Spokojne słowa ojca Krzysztofa sprawiły, że brat Jakub ochłonął i pierwotne uczucie strachu przed nieznanym i złym opuściły go. Spojrzał ponownie na karła, potem na pogodną twarz księdza i rzekł:
- Masz rację bracie. Chyba mnie nerwy poniosły, ale sam rozumiesz...
Słowa zakonnika zostały nagle przerwane przez skrzekliwy wrzask karła:
- Kot?! Co znowu za kot?! Zostawicie mnie! Ja nie mam żadnego kota, a tego w życiu na oczy nie widziałem! Zresztą ten zwierzak zaraz zdechnie. Patrzcie! Posoka mu z pyska cieknie i ma wrzody pod uszami. Z daleka z nim, bo to pewno zaraza morowa!
Wspomnienie o zarazie wywołało w zgromadzonych jeszcze większy strach niż wcześniejsze oskarżenia o czary i diabelskie sztuczki. Tym bardziej, że kot faktycznie nie wyglądał na zdrowego. Krwawe blizny na kocim pysku i ropa cieknąca z uszu nie pozostawiała cienia wątpliwości, że zwierzak jest siedliskiem strasznego choróbska.
Harmider powstał nieziemski. Krzyk dzieci, mieszał się z przekleństwami przewracanych w panice ludzi, miauczenie zarażonego kota z hukiem upadających zakonnych braci. Nikt niezwracał uwagi na nikogo. Każdy troszczył się tylko o swoją skórę. Byle dalej od siedliska zarazy.
Brat Jakub podniósł się z ziemi. Otrzepał pobieżnie habit z kurzu i resztek warzywnej potrawki. Podał rękę korpulentnemu ojcu Krzysztofowi i pomógł mi wstać. Rozejrzał się wokół. Ludzie którzy jeszcze przed chwilą otaczali ich ciasnym kręgiem pochowali się za najbliższe wozy i stamtąd obserwowali dalszy przebieg zdarzeń. Po kocie i karle nawet kurz nie został. Kamień w wodę. Tylko grupa zakonników umorusanych od stóp do głów i leżący na ziemi najemnik pozostali na pobojowisku.
Brat Jakub spojrzał pytająco na ojca Krzysztofa. - Boże Jedyny, dopiero co wstało słońce a tu już tyle nieszczęść. Co jeszcze dzisiaj nas czeka?- pomyślał zakonnik. |