Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2009, 01:47   #17
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Wilhelm Sommerst

-Baron Wilhelm Sommerset niedawno przybył z Kairu. - pospieszył z pomocą Jonathan odpowiadając tym samym na pierwsze z nasuwających się pytań. Spalona słońcem skóra wyraźnie bowiem odróżniała się od innych gości. Po chwili zaś dodał – A teraz muszą nam państwo wybaczyć, ale obowiązki wzywają. Lordzie, Milady – ukłonił się zebranym. – Cieszę się, że Pana widzę – powiedział bardzo cicho do Sommerseta – proszę za mną.


Olimpia Emmanuella Grisi, Lord Lexinton, Robert Virgil Windermare, John Ribaud Weelton-Morris, Edric Sharpe, Madeleine Bearnadotte, a także Wilhelm Sommerst

Jako ostatni do pokoju wszedł wysoki, chudy młodzieniec ubrany zgodnie z najnowszą modą – było jednak coś niepokojącego w tym młodzieńcu, a sposób poruszania zdradzał, że rzadko chodził ubrany we frak.
- Witam Panie Weelton-Morris – powiedział głośno William Person.
- Milordzie – odpowiedział Morris nieco speszony tym, że nie zastał Persona samego.
- Proszę, proszę – zachęcił Trzeci Earl po czym rozejrzał się po obecnych – brakuje tylko barona Sommerst – powiedział bardziej sam do siebie niż do zgromadzonych w salonie. – Myślę, że nie ma co dłużej czekać szczególnie, że dłuższa nieobecność niektórych z was – Person spojrzał się po Lordzie Lexinton i Windermarze – zostanie zapewne odnotowana.

Zrobił krótką przerwę, z ogrodu dobiegły was pierwsze takty kolejnego walca.

- Pozwólcie, że was sobie przedstawię, choć widzę że niektórzy zdążyli się już poznać. Lady Olimpia Emmanuella Grisi, Lady Madeleine Bearnadotte – wskazał na panie, zatrzymując nieco dłużej wzrok na pannie Bearnadotte, po czym przeszedł dalej – baronet Robert Virigil, Lord Lexinton, panowie Edric Sharpe i John Ribaud Weelton-Morris. Miło mi, że zgodziliście się ze mną spotkać... ja... – zawahał się – liczę, że pomożecie mi i mojej córce, choć zrozumiem jeżeli odmówicie. Sprawa jest bardzo delikatna.
- Rozumiemy – powiedział, może nieco zbyt oschle, Sharpe – Mimo to i myślę, że mogę to powiedzieć w imieniu nasz wszystkich – popatrzył się po pozostałych – ciągle jesteśmy zainteresowani.
- Och, dziękuję – w głosie earla dało czuć się wzruszenie – przejdźmy więc do pokoju obok. Proszę za mną. – mówiąc to Person obrócił się i ruszył w kierunku zamkniętych drzwi, które znajdowały się tuż za biurkiem.

Pierwsze do pokoju weszły panie Grisi i Bearnadotte, nastepnie zaś Lord Lexinton, pan Sharpe, Windermare, Weelton-Morris i na końcu sam Person. Niewielki pokój okazał się sypialnią. Na ogromny drewnianym łóżku z baldachimem siedziały dwie kobiety. Starsza, która Olimpia od razu poznała jako Henriette Farnorth, ubrana była skromnie, bacznie obserwowała nowoprzybyłych. Młodsza, ubrana w białą aksamitną suknię, o długich rudach włosach w których wplecione były kwiaty, która nie zareagowała na wasze pojawienie, nucąc dalej jakąś piosenkę. „Co za dziwny wzrok” pomyśleliście wszyscy gdy weszliście głębiej do pokoju. Rzeczywiście wzrok młodej Person był pusty, nieobecny. „Czyżby ktoś podał jej jakiś narkotyk” zastanawiał się Lexinton i Windermar.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8t9tzCUZuWQ[/MEDIA]

- Lady Henriette Farnorth, moja siostra – Person przedstawił starszą kobietę, która ukłoniła się wam, uśmiechając się przy tym do Olimpii.
- Miło mi. – Farnorth ukłoniła się.
- I moja córka Lucy. – Podszedł bliżej dziewczyny, która nie przerwała nucić piosenki. – Na szafce leży naszyjnik, który miała przy sobie gdy ją znaleźliśmy.
- Naszyjnik? – zapytała się zaciekawiona Olimpia – Możemy go zobaczyć?
- Ależ oczywiście – odpowiedział Person. – Leży na szafce. Pozwólcie, że przez ten czas opowiem jak do tego doszło.

Rzeczywiście na nocnej dębowej szafce z lustrem leżał naszyjnik z zielonym kryształem. Został on wykonany w całości ze srebra. Olimpia obejrzała naszyjnik, zachwycając się jego wykonaniem, po czym przekazała go następnej osobie. Reszta słuchała opowieści Earla Ross.


- Jak co roku wyjechałem z córką do mojej rezydencji letniej by odpocząć od zgiełku wielkiego miasta. Dom znajduje się 50 mil na północ od Londynu w niewielkiej wiosce zwanej Dawenvill. Jest to urocze miejsce, ciche, spokojne, a jednocześnie na tyle blisko, że gdy zajdzie taka potrzeba mogę szybko wrócić do Londynu. Oprócz domu mam tam stajnię i kawałek lasu do spółki z moim krewniakiem. Pośrodku tego lasu znajduje się niewielki staw, to właśnie przy nim znaleźliśmy nieprzytomną Lucy po tym jak nie wróciła na lekcje gry na fortepianie. Było to dokładnie dwa tygodnie temu.

Z salonu usłyszeliście jak ktoś otworzył drzwi i szepty pomiędzy dwoma mężczyznami. Po chwili do sypialni wszedł, wyraźnie zmęczony, Jonathan Willborrow i nieznany wam dżentelmen, którego kolor skóry zdradzał, że niedawno wrócił z którejś z Imperialnych kolonii.



- Baron Sommerst – Person przedstawił nieznajomego – Miło mi pana poznać. Mam nadzieję, że Jonathan...
- Miło mi pana widzieć Albercie – odezwała się Lucy przerywając Personowi. Dziewczyna wstała, nie zważając na swoją ciotkę, która próbowała ją złapać, podeszła do nieznajomego. – Mam nadzieję, że pana misja na dworze Rhiannon powiodła się? – Twarz Sommersta zastygła w grymasie zdziwienia.
- Kochanie uspokój się – powiedziała Henrietta – pan nazywa się Wilhelm.
- Ach, tak... Jaka szkoda. – odpowiedział i usiadła, a jej wzrok ponownie stał się pusty.

Zapanowała cisza przerywana jedynie wybuchami śmiechu i rozmów z ogrodu.

- Myślę, że lepiej będzie jak dalszą część opowieści dokończysz w salonie – powiedział Willbarrow. – Henrietta dopilnuje by nic złego się nie stało, a w razie czego zawoła nas.
- Masz rację przyjacielu – odpowiedział słabym głosem Person, w jego oczach można było dostrzec łzy. – Wróćmy do salonu. Panie Weelton-Morris, jeżeli pan chce to niech pan weźmie naszyjnik ze sobą.

Po chwili siedzieliście w wygodnych fotelach w salonie. Panował tu półmrok, ponieważ zapalone były jedynie dwie spośród pięciu lamp znajdujących się w pomieszczeniu.

- Gdzie skończyłem? – Zapytał się Person.
- Opisywał pan miejsce wypadku. – Odpowiedział Lexinton, który dostał naszyjnik od Weelton-Morrisa.
- Dziękuję – odpowiedział Person i kontynuował przerwaną opowieść - Jak już mówiłem znaleźliśmy Lucy przy stawie. Była nieprzytomna, a w ręku trzymała naszyjnik, który trzyma pan Sharpe. Mimo prób nie udało mi się jej ocucić, dlatego wraz z moim sługą przenieśliśmy ją do domu. Przez dwa dni miała gorączkę, ale szybko odzyskała przytomność. Nie chciała odpowiedzieć na pytanie gdzie była... szczęśliwy jednak, że nic złego się nie stało, nie pytałem.

Zrobił krótką przerwę by złapać oddech i upić łyk brandy z kieliszka.

- Trzeciego dnia o północy obudził mnie krzyk córki, pobiegłem na do jej pokoju i znalazłem ją leżącą tuż przy otwartych drzwiach na balkon. Za oknem rozpętał się prawdziwa burza, choć nic nie zapowiadało tak nagłej zmiany pogody... Przerażony, że to nawrót choroby i że mogę stracić swoją starszą córkę wysłałem po pana Willbarrow, mojego przyjaciela i lekarza rodziny. – Odruchowo popatrzyliście na Willbarrowa, który tylko kiwnął głową – Po przebadaniu Lucy stwierdził, że nic złego się nie stało... Mylił się. Następnego dnia Lucy zaczęła się zachowywać dziwnie, opowiadać niestworzone rzeczy, zmyślać, kłócić się... Najgorsze jednak, że z każdym dniem stawał się coraz bardziej małomówna, coraz bardziej nieobecna. Reszta nie jest niestety daleka od tego co czytaliście w gazetach.

Drzwi od sypialni otworzyły się i do salonu weszła Fornorth. Wyglądała na zmęczoną, a jej sylwetka była wyraźnie przygarbiona.

- Śpi – powiedziała cicho po czym spojrzała się na brata i po was – myślę, że na dziś wystarczy. Bal niedługo się skończy, a wolałabym nie nadużywać gościnności księcia Wellingtona, a także Sir Roberta Peel’a.

Person chciał zaprotestować, ale powstrzymał się. Spojrzeliście na duży niemiecki zegar – rzeczywiście było późno.

- Masz rację... jeżeli państwo są zainteresowani – zwrócił się do was – to zapraszam jutro na obiad o 15:00 do mojej londyńskiej rezydencji.

Nikt nie zaprotestował. Pożegnaliście Persona, Willbarrowa, a także Fornorth, po czym wróciliście na bal. Nikt nie zauważył waszej nieobecności, jedynie kilku ministrów i premier przyglądali się wam z wyraźnym zaciekawieniem, jednak szybko wrócili do swoich zajęć. Nie zabawiliście jednak długo u Wellingtona – po tym co zobaczyliście nie mieliście ochoty na zabawę, a wasze głowy zaprzątała historia biednej Lucy.

[ukryj=Hellian] Olimpia: Piosenka, którą nuciła Lucy wydała ci się znajoma. Nie potrafiłaś jednak sobie przypomnieć kiedy i gdzie ją słyszałaś. Może we Włoszech, a może śpiewała ci ją twoja starsza siostra do snu? [/ukryj]

[ukryj=Makuleke] John Ribaud Weelton-Morris: Gdy wziąłeś do rąk naszyjnik i podniosłeś go do góry, tak by móc mu się przyjrzeć z bliska, zielony krzyształ zapalił się delikatnym światłem. Przestraszyłeś się i mało nie opuściłeś naszyjnika na podłogę.
Na twoje szczęście nikt nie zauważył tego nadzwyczajnego wydarzenia - wszyscy w skupieniu słuchali tego co miał do powiedzenia earl Ross. [/ukryj]

[ukryj=Kelly] Edric Sharpe: Wziąłeś do rąk naszyjnik. Był niezwykły: srebrne nici łączyły się w motyw triquetra, a krzyształ miał w sobie coś... dziwnego? Zagadkowego? Trudno było ci nazwać to co czułeś. Niestety nie było czasu by przyjrzeć mu się dłużej... [/ukryj]

[ukryj=Asmorinne] Madeleine Bearnadotte: naszyjnik był niezwykły, wydawał się bardzo delikatny, a jednak był twardszy niż stal. No i ten krzyształ - zielony niczym trawa po deszczu. Podniosłaś go do góry i spojrzałaś na krzyształ. Nagle zakręciło ci się w głowie, świat dosłownie zawirował, a ty w odruchu podniosłaś lewą rękę by rozmasować bolące czoło. Otworzyłaś czoło i... za oknem domu Wellingtona zobaczyłaś w oddali dwie wysokie wieże. Zamknęłaś oczy i otworzyłaś je ponownie. Byłaś z powrotem w salonie, dwie zapalone lampy rzucały długie cienie, a za oknem trwał bal. "Coś mi się przewdziało" powiedziałaś sama do siebie w myślach. Podałaś naszyjnik dalej. [/ukryj]

[ukryj=Marrrt] Robert Virgil Windermare: Gdy tylko wszedłeś do pokoju w którym siedziała Lucy, a obok niej nieznana ci kobieta, zwróciłeś od razu uwagę na oczy dziewczyny. "Ma oczy jak po narkotyku" pomyślałeś, nim jednak zdążyłeś cokolwiek zrobić do środka wszedł Person i zaczął odpowiadać historię Lucy - nie było okazji by podzielić się z nim twoją obserwacją [/ukryj]

[ukryj=Tom Atos] James Sutton: Cała historia Lucy jakoś ci nie pasowała, a nawet więcej byłeś przekonany, że to wybryk rozpuszczonej smarkuli, która postanowiła zwrócić na siebie uwagę. "Szkoda mi tego człowieka" pomyślałeś parząc się na Persona. Jego ból zdawał się prawdziwy. Zdawał się też wierzyć w to co mówi. Dopiero srebrny naszyjnik wzbudził twoje zainteresowanie - nigdy nie widziałeś naszyjnika z takimi motywami, ani z takim kryształem, a w swoim życiu widziałeś sporo cennych przedmiotów. "Ciekawe" powiedziałeś sam do siebie obracając naszyjnik z każdej strony i starannie go oglądając. Następnie przekazałeś go Olimpii. [/ukryj]
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 17-06-2009 o 07:37.
woltron jest offline