz. Była doskonale wyraźna, a do tego tak dobrze mu znana.

-No Mike, tak żałośnie to ty jeszcze nie wyglądałeś. Nawet po tych twoich narkotykach wyglądałeś o niebo lepiej niż teraz.

Zignorował uwagę swego ojca.

-Zdajesz sobie sprawę, że przed tobą nie lada wyzwanie, hę? Jest tu CAŁE twoje stado, – zaakcentował słowo całe, ale nie rozwinął myśli – a do tego oni wiedzą co zrobiłeś. Wiesz, trafiłeś do miejsca zupełnie innego od świata, który znałeś, a ja nadal ci muszę pomagać. Czy to nie jest już żałosne samo w sobie? Ehhh, kiedy ty się wreszcie zmienisz Mike, no kiedy? A teraz słuchaj, zaraz do ciebie ktoś podejdzie. Ty dyskretnie musisz zwalić winę na narkotyki i działanie potwora. I ani słowa o twojej żądzy mordu mnie. Nic tak nie naprawia stosunków, jak zdradzenie jak bardzo chciało zabić się swego ojca. Nie koloryzuj za bardzo, to tylko pogarsza sprawe. Musisz odbudować zaufanie, zyskać je u każdego po kolei. To nie przyjdzie od razu, ale musisz się postarać. Na razie skup się na Dominique. To od niej wszystko teraz zależy. Jak dobrze pójdzie, niedługo będziesz w pełni sił.

-Dlaczego to robisz? – wymamrotał prawie bezgłośnie.

-Dlaczego? Mike, czy to takie trudne do zrozumienia. Pomimo wszystko, nadal jesteś moim synem, choćbyś nie wiem jak bardzo chciał to zmienić.
 
Rewan jest offline  
Stary 05-03-2009, 20:32   #108
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Charles stał w altance. Twarze wokół były znajome, jednak nie mógł o nikim nic powiedzieć. Co lubili? Czym się interesowali? Na te pytania nie znał odpowiedzi. Niestety poznali się niedawno, a wydarzenia nie były dla nich zbyt przyjazne, toteż wewnątrz dało się raczej wyczuć woń indywidualizmu. On sam nie miał czasu do niczego zagadać, ponieważ zaraz po jego przyjściu, jak na komendę, rozpoczęła się przemowa. Znowu mówiła Dominique. I znów stado. Nie podobało mu się takie przedstawianie sprawy, jakby porównywano ich.. Co tam ich, jego porównywano do zwierząt. Najbardziej jednak było zaskakujące, że nowa osoba chciała być określana tym mianem.

Kolejnym aktorem, wkraczającym na scenę wydarzeń był Julian. Podczas jego rozmowy z Trybuncjuszem, Charles chciał wspomóc chłopaka. Miął już przemówić, gdy usłyszał za głos zza pleców.
-Nic nie mów. - Charles obejrzał się za siebie, lecz nikogo tam nie było. Nie wiedząc, co robić, Charles znowu powrócił do wysłuchiwania rozmowy i ponownie, jak wcześniej, zapragnął pomóc Julianowi.
-Nie ingeruj. - Głos znowu się powtórzył. Za plecami znowu nikogo nie było. Dla pewności Charles sprawdził, czy ktoś się po drugiej stronie ściany nie ukrywa, ale było pusto.
Kto to jest? - pomyślał.
-Ktoś, kto chce pomóc. - brzmiała niespodziewana odpowiedź.
-A więc przyjaciel. Ale jak do mnie mówisz? - Charles zapytał w myślach.
-Przyjaciel to takie mocne słowo... Po prostu daję rady.
-A jak ze mną rozmawiasz?
-Przez myśli. - brzmiała odpowiedź. - A teraz oglądaj spektakl i nie ingeruj.

Tak jak brzmiała rada, tak też postąpił Charles. Słuchał w milczeniu, co mówili inni, o czym mówili. Oceniał osoby i ich zachowanie. Widział, jak w Julianie obudziła się inna osoba, która atakowała zaciekle Trybuncjusza. Widział Aleksandrę i jej emocje, nad którymi nie mogła zapanować, a także zaniepokojenie na twarzy Dominique, która spoglądała w inną stronę.
 
grabi jest offline  
Stary 05-03-2009, 22:27   #109
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Usłyszane odpowiedzi musiały mu wystarczyć, choć nie takich oczekiwał. Obaj słudzy Idvy wydali się bezgranicznie oddani swej matce. Matematyk, jak i każdy z nich musiał być ostrożny w zadawaniu pytań. Fanatyzm zawsze bywał groźny.

Tymczasem wybuchła kolejna kłótnia. Patrząc na Aleksandrę i jej rudego przyjaciela miał wrażenie deja vu.
Jakby był uczestnikiem podobnej kłótni, jak gdyby wcześniej poznał rudowłosego adwersarza i znał jego czułe punkty. Część dawnych myśli Aleksandry powracało z zakamarków umysłu, stymulowało odbiór obecnych. Kiedyś, zanim znaleźli się w tym świecie, poznawał jej wspomnienia, przebłyski z życia. Tutaj dar, a może przekleństwo najpierw zostało uśpione, by potem wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Umysł oczywiście próbował z tym walczyć. W istocie, zwykły mózg bombardowany milionem dodatkowych informacji, nie jest w stanie ich przetworzyć, nie bez uszczerbku na zdrowiu. Choć matematyk posiadał dary, które wymagały od niego dużej koncentracji, skupienia na wielu szybko przemykających obrazach, dźwiękach, myślach, lecz to połączenie zdawało się przewyższać nawet jego możliwości. Większość myśli Aleksandry przechwytywała podświadomość, tylko niektóre wracały ponownie, tak jak w tym przypadku.

Matematyk przysłuchiwał się kłótni, choć z trudem. Myśli wyprzedzały słowa, wprowadzając w głowie zamęt. Dawno już nie korzystał ze swego daru, jeśli jego dość losowe uaktywnianie można nazywać tym słowem. W każdym razie nawet wtedy nie czuł takiego sprzężenia zwrotnego. Chwila minęła zanim zdołał się przyzwyczaić, kiedy i jakie słowa zostały wypowiedziane.

W tamtej chwili nie wyglądał szczególnie, potarł skroń, jakby chcąc złagodzić ból głowy. Być może dlatego Julian pomyślał, iż nie czuje się najlepiej. Chłopak niestety dalej nie rozumiał, tego, co on i Aleksandra chcieli im przekazać. Łagodnie zdjął z czoła dłoń chłopaka, próbował się uśmiechnąć, lecz w końcu kiwnął tylko głową w podziękowaniu za troskę.

-Posłuchaj Julianie...to nie jest...-przerywał wypowiedź, zastanawiając się jak najlepiej mu wyjaśnić ich przypuszczenia. Kiedy już jak sądził znalazł odpowiednie wyjaśnienie, dalsze wydarzenia sprawiły, że język zamarł mu w pół słowa.

Aleksandra wyminęła blondyna i usiadła na ziemi, kładąc głowę na kolanach Reynolda. Wstrząsnęło to mężczyzną, który nagle nie widział jak powinien się zachować. Minęła chwila nim zdołał zebrać się w sobie i delikatnie podniósł dziewczynę z ziemi, sadzając obok. Wieź ich łącząca musiał wzbudzać w nim ojcowskie odruchy, gdy objął dziewczynę ramieniem i przytulił do siebie.

Aleksandra nie odzywała się, patrzyła nieobecnym wzrokiem na drzwi, w których zniknął Girra. Kiedy Julian nie dając się zbić z raz naprowadzonego tropu znów wspomniał o Ivet, jakieś wspomnienie zabłysło w jej oczach.
-Nie żyje-powiedziała cicho, lecz wyraźnie, zimnym, surowym głosem.

-Tak. Różnie patrzymy na tą sprawę.-matematyk westchnął, spokojnie zaczął tłumaczyć to, czego nie skończył poprzednim razem- Myślisz Julianie o pomyłce, urojeniach, ja zaś sądzę, że to Ty zapomniałeś. Tutaj dochodzimy do paradoksu, trudności w udowodnieniu mojej racji. Nie możesz wszak pamiętać tego, co zniknęło z Twej pamięci. Przypomnij sobie jednak moment, gdy pochylałeś się nad Jonathanem, próbowałeś zrobić mu resuscytacje i ktoś Cię powstrzymał, tak właśnie ona, tak się poznaliście. Jak przypuszczam, nie widzisz tego tak jak ja to widziałem wtedy w markecie. Pamięć jest doskonałym tworem, lecz gdy zabraknie jednego elementu układanki, zmieni resztę tak, aby do siebie pasowała, dla spokojności umysłu. W końcu sam to zrozumiesz.

-Oni nic nie pamiętają, nikogo z nich. Chcę do domu.-szepnęła Aleksandra, nie pozostawiała złudzeń, że pozostali nie zrozumieją ich straty.

"Są szczęśliwi, bo nie mogą pamiętać"-wprost z umysłu dziewczyny płynęło wyjaśnienie niedawnych słów Horacego. Szczęśliwa kraina, szczęśliwi, którzy nie mogą pamiętać, bo nigdy nie zaznają wielkiej krzywdy.

-Wrócimy-uspokoił dziewczynę, po czym zwrócił się do Horacego, nawiązał jeszcze raz do niedawnej odpowiedzi.-Nie jesteśmy częścią tego świata, nie zostaliśmy wezwani, bo nie odpowiedzieliśmy na wezwanie, ktoś za nas podjął tą decyzję. Znaleźliśmy się tutaj, lecz nie wiemy dlaczego. Dopóki nie znajdziemy odpowiedzi, nie będziemy tu szczęśliwi. Jeśli nie z Waszą Panią-uparcie odcinał się od nowego pochodzenia-chcielibyśmy porozmawiać z kimś, kto wami przewodzi, kto żyje najdłużej, lub wie najwięcej o tym miejscu. Dziękuję Ci za okazaną pomoc, ale sądzę, że nie wszystkie nasze wątpliwości będziesz umiał rozwiać.


Opiekunka stada odsunęła się na bok. Reynold zaś znalazł się w centrum uwagi, choć tego nie pragnął. Wypowiadał swe myśli z przekonaniem, że choć reszta zgromadzonych milczy, również oczekuje na nie odpowiedzi.

Gdy padło pytanie Tyburcjusza, zastanowił się mocno nim odpowiedział. Nie do końca przekonała go opinia Horacego, może nie do końca wierzył w tak przedmiotowe traktowanie żyjącej istoty i brak jakiejkolwiek wolności. Tyburcjusz po części wzbudzał także litość. Mógł, jak i oni, trafić tu przypadkiem, lub z rozmysłem, ale czy wybrał swój los? Z drugiej zaś strony Aleksandra go nie akceptowała, Julian wyrażał otwartą wrogość. Wstawiając się za tym człowiekiem mógłby stracić zaufanie innych.
-Znasz lepiej panujące tu prawa przyjacielu.-postanowił zacząć ostrożnie-My jesteśmy gośćmi. Jeśli uważasz, że masz możliwość i powody pozostania z nami, ja nie stoję na przeszkodzie. Znam Cie tak samo jak większość tu obecnych, a każdemu należy się szansa.- wypowiedział łagodnie ostatnie zdanie, chcąc przełamać panującą atmosferę kłótni.

***
Scena następuje po słowach Aleksandry o Ivet i kłótni z Girrą i dalej w trakcie wypowiedzi Juliana. Założyłem, że Tyburcjusz zadaje pytanie po tej rozmowie.
 
Glyph jest offline  
Stary 06-03-2009, 16:52   #110
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
- Horacy, do jakiego stada należy Ivet? Moi przyjaciele chcieliby z nią porozmawiać.

Julian chciał za wszelką cenę wyjaśnić koszmarne nieporozumienie, z jakim się spotkał Reynold i Aleksandra byli wstrząśnięci. Pochłonięci walka z Hydrą, uznali, że Biała Róża miała dodatkową członkinię, która w niewyjaśnionych okolicznościach zmarła.

To było kompletnie nieporozumienie. Widzieli dzisiaj potwory, wampiry, lodowe tornado, leczące bagna i całą masę innych dziwactw. Jeśli Julian czegokolwiek nauczył się o tym świecie, to na pewno tego, że nie obowiązują w nim żadne prawa znane z jego rodzimej rzeczywistości. Skoro Horacy twierdził, że nikt nie może zginąć, to musiał mieć rację. Jaki miał powód, by kłamać i wymyślać niestworzone historie? Czy sam, będąc opalonym wampirem, nie stanowił dowodu na to, że śmierć w tym świecie nie istnieje?

Julian omiótł szybkim spojrzeniem całą altankę. Tak, byli tu wszyscy. Całe stado. Nikt nie zginął. Choć Dominika miała kieł wbity w serce, Charles stracił oko, a Jonathan życie, to wszyscy byli tu z nimi.

Więc czemu, dobry Boże, dwójka obdarzonych uparła się, by poszukiwać nieistniejącej dziewczyny?

Julian miał nadzieję, że Horacy rzuci trochę światła na ta zagmatwaną sprawę. Stało się jednak inaczej. Nim ktokolwiek się zorientował, Aleksandrze zebrało się na łzy.

- Nie żyje- stwierdziła cicho. Choć jej głos był zimny jak zawsze, Julian miał wrażenie, ze była to po prostu maska, jaka założyła biedna dziewczyna, nie mogąc sobie poradzić z uczuciem straty.

Wtedy też wypowiedział się Burke. Z jego słów wynikało, ze wszyscy w jakiś dziwny sposób zapomniał o Ivet, a tylko ich dwójka pamięta jej osobę. Zasugerował zmiany w pamięci i poprosił, by Julian przypomniał sobie, kto go powstrzymał, gdy obił Jonathanowi resuscytację.

Julian pamiętał tamto wydarzenie. Jonathan wypadł z wodnej ściany, a blondyn chciał mu pomóc. Kiedy przestał, otrzymał cios pięścią w nos. Potem podszedł do nich Mike, a następnie spadł im z ostatniego piętra Charles.

Ale, u licha, kto go powstrzymał?

Julian miał wrażenie, że był to Mike. Tak, to on krzyknął, by przestał, a potem podszedł do nich. Ocalił Jonathanowi żebra, a następnie wyniósł biednego Charlesa z zapadającego się budynku. Wręcz wyrwał go z rąk Matczyńskiego.

Ten sam Mike, który potem zabił Jonathana?

Ta jedna, niepozorna myśl zepsuła całą układankę. Wypowiedziana cichym, jadowitym głosikiem, nie pozwalała o sobie zapomnieć. Julian zamknął oczy, próbując się skoncentrować. Możliwe, że Mike popełnił błąd. Możliwe, że nie chciał śmierci Jonathana. Możliwe, że to wszystko było wynikiem jakiegoś amoku, depresji, mocy Hydry lub działaniem tego dziwnego świata na Sheff’a. Wszystko było możliwe.

Ale żeby ocalić człowieka, którego chwilę potem się zabija?

Chłopak był pewien tego, co zobaczył. Był pewien tego, co pamiętał. Mógł nie być pewny tego, jakim człowiekiem jest Mike, ale mógł ufać swoim uszom, oczom i pamięci. Trzeba to było tylko wyjaśnić biednej Aleksandrze.

- Kochana…- zaczął cicho, klękając przy dziewczynie. Nie miał wielkiego doświadczenia z płaczącymi kobietami, a co dopiero z oziębłymi, ale intuicyjnie wyczuł, ze dziewczyna potrzebuje teraz dużo ciepła.

- Nie było żadnej Ivet. To tylko iluzja, złudzenie, efekt tych wszystkich dziwnych wydarzeń, które miały dziś miejsce. Nikt jej nie pamięta, bo jej nie było.

Sam nie wiedział, czy w to wierzył. Jedna osoba mogła sobie cos ubzdurać, ale aż dwie?

Rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz dotarło do niego w pełni, jak dziwny jest ten świat. Sam miał nadprzyrodzone zdolności, więc ta rzeczywistość nie wywołała w nim aż tak wielkiego szoku. Dla kogoś, kto potrafi leczyć i tworzyć z niczego gołębie, istnienie wampirów i potworów z mitologii nie stanowiło aż tak wielkiego zaskoczenia. Ale, gdyby był zwykłym człowiekiem, nie uwierzyłby ani w jedna rzecz obecna w tym świecie. Ani w Hydrę, ani w Horacego, ani nawet w innych ludzi w jego Stadzie. W nic.

A jeśli…

Czy to możliwe, że to wszystko było iluzją? Czy Aleksandra mogła mieć rację, mówiąc „Nic tu nie istnieje”? Czy mogli utknąć w jakimś… symulatorze rzeczywistości? Szpitalu psychiatrycznym? Paść ofiarami jakiegoś eksperymentu naukowego? Praniu mózgów?

Chłopak zaczął mieć naprawdę wielkie podejrzenia związane z tym dziwnym światem i jego panią. Sam nie wiedział, w co chciał wierzyć. Nie przyjmował swego rozumowania do wiadomości, wolał, by istniał świat pełen wampirów i magii niż superkomputer, sterujący ich myślami. W pewnym sensie druga opcja była bardziej nieprawdopodobna od pierwszej.

Jak to ujął Reynold? „Tutaj dochodzimy do paradoksu”?

Julian potrząsnął głową. Sam nie wiedział, co ma myśleć o tym wszystkim. Ale wiedział, co powinien zrobić w sprawie Ivet.

Wyciągnął ręce przed siebie. Obserwował, jak znikąd pojawiają się na nich białe, pastelowe pióra. Jedne mniejsze, inne większe, jedno nawet wielkości jego głowy. Każde inne, wyjątkowe na swój sposób. Srebrzyste, złociste, w delikatnych odcieniach błękitu, zieleni, różu, pomarańczy, czerwieni, fioletu. Parę szybkich ruchów dłońmi i powstał z nim piękny, swoisty bukiecik, w którego centrum znajdowało się największe pióro, mieniące się wszystkimi barwami tęczy, jeśli spojrzeć na nie pod światło.

- Proszę, nie płacz- wyszeptał czule, wręczając dziewczynie prezent.

Czuł się okropnie. Wiedział, że ten bukiet, choć cudny, nie rozwiąże w ogóle sytuacji. Nie poprawi Aleksandrze humoru, nie sprawi, że przestanie cierpieć. Ten dar nie zmieni niczego, i Julian doskonale o tym wiedział. Ale był jedyna rzeczą, którą mógł zrobić dla dziewczyny.

- Aleksandro, posłuchaj- powiedział ciepło i powoli, chcąc uspokoić biedaczkę- Chciałbym, żebyś teraz opowiedziała mi wszystko, co wiesz o Ivet, dobrze? Od A do Z, wszystko, co pamiętasz. Zrobisz to dla mnie? Pomożesz mi zrozumieć?- spytał, delikatnie się uśmiechając do dziewczyny.

Naprawdę chciał zrozumieć.

___________________________
Julian myśli intensywnie nad tym, co mówi Reynold, a potem wręcza bukiet Aleksandrze. dzieje się to po ostatnim zdaniu Reynolda skierowanemu do Tyburcjusza.
Oczywiście "płacząca Aleksandra" i inne epitety, opisy i spojrzenia na postaci są tylko i wyłącznie odbiorem zdarzeń z perspektywy Juliana
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 06-03-2009 o 20:00.
Kaworu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172