Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2009, 20:11   #6
Discordia
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
„Szalona” Grace Lambert i Etienne de Sept Tours

Tortuga, tawerna „Bukanierska dola”



- Właśnie zostałem piratem – powiedział sobie Etienne nieco melancholijnie. – Nie uczciwym korsarzem, czy najemnym bandytą, ale piratem! A to wszystko przez nią! Miało być tak normalnie, ech, chyba straciłem kompletnie węch. Ot, kupiłbym tego niewolnika, ona zapłaciłaby mi, a potem ... - potem zaczynał popuszczać wodze fantazji, do której zdecydowanie przyczyniało się te kilkanaście godzin, które razem spędzili w beczce, siłą rzeczy, cały czas do siebie się przytulając, obejmując, ocierając ... Chrzanić! Jeżeli piracenie było ceną za takie chwile, gotów był ją zapłacić. Zresztą, póki co, Anglicy i Francuzi nic do niego nie mieli, a Hiszpanie także ścigali go co najwyżej za niepewny współudział. Natomiast Holendrzy, no cóż, znowu prowadzili wojnę z Francją i Anglią. Wprawdzie oficerem La Royale Marine przestał być już ładne lata temu, ale jako korsarz i najemnik, tak się składało, walczył także głównie z Holendrami i, sprzymierzonymi z Niderlandami, państewkami włoskimi.
Nie wiedział, czy wieści o zniszczeniu „Fancy” bardziej wkurzyły Grace, czy przybiły. Niezadowolona była tak czy siak, a z pięknych usteczek wydobywały się słowa bardziej pasujące do obwiesia, niż statecznej kapitan przyzwoitego statku. Inna rzecz, że stateczna to nie była nigdy, a kapitanem już nie, dlatego może właśnie niczym u siebie w domu czuła się w „Bukanierskiej doli”. I tylko dlatego, że ona tu przebywała, Sept Tour także uwalił się na taborecie popijając coś, czego na pewno nie dałoby się nazwać rumem, a słowo szczyny stanowiłoby komplement. Etienne był marynarzem, żołnierzem, korsarzem, ale jego żywiołem nie było bynajmniej przesiadywanie w knajpach wśród zapijaczonych brudasów i innych wykolejeńców od siedmiu boleści.

Grace skończyła bajerować barmana i właśnie wracała z butelką rumu do stolika. Przy okazji wydębienia darmowej flaszki, zbierała informacje. To nie była pierwsza knajpa, w której spędziła dziś trochę czasu. W każdej jednak dało się znaleźć kogoś, kto słyszał coś o Granmoncie lub „Fancy”. Z zebranych plotek jasno wynikało, że Louis opuścił Karaiby. Lambert nie dziwiła się. Palił mu się grunt pod nogami za ukatrupienie Gubernatora Kolumbii, więc wolał się wycofać. Większe emocje wzbudziła wieść o zatopieniu jej slupa. „Fancy” zatonęła podziurawiona hiszpańskimi kulami. Grace była wściekła. Trochę na siebie, że dała się tak łatwo zrobić. Ale jakie miała inne wyjście? Głównie jednak wkurzała się na swoją byłą załogę. Ani Murphy ani Casias nie byli dobrymi żeglarzami i niezbyt dobrze znali się na dowodzeniu. A ponieważ lepszych w tym fachu buntowników kazała stracić, nie było wielkiej nadziei, że slup przetrzyma do końca tygodnia. Dlatego Grace zżymała się na myśl o zaprzepaszczonej możliwości podróżowania własnym statkiem. Zwłaszcza jeśli w perspektywie było gnieżdżenie się pod pokładem na śmierdzącym hamaku w jednej Sali z piętnastoma innymi ludźmi. Równie, jeśli nie bardziej, śmierdzącymi jak hamak.
Lambert zmarszczyła nos rozglądając się dookoła. Wszędzie to samo. Zapijaczone mordy brodatych marynarzy, roześmiane twarze karczemnych dziewek, znudzony barman bardziej zainteresowany zaglądaniem do kieliszka niż gośćmi. Grace miała już dość tawern. Marzyło jej się morze, ale nie była jeszcze tak zdesperowana, aby zaciągać się u kogokolwiek. Większość proponowanych zaciągów skończyła by się w najlepszym razie pływaniem w morzu, a w najgorszym stryczkiem. Śmierć od kuli wcale nie była taką złą, jak mogło się wydawać. Grace nie życzyła sobie powtórki z rozrywek hiszpańskiego aresztu.

Usiadła przed Etiennem i spojrzała na niego uważnie. Nie wyglądał źle. Jeśli się dobrze przyjrzeć to nawet nieźle, chociaż i jemu dało się już nieco we znaki przesiadywanie w knajpach. Podniosła butelkę i nalała do kubków.
- Pij, nastrój ci się poprawi.- I pociągnęła zdrowy łyk.
- Tfu! Śmierdzi jak beczka zgniłych śledzi – zawyrokował spluwając na posypana trocinami podłogę. Grace skrzywiła się, ale nie odpowiedziała.
Fakt, śmierdziało. Ten paskudny zapach niemytych nóg, przepoconych ubrań połączony ze słoną wonią morza, taniej whisky i zepsutego bekonu tworzył mieszankę przyprawiającą niemalże o mdłości. Lecz Grace twierdziła, że właśnie w tawernach mają szansę na jakiś sensowny zaciąg i, jak mniemał, odzyskanie statku. Nie był pewny, ale sądził, że po tej pięknej główce spokojnie mogły chodzić pomysły w stylu zaokrętowania się gdzieś, wywołania buntu, a potem przejęcia dowodzenia. Kilku kapitanów zresztą poszukiwało załóg, ale Grace odrzucała oferty. Widocznie statki tego typu średnio ją interesowały. Jego za to tak! Byłby szczęśliwy, gdyby wreszcie się dostali na jakąś koślawą łajbę, żeby wreszcie mógł poczuć pod sobą deski pokładu i znowu posmakować słonego oddechu morskiej bryzy o poranku, kiedy to poranny wietrzyk wypełnia żagle. Morze stanowiło dla niego coś absolutnie niezbędnego. Och, nie traktował tego jak nałogu i na lądzie także czuł się dobrze, ale traktował przestrzeń wód niczym koneser wytworne wino. Uwielbiał je, znał się na nim i po prostu musiał od czasu do czasu kosztować.
Tymczasem w „Bukanierskiej doli” trwała zabawa pełną gębą. Ktoś chlał, inny podśpiewywał ochrypłym głosem song o rozwiązłych dziewkach z Hiszpanii, a jeszcze kolejny, zapity w sztok gruby majtek wtórował. Obydwaj pogwizdywali przy tym od czasu do czasu i nie przejmując się, że fałszują, rżnęli ostro na jakichś mandolinach sprzed potopu.

YouTube - Porter and Stout- Spanish ladies

Nie lubił, naprawdę nie lubił takich podłych knajp, ale nawet jemu zaczęła się udzielać szalona atmosfera prostej żeglarskiej przyjemności. Popić rumu, zatańczyć, zabawić się z jakąś chętną dziwką za małe pieniądze. Póki grosiwa starczyło … potem zaś znowu na pokład i znowu w rejs, gdzie świszczą wokół kule, a sztormy rzucają statkami niczym małe dziecko bawełnianymi pakułami. Tymczasem siedzieli jednak w tawernie i oglądali cały raban oraz nagłe milczenie, kiedy do środka wszedł Jack Lee Huggins, nazywany Szalonym Jackiem. Zresztą słusznie, jak pokazały następne minuty.
Etienne nie lubił durniów, którzy popisywali się własną bezwzględnością i postępowali na zasadzie „co to nie ja”. Ponadto Lee szukał skarbów, a Etienne miał ten cały koncept głęboko gdzieś. Dziwne miejsca są pełne pozostałości po wariatach szukających Eldorado. "El hombre dorado" czyli "człowiek olśniony złotem", Sept Tour słyszał o takich osobnikach. Nikt żadnego skarbu nie znalazł, a wielu przypłaciło to głową. Natomiast prawdziwe fortuny zdobywali ci, co żerowali na tych przepojonych fantastycznymi wizjami naiwniakach. Jack wydał mu się fanatykiem i chorym na nienawiść gnojkiem, który na podobieństwo huraganu rozwala wszystko, co stoi mu na drodze nawet, jeżeli mógłby to zignorować. Rozwala … bo tak!
Takich ludzi rzadko się spotyka. Są silni, bardzo silni ... dopóki nie natrafią na jakąś kulę lub szpadę. Stal czy ołów zawsze wygrywa nawet z najtwardszym ciałem i przepojonymi nienawiścią oczyma. Najgłupsze bywało zaś to, iż wcale nie załatwiali ich jacyś twardziele, tylko właśnie tchórzliwi, zastraszeni ludzie, którzy nigdy nie odważyliby się zaatakować, gdyby nie doprowadzono ich do takiej desperacji. Przypuszczał, że Lee także tak skończy. Etienne mógł naprawdę powiedzieć coś na ten temat. Od kiedy ojciec Gires uleczył rany na jego duszy i umyśle, dostrzegał, jak wiele razy wcześniej tylko ciut ciut brakowało mu do przekroczenia ostatecznej granicy. Zachowywał się tak samo jak Lee, myślał z tą samą okrutną obojętnością i lękał się samej myśli, iż taki stan mógł powrócić.

Grace, rozwalona na taborecie, z obojętnością patrzyła na zabawę w karczmie. Nic jej tu już nie trzymało. Wypiją tą butelkę i pójdą do następnej knajpy. Spojrzała na drzwi w tym samym momencie, gdy przeszedł przez nie stary pirat. Prawie natychmiast na sali zaległa cisza i zaczęły rozlegać się szmery. Lambert posłyszała, że mężczyzna jest określany mianem Jacka Hugginsa. Z ciekawością przyjrzała się człowiekowi, o którym słyszała większość bywalców tawern na wyspie. Właściwie, to większość piratów co tam kiedyś usłyszała o Szalonym Jacku. Dlatego teraz z niekłamanym zainteresowaniem weryfikowała plotki i swoje wyobrażenia. Louis wspominał kiedyś, że się z nim zetknął w początkach swojej kariery. Ale mówił wiele rzeczy, z który większość okazywała się wierutnym kłamstwem, więc i tu mógł łgać.
Grace z nieprzyjemnym zgrzytem skonstatowała, że Huggins rzeczywiście miał coś z szaleńca. Brawura, odwaga owszem, na morzu. Ale w knajpie prezentował raczej nienawiść, drażliwość i brak opanowania. Na pewno nie przysparzało mu to popularności. Szczerze mówiąc była zdziwiona jego zachowaniem. Doświadczony kapitan nie zachowuje się jak urażony na honorze małolat. Można to było rozwiązać inaczej. Chociaż wyszłoby to dłużej i wymagało więcej zachodu. Jednak z drugiej strony, „Szalony Jack” miał pełne prawo wpaść w złość. I wyładował ją w jedyny znany sobie sposób.
Jednak mimo wszystko Grace nie wstawała. Huggins może i szukał załogi, ale Lambert nie chciała być pierwsza w kolejce. Nie spieszyło jej się znowu aż tak bardzo. W końcu „Szalony Jack” był nieco szalony i zdawał się żyć marzeniami.
Ale Grace także nimi żyła, przywiązana myślą do pewnego Chińczyka i skarbu kapitana Kidda.

Etienne nie przypuszczał, że będzie takich szaleńców więcej w tawernie ... przynajmniej dopóki jakiś Murzyn nie zaczął się popisywać swoim przepakowaniem. Mógł, oczywiście, inaczej, ale wybrał najbardziej krwawy oraz bezsensowny sposób. Mięśnie miał nieliche, tylko albo była to jedyna jego zaleta, albo inne starannie ukrywał. Niemniej, pasował do kapitana. Mieli chyba bardzo zbliżoną postawę wobec rzeczywistości. Kiedy stała przed nimi niewielka ściana, lepiej było ją rozwalić łbem, choćby obejść było szybciej, taniej i wygodniej. Ale trudno było zaprzeczyć, że kogoś takiego lepiej było mieć po własnej stronie, niżeli wśród wrogów, a najlepiej było w ogóle trzymać się z daleka.
Grace oglądała przedstawienie z mieszaniną zniesmaczenia i znudzenia na twarzy. Krew tam się lała i latały ochłapy a wielki murzyn miał najwyraźniej ochotę na więcej. Pociągnęła łuk rumu i dolała Etiennowi, który upił bezwiednie. Uśmiechnęła się pod nosem.
Koło stolika Lee wybuchło małe zamieszanie. Jakiś chłopak chyba wycierał mu buty własną koszulą, łasząc się do nóg pirata jak podwórzowy kundel. Grace generalnie miała gdzieś, co się z nim stanie, ale widok twarzy Sept Toursa podpowiedział jej, że francuz posiada jeszcze jakieś ludzkie odruchy. Przymknęła oczy i cicho zaklęła pod nosem. „Co ja robię? Myślała. Na cholerę mi to?” Wstała energicznie opróżniając kubek. Nie patrząc na nikogo postawiła go na stole i ruszyła w kierunku Hugginsa.
- Cóż… – mruknęła do siebie tonem wyjaśnienia- …raz się żyje.
Wiedziała jednak, że wyjaśnień będzie szukał u niej Sept Tours.
Etiennowi aż żal zrobiło się młodego chłopaka, który obijany, a kto wie, czy nie czasem gwałcony przez rozochoconych bywalców tawerny, uznał, że Szalony Jack stanowi mniejsze nieszczęście niż pobyt tutaj. Ale chłopak to chłopak. On, powiedział sobie Entienne, przecież nigdy nie poszedłby jego śladem. Z wariatami najlepiej na odległość! On nigdy by ... z niedowierzaniem nagle poczuł, że nogi same go podnoszą ze stołka i za Grace kieruje się do stolika kapitana.
- Chyba mi odbiło – ocenił samokrytycznie swoją dziwaczną decyzję.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.

Ostatnio edytowane przez Discordia : 21-03-2009 o 21:16.
Discordia jest offline