Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2009, 21:39   #85
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Panowie wrócili z rozpoznania i przekazali wieści. Wyglądało na to, że Katanga została doszczętnie wyczyszczona. A przecież cała ładownia była do niedawna wypchana skrzyniami z bronią. Kto mógł u diabła wynieść taki ładunek?

Simone tylko jedna teoria przychodziła do głowy ale ciężko było ją w pojedynkę sprawdzić. Kogoś musiała prosić o pomoc. Przez moment przenosiła wzrok z Pietrolenki na Padawskiego i z powrotem. Z sześciu osób oddelegowanych na „Katangę” została tylko ona i Amerykanin. Mimo wszystko znała go najdłużej spośród tych ludzi i wypadało zachować względnie dobre relacje, dlatego postanowiła się odezwać, i wyjątkowo, porzucić kpiący ton.

- Żałuję, że odesłali O’Connora. Zdążyłam go szczerze polubić, a i wy chyba też dobrze się dogadywaliście. Ze starego składu została nas obecnie dwójka. Wiem, że bywam jadowita nie mniej niż miejscowe żmije, ale to chyba oczywiste, że możesz na mnie liczyć. No wiesz, zawsze możemy pogadać, takie tam - obdarzyła go jednym ze swoich firmowych krzywych uśmiechów a na koniec puściła oko. – Jeśli będziesz chciał się zwierzyć albo wypłakać na ramieniu to wiesz jak mnie znaleźć.
Kit uśmiechnął się. Odrobinkę.
- Jadowita? Ależ skąd...
Mijanie się z prawdą nawet nie było takie wielkie. - A co do wypłakiwania się... Przy najbliższej okazji skorzystam z oferty.
- A ty zawsze możesz liczyć na męskie ramię. Gdyby na przykład trzeba było przenieść cię przez jakiś strumyk...
Spoważniał.
- Też mi szkoda Patricka. Miał chyba mniej wad, niż nasi nowi compadres. A może na razie nie potrafię dostrzec wszystkich ich zalet...

- Nie dramatyzuj Kit. Oni są najemnikami. Wystarczy , że mają jedną zaletę – wiedzą jak skutecznie używać broni. Cała reszta jest zdaje się bez znaczenia. Nie mogę powiedzieć, że ich lubię, przecież zupełnie ich nie znam. Tak samo zresztą jak ciebie Padawsky, ale chwilowo jesteśmy zdani na siebie nawzajem i musimy sobie ufać. Po prostu okażcie trochę dobrej woli i spróbujcie się jakoś dogadać. Jesteście dużymi chłopcami. Wierzę, że dacie radę.

- Duzi chłopcy w dużym lasku - uśmiechnął się KIt, spojrzeniem omiatając dżunglę ciągnącą się na horyzoncie. - Jasne, że damy sobie radę - dodał poważniej. - I postaram się pamiętać o owej dobrej woli.

Skinęła Padwskiemu głową i podeszła do Pietrolenki. Zdążyła niejako polibić Rosjanina dlatego to jego postanowiła prosić o pomoc i zagadnęła przymilnie.
- Zrobisz coś dla mnie?
Jedyne na co się wysilił to pojedyncza uniesiona brew.
- Zrobisz czy nie? – powtórzyła. - Mam pewną teorię co mogło się stać z ładunkiem ale sama jej nie sprawdzę.
- Powiedz o co chodzi – wreszcie się do niej odezwał.
- Zawsze jesteś taki poważny? Myślałam, że oficjalny ton mamy już za sobą. Przynajmniej odkąd napatrzyłeś się na mój biust – zaśmiała się szczerze rozbawiona i, prawie niewinnie, zatrzepotała rzęsami, jakkolwiek był to gest przerysowany i nienaturalny. – Dla mnie to dość oczywiste gdzie znajduje się broń. Katanga jest na mieliźnie. Żaden statek dużych rozmiarów nie mógł tutaj podpłynąć aby można było swobodnie przerzucić skrzynie na sąsiedni pokład. Transportowanie takiego ładunku łodziami byłoby niezwykle czasochłonne. Myślę więc, że Katanga sam wrzucił skrzynie z załadunkiem do rzeki. Prawdopodobnie aby nie dostały się one w ręce rebeliantów, tak samo jak statek, który osadził na mieliźnie. Musiało mu się w tym wszystkim spieszyć bo nie przebierał w środkach. Porzucił okręt i wiele warty sprzęt. I tutaj dochodzimy do setna. Chciałabym abyś zanurkował i sprawdził czy moja teoria nie mija się z prawdą. Wiesz, chętnie sama bym wskoczyła do tej zimnej mętnej wody, ale obawiam się, że mogłabym już nie wypłynąć na powierzchnię. Tylko się ze mnie śmiej. Wiem, nie umiem pływać i to samo w sobie wystarczająco upokarzające także oszczędź sobie komentarze. To jak będzie?

- A jaki to my mamy interes by w ogóle sprawdzać, czy ta teoria ma faktycznie sens? Mi się nie chce tam nurkować – Pietrolenko nie schodził ze znudzonego tonu.
- Nie masz za grosz duszy odkrywcy – Simone zrobiła na to kwaśną minę. – Wiesz co jest najfajniejsze w pracy lekarza? Rozwiązywanie zagadek. Dodajesz do siebie wszystkie symptomy i stawiasz diagnozę. Jeśli masz rację to daje to cholerną satysfakcję. Chcę wiedzieć czy mam rację, ot co. Może to rzuci jakieś światło na to, co mogło stać się z Katangą i jego załogą. Poza tym, może Clement by się ucieszył jakbyśmy znaleźli zaginioną broń? Nie martw się, nurkowanie w Kongo nie grozi utratą zdrowia, a tym bardziej życia. A jeśli tam na dnie coś będzie to będziesz mógł przypisać zasługi sobie.

Jurij wzruszył tylko ramionami.
- Pogadaj z Padawskim, na pewno zechce odkryć tą wielką tajemnicę. A broń z dna rzeki nie nadaje się już do niczego.
- Padawsky? - teraz Simone wyglądała już na zdrowo poirytowaną. -A co on ma do tego? Prosiłam ciebie i zwyczajnie się na mnie wypiąłeś. Mogłam nauczyć się pływać i nie musiałabym teraz nikogo prosić o pomoc. Niech cię szlag Jurij…
Zrobiła kilka kroków w tył.
- Przypomnij mi dlaczego w ogóle z tobą trzymam? – Zrobiła zamyśloną minę a później stuknęła się w czubek głowy w odkrywczym geście. – A tak! Pięćdziesiąt tysięcy. Byłabym zapomniała…
Odwróciła się na pięcie i odeszła w głąb pokładu.

* * *
Odechciało jej się wszystkiego. Wywaliła za burtę kubek ze stygnącą kawą i pociągnęła kilka łyków samogonu. Zaśmiała się nawet czując delikatne ciepło rozpływające się po trzewiach.
Ambrozja. Napój bogów… Nic innego nie potrafiło tak człowieka znieczulić, wyprać z uczuć, szczególnie tych negatywnych. A, choć głupio było jej się przyznać przed sobą samą, postawa Pietrolenki zabolała ją do żywego. Nastrój leciał w dół na łeb na szyję. Miała ochotę nawalić się do nieprzytomności i poużalać nad sobą. Zamysł postanowiła realizować etapami. Papieros i kilka pociągnięć z piersiówki. I znowu papieros a później znów piersiówka.

W między czasie podzieliła się swoją „beznadziejną teorią” z Clementem. Na szczęście język jeszcze jej się nie plątał i poza odorem alkoholu nic nie wskazywało, że nie jest w formie. I pomyśleć, że wstała z zamiarem zachowania trzeźwości. W dupę takie pomysły kiedy nie było ku temu żadnego powodu.
Clement wysłuchał jej ze spokojem malującym się na twarzy, pokiwał kilka razy głową i posłał jednego ze swoich ludzi by zanurkował w odmętach Kongo. Jak się okazało skrzynie z załadunkiem leżały na dnie, najpewniej, tak jak sądziła, wyrzucone przez Katangę i jego ludzi aby nie dostały się w niepowołane ręce.
Nie interesowało ją czy ta wiadomość komuś się nada czy nie. Mogłaby pozastanawiać się jeszcze dlaczego w ogóle wbili się tą łajbą na mieliznę i pozbyli się broni, ale zwyczajnie odechciało jej się główkować.

* * *
Na lądzie trzymała się z tyłu. Dotarli wreszcie do opuszczonego, jak się zdawało, domu. Simone przysiadła za jakąś zasłoną i czekała aż najemnicy zrobią rozpoznanie. Pociągnęła ostatni łyk z piersiówki i wyciągnęła zatkniętego za pasek Browninga, bardziej jednak dla formalności niż z rzeczywistym zamiarem jego użycia. Zaczynało szumieć jej w głowie i życie wydało się nagle nadzwyczaj nieznośne. Nawet jeśli miałaby do kogoś teraz strzelić to graniczyłoby z cudem że w ogóle by trafiła. Może to i lepiej. Jeśli czają się tam rebelianci to stanie się łatwym celem. Oby ktoś palnął jej w głowę i wyświadczył jej tym samym przysługę. Gasła w niej wola życia. Nie była już nawet taka pewna czy w ogóle chce wydostać sie z tego beznadziejnego kraju.
 
liliel jest offline