Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2009, 12:11   #465
Yarot
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zieleńsza została sama w karczmie wraz z Gerdą. Obie dziewczyny patrzyły na siebie z mieszaniną strachu i wyczekiwania. Potężne plecy Gustava zniknęły za drzwiami a one zostały w karczmie same. Strażnicy mają wrócić nad ranem, Torin i Gustav poszli pomieszać szyki napastnikom, gdyby ci chcieli opuścić to miejsce. I jeszcze wiadomość, która została im dostarczona. Czy zadziała? Klapa w podłodze nie podnosiła się. Zatem jeszcze jest chwila spokoju. Dźwięki grajków, szum karczmy oraz zapach piwa i potu nie docierały do Zieleńszej. Bała się, a w środku niej mała dziewczynka patrzyła na to wszystko zdumionymi oczyma. Nie była w takiej sytuacji i nie chciała być. Musi jednak pomóc sobie i innym na pozbycie się ... czegoś, co tylko czeka by wyjść z ukrycia i zaatakować. Na razie jest to wysypka... Na razie.

Torin uważnie obserwował ognisko i zebranych wokół woźniców i ich pomagierów. Nie zostało ich dużo i całe szczęście, bo z większą ich liczbą mogli by nie dać rady. W krzakach znalazł dobre miejsce, gdzie można choć przez chwilę został i skąd można się wycofać nie robiąc zbyt dużo hałasu. Teraz tylko trzeba czekać...
Gustav pojawił się w drzwiach karczmy. Przeciągnął się i wyciągnął ramiona. Kilka kostek chrupnęło wskakując na właściwe miejsce. Oczy drwala na próżno wypatrywały Torina w krzakach. Nie dość, że było ciemno, to jeszcze rozmiar jego towarzysza czynił z niego kogoś niewykrywalnego. Miał tylko nadzieję, że on jest widoczny i że jego mały towarzysz zatroszczy się o to, by nie miał kłopotów przy wozie.

Siedzący w krzakach Torin widział doskonale swojego rosłego towarzysza. Gdy ten tylko się pojawił, zaraz chrząknął, trzy razy zagwizdał cicho i rozpoczął "zamieszanie". Sam się zdziwił, że potrafi wydobywać z siebie takie dźwięki. Nigdy nie miał z tym problemu, ale nigdy jeszcze nie zależało od tego niemal życie. Zasłyszane w młodości wilki, kury, osły i tajemnicze odgłosy z lasu pojawiły się w dźwiękach wydawanych przez jego gardło i wybuchły wrzawą, która nawet Torina troszeczkę zaskoczyła. Nie martwił się, że nie będzie tego nikt słyszeć. Stojący przy karczmie pijani i jeszcze niedopici nie słyszeli lub nie chcieli słyszeć. Siedzący przy ognisku byli bliżej i do nich dziwne zamieszanie w krzakach doszło z całą pewnością.

Rudobrody woźnica podniósł głowę do góry i zaczął nasłuchiwać.
- Słyszeliście to? - spytał się towarzyszy, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Chciał potwierdzenia sam dla siebie. I znów dźwięki wydobyte z torinowego gardła pojawiły się w zasięgu uszu.
- O teraz... - powiedział rudobrody i spojrzał na innych.
- To nie wilki, nie podchodzą teraz.
- A czemu nie? Idą za stadami bydła, bo użreć mogą. Może ciągną się za nimi i żrą, co tylko im wpadnie w zęby - młodzik, który polewał zamilkł, bo inni wpatrywali się w niego ponuro.
- Wilki nie podchodzą teraz - powtórzył jeszcze raz swój tekst jednooki. Przegryzał właśnie suszoną koninę i żuł ją miarowo.
- Masz rację, to nie wilki - rudobrody raz jeszcze zaczął nasłuchiwać. - To coś innego. Kamraci, kłonice w dłonie i przepędźmy to coś zanim konie przepłoszy. Hugo, weź swoich ludzi i pójdźcie sprawdzić co z końmi. Uspokójcie je gdyby coś się działo. Nasza trójka pójdzie sprawdzić, co to tam jęczy w krzakach. Weźcie kłonice, siekiery albo co tam macie. Ty młody zostaniesz tutaj. Jakby coś się działo to drzyj mordę tak, by cię słyszeli w Heideck.

Grupka ludzi wstała od ognia i zaczęła się rozchodzić. Gustav zobaczył to i czekał, aż jedni znikną w wozowni a drudzy ruszą w stronę odgłosów, które i drwal słyszał. Wiedział, że to Torin i miał nadzieję, że uda mu się wywinąć od tych trzech drabów, którzy szli w jego stronę. Odczekał jeszcze chwilę, popatrzył na siedzącego młodzika i ruszył przygarbiony do czarnego wozu. Tak jak poprzednio, tylko patrzenie w tym kierunku mogło odkryć skradającą się sylwetkę. Dlatego też olbrzym nie miał problemu, by dostać się do wozu niezauważonym. Przykląkł na jedno kolano i z kieszeni wyjął składany nóż. Stal lekko błysnęła, ale nie była ani tak gładka ani wyszlifowana by odbijać światło dostrzegalne przez innych. Drewniana szprycha koła była zimna w dotyku. Gustav przyłożył nóż i zaczął metodycznie podcinać drewno.

Torin tymczasem już zbierał się ze swego miejsca. Trzech osiłków zmierzających w jego stronę nie miało przyjaznych zamiarów, dlatego trzeba było wycofać się czym prędzej. Już miał opracowaną drogę ucieczki przez kilka metrów, ale mogło to nie wystarczyć. Ostatni raz zawył przeciągle i rzucił się do ucieczki. Zaszeleścił w krzakach specjalnie rzucając się na ścianę badyli i liści. Potem delikatnie odbił się w drugą stronę i już ostrożnie ruszył przed siebie. Cały czas liczył w duchu, że zmierzający ludzie ruszą tam, gdzie ostatnio było słychać trzask gałązek. To pozwoli Torinowi przedrzeć się w pobliże karczmy i wyjść jak gdyby nigdy nic się nie stało przed jej wejście. Opiece Ranalda zostawił drwala i jego zadanie mając nadzieję, że to zamieszanie, które sprawił, przyda się na coś.

Krzaki stawiały niewielki opór, ale małe rozmiary szybkonogiego Torina sprawiały, że udało mu się przemknąć niepostrzeżenie kilka metrów bliżej do wejścia do karczmy. Słyszał za sobą, a potem gdzieś z boku, jak woźnice wpadają w krzaki i krzykami oraz pohukiwaniem starają się wypłoszyć to coś, co słyszeli. Mieli nadzieję na to, że to coś raczej ucieknie niż stanie do walki z trzema osiłkami. Torin uśmiechnął się ciesząc się tak ze wszystkiego, co mu wyjdzie. Wypadł na drogę, otrzepał kubrak z gałązek i spojrzał w stronę wozów. Nie widział Gustava. Miał nadzieję, że jego plan również się powiódł. Za plecami ściskał skrzyżowane palce i liczył, że ściągnie tym samym szczęście Ranalda. Przecież tak niewiele im potrzeba.

Udało się zrobić nacięcia na szprychach. Teraz, gdy wóz podskoczy na wyboju, albo coś mocniej nim szarpnie, jest spora szansa, że drewno pęknie i wóz będzie wymagał naprawy. Jeszcze dla pewności w drugim kole uczynił to samo. Nic nie niepokoiło go, nikogo nie było w pobliżu. Młodzik przy ognisku był chyba zbyt przestraszony, by się rozglądać i cały niemal czas spoglądał za tymi, którzy poszli wypłaszać zwierza z krzaków. "Znaczy Torina" - dodał w myślach drwal. Znów zabrzmiało charkotliwe warknięcie. Gustav musiał przyznać, że chłopak naprawdę się starał i wychodziło mu to dobrze. Jak to się wszystko skończy muszą to uczcić gdzieś przy piwie i w całkowitym zdrowiu. W krzakach nawoływania osiłków przeszły w ostrzejsze dźwięki pohukiwań i nieartykułowanych krzyków. Co jakiś czas dolatywało do jego uszu "Dawaj z prawej!", "Przy tamtym krzaku!" albo też zwykłe "Uuuuuu!". Gustav spokojnie pracował nad kolejną szprychą.

Zieleńsza siedziała przy stole i starała się wyglądać jak ktoś szlachetnie urodzony. Nie patrzyła się na nikogo tylko wodziła wzrokiem po ścianach, czarnym suficie i wreszcie po schodach i klapie. Gerda zaś dotrzymywała jej towarzystwa i swoją obecnością podtrzymywała na duchu. Bo cóż innego można robić tu i jednocześnie pomagać swoim towarzyszom. Ludzie wchodzili i wychodzili. Gdzieś ktoś się zaśmiał a gdzieś spadł kufel. Niewybredny język i bekanie mieszało się z coraz słabszymi dźwiękami lutni. Karczmarz też co jakiś czas zerkał ukradkiem w ich stronę. Wyglądał teraz jeszcze bardziej nieporadnie i głupawo niż to było zaraz po ich przyjeździe nie tak dawno temu. Zieleńsza już miała coś powiedzieć do Gerdy, gdy dostrzegła coś. Zamarła i tylko mocniej ścisnęła drobną dłoń dziewczyny. Klapa w podłodze zaczęła się podnosić.

Pojawił się w niej człowiek ubrany na czarno, ale z odkrytą twarzą i nieuzbrojony. Krój szat był identyczny z takimi, jakie widzieli w Heideck. Jednak to, co różniło się od tego, co już widzieli, to niepewny chód mężczyzny oraz bladozielona skóra na twarzy. Oczy rozpaczliwie błądziły wszędzie, co tworzyło dość upiorne wrażenie wywracania gałek ocznych. Klapa została otwarta zaś mężczyzna stanął w karczmie i ruszył do wyjścia. Gerda patrzyła na niego i raz uchwyciła jego spojrzenie. Co prawda zaraz uciekło gdzieś w bok, ale to wystarczyło. Wystarczyło by coś dostrzec i ... zrozumieć. Na moment zamarła i patrzyła się jak oniemiała w osobę, która zaczęła nieskładnie przemieszczać się w stronę wyjścia.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline