Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2009, 21:27   #11
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Orkiestra skończyła grać ostatniego walca przed przerwą. Panowie dziękowali paniom, panie dziękowały panom za wspólny taniec – niektórzy byli smutni, że chwila wolności, odpoczynku od sztywnych zasad etykiety się skończyła, inni uśmiechali się i starali ukryć przed partnerami, że w końcu męka wspólnego tańca dobiegła końca. Towarzystwo – w mniejszych lub większych grupach rozeszło się do rozstawionych stołów na które służący ,przebrani w hinduskie stroje, donosili złote półmiski wypełnione jedzeniem, kolejne butelki wina i inne przysmaki cenione przez dobrze urodzonych.

Także i wy – niektórzy zmęczeni tańcem, inni znudzeni oczekiwaniem na pojawienie się Trzeciego Earla Ross lub rozmawiam z politykami – ruszyliście z tłumem do stołów. Nagle wśród matron, dam i dżentelmenów zapanowało podniecenie, a jedna z starszych dam, ubrana w niemodną suknię, wyraźnie nie dosłyszawszy lub nie dowierzając w to co jej powiedziano, powiedziała głośno:
- Słucham? Person jest na balu? Gdzie?!?

Wszyscy z wyjątkiem kilku osób zaczęli się rozglądać dookoła, ale nigdzie nie było widać Trzeciego Earl Ross. Po chwili podniecenie opadło, a towarzystwo wróciło do tego co umiało najlepiej – plotkowania na temat innych.

*


Olimpia Emmanuella Grisi i Lord Lexinton

Do stolika przy którym usiedliście, znajdującym się nieco na uboczu, jako że żadne z was nie chciało stać się obiektem plotek, podszedł niewysoki dżentelmen. Łysawy mężczyzna o owalnej twarzy, niezbyt przystojny, ale ubrany w dobrze skrojony garnitur ukłonił się wam obojgu i powiedział.

- Nazywam się Jonathan Willborrow. Przepraszam, że przeszkadzam, ale mniemam że mam przyjemność z Lordem Lexinton i Lady Grisi?
- Owszem Panie Willborrow – odpowiedziała pierwsza Olimpia. – Proszę usiąść. – Wskazała na wolne krzesło.
- Wyśmienicie, wyśmienicie. – Willborrow uśmiechnął się do was. – Dziękuję, ale postoję. Sprawa z którą zostałem wysłany nie zajmie państwu wiele czasu. Pracuję dla Williama Persona i mam państwu przekazać, że Trzeci Earl Ross oczekuje Pani i Pana na drugim piętrze w salonie Księcia Wellingtona o ile są Państwo zainteresowani i podtrzymują chęć pomocy panience Lucy.

Lord Lexinton i Olimpia Grisi popatrzyli po sobie, widząc, że żadne z nich nie zamierza zrezygnować James odpowiedział:

- Oczywiście, że jesteśmy zainteresowani.
- Doskonale. – Willborrow dał znać na jednego z służących, po czym powiedział do niego – zaprowadzisz państwa do salonu Księcia Wellingtona. – Gdy służący kiwnął głową, że przyjął polecnie Jonathan odwrócił się z powrotem do was i powiedział – a teraz bardzo państwa przepraszam, ale jest jeszcze parę osób z którymi muszę się spotkać. Pani Grisi, Pani Lexinton - stwierdził i ruszył w kierunku innych stolików.



Robert Virgil Windermare

Nie był to najbardziej udany bal na jakim byłeś – towarzystwo być może należało do elity, ale na twoje nieszczęście była to nudniejsza jej część. „Och, jakby chociaż Oswald był w pobliżu” pomyślałeś „miałbym przynajmniej z kim porozmawiać, a tak tracę czas czekając na Persona nie wiedząc nawet czy się pojawi”. Oczywiście nie przeszkadzało Ci to zatańczyć z paroma damami, a także wymienić uwag z Lord Adebowale na temat kolonii brytyjskich w Indiach i sytuacji na kontynencie.

Monotonię przerwał ci niski jegomość o owalnej twarzy i nieco zbyt dużym nosie. Ubrany był – co poznałeś po charakterystycznym kroju – w frak od Faldersa i Synów, firmy szyjącej jedynie dla ludzi obrzydliwie bogatych z których usług sam czasami korzystałeś. Jegomość ukłonił się po czym zapytał się:

- Pan Virgil jak rozumiem?
- Tak, a pan jest... – pytanie zostało zawieszone tak by sprawiało niemożność przypomnienia sobie imienia i nazwiska nieznajomego.
- Jonathan Willborrow – odpowiedział – do usług.
- Miło mi pana poznać.
- Mi także, wiele o panu słyszałem, ale to temat na inną rozmowę... – Przerwał, tajemniczo się przy tym uśmiechając. – Przysłał mnie Trzeci Earl Ross – powiedział tak by jego słowa nie dotarły do uszu innych – jeżeli jest pan ciągle zainteresowany sprawą, to proszę się udać na drugie piętro do salonu Księcia Wellingtona.
- Czy... – ugryzłeś się w język, obok was było za dużo osób by móc swobodnie rozmawiać – Rozumiem. Oczywiście, nie zmieniłem zdania – odpowiedziałeś.
- Doskonale. Earl czeka w salonie księcia Wellingtona na drugim piętrze. A teraz przepraszam, ale obowiązki wzywają. – powiedział, ukłonił się i znikł wśród plotkującego tłumu.


Edric Sharpe i Madeleine Bearnadotte

Taniec się skończył, a Madeleine Bearnadotte stanęła przed perspektywą spędzenia dalszego wieczoru z „uroczym” panem O'Callaghan. „Po moim trupie” stwierdziła. Szybko rozejrzała się dookoła. Coraz więcej osób – pojedynczo lub w grupach – kierowało się do suto zastawionych stołów. „Jeżeli jestem czegoś pewna na temat pana O’Callaghan, to tego że nie odpuści sobie kilku łyków przedniego wina” pomyślała, kłaniając się swojemu partnerowi.

- Ma pani ochotę na kieliszek wina? – zapytał się pan Sharpe, który wyglądał na nieco zmęczonego, ale i szczęśliwego.
- Och... nie dziękuję – odpowiedziała Madeleine. – Mam ochotę się przejść po ogrodzie. – Zaproponowała nieśmiało.

Nim jednak zaskoczony Edric zdążył odpowiedzieć obok pojawił nieznajomy dżentelmen. Jegomość był niskiego wzrostu, twarz miał owalną z dużym nosem. Jego niebieskie oczy uważnie się wam przyglądały.

- Przepraszam pan Edric Sharpe i pani... – nieznajomy zawahał się.
- Madeleine Bearnadotte – odpowiedziała Madeleine.
- Zgadza się – powiedział szorstko Sharpe – A pan jest?
- Nazywam się Willborrow, Jonathan Willborrow. Przepraszam, że przeszkadzam, ale przysłał mnie Trzeci Earl Ross – ostatnie zdanie było wypowiedziane cicho, ale na tyle wyraźnie, że usłyszeliście. – z pytaniem czy jest Pan ciągle zainteresowany ofertą Earla.
- Ależ oczywiście, po to przybyłem na ten bal.
- Doskonale, doskonale – odpowiedział Willborrow – w takim razie proszę udać się na drugie piętro do salonu księcia Wellington. Sir Person oczekuje tam na pana – Jonathan zawahał się przez chwilę – i panią – zwrócił się do Madeleine. – A teraz państwa przepraszam, ale muszę spotkać się jeszcze z paroma osobami. Pani Bearnadotte, panie Shapre. – ukłonił się i pognał w stronę stołów, rozglądając się wokół, wyraźnie kogoś szukając.

John Ribaud Weelton-Morris

- Panie Weelton-Morris! Panie Weelton-Morris! – dało się słyszeć z daleka. John Ribaud, który właśnie zamierzał opuścić bal księcia Wellingtona i wrócić do swojego domu, do przerwanej lektury „Zapomnianych mitów” Karla von Dorsiego, odwrócił się i ujrzał biegnącego ku niemu pana Willborrow.
- Witam panie Willborrow – powiedział Morris, gdy Willborrow próbował złapać oddech.
- Uff... – Westchnął mężczyzna – już się bałem, że pan wyszedł.
- Taki miałem zamiar, skoro najwyraźniej Trzeci Earl Ross się nie pojawił.
- Ależ pojawił się – powiedział konspiracyjnie Jonathan – właśnie w tym celu mnie posłano bym przekazał panu, że Sir Person czeka w salonie księcia Wellingtona na drugim piętrze, o ile jest pan ciągle zainteresowany.
- Oczywiście, że jestem – odpowiedział spokojnie Morris – pokaże mi pan drogę?
- Niestety, ale nie. Jest jeszcze jedna osoba, którą muszę odnaleźć, ale jak tylko ją znajdę obiecuję, że dołączę do Państwa.
- Rozumiem. W takim razie powodzenia.
- Dziękuję i nawzajem. – odpowiedział Willborrow, czerwony na twarzy ze zmęczenia.

*

Ogród Aspley House oświetlony tysiącem małych lamp o najdziwniejszych kształtach, hinduską służbą, a także dzięki znów roztańczonemu towarzystwu sprawiał wrażenie miejsca magicznego, wyjętego z bajki, jednak nie był on tak interesujący jak salon księcia Wellingtona, znajdujący się na drugim piętrze pałacu – jedno z nielicznych pomieszczeń, poza kuchnią i prywatnym gabinetem sędziwego dowódcy armii brytyjskiej, w którym paliło się światło.

Z ogrodu weszliście na taras, na którym oprócz premiera, dostrzegliście też paru ministrów i ważniejszych postaci życia publicznego w Anglii. Spojrzeli się na was zaciekawieni, przez krótką chwilę, po czym wrócili do omawiania ważnych spraw państwowych.

Minęliście długi korytarz i doszliście do duży drewnianych schodów. W drodze towarzyszyły wam jedynie namalowane – często przez najznakomitszych mistrzów w Europie – portrety księcia, a także Wenus i innych antycznych bohaterów.

Jeden z służących wam towarzyszących zapalił lampę i poprowadził was na górę, a dalej korytarzem na lewo, aż do ogromnych, zdobionych drzwi za którymi panowała cisza. Zapukaliście delikatnie nie chcąc jej przerywać – odpowiedziała wam spokojne:
- Proszę wejść.

Salon księcia Welligton był naprawdę imponującym miejscem. Duże okna dawały wspaniały widok na park znajdujący się na tyłach domu, a dalej na Hyde Park. Na ścianach wisiały wspaniałe obrazy, a pułki uginały się pod bogatym księgozbiorem. Jednak nie na tym skupiliście uwagę, a na mężczyźnie stojącym za biurkiem w lewym rogu salonu. Miał około czterdziestu lat, wysoki, dobrze zbudowany. Rude włosy kontrastowały z jasnoniebieskimi oczyma. Wyglądał na zmęczonego - na kogoś kto od wielu dni nie spał.

- Witam – jego głos, mocny bas, rozbrzmiewał po pustym salonie – Jestem William Person, Trzeci Earl Ross. Proszę się rozgościć na którymś z foteli, zaczniemy gdy wszyscy dojdą. Brandy?
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 04-03-2009 o 22:06.
woltron jest offline