Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2009, 23:35   #11
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Krzysztof miał dylemat. Doświadczenie podpowiadało, że powinien śledzić ręce przeciwnika, jeśli chciał mieć szanse uniknąć ciosu pałką, zablokować go, ale przygotować się na jego przyjęcie. Ale gdyby gapił się na pałkę, drań zobaczyłby, że się jej boi. A to było niedopuszczalne, to by zaprzepaściło całą jego taktykę. Musiał patrzeć żołdakowi w oczy, żeby ten pomyślał, że ksiądz nawet nie bierze pod uwagę możliwości oberwania drewnianą lagą. Póki co udawało mu się nie myśleć o potencjalnych obrażeniach i piorunować adwersarza spojrzeniem.

Ale zanim okazało się, czy jego plan był dobry, towarzyszący mu zakonnik wszczął zupełnie nowe zamieszanie. Ksiądz zerknął przez ramię, mając nadzieję, że najemnik nie wykorzysta tego momentu na coś głupiego. I w tym momencie zaklął szkaradnie. Jeśli miał szczęście, nikt tu nie znał polskich klątw.
Dookoła nich, przed oczami zgromadzonej dziatwy, czarny kot chodził na dwóch łapach i fikał koziołki. A brat Jakub zaczął już krzyczeć o Diable.

-Pięknie. Zapowiadała się spokojna droga do domu, a tu co? Jakieś czary! U nas to by się nie zdarzyło. Ale nie, musiałeś mnie wysłać do tego heretyckiego kraju, stary capie- pomyślał o swoim przyjacielu, który zapewne w tej chwili bawił się w jakiejś karczmie- Na rany Chrystusa, ale wpadłem. Nic to, trzeba ponieść swój krzyż. Przede wszystkim, zachować powagę. To najważniejsze.

Odwrócił się znowu do najemnika, który w tym czasie wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w kocura.
- Szybko, synu! Łap tę kreaturę! Z Bogiem! My zajmiemy się karłem- wykonał w powietrzu znak krzyża, błogosławiąc „ramię świeckie” przed ważną misją. Oczyma duszy już widział, jak drągal tarza się po ziemi, próbując dopaść zwinne zwierze, ale przynajmniej powinien odwrócić uwagę ludzi. Po chwili wahania, żołnierz poczuł powinność dziejową i ruszył za futrzakiem, który najwyraźniej cieszył się wzrostem zainteresowania gawiedzi.

Teraz przyszedł czas na zajęcie czymś drugiego niepewnego elementu- brata Jakuba. Początkowo wydawał się zachowywać całkiem rozsądnie, ale teraz tylko niepotrzebnie robił zamieszanie.
Pierwsza myśl- Posłać go, niech popyta ludzi, czyj to kot. Pochodzi trochę, niczego się nie dowie, ochłonie. A ja tymczasem wypytam karła o parę spraw. Na przykład o tę garstkę złota, którą przegrałem do niego kilka dni temu.
Siennicki miał już styczność z Sebastianem i bynajmniej nie podejrzewał go o czary. Oszukiwanie w kartach, to na pewno, ale też nie na tyle, żeby trzeba było z tego powodu burzyć spokój.
- Ale drugiej strony, jeśli mnich trafi na jakiś trop, to gotów znaleźć jakąś niewinną duszyczkę i okrzyknąć ją czarownicą, zanim zdążę zareagować. Co robić?- westchnął ciężko.

- Bracie, za pozwoleniem, wydaje mi się, że to stworzenie nie wygląda na czarownika, ani żadnego innego groźnego sługę Złego. Chodźmy w jakiś ustronny kąt i spokojnie z nim porozmawiajmy. Na pewno powie nam wszystko, czego będziemy chcieli się dowiedzieć. Prawda?- ostatnie słowo było skierowane do Sebastiana i okraszone szerokim, choć trochę wrednym uśmiechem.

Jedną ręką złapał karła za kark, wyjmując go z dłoni zakonnika, a drugą objął jego samego i skierował całą trójkę pomiędzy wozy, zostawiając tłum, zainteresowany głównie bitwą między kotem a strażnikiem.
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
Stary 13-03-2009, 00:56   #12
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Mina karła drgnęła ledwo zauważalnie gdy z ust zakonnika padło słowo „pokurcz”. Niech już im będą te konszachty, ale od razu „pokurcz”? Tak jak najemnikowi Dodo się nie dziwił, bo to prostak no i co tu dużo mówić oskarżenia, czynił poniekąd słuszne, tak temu zakapturzonemu dryblasowi nie było nic do tego.
- Duszpasterz chędożony. Kozy pasać, a nie dusze! O duszach księżyno nie masz pojęcia. Myślałby kto, że takiemu się diabeł pokaże... Phi...
Trudno było powiedzieć, czy reszta kleru przyłączy się do tej gromadzkiej inkwizycji, ale Sebastian postanowił, że nie ma co pozostawiać losu w rękach ludzi. To zabawne od jak dawna przestał się uważać za jednego. Za późno...

- Mówiłem! - krzyknął Dodo podjudzony oskarżeniami brata Jacobo i gdy jeszcze ksiądz wypowiedział swój osąd rzucił się by złapać Kota, jako dowód w sprawie i jak mu się zdawało sposób na odzyskanie talarów. Był to najwyraźniej ostatni obrót sprawy jakiego spodziewał się zwierzak, bo zaskoczony zdążył tylko pozbierać się nim Italijczyk skoczył na niego - Mam wszarza szatańskie nasienie!

Sebastian dopiero teraz przyjrzał się korpulentnemu księdzu. Nie trudno go było zapamiętać, bo miał wrażenie, że trzeba było przynajmniej czterech takich jak on na jednego ojca Cristobala. Rynek w Genui. Pochmurne deszczowe niebo, daszek lokalnej winiarni, oraz osobista talia kart Sebastiana do gry pikietę. Poszło gładko tak jak ucieczka pod pozorem odejścia za potrzebą. Tylko, że teraz znów musiał się na niego psia jucha napatoczyć!
Przełknął bezgłośnie ślinę patrząc to na złośliwy uśmiech księdza to na zabobonny strach zakonnika. Potem spojrzał na biednego zwierzaka, trzymanego przez Italijczyka. W złym kierunku to wszystko szło.
- Psia mać z tymi ludźmi... uciechę se z nas mniejszych znaleźli...

Złapany za kołnierz przez drugiego z duchownych wiedział już, że tak łatwo się nie wymiga... choć może warto spróbować szczęścia?
- Kot?! - krzyknął skrzekliwie gdy bracia zaczęli go siłą prowadzić ze sobą, a już całkiem pokaźny tłum skupił się wokół dumnego z siebie Italijczyka - Co znowu za kot?! Zostawicie mnie! Ja nie mam żadnego kota, a tego w życiu na oczy nie widziałem! Zresztą ten zwierzak zaraz zdechnie. Patrzcie! Posoka mu z pyska cieknie i ma wrzody pod uszami. Z daleka z nim, bo to pewno zaraza morowa!

Wszyscy wyczuleni na rzucone hasło spojrzeli nerwowo na Kota i rzeczywiście ku ogólnemu przerażeniu karzeł miał rację. Koci pysk miał sporo wydrapanych krwawiących blizn, a reszta siwych wąsów pozlepiana była krwawą śliną. Obrazu doprawiały ropne wycieki z kocich uszu. Dodo przerażony odrzucił od siebie zwierzę prosto w krąg mnichów, którzy w większości poczęli panicznie opędzać się od niego. Krzyk zrobił się niemały, a i zamieszanie coraz większe gdy większość zebranych rozpierzchła się byle dalej od zarażonego zwierzęcia. Brat Alessandro, który jeszcze przed chwilą z sykiem bólu i wielką ostrożnością wydłubywał z przepalonego habitu węgliki, teraz odskoczył do tyłu, bo u jego stóp najpierw wylądował Kot. Sandały pośliznęły się na wsiąkającej w ziemię zupie. Legł na ziemi. Ktoś na niego wpadł. Ktoś inny potrącił Sebastiana i trzymającą go dwójkę duchownych. Rwetes zrobił się nieziemski i być może gdyby znalazł się tu ktoś o duszy bardziej delikatnej, od razu przyszłaby mu do głowy dantejska wizja czyśćca. Krótko mówiąc karzeł czuł się teraz jak szczupak w wodzie.

Korzystając z zamieszania wywołanego groźbą zarazy, wyślizgnął się z uścisku ojca Cristobala i wmieszał się w tłum. Schowawszy się gdzieś dalej przed oczami ciekawskich wyjął z kieszeni niewielką skórzaną sakiewkę, oraz różaniec ze zdobionym oksydowanym srebrem krzyżem które jeszcze niedawno nie opuszczały dominikańskiego habitu i uśmiechnął się do siebie złośliwie mrucząc pod nosem.
- Pokurcz... hmpf... Mnichy chędożone... Dobrze, że nie znów franciszkanin... Tylko gdzie ten Itzaak teraz...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 13-03-2009, 02:05   #13
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Spokojne słowa ojca Krzysztofa sprawiły, że brat Jakub ochłonął i pierwotne uczucie strachu przed nieznanym i złym opuściły go. Spojrzał ponownie na karła, potem na pogodną twarz księdza i rzekł:
- Masz rację bracie. Chyba mnie nerwy poniosły, ale sam rozumiesz...
Słowa zakonnika zostały nagle przerwane przez skrzekliwy wrzask karła:
- Kot?! Co znowu za kot?! Zostawicie mnie! Ja nie mam żadnego kota, a tego w życiu na oczy nie widziałem! Zresztą ten zwierzak zaraz zdechnie. Patrzcie! Posoka mu z pyska cieknie i ma wrzody pod uszami. Z daleka z nim, bo to pewno zaraza morowa!
Wspomnienie o zarazie wywołało w zgromadzonych jeszcze większy strach niż wcześniejsze oskarżenia o czary i diabelskie sztuczki. Tym bardziej, że kot faktycznie nie wyglądał na zdrowego. Krwawe blizny na kocim pysku i ropa cieknąca z uszu nie pozostawiała cienia wątpliwości, że zwierzak jest siedliskiem strasznego choróbska.
Harmider powstał nieziemski. Krzyk dzieci, mieszał się z przekleństwami przewracanych w panice ludzi, miauczenie zarażonego kota z hukiem upadających zakonnych braci. Nikt niezwracał uwagi na nikogo. Każdy troszczył się tylko o swoją skórę. Byle dalej od siedliska zarazy.
Brat Jakub podniósł się z ziemi. Otrzepał pobieżnie habit z kurzu i resztek warzywnej potrawki. Podał rękę korpulentnemu ojcu Krzysztofowi i pomógł mi wstać. Rozejrzał się wokół. Ludzie którzy jeszcze przed chwilą otaczali ich ciasnym kręgiem pochowali się za najbliższe wozy i stamtąd obserwowali dalszy przebieg zdarzeń. Po kocie i karle nawet kurz nie został. Kamień w wodę. Tylko grupa zakonników umorusanych od stóp do głów i leżący na ziemi najemnik pozostali na pobojowisku.
Brat Jakub spojrzał pytająco na ojca Krzysztofa.
- Boże Jedyny, dopiero co wstało słońce a tu już tyle nieszczęść. Co jeszcze dzisiaj nas czeka?- pomyślał zakonnik.
 
brody jest offline  
Stary 15-03-2009, 19:17   #14
M.M
 
M.M's Avatar
 
Reputacja: 1 M.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodze
Pobojowisko trwało w ciszy, znamionującej koniec bitwy. Ogłupiony, wystrychnięty na niemałego dudka, Dodo wstawał z ziemi, podpierając się swą drewnianą lagą. Zakonnicy nadal wili się w warzywno-błotnej breji. Jeden z nich, Alessandro, klął jak szewc. Gdyby św. Franciszek usłyszałby w zaświatach jego litanię, zbladłby, stracił przytomność i runął w pielone właśnie chwasty.
- Czy wyście wszyscy powariowali?! – krzyczał na Dodo, pierwszą ofiarę, którą miał pod nosem – Krztyny wyobraźni w głowach nie macie! Do sądów pierwsi, do tłuczenia pierwsi! Czemu tylko do kąpieli ostatni?! Wszyscyście siebie warci! A niech was wszystkie wszetecznice świata kiłą zarażą! Niech wam na dupach zęby wyrosną, żeby się kolczastymi zaroślami żywiły! Bodajby Żydzi was na kołnierzach nosili, Katarowie na was szczali! Niechże pioruny dachy domostw wam podziurawią, tak żeby deszczówka do obiadu leciała! Tfu! Z jakiej kapusty was wygrzebali, chędożone nieuki?! Chyba z kwaszonej, jak mi Bóg miły, tfu, tfu i jeszcze raz TFU! – ostatni ryk braciszka tak wstrząsnął okolicą, że ludzie aż chwycili się za rozdziawione usta. Franciszkanin był purpurowy jak burak, na skroni pulsowała mu żyła grubości małego palca. Wydawało się, że z uszu zaraz puści parę, a siwa tonsura uniesie się na moment w powietrze. Alessandro chciał dodać coś jeszcze, ale chyba zabrakło mu powietrza. Odwrócił się tylko na pięcie i ze złością wparował w tłum gapiów. Kiedy wszyscy myśleli, że na tym sprawa się skończy, duchownemu coś się przypomniało i wrócił na pobojowisko. Otaksował wszystkich krogulczym paluchem.
- I jeszcze, żeby wam dodatkowa para rąk wyrosła i pod pachami łaskotała, aż do Dnia Sądu. Modlić się będę, żeby nadszedł dopiero za kilka stuleci. – obwieścił patetycznym tonem. Po raz drugi odwrócił się na pięcie, furkocząc habitem i zniknął na dobre wśród wozów. Za nim ruszyli jego poplecznicy, głównie duchowni umazani różnokolorową pulpą. Tylko brat Jakub i ojciec Krzysztof stali jak skamieniali, chyba zszokowani tym co właśnie usłyszeli. Polak czym prędzej wykonał znak krzyża, brodaty franciszkanin dla pewności splunął jeszcze przez ramię. Dodo, również wściekły jak osa, gwizdnął przy pomocy brudnych paluchów.
- Chłopaki, do mnie! Ja temu pokurczowi nie odpuszczę. – warknął, zbierając błoto z ogorzałego policzka – I ani ty braciszku… – wskazał pałą brata Jakuba – …ani ty frater… – oraz ojca Krzysztofa -… tym razem mi w tym nie przeszkodzicie. A jeśli do karła, sługi szatana, wolicie przystawać, toście są, z przeproszeniem, dupy wołowe, a nie duchowni. I jak tu klechom wierzyć, na ofiarę dawać… - burknął i przymocował lagę z powrotem do pasa. Okolica zaroiła się od najemników w burych kubrakach. Postronni szybko zreflektowali się, że z tak niecną zgrają lepiej nie zadzierać i rozeszli się bez zbędnych protestów.
- No już, czego się gapicie?! Wracać do swoich zajęć! – popędził ostatnich wytrwałych Dodo, po czym zwrócił się do swej zbrojnej bandy – Szukamy wszędzie, w każdym śmierdzącym wozie, we wszystkich koszach z brudnymi gaciami, w wiadrach ze szczynami…
- Czy to naprawdę konieczne? – odważył się zaprotestować jeden z najemników. Dodo przemyślał sprawę i kiwnął głową.
- Niech wam będzie, wiadra ze szczynami sobie odpuścimy. Ale wszędzie indziej szukać i to dokładnie, bo to we wszystkich interesie! Im szybciej znajdziemy tego kuglarza tym lepiej, może w końcu przestanie siarką zalatywać, bo pewien jestem, że karzeł ma z tym coś wspólnego. Jazda! – na tą komendę, najemnicy rozpierzchli się po obozie i rozpoczęli inwigilację.

Benet Exquis, który właśnie przybył w okolicę obwoźnej hostii, nie zastał już niczego godnego uwagi. Jedynie dwóch duchownych, Jakuba i Krzysztofa, którzy widać byli już w dobrym kumoterstwie i żywo komentowali zdarzenia sprzed kilku chwil. Benet zmierzył ich chłodnym wzrokiem. Bynajmniej nie zamierzał się do nich odzywać. Babunia Galina wyczerpała już jego skromny limit rozmów przeprowadzonych z członkami karawany. Benet wprowadził go zapobiegawczo, aby zbytnio nie schamieć przed przybyciem do Polski. Szlachcic westchnął ciężko i odwrócił się by wrócić do przerwanych zajęć. Omal nie wrzasnął ze strachu kiedy ni z tego ni z owego wpadł na porzuconą przed paroma momentami, babkę Galinę. Musiała tu za mną przydreptać, pomyślał ze złością, ostentacyjnie wycierając swój podróżny płaszcz dłonią. Staruszka rozdziawiła usta w bezzębnym uśmiechu.
- Nie widziałeś przypadkiem mojego kota, synku? Tego, który cię tak zaintrygował? – spytała, przestępując z nogi na nogę. Benet pokręcił tylko głową i zadarł brodę. Tak protekcjonalny wyraz twarzy odstraszał większość naprzykrzających się osób. Okazało się, że nie babkę Galinę.
- Naprawdę lubię tego futrzaka. – nie rezygnowała z rozpoczętego śledztwa – Jak już mówiłam to darmozjad i łachudra, ale zawsze jest do kogo otworzyć gębę. Na pewno go nie widziałeś, chłopcze?
- Na pewno. – odparł zimno Benet, mając już dość nazywania go chłopcem i nagabywania co dwa kroki – Skoro jesteś wieszczką to wyczytaj sobie z tej mnisiej pulpy. Pełno jej leży w błocie. Nie gniewaj się, babuniu, ale muszę wracać do swoich spraw. Niebawem ruszamy dalej. Chyba, że gawiedź wymyśli jeszcze co nowego… - prychnął, po czym zręcznie ominął babkę i ruszył przed siebie. Tym razem nie uszedł nawet złamanego kroku. Gdzieś w okolicach przedniego czoła karawany eksplodowały wrzaski. Ludzie darli się jakby darto z nich pasy. Benet pożałował, że w ogóle się odezwał, a zaciekawiona babka podniosła brew. W międzyczasie, zapomniany przez wszystkich kocur, przydreptał do jej nogi i polizał się po nosie. Również wyglądał na zaintrygowanego. Benet westchnął jeszcze ciężej niż przed chwilą.
- Co tym razem? – rzucił w eter, po czym ruszył marszem w kierunku rozdzierających krzyków. Babka wraz z kotem, co jasne, również ruszyła się z miejsca. Zaraz za nią potruchtało dwóch duchownych, franciszkanin i ksiądz. Na samym końcu zaś skradał się zwabiony ciekawością, karzeł Sebastian.

Wesołym dance macabre dotarli koniec końców do wozów z arbuzami, skąd dobiegały dzikie wrzaski. Ktokolwiek się wydzierał, robił to w sposób tak przerażający, że aż włos się jeżył na głowie. Wokół niewielkiego placyku, na którym jeszcze niedawno trwała walka między dwoma młodzianami, zgromadziła się już chyba cała karawana. Benet i brat Jakub dojrzeli co dzieje się w środku i mimowolnie otworzyli usta. Ojciec Krzysztof usiłował stanąć na palcach, babka nawet nie próbowała, tylko nachalnie pociągała Beneta za rękaw. Szelma wśliznął się w labirynt butów i po chwili obserwował już dantejską scenę z najlepszego stanowiska, w pierwszym rzędzie. Karzeł Sebastian kierowany wewnętrznym kodeksem bezpieczeństwa, postanowił czekać.
- Co się tam dzieje? Mówże, synku! Co tam jest? Czego się tak drą? – lamentowała Galina, ściągając szlachcica ku ziemi. Tego, co działo się na placyku nie można było jednak opisać słowami. Otóż, na ziemi wił się Alfredo, niedawny zwycięzca pojedynku. Nie przypominał on zdrowego, choć trochę obitego na gębie chłopaka sprzed kilku chwil. Był potworem o dwóch parach rąk i uzębionej rzyci. W teorii brzmiało to niedorzecznie, a wręcz zabawnie, w praktyce wyglądało zatrważająco. Pośladki młodzieńca kłapały zębami niby krokodyl, dodatkowa para rąk bezradnie waliła w błoto. Obok poczwary siedziała przerażona i zapłakana, piegowata dziewczyna od kapusty. Kwestią czasu było zanim ktoś przypomniał sobie o niedawnym ataku wściekłości brata Alessandra.
- Sąd Boży! – wzniósł okrzyk któryś z gapiów – Jezus i Maryja, franciszkanin to czarownik! Rzucił zaklęcie! Wszyscy tak skończymy! Będziemy mieć uzębione dupy, a wkoło las i kolczaste zarośla! Ludzie, ratujcie się! – po tych słowach wybuchła niekontrolowana panika. Benet rozejrzał się przytomnie. Po bracie Alessandro nie było śladu. Ludzie krzyczeli.
- Trzeba znaleźć tego diabła! Tylko on może to odczynić!
- Znaleźć i powiesić!
- Nie! Lepiej spalić i nasrać na popioły! Dopiero wtedy będziem wolni!
- Cóżże gadacie?! Utopić trzeba gada!
- Chwila! PAX! Cisza! – ryknął ktoś donośnym głosem. Część posłuchała, część wydzierała się dalej. Właściciel gromkiego basu, przedarł się do środka kręgu, odciągnął od Alfredo dziewczynę i wskazał na coś, leżącego na ziemi. Była to czerwona kula, wielkości pięści, na którą w ogólnym rozgardiaszu nikt nie zwrócił uwagi. Pulsowała bladym światłem. Benet Exquis poczuł, że przechodzi go dreszcz. Artefakt…


- Cóż to jest, na piekielne czeluście?! – wrzasnął odciągający dziewkę mężczyzna. Nagle zrobiło się cicho jak w kościele. Ktoś smarknął, inny udał kaszel.
- To nagroda! – rzucił ktoś z tłumu – Za wygraną walkę. Daliśmy mu, żeby się chłopak ucieszył. Leżała pod drzewem. Ale to nie przez nią! To przez diabelskiego mnicha! A niech go schrupią mole! Mus go ukrzyżować! – na ten okrzyk tłum ponownie zareagował wszechobecnym chaosem. Niektórzy rzucili się do ucieczki, inni zaczęli szukać brata Alessandro, większość krzyczała dalej, aż do zdartego gardła.

Kula leżała w błocie i krwi. Wokół niej hasała gryząca dupa. Jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało…
 
__________________
Wiejski filozof.

Ostatnio edytowane przez M.M : 15-03-2009 o 19:24.
M.M jest offline  
Stary 17-03-2009, 16:55   #15
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Nie spieszył się, przyszło mu więc z wielkim żalem zapłacić tak niechciany trybut. Spojrzał na księży ze spokojem, choć jego serce bynajmniej nie pałało do nich miłością. Wrzask czy zamieszanie, wszędzie gdzie one, tam na końcu klecha, tu nawet parka. Zbyt głupi by nadążyć za równie nierozgarniętym plebsem. Zostało mu jedynie westchnąć tłumiąc niepożądaną irytację. Czuł, że niewiele mu brakuje by przyzwyczaić się do niej na dobre. To zaś zawsze okazywało się być tragiczne w skutkach. Postanowił się więc czym prędzej od nich oddalić. Niestety dzień nie miał ochoty umilać mu i tak już męczącej podróży.

Już od bardzo dawno przyzwyczaił się do faktu, że w stosunkach z innymi ludźmi szybko ogarnia go irytacja. Choćby nawet niewiadomo jak bardzo zaintrygowaliby go podczas pierwszego kontaktu. Babcia Galina już dawno przekroczyła tą granicę, toteż nawet przez moment nie pomyślał, że jego reakcja jest nieco przesadzona. Sam nie wiedział, może na starość postradała zmysły. Zawsze też mogłaby być po prostu zbyt głupia by dojść do wniosku, że należy do grona osób, które lepiej omijać szerokim łukiem. Pewnie gdyby nie uznał tego za niewybaczalną stratę czasu, kazałby jej zjeść tego kota, o którym wciąż i wciąż biadoli. Męczył go jej głos, starość i zapowiedź nieuniknionego końca, który wręcz od niej emanował. Wszystko to sprawiało, że jeszcze mocniej dręczył go czas, który bez większych sukcesów marnotrawił.

Wrzaski zmusiły go do zaciśnięcia zębów. Musiał być opanowany i wiedział o tym doskonale. Inaczej wszystko mogło skończyć się fiaskiem. Porażka natomiast byłaby o stokroć gorsza, niż wszystko co do tej pory z niebywałą cierpliwością znosił. Raz jeszcze postanowił spróbować szczęścia i odnaleźć coś godnego jego uwagi. Trzeba przyznać, że się nie zawiódł.

Widok tej dziwacznej, ludzkiej karykatury jeszcze nie tak dawno tryumfującej nad pokonanym rywalem, wzbudził w nim mieszane uczucia. Ku jego zaskoczeniu, zdziwienie stłumił zadziwiająco szybko. Mimo wszystko podobnych widoków spodziewał się już znacznie wcześniej, zważywszy na ten wszechobecny siarczany fetor. Zaczepiony przez Galinę, spojrzał w dół z czymś na wzór współczucia.

- Powiedzmy, że pan na wysokościach stracił cierpliwość. – Zdobył się nawet na coś co przypominało uśmiech. Ten szybko jednak zniknął, podobnie jak uwaga poświęcona wieszczce.

Benet nie czekając ani chwili dłużej, postanowił podejść trochę bliżej osobliwej istoty. Chciał zbadać tą sprawę. Czuł, że za tym co właśnie obserwował, swoimi mimo wszystko nadal nieco niedowierzającymi oczyma, kryło się coś co zrekompensuje mu ten przeklęty dzień. Nie przeliczył się. Jego serce zaczęło rwać się jak szalone. Jak gdyby samo chciało sięgnąć po przedmiot, który tak go zainteresował. Mimowolnie ruszył do przodu. Opamiętał się jednak i stanął jak wryty w pierwszym pierścieniu ludzi otaczających Alfredo. Nie mógł działać tak szybko. Ten przedmiot był zbyt cenny. Nie znał człowieka, choćby nawet pogrążonego w najgłębszych otchłaniach obłędu, kto pozbyłby się go tylko z takiego powodu. Był jednak świadom istnienia istot, które zdolne byłyby do czegoś takiego. Powróciły wspomnienia z odległych czasów, kiedy to wędrował po Brytanii. Potrząsnął głową, zmuszając swe pobudzone myśli do posłuszeństwa. Nie wierzył, by ktoś tego pokroju mógł przemykać tuż pod jego nieustannie czujnym wzrokiem, lecz przede wszystkim umysłem. Toteż niknięcie tego kleryka nie wzbudziła w nim podejrzeń. Takie zdenerwowanie, nawet w młodym wieku potrafi zwrócić ku nam nieprzychylne spojrzenie kostuchy. Wiadomość o fakcie znalezienia tak cennego przedmiotu pod drzewem rzuciła odrobinę światła na sytuację. Ponownie został zmuszony do walki z budzącą się ekscytacją. Wywoływał ją sam obserwowany przedmiot, czy może fakt, że musi oznaczać zbliżanie się do celu. Tego nie był w stanie stwierdzić, toteż szybko porzucił swe starania w tej materii. Nauczony doświadczeniem, przyjął najgorszy scenariusz jaki zrodził się w jego umyśle. Na ten artefakt mogły oddziaływać bardzo silne emocje, a pośród tego chaosu niechybnie zmieniłby się w podobną temu głupcowi istotę. Raz jeszcze otaksował obdarowanego dodatkową parą rąk i kłami. Szybko jednak powędrował wzrokiem ku mężczyźnie, który odciągnął biadolącą i niezbyt urodziwą nagrodę Alfredo. Wolał jednak nie ulegać nagłemu przypływowi rozbawienia, które z taką siłą przyciągał ten groteskowy widok.

Na jego twarzy pojawił się złowrogi uśmiech. Nie zważając na nic i niesiony swym niezwykłym podekscytowaniem wdarł się do umysłu nieszczęśnika, który w swej głupocie zdecydował się wyjść przed szereg. „Pochwyć i przechowaj go dla mnie, moja marionetko.” – Był zbyt pobudzony by zważać na subtelność. Toteż głos miał niesamowicie władczy. Zaczął działać, pewien jedynie tego, że nie weźmie artefaktu do rąk, tak długo jak nie znajdzie się zaginiony franciszkanin.

Tak, dzisiejszego dnia tylko cierpliwość może dać mu zwycięstwo.
 
Rusty jest offline  
Stary 18-03-2009, 23:30   #16
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Liliel & Mart

Wrzawa okazała się jeszcze większa niż po ogłoszeniu zarazy, a to miało swoje zarówno złe jak i dobre strony. Dobrą był choćby fakt, że wszyscy i zdaje się łącznie z Dodo i jego poplecznikami zapomnieli przynajmniej na trochę o niedoszłej ofierze. Złą były zdecydowanie jęki i zawodzenia gapiów, którzy stali w pierwszym szeregu i mieli najlepszy wgląd na sytuację. Nie mogły one wróżyć nic dobrego. Najlepiej więc byłoby po prostu wrócić do wozu śpiewaków i zwiedzieć się potem w czym rzecz... Obdarzony jednak przez naturę ciekawością nigdy nie umiał odmówić sobie folgowania jej przejawom. Gdy czekanie więc na rozwój wydarzeń poza kręgiem gapiów nie dało żadnych rezultatów poza dosłyszeniem paru bredni o polowaniu na rzucającego uroki franciszkanina, wgramolił się nieporadnie na beczkę z której mocno octem waniało i podskakując na denku przyjrzał się meritum sprawy.

- ... joder - jęknął opadając na deski. Z jednej strony widok kazał oddalić się, ale z drugiej... Podskoczył jeszcze raz i odruchowo załapał się za własne siedzenie sprawdzając, czy wszystko w porządku. Sporo osób widzących to samo co on również wykazało ten odruch, a wśród stojących najbliżej wyłącznie brat Jacobo i jakiś wybitnie nie pasujący do karawany mężczyzna jakby wyrwany z innego świata, wyglądali na takich co również widzą coś takiego po raz pierwszy życiu...- a zamilknijcie w końcu babko - rzekł nie odwracając wzroku do stojącej obok Galiny, która co i rusz wypytywała tajemniczego mężczyznę o zrelacjonowanie wydarzeń - kłapiecie tą szczęką jako ta dupa zębata i nie słychać co gadają. A to dziwoląg szkaradny... Aż w dołku skręca...

- No patrzajcie kogo moje oczy widzą. Znajomy karzeł - starowinka odwróciła się do Sebastiana i niespodziewanie zdzieliła go laską w piszczel. - Dla starszych poszanowania nie znasz kurduplu? Ta dzisiejsza młodzież...- zniesmaczona przewróciła oczami i ponowie spojrzała w stronę zbiegowiska. - Mówiłam, że się spotkamy niebawem, a Galina się nigdy nie myli. Pomóż mi się na tą beczkę wdrapać chłystku, cała zabawa mnie ominie bo mi widoki zasłaniają wyrośnięte ludziska. Mówicie, że dupa zębiskami kłapie? To ci ubaw po pachy! - zaśmiała się paskudnie i nie zważając na reakcję kuglarza już wsparła się na jego barku. Zakasała jeszcze sukienkę ukazując swoje pajęczo chude nogi i zaczęła wspinać się na beczkę.

Karzeł zamrugał oczami. Raz, drugi, trzeci... babka rzeczywiście była znajoma. Nie to, żeby jakoś bardzo rzucała się w oczy, ale jak się w te jej pożółkłe białka oczu zajrzało, to nie było żadnych wątpliwości. Ta sama pergaminowa skóra i niedbale wystające spod chustki kłaki siwych włosów...
- Auuu! - uderzenie w piszczel było może niezbyt krzywdzące, ale za to bolesne. Nie zdążył nawet dwóch razy podskoczyć gdy starucha zaczęła nie zważając na niego wspinać się na beczkę - W dupie mam szacunek więc z daleka z tym kijem, babciu, bo chociem kurdupel to jak się odwinę to zatęsknicie za podagrą psia jucha!
Galina nie zważając i chyba nie słuchając złorzeczeń karła wyciągnęła nonszalancko zasuszoną dłoń, by pomoc jej dostać się na nieszczęsną beczkę. Cóż było robić. I tak pewnie lada dzień się baba tymi zażylakowanymi nogami nakryje... Pomógł jej się gramolić. Gdy na własne oczy zobaczyła tę parodię człowieka, mina jej jednak zrzedła i zapytała krótko:
- Myślisz, że to klecha sprawił czy ta gorejąca kulka?
- Niech mnie diabli tu i teraz jeśli wiem. W życiu podobnego cuda nie widziałem. Mnich jednak to i nasrać za drzewo nie umie bez różańca - odruchowo zerknął zaniepokojony czy jego słowa uszły uwadze dwóm duchownym po czym znów podskoczył, by upewnić się że szkarada wcale nie była przewidzeniem. Niby umiał każde rozpoznać, ale to... - Ja w każdym razie na pewno się tego nie dotknę... w każdym razie nie nim ktoś inny to zrobi - dodał spoglądając na Beneta, który wysunął się na sam przód i jako jedyny miast na kulę i zębate dupsko, wpatrywał się w jakby otumanionego mężczyznę któren kapuścianą dziewkę jeszcze przed chwilą uratował przed żarłocznym zadem kochanka - Niemniej czy to mnich, czy kulka, moc jakaś głębsza się za tym kryje i świątkom chyba nic do niej... - zamyślił się przez chwilę, po czym dodał - Może lepiej zejdźmy z tej beczki, bo siedzimy jak diabłu na widłach i jeśli czerń mnicha nie znajdzie to pewno zadowoli się karłem i staruchą.

Babka zaczęła zrzędzić pod nosem, ale ostatecznie posłuchała i zlazła na ziemię, a w zasadzie całkiem zwinnie zeskoczyła.
- No dobrze karzełku zejdę do ciebie na dół, ale co do siedzenia diabłu na widłach... Zły złego nie bierze - zaśmiała się gardłowo i ruszyła w kierunku czerwonej kuli. - Chodź obejrzymy z bliska obiekt całego zamieszania. Na pierwszy rzut oka to jak dla mnie jakieś czarcie sztuczki. Do ręki trochę strach brać, zostawić tu pod drzewem też się jakoś nie godzi... Ja to bym w cholerę w ziemi zakopała. W bezpiecznym miejscu ma się rozumieć, w takim co tylko karzeł i starucha o nim wiedzieć będą. Ja cię będę kryła a ty małymi zwinnymi rączkami jakoś to codo ukryj w torbie. Albo lepiej podkopnij żeby ci błony między palcami nie urosły - znów się zaśmiała wyobrażając sobie jak groteskowo musiałby wyglądać karzeł z kłapiącą zębatą rzycią. Z drugiej strony nie bardziej zabawnie niż by wyglądała z taką rzycią starucha, dlatego nagle jej rechot umilkł a sama podrapała się przejęta po garbatym nosie.

- Ale po kiego... - karzeł zaczął, ale urwał nagle wpatrując się w jakiś niematerialny punkt przed sobą. Chwilę to trwało i pomyśleć można było, że karzeł zaraz padnie jak długi na ziemię. Tylko rytmiczny powiew przesyconego bimbrem jego oddechu mógł uspokoić wszelkich jego rozmówców i zapewnić, że z karłem jest w wszystko w porządku. Bo i taka też była prawda. Sebastian po prostu przez chwilę zastanawiał się nad ewentualną nagrodą jaką mógłby dostać od Carmen w zamian za podobne ustrojstwo. Doskonale wiedziałby czego chcieć w zamian. Pytanie tylko, czy Carmen byłaby tym zainteresowana... Na jego zarośniętej gęstym czarnym włosem buzi wykwitł szeroki uśmiech, a świńskie oczka zmrużyły się do tego stopnia, że już prawie nie było widać białek. Istny humunkulus jak go ktoś kiedyś nazwał. - Odważniście babko, że tak o złym gadacie. Na półwyspie iberyjskim za mniejsze słowa przypieczone podeszwy przyprawiano... Ale dobrze gadacie – dodał ciszej tak, by tylko ona mogła go usłyszeć nie pozbywając się jednak złośliwego uśmiechu, który był chyba najbardziej naturalnym wyrazem jego twarzy – Dajcie mi torbę i zacznijcie coś wieszczyć. A przeraźliwie i pokutnie coby gawiedź was nie przestawała słuchać. Ja zajmę się resztą.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 18-03-2009, 23:31   #17
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
liliel&Marrrt

Babka podreptała w kierunku zbiegowiska, trzymając się jednak na pewną odległość od człowieczej karykatury. Nieopodal przemknął jej kocur, na co starowinka do niego szeptem zagaiła:
- Szelma, zajmij czymś naszego znajomka ze szpadą. Pazurki mu w łydkę wbij albo oszczaj mu nogawkę. Tak żeby na karła nie zerkał przez chwilę.
Sunąc na przód już wyciągała zza pazuchy różaniec i zaczęła machać nim zawzięcie drąc się dramatycznym tonem niby klecha z ambony.
- Koniec świata ludziska! Ja wam mówię, toż to Boży gniew na ludzi spłynął! Na tego łachudrę – pokazała wierzgającego Alfredo – bo chuci swojej się oprzeć nie mógł! A kolejni będziecie wy! – podeszła do pierwszej linii gapiów i wycelowała kościstym palcem w rosłego chłopa – Później ciebie dopadnie klątwa gagatku! Boś z żoną handlarza arbuzów pod wozem figlował! A tak! Łamanie przykazań! Wszystkich was to czeka! Grzesznicy i wszetecznice!

Galina była wprawnym obserwatorem a i plotki wszelkie uwielbiała, także odkąd się do karawany dołączyła to wiedziała kto z kim, co i po co. Taka już była jej natrętna natura. Gdyby miała chatkę z widokiem na miasto to by całymi dniami w oknie siedziała i szpiegowała sąsiadów. A, że los ją w podróż pchnął to szpiegowała przygodnie poznanych ludzi. Chodziła teraz wokół niczym kaznodzieja na kazaniu i wytykała wszystkich po kolei aby tylko na sobie uwagę skupić a karzeł mógł w spokoju zająć się błyskotką.

- Ty lafiryndo, co oczami wodzisz za parobkiem Hansem! I ty łachudro, co ojcu drobne z kieszeni podbierasz kiedy się bimbrem spije! Za to wszystko się będziecie w piekle smażyć! Ale to jak już kopyta wyciągniecie, a póki co łapska dodatkowe wam wyrosną i zęby w dupskach się pojawią, chyba ze padniecie na kolana i będziecie się modlić do Pana naszego o litość. – tutaj Galina dramatycznie upadła na klęczki i zaczęła bić czołem w zieloniutką trawkę. – No dalej grzeszne tałatajstwo! Na ziemię i zdrowaśki klepać!

Tłum podjął tą nieszczęsną pokutę i całe szczęście bo Galina sama Zdrowaśki na pamięć ni w ząb nie znała, a tak udawała tylko, że ustami rusza. Gawiedź padł na kolana a tylko pojedyncze sztuki, w tym jej znajomy z rapierem, stali wyprostowani, niewzruszeni jej wrzaskami. Galina miała nadzieję, że Sebastiano jakoś wykorzysta jej publiczne wystąpienie i niepostrzeżenie zabierze ich kulę.

Karzeł jednak nie śpieszył się bardzo ze swoim zadaniem. Niby patrzył na biadolącą staruchę, niby jej słuchał, a powoli przesuwał się w stronę kuli, zerkając kątem oka na kłapiące dupsko Alfredo... Trzeba było przyznać, że Galina miała talent do przedstawień. Niemniej wśród zebranych nadal pozostawały nieliczne osoby nie przekonane jej bogobojnym nawoływaniom. Im należało się insze przedstawienie. Karzeł upadł na ziemię na kolana wraz z innymi i zwinnym ruchem zgarnął nieforemną dłonią nadpsutą pomarańczę nieświadomą jeszcze jaka piękna czeka ją metamorfoza. Rzucił jeszcze szybkie spojrzenie w stronę kuli i z pewnym mimowolnym strachem również na zębate dupsko. Nie wyglądało na specjalnie zręczne, lub agresywne. Po prosto kłapało i kłapało wydając przy tym paskudne odgłosy mlaskania i charkotu. Trzeba będzie być szybkim... niepostrzeżenie podniósł się z klęczek prawie równie szybko co na nie upadł i cofnął się w tył. Gdy upewnił się, że nikt na niego nie patrzy, a to umiał akurat bardzo dobrze, rzucił torbę na czerwieniącą się kulę, a pomarańczę pod nogi najbliższego wieśniaka. Pomarańcza jednak miast naznaczonej pleśnią skórki miała krystaliczną i perfekcyjnie gładką powierzchnię skrywającą zdawać by się mogło żywy ogień.
- Ukradł kulę! – krzyknął wchodząc w połzdrowaśki zbiorowisku – Jest w zmowie z mnichem psubrat!
 
liliel jest offline  
Stary 19-03-2009, 00:25   #18
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Niemożliwe. Wszyscy się gapili na tego kota przed chwilą i nikt nic nie zauważył. Niemożliwe, żeby nagle zachorował.
- Nie wydaje mi się, żeby groziła nam zaraza, bracie Jakubie. Za to nasz karzeł jest chyba jakimś diabelskim iluzjonistą- Co najmniej, dodał w myślach. Bo istnieje też straszna możliwość, że naprawdę umie zarazić kota.

Tylko tyle zdążył pomyśleć, zanim dookoła wybuchło kolejne zamieszanie. Co za dzień.
Gdy udało mu się zbliżyć do źródła hałasu, odniósł wrażenie, że wszyscy dookoła niego zwariowali. Biegali dookoła, krzyczeli, machali rękami i łapali się za tyłki. Jedyną ostoją spokoju zdawał się być stojący nieopodal dziwnie wyglądający, siwiejący mężczyzna.
Gdy Krzysztof wreszcie zobaczył biednego Alfredo, sam złapał się za miejsce, gdzie plecy nabierają krągłości. Szybko też zrobił znak krzyża i zacisnął dłoń na świętym wisiorku ukrytym pod ubraniem.
- O święty Boże, a cóż to za potwora?- o takich cudach nie mówili w klasztorze. Może jakiś kozacki lirnik o czymś takim bełkotał po pijanemu, ale żeby tak naprawdę? A ludzie dookoła dostawali iście małpiego rozumu. Trzeba było coś zrobić, żeby nie doszło do tragedii.

- Bracie Jakubie, leć no po wodę święconą i pismo święte, jak najszybciej. Musimy coś zrobić z tym biedakiem! A może i kadzidło, jeśli jakieś znajdziesz!

Nie patrząc na reakcję mnicha, ruszył w stronę zwijającego się na ziemi Alfredo. Po drodze wyrwał laskę z rąk jednego z uciekających kupców. Ten był tak przerażony, że nawet nie odwrócił się, nie wspinając o zatrzymywaniu rosłego kapłana. Teraz Siennicki zaczął okładać lagą co bardziej agresywnych, co było zadziwiająco skutecznym sposobem na uspokojenie. Zanim jednak pokonał choćby połowę drogi do Alfredo, jakaś staruszka zaczęła zawodzić, o karze za grzechy i tym podobnych.
Z pewnym zdziwieniem Krzysztof odkrył, że sam zamierzał tymi słowy opanować tłum, gdy już dotrze do zębatej dupy. Teraz jedna węszył w tym podstęp. Babuleńka wyglądała podejrzanie. Tak czy siak, część ludzi faktycznie się uspokoiła, padając na kolana i modląc się. Jako katolicki ksiądz, powinien być zadowolony.

- Tak jest, chrześcijanie! Żałujcie za grzechy! I módlcie się za tego biedaka, bo tylko w Bogu dla niego nadzieja!- Dotarł wreszcie do pustego kręgu otaczającego Alfredo. Trzymając paszczę na dystans kijem, zaczął głośno odmawiać modlitwę do archanioła Michała, pierwszy egzorcyzm, jaki mu przyszedł do głowy.
Boże, co to w ogóle jest? Co to za mroczna siła tak zmieniła tego chłopaka? Ale na pewno nie jest większa od Twojej, więc pomóż mi, Panie. Albo raczej jemu. I niech Jakub wróci już z tą wodą święconą.

Nagle jego skupienie rozproszył znajomy karzeł, krzycząc coś o kradzieży. Ksiądz szczerze nie był zainteresowany żadną kulą, natomiast nie zamierzał pozwolić, by tłum zaczął teraz gonić za jakimś wymyślonym złodziejem. Bo był pewien, że karzeł miał w tym swój interes. Podniósł trzymaną lagę.

- Zamilcz, diabelskie nasienie! Nie dość już dzisiaj złego uczyniłeś- szybkim ciosem zdzielił karła po nogach, chcąc posłać go na ziemię- na kolana i przepraszaj za swoje grzechy! Bo masz za co! A ty!- prewencyjnie rąbnął prawdopodobnie niewinnego chłopa- też odmawiaj pacierz! Nie słuchajcie, ludzie, tego karła! To krętacz i grzesznik!

Miał nadzieję, że udało mu się udaremnić plan karła, jakkolwiek zły by on nie był. Tak czy siak, teraz, kontynuując modlitwę, zamierzał mieć oko na pokurczu. Niepewnym ruchem kija popchnął jeszcze podejrzaną kulę na miejsce, gdzie nie było żadnych ludzi, po czym wrócił do wyganiania duchów z Alfredo. Modlitwą i okazjonalnymi ciosami kijem.
No gdzie ta woda święcona?
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
Stary 19-03-2009, 12:29   #19
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
- Ależ ojcze Krzysztofie... - tyle zdążył odpowiedzieć brat Jakub, ale ksiądz już pobiegł w środek tego diabelskiego zamieszania.
- Co tu się dzieje Boże Jedyny?
Uczucie strachu i lęku przed nieznanym czaiło się w sercu zakonnika. Co innego czytać i słyszeć opowieści o szatańskich sztuczkach a co innego ujrzeć je na własne oczy. Siarczany odór nie był więc przypadkowy. Pozostaje tylko pytanie kto tu para się diabelską magią. Brat Jakub patrzył oniemiały na całe to zamieszanie. Na wijącego się na ziemi Alfredo, na karła i staruchę, która wieszczyć zaczęła koniec świata i klęczący tłum w którym strach przed karą za grzechy, pobudził serca do bogobojnych i szczerych modłów.
Zakonnik ogarnął wzrokiem całe to zbiegowisko.
- Muszę działać! Muszę wesprzeć ojca Krzysztofa i razem musimy zapanować nad tłumem i odkryć kto tu skażony jest konszachtami z Szatanem. Woda święcona! No tak! Do dzieła Giovani!
Brat Jakub chwycił manierkę, którą miał przytroczoną do pasa i zaczął odmawiać modlitwę poświęcenia i pomału szedł w kierunku ojca Krzysztofa:
- Wszechmogący wieczny Boże,wszystko co istnieje pochodzi od Ciebie. Pobłogosław tę wodę, którą będziemy pokropieni jako znak nowego życia i oczyszczenia z grzechów. Ufni w Twoje miłosierdzie, błagamy Cię: odpuść nam nasze grzechy, abyśmy z czystym sercem mogli Ci służyć. A gdy choroba lub inne niebezpieczeństwa i zakusy złego ducha będą nam zagrażać, niech nas chroni Twoja opieka. Prosimy Cię o to, przez Chrystusa Pana naszego. Amen
Po odmówieniu modlitwy zakonnik uczynił znak krzyża nad manierką i stanął obok ojca Krzysztofa. Odlał z niej parę kropel na dłoń i skropił nią wijącego się po ziemi Alfredo modląc się na głos:
- W Imię Boga w Trójcy Jedynego, Ojca, Syna i Ducha Świętego
uchodźcie duchy złe, abyście nie widziały, nie słyszały,
nie ujawniały, nie niszczyły, nie prześladowały,
nie wprowadzały zamieszania do naszej pracy i planów.
Nasz Bóg jest waszym Panem i rozkazuje wam, 'APAGE satanas' idźcie precz i nie wracajcie. Amen
Mocą Boga, mocą Najwyższego, Panie uczyń nas Swoim mieczem i pomóż nam zniszczyć wrogów Twej nieskończonej miłości Amen.

Brat Jakub podniósł głowę i spojrzał najpierw na Alfredo a potem na ojca Krzysztofa i szepnął w jego kierunku:
- Ty ojcze zajmij się karłem i tą diabelską kulą, a ja zajmę się tym nieszczęśnikiem. Bóg z nami bracie, On nas wspomoże i żadne diabelski sztuczki nas nie przestraszą
Brat Jakub wypowiedział te słowa do księdza, choć sam bał się strasznie tego co się jeszcze może zdarzyć, ale poczucie ciążącego na nim obowiązku wobec Świętego Kościoła Rzymskiego było większe niż strach i lęk.
Przyklęknął, więc przy Alfredo i jednym sprawnym ciosem pozbawił go przytomności. Potem zamoczył palec w poświęconej przed chwilą wodzie i uczynił nim znak krzyża na czole, ustach i sercu modląc się dalej nad opętanym nieszczęśnikiem. Co chwila zerkał na ojca Krzysztofa i wierzył, że pucułowaty ksiądz miał więcej odwagi niż on.
Brat Jakub niewierzył, że jego modlitwa sprawi, że Bóg objawi się wśród piorunów i zastępów aniołów, ale modlił się żaliwie i pragnął aby choć Alfredo doświadczył Bożego miłosierdzia.
 

Ostatnio edytowane przez brody : 19-03-2009 o 18:00.
brody jest offline  
Stary 22-03-2009, 12:03   #20
M.M
 
M.M's Avatar
 
Reputacja: 1 M.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodzeM.M jest na bardzo dobrej drodze
Brat Alessandro od kiedy pamiętał, cierpiał na poważne problemy gastryczne. Ujawniały się one w pewnych szczególnych sytuacjach, które działały na franciszkanina na zasadzie alergenu. I tak w pierwszej kolejności, to jest z największą częstotliwością, braciszek biegał do latryny po spożyciu strawy uprzednio przyprawionej kminkiem. Brat Alessandro od wielu lat szukał przyczyn takiego stanu rzeczy, lecz poszukiwań tych nagle zaprzestał, gdy okazało się, że w starożytnym Egipcie przyprawa uosabiana była z nasieniem boga śmierci Seta. Dziś, z podobną sobie przezornością, zanim zabierze się do pałaszowania czegokolwiek, korzysta z pomocy młodszych braci. Wskazany młokos próbuje, dajmy na to, ziemniaczanej polewki i odpowiednio albo kiwa głową albo nią kręci albo, w drastycznych okolicznościach, wysuwa z ust zesztywniały język, łyska białkami i pada na ziemię sztywny jak pal. Co prawda nikt jeszcze nie próbował otruć brata Alessandro (który kucając w schwarzwaldskich krzakach nie miał jeszcze pojęcia, że za sprawą podłego losu, prób tych będzie całkiem sporo), ale o kminek w dzisiejszych czasach bynajmniej nietrudno. Odchodząc od kminkowych przygód, a wracając do naglącej, dosłownie i w przenośni, sprawy gastrycznych problemów brata Alessandro, wspomnieć należy, że drugim czynnikiem wywołującym tarapaty jest cios w okolice podbrzusza. Cios taki, odpowiednio zaaplikowany, może prowadzić do powstania czegoś absolutnie nieprzewidzianego i nieprzyjemnego. Jeśli do czynnika drugiego dodamy czynnik trzeci jakim jest słaba odporność brata Alessandro na stres i zdenerwowanie, otrzymamy naprawdę nieciekawy obraz sytuacji. Obraz, który ujawnił się niemieckiemu lasowi po oddaleniu się franciszkanina od kupieckiego zbiegowiska.

Zdenerwowany braciszek minął wypchane słomą wozy, zszedł z gościńca i zagłębił się w ciemnych, surowych trzewiach Schwarzwaldu. Przynajmniej na te kilka kroków, na jakie pozwoliła mu odwaga. Znalazłszy odpowiednie dla siebie miejsce, wciśnięte pomiędzy dwa omszałe głazy, Alessandro z niemałą ulgą zadarł w górę swój habit i oddał się długiej medytacji. Przy okazji uspokoił skołatane nerwy i nawet się uśmiechnął, widząc jak na pobliskim drzewie czarna wiewiórka beztrosko chrupie żołędzia. Zupełnie już zrelaksowany, a nawet lekko rozochocony miłą obecnością natury i brakiem zgiełku, franciszkanin zdecydował się na krótką przechadzkę. Minie jeszcze trochę czasu zanim ci durnie ruszą się w końcu z miejsca, zachęcił sam siebie w duchu. Rozejrzał się po okolicy, świadomie omijając wzrokiem ochrzczone głazy, i znalazł odpowiednią gałąź. Po kilku wypełnionych sapaniem chwilach ułamał ją i z zadowoleniem przymierzył do nogi. Pasowała idealnie, więc brat Alessandro zdecydował się użyć jej jako laski. Z głową przepełnioną awanturniczymi przygodami, o jakich rozmyślał w dzieciństwie, ruszył przed siebie. Ptaszki ćwierkały, pogoda zaczynała dopisywać (ulewa minęła tak gwałtownie, jak się zaczęła), nieopodal szumiał potok. Zadziwiające jak szybko można na powrót uwierzyć w obecność wyższej siły. Wystarczy opuścić śmierdzące ludzkie zbiegowisko, pospacerować na łonie natury i… i pomedytować w odpowiednim miejscu, chociaż akurat w tym przypadku brat Alessandro nie dopatrywał się znacznego symbolizmu. A więc ptaszki ćwierkały, słonko łyskało zza chmur, nieopodal szumiał potok. Pysznie.

Ptaszki ćwierkały, słonko łyskało zza chmur i tak dalej. Brat Alessandro akurat przyglądał się gąsienicy, która z godną podziwu wytrwałością wspinała się na korę dębu, kiedy usłyszał coś podejrzanego. Najpierw pomyślał, że to odzywa się warzywna pulpa i powracają gastryczne koszmary, jednak w mig porzucił te przypuszczenia. Jelito grube, choćby nie wiadomo jak pokiereszowane i doświadczone przez los, z pewnością nie potrafiło mówić. A już z pewnością nie krzyczeć. Alessandro zdębiał śladem drzewa, przy którym stał.
- Zostaw to! Nawet tego nie dotykaj! Że cię w Oksfordzie nie nauczyli odróżniać czarciego ziela od kępy trawy to rzecz nie dziwna, ale coś ty robił w Pradze do czarta?! Rozumiem, że życie praskiego żaka wymaga wielu poświęceń, takich jak żłopanie piwska po zaułkach, ale to są, do licha, podstawy! – wydzierał się z oddali zachrypnięty głos. Brat Alessandro bezgłośnie przełknął ślinę. Najciszej jak potrafił pociągnął nosem. Omal się nie przewrócił. Siarka. Obrzydliwa, silna woń siarki.
- Nigdy nie gustowałem w alchemii. Ty się tym zajmujesz John. – drugi głos był bardzo flegmatyczny, ale również mocny i na swój sposób zmysłowy. Franciszkanin mógł sobie wręcz wyobrazić jak osoba do której należy, wzrusza ramionami.
- Dobrze. Tylko odłóż to na miejsce, błagam. I trzymaj za korzeń, tak jak teraz. Czym musiałem być w poprzednim życiu, że pokarano mnie twym kumoterstwem?
- Czymś brzydkim. – nasłuchujący w oddali Alessandro znów wyobraził sobie znudzone wzruszenie ramionami – Brzydkim i skrzekliwym. Ropuchą?
- Nie pozwalaj sobie. Zbierz resztki grzybów, a żywo. Musimy wracać. Ten cyrk, który zaangażowaliśmy rankiem zatrzyma kupców na jakiś czas, ale nie sposób przecież prać się po mordach w nieskończoność. – w apodyktycznym głosie zabrzmiała nutka rozbawienia. Franciszkanin poczuł jak uginają się pod nim nogi. To byli najprawdziwsi heretycy. Kacerze i słudzy diabła. Rozprawiali o czarcim zielu, studiach w, tfu!, Pradze i poprzednich żywotach. Brat Alessandro nie namyślał się długo. Kiedy tylko usłyszał za sobą trzaskanie gałązek, rzucił się do ucieczki. A powiadam wam, że uciekał jak najprawdziwsza łania w habicie. Przeskakiwał nad konarami, zjeżdżał po zboczach wąwozów, przy pomocy laski przeprawił się nawet przez potok. Kiedy dobiegł w końcu do znajomego miejsca niedawnej medytacji był tak zasapany, że z ledwością łapał oddech. Oparty o drzewo spostrzegł, że karawana nadal nie zbierała się do dalszej drogi . Jeszcze nigdy nie cieszył się tak na widok tej śmierdzącej kupy ludzi. Tak bardzo chciał się z kimś podzielić wieściami, które zdobył, że w mig zapomniał o dawnych niesnaskach. Podpierając się laską wyszedł z lasu. I trafił do piekła.

Tymczasem w okolicy wozów z arbuzami zaczęły dziać się dziwne rzeczy, godne uwiecznienia ich na piśmie. Za sprawą podstępu opracowanego przez Sebastiana i Galinę, większość rozkrzyczanej gawiedzi klęczało w błocie i biło w nie czołami. Benet, któremu wszystko to niebezpiecznie przypominało muzułmańską szachadę o poranku, skupił się wyłącznie na zdobyciu lśniącego artefaktu. Kocur Szelma przepadł jak kamień w wodę (uwielbiał to robić, w szczególności gdy zaczynało robić się gorąco), a dwóch duchownych zarządziło egzorcyzmy. Krzysztof Siennicki zdecydował się na najbardziej bezpośrednią metodę tej chrześcijańskiej praktyki, mianowicie na obkładanie ofiary opętania drewnianą lagą. Miało to swoje wymierne skutki w postaci chwilowego uspokojenia się postrachu kupców jakim niewątpliwie była uzębiona rzyć. Przy okazji oberwało się kilku rozsądnym, którzy nie uwierzyli w dobre intencje babki Galiny i nie rzucili się na ziemię by klepać paciorki. Po interwencji ojca Krzysztofa, skwapliwie przyznali jej rację i zdecydowali się jednak porozmawiać z Bogiem. W tym czasie braciszek Jakub z pieczołowitością święcił wlaną do manierki przed dwoma dniami, zamuloną wodę i śpieszył na pomoc bliźniemu. Wtedy do akcji wkroczyli Benet Exquis i Don Sebastiano. Równocześnie. W tym samym celu, który jednak zamierzali osiągnąć różnymi drogami. To po prostu musiało się skończyć katastrofą. Benet z łatwością zawładnął umysłem Rozsądnego (to jest tego, który odciągnął pannę z pola rażenia kłapiących pośladków). Wielki jak tur kupiec niespodziewanie odrzucił piegowatą na bok w błoto i zerwał się na równe nogi. Z oczami wpatrującymi się w jeden punkt postawił trzy ciężkie kroki i stanął nad maszkarą Alfredo.

Pochwyć i przechowaj go dla mnie, moja marionetko.

Zastygła w mieszance przerażenia i gniewu twarz Alfredo wpatrywała się jedynym otwartym okiem w górę cielska, która przysłoniła słońce. Wielka jak bochen dłoń rozwarła się i ruszyła ku czerwonej kuli. Benet szeptał pod nosem zaklęcia. Gawiedź się modliła. Kiedy Rozsądny miał już dotknąć połyskującej powierzchni kuli (Benet oblizał spierzchnięte wargi)… coś trzasnęło go w łydkę, aż się zachwiał. Na krótką chwilę stracił kontakt wzrokowy z wielkim kupcem, a to wystarczyło. Rozsądny cofnął rękę jakby właśnie się oparzył i cofnął się o trzy ciężkie kroki. Jedynym co potrafił robić było mruganie oczami i rozmyślanie nad tym co się, u licha, wyprawia. Benet zaklął straszliwie. Było tak blisko… Bystrym okiem dostrzegł karła, który przeciskał się w stronę kuli z torbą pod pachą. Wszystko przez tego pokurcza! Szlachcic mógł tylko patrzeć jak Don Sebastiano zarzuca płócienną pułapkę na prawdziwą kulę, a następnie za pomocą kuglarskiej magii przeistacza pomarańczę w jej falsyfikat. Kopia potoczyła się pod nogi Rozsądnego.
- Ukradł kulę! Jest w zmowie z mnichem, psubrat! – jął krzyczeć karzeł, budząc kupców z modlitewnego transu. Sprytne, pomyślał Benet, ale mnie nie przechytrzysz. Szlachcic ponownie przejął władzę nad Rozsądnym…

Już się pogubiliście?

…i rozkazał mu uczynić to samo, co przed momentem. Nie pokona mnie karzeł, zapewnił się w jeszcze w duchu i sformułował potrzebną inkantację. Tym razem plan poszedł wniwecz jeszcze szybciej. A to za sprawą wysokiego dominikanina, który przeciskał się do Alfredo z manierką święconej wody. Potrącił Beneta tak mocno, że ten omal nie uklęknął wespół z kupcami. Klnąc pod nosem na cały franciszkański zakon, Benet zrozumiał, że sprawy zaszły już zbyt daleko. Oto krępy ksiądz przejrzał karli podstęp i zdzielił Sebastiana lagą przez kolana. Kuglarz natychmiast zaczął się modlić z twarzą w błocie, a Siennicki trącił falsyfikat kijem. Fałszywka wylądowała w błocie tuż obok płóciennej torby. A więc nie wszystko jeszcze stracone, pomyślał z chichotem Exquis. No i po wszystkim, przebiegło przez myśl klęczącego Sebastiana. Wtedy też do rzeczy zabrał się brat Jakub, wyśpiewując wcale długą litanię i naznaczając Alfredo święconą wodą. Niestety nie przewidział niemiłych dla oka konsekwencji tego czynu. Maszkara z dwoma parami rąk i zębatą dupą zaczęła skwierczeć w naznaczonych wodą miejscach i drzeć się w niebogłosy. Skóra Alfredo stopiła się i jęła lać w błoto. Odór, który powstał w wyniku całego przedsięwzięcia był nie do zniesienia. Krzysztof i Jakub przesłonili nosy materiałem, i natychmiast oddalili się od ginącej potwory. Alfredo wił się w błocie jeszcze kilka długich sekund, po czym znieruchomiał. Znieruchomiały też jego dodatkowe ramiona oraz kłapiąca szczęką rzyć. Sytuacja wydawała się być opanowana. Nie licząc kilkunastu osób o słabych żołądkach, które zwymiotowały pod siebie, było całkiem spokojnie. Duchowni ciężko oddychali oparci o siebie, Benet z karłem powoli zbliżali się do artefaktu, a Galina podniosła się z ziemi, by zbadać sytuację. Ludzie przestali panikować, na rzecz bezmyślnego wpatrywania się w kupę stopionego mięsa. Było spokojnie.

Rzecz jasna, nie na długo.

Oto z krzaków na przeciwko, niczym feniks występujący z popiołów, wyprysnął brat Alessandro. Wyglądał na przerażonego, a biegł jakby goniło go stado wyposzczonych wilkołaków. Zanim zorientował się, że coś jest nie tak jak być powinno, było już zbyt późno by się cofnąć. Powiadam wam, nie było w kupieckiej karawanie twarzy, która nie byłaby zwrócona w stronę starego franciszkanina z gastrycznymi dolegliwościami. Nawet tak wytworny humanista jakim był Benet Exquis, zachodził w głowę co naprawdę wydarzyło się tego deszczowego poranka. Zanim brat Alessandro zdążył wydobyć z siebie słowo, rzucił się na niego rozwrzeszczany tłum. Porwał franciszkanina niczym morska fala i uniósł na wyciągniętych rękach.

- Ukrzyżować!
- Żyd! To sprzedajny żyd w habicie!
- NA STOS! NA STOS!
- Czarci syn!
- Dać go tutaj, a żywo! Dać go do potwora!
- MORDERRRRCA!
- Sąd Boży! Chłopy szlachtę rżną!
- Czarownik! Szarlatan!
- Zabić braciszka!

Zarówno Benet jak i Sebastiano wykazali się niezłym refleksem. Korzystając z zamieszania, biegiem ruszyli w kierunku czerwonej kuli. Szlachcic miał dłuższe nogi, ale to karzełek był bliżej. W efekcie dopadli do artefaktu prawie równocześnie. Niespodziewanie jednak płócienna torba uniosła się w powietrze i pofrunęła w nieznanym kierunku. Dwójce niedoszłych zdobywców artefaktu pozostała tylko zgnieciona pomarańcza.

Podróżna torba, za sprawą lewitacji, dotarła w końcu do celu. Była nią wyciągnięta dłoń zakapturzonego mężczyzny z długą, siwą brodą. Stał on w miejscu, z którego przed momentem wyskoczył jak poparzony brat Alessandro, a towarzyszył mu młodszy jegomość o brązowej brodzie i nader smutnym spojrzeniu. Dwójka patrzyła na zamieszanie z niemałym zdziwieniem, które to jednak usiłowała zamaskować. Lepiej wyszło to młodszemu jegomościowi, który po prostu wzruszył ramionami. Starszy uczynił dwa krótkie ruchy palcami i strzelił ogniem w środek samosądu, jaki dokonywał się na mnichu. Okazało się, że płomienie były tylko iluzją i zamiast poparzyć żądnych mordu kupców, tylko ich śmiertelnie przeraziły. Starszy brodacz, właściciel czerwonej kuli, odchrząknął.
- Który z was maluczcy, grzebał w moich rzeczach?! Niech odważny wystąpi, a oszczędzę resztę towarzystwa! – krzyknął i, dla potwierdzenia powagi sytuacji, wyczarował kolejny płomień. Tłum zafalował i zamruczał jednostajnie. Na jego odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Tym razem na rękach wyniesiono jednego z kupców, o starannie ogolonej twarzy, z czarnym wąsikiem. To właśnie on wręczył Alfredo czerwoną kulę jako trofeum. Prawie natychmiast rzucił się na kolana i zaczął błagać o litość.
- Tyś znalazł kulę?
- J-jam… Ale nie miałem złych… - nie dokończył, bo młodszy towarzysz siwego wymierzył mu kopniaka w zęby. Kupiec runął na plecy i zaniósł się szlochem. Starszy czarownik odchrząknął po raz drugi.
- Teraz ruszymy w swoją stronę, a wy zapomnicie o tym coście ujrzeli! Nie stanie się wam żadna krzywda, ale baczcie by nie wchodzić nam w drogę, bo gotowiśmy spalić was wszystkich żywcem! Zrozumiano? Jam jest Adrian Winchester, a to Richard Seymour, słynni magowie z Brytanii! I powiadam wam maluczcy, jesteśmy bardzo niebezpiecznymi osobami o cierpkich humorach! Zębate dupy to nasza specjalność, zaraz po masowych mordach! Odstąpcie się więc, jako Morze Czerwone przed Mojżeszem, a wszystko skończy się dobrze!

Mało kto wierzył, że wszystko skończy się dobrze.

*


Richard Seymour


Adrian Winchester

*
 
__________________
Wiejski filozof.

Ostatnio edytowane przez M.M : 22-03-2009 o 17:34.
M.M jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172