Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-03-2009, 16:10   #111
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Dominique stojąc w drzwiach altany ujrzała nieco dziwny widok. Mężczyzna który wyglądał jakby właśnie wyszedł z rzeźni, blondynka o twarzy wykrzywionej dziwnym ni to grymasem, ni to uśmiechem , który sprawiał, ze jej fizjonomia wyglądała jak maska.

Spojrzała na Giire obserwującego podobnie jak ona zbliżająca się trójkę.
-Czy to jest ów sędzia o jakim wspominałeś, że jest ze wszystkich istot w Thagorcie podobny nam?


-Tak, to on.
-Jak brzmi tu jego imię? Chciałabym wiedzieć, jak wypada się do niego tu zwracać.
-Nikt nie zna jego imienia. Nikt nie wie kim jest naprawdę. Między sobą nazywamy go Katem, ale nie mów tak do niego.
Nazywaj go Sędzią. Głos Girry był pełen szacunku, lecz jednocześnie…lęku? A może Dominique się tylko tak wydawało…

Girra widząc zbliżającego się sędziego skinął głową pełnym szacunku gestem
Dominique poczekała aż trójka przybyszów zbliży się na nich na odległość w jakiej można prowadzić rozmowę nie krzycząc.

Mike wyglądał mocno nieszczególnie. Gdy potknął się i opadł na kolana przez chwilę w rozdartym rękawie było widać jego rękę. Była pokryta rozległymi plamami zakrzepłej krwi zmieszanej razem z płynami limfatycznymi, Dominique miała wrażenie, że została odarta z skóry. W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, lecz jakiś impuls jej podpowiedział, że jeśli to okaleczenie to cześć kary, to skoro błoto Azylu potrafiło wzbudzać umarłych, to z tym sobie też poradzi.

-Witaj Sędzio. Jestem Dominique, Opiekunka Stada Białej Róży. Chciałam z tobą pomówić o Mike’u , którego tu przyprowadziłeś.
Mimo, iż w środku niej szalały emocje, chciała jak najszybciej pomóc Sheffowi, to przywidziała formalną maskę chłodnego opanowania. W taki sposób łatwiej będzie to załatwić.

-Opiekunką Stada Białej Róży? - popatrzył z ubolewaniem. -Córką Idvy? -zaśmiał się. -Chorą córką Idvy. -jego wzrok przybrał surowy wyraz. - Dominique Nightsmitch. -O czym chciałaś rozmawiać, o tym godnym pogardy śmieciu?
Człowiek w fartuchu wolno podszedł do leżącego bez ruchu Mike'a i chwycił go za kołnierz, podnosząc z powrotem na kolana. Szarpnął drugą ręką za włosy unosząc jego głowę w górę. Mogła teraz spojrzeć w twarz Sheffa.

-Ten , jak go nazywasz niegodny śmieć jest członkiem mojego stada. Wiem co zrobił, wiem że złamał tym prawa Thagorthu. Ale Jonathan żyje. A sama świadomość popełnionego czynu wraz z karą jaką już odniósł w mojej ocenie jest wystarczająca. Przybyliśmy tu w nieodpowiednim momencie, Meridol nie zdążyła nam przekazać niezbędnych nauk. Mam świadomość, że nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem, ale w tym przypadku proszę by zwrócono Mike’a jego stadu.

Wraz gniewu na twarzy mężczyzny, wywołany pierwszymi słowami Dominique, z wolna ustępował.

- Widać lata praktyki na sali rozpraw dały odpowiednie przygotowanie na to co cię tutaj czeka. Usprawiedliwiasz go jednak według swej wiedzy i sumienia. Ja oskarżam go według mojej. Zabił nienawidząc. Widzieliśmy i czuliśmy to. Nie bronił życia, jak inny lecz je zabrał. Pozbawił Idvę obrońcy, sam poddając się bez walki, jak tchórz. Brzydzimy się nim.
Spojrzał na Jonathana stojącego w wejściu do altany, za plecami Dominique, ciskającemu wzrokiem gromy to na Opiekunkę, to na Mike'a.

- Chcę usłyszeć, co ma do powiedzenia ten, który zginął z jego ręki. Wezwij go tu Córko Idvy.

-Dobrze, ale najpierw dajmy Mke’owi możliwość wypowiedzi?
Niech opisze nam okoliczności tego wydarzenia. To chyba byłoby najlepsze rozwiązanie, pod warunkiem, że będzie mógł mówić sprawnie i bez bólu mącącego świadomość. Sądzę, że ty, Sędzio, który tak wiele wiesz o osobach z jakimi rozmawiasz mógłbyś tego dokonać. To chyba uczciwe rozwiązanie.

-Wolą Idvy nie było, bym uzdrawiał. Dla niej osądzam kto wart życia a kto śmierci. Ty daj mu ukojenie, jeśli potrafisz.

-Skoro znasz mnie tak dobrze, Sędzio, to wiesz że tego nie potrafię.

Dominique zwróciła się do Mike'a.
-Opowiedz nam wszystko co się wydarzyło. Nie ukrywaj niczego, wszystko może mieć wpływ na twój los.

-Wszystko... To wszystko zaczęło się wcześniej, przed walką. - odpowiedział po chwili ciszy, głosem słabym i ochrypłym z wyczerpania
- Gdy udało mi się dobiec z rannym Charles'em do tego magazynu, poszedłem się rozejrzeć. Tam znalazłem... Znalazłem tam kokainę...
Ja... Wstyd mi się do tego przyznać, ale jestem uzależniony.
Naćpałem się. Potem doszedłem do was, gdzie była cała reszta. Mówiliście coś, przedstawialiście się, a potem znaleźliśmy się przy tym potworze. Nie wiem jak i czy to w ogóle nie było kolejną halucynacją, ale sięgnąłem po pistolet i strzeliłem kilkakrotnie do potwora.
Potem znowu coś... Coś się zmieniło. Nie wiedziałem co jest realne a co nie. Byłem gdzieś zupełnie indziej w... własnym domu i ktoś się włamał. - przez myśl mu przemknęło, to, co doktor powiedział o nienawiści jaką wyczuwał od niego, postanowił dalej ciągnąć swe kłamstwo.
- Zabił mojego przyjaciela, Davida. Ja sięgnąłem po broń i wystrzeliłem kilkakrotnie.
A potem... Potem ujrzałem... podziurawionego Jonathana - pomimo iż pewną część historii przekłamał, teraz uczuciowo włączył się do tych słów. Ledwo przełknął te słowa.
-Chciałem mu pomóc, ale krew tak szybko go opuszczała... Przyciskałem rany, ale było ich za wiele...

-Jak teraz, Sędzio, wygląda Twa ocena?
Dominique modliła się, by Mike mówił prawdę…

- Ty mi powiedz. To podobno Twój członek stada. Idva dała wam prawo życia i śmierci nad każdym z członków stada. Jeśli chcesz skup się a odnajdziesz każde jego kłamstwo. Ja znam prawdę, pytanie czy ty chcesz poznać ?
Sędzia podniósł lekko lewą brew wyraźnie zaciekawiony, co postanowi Opiekunka.

Słowa Sędziego ją zaskoczyły. Czyli jako opiekun ma też taką możliwość…
Skupiła się na słowach Mike’a, na tym co się wydarzyło tam przy Hydrze.
Poczuł w głębi siebie przejmujący ból. To musie być straszne, czuć coś takiego. Nie umieć sobie poradzić z brakiem miłości, dostawać tylko pogardę.
Emocjonalny chłód, oczekiwania jakich nikt ni e może spełnić, a co dopiero chłopiec.


Chłopiec jaki wyrósł na zgorzkniałego mężczyznę szukającego ucieczki w narkotykach.
Mężczyźnie jaki za wszelką ceną stara się zrobić wszystko by nie sta się takim jak jego ojciec. Uciekając od tego wpada coraz głębiej w drugą skrajność bycia kimś kim również nie chce być. Nie możność bycia w pełni samodzielnym, wieczne związanie więzami które opierają się już tylko na nienawiści i chęci ranienia…

Opiekunka poczuła, jakby coś w jej wnętrzu pękło, z trudem stłumiła rozsadzając piersi szloch. Formalna maska na twarzy wytrzymała.

Teraz wiedziała co się stało, czyją twarz w narkotycznym majaku zobaczył Mike, co usłyszał, i kogo, by móc się w końcu uwolnić zastrzelił.


Wiedziała też czemu skłamał. Nikt nie chce ujawniać takich mrocznych sekretów. Rodzina powinna być miejsce schronienia, azylem, a nie piekłem. Zimnym, pozbawionym uczuć piekłem w jakim żył Mike.

-Wiem co się wtedy wydarzyło, Sędzio podobnie jak ty. I właśnie ze względu na tę prawdę proszę cię o jego uwolnienie. Nikt nie powinien płacić kary więcej niż raz, zwłaszcza będąc tak bardzo obarczonym jak on. Żałuje swojego czynu, to również wiemy oboje.

-Żałuje? Brnie z kłamstwa w kłamstwo. -odpowiedział Sędzia z wymuszonym spokojem. - Nawet Ciebie próbował oszukać moja złota. Zastanów się, zanim coś postanowisz. Wysłuchaj drugiej strony -powiedział wskazując na miotającego się w gniewie Jonathana.

-Jeśli rzeczywiści widziałeś prawdę jak mówisz, to wiesz o jakim żalu i skrusze mówię.
Jonathanie, chodź, spójrz na Mike’a i powiedz nam spokojnie co się wydarzyło.

Bariera zniknęła dla Jonathana pod wpływem zawołania Dominique. Ruszył w ich stronę żwawym krokiem, początkowo chcąc udusić swojego zabójcę od razu, jednak gdy zbliżał się tego człowieka całego upapranego we krwi, jego wzburzenie zaczęło przechodzić.

Postanowił, że zemści się sam na sam, nie przy wszystkich. Chcąc nie chcąc, Johny musiał się dostosować. Stanął więc twarzą do Opiekunki. Zastanowił się chwilę, ułożył sobie wszystko w głowie, łącznie z chronologią wypowiedzi i opisem swoich uczuć. Kiedy był gotowy, zaczął opowiadać.


- Byliśmy w tym całym markecie, spotkaliśmy się wszyscy razem. Nagle nas przeniosło, przed tą bestie. Rozdzieliła ona nas wszystkich na kilka małych grupek, a ja wylądowałem z tym dzieciakiem, Julianem i z Mike’iem. Wszystko działo się strasznie szybko... Wpadłem na jakiś pomysł, zawołałem Mike’a, ale nie odpowiedział mi i jak porąbany zaczął strzelać do gigantycznej bestii, tym pistoletem. Przecież to chore samo w sobie, alogiczne i w ogóle bez sensu! Ta bestia miała dwie głowy wyglądające jak ja sam. Nie wiem, czy wszyscy inni widzieli TEŻ mnie, czy może siebie, albo kogoś innego... W każdym razie, Mike nagle wycelował we mnie pistolet. Zawołałem do niego parę razy, krzyczałem i namawiałem. Mówiłem, że tego na pewno nie chce, starałem się go oprzytomnieć jakoś. Nawet się słowem nie odezwał, nie zawahał się nawet przez moment! Stał z kamienną twarzą i wzrokiem szaleńca! Co było potem? Podczas zwiedzania marketu zabrałem z nią ten plecak, który mam przy sobie.

Teoretycznie nic w nim nie ma, ale mogę z niego wyciągać różne rzeczy... Nie mam jednak wpływu na to, co wyciągnę. Gdy tak stałem naprzeciw Mike’a, pomyślałem, że może sprawdzę co jest w środku. To był pierwszy raz, gdy użyłem torby. Wyjąłem z niej jakąś maskę. Przedstawiała twarz starszego mężczyzny. Jako, że i tak nie miałem wielkiego wyboru, założyłem ją. Przez moment wydawało mi się, że Mike’a zamurowało. Po chwili strzelił w ramię. Później dostałem w tyle miejsc, że łatwiej byłoby chyba wymienić miejsca ocalałe. On się tylko zbliżał, nawet gdy już upadałem i uśmiechał się, zupełnie jakby zrobił dokładnie to, czego chciał od początku. Zabił mnie. Obudziłem się już tutaj. To, że żyję zawdzięczam jakiejś magii tego miejsca. Nie widzę powodu, absolutnie żadnego, by mu wybaczać! Zrobił to z pełną świadomością, cała ta sytuacja trwała na tyle długo, że nie może tego zwalić, na ferworze walki! Naćpał się, jak sam przyznał. Zauważcie też, że najpierw chciał zabić mnie, a później, mimo, że włożyłem maskę – zabił kogoś innego! Miał w dupie kogo pozbawi życia, jest psychopatą. Jego winna jest oczywista i pewna, i domagam się, a wiem, ze mam takie prawo, największej możliwej kary, jakakolwiek by ona nie była.

Dominique wysłuchała słów Jonathana ze spokojem.
-A teraz posłuchaj. Spójrz uważnie na Mike’a. On już poniósł karę, zarówno psychiczną jak i fizyczną. Nie chciał ciebie zabić. Prawdopodobnie to co się stało było wywołane wpływem tej bestii. Ta Hydra dwukrotnie mnie są zmusiła do targnięcia się na własne życie. Raz do podcięcia żył, drugi raz do tego, by zabić się wbijając sobie jej kieł w serce. Chyba tylko szybka reakcja Juliana sprawia, że teraz mogę z tobą rozmawiać. Mogę się tylko domyślać uczuć jakie w tobie wzbierają, ale weź pod uwagę również te okoliczności.
Łatwo jest nam ludziom ferować wyroki pod wpływem uczuć i emocji, ale by być sprawiedliwymi róbmy to na podstawie faktów.

Przeniosła uwagę na Sędziego, chcąc zobaczyć jego reakcję na słowa jej samej i Jonathana.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 07-03-2009, 23:07   #112
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Jonathanowi na moment odebrało mowę. Tylko na moment.


- Sugerujesz zatem, że to co mu się stało z ręką jest odpowiednią karą za ZABICIE MNIE? Nie wmawiaj mi tu, że hydra coś kombinowała, bo gdyby tak było, to zginąłby on również! Uwzięła się tylko na mnie? Wątpliwe i to bardzo.
Czy jeżeli pijany kierowca, zabije człowieka który przechodził spokojnie na pasach, to sąd powie „Hmm, no tak, byłeś pijany, więc to się nie liczy. Zmykaj do domciu.” ?! Oczywiste jest, że nie. Dostanie dwa razy gorszą karę, bo pijąc, bierze odpowiedzialność za to, co później robi. Mówisz, że nie chciał mnie zabić? A co, kto go zmusił? Wołałem go! Mówiłem, że nie chce tego robić! Zabił, bo chciał zabić. I za przeproszeniem, nie wmawiaj mi, że wiesz co czuje. Umarłem już dwa razy i wolałbym tego nie powtarzać, a będąc obok niego, chyba nikt nie może czuć się bezpieczny. Wzięłaś to pod uwagę w ogóle? Przestańcie go głaskać i pocieszać, jak na razie dostał malutką cząstkę tego, na co zasłużył.


Człowiek w kitlu z satysfakcją popatrzył na Dominique. Pociągnął mocniej za włosy Mike'a. Zwrócił się do Jonathana.


- Słyszałeś? Zaspokój moją ciekawość. Na co twoim zdaniem zasłużył ten człowiek? Hmm?

- Na co zasłużył, pytasz..


Jonathan przemyślał wszystkie możliwe kary, o jakich kiedykolwiek słyszał.


- Odpowiedzialność za jego czyny powinna ciążyć nad nim do końca jego dni. Powinna mu przypominać co zrobił. Moim zdaniem... Powinien spełnić się jego najgorszy koszmar. Wiesz o ludziach wszystko, potrafisz zajrzeć w myśli, oraz w duszę. Zajrzyj do jego umysłu i spełnij jego najskrytsze lęki, o których być może nawet o nie wie.


Doktorek niemal skręcił kark więźniowi, odginając jego głowę do tyłu.


- Czego się boisz Mike'u Sheff?

- Nie... Proszę nie rób mi tego... Proszę... Zabij. - wycharczał rwącym się głosem Mike.

- Wiesz czego boi się najbardziej? - Uniósł rozpruty rękaw marynarki Sheffa, ukazując makabryczny widok. - Podejdź Jonathanie Noys. Podejdź i przyjrzyj się. Mam skończyć to, co zacząłem? Tego chcesz?


Zawiesił głos w oczekiwaniu.


- Od kiedy tutaj stoimy wszyscy razem, ani przez moment nie zwrócił się do mnie. Nie przeprosił, nie przeklnął, nie popatrzył na mnie nawet.


Jonathan spojrzał prosto w oczy swojej Opiekunki.


- On nie żałuje. Po prostu się boi. Jeżeli mówisz prawdę, Doktorze i tego właśnie boi się najbardziej... Rób to, w czym jesteś niezrównany.


Powietrze przeszył szaleńczy śmiech kobiety stojącej obok Mike'a i Sędziego.


-Pozwól mu to poczuć. Zaspokój go. Pozwól mi.


Zasyczała gardłowo, podchodząc bliżej. Usta mężczyzny rozciągnęły się w szerokim uśmiechu szaleńca. Jego ręce brutalnie zdarły z Mike'a porwaną marynarkę i koszulę. Kobieta śmiała się bez ustanku. Sheff łapał spazmatycznie powietrze. Jęcząc przez zaciśnięte zęby wpatrywał się błagalnie w twarz Jonathana.


- Chcesz, żeby cierpiał? Żeby czuł ból umierania. Żeby zaspokoił twoje pragnienie odwetu? Czemu chcesz go ukarać tak strasznie? Nawet gdyby mógł Ci udowodnić, że naprawdę żałuje, nie wysłuchałbyś go. Przed chwilą sam zraniłeś duszę twojego Brata w Stadzie. Żałujesz? Weź więc to i tnij. –
Wcisnął w dłoń Noysa błyszczący szlachetną stalą ostry skalpel. -Tnij. Powoli. Niech cierpi, tak jak chciałeś...


Jonathan wolnym krokiem podszedł do doktora. Odebrał od niego ostrze i odwrócił się w stronę Mike'a. Patrzył na obnażony tors mężczyzny, na jego twarz, która teraz dopiero zaczęła wyrażać jakikolwiek smutek.

Czy to dlatego, że dopiero teraz jego los leży w moich rękach? Czy może naprawdę on...

Czas na takie myśli był wcześniej, teraz nie miał już żadnego wyboru. Ruszył do Mike’a i spojrzał na jego rękę. Wyglądała jak bezkształtna masa, zakrzepłej krwi. Była to jedna najobrzydliwszych rzeczy, jakie Jonathan do tej pory widział w swoim życiu.



Przykucnął i przyłożył skalpel do tego miejsca w ramieniu, w którym doktorek i jego koleżanka skończyły robotę. Ostrze zagłębiło się zdecydowanie głębiej, niż powinno. Dużo mi brakowało do precyzji chirurga. Mike krzyczał, a był to krzyk który zmroził Johnego do szpiku kości. Wstał, spojrzał na krew na swoich dłoniach. Później na ostrze. Na końcu zaś, na Mike’a.




- Nie zrobię tego z własnej woli. Nie jestem sędzią w tym świecie, ani nie jestem katem. Nie taka jest moja rola. Zasługujesz, Mike, na cierpienie. Mam nadzieję, że wiesz o tym. Ode mnie jednak, go nie otrzymasz, a bynajmniej nie w takiej formie. Trzymaj doktorku. To nie powinno nigdy znaleźć się w moich rękach.


Ostatnie słowa wyrzekł, podając mu narzędzie.


- Jestem człowiekiem. Choć obcym w tym świecie, JA jestem człowiekiem. Żaden człowiek zaś, nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego. Jeżeli nie macie nic przeciwko, chciałbym wrócić do reszty Stada. Do ludzi.


Śmiech kobiety umilkł nagle, jak ucięty nożem, a na jej twarz powróciła maska z nienaturalnym uśmiechem. Człowiek w zakrwawionym kitlu wyprostował się i wysoko podniósł głowę spoglądając na wszystkich z góry.


- A więc dobrze. Podjęliście decyzję. Pani mecenas, Mike Sheff należy do pani.


Kobieta wyjęła coś z kieszeni i rzuciła na nagą pierś wijącego się na trawie mężczyzny. Z małej paczuszki posypał się biały proszek. - To twoje -syknęła. Obydwoje odwrócili się i odeszli nie oglądając się za siebie

Rudowłosy mężczyzna stojący dotąd w milczeniu zerwał się i podbiegł do rannego, padając przy nim na klęczki. Wziął go na ręce lekko jak gdyby był dzieckiem i roztrącając tych którzy stali mu na drodze, wniósł pod dach altany. Ułożył Mike'a ostrożnie na ziemi.


- Wody! Nie stójcie tak. Niech ktoś przyniesie mu wody!


Podniósł wściekły wzrok na Stado Róży. Kątem oka zobaczył przerażoną twarz Horacego, który powoli cofał się pod ścianę. Wcale mu się nie dziwił.

__

*Jonathan odpowiada Domi. Doktorek pyta, co ma zrobić Jonathan. Ten domaga się kary - musi ją jednak sam wykonać. Próbuje, lecz rezgnuje i stwierdza, że nie jest do tego zdolny. Doktorek 'oddaje" Mike'a, który zostaje zaniesiony do reszty Stada.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 08-03-2009 o 00:03.
Howgh jest offline  
Stary 07-03-2009, 23:58   #113
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
- Wody! Nie stójcie tak. Niech ktoś przyniesie mu wody!

Julian podniósł głowę. Klęcząc przy Aleksandrze, niezbyt dobrze widział sytuację, jaka miała miejsce. Girra kucał przy kimś, wołając o wodę. Widoczność utrudniał Tyburcjusz, stojąc pomiędzy Julianem a rudzielcem.

Chłopak podniósł się, chcąc lepiej dostrzec osobę, którą zajmował się mężczyzna. Ku swojemu zdumieniu, zobaczył Mike’a.

- Chryste…

Ruszył biegiem, potrącając po drodze Tyburcjusza. Wiedział, że musi znaleźć się przy Sheffie, jeśli chciał mu pomóc. Choć sam nie wiedział, jak ma wyglądać ta pomoc, to wiedział, że musi być blisko Mike’a. Ukląkł przy nim, obserwując stan poszkodowanego.

Było źle, bardzo źle. Mężczyzna miał popękane usta, był odwodniony i skrajnie wycieńczony. Blondyn zdziwiłby się, gdyby był świadomy tego, co się z nim dzieje. Jego umęczone ciało błagało o litość, a klatka piersiowa poruszała się ociężale, jakby każdy oddech sprawiał mu trud.

Najgorsza była jednak ręka. Chłopak w pierwszej chwili pomyślał, że jakiś okrutny żartowniś wysmarował ją czerwonawą farbą. Dopiero potem dotarło do niego, że to nie była farba.

Całe ramie było obdarte ze skóry. Pomiędzy gołymi mięśniami można było dostrzec grube, niebieskie żyły. Wokół kończyny unosił się metaliczny zapach, intensywny i mdlący.

Julian zatkał usta dłońmi. Treść żołądkowa podeszła mu do gardła i tylko wielkim wysiłkiem zdołał połknąć jaz powrotem. Zamknął oczy, próbując opanować drżenie ciała. Miał ochotę rzucić to wszystko, zostawić Mike, Jonathana, Tyburcjusza oraz cały Thagort i uciec jak najdalej z tego okrutnego świata, byle nigdy nie zobaczyć tego krwawego ochłapu i istot, które były na tyle okrutne, by zrobić coś takiego człowiekowi.

Nie, nie mógł tego zrobić. Mike usychał z pragnienia, cierpiał męki, o których Julian nie miał bladego pojęcia. A blondyn jako jedyny potrafił go uzdrowić. Nie przejmował się wodą, Girrą, Tyburcjuszem, który za wszelka cenę chciał zwrócić na siebie uwagę i innymi czynnikami. Nagle świat skurczył się do Mike’a, jego ręki i Juliana, który potrafił go uzdrowić.

Chłopak zamknął oczy, gdy jego ręce dotknęły wilgotnej, pozbawionej skóry kończyny. Wiedział, że każdy centymetr kończyny piecze mężczyznę żywym bólem, a przyłożone dłonie tylko zwiększają ból, przekraczający wszelką miarę. Ale wiedział też, że musiał dotknąć rany całą dłonią, jeśli chciał ją uleczyć. Nie było innego wyboru. Uspokoił Sheffa, szepcząc do niego drżącym, załamującym się głosem.

Nie wiedział, czy w takim stanie będzie mógł uzdrowić Mike’a. Ale wiedział, że musi spróbować.

W końcu, udało się. Jak na jakimś filmie skóra w magiczny sposób odrosła, uwalniając mężczyznę spod więzów bólu. Nim nie minęło kilka sekund, ramie wyglądało tak, jak zawsze. Jedynie wyrwane paznokcie nie uległy regeneracji.

- Spokój, spokój, już wszystko dobrze. Jesteś z nami, z Białą Różą. Nic Ci już nie grozi, nic…

Julian szeptał uspokajające słowa do ucha Mike’a, najzwyczajniej w świecie przytulając się do niego, tak, jak matka przytula swoje zlęknione dziecko. Mike też był takim dzieckiem, zabłąkana owieczką, która zgubiła drogę i potrzebowała światła, by wrócić z złej scieżki, którą obrała.

Choć usta chłopaka uspokajały mężczyznę, a jego dłoń gładziła rękę, która przed chwilą była pozbawiona skóry, jego wzrok skupił się na Stadzie. Ktoś musiał przynieść wody, ktoś inny powinien się zatroszczyć o jakieś ubranie dla Sheffa, a Jonathan z pewnościa powinien poważnie z nim porozmawiać.

Ale to potem. Do tego ostatniego zadania potrzeba było czasu.

Dużo czasu.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 08-03-2009 o 12:02.
Kaworu jest offline  
Stary 08-03-2009, 13:30   #114
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Wraz z kolejnymi gniewnymi słowami Jonathana, Mike został pogrążany coraz to bardziej.

Jonathan?!

Myśl z opóźnieniem dotarła do Mike’a. On żył, stał tu i pogrążał go właśnie słowami przepełnionymi nienawiścią i bólem wspomnień. Nie widział jego twarzy, ale słyszał jego głos i to w zupełności mu wystarczyło. Jego uczucia wplątane w słowa, były ważniejsze od słów. On mu tego nie daruje. On nie daruje mu tego, iż go zabił.

Zabił?!

Ale Jonathan tu stał, więc jakby mógł go zabić. Stał i prawił mu wyrzuty za to, że go zabił. ALE ON TU STAŁ! A przecież widział jak umiera, jego martwe ciało bez pulsu. Jego rany krwawiły tak obficie, że nie było szans by go ktoś odratował. A już na pewno nie na tyle szybko uzdrowił, by mógł teraz wykrzykiwać jak go nienawidzi. I ten proces. Przecież oskarżają go o morderstwo, chociaż on nadal jest tu, z nimi.

Chyba, że...

Zginąłem. Nie żyje i trafiłem do miejsca, do którego trafia się po śmierci, jakiekolwiek by musiało nie być. Tylko, że to nie ma sensu, nie trzyma się kupy. Ten ból i cierpienie, ci ludzie i te miejsce. Czy tak właśnie miał wyglądać koniec, z nimi?

Jest jeszcze jedna opcja...

To to miejsce. Przecież nie jest zwyczajne, wodne ściany, hydry, niezwyczajna niezwykłość. Być może tu nie da się umrzeć. Być może wszystko to nie jest takie, jak z początku mogło się wydawać. To miejsce, może być...

-Darem? – znienacka ponownie odezwał się ojciec. – O tak, synu. Jeszcze się przekonasz, jakie cudowne potrafi być to miasto. Jeszcze nie raz zapragniesz stanąć w jego obronie. Odkryjesz jego potencjał, tylko poczekaj. Cierpliwie poczekaj...

Podczas jego nieobecności, spowodowanej zamyśleniem i wolnym procesem myślowym, sytuacja się rozwinęła. Doktorek był uszczęśliwiony zachowaniem Jonathana. Z satysfakcją w głosie spytał się:

- Czego się boisz Mike'u Sheff?

Przez umysł Mike przeszło tysiące myśli, każda kolejna gorsza od poprzedniej. Czuł jak narasta w nim strach. Widział tysiące rzeczy, krwawych i bolesnych, cierpień ciągnących się bez końca. Tylko jedna rzecz nie zmieniała się w tych wizjach. Zawsze widział ojca stojącego nieopodal, który z politowanie i żalem wypisanym na twarzy wpatrywał się w niego. Czy doktor potrafił spełnić taką wizje? Nie wiedział, ale i przekonać się nie chciał. To miejsce już nie raz ukazało swoje oblicze nieprzewidywalności. Utracił nadzieję, na dobre zakończenie.

-Nie... Proszę nie rób mi tego... Proszę... Zabij.

Wybrał najgorszy z dostępnych scenariuszy. Podciągnął mu rękaw z ręki, która i tak była już w opłakanym stanie. Teraz miała być obdzierana ze skóry nie przez precyzyjnego i doskonałego w swym fachu doktorka, a przez nie doświadczonego Jonathana. Jego szarpnięcia, nieprecyzyjne ruchy. A jego ojciec stał nieopodal. Zadrżał. Jonathan natomiast podszedł. Słowa wyzbyte znaczeń, a jednocześnie uderzające go w uszy, powtarzały się echem. Jonathan był namawiany do wykończenia dzieła, ale pomimo pierwszych oporów, niezdecydowany zaczął do niego podchodzić. Wziął skalpel i spoglądając na twarz Mike’a po raz ostatni, wbił w jego rękę skalpel, ranią tak, jak Mike się tego spodziewał. Bez precyzji. O dziwo, nowy powstały ból nie był o wiele silniejszy od tego, który otaczał całe jego ramię. Nadal pozostawał oszałamiający, nie pozwalający do końca trzeźwo myśleć. Jednak gdy Jonathan miał poprowadzić podłużną linie wzdłuż ramienia, zawahał się i wyjął ostrze.

-Nie zrobię tego z własnej woli....

Jonathan zawiódł doktora i jego partnerkę, którzy nie kryli oburzenia. Ale musieli się z tym pogodzić, chociaż mówiąc dalsze słowa, Jonathan obrażał ich, jak gdyby był od nich lepszy.

Dalsze wydarzenia były już tylko połączeniem chaosu i krzyków. Doktor odwrócił się i ruszył w swoją stronę, a jakiś rudowłosy mężczyzna zerwał się na równe nogi, podniósł Sheffa i pobiegł do jakiegoś domku, czy cokolwiek to było. Położył go na środku, wołając o wodę. Słyszał odgłosy paniki i ogólne zdziwienie. Był w centrum uwagi jako ranny i potrzebujący pomocy. Nie podobało mu się to, ale nic zrobić nie mógł. Bo fakt faktem, potrzebował pomocy. Z pomiędzy tłumu ludzi wybiegł ten blondyn, Julian, który doskoczył do niego dotykając jego ręki. Zabolało. Zaczął coś szeptać i pomimo tego, że Mike chciał go odprawić, nie miał na tyle sił. Nagle poczuł kojące ciepło w okolicy ręki, która po chwili cała zatopiła się w tym kojącym uczuciu i czuł jak ból znika. Gdy proces się zakończył uniósł słabo dłoń i przyjrzał się jej dokładnie, gdyż wyglądała tak jak kiedyś, jakby to co się stało nigdy nie miało miejsca. Tylko paznokci wciąż nie miał, ale to przecież nie było ważne. Ból już go nie otępiał.


- Spokój, spokój, już wszystko dobrze. Jesteś z nami, z Białą Różą. Nic Ci już nie grozi, nic…

Nie wiedział, czy Julian rzeczywiście myśli, iż takie słowa skierowane do dorosłego człowieka podziałają uspokajająco. Słowa pasowały się do zagubionego w lesie dziecka, które zaczęło wołać z płaczem mamę. Cóż, jego słowa wprowadziły jedynie poirytowanie, ale Mike nie mógł pozwolić sobie na bycie niemiłym w stosunku do nikogo. Teraz wiele zależało od tego jak będzie się zachowywał, jak będzie się powstrzymywał przed tego typu zachowaniem. Musi naprawić stosunki ze... stadem? Tak było coś o tym wspomniane. W tym dziwnymi miejscu, ich grupę określono mianem stada. I tak najwyraźniej miało pozostać.

Julian natomiast nadal szeptał, przytulając się do niego i gładząc go po ręcę. Nie chcąc być niemiłym, Mike’a musiał oznajmić mu to w możliwie najłagodniejszy sposób, by się od niego odwalił:

-Julianie, czy mógłbyś mnie już zostawić? Nic mi nie jest. – nie zabrzmiało to zbyt obiecującą, gdyż głos nadal był ochrypnięty i słaby.
 
Rewan jest offline  
Stary 08-03-2009, 14:57   #115
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
- Julianie, czy mógłbyś mnie już zostawić? Nic mi nie jest.

Chłopak, przytulający do siebie Mike’a, nie spodziewał się takiej reakcji mężczyzny. Był osłabiony, przed chwilą jego ręka była czerwonym, pozbawionym skóry, promieniującym bólem przedmiotem, którym ktoś się okrutnie zabawił, a sam Mike był odwodniony.

Julian spodziewał się wszystkiego. Napadu płaczu, zamknięcia się w sobie, zaprzeczania swojej winie, przepraszaniu wszystkich za wszystko. Ale nie spodziewał się tak rzeczowej reakcji.

Blondyn poczuł, jak jego policzki mimowolnie się rumienią, gdy odskoczył od Sheffa. Przytulanie i uspokajanie płaczącej osoby było bardzo przyjemną czynnością, wręcz obowiązkiem, ale takie samo zachowanie wobec spokojnego, rzeczowo wypowiadającego się mężczyzny można było odebrać bardzo dwuznacznie.

- Yyyy, oczywiście…- stwierdził Julian, sam nie wiedząc, co powiedzieć. Postanowił jednak działać. Gestem nakazał Mike’owi pozostanie na miejscu, a sam raz dwa skoczył do pobliskiego źródełka po wodę. Zaraz też wrócił z trzema kubkami pełnymi chłodnej, przezroczystej cieczy. Dwa, żeby ranny mógł zaspokoić pragnienie i trzecim, by miał gdzie włożyć palce pozbawione paznokci.

- Proszę

Julian usiadł obok Mike’a, podając mu wodę. Chciał być przy nim, jako moralne wsparcie. Może mężczyzna tego nie okazywał, ale potrzebował kogoś, kto by był przy nim, zajął się nim, zaopiekował. Pocieszył, porozmawiał. Kogoś, kto by go nie osadził, bez względu na to, jaką zbrodnię popełnił Sheff.

Siedział więc tak w milczeniu, patrząc na osobę, którą dopiero co uzdrowił.

Miał go niej mieszane uczucia. Z jednej strony, był zwykłym mordercą, wymierzył z broni palnej do innego człowieka i pociągnął za spust. I to wtedy, gdy każdy był potrzebny do walki z Hydrą. Gdyby nie byli w Thagorcie, Jonathan by zginął.

Ale byli w Thagorcie, więc nic się nie stało. Jonathan żył, miał niedobrze, czego nie można było powiedzieć o Mike’u. Choć to on popełnił grzech, to cierpiał bardziej niż Jonathan. W czasie, gdy reszta Stada zaznawała opieki od mieszkańców miasta, on był obdzierany ze skóry przez jakiegoś psychopatę.

Choć było to nielogiczne, Julian nie pamiętał już o czynie, którego dopuścił się Sheff. W jego pamięci został tylko obraz tego, co pozostało z ręki. Czerwona, mięsista, krwawiąca kończyna…

Potrząsnął głową, odpędzając się od złych myśli. Jego wzrok padł na Tyburcjusza.

Horacy powiedział, ze Towarzysze nie mają żadnych praw. Że Tużurek jest zabawką Miji, że zna tylko jej legowisko i jej chorą wyobraźnię. Choć Julian wiedział to przez cały czas, gdy wydzierał się na Pizarro, dopiero teraz dotarło do niego, czym jest Thagort i w jakiej sytuacji są Towarzysze.

Horacemu nie chodziło o żadne zasiłki, o prawa wyborcze, tudzież paszporty i nadgodziny. Miał na myśli niewolnictwo, możliwość zrobienia z Towarzyszem wszystkiego. Można go było zgwałcić, torturować, zjeść, pozbawiać kończyn, a gdy umarł, zapewne wskrzeszać i zaczynać „zabawę” od nowa.

Wszystko. Po prostu wszystko, co mógł wyśnić właściciel Towarzysza. A skoro Mija była wampirem nieprzewidywalnym i okrutnym…

- Mike, posłuchaj mnie. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak translacja wiązana, ale skoro ja pomogłem Tobie, to chciałbym, żebyś Ty pomógł mnie, dobrze? A właściwie komuś, kogo znam. Widzisz tego mężczyznę?- spytał, wskazując głową na Pizarro- chcę, żebyś się za nim wstawił. Zrobisz to dla mnie?- uśmiechnął się przyjaźnie, po czym wstał i opuścił mężczyznę. I tak jego pomoc nie była mu tak bardzo potrzebna. Nawet jeśli cierpiał, to chciał cierpieć samotnie.

Westchnął, gdy zrobił pierwszy krok w stronę Tyburcjusza. Wiedział, że miał rację co do niego. Wiedział, że co najmniej parę osób jest przeciwko Tyburcjuszowi. Wiedział też, że jeśli chce go ocalić, musi zrobić teatrzyk. Na tyle dobrzy, by Stado dało się nabrać. Jeśli choć jednak osoba by przejrzała podstęp, nie byłoby dla Pizarro żadnej nadziei.

A to oznaczało jedno…

- Mike jest bezpieczny, tak? Nim mu nie jest? Spójrz na niego, czy on wygląda na kogoś, komu nic nie jest?- spytał retorycznie, zbliżając się do Tyburcjusza i starając się, by na jego twarzy wymalował się realistyczny obraz złości. Nim się zorientował, był już przy mężczyźnie.

- Jesteś kłamcą, osobą bez honoru, satanistą, zapewne też rozpustnikiem. Nie mamy nawet pewności, czy jesteś człowiekiem. Jaką mamy pewność, że w nocy nie wyrosną Ci demoniczne rogi? Jaka mamy pewność, że nie zaatakujesz tych, od których może zależeć Twoje życie?- ta część wypowiedzi była już wypowiedziana spokojnym, zimnym głosem.

Julian musiał się postarać. Teatralnie podniósł dłoń i położył ja na piersi Tybyrcjusza, drugą zaś kierując wysoko, ku niebiosom.

- Nie mamy żadnej. Mimo to, znaj łaskę Pana, która bije przez sługę Jego- to już było stanowczo zbyt dramatyczne. Niestety, Julian nie ugryzł się w porę w język. Miał nadzieję, ze Stado uzna to za zbytnia pewność siebie i dumę, a nie nieudane kłamstwo.

- Graj ze mną- szepnął Pizarro po łacinie, po czym aktywował swój dar. Z jego ręki wystrzeliły świetlne promienie, tworząc wysoko ponad nim trójwymiarowy obraz Tyburcjusza.

Mężczyzna stał, górując nad sylwetką innego człowieka, który, zwinięty w kłębek, leżał u jego stóp. Na twarzy Pizarro wymalował się złowieszczy uśmiech, gdy jego ciężki but uderzył ofiarę w nos. Po tym kopnięciu nastąpiły następne, skierowane ku biednemu człowiekowi. Nie miał nawet sił by się bronić. Leżał tylko, zasłaniał twarz rękami i drżał, oczekując na koniec męki.

Julian zamrugał oczami, patrząc z niedowierzaniem na obraz, który stworzył. Chciał uzyskać hologram Tyburcjusza pomagającego bezdomnym dzieciom, a tymczasem uzyskał…

Zadrżał. Całe Stado sądzi, że właśnie pokazał im prawdziwy obraz Tyburcjusza Pizarro, obdartego z maski kłamstw, w jaką się przyoblekał. Teraz, mając tą wiedzę, uznają, ze Tyburem jest złym, podstępnym oszustem, atakującym słabszych, gdy tylko ma ku temu sposobność.

Blondyn odwrócił się, patrząc błagalnie na Horacego. Jego usta poruszyły się, gdy niemo prosił o pomoc wampira.

Sam nie miał pomysłu, co zrobić z tym hologramem. Może choć Horacy coś wymyśli…

__________________
Julian przynosi Mike'owi trzy kubki z wodą, potem prosi go o wsparcie Pizarro. Podchodzi do niego i zaczyna przedstawienie. Chciał pokazać, że Tyburcjusz jest dobry, niestety, zamiast hologramu pomocnego Tyburka stworzył obraz ukazujący go jako sadystę, znęcającego się nad słabszym człowiekiem.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 08-03-2009 o 15:03.
Kaworu jest offline  
Stary 08-03-2009, 16:04   #116
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Może nie Horacy lecz Tyburcjusz Pizarro musiał cokolwiek uczynić. Spojrzał na hologram ze spokojem, przymrużył oczy niczym kot lub stary wyga. Rzekł tylko do Juliana i reszty.

-Oto efekt działania dwóch darów. Widzenia przyszłości i przeszłości

Wskazał palcem na siebie.

-Oraz trochę niedokładnej jak choćby ubiór wizualizacji.

Tu pokierował gest dłoni na Juliana. Uśmiechnął się lekko. Włożył ręce do kieszeni, a brwi powędrowały wyżej.

-To zaś jest scena z mojego życia. Tak, najprawdziwsza scena. Nie zaś wyobrażenie o mnie. Byłem prawnikiem, obrońcą. Tutaj widzicie coś za co się wstydzę i za co miałem nie lada problemy w społeczeństwie i ze swym sumieniem. Ten człowiek był moim klientem. Byłem młody i marzyłem o obronie tylko niewinnych. I jako młody człowiek wpadłem w szał kiedy okazało się, że on nie był niewinny.

Odsunął się od Juliana spokojnym krokiem. Zupełnie nie pokazywał po sobie kłamstwa ni emocji jakby było to normalne, znane mu i akceptowane. Jakby faktycznie była to część jego losów. Stanął na skraju altany.

-To był jeden z powodów dla których miast zawodu prawnika wybrałem fach notariusza.

Uśmiechnął się lekko, podrapał za głowom i rzucił porozumiewawcze spojrzenie wprost w oczy Juliana. Przytupnął butem lekko, znowu schował dłonie do kieszeni.

-Wybaczcie lecz pokazanie w taki sposób całych mych losów mija się z celem. Wiecie tylko, że nie staram się wybielić. Każdy ma chwile tryumfu i dobra lecz i upadki.

Czuł sprzeczność tego co mówi ze swymi poglądami. Lecz kiedy to on mówił co myśli? Jeszcze nigdy. W milczeniu oczekiwał na reakcje. I zastanawiał się.

”Ten chłopak może być niebezpieczny. Aż zanadto. Z drugiej strony jest jak dziecko błądzące we mgle, nie wie co robić. Jakby go z tej mgły go wyprowadzić...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 08-03-2009, 16:28   #117
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian odetchnął z ulgą. Choć jego dar zadziałał inaczej, niż powinien, to Tyburcjusz w mig podjął grę i wymyślił sensowne kłamstwo. Przyszło mu to z niezwykłą łatwością, zupełnie, jakby robił to od dziecka.

Chłopaka przebiegł dreszcz. Zastanowił się, czy to, co zrobił, było słuszne. Chciał ocalić Pizarro, myślał, że kłamał, sądząc, iż wszystkie Stada w Thagorcie mają Towarzyszy za niewolników. Czyżby był tu na tyle długo, by opanowanie kłamstw do perfekcji stało się jego jedynym sposobem na przetrwanie?

A jeśli to Julian się mylił? Jeśli takie a nie inne efekty daru były wolą Bożą? Próbą powiedzenia Julianowi, że Tyburcjusz nie jest wart jego zachodu, troski, chęci ocalenia? Co, jeśli On wiedział, jakim człowiekiem jest osoba, dla której Julian posunął się do kłamstwa?

Co wtedy?

Było za późno na wycofanie się. Blondyn postanowił zbawić Tyburka, i miał zamiar zrobić to. Nawet, jeśli sposoby, jakimi to osiągnie, nie będą szlachetne. Tu nie chodziło o prawdę i kłamstwo, honor lub jego brak. Sumienie schodziło na drugi plan, gdy gra toczyła się o ludzkie życie, zdrowie i godność.

- Tak, mówisz prawdę- stwierdził, dla odmiany spokojnie. Nie mógł już sobie pozwolić na jakieś dramatyczne zagrywki. Nadszedł czas, w którym musi powiedzieć to, co sądzi o Tyburcjuszu. Gdyby dar zadziałał inaczej, wszystko poszłoby prościej. Skoro jednak osiągnął niepowodzenie, powinien przedstawić swój punkt widzenia na sprawę. Odwrócił się i przemówił do zgromadzonych.

- Tyburcjusz nie jest zły. To biedna, zagubiona istota, pozbawiona podstawowych praw przynależnych każdemu człowiekowi. Jest przetrzymywany bezprawnie przez Miję, jest jej niewolnikiem, może zginąć w każdej chwili, jeśli jego pani będzie mieć zły humor. Choć jest tu dłużej od nas, jedynym miejscem, jakie zna, jest domostwo Miji. I jej chora wyobraźnia, jak to ujął Horacy.

Tu Julian uczynił przerwę, by jego Stado mogło zrozumieć sytuację, w jakiej został postawiony Tyburek. Chciał, by przemyśleli to, zanim ruszy dalej.

- Towarzysze nie mają w Thagorcie żadnych praw. Na przykładzie Mike’a widzieliśmy, jak można tu skończyć. Całe miasto godzi się na to, co się dzieje. Na tortury, niewolnictwo, wolę nie wiedzieć, jakie jeszcze okropieństwa mają tu miejsce. Tyburcjusz miał podstawy by sądzić, ze wszystkie Stada potraktują go jak śmiecia. Dlatego nas okłamał. Robił to, by schronić się przed bólem, który mogliśmy mu zadać.

W tym miejscu nastąpiła kolejna przerwa. Chłopak nabrał powietrza w płuca i przeszedł do sedna sprawy.

- Niestety, Tyburcjusz nie wiedział jednego. Tego, że Biała Róża to Stado ludzi z zwykłego świata. Jestem pewien, że mając tą świadomość, postąpiłby inaczej.

Gdy Julian skończył, odwrócił się i podszedł do Pizarro. Położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu i zwrócił się bezpośrednio do niego.

- Tyburcjuszu, mam do Ciebie wielka prośbę w imieniu całego Stada. Chciałbym, żebyś teraz opowiedział nam samą prawdę. O tym, jak Cię traktuje Mija, co czujesz i czemu postanowiłeś nas okłamać, jakie powody zmusiły Cię do tego czynu. Jestem też przekonany, że niektórzy z nas chcieliby wiedzieć, jakie masz zdolności, którymi mógłbyś nas wesprzeć. Opowiesz nam o sobie? O tym, jak cierpisz?- spytał, delikatnie się uśmiechając i dodając Tyburcjuszowi odwagi.

Jeśli mężczyzna chciał się oczyścić z grzechów, właśnie dostał szansę. Szansę, której nie mógł zaprzepaścić.
 
Kaworu jest offline  
Stary 08-03-2009, 17:33   #118
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz rozpoczął flegmatycznie.

-Jest tak jak mówiłem. Grozi mi teraz albo śmierć albo wieczne, wampirze potępienie. Ani jedna ani druga opcja nie wygląda najprzyjemniej. Co zaś poznania świata...

Zrobił pauzę. Odczekał kilka uderzeń sera aby kontynuować.

-...to nie tak. Bycie Towarzyszem oznacza podążanie za Stadem. W strasznych warunkach, być jego zabawką lecz być z nimi. Jeśli Stado musi zmienić miejsce pobytu to Towarzysz też. Przed wami wiedziałem kim są Towarzysze, orientowałem się w prawach. Jedno z nich brzmi, że Towarzysz nigdy nie może skrzywdzić członka Stada. Dlatego też wpierw oferowałem pomoc w zamian za bycie z wami jeszcze będą Towarzyszem byle tylko dalej od wampirzycy. Możecie spytać się Opiekunki, proponowałem jej podobne rozwiązanie.

Wzruszył lekko ramionami. Po raz kolejny odczekał kilka chwil nim kontynuował.

-Myślałem, że wiecie o tym prawie lecz jeśli taka wiedza nawet jest wam obca... Jeśli nie chcecie to mogę przez pewien czas służyć wam pomocą jak i wy mi odsunięciem od wampirzycy. Przekonacie się co do mnie. Będziecie mieli gwarancje bezpieczeństwa. Ja w takim układzie ryzykuję kolejna niewolę.

Prawie skończył mówić wyjął z kieszeni książkę. Czarna oprawa z wytłoczonymi na złoto literami prezentowało dumnie: Michaił Bułhakow „Mistrz i Małgorzata” napis piął się powyżej ilustracji z Wolandem i jego bandą. Po chwili przełożył książę do drugiej kieszeni aby zapalniczka i paczka papierosów były na wierzchu.

-Co zaś zdolności. Potrafię wiedzieć wiele rzeczy. Dobry Bóg pozwolił mi wiedzieć złe uczynki ludzi abym potrafił im pomóc. Jestem w stanie patrzeć przez każda nietrwałą barierę i czasami ujrzeć przez czas lecz to samo już przychodzi.

Odetchnął.

-Bym zapomniał, trudno mnie zabić. Tym większe moje cierpienia bez łaski śmierci. Jeśli zechcę leczę się szybciej niż inni. To było wspaniale dla niej, mogła ze mnie pić a ja bojąc się w stratę życia regenerowałem krew.

”Niechaj myślą, że mam przynajmniej dwa Dary. Tyburcjusz, co ty pleciesz im.”
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 08-03-2009, 17:49   #119
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Chłopak na zwróconą mu uwagę zaczerwienił się, rzucając nie śmiało tekst w odpowiedzi. Mike przez krótką znajomość, jaką zawarł z Julianem zdążył już sobie wyrobić o nim zdanie. Ot naiwny chłopak, starający się podejmować zawsze dobre decyzje. Niezdolny do podjęcia trudnych decyzji. Nieśmiały i wstydliwy, ale zarazem bardzo gadatliwy. Liczyło się dla niego dobre postępowanie, za wszelką cenę, nie chciał grzeszyć i zbaczać ze ścieżki Boga. Dzięki temu był podatny na manipulacje. Można go było wykorzystać, ale jedynie wtedy, gdy zrobi się to umiejętnie, nie nagnie jego moralności. Może nie raz przydać się w najbliższej przyszłości, w szczególności ze swoimi niecodziennymi umiejętnościami, w postaci leczenia. A kto wie, może potrafił jeszcze coś ciekawego?

Gdy podał mu miskę z wodą, Mike wypił wszystko za jednym razem. Tego mu było potrzeba, podczas cierpień stracił wiele płynów. Chłopak natomiast uporczywie wpatrywał się niego, przysiadując nad nim. Był nadopiekuńczy, ale zarazem nie znał się na ludziach.

-Mike, posłuchaj mnie. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak translacja wiązana, ale skoro ja pomogłem Tobie, to chciałbym, żebyś Ty pomógł mnie, dobrze? A właściwie komuś, kogo znam. Widzisz tego mężczyznę?Chcę, żebyś się za nim wstawił. Zrobisz to dla mnie?

Pokiwał głową w odpowiedzi, chociaż za cholerę nie wiedział o co chodzi. Po za tym nie uważał tego za wiążącą odpowiedź, najpierw musi zorientować się w sytuacji. Mężczyzna na którego wskazywał ten dzieciak, sprawiał na pierwszy rzut oka wrażenie aktora. Był jednym z 3 osób, których nie przypominał sobie. Resztę w miarę kojarzył, choć był naćpany, to większość albo poznał w czasie dziwnych wydarzeń i nie trudno było ich zapamiętać, a reszta była po prostu charakterystyczna.

Sheff nie mogąc wciąż leżeć w centrum uwagi, obrócił się na brzuch, by zaraz wstać na równe nogi. No może nie takie równe, bo nadal z wycieńczenia uginały się pod nim, ale zdecydowanie było z nim lepiej niż kilka chwil temu. Julian odszedł, wtrącając się do rozmowy z mężczyzną, o którym wcześniej mu mówił. Sprowokował kłótnie. Marny z niego aktor... Odwrócił się od niego i całej sceny i przechodząc pomiędzy ludźmi, stanął przed Jonathanem.

-Wiem, że nic nie zmieni tego co się stało, ale i tak chciałbym cię przeprosić za to wszystko. Nie łudzę się, że mi przebaczysz, choć może z czasem... Wiedz, że zrobię wszystko, by w przyszłości odkupić me winy. – U Mike’a słychać było szczery żal. Może przesadził ze stwierdzeniem „wszystko”, ale bądź co bądź było mu przykro. Za tym pierwszym powodem krył się jeszcze drugi. Chciał zyskać w jego oczach. Kto wie, co może zdarzyć się w przyszłości.
 
Rewan jest offline  
Stary 08-03-2009, 22:01   #120
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau


Dziewczyna siedziała obok Reynolda, opierając głowę na jego ramieniu, pusty wzrok skierowała ku wyjściu z altanki, w którym zniknął chwilę temu Girra i które zamknęło się dla niej samej. Miała dość całej tej sytuacji. Ludzie chodzili, krzyczeli, ekscytowali się, a jedyna osoba, która ich w tym miejscu prawie siłą zebrała i powinna zaprowadzić porządek, nie ingerowała w nic. "Demokracja jest dobrym systemem, gdy ma się na nią czas, widać dla niej jest go zbyt dużo." Gdy tak siedzieli, on obejmował ja ramieniem i starał się wszystko spokojnie wytłumaczyć piewcom cudów. Rozsądnie, trafnie, dokładnie tak jakby wiedział, o czym ona sama właśnie myśli. Żadne jednak logiczne argumenty nie trafiały do umysłów ludzi, którzy wierzyli dokładnie w to, w co chcieli wierzyć. Julek widać zmęczony rozmową na takim poziomie, który reprezentował Burke, zwrócił się do niej... Jak do dziecka. Przytomność wróciła do niej w jednym momencie, gdy po wręczeniu jej bukieciku, zaczął prosić o tłumaczenie. Wbiła w niego zimne spojrzenie, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego miała wrażenie, że ten chłopiec przecenił swoją wartość w tej rozgrywce.

-Ona nie żyje, nie rozumiesz, chłopczyku? I ty jej nie będziesz pamiętał, skoro jej ratunek dla twego sumienia poszedł w niepamięć.

Głosem wolnym od złości, acz pełnym zniecierpliwienia przedłużającą się sceną chciała zakończyć tę bezsensowną rozmowę. Ona już zrozumiała i wiedziała, że nie może się temu poddać - nie może uwierzyć zapomnieniu. Oni nie będą pamiętać, nie będą tęsknić, mieć żalu i poczucia osamotnienia... To jest szczęśliwy świat. Girra też już tamtej nie pamięta. Starał się być jej wiernym, ale tym światem rządzą własne prawa. Teraz spokojnie może oddać serce komukolwiek innemu, bo jeśli go straci, też nie zapamięta, że w ogóle był. Jednocześnie czy tylko ona jedna tu nie pasowała? Bo jak na razie tylko ona za wszelką cenę chciała stąd uciec, reszta ze smakiem przełknęła bajeczkę o stadzie i jego celu.

Podniosła się na ramieniu Reynolda i odwróciwszy się podeszła do jednego ze źródełek, chcąc zostawić za sobą cały ten cyrk. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że jednak zabrała ze sobą jego fragment...Aż do momentu, w którym woda zaczęła się mienić odbitym blaskami różnobarwnych piórek z bukieciku, który nadał trzymała w dłoni. Przykucnęła przy źródełku i przymknęła oczy, a chłodna mgiełka unosząca się z nad niego omiotła jej twarz. Gdy je otworzyła zobaczyła stojącego za nią Reynolda. Widać na moment cała wrzawa w altanie ucichła, każdy znalazł sobie zajęcie lub temat. Usiadł koło niej, w jakiś sposób wiedział, że potrzebuje jego wsparcia. Ona zaś nim się odezwała spojrzała raz jeszcze w kierunku wyjścia.. Kogoś brakowało, ale nie to było teraz najważniejsze.

- Co ja mam zrobić z tym Girrą?
- Za słabo znamy tego człowieka, ale jest przywiązany do tej ziemi, raczej nam nie pomoże.
- Zostawić?

Pytanie rzucone mimochodem, odpowiedź jasno sugerująca priorytety, próba zrzucenia na kogoś innego odpowiedzialności.

- Co myślisz o nim w głębi duszy. Zastanów się, do Ciebie należy odpowiedź.
- Jakoś mi się wydaje, że wiesz.

Reynold wstał jak oparzony z miejsca, wpierw delikatnie odsuwając dziewczynę od siebie. Coś było nie tak, przecież zwykłe ludzkie zaufanie nie mogło go aż tak odstraszyć, a tym bardziej wywołać prawdziwego zakłopotania u dorosłego, poważnego mężczyzny, który miał już wystarczająco dużo czasu żeby pogodzić się z tym, że zawsze będzie znał ją na wylot. Wstała za nim i spojrzała mu w oczy, mógł jej powiedzieć sam, albo... Po prostu oddać myśl, bez własnej woli.

- Co jest nie tak, Reynoldzie?
- Nic, po prostu nie do mnie należy ta decyzja.

Sam wybrał, tę odrobinę trudniejszą drogę, która jednak zaprowadziła dziewczynę w ślepą uliczkę. W ostatniej chwili zrozumiała, że naprawdę nie chce tego zrobić, że to jest jej przyjaciel, a tak się z przyjaciółmi nie postępuje. "Przyjaciel?"
W jakiś sposób wydało się Aleksandrze, że Rey odetchnął z ulgą. Sama wzięła głębszy oddech i odpowiedziała:

- Nie mówisz mi wszystkiego.
- Znam Cię dobrze, ale nie jestem Tobą, nie potrafię podjąć za Ciebie decyzji. Proszę, nie wracajmy do tego.

Zrezygnowana usiadła z powrotem.

- To chociaż przestań uciekać.

"Jeden już uciekł, nie musisz być następny."

- Dalej tu jestem, nie ucieknę.

Przysunął się do niej i lekko pogładził jej ramie. Gdy to zrobił wezbrała w niej ogromna fala gniewu, lecz nie jej własnego. Uderzyła ją prawie spychając na kolana. Purpurowa wściekłość, rządzą kary, aż do nienawiści. Mogła to być nienawiść fanatyka religijnego, który nienawidził ludzi, których właśnie miał zabić i równie mocno nienawidził siebie oraz Boga, dla którego to robił; albo mogła to być nienawiść ofiary do kata - Noys. Nim jedne barwy przebrzmiały kolejne zaczęły wplatać się w blednące strzępy poprzednich. Tym razem głęboka żółć strachu i wycieńczenia. Drżąca, gorejąca żądająca szybkiego rozwiązania, a później tylko przerażający krzyk boleści. Na nowo zalała ja fala czerwieni, którą rozmył dopiero głos Girry:

- Wody! Nie stójcie tak. Niech ktoś przyniesie mu wody!

Nie zważając na nic ruszyła wprost do pomieszczenia obok, zostawiając za sobą Reynolda i źródełko. Wpadła do sali, w której kolejne sceny już zmieniały się jak w kalejdoskopie. Rudy mężczyzna układający na posadzce strzęp ludzkiej istoty, jaką stał się Mike, bogobojny Julek, znów czyniący swoje cuda, Girra żądający pomocy dla poszkodowanego. "I co? Nie pomógłby mi ktoś inny, Girro?"
Nim wszystko się uspokoiło Julek minął ją biegnąc do źródełka, wrócił z wodą i nowym zapałem do szerzenia własnych idei. Skąd w tym chłopcu brało się tyle energii Aleksandra chyba nie da rady zrozumieć nigdy. Odsunęła się na ubocze, raz tylko krzyżując swoje spojrzenie z Rudzielcem. Wszyscy biegali, mówili, Julek na nowo podjął wyzwanie - zażądał zrozumienia dla mężczyzny, który poczęstował ją papierosem. Nie przemówiło to do niej, ani hologram roztaczający dzieje z przeszłości, czy to przyszłości Tyburcjusza, ani próba usprawiedliwienia go. Postanowiła zrozumieć, co chce naprawdę osiągnąć ten chłopiec całym tym nie do końca dopracowanym przedstawieniem. Skupiła się na jego myślach, na tej najdrobniejszej nitce z pajęczyny unoszącej się w przestrzeni w wokół niej... W jednej sekundzie przez jej umysł przetoczyła się cała, ogromna fala tej plątaniny. Wszystkie myśli odbijające się w umysłach ludzi stłoczonych w altance przeorały jej własny: "Julian po prostu był dobrym chłopcem - chciał uchronić obcego człowieka przed nieludzkim losem, jaki spotkał Mike'a, Mike zabijał własnego ojca, on go widzi, on mu kazał skłamać w rozmowie z Jonathan'em, Jonathan chce zemsty, pragnie jej, pożąda zemsty, której sam nie był w stanie dokonać, a której połowicznie dokonał Sędzia, którego Horacy panicznie się boi, który kojarzy mu się z bólem; Horacy jest przerażony tą sylwetką umiłowango Idvy, on wie, co on potrafi zrobić, jak zniszczyć wolę, jak zranić ciało tak, żeby nigdy o tym nie zapomnieć; widział ogień, czuł go, przeszywał go, spływał po nim wraz ze skórą, dostając się coraz głębiej i głębiej, tak, że leczenie było wtedy tylko złudzeniem, które teraz próbował im wcisnąć Tyburcjusz, Tyburcjusz, który nie ma drugiej zdolności, ciągle coś udaje, Mija go leczyła, ale o niej cicho sza, tak jak cicho sza o czymkolwiek dla Charles'a. Wysoki wampir, z Miją do Flo, Firtyx... Girra, Horacy, Mike..."

Ciężki walec myśli pozbawił ją tchu, pierś zatrzymała się w pozycji wdechu. Zrobiła krok i nim ktokolwiek zdołał się zerwać by jej pomóc uderzyła całym ciężarem w mozaikową posadzkę, a owal jej jasnej skóry zalała krew. Bukiecik piór rozsypał się tuż przy jej twarzy, tonąc w szkarłacie...

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 08-03-2009 o 22:18.
rudaad jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172