Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2009, 22:00   #107
Rewan
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Światło na końcu tunelu, wyjście. To właśnie ono zakiełkowało nadzieje w Mike’u. Z początku mała, nie znacząca, stanowiła jedynie przelotną myśl: A może jednak? Szybko jednak ją zbył, dochodząc do dość prawdopodobnego wniosku, iż jego lekarze chcą sprawić mu jedynie kolejny ból i zawód. Jednak wciąż się zbliżali, a w długim korytarzu nie było widać żadnego odchodzącego na bok. W końcu, po męczącym marszu wyszli, a nowe życie w postaci kiełkującej rośliny nagle urosło, dumnie wspinając się w górę i pokazując każdemu wokół swój wyczyn. Twarz Mike rozpromieniła się. Ciepłe promienie uderzały o jego twarz, zmuszając oczy do przymrużenia.

Potem ruszyli, wśród drzew i bajor, nie zatrzymując się ani na chwilę. Mike zaczął zdawać sobie sprawę z tego, iż jego szanse na przeżycie są całkiem duże. Jego poprzednie prośby wobec jego nowego lekarza w sprawie szybkiej śmierci, teraz zdawały się głupie i nie na miejscu. W końcu miał szansę przeżyć, a on chciał przeżyć. Albo przynajmniej bał się śmierci na tyle, iż wolał żyć.

Ale gdy nadzieja na przeżycie zaistniała, inna legła w gruzach. Stracił nadzieję na szybki odpoczynek. Wykończony szedł za swymi oprawcami, wlokąc nogami, jakby były u nich umocowane dwie metalowe kule, skutecznie przeszkadzające w łatwym ruchu. Zaczęli iść wokół jezior, wydając się nieskazitelnie czystych, a Sheff’owi umierał z pragnienia.

-Czy możemy na chwilę się zatrzymać, muszę coś wypić, tylko łyk, albo padnę.

-Nie panie Sheff, nie możemy. Co to była by za kara, gdybyśmy pozwalali panu na wszelkie luksusy.

Z biegiem czasu miał ochotę ponowić próbe, bo czuł, że jest na skraju wyczerpania. Jednak powstrzymał się, wiedząc, że i tak nic nie wskura, a doktorkowi da niepotrzebnie satysfakcję. Choć Mike’a milczał, dwójka ludzi rozmawiała między sobą. Mówili coś o pięknie tego miejsca, ale nie był dokładnie pewny, bo skupianie się na chodzeniu i słuchaniu jednocześnie, nie należało w tej chwili do zadań wykonalnych. W końcu się zatrzymali, a on chwiejąc się, był popychany przez dwójkę ludzi by nie upadł. W oddali majaczyła postać Dominique na tle jakiegoś miejsca, ale nie umiał skupić wzroku na tyle, by zrozumieć co to za miejsce. Schował ręke, nie chcąc by ktoś się nad nim teraz żalił. Pomimo swych nowych wad wynikających z wyczerpania, Dominique była nad wyraz wyraźna, wręcz promieniała. Pomimo wszystkiego, ją widział dokładnie. Pchnięty naprzód, zrobił kilka kroków, by zaraz potem upaść na kolana. Chyba jednym kolanem trafił na kamień, ale nie czuł przez to jakiegoś konkretnego bólu. Całe ciało promieniało bólem i wyczerpaniem. Nie zdając sobie sprawy, wymówił bezgłośnie imię jego przywódczyni. Patrzył na nią, jakby mogła go uratować od tego wszystkiego, a zaraz potem upadł, uderzając twarzą o trawę. Leżał przez chwilę w bezruchu, by zaraz potem odepchnąć się zdrową ręką i obrócić na plecy. Promienie słońca oślepiały go. Skądś pojawiła się sylwetka, przysłaniając słońce, najpierw stanowiła ciemną plamę, lecz po chwili ukucnął odsłaniając przed nim swą twarz. Była doskonale wyraźna, a do tego tak dobrze mu znana.

-No Mike, tak żałośnie to ty jeszcze nie wyglądałeś. Nawet po tych twoich narkotykach wyglądałeś o niebo lepiej niż teraz.

Zignorował uwagę swego ojca.

-Zdajesz sobie sprawę, że przed tobą nie lada wyzwanie, hę? Jest tu CAŁE twoje stado, – zaakcentował słowo całe, ale nie rozwinął myśli – a do tego oni wiedzą co zrobiłeś. Wiesz, trafiłeś do miejsca zupełnie innego od świata, który znałeś, a ja nadal ci muszę pomagać. Czy to nie jest już żałosne samo w sobie? Ehhh, kiedy ty się wreszcie zmienisz Mike, no kiedy? A teraz słuchaj, zaraz do ciebie ktoś podejdzie. Ty dyskretnie musisz zwalić winę na narkotyki i działanie potwora. I ani słowa o twojej żądzy mordu mnie. Nic tak nie naprawia stosunków, jak zdradzenie jak bardzo chciało zabić się swego ojca. Nie koloryzuj za bardzo, to tylko pogarsza sprawe. Musisz odbudować zaufanie, zyskać je u każdego po kolei. To nie przyjdzie od razu, ale musisz się postarać. Na razie skup się na Dominique. To od niej wszystko teraz zależy. Jak dobrze pójdzie, niedługo będziesz w pełni sił.

-Dlaczego to robisz? – wymamrotał prawie bezgłośnie.

-Dlaczego? Mike, czy to takie trudne do zrozumienia. Pomimo wszystko, nadal jesteś moim synem, choćbyś nie wiem jak bardzo chciał to zmienić.
 
Rewan jest offline