Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2009, 20:14   #2
Rusty
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Już od momentu kiedy powrócił do krainy rzeczywistych koszmarów, czuł, że ten dzień nie będzie taki jak poprzedni. Zewsząd dochodziły go szepty, nęciły obietnicami krwawych łowów. Z wdzięczności nagi zaczął skakać i wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki, które tylko on był w stanie nazwać modlitwą. Na szczęście, nie tyle jego, co osób postronnych, nikt nie był świadkiem tego krótkiego obrzędu. U zaskoczonych gapiów wywoływały tylko śmiech. Natomiast w Jubie naśmiewanie się ze świętości budziło tylko chęć rozłupania gołymi rękoma czaszki i dla dobra nieszczęśnika, przepędzenie złych duchów, które spaczyły jego umysł.

Kiedy wyszedł na ulicę, przystanął na moment. Poczuł bowiem, że jego żołądek domaga się sytego posiłku. O to nie musiał się jednak martwić. Raz jeszcze zwarzył w dłoni mieszek, który ledwo wczoraj zdobył z tak dziecinną łatwością. Nigdy nie jadł mięsiwa, którego sam nie upolował, toteż głód zaspokoił przyzwoitą porcją owoców. Nabył je na jednym z targów, od których smród czuć już kilka budynków wcześniej. Nie miał jednak zamiaru narzekać.

Dzień dopiero się rozpoczął, toteż było jeszcze sporo czasu, nim wielkie złote koło przetoczy się po świętych pastwiskach i wpadnie do krwawego morza. Stanął w miejscu i tak głośno jak tylko potrafił wrzasnął, by pędziło szybciej. Czasem bywał bowiem istotą niezwykle niecierpliwą. Ruszył w stronę zatoki, gdzie złowił kilka ryb. Teraz był już syty. Z wdzięczności wykopał głęboką na przynajmniej dwa metry dziurę na plaży i czekał, aż woda całkowicie ją napełni. Ku jego zaskoczeniu nastąpiło to późnym popołudniem, toteż nie musiał już trapić się tym, co będzie musiał jeszcze robić dla zabicia czasu. Ruszył więc do tawerny zwanej „Bukanerska dola”. Bowiem właśnie tam kazano mu się tego wieczora udać.

***

Siedział pod samym kontuarem. Gigant o skórze barwy spalonej słońcem ziemi. Jakby dla kontrastu odziany w białą, obszerną szatę, która zakrywała całe jego ciało. O ramię opartą miał włócznie przyozdobioną najróżniejszymi piórami i koralami. Sięgała wysoko ponad ladę, co sprawiało, że każdy bez problemu mógł stwierdzić, gdzie owa postać aktualnie się znajduje. Strach, ostrożność, tak naprawdę powód nie był w tym wypadku istotny. Omijano go jednak lekkim łukiem. Nawet w gronie piratów, najgorszych szumowin i zwyrodnialców. On sam nie zwracał na to uwagi. Siedział w spokoju i rozrzucał po drewnianej podłodze szary proszek, który do złudzenie przypominał popiół oraz jakieś niewielkie kości.

Wyczyny pijanego barmana i innych osób, którym rum dawno uderzył już do głowy, nie wzbudzały w nim absolutnie żadnego zainteresowania. Pozostawał niewzruszony, aż do momentu kiedy do tej mordowni nie zawitał kapitan Jacka Lee Huggins. Mimo to nawet wtedy, jedyną różnicą był lekki uśmiech, który pojawił się na śniadej twarzy. Sięgnął do torby schowanej gdzieś pod jego białym okryciem i wyciągnął jeszcze więcej dziwnego proszku i kosteczek. Rzucił nimi o podłogę, siarczyście splunął i zamieszał drzewcem swej włóczni. Jego uśmiech rósł z każdą chwilą, w końcu ukazując raczej obłęd niż radość.

Podniósł głowę i uważnie zlustrował wszystkich obecnych w tawernie. Śmierdziało, śmierdziało strasznie. Poczuł ostry zapach i nie był to smród fekaliów, który utworzył się w wyniku zmieszania tak bogatej palety najrozmaitszego smrodu. Strach, wszędzie śmierdziało strachem. Jeden mężczyzna sprawił, że niemal wszyscy gotowi byli rzucić się do ucieczki.

Podniósł się energicznie i ruszył w stronę stolika kapitana.

- Patrzcie. Patrzcie, co ten dzikus wyprawia, prędko mu na drugą stronę! – Wrzasnął ktoś za jego plecami.


Juba zatrzymał się i spojrzał na nieszczęśnika, który nieproszony postanowił zabrać głos. Wyglądał na silnego, jakaż radość ogarnęła łowcę gdy przyjrzał się brodaczowi. „To będzie dobra ofiara” – radosna myśl zatańczyła w jego głowie. Nie czekał ani chwili dłużej. Dwa szybkie kroki pozwoliły mu znaleźć się przy piracie. Chwycił za jego brodę i pociągnął w dół. Nieszczęśnik był całkowicie zaskoczony, toteż nie było problemów z powaleniem go na podłogę. Wrzeszczał coś, ale kiedy kolano przycisnęło jego przeponę, wszystko przypominało raczej rzężenie. Afrykańczyk uderzył go kilkukrotnie w twarz, tak by przestał się rzucać. Chwilę później zabrał się do majstrowania przy swojej ofierze. Nieliczni widzieli jak wsadza mu dłoń do ust, przytrzymując jednocześnie szczękę. Nie trwało to długo, kiedy zaś skończył, cała jego prawa dłoń pokryta była krwią. Od razu odwrócił się i podszedł do stolika, przy którym siedział kapitan. Rzucił coś w jego kierunku. Jak się okazało były to cztery zęby.

- Zabierzesz mnie tam gdzie śpią duchy. Juba w zamian zabije każdego, kogo tylko sobie zażyczysz.
 
Rusty jest offline