Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2009, 00:56   #12
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Mina karła drgnęła ledwo zauważalnie gdy z ust zakonnika padło słowo „pokurcz”. Niech już im będą te konszachty, ale od razu „pokurcz”? Tak jak najemnikowi Dodo się nie dziwił, bo to prostak no i co tu dużo mówić oskarżenia, czynił poniekąd słuszne, tak temu zakapturzonemu dryblasowi nie było nic do tego.
- Duszpasterz chędożony. Kozy pasać, a nie dusze! O duszach księżyno nie masz pojęcia. Myślałby kto, że takiemu się diabeł pokaże... Phi...
Trudno było powiedzieć, czy reszta kleru przyłączy się do tej gromadzkiej inkwizycji, ale Sebastian postanowił, że nie ma co pozostawiać losu w rękach ludzi. To zabawne od jak dawna przestał się uważać za jednego. Za późno...

- Mówiłem! - krzyknął Dodo podjudzony oskarżeniami brata Jacobo i gdy jeszcze ksiądz wypowiedział swój osąd rzucił się by złapać Kota, jako dowód w sprawie i jak mu się zdawało sposób na odzyskanie talarów. Był to najwyraźniej ostatni obrót sprawy jakiego spodziewał się zwierzak, bo zaskoczony zdążył tylko pozbierać się nim Italijczyk skoczył na niego - Mam wszarza szatańskie nasienie!

Sebastian dopiero teraz przyjrzał się korpulentnemu księdzu. Nie trudno go było zapamiętać, bo miał wrażenie, że trzeba było przynajmniej czterech takich jak on na jednego ojca Cristobala. Rynek w Genui. Pochmurne deszczowe niebo, daszek lokalnej winiarni, oraz osobista talia kart Sebastiana do gry pikietę. Poszło gładko tak jak ucieczka pod pozorem odejścia za potrzebą. Tylko, że teraz znów musiał się na niego psia jucha napatoczyć!
Przełknął bezgłośnie ślinę patrząc to na złośliwy uśmiech księdza to na zabobonny strach zakonnika. Potem spojrzał na biednego zwierzaka, trzymanego przez Italijczyka. W złym kierunku to wszystko szło.
- Psia mać z tymi ludźmi... uciechę se z nas mniejszych znaleźli...

Złapany za kołnierz przez drugiego z duchownych wiedział już, że tak łatwo się nie wymiga... choć może warto spróbować szczęścia?
- Kot?! - krzyknął skrzekliwie gdy bracia zaczęli go siłą prowadzić ze sobą, a już całkiem pokaźny tłum skupił się wokół dumnego z siebie Italijczyka - Co znowu za kot?! Zostawicie mnie! Ja nie mam żadnego kota, a tego w życiu na oczy nie widziałem! Zresztą ten zwierzak zaraz zdechnie. Patrzcie! Posoka mu z pyska cieknie i ma wrzody pod uszami. Z daleka z nim, bo to pewno zaraza morowa!

Wszyscy wyczuleni na rzucone hasło spojrzeli nerwowo na Kota i rzeczywiście ku ogólnemu przerażeniu karzeł miał rację. Koci pysk miał sporo wydrapanych krwawiących blizn, a reszta siwych wąsów pozlepiana była krwawą śliną. Obrazu doprawiały ropne wycieki z kocich uszu. Dodo przerażony odrzucił od siebie zwierzę prosto w krąg mnichów, którzy w większości poczęli panicznie opędzać się od niego. Krzyk zrobił się niemały, a i zamieszanie coraz większe gdy większość zebranych rozpierzchła się byle dalej od zarażonego zwierzęcia. Brat Alessandro, który jeszcze przed chwilą z sykiem bólu i wielką ostrożnością wydłubywał z przepalonego habitu węgliki, teraz odskoczył do tyłu, bo u jego stóp najpierw wylądował Kot. Sandały pośliznęły się na wsiąkającej w ziemię zupie. Legł na ziemi. Ktoś na niego wpadł. Ktoś inny potrącił Sebastiana i trzymającą go dwójkę duchownych. Rwetes zrobił się nieziemski i być może gdyby znalazł się tu ktoś o duszy bardziej delikatnej, od razu przyszłaby mu do głowy dantejska wizja czyśćca. Krótko mówiąc karzeł czuł się teraz jak szczupak w wodzie.

Korzystając z zamieszania wywołanego groźbą zarazy, wyślizgnął się z uścisku ojca Cristobala i wmieszał się w tłum. Schowawszy się gdzieś dalej przed oczami ciekawskich wyjął z kieszeni niewielką skórzaną sakiewkę, oraz różaniec ze zdobionym oksydowanym srebrem krzyżem które jeszcze niedawno nie opuszczały dominikańskiego habitu i uśmiechnął się do siebie złośliwie mrucząc pod nosem.
- Pokurcz... hmpf... Mnichy chędożone... Dobrze, że nie znów franciszkanin... Tylko gdzie ten Itzaak teraz...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline