- Frater! - Nuszyk krzyknęła radośnie i opuściła swoje stanowisko, na którym gotowa była piersią własną zastawiać Kozaka przed koroniarzem i odwrotnie. - Z nieba żeś nam spadł!
Skoczyła ku mnichowi i objęła go krzepko, po plecach poklepując, a nie zważając, że w drugiej dłoni ciągle kindżał trzyma. - Gdzieżeś się zapodział?
Świętobliwy Grzegorz puścił Nuszyk, którą na powitanie po krągłościach już zamiarował pogładzić, oczy wzniósł pode niebo, łacińską sentencyją rzucił i z przyganą ozwał się o potrzebie modlitwy porannej w ciszy i skupieniu, a kto tej potrzeby nie czuje, ten może i pierwszy w drodze, ale ostatni u wrót niebieskich będzie.
Zaraz się też zakrzątnął mnich w księgach uczony i z ziołami zaznajomiony wokół Michaiła, marsową minę przybrał. - Słusznie waćpaństwo prawią, że odwieźć zacnego tego męża trzeba w bezpieczne miejsce, by w spokojności do zdrowia wracał. I ja chętnie ten krzyż poniosę... - ze spojrzeń, jakie raz po raz na Hanulę rzucał, znać było jasno, że chętniej by się panną zaopiekował niż jej Kozakiem. - ... a i pannę w bezpieczne miejsce odstawić mogę. Jeno kolibkę pomóżcie wyrychtować, a powiozę go troskliwie jako matka rodzona.
Nuszyk jeszcze Dmitrijowi i mości Głodowskiemu ostatnie złe spojrzenie rzuciła i między drzewa wlazła, by po chwili wrócić, sapiąc ciążko, tachając dwie żerdzie dłuższe od niej samej. Z juków sznurów wygrzebawszy, kolibkę majstrować poczęła. |