Akcent
Francesci skojarzył się
Ekhardowi ze słońcem. Tileą. I Gianną...
- Nigdy nie zdołam się odwdzięczyć - powiedział.
Jego rozmówczyni, o pół głowy niższa od niego brunetka, uśmiechnęła się. W jej oczach koloru morza zabłysły wesołe ogniki. Poklepała mężczyznę po ramieniu.
- Wszak już o tym rozmawialiśmy, Ekhardzie. Przecież nie mogłam cię tam zostawić. Każdy postąpiłby tak, jak ja.
Ostatnie zdanie było z pewnością niezgodne z prawdą. Niejeden nie dość, że nie udzieliłby pomocy, to jeszcze by go ograbił...
Ale nie zamierzał się spierać, zwłaszcza w tej chwili.
- Uważaj na siebie, Ekhardzie. - Siostrzanym całusem przypieczętowała pożegnanie.
- Do zobaczenia, Gianno - powiedział.
Po paru sekundach potrząsnął głową, odpędzając wspomnienia. Był nad wyraz daleko od słonecznej Tilei. I nie tylko on...
-
Przepraszam bardzo - uśmiechnął się przepraszająco. -
Pozwoli pani, Francesco, że zajmę pani chwilę czasu?
-
Pozwolę -
kobieta uśmiechnęła się rozbawiona.
Ekhard nie zamierzał stać jak kat nad swoją
rozmówczynią. Traktując jej słowa jak przyzwolenie zajął miejsce przy tym samym stole.
-
Wybaczy pani zainteresowanie... Cóż pani robi tak daleko od południowego słońca? Czyżby i panią przyniosła tu chęć odszukania tego mitycznego skarbu? - Znaczącym wzrokiem spojrzał na
rudowłosą kobietę, która przed chwilą dość głośno o owym skarbie mówiła.
Ponownie spojrzał na
Francescę.
Francesca spojrzała w kierunku
rudowłosej, po czym potrząsnęła głową energicznie.
- Nie, to nie skarb mnie tu przyciągnął. Ekhard uśmiechnął się leciutko.
-
Pewnie i lepiej. Szukanie skarbów zwykle jest jak próba złapania tęczy.
Oderwała spojrzenie od
rudowłosej i spojrzała
Ekhardowi prosto w oczy.
-
A próbował pan? - spytała całkiem poważnym tonem, by po chwili zacząć się śmiać. -
Proszę mi wybaczyć. Ekhard odpowiedział uśmiechem.
-
Nie ma sprawy...
Zamilkł na moment.
- Zdarzyło się... - kontynuował. -
Nasze przygody zdałyby się na przestrogę dla wszystkich. - Chociaż na twarzy ciągle malował się uśmiech, to w jasnoniebieskich oczach przez moment pojawił się cień. -
O mały włos stracilibyśmy życie, a potem okazało się, że ktoś był od nas szybszy... - Przejrzałem wszystko dokładnie - powiedział Brok. - Faktycznie, były tam ukryte drzwi. Tyle tylko, że ta cała tajna komnata była pusta. A dokładniej - stał w niej pusty kufer.
- Znalazłem jeszcze to...
Rzucił Rahlowi monetę. Złoto błysnęło w blasku płomieni.
- Zagrzebała się w piasku - wyjaśnił.
- Spóźniliśmy się - skomentował ten fakt Rahl i wzruszył ramionami. - Zdarza się. Raz na wozie...
- ...raz w nawozie - dokończył Brok.
Wszyscy roześmiali się, choć w niektórych głosach brzmiała nuta zawodu.
-
Dla nas została pusta skrzynia... - dodał po sekundzie.
Francescę zaskoczyła jej własna celność: żartobliwe pytanie doczekało się poważnej odpowiedzi. Zdziwiła ją też szczerość odpowiedzi. W jej oczach pojawiło się zaciekawienie.
-
Niezbyt przyjemne zakończenie - stwierdziła po chwili. -
Rozumiem więc, że pan także nie przybył do "Czwartej mili" dla skarbu.
-
Proszę mi mówić po imieniu - zaproponował
Ekhard. -
A jeśli chodzi o Czwartą milę... Raczej trafiłem tu po poszukiwaniach. I teraz zastanawiam się raczej, co robić dalej...
-
W porządku, przejdźmy na ty -
kobieta skinęła lekko głową. -
Mam podobny kłopot. Wyjazd stąd jest ponad moje finanse, a pozostanie tu równa się tym samym. Sytuację pogarsza jeszcze zbliżająca się zima.
-
Miło mi, Francesco - uśmiechnął się.
W ich rozmowę wdarły się nagle głośne przechwałki
Josefa Huldbringena.
Uśmiech
Ekharda zmienił się w lekko kpiący.
-
Oby się nie okazało, że jest z nim jak z przysłowiową krową... - wyszeptał, tak, by jego słowa dotarły tylko do uszu
Francesci. -
Oto przykład człowieka, który w przeciwieństwie do nas ma pełny trzos. Jeszcze - dodał równie cicho.
Kobieta spojrzała na niego, marszcząc lekko brwi. Pochyliła się delikatnie w stronę
Ekharda.
-
Owszem, może go stracić w każdej chwili. Pytanie tylko na czyją korzyść.
-
To akurat nie moja specjalność - westchnął z pewnym odcieniem żalu. -
Chyba, żeby mi ją podarował. Ale nie sądzę, by miał tak dobre serce - uśmiechnął się.
-
Bohater wczorajszej awantury z pewnością należałby do skłonnych zaopiekować się tym trzosem. A inni? Nie chciałbym rzucać bezpodstawnych w gruncie rzeczy oskarżeń.
- Poza tym, może wszystko przepić lub przepuścić "Pod..." - nie dokończył.
Przy
Francesce nie wypadało wspominać o przybytku Madame Herty.
-
Ofiary losu z nas - mruknęła pod nosem, po czym dodała głośniej -
ale powiedzmy sobie szczerze: większość zebranych tu - powiodła dłonią po sali -
wygląda jak specjaliści w spotykaniu ludzi w ciemnych zaułkach i pozbawianiu ich trzosu, a czasem i życia. Chyba będzie trzeba znaleźć sobie jakieś zajęcie albo wiać stąd póki można.
-
Póki można -
Ekhard pokiwał głową. -
Jeszcze śniegi nie zawiały drogi... Na upartego starczyłoby kupić prowiant i ruszyć, ale na piechotę i samemu to średnio rozsądne wyjście.
- Miałem nadzieję, że karawana Gorba, która ma tu dotrzeć na dniach - mówił dalej -
wraca z powrotem. Wtedy można by się zabrać z nim.
Zmarszczyła brwi, jakby rozważała wszystkie za i przeciw. Po chwili uniosła głowę i skinęła nią nieznacznie.
-
Karawana... To nie jest głupi pomysł, Ekhardzie. Nawet bardzo rozsądny.
-
Miałem nadzieję, że ci się spodoba. Nie sądzę, by Gorb miał coś...
Przerwał na moment, bo posługacz postawił na ich stole dwa kufle piwa.
Ekhard uniósł kufel i ukłonem podziękował
fundatorowi.
-
Nie sądzę - kontynuował przerwane zdanie -
by Gorb miał coś przeciwko dodatkowym osobom. Przejazd można odpracować albo zapłacić... Francesca również uniosła kufel w geście niemego podziękowania, po czym upiła łyk pienistego piwa.
-
A co jeśli Gorb się nie zgodzi? - spytała unosząc lekko brwi. -
Zawsze trzeba mieć jakiś plan w zanadrzu. Czy ty masz jakiś?
-
To byłoby niemiłe ze strony Gorba. - Podobnie jak
rozmówczyni wypił łyk piwa.
-
W ostateczności mogę przyjąć propozycję Snogara. - Uśmiechnął się ponuro. -
Stary Thordwalson proponował mi spółkę w przyszłorocznych poszukiwaniach skarbu. Jeśli zapewni mi wikt i kwaterę przez zimę, to mogę zaryzykować. Nawet za coś tak niepewnego, jak udział w zyskach. Ale to ostateczność.
Wypił kolejny łyk piwa.
-
Dość trudno byłoby w tej dziurze znaleźć jakąś pracę. - Pokręcił głową. -
Jeśli nie będzie innego wyjścia, to ruszę sam w stronę cywilizacji. Lub z kimś, kto woli ryzyko na szlaku od śmierci głodowej tutaj. Francesca pokiwała lekko głową.
-
Podobasz mi się. Masz głowę na karku, a o takich ludzi trudno - stwierdziła, odstawiając kufel. -
Jeśli chodzi o wyruszenie w stronę cywilizacji to możesz na mnie liczyć. Ekhard przyglądał się jej przez moment, potem skinął głową.
- Proponowałbym poczekać jeszcze trzy dni. Jeśli do tego czasu Gorb nie przybędzie, ruszamy. Zobaczymy, u kogo dostaniemy taniej prowiant, u Snogara, czy u Paula, a potem... w drogę.
Uniósł kufel z piwem.
-
Twoje zdrowie, towarzyszko podróży.
-
Twoje także, Ekhardzie -
kobieta ze śmiechem uniosła kufel. -
Aby nam szczęście sprzyjało.