Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2009, 18:29   #15
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
- Nie, nie kochasz. Gdybyś mnie kochała, nie prowadziłabyś się na lewo i prawo wiedząc, jak bardzo przez to cierpię. Miałaś wybór- ja lub kochankowie. Wybrałaś kochanków. Tłoczy się przy tobie tylu mężczyzn, że ten jeden mniej lub więcej nie zrobi różnicy.

Tilian przez cały czas był spokojny. Nie chciał patrzeć na ból Arveene, na jej krzywdę, na samotność, którą ją właśnie obdarzył. Nie chciał myśleć o tym, jak sobie poradzi bez starszego brata, który by ją wspierał, chronił i prowadził przez życie. Była już dorosła, mogła urodzić dzieci, układała jedne z najlepszych poematów w tej stronie Faerunu i potrafiła się o siebie zatroszczyć, ale dalej była jego młodszą siostrą.

Jeszcze nigdy się nie rozstali. Zawsze razem, zawsze przy sobie, tak jak powinno być. Razem walczyli, razem brali udział w pijackich bijatykach i razem wpadali w kłopoty.

Zawsze razem.

Tilian nie wyobrażał sobie życia bez Arveene. Bez jej ciętego języka, bez jej dowcipów, pijackich, zbereźnych przyśpiewek, uśmiechu każdego poranka i obejmowania jej w nocy ramieniem, by sprawdzić, czy jest przy nim, cała i bezpieczna. Była całym jego życiem, całą radością, całym światem.

Westchnął żałośnie. Jego siostra sama wybrała, już dawno temu. Jemu nie pozostało nic innego, jak uszanować jej decyzję. Gdyby został choć parę dni dłużej, toksyczna sytuacja kompletnie by go wyniszczyła. A to oznaczałoby koniec wszystkiego, co ich kiedykolwiek łączyło.

Bez względu na wszystko, nie mógł do tego dopuścić.


Starag przyglądała się swojemu wspomnieniu z boku, na nowo przeżywając to wszystko, co czuła, gdy opuścił ją narodzony brat.

Choć kobieta nie zdawała sobie z tego sprawy, było z nią coraz gorzej. Uwięziona w świecie swych koszmarów, lęków i słabości, miała nikłe szanse na zwycięstwo z demonami jej umysłu. Pusty Świat był doskonale dopasowany do jej duszy. Znał jej lęki, najskrytsze obawy, a także mroczne pragnienia. Miał wiele sposobów, by ją zranić, złamać, zatrzymać przy sobie na zawsze.

Uczynić tak samo szarą, otoczenie, w którym przebywała.

~*~

Arveene stała na środku płytkiego jeziorka. Woda miała może milimetr grubości, ale mimo to jej stopy nigdy nie dotknęły mulistego piasku pod nią. Powyżej, bardzo wysoko, wznosiło się niebo. Szarawy nieboskłon musiał skrywać za sobą drogę ucieczki do normalnego świata. Miejsce, do którego kobieta należała, które było jej domem,. Nie potrafiła jednak się wyzwolić. Jej głośne błagania o pomoc wzbudzały tylko delikatne zmarszczki na powierzchni chłodnej wody. Tafla zdawała się z niej kpić, tym bardziej się marszcząc, im mocniej kobieta wołała. W końcu, przestała nawoływać. Była sama.


Zwinęła się w pozycji płodowej, chowając głowę. Zaczęła cicho szlochać, pragnąc tylko jednej, jedynej rzeczy. Całym sercem, duszą i ciałem wyrażała swe marzenie, tak piekne, a tak odległe.

- Chcę wrócić- wyszeptała żałośnie, powstrzymując się od kolejnej fali łez.

I wtedy zdarzył się cud…

Przez szarawe, nijakie niebo przebił się promień oślepiającego, jasnego świata. Był jedyną rzeczą na świecie, która miała jakikolwiek kolor. Piękny, złocisty, tak jasny, że kobieta z trudem go widziała. Ale był, był tu, i bardka wiedziała, ze był tu dla niej.

Powoli spełzł z niebios, dotykając jej twarzy, włosów, skóry, ubrań. Przywracał jej ciału kolor, witalność, chęć życia. Działał uspokajająco, a jednocześnie wywoływał tak wielka euforie, że Arveene miała ochotę biegać i skakać z radości.

Powoli zaczęła się wznosić, lewitować niczym magowie, powoli podążać ku źródłu światła…

~*~

- Panienko Arveene…?

Tym razem głos Robsona był cichy, delikatny, opiekuńczy. A także zaniepokojony. Stał przy łóżku Arveene, nie wiedząc, co zrobić. Gdy tylko straciła przytomność, zanieśli ją do rezydencji Robsonów, położyli w łożu i opiekowali się troskliwie. Użyli wszystkich naparów, jakie znali, ale to nic nie dało. Mijały godziny, a kobieta dalej leżała nieprzytomna, jakby ktoś za dotknięciem magicznej różdżki pozbawił ja duszy. Nawet Karan wyglądał na zmartwionego, choć nie zwykł okazywać uczuć.

- Panienko Arveene!

Półprzytomna bardka zamrugała oczami. Głos doktora znów zamienił się w jego typowy pisk, gdy zaczął tulić się do Arveene, radośnie wykrzykując jej imię, dziękując bóstwom, pocieszając kobietę, krzycząc do wszystkich „Zobaczcie, zobaczcie” i ogólnie okazując sympatię w sposób, który tylko on mógł uznać za normalny.

Po drugiej stronie łóżka stał Innocent, zdejmując dłoń z czoła Starag. Miała wrażenie, że coś błysnęło w jego dwukolorowych oczach, gdy jego ręka wróciła do kieszeni. Zmierzyła go wzrokiem, oczekując wyjaśnień. Odwzajemnił spojrzenie, przez chwilę nie będąc tym samym niewinnym, wstydliwym dzieciakiem co zawsze. W jego oczach było widać intelekt. Intelekt, jakiego nie powstydziłby się Elminster.

- Ekhem… Ojcze...- zakaszlał znacząco Karan, choć o wiele głośniej, niż czynił to zazwyczaj.

Dopiero teraz Arveene zdała sobie sprawę, że rozradowany doktor przytula się do jej biustu…
 
Kaworu jest offline