Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2009, 13:30   #114
Rewan
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Wraz z kolejnymi gniewnymi słowami Jonathana, Mike został pogrążany coraz to bardziej.

Jonathan?!

Myśl z opóźnieniem dotarła do Mike’a. On żył, stał tu i pogrążał go właśnie słowami przepełnionymi nienawiścią i bólem wspomnień. Nie widział jego twarzy, ale słyszał jego głos i to w zupełności mu wystarczyło. Jego uczucia wplątane w słowa, były ważniejsze od słów. On mu tego nie daruje. On nie daruje mu tego, iż go zabił.

Zabił?!

Ale Jonathan tu stał, więc jakby mógł go zabić. Stał i prawił mu wyrzuty za to, że go zabił. ALE ON TU STAŁ! A przecież widział jak umiera, jego martwe ciało bez pulsu. Jego rany krwawiły tak obficie, że nie było szans by go ktoś odratował. A już na pewno nie na tyle szybko uzdrowił, by mógł teraz wykrzykiwać jak go nienawidzi. I ten proces. Przecież oskarżają go o morderstwo, chociaż on nadal jest tu, z nimi.

Chyba, że...

Zginąłem. Nie żyje i trafiłem do miejsca, do którego trafia się po śmierci, jakiekolwiek by musiało nie być. Tylko, że to nie ma sensu, nie trzyma się kupy. Ten ból i cierpienie, ci ludzie i te miejsce. Czy tak właśnie miał wyglądać koniec, z nimi?

Jest jeszcze jedna opcja...

To to miejsce. Przecież nie jest zwyczajne, wodne ściany, hydry, niezwyczajna niezwykłość. Być może tu nie da się umrzeć. Być może wszystko to nie jest takie, jak z początku mogło się wydawać. To miejsce, może być...

-Darem? – znienacka ponownie odezwał się ojciec. – O tak, synu. Jeszcze się przekonasz, jakie cudowne potrafi być to miasto. Jeszcze nie raz zapragniesz stanąć w jego obronie. Odkryjesz jego potencjał, tylko poczekaj. Cierpliwie poczekaj...

Podczas jego nieobecności, spowodowanej zamyśleniem i wolnym procesem myślowym, sytuacja się rozwinęła. Doktorek był uszczęśliwiony zachowaniem Jonathana. Z satysfakcją w głosie spytał się:

- Czego się boisz Mike'u Sheff?

Przez umysł Mike przeszło tysiące myśli, każda kolejna gorsza od poprzedniej. Czuł jak narasta w nim strach. Widział tysiące rzeczy, krwawych i bolesnych, cierpień ciągnących się bez końca. Tylko jedna rzecz nie zmieniała się w tych wizjach. Zawsze widział ojca stojącego nieopodal, który z politowanie i żalem wypisanym na twarzy wpatrywał się w niego. Czy doktor potrafił spełnić taką wizje? Nie wiedział, ale i przekonać się nie chciał. To miejsce już nie raz ukazało swoje oblicze nieprzewidywalności. Utracił nadzieję, na dobre zakończenie.

-Nie... Proszę nie rób mi tego... Proszę... Zabij.

Wybrał najgorszy z dostępnych scenariuszy. Podciągnął mu rękaw z ręki, która i tak była już w opłakanym stanie. Teraz miała być obdzierana ze skóry nie przez precyzyjnego i doskonałego w swym fachu doktorka, a przez nie doświadczonego Jonathana. Jego szarpnięcia, nieprecyzyjne ruchy. A jego ojciec stał nieopodal. Zadrżał. Jonathan natomiast podszedł. Słowa wyzbyte znaczeń, a jednocześnie uderzające go w uszy, powtarzały się echem. Jonathan był namawiany do wykończenia dzieła, ale pomimo pierwszych oporów, niezdecydowany zaczął do niego podchodzić. Wziął skalpel i spoglądając na twarz Mike’a po raz ostatni, wbił w jego rękę skalpel, ranią tak, jak Mike się tego spodziewał. Bez precyzji. O dziwo, nowy powstały ból nie był o wiele silniejszy od tego, który otaczał całe jego ramię. Nadal pozostawał oszałamiający, nie pozwalający do końca trzeźwo myśleć. Jednak gdy Jonathan miał poprowadzić podłużną linie wzdłuż ramienia, zawahał się i wyjął ostrze.

-Nie zrobię tego z własnej woli....

Jonathan zawiódł doktora i jego partnerkę, którzy nie kryli oburzenia. Ale musieli się z tym pogodzić, chociaż mówiąc dalsze słowa, Jonathan obrażał ich, jak gdyby był od nich lepszy.

Dalsze wydarzenia były już tylko połączeniem chaosu i krzyków. Doktor odwrócił się i ruszył w swoją stronę, a jakiś rudowłosy mężczyzna zerwał się na równe nogi, podniósł Sheffa i pobiegł do jakiegoś domku, czy cokolwiek to było. Położył go na środku, wołając o wodę. Słyszał odgłosy paniki i ogólne zdziwienie. Był w centrum uwagi jako ranny i potrzebujący pomocy. Nie podobało mu się to, ale nic zrobić nie mógł. Bo fakt faktem, potrzebował pomocy. Z pomiędzy tłumu ludzi wybiegł ten blondyn, Julian, który doskoczył do niego dotykając jego ręki. Zabolało. Zaczął coś szeptać i pomimo tego, że Mike chciał go odprawić, nie miał na tyle sił. Nagle poczuł kojące ciepło w okolicy ręki, która po chwili cała zatopiła się w tym kojącym uczuciu i czuł jak ból znika. Gdy proces się zakończył uniósł słabo dłoń i przyjrzał się jej dokładnie, gdyż wyglądała tak jak kiedyś, jakby to co się stało nigdy nie miało miejsca. Tylko paznokci wciąż nie miał, ale to przecież nie było ważne. Ból już go nie otępiał.


- Spokój, spokój, już wszystko dobrze. Jesteś z nami, z Białą Różą. Nic Ci już nie grozi, nic…

Nie wiedział, czy Julian rzeczywiście myśli, iż takie słowa skierowane do dorosłego człowieka podziałają uspokajająco. Słowa pasowały się do zagubionego w lesie dziecka, które zaczęło wołać z płaczem mamę. Cóż, jego słowa wprowadziły jedynie poirytowanie, ale Mike nie mógł pozwolić sobie na bycie niemiłym w stosunku do nikogo. Teraz wiele zależało od tego jak będzie się zachowywał, jak będzie się powstrzymywał przed tego typu zachowaniem. Musi naprawić stosunki ze... stadem? Tak było coś o tym wspomniane. W tym dziwnymi miejscu, ich grupę określono mianem stada. I tak najwyraźniej miało pozostać.

Julian natomiast nadal szeptał, przytulając się do niego i gładząc go po ręcę. Nie chcąc być niemiłym, Mike’a musiał oznajmić mu to w możliwie najłagodniejszy sposób, by się od niego odwalił:

-Julianie, czy mógłbyś mnie już zostawić? Nic mi nie jest. – nie zabrzmiało to zbyt obiecującą, gdyż głos nadal był ochrypnięty i słaby.
 
Rewan jest offline