Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2009, 08:53   #18
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Madeleine Bernadotte&Edric Sharpe

Dwóch lordów, baronet oraz lady Grisi. Wszyscy promieniujący owym dyskretnym urokiem elity społeczeństwa. Pełnym smaku, niewymuszonej elegancji czasem graniczącej z obojętnością, jakby mówiącej: to mnie wy naśladujecie, cokolwiek zrobię, a nie ja was. Istny kwiat angielskiej arystokracji, ponadto człowiek dwojga imion, tudzież dwojga nazwisk oraz miss Bernadotte i jeszcze on. Czuł się tak, jakby byli tu z Madeleine stanowczo na dokładkę. Ale jak na ową dokładkę zachował się całkiem znacząco, pozwalając sobie zabrać głos w imieniu wszystkich zebranych. Widać nie był aż takim stoikiem za jakiego się uważał, a może nawet w jakimś sensie cenił nonszalancki luz i wykwintny, naturalny smak? Cóż, obecnie ważniejsze były Lucy Person oraz możliwości pomocy biednej dziewczynie.

***

- I co pani sądzi o tej całej sprawie? - Zapytał Madeleine.
- Jest intrygująca. Chciałabym porozmawiać na osobności z panną Person. Wydaje mi się, że to co ma do powiedzenia jest istotne, lecz przedwcześnie zamknęli usta tej biednej dziewczynie...
- Całkiem możliwe. Wie pani, zastanawiam się, po co mnie w ogóle tu ściągnęli? Znam się na wierzeniach dawnych ludów tej ziemi i jak głosi stare podanie naszej rodziny, również klan z którego pochodzę, wywodzi się z prastarego ludu i na zamku Dunvegan jest nawet przechowywany sztandar, który założycielowi klanu MacLeod darowała jego małżonka pochodząca z faerie. Ale póki co, podczas tej krótkiej wizyty Lucy kompletnie niczego nie powiedziała, co miałoby jakikolwiek związek z elfami. Może tu raczej przydałby się lekarz? Bo przyznam, że niczego nie rozumiem? Po co ci państwo i co może pomóc Lucy śpiewaczka operowa, albo grupa młodych dandysów? Dziwne.
- Naprawdę, pochodzi pan z takiego klanu? Zdumiewające, zawsze chciałam poznać taką osobę
- uśmiechnęła się i na chwilę zamilkła zapewne zdając sobie sprawę, że lekko przesadziła takim komplementem. Ale zaraz podjęła rozmowę - Dlatego wydaje mi się, że chodzi tu o coś więcej. Lekarze nie pomogli ... więc poszukując osoby z różnych stron „kultury". Pan Person musi mieć w tym jakiś cel. Choć przyznam, że szczerze wątpię, aby śpiewaczka operowa mogła w czymś pomóc, nawet tak sławna jak panna Grisi ... Nie mówiła nic o elfach ... a pan by mówił, kiedy by potępiano za to pana? Lucy nas nie zna i nie wcale nie dziwię się jej, że nic nie chce mam powiedzieć ... Trzeba porozmawiać z nią na osobności, wzbudzić jej zaufanie. Co o tym pan myśli?
- Uważam, że ma pani rację. Nie zaszkodzi, w każdym razie porozmawiać. Tylko komu uwierzy na tyle, żeby się otworzyć? Nie wątpię, że lekarze już tego próbowali. Także jej rodzina, ta ciotka lady Henriette Farnorth. A co do klanu, to pochodzę z Szkocji. Tam wszyscy mamy takie rodzinne legendy
– wzruszył ramionami obojętnie. - Hm, szczerze mówiąc zastanawia mnie jedna sprawa, ten naszyjnik i znaki na nim. Pamięta pani: srebrne nici łączące się w motyw triquetra i zielony kryształ. Interesujący wygląd, ale nie tylko to. Jakbym, trzymając go cos czuł. Wiem, że to bezsensowne, ale ... – nie wiedział, jak określić to uczucie. Dlatego przeszedł do praktyczniejszych spraw. – Wracając jednak do symboliki, ów wspomniany motyw to jeden z typowych elementów sztuki celtyckiej opierającej się powszechnie na spirali i łagodnym łuku. Dla Celtów stanowiły one, szczególnie spirala, symbol naturalnego wzrostu oraz połączenia trzech elementów: życia, śmierci oraz odrodzenia. Oczywiście to znaczenie niezwykle ogólne, ale łącząc je w określone wzory Celtowie wyrażali jakąś część kosmicznego stanu rzeczy. Szczególnie istotne, wie pani, są zasady trójdzielności, niezwykle często spotykane w kulturze celtyckiej. Triady dotyczyły symboliki, mitów, bóstw, zwłaszcza żeńskich, stanów świadomości. Symbol przedstawiony na naszyjniku jest stosunkowo prosty. Triquetra często była przedstawiana łącznie z kołem symbolizującym wszystko co wieczne, nieskończone lub powtarzające się według określonego cyklu. Ta tutaj nie ma tego elementu. Dlatego najpopularniejszym wyrażanym w takiej postaci symbolem była jedność serca, ducha i umysłu. Nie mogę przestać o tym myśleć. Ale widzę, że po wyjściu od hrabiego Persona również pani zastanawia się głęboko nad tą sprawą. Hm, ma pani ochotę jeszcze chwile zostać, czy raczej … - pytanie zawisło w powietrzu.
- Nie znam się wprawdzie na naszyjnikach, ale ten ma rzeczywiście w sobie coś wyjątkowego ... zastanawiające ile haczyków jest w tej sprawie ... - zamyśliła się chwilę, a następnie dodała. - Jeśli nie będzie mi pan miał tego za złe, wolałabym wrócić już do domu, ta cała sprawa ... rozumie pan …
- Nie będę miał
– zażartował – a nawet zaproponuję podwiezienie. Lord Thompson, dawny znajomy z Cambridge, oddał mi do dyspozycji swój powóz. Czy pozwoli pani wyświadczyć sobie tą uprzejmość?
- Oczywiście ... chętnie
... – ucieszyła go jej szybka zgoda świadcząca zapewne tyleż o sympatii, co także zmęczeniu balem i zafrasowaniu sprawą hrabianki Person. Kolejna triada, jak ta na naszyjniku.

***

Podczas drogi nie rozmawiali zbyt wiele. Obydwoje rozważali rozmaite możliwości czasem wymieniając luźne uwagi. Madeleine główne źródło uzyskania jakichkolwiek informacji upatrywała raczej w rozmowie z Lucy, Sharpe więcej zastanawiał się nad naszyjnikiem oraz dziwnym zielonym kamieniem. Wreszcie przebijając się poprzez londyńską noc dotarli do domu Madeleine.

Kiedy powóz przystanął Edric wyskoczył pierwszy podając jej rękę przy wychodzeniu, a potem odprowadził pod drzwi, przy których już czekał zacny ojciec ... z pretensjami oczywiście.
- Dziecko gdzie tak długo się podziewałaś? Martwiłem się – spojrzał niechętnie na nieco zdziwionego Sharpe’a. Jak na bal wracali całkiem wcześnie. Chyba zacny pastor w dbałości o córkę dość mocno przesadzał. – Gdzie jest zacny O'Callaghan? – Dorzucił zirytowany.
- Tato, wcale nie jest tak późno ... a to jest pan Edric Sharpe, a pan O ... - urwała spoglądając niepewnie na Edrica
- Pan pozwoli, jestem doktor Sharpe z Cambrigde – przedstawił się wskazując na tytuł naukowy. Zdaje się, że pastor nie był zbyt zadowolony, iż córka wróciła z obcym mężczyzną. Ale nie przypuszczał, iż pan Bernadotte będzie żywił specjalną niechęć do córki, jeżeli dowie się, że skorzystała z uprzejmości wysokiej klasy gentlemana. Nawet, jeżeli nie było to całkiem prawdą, przynajmniej pod względem majątku. - Pozwoliłem sobie odprowadzić pannę Bernadotte, jako, że zostaliśmy obydwoje zaproszeni na spotkanie w earlem Personem. Tak, tym Personem – powtórzył widząc jego niedowierzanie. - Pańska córka jest znaną pisarką i to chyba nie powinno pana dziwić. Natomiast pański znajomy, cóż … miejmy nadzieję, że dziennikarze nie zwrócili uwagi na incydent z jego udziałem.
- Drogi panie, co się stało
? - Zdenerwowany pastor aż podniósł głos.
- Nic szczególnego, choć …
- Ale proszę mi powiedzieć
… - niecierpliwił się ojciec Madeleine.
- Tato, on …
- … pan O'Callaghan nieco przesadził z alkoholem i wszczął awanturę na balu.
- Niemożliwe. Taki spokojny człowiek
– pan Bernadotte naprawdę wydawał się przejęty.
- A jednak. Nie będę kontynuował tego tematu. Wspomnę tylko tyle, że jego zachowanie było niegodne gentlemana wobec panny Bernadotte oraz wobec innych gości, którym zakłócał spokój. Wreszcie został przymusowo odprowadzony prze lokai księcia Wellingtona do osobnego pokoju, gdzie, miejmy nadzieję, odzyskał kondycję i zdrowy rozsądek. Zresztą, nie powinniśmy przy damie rozmawiać o takich rzeczach, nawet, jeżeli je widziała. Rozumie pan, przykre wspomnienie.
- O'Callaghan? Jak to możliwe? To mój …
- Proszę pana. Mam tylko nadzieję, że reporterzy nie opiszą tych wydarzeń w gazetach. Bo jeżeli tak …
- Jeżeli tak …
- Jeżeli tak … sam pan rozumie.
- Rozumiem
– potwierdził pastor, choć sądząc po minie niczego nie rozumiał. - Ale byliście u earla Persona? Naprawdę? Moja córka?
- Panna Bernadotte? Oczywiście. To takie grono
- zastanawiał się jakiego słowa użyć - powiedzmy, znajomych earla: panna Bernadotte, ja, kilkoro zacnych szlachciców i lady Grisi. Ta słynna diva operowa, o której pan musiał słyszeć – Sharpe mówił z pewnością siebie, chociaż sam usłyszał o tej pani po raz pierwszy.
- Tak, tak, oczywiście.

„Ciekawe, czy mówi prawdę?” - Zastanowił się, ale nie było to szczególnie istotne. Ważniejsze, żeby nie robił żadnych wymówek Madeleine, ani teraz, ani później. Pewnie był dobrym ojcem, ale cóż, jak większość ojców uważał, że wie lepiej, co dobre dla niej i próbował to jakoś egzekwować.
- Cóż, wobec tego pozwolę sobie pożegnać pana. Panno Bernadotte, było mi niezwykle miło spędzić z panią uroczy wieczór – rzeczywiście, nie licząc tego incydentu bawił się świetnie i cieszył odnowioną znajomością z dziecięcych lat - a biorąc pod uwagę jutrzejsze zaproszenie na obiad do earla, czy mogę zaproponować podwiezienie? Byłbym o 14.00.
- Tak, będzie mi bardzo miło
- uśmiechnęła się. - To w takim razie do zobaczenie jutro, dziękuje panu za ten miły wieczór. Dobranoc.
- Dobranoc i do jutra, a raczej do popołudnia
- ucałował smukłą kobiecą dłoń. I wszedł do kolaski polecając stangretowi, żeby go odwiózł do gospody. Jak dobrze, ze lord Thompson zostawił mu powóz. To jednak było znacznie wygodniejsze, niż pokonanie tych kilku mil piechotą i znacznie tańsze niż wynajmowanie dorożki.
 
Kelly jest offline