Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2009, 21:13   #159
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Datum // Zeit : 30 IX 2213 // 08:41

# Axel Heintz
Działo grawitacyjne zadziałało nadzwyczaj dobrze; gdy Axel tylko wyszedł z ukrycia i wypowiedział swoją formułkę, podziałało to jak sama bomba. Heintz domyślał się, że w dziwnym kostiumie i mając jeszcze dziwniejszą broń stwarzał wrażenie co najmniej kosmity. Pole grawitacyjne wytworzone przez SEM dosłownie wyrwało broń z rąk dwóch strażników, a także wydobyło z ich kieszeni wszystkie noże i dodatkową broń, jaką mieli. Jednemu z ust popłynęła krew; krótki rzut oka potwierdził, że Heintz przesadził nieco z polem i wyrwał także plombę. Drugi zwymiotował, nie wytrzymawszy zawirowań błędnika wytworzonych przez działo. Uciekli w lasy po drugiej stronie, kimkolwiek byli. Z łupów doliczyli się dwa Kałasznikowy wzbogacane pulsowo, trzy noże, w tym dwa do rzucania, marnej jakości metalowy zegarek i jedna plomba.
Weszli do garażu – przynajmniej ta część opowiadania Buchty trzymała się reszty: Oprócz dwóch jeepów przygotowanych na wypadek nagłej ucieczki, był tutaj jeszcze mały składzik narzędzi i broni. Całkiem nieźle zaopatrzone, Malaka szczególnie zainteresowały granaty rozpryskowe i hukowe, uzupełnił także swoją amunicję do Colta. Pół godziny zajęło im doprowadzenie jeepa do stanu używalności, co robił głównie Malak. Heintz, połączywszy się z lokalną siecią zassał parę materiałów do zrobienia bomb. Mimo to stwierdził, że będzie miał pewne trudności ze zrobieniem bomb, nawet metodą chałupniczą – ostatecznie, mimo swojej ksywki, nie interesował się ani nie miał okazji by to robić.
Wyjechali, nie mogąc znaleźć nic więcej. Malak, wiedziony swoim wszędobylstwem i nosem detektywa pozrywał plakaty nagich panienek wiszących na ścianach, szukając jakiegoś tropu lub wiadomości. Heintz wątpił co prawda, by taka nadgorliwość miała sens, zdziwił się jednak: Na odwrocie widniała faktycznie wiadomość.
Jak Frank odczytał, było to kolejne potwierdzenie, że Sara jest w bunkrze; przypomniał sobie, że Buchta już na samym początku wspominał coś o tym, że spotkał Sarę po drodze.
- Wspominał też o stanie Connor – rzekł Malak. - Cóż, podobno wyglądała jak siedem nieszczęść. Jeśli wtedy tak było, to chcę wiedzieć, jak wygląda teraz. Wyglądała na to, że czegoś szukała... Z drugiej strony – skinął głową – do tego czasu wyglądało to tak, jakby zacierała ślady. Nie rozumiem, czemu miałaby nagle zostawiać wiadomości.
Splunął. Wszedł do samochodu.
- Nie będziesz miał nic przeciwko, że to ja będę prowadził? Wydaje mi się, że chcesz coś zrobić z tym swoim kompem – rzucił spojrzenie na laptop Axela.
Jechali. Malak milczał, zaś Axel miał czas, by rzucić okiem na to, co ściągnął z sieci; wyglądało na to, że miał dobre wyczucie zasięgu. Gdyby próbował podłączyć się z lasu, nie dałby rady.
Jechali obok czegoś, co kiedyś było torami wiodącymi jeszcze z Frankfurta do Polski zachodniej. Nie, żeby kupa rozkradzionego i skorodowanego żelastwa mogła służyć jeszcze za tory – cokolwiek było wartościowego na tym odcinku, rozkradziono. Gdzieniegdzie po drodze mijali pokrzywione semafory, na niektórych odcinkach były całe tory – prawdopodobnie dlatego, że w okolicy nie było gdzie stopić stali. Nie było czasem bali zakopanych w ziemi. Jacyś życzliwcy wypełnili dziurę w ziemi mułem i żwirem, aby ktoś przypadkiem nie wpadł.
Na drodze z Frankfurta nie znaleźli wielu ludzi. Czasem natknęli się na jakiegoś proszalnego dziada, grupkę bandytów albo łowców niewolników. Okolica była raczej opustoszała z powodu regularnych przemarszów wojsk Kombinatu. Czasami napotykali luźne patrole, które dawały się nabierać głównie na ton głosu Malaka i Axela, a przede wszystkim na sfałszowane dokumenty.
Napotykali jednak głównie ruiny miast. Rozmieszczone w stałej odległości, bloki, domy, czasem ulice, czasem parę domów. Niektóre zwęglone, jakby po pożarze, inne pozieleniałe od wilgoci i zgnilizny, rozpadały się i wrastały w ziemię powoli. Czasem uważne oko mogło dostrzec cienie poruszające się między murszejącymi ruinami, gmerające w śmieciach i odpadkach. Las i tak wszystko zarósł; jedyna droga, po której się poruszali, została bardziej wydeptana przez stopy milionów żołnierzy, pielgrzymów, fanatyków albo kupców.
Raz natknęli się na grupę biczowników, którzy rozstąpili się, by przepuścić wóz, nie omieszkawszy chlasnąć parę razy z bicza w szybę.
Podróż minęła bez większych przygód. Poza tą, która czekała w Świebodzinie.
Przed kompleksem bunkrów stał posterunek Benefactoris Nostrum. Padało, gdy dojechali; nie mogli jechać dalej, jako że dalszą drogę do Świebodzina zagrodzono szlabanem. Axel zatrzymał się przed nim, czekając, aż ktoś wyjdzie. Po paru chwilach z namiotu przy szlabanie wyszedł ktoś, kogo z początku wzięli za żołnierza. Domyślili się, że wojska stacjonują nieco dalej, on jest zaś zwyczajnym dróżnikiem.
- Halt! Halt, kurwa, halt... Kchy, kchy! - zakasłał. - Gdzie się ładujecie z tym złomem, wariaci? Nie wiecie, że Świebodzin to jest strefa zamknięta?
Odpowiedział na pytanie, które zadał mu Malak.
- A skąd wy wracacie, do cholery? Z choinki się urwaliście? Chociaż... Myślałem, że te bunkry narobiły wokół siebie dość dużo szumu, żeby usłyszeli to nawet w Berlinie. Kchy!
Ćma jest w Świebodzinie.

Prawdopodobnie stary myślał, że to, co powie, zrobi na tamtych spore wrażenie; z niejaką irytacją przyjął to, że Malak i Heintz nie wiedzieli nic. Ściągnął twarz w pierwszym geście, myśleli, że zezłości się i odejdzie, zostawiając ich z niczym.
- Ćma to stwór. Może pamiętacie takie głupie książki sprzed dwóch wieków, kiedy jacyś idioci pisali o ludziach-ćmach? Kchy! To już wszystko wiecie. Pieprzony wampir, Bóg wie co, ale ma dość sprytu i siły, że zaczęła wybijać ludzi w okolicy i to masowo. Nasi odkryli to dopiero wtedy, kiedy cały pułk wlazł w te lasy i już z nich nie wrócili. Ofiar wśród miejscowej ludności nie liczyliśmy, ale chyba zabija już od dawna, skoro ludzie dobrze znają to zjawisko.
Ta. Kchy, kchy... Khurrrwa, muszę zrobić coś z tym kaszlem. O czym to ja...? A, ćma. Chcemy wysadzić ten pieprzony kompleks w powietrze, obojętnie, czy ktoś tam jeszcze jest. Nie jesteśmy pewni, czy to coś da, ale ćmy gnieżdżą się tylko w takich... Dziurach.
Machnął chropowatą ręką w stronę ciemnych lasów tonących w deszczu po tamtej stronie. Axel stwierdził, że cokolwiek to było, to na bunkry nie wyglądało za bardzo, raczej jak na kompleks starych fabryk zbrojeniowych – domyślił się, że bunkry doszły jako nazwa później, z powodu wielkich, podziemnych magazynów, mieszczących się w tym miejscu.
- Mimo to, chyba ktoś obudził to gówno, bo wcześniej atakowało tak niemrawo. Tak mówią te durnie z obozu. Szedł tu ktoś chyba i zrobił coś. Ta... Jest taka polana w lesie. Sprawdziliśmy. Kupa gówna i śmiecia, zabrano tylko to, co się dało wynieść, czyli broń jakąś. Reszta gnije na deszczu. Obóz, mam na myśli. Nie wiem...
- Albercie! - głos dobiegł z budki w deszczu, z której lało się światło. - Co ty, u diabła, tam jeszcze robisz? Nie spławiłeś tych szczyli!?
- J... Już... Już... - głos Alberta nagle stał się niski i służalczy. A potem podniósł się w czymś, co nieudolnie miało naśladować rozkaz. - W każdym razie – machnął ręką – nie radzę wam chodzić po tej okolicy. Jutro dostaniemy trotyl i wysadzimy tą budę w powietrze. Nie szukajcie kłopotów. Bywajcie.
Trzask drewnianej furtki podkreślił tylko szum deszczu. Szlaban stał niewzruszenie.
Malak drgnął, ruszył prawą nogą, wreszcie, zachęcony, dał znak Axelowi i zniknął w ciemności; z budki dochodziły przytłumione głosy, a Malak chciał widocznie dowiedzieć się, co tak naprawdę tam się dzieje.
Przypadkiem chyba Heintz usłyszał skradające się ku niemu kroki. Dzięki temu uniknął sporego ciosu nożem pod pierś.
Było zbyt ciemno, by określić, kim był napastnik – wyglądał na zwykłego zbira przy swojej posturze, a ta była imponująca.
Nóż musnął OHU i ześlizgnął się, pozwalając Axelowi uderzyć tamtego w twarz. Prędko zmitygował się: Obrócił się i łokciem trącił Axela. Tamten znowu uskoczył, ale tym razem nie miał tyle szczęścia – wytrącono mu z rąk działo, które plasnęło w błoto.
Człowiek w ciemności pochylił się, przerzucił w rękach ostrze i powoli zaczął podchodzić w stronę Heintza.

* * *

W tym samym czasie palce Finneasa Buchty rytmicznie uderzają w klawisze czarnej klawiatury; on sam, jakby w dziwnym transie, patrzy na gryzący oczy ekran monitora, jego głowa kiwa się sennie, przed nim stoi trzecia kawa w ciągu tej półgodziny. Selene śpi, czasem docierają do niego przekleństwa Helgi, która bawi się maszyną portalową. Niekiedy czuje pod stopą lekki wstrząs, znak, że na górze dalej trwa wojna i czasem bywają bombardowania. Jedno szczególne słowo zajmuje jego głowę, które pojawiło się znienacka i które przyniósł niespodziewany gość, którym był Axel Heintz.
Ojciec.
Pomimo tego, że czuł wyrzuty sumienia, dopuszczając do myśli, że niektórzy go otaczający ludzie mogą być z nim spokrewnieni, to myśli czasem wypływały; sumienie, które go gryzło, nie dało się już tak łatwo zagłuszyć przez alkohol. Głupio to było przyznać, ale ostatnio nie był bezimiennym pijakiem próbującym zapomnieć o tym, dlaczego zaczął pić; przeszłość wzywała(kurewstwo). Filtrował informacje, trawił je, myślał, szukał odpowiedniego linku. Miał dziwne wrażenie, że został odarty z siebie samego przez te ostatnie parę lat; wspomnienia przypominały sny jakiegoś innego człowieka, bez sensu, bez motywów, bez bezsensu nawet(dziwna próżnia bytu).
Żując swoje własne wargi, spuścił głowę na pierś. Zasnął nagle.

* * *

# Blok D
Po drodze do skrzydła szpitalnego Klauge zabił parę pluskiew i ciał, które pluskwy zainfekowały. Cokolwiek Klauge mógł powiedzieć o tym miejscu, to chyba tylko to, że zgnilizna i rozkład dawały się coraz bardziej we znaki całemu Murowi. Pomimo tego, że kompleks nie był bombardowany i raczej traktowany jako coś, co powinno być omijane, nie było żadnych wątpliwości: Coś, co zostało stworzone po to, by pomóc ludzkości, teraz stawało się coraz bardziej dziwaczną wersją nawiedzonego domu. Wspomniał na słowa, które skierowała do niego Tojtowna, gdy ją opuszczał:
- Posłuchaj... Jeśli umrę albo... Albo coś gorszego... Albo cokolwiek, obiecaj... Obiecaj, do cholery, że wyciągniesz kartkę, którą mam pod kurtką i przeczytasz ją, a potem zrobisz to, co uważasz za słuszne. Tylko... Tylko tego chcę... - po czym znowu zapadła w malignę.
Nie można było ukryć wrażenia nędzy tego miejsca; nie tak dawno białe i sterylne korytarze dekorowały rude zacieki, tworząc na podłodze zawiłe wzory(Klauge raz omal nie wpadł w dziurę przerdzewiałego poszycia), nierzadko komponując się z krwią. Klauge zauważył, że mapa nie była tak dokładna, jak mówiła Tojtowna; owszem, większość szczegółów się zgadzała, jednak pomiędzy głównymi korytarzami i labami istniało zawsze paręnaście mniejszych korytarzy, tworzących zawijasy, małe pomieszczenia i składziki. Mapa nie była robiona specjalnie źle, ale w pośpiechu i orientacyjnie. Prawdopodobnie Tojtowna bardzo spieszyła się.
Ostatnim człowiekiem, którego Lauch spodziewał się znaleźć w kompleksie, był Werner Kirschner. Znalazł go przy drzwiach do skrzydła szpitalnego, jęczącego z bólu. Był uwięziony za rumowiskiem, które w efekcie utworzyło kratę ostrych, stalowych zębów. Kirschner miał być może szczęście, że w ogóle przeżył upadek rumowiska na niego. Jednak, co było oczywiste, jego natura nie pozwalała mu cieszyć się z cudem zachowanego życia. Kirschner nie wołał, może jednak miał dość rozwagi, by nie wrzeszczeć w tym miejscu. Na widok Laucha omal nie wyskoczył z radości ze skóry.
- Lauch! Co ty tu robisz, do cho... A zresztą, potem o tym pogadamy. Kurwa! Ona! Ta suka! Ta suka podpuściła mnie! Powiedziała, że jest z Korporacji i mnie ustawi!
Patrząc w zimne oblicze Laucha nie poczuł się o wiele pewniej.
- Nie widziałeś tej suki!? Kurwa, przecież musiałeś ją zauważyć! Szła w kierunku, z którego przyszedłeś! Powiedziała mi, że zna... Zna pewnego człowieka, z którym robiłem interesy... - zakończył już zupełnie cicho. - Kurwa! Lauch! Musiałeś widzieć ją... Długie czarne włosy, okulary, czarny neseser... Widziałeś ją, prawda? Prawda?
Cokolwiek mu Lauch odpowiedział, za półprzeźroczystymi drzwiami znalazł to, czego szukał – medykamenty, co prawda niewiele, ale zawsze coś. Były to głównie środki odkażające i tamujące krwawienie, jednak nawet, jeśli Lauch znalazłby więcej, to nie mógłby zrobić z tego większego użytku.
Zbierając cokolwiek, co mogłoby się przydać dla dziwki, Lauch usłyszał strzały; być może zaintrygowany spojrzał przez pęknięcie w poszyciu; stwierdził, że zaledwie pokój od niego, za szybą pancerną, znajdują się ludzie. Nie SD, nie GSA. Ludzie.
Wyglądali na były personel Muru. Znajdowali się oni na dużej sali wyładunkowej. Jeden z nich wrzeszczał o medyka, natychmiast zjawiło się parę rąk, które zatamowały jego krwawienie i opatrzyły. Reszta strzelała z broni pulsowej do lwów piaskowych, które nagle pojawiły się w sektorze. Przeklinali i walczyli, jak żołnierze.
Jednego dopadły dwa lwy: Owadopodobne stwory nie znały litości, wbijając wielkie, chitynowe odnóża w odsłonięte części ciała nieszczęśnika, który po paru sekundach stał się krwawiącą kupą mięsa. Owady kompletnie nie dbały o siebie, jako że zabójcy jednego z ludzi wkrótce sami zostali rozerwani przez granat energetyczny.
Lauch widział dalej, że niektórzy z nich krzyczeli coś o matce roju. Spojrzał w tamtą stronę i rzeczywiście ujrzał coś, co mogło być tylko rozwiniętą formą lwa piaskowego.
Decyzja była jego.

# Sale Lamentu
- Z jakiego kurwa grobowca, Katju? – zapytała łagodnie – Kiedyś zrozumiałam, że wszystkie razem byłyście w Murze, teraz mam wrażenie, że mówisz o Externusie.
- Grobowiec... - zamyśliła się Katja. - A Mur to nie grobowiec? Tam była komora... Nazywasz się Tanja, tak? Więc będę ci mówiła Tanja. Komora, a-cha. Wypełniona nami. To wyglądało jak wielki kontener, pełen ludzkich zwłok. Moich zwłok. To ja tam umierałam. Naszych zwłok. To my tam umierałyśmy.
Miałam wrażenie, że to było blisko bloku D, ale wyraźnie widziałam na znakowaniu silosu, że pisało: E. Taki człowiek... Taki człowiek, którego widziałam po drodze... Nazywał się Tolle... Acha, Adam Tolle... Dobry był do mnie, więc go nie zabiłam. On powiedział że blok E nie istnieje, że to bujda dla dzieci i pogłoska tych, którzy byli zafascynowani Murem... Nie jestem pewna... Ale silos był oznakowany: E. Tak, jakby to był blok E. Więc to był blok E ostatecznie, prawda, Tanju?
- I co to znaczy, że jestem taka jak Ty? –
kontynuowała monotonnym głosem Tanja - Twoje DNA jest tak potwornie zmutowane, że wręcz trudno się dopatrzeć wspólnego pochodzenia. Bo chyba nie mówisz o kolorze włosów i oczu. Wytłumacz mi ją Katju… tę naszą identyczność. A jeśli nie potrafisz, przyjmijmy, że jej nie ma. Będę szczęśliwa z jedną zagadką mniej do rozwiązania.
- A nie jesteś taka jak ja? -
spojrzała żywo na Tanję. - Masz takie same włosy, takie same oczy... Tak samo uciekłaś z tego grobowca, tak samo byłaś we Frankfurcie... Przez jakiś czas. I tak samo trafiłaś do Externusa. I tak samo jesteś odarta z iluzji co do tego świata. I dalej jesteś odzierana. Jak ja.
Ja szukałam odpowiedzi. Dlaczego budzę się nagle w pokoju pełnym trupów wyglądających tak jak ja. Wydzieram wnętrzności z jednych, szukam odpowiedzi. Tak jak ty, bo ty też szukasz odpowiedzi. Nie przyznasz? Nie powiesz, że czasem zastanawiałaś się nad tym, dlaczego to my, a nie, dlaczego ktoś inny stał się ofiarą tego procesu...
Klonowania – wymówiła z trudnością słowo.

Położyła rękę na ramieniu Tanji; ta zauważyła imponujący tatuaż na jej lewej ręce, który przedstawiał las pełen cierni, zaś w centrum znajdował się wąż z rozwartą paszczą; z dwóch zębów ciekł jad, zaś łuskowaty łeb dekorowała ciernista korona i czerwony kwiat maku.
- To stało się niedawno, jak sądzę. Nie pamiętam kiedy. Straciłam poczucie czasu. Ale prawdopodobnie... Może byłaś kiedyś w portalu. Mam wrażenie, że od tego czasu żyję.
Totengräber słuchał w milczeniu aż do pytania o tym, kto co widzi przechodząc przez portale; zagryzł usta i słuchał reszty.
Reszta nie kwapiła się zbytnio do mówienia o swoich lękach, więc, jakby od niechcenia, odezwała się ponownie Katja:
- Czasem widzę... Jak gdzieś tam jest odpowiedź, jednak ja jej nie widzę, ba, nawet nie jestem świadoma światła w ciemności; wokół jest tylko ciemność i ciemność. Nie boję się samej ciemności, ale... Boję się tego, co się stanie, gdy nie będę wiedziała. Gdy nie będę pamiętała tego, czym jestem i dlaczego tutaj jestem. Nie... nawidzę ignorancji.
Gräber parsknął i mruknął wreszcie:
- Widzę czasem więzienie, w którym widzę dzieci. Nie wiem, dlaczego je zamknięto, ani po co. Jedno wiem, że więzienie jest opuszczone. Widzę kolejne lata, jak dzieciom kończy się jedzenie, woda. W międzyczasie, skoro się nie myją, stają się małymi, szarymi potworami, które czasem tylko krzyczą w nocy. W końcu widzę to więzienie paręnaście lat później, w idealnej ciszy, gdzie wyje tylko wiatr nad potrzaskanymi oknami. Zimno jak w psiarni. Ale nawet muchy nie chcą krążyć nad małymi trupami, które puchną, gniją w ciemnych celach, a w końcu pękają i rozlewają swoje płyny. A potem wysychają.
Bzdury –
podsumował.
- Ja widziałam... Ja widziałam moje dziecko – powiedziała nagle Yseult. - Spałam na łóżku w labie, gdy usłyszałam jakiś dźwięk w łazience. Otworzyłam drzwi i ujrzałam...
Ujrzałam główkę mojego dziecka wychylającą się zza kotary. Patrzyło na mnie. I tylko patrzyło. Ono zawsze patrzy. Tylko patrzy. I...
- głos jej się załamał, nie mogła mówić.
Podjął znowu Tot:
- To twoja sprawa, co zrobisz z Neoberlinem. Naprawdę. Mój interes tylko w tym, żeby dowiedzieć się, dlaczego jakaś banda wariatów porywa ludzi. Mam powody. Ta maszyna...? Oczywiście, że można dostać się nią wszędzie. Teraz, skoro mamy ten kryształ... - wskazał na kryształ leżący przed jego nogami – możemy dostać się praktycznie wszędzie. Z tego, co widziałem, tunele, które ostatnio były używane, prowadziły do Warszawy i Neoberlina. Tutaj... - Wystukał na klawiaturze przy maszynie szybki kod i odczytał zapis. - Póki co, wydaje się, że maszyny portalowe znajdują się jeszcze w Murze i Warszawie. Można się dostać gdziekolwiek się chce, są tutaj chyba mapy przestrzenne... Są. Ale teleportowanie się w miejsce inne niż maszyna to bilet w jedną stronę. Jeśli portal się zamknie, nie będzie można tutaj wrócić, chyba, że znajdzie się inną maszynę. Cerc, mam na myśli. Oczywiście, ktoś może otworzyć portal w tym samym miejscu. Co do separatystów... Dobrze trafiłaś. Szukam jednego z nich. Może on będzie miał jakieś informacje, dlaczego, u diabła, ta wojna wybuchła i jakie jest jej podwójne dno. Znałem go kiedyś. Nazywa się... Albo nazywał, jeśli nie żyje. Ma'd Mufarrij. Arab, znaczy się. Osobą, która znała go osobiście, jest Heinrich Kupffer, jeden z nadzorców Hoffnunghausu. To on kiedyś uwięził Mufarrija... Jeśli go nie zabił albo nie przerobił na SD, to jest spora szansa, że Mufarrij dalej jest w Hoffnunghaus.
Odgryzł paznokieć, wypluł. Tymczasem Tanja stwierdziła, że widziała w jednym z okien Sal jakąś postać, cień postaci raczej – była to wysoka, kobieca postać z długimi, ciemnymi włosami. Miała wrażenie, że słyszała lub widziała ją wcześniej.
- Pomogę ci. Co ja tu robię? Jestem trochę podobny do ciebie. Znaczy, że żyłem sobie mniej lub bardziej spokojnie we Frankfurcie, a tu myk, wybuchła wojna. Chcę zbierać informacje. Chodzi o to, że Korporacja zamordowała całą moją rodzinę. Sama rozumiesz, że nie mogę puścić tego bez zemsty.
- Zemsssta... -
mruknęła Misztalska.
- A Kula... Cóż, nigdy w niej nie byłem...
- Ale ja byłam –
wtrąciła prędko Katja. - Chcecie wiedzieć, co to jest Kula? To coś jakby satelita Korporacji. Oczywiście niedziałający. Mieli tu prowadzić badania, ale wybuchła wojna. W każdym razie, z tego, co pamiętam, jest tam inna maszyna portalowa. I kupa papierzysk, bzdury o jakichś cudownych dzieciach. Pieprzony technobełkot Korporacji.
Podczas gdy Tanja zbierała papierzyska, z jednego z tunelów dobiegł przenikliwy krzyk. Tot spojrzał na Katję.
- Widzisz, co narobiłeś? Teraz jest zła na twojego kolegę, bo urwał jej głowę. I...

Nie dokończyła. Tanja, która chciała posegregować materiały, także odwróciła głowę.
Spod łuku wybiegła Matka, albo to, co z Matki zostało: Wielkie cielsko, toczące krew i jęzor wystający z gardzieli, z której dobiegało obrzydliwe mlaskanie.
Pierwszy zareagował Tot. Strzały z jego broni dosięgły Matkę, która jednak nie zwolniła biegu.
Katja wyjęła nóż zza cholewy buta, przygotowując się do przyjęcia napastnika. Yseult spojrzała na Tanję.

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/testingchamber.png[/MEDIA]
 
Irrlicht jest offline