Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2009, 10:19   #4
kuba1808
 
kuba1808's Avatar
 
Reputacja: 1 kuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodzekuba1808 jest na bardzo dobrej drodze
Usłyszałem huk helikoptera, ale niespecjalnie się nim przejąłem. Zdążyłem już przywyknąć do ciągłego hałasu. Ot, kolejny. Ciekawe co tym razem? Dostawa amunicji? Może pornosów, co by się żołnierze po służbie nie nudzili? A, zapomniałem, przecież tam są też kobiety. Nowi rekruci? Sami amerykańce, czy może ktoś z europy? Rozważania przerwał jeden z partyzantów, brutalnie wchodząc do laboratorium. Był wściekły. Bardzo wściekły, ale chyba przestraszony. Rzucił w moją stronę Glocka 19-tkę. Jakbym nie miał własnej broni! Chciałem mu coś powiedzieć, ale zanim zdążyłem otworzyć usta, krzyknął:
-Zbieraj się, atakują nas!
Teraz wiem, o co chodziło. No tak, pomyślałem, prędzej czy później musieli na to wpaść. Stałem przez chwilę jak sparaliżowany trzymając broń w ręce. Gdzieś wybuchł granat. Usłyszałem okropny krzyk – ktoś właśnie umierał. To chyba amerykanin – tylko oni potrafią tak głośno wyć z bólu. W sumie to szkoda mi ich. Muszą umierać za ropę i gierki polityczne. Kolejna eksplozja, tym razem o wiele głośniejsza. Wyrzutnia rakiet? Niemożliwe.

Szok powoli mijał. Skoczyłem do szafki i wyjąłem swojego ukochanego H&K. Cóż za ironia! Walczę z amerykańcami ich własną bronią! Garść pocisków-samoróbek schowałem do kieszeni spodni. Po chwili zmieniłem zdanie. Trzymać rtęć w kieszeni spodni? Chyba oszałałem. Z szafy wyjąłem maskujący mundur partyzancki i czym prędzej go założyłem. Do zewnętrznej kieszeni schowałem naboje. Na Allaha! Ależ to wszystko śmierdzi potem. Trzeba było go wyprać po ostatniej akcji w terenie.

Jednym susem dostałem się do schodów prowadzących do kanałów. Nagle zatrzymałem się, tknięty nagłą myślą. Na twarzy wykwitł mi okropny uśmiech. Odwróciłem się i oddałem kilka strzałów w kolby, zlewki i probówki. Szkło rozprysło się na wszystkie strony, a śmiertelne opary zmieszanych, zabójczych bakterii i wirusów uleciały w powietrze. A niech się chamy tylko zbliżą! Zaśmiałem się głośno.

Partyzant czekał wyraźnie zniecierpliwiony i zły. Nie dziwiłem mu się. Tam, na górze, umierali jego koledzy, a on siedział tutaj, bo musiał ratować jakiegoś pseudonaukowca. Gdy mnie zobaczył zerwał się na równe nogi i bez słów pobiegł przed siebie. Nie zastanawiając się ruszyłem za nim. Słyszałem jak odgłosy walk zaczynały cichnąć. Wybili się do nogi, czy to dlatego, że się oddalamy?
Dotarliśmy do włazu. Partyzant niewiele zastanawiając się przykucnął i z nielada wysiłkiem odchylił wejście do kanałów.
-Właź! Szybko, zaraz tu będą!
Rozkaz to rozkaz. Wlazłem i zaraz tego pożałowałem. Wcześniej przejmowałem się smrodem mojego munduru?! To, co działo się tutaj było nie do opisania. Gówno płynące prosto pod moimi butami capiło niemiłosiernie. Umorusane ściany, zrobione ze starej, XX wiecznej cegły były na tyle niskie, że cały czas trzeba było iść skulonym. Ale adrenalina nie daje miejsca na głośnie artykułowanie swoich emocji. Zaraz za mną wskoczył partyzant. Zatrzasną właz, a na spoiwie przykleił dziwną, plastelinową substancję. Ładunek wybuchowy? No ładnie. Skąd on to wszystko ma? Przecież zwykły bojownik oszczędza każdy nabój do kałacha, a ten nie dość, że daje mi swojego Glocka, to jeszcze wyjmuje z kieszeni ładunek wybuchowy?! Nie było czasu na dalsze dywagacje. Popchnął mnie i o mało nie wylądowałem w tej breji. Okazało się, że doskonale zna schemat ucieczki. Był do tego szkolony – pomyślałem.

Czas dłużył się niemiłosiernie. Skręcaliśmy w prawo, w lewo, znowu w prawo, potem w lewo i znowu. Po kilkunastu zwrotach straciłem orientację. Czasami zatrzymywaliśmy się nasłuchując wroga, ale słyszeliśmy tylko cichy plusk fekaliów. Nagle moim oczom ukazała się drabina. Okropnie zasapany, próbowałem złapać oddech opierając się na kolanach, ale partyzant zdecydowanym gestem wskazał wyjście. Wyszedłem, a moim oczom ukazał się Bagdad, ale z drugiej strony, daleko od ogniska działań wojennych.
-Dobrze się spisałeś doktorku. Już niedaleko. Wytrzymasz, jestem tego pewien. – powiedział to tak ciepło, że nagle odzyskałem siły. Ruszył przed siebie truchtem, a ja za nim, niczym cień. Spojrzałem się jeszcze raz na pożar za moimi plecami i napawałem się myślą, że zrobiliśmy dzisiaj amerykańcom małego psikusa. Tylko smród kanałów ulatywał za nami.

Gdyby ktoś z oddali zauważyłby nas - dwójkę uciekających ludzi - pierwsze co by spostrzegł to kałacha przerzuconego przez plecy. Ale nie to byłoby najważniejsze. Wzrok przykuwałaby druga postać - nieco niższa, ale ciągle średniego wzrostu. Nie masywna, lecz na chucherko by nie wyglądała. Czarne, średniej długości włosy do ramion i ciemna broda nadawały typowo irackiego wyglądu. Wydawałoby się, że podchodzi pod 30-stę, ale równie dobrze mogło to być tylko złudne wrażenie...
 

Ostatnio edytowane przez kuba1808 : 06-03-2009 o 11:53.
kuba1808 jest offline