Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2009, 19:18   #14
Terrapodian
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Emil po raz pierwszy uśmiechnął się. To było miasto, które zawsze chciał odwiedzić, gdy był jeszcze dzieciakiem pełnym ideałów zaczytanym po uszy w Tolkienie. Coś magicznego było w tym mieście skąpanym w księżycowym świetle. Gdzieś tam w umyśle przypomniała mu się wizja Drohobycza z opowiadań Brunona Schulza. Do oczu napłynęły mu łzy. Jeśli umarł rzeczywiście, to to musiały być zaświaty. Czuł, że zakocha się w tym miejscu. Czuł, że może przeżyć tutaj życie i tutaj wyzionąć ducha.

Ledwo dosłyszał słowa Lasair, która kazała jemu i Theo zaopiekowanie się nimi. W jaki sposób mają się nimi zaopiekować? To już dorośli ludzie i nie zrobią nic głupiego. A przynajmniej tak przypuszczał. Emil skinął głową w stronę tego Theo. W każdym razie miał teraz ochotę pozwiedzać, tak jak zaproponowała ta blondynka. Musiał obejrzeć to miasto Molitira, które właściwie było żywcem skopiowanym miastem Drohobycz.

Przeszedł wybrukowaną uliczką zostawiając za sobą resztę grupki. Rozglądał się dookoła. Jego wzrok sunął po budynkach i znakach karczm oraz gospód, których przy wejściu było kilka. W pobliżu przechodzili mieszkańcy spieszący się, pogrążeni wyłącznie we własnych sprawach. A jednak zauważali go. Spoglądali w jego stronę, ktoś podał mu dłoń, inny poklepał po plecach przechodząc pospiesznie tuż obok. Było to dość krępujące i co najmniej dziwne. Nie do pomyślenia byłoby przejść polską ulicą z podobną wylewnością. Na pewno taka osoba dostałaby po twarzy. Tutaj wydawało się to normalne. Z drugiej strony Lasair stwierdziła, że są "wybrańcami". Emil nie lubił tego słowa, które zawsze brzmiało przesadnie patetycznie.

Znalazł się na placu po środku którego stał pomnik jeźdźca na pięknym rumaku. Emil zbliżył się do niego, aby przyjrzeć się bohaterowi, który zasłużył sobie na taką formę wdzięczności. Twarz jeźdźca była typowa dla każdego przywódcy - surowa, a zarazem mająca w sobie coś z dobrego i czułego ojca narodu. Rękę trzymał w górze, jakby wskazując prowadzonym przezeń oddziałom kierunek marszu. Schulz przysiadł na murku, pod końskim łbem. Podziwiał rozgwieżdżone niebo i poczuł lekką senność. Nałożyła się na to długa wędrówka oraz ten chory proces.

Ktoś przysiadł się koło niego. Był to mężczyzna trochę starszy od Emila. Wyglądał na zmęczonego, a zmarszczki pokrywające jego twarz, sugerowały niezwykły stres dotykający tego człowieka.
- Przepraszam, że przeszkadzam wybrańcze - rzekł cicho. - Nazywam się Krig Cryzis i mam prośbę.
- Nie jestem wybrańcem, panie Cryzis - odrzekł Emil nieco zażenowany sytuacją.
- Ależ jesteś, z jak daleka przybyłeś? - spytał, aż oczy zaświeciły mu się z ukrytej fascynacji.
- Z bardzo daleka - stwierdził Schulz.
W sumie jeszcze nie zastanawiał się nad odległością. "Daleko" zdawało się być bardzo dobrym określeniem.
- No widzisz, jesteś jednak wybrańcem! - uśmiechnął się lekko, a potem spoważniał. - Lecz ja przychodzę z prośbą, gdyż zapewne dysponuje pan ogromną mocą...
- Nie wiem, kto panu powiedział o moich pozornych zdolnościach - obruszył się Emil, on jednak kontynuował niezrażony.
- Moja córka jest bardzo chorowita, często ma napady poważnej gorączki i z żoną martwimy się, że pewnego dnia może... - tutaj głos mu się załamał. - Prosimy, abyś ulitował się nad nami i uleczył nasze dziecko.
- Ale to niemożliwe... Ja...
- Tak, tak, rozumie, że nie ma pan czasu... - przerwał przestraszony. - Jesteście pewnie bardzo zajęci i nie możecie tracić ten cenny czas na zwykłych mieszkańców...
- Nie, źle mnie pan zrozumiał - przerwał potok słów Emil.
Co zrobić w tym przypadku? Ten mężczyzna jest pewien, że Emil jest półbogiem i może leczyć innych z chorób zapewne za pomocą dotknięcia dłonią. Musi zrobić coś, żeby chociaż zachować wiarę tego człowieka, w ich boskość. W przeciwnym wypadku różnie może się zachować zrozpaczony człowiek. Przyszedł mu do głowy pomysł, który widział już gdzieś. Wilk będzie syty i owca cała. Schulz wstał i położył dłoń na głowie Cryzisa.
- Jako wybraniec udzielam waszej rodzinie błogosławieństwa - rzekł poważnym głosem. - Niech strzeże was od nieszczęścia i prowadzi przez życie bez złych przygód.
Nie był dobrym prorokiem. Choć w tym momencie poczuł się dosłownie jak Jezus. Mężczyzna wstał. Płakał.
- Dzięki ci wybrańcze, dzięki.
Po czym pobiegł w stronę bramy. Emil obserwował go jeszcze przez chwilę. Dziwna była to sytuacja. Następnie poszedł w stronę z której przyszedł.

Widział po drodze, tuż przy bramie do miasta, karczmę o wdzięcznej nazwie "Miś Pyś". Nie znał tutejszych karczm, ale przypuszczał, że nie natknie się rażące zaniedbania higieniczne. Chociaż to jakieś quasi-średniowiecze, więc wszystko jest tu możliwe. Otworzył drewniane drzwi ze skrzypnięciem i wszedł do środka. Przy stołach było już kilka osób, które od razu zwróciły w jego stronę swoje twarze. "Można się do tego przyzwyczaić" - pomyślał Emil z przekąsem. Podszedł do lady, za którą krzątała się podstarzała karczmarka. Nagle Schulz przypomniał sobie, że nie ma tutejszej waluty.
- Zamówiłbym coś do jedzenia i nocleg, niestety nie mam czym zapłacić... - powiedział cicho.
Ku jego zaskoczeniu, kobieta nie zaczęła na niego krzyczeć. Uśmiechnęła się i rzekła z nutką troski w głosie.
- Dobrze synu, dziś wszystko za darmo.
Wskazała stół, z którym Schulz usiadł, a po chwili przyniosła zupę w drewnianej misie. Wyglądała dość znośnie - w białej, wodnistej substancji unosiły się kawałki jarzyn i mięsa. W myśl zasady, że głodny student zje wszystko, chwycił za drewnianą łyżkę i zaczął jeść. Po skończonej kolacji musiał przyznać, że w smaku było dość niezłe, choć brakowało co istotniejszych przypraw. O tym, czy było do strawienia, przekona się jutro. Następnie właścicielka karczmy wskazała mu pokój.
- Pierwszy pokój po lewej, wszystko przygotowane dla mospana - powiedziała.
Emil, już dość zmęczony, wdrapał się po schodach. Pokój był... praktycznie wydarty z jego wyobraźni o karczmie. Choć nie dane mu było zastanawiać się nad tym. Opadł na łóżko i nawet nie spostrzegł, kiedy zasnął. A śnił o gwieździstej nocy w Drohobyczu.
 
Terrapodian jest offline